Documente online.
Zona de administrare documente. Fisierele tale
Am uitat parola x Creaza cont nou
 HomeExploreaza
upload
Upload




Rozumienie siebie: w jaki sposób poznajemy samych siebie

Poloneza


Rozumienie siebie: w jaki sposób poznajemy samych siebie

Jest jedna rzecz, i tylko jedna w całym wszechświecie, o której wiemy więcej, niż moglibyśmy się dowiedzieć z zewnętrznej obserwacji. Tą jedyną rzeczą jesteśmy [my sami]. Mamy, że tak powiem, wewnętrzną informację; jesteśmy wtajemniczeni.

- C.S. Lewis, 1960



Jesteśmy nieznani, my poznający, sami dla siebie; ma to swoje logiczne uzasadnienie. Nigdy nie poszukiwaliśmy siebie - jak więc kiedykolwiek mielibyśmy się odnaleźć?

- Friedrich Nietesche, 1918

Zastanów się chwilę, w jakim teraz jesteś nastroju. Odczuwasz wesołość czy smutek? Zmęczenie czy przypływ energii? Spokój czy irytację? Zwykle dość łatwo jest odpowiedzieć na takie pytania; jak pisze C.S. Lewis, jesteśmy "wtajemniczeni" w to, co dotyczy nas samych. Niewielu z nas jednak twierdziłoby, że zna siebie w sposób doskonały. Czasami nasze myśli i uczucia tworzą pogmatwaną plątaninę wzajemnie sprzecznych reakcji. A nawet jeśli wiemy, co odczuwamy, nie zawsze jest oczywiste, dlaczego właśnie to. Jak daje do zrozumienia Nietzsche, jest w nas wiele zjawisk tajemniczych i trudnych do określenia.

Na przykład, czy miałeś kiedyś pewność, że wiesz dokładnie, jak byś przeżywał określone doświadczenie, ale kiedy to rzeczywiście się stało, odkryłeś, że twoje uczucia są w istocie zupełnie inne? Powieściopisarz Marcel Proust przedstawił taką właśnie sytuację w swoim półautobiograficznym dziele W poszukiwaniu straconego czasu. Narrator, Marcel, jest przekonany, że nic już w nim nie pozostało z uczuć do jego kochanki, Albertyny. Od miesięcy rozmyśla nad porzuceniem jej. I oto któregoś dnia służąca przynosi mu wiadomość: Albertyna odeszła. W tym momencie Marcel uświadamia sobie, jak mało znał samego siebie: Przed chwilą jeszcze, analizując siebie, sądziłem, że to zaoczne rozstanie było właśnie rzeczą, której pragnąłem, i porównując mierność przyjemności dostarczanych mi przez Albertynę z bogactwem pragnień, których realizację mi uniemożliwiała [...] doszedłem do wniosku, że nie chcę już jej widzieć, że już jej nie kocham. Ale słowa: "Panna Albertyna pojechała", sprawiły w mym sercu taki ból, że dłużej mu się opierać nie byłem w stanie; [...] Zgadywałem niejasno, że jeśli przed paroma minutami, gdym jeszcze nie zadzwonił, odejście Albertyny wydawało mi się czymś obojętnym, a nawet pożądanym, to dlatego żem je uważał za nieprawdopodobne, i w tym właśnie kierunku poszedł mój instynkt samozachowawczy, kiedy przykładał do mej otwartej rany pierwsze środki uśmierzające [...] Tak, dopiero co [...] sądziłem, że już nie kocham Albertyny, byłem przekonany, jako ścisły analityk, że nic z tego uczucia nie pozostało. [...] Myliłem się wyobrażając sobie, że widzę jasno w mym sercu. (Przekłożył Maciej Żurowski)

Kłopoty Marcela z rozpoznaniem swoich uczuć odsłaniają wiele interesujących kwestii związanych z samowiedzą. W jaki sposób rozumiemy nasze własne myśli i uczucia? Czy jesteśmy bardziej podobni do osoby znającej wnętrze, opisanej przez C.S. Lewisa, czy też bardziej do istot obcych sobie samym, o których mówił Nietzsche? I w jaki sposób osiągamy naszą - mniejszą czy większą - samowiedzę? W tym rozdziale zobaczymy, jak na te odwieczne pytania odpowiadają psychologowie społeczni.

Natura Ja

Kim jesteś? Jak stałeś się tą osobą, o której mówisz "ja"? Twórca amerykańskiej psychologii, William James (1842-1910), opisał podstawowy dualizm w samym rdzeniu naszego spostrzegania Ja. Po pierwsze, Ja składa się z naszych myśli i przekonań dotyczących nas samych, czy też z tego, co James (1890) nazwał "poznawanym" albo krócej - Ja. Po drugie, Ja to aktywny odbiorca informacji, który ją przetwarza, czyli "poznający", Ja.

pojęcie Ja: zawartość naszego Ja, to znaczy spostrzegane przez nas nasze własne myśli, przekonania i cechy osobowości

W terminologii współczesnej Ja "poznawane" określa się jako pojęcie Ja albo definicję Ja, a Ja "poznające" jako świadomość. Obydwa te procesy psychiczne łączą się, tworząc spójne poczucie tożsamości: Twoje Ja jest zarówno książką (pełną fascynujących treści, które się tu z czasem nagromadziły), jak i jej czytelnikiem (który w dowolnym momencie może zajrzeć do określonego rozdziału albo dopisać nowy fragment).

Poza rozróżnieniem "poznającego" i "poznawanego" James (1890) podkreślał znaczenie relacji społecznych dla naszej definicji Ja. Jak napisał "...człowiek ma tyle społecznych Ja, ile jest jednostek, które go rozpoznają i które noszą w swoich umysłach jakiś jego obraz" (1910, t. l, s. 294). Tak więc niektóre strony twojego Ja uwidaczniają się wyraźnie, kiedy przebywasz z jedną grupą ludzi, a inne, gdy przebywasz z inną (Cantor, Kihistrom, 1987; Gergen, 1971; Markus, Nurius, 1986). Na przykład, kiedy ktoś przebywa w stadninie, ujeżdżając swojego konia albo gawędząc z innymi jeźdźcami i z ludźmi, którzy tu pracują, to ujawnia odmienną stronę własnego Ja niż wtedy, kiedy wraz z kolegami uczestniczy w ogólnokrajowej konferencji psychologicznej. Jego "stajenne Ja" jest mniej formalne, mniej intelektualne. W tym otoczeniu zmienia się jego słownictwo, tematy prowadzonych rozmów, a nawet sposób chodzenia i stania. Każde z tych różnych Ja jest poznane, ale do poznającego należy identyfikacja warunków, w których właściwe jest przejawianie tego Ja, a nie innego.

Rozwój poczucia Ja wymaga zdania sobie sprawy z tego, że jest się poznającym i że istnieje w istocie coś, co ma być poznane. Jak dowodzą badania nad różnymi gatunkami ssaków (Povinelli, 1993), to osiągnięcie wcale nie jest takie banalne. Czy zwierzęta mają poczucie Ja? Jedynym sposobem uzyskania odpowiedzi na to pytanie jest umieszczenie przed zwierzęciem lustra - czy wie ono, że odbicie w lustrze to ono samo, czy też sądzi, iż znajduje się tam inne zwierzę? W fascynującej serii badań Gordon Gallup (Gallup, 1977; Gallup, Suarez, 1986) umieszczał zwierzę - małpę człekokształtną (szympansy, goryle, orangutany), od dwudziestu jeden do dwudziestu pięciu miesięcy dotykało swojego pomalowanego różem nosa, a robiło to tylko 25% dzieci w wieku od dziewięciu do dwunastu miesięcy.

Jednakże przejście od rozpoznawania siebie w lustrze do wieloaspektowej, złożonej definicji Ja, którą dysponują ludzie dorośli, to niemałe osiągnięcie. Psychologowie badali, jak zmienia się pojęcie Ja od dzieciństwa do dorosłości. Stawiali oni przed osobami w różnym wieku proste pytanie: "Kim jesteś?" Z reguły początkowo nasze pojęcie Ja ma charakter konkretny, odnosząc się do wyrazistych, łatwych do zaobserwowania cech, takich jak wiek, płeć, sąsiedztwo, hobby. Na przykład dziewięciolatek w badaniach, które przeprowadzili Montemayor i Eisen (1977), odpowiadał na pytanie: "Kim jesteś?" w sposób następujący: "Mam brązowe oczy. Mam brązowe włosy. Mam brązowe brwi. Jestem chłopcem. Mam wujka mierzącego prawie siedem stóp" (Montemayor, Eisen, 1977). W miarę jak dojrzewamy, kładziemy mniejszy nacisk na cechy fizyczne, a większy na stany psychiczne (np. nasze myśli i uczucia) oraz na to, jak nas oceniają inni ludzie (Hart, Damon, 1986; Livesley, Bromley, 1973; Montemayor, Eisen, 1977). Oto odpowiedź 15415i84p na pytanie: "Kim jesteś?" udzielona przez dwudziestoletniego studenta:

Jestem istotą ludzką... Jestem osobą o zmiennych nastrojach. Jestem osobą niezdecydowaną. Jestem osobą ambitną. Jestem osobą bardzo ciekawą. Nie jestem indywidualnością. Jestem samotnikiem. Jestem Amerykaninem (Boże, dopomóż mi). Jestem demokratą. Jestem osobą liberalną. Jestem radykałem. Jestem konserwatystą. Jestem pseudoliberałem. Jestem ateistą. Nie jestem osobą, która daje się zaklasyfikować (to znaczy, nie chcę nią być). (Montemayor, Eisen, 1977, s. 318)

Definicje Ja w różnych kulturach

Zanim zakończymy nasze rozważania o naturze Ja, powinniśmy zauważyć, że opisujemy Ja określonego rodzaju - takie, które jest zakotwiczone w kulturze Zachodu końca XX w. Czy wszędzie ludzie konceptualizują Ja w taki sposób, jak my to robimy? Czy jest możliwe, że ludzi różni coś, co wydaje się tak podstawowe? Odpowiedź brzmi: tak. Ostatnie badania psychologiczno-historyczne i między kulturowe dowodzą wyraźnie, że pojęcie Ja jest kształtowane zarówno przez kulturę, jak i przez epokę historyczną. Na przykład Roy Baumeister (1987) opierając się na źródłach historycznych i literackich, prześledził dzieje pojęcia Ja na przestrzeni dziesięciu wieków cywilizacji Zachodu. Pojęcie Ja u ludzi późnego średniowiecza (od wieku XI do XV) byłoby dziś trudno rozpoznać. Świadectwa wskazują na to, że rzadko poddawali siebie introspekcji (to jest myśleli o własnym Ja, własnych pragnieniach itp.) i rzadko rozdzierały ich wewnętrzne wątpliwości czy konflikty. Jak napisał Baumeister (1987), "samowiedzy nie uważano za jakiś istotny problem" (s. 165), ponieważ tożsamość człowieka średniowiecza była określona już w momencie jego urodzenia. To, kim i czym mógł zostać, wyznaczała jego pozycja społeczna, powiązania rodzinne, a zwłaszcza jego płeć. Definicja Ja zbliżona do naszej współczesnej pojawiła się dopiero w wieku XVII, kiedy to u purytanów zrodziła się samoświadomość i samopoznanie. Zgodnie z ich religijnym przekonaniem o predestynacji już w momencie urodzenia jest przesądzone, czy człowiek znajdzie się w gronie zbawionych czy potępionych. Stąd purytanie mieli silną motywację do starannego badania siebie w poszukiwaniu wskazówek (ukrytych w ich głębokiej, wewnętrznej naturze) mówiących o własnym przeznaczeniu (Baumeister, 1987). W ten sposób po raz pierwszy pojawiło się pojęcie ukrytego, głębokiego wewnętrznego Ja.

Pojęcie Ja jest częściowo zależne od kultury, w której funkcjonuje. Na przykład w perspektywie historycznej niektóre kultury Indian amerykańskich spostrzegały Ja jako głęboko osadzone w szerszej grupie społecznej.

Tak jak pojęcie Ja w kulturze Zachodu rozwijało się i zmieniało z biegiem czasu, tak definicje zrodzone poza tą kulturą różnią się od naszych definicji (Markus, Kitayama, 1991). Na przykład antropolog Dorothy Lee (1959) odtworzyła charakter pojęcia Ja w kulturze rdzennych Amerykanów Wintu z Kalifornii Północnej. Przeprowadzając analizę języka, sięgając do literatury biograficznej oraz do wspomnień potomków tych ludzi, Lee (1959) znalazła intrygujące dane, które świadczą, że Wintu nie mieli poczucia Ja jako odrębnej istoty. Autorka pisze: "Charakteryzując kulturę Wintu, nie możemy mówić o Ja i o społeczności, ale raczej o Ja w społeczności" (s. 132). Wintu nie mieli słowa odpowiadającego naszemu "ja". Ich wypowiedzi były związane z obserwacjami rzeczy, które znajdują się poza Ja, a nie z introspekcją czy też z ich własnymi myślami. Nie istniało u nich rozgraniczenie pomiędzy osobą a na przykład tym, w co była ubrana. Zdanie: "Masz na sobie ładną suknię w paski" w przekładzie na język Wintu brzmiałoby: "Jesteś w ładne paski sukni". Dla Indian Wintu Ja nie miało wyraźnych granic: zlewało się ze wszystkimi innymi rzeczami, wyłaniało się z nich i wtapiało w nie. W naszej społeczności - parafrazując Williama Szekspira - "Ja jest miarą wszystkich rzeczy". Jakkolwiek naturalna wydaje się nam ta koncepcja Ja, należy pamiętać, że to tylko pewna interpretacja, a nie nierozerwalnie z nami związana rzeczywistość.

Niezależnie od tego, jakie dokładnie jest nasze Ja, zastanówmy się, skąd bierzemy informację o sobie samych? W jaki sposób poznajemy siebie? Jakie są źródła danych, na których się opieramy, budując to pojęcie Ja? W następnych częściach rozdziału omówimy cztery sposoby dochodzenia do wiedzy o sobie samych. Są to: introspekcja, czyli inaczej myślenie o sobie, obserwacja własnego zachowania, schematy Ja i interakcja społeczna.

introspekcją: proces, w którym człowiek spogląda w swoje wnętrze i bada swoje myśli, uczucia i motywy

Poznawanie siebie poprzez Introspekcję

Kiedy oznajmiliśmy, że zamierzamy opisać źródła informacji, którą wykorzystujesz, budując swoje pojęcie Ja, przypuszczalnie pomyślałeś: "Wielkie nieba! Nie muszę się tego dowiadywać z podręcznika psychologii społecznej! To nie jest naprawdę żadna niespodzianka: po prostu myślę o sobie. Nic wielkiego". Innymi słowy, opierasz się na introspekcji, czyli spoglądasz w głąb siebie i badasz "wewnętrzną informację" o swoich myślach, uczuciach i motywach - informację, którą masz ty i tylko ty. Rzeczywiście - kiedy poddajesz siebie introspekcji, znajdujesz pewne odpowiedzi. Z introspekcją wiążą się jednak dwa interesujące fakty. Po pierwsze, ludzie nie korzystają z tego źródła informacji tak często, jak można by sądzić - poświęcają zaskakująco mało czasu na myślenie o sobie. Po drugie, nawet gdy dokonują introspekcji, to przyczyny ich zachowań i odczuć mogą być ukryte przed ich świadomością. Krótko mówiąc, dokładne analizowanie siebie nie jest tym wszystkim, za co jest uważane, i gdyby to miało być naszym jedynym źródłem wiedzy o sobie, bylibyśmy w wielkim kłopocie.

Jak często myślimy o sobie samych? Żeby dowiedzieć się tego, Mihaly Csikszenmihalyi i Thomas Figurski (1982) poprosili 107 pracowników w wieku od 17 do 63 lat, zatrudnionych w pięciu różnych firmach, by przez tydzień nosili przy sobie brzęczyki. Włączały się one siedem razy dziennie między godziną 7.30 a 22.30 w losowo zmieniających się odstępach czasu. Po odezwaniu się brzęczyka uczestnik badań odpowiadał na pytania, co robił w danej chwili, o czym myślał i w jakim był nastroju. Odpowiedzi grupowano według różnych kategorii treściowych, wśród których była kategoria "myśli dotyczące siebie" (np. "Ale leniwie spędziłem cały dzień", "To boli" albo "Czemu jestem taka gruba?"). Jak pokazuje rycina 6.1, ludzie zaskakująco rzadko myśleli o sobie samych. Tylko 8% wszystkich zapisanych spostrzeżeń (4271) dotyczyło Ja. Uczestnicy badań częściej kierowali swą uwagę na pracę, codzienne obowiązki i ograniczenia czasu. W rzeczywistości odpowiedź "brak myśli" pojawiała się znacznie częściej niż wzmianki o myślach dotyczących Ja. Jak z tego wynika, chociaż oczywiście czasami oddajemy się introspekcji, nie robimy tego często. Przeważająca część naszych codziennych myśli dotyczy banalnych spraw powszedniego życia, innych ludzi i naszych z nimi rozmów (patrz ryć. 6.1).

Często żałuję, że nie mam czasu na rozwijanie w sobie skromności [...]

Ale jestem zbyt zajęta myśleniem o sobie.

- Damę Edith Sitwell

Teoria samoświadomości

Co się dzieję, gdy myślimy o sobie? Jakie są konsekwencje odwrócenia uwagi od otaczającej nas rzeczywistości i skierowania świadomości na siebie samych? Jak wiemy już z badań Csikszenmihałyiego i Figurskiego (1982), nie koncentrujemy się na sobie zbyt często. Niekiedy jednak napotykamy w otoczeniu coś, co "włącza" samoświadomość. Może to być wiedza o tym, że inni na nas patrzą, własny glos słyszany z magnetofonu, swój obraz na wideo czy własne odbicie w lustrze. Na przykład, gdy oglądasz na domowym wideo film nakręcony przez przyjaciółkę jej nową kamerą i ty jesteś jego głównym bohaterem, znajdziesz się w stanie samoświadomości, to znaczy skierujesz uwagę na siebie.

RYCINA 6.1. "O czym myślisz?" Przez tydzień ludzie nosili przy sobie brzęczyki, które włączały się kilka razy dziennie w losowo ustalonych odstępach czasu. Za każdym razem, kiedy zabrzmiał brzęczyk, opisywali, o czym właśnie myśleli. Myśli dotyczące Ja pojawiały się zdumiewająco rzadko (zaczerpnięto z: Csikszenmihałyi, Figurski, 1982)

teoria samoświadomości: koncepcja przyjmująca, że kiedy człowiek koncentruje uwagę na sobie samym, zaczyna oceniać własne zachowanie i porównywać je ze swymi wewnętrznymi normami i wartościami

Zgodnie z teorią samoświadomości gdy koncentrujemy się na sobie, oceniamy własne zachowanie i porównujemy je z naszymi wewnętrznymi normami i wartościami (Carver, Scheier, 1981; Duval, Wicklund, 1972; Wicklund, 1975; Wicklund, Frey, 1980). Krótko mówiąc, rzeczywiście stajemy się świadomi siebie, gdyż zaczynamy obiektywnie, oceniające obserwować siebie samych. Czy zachowujemy się tak, jak naszym zdaniem powinniśmy? Powiedzmy, że żywisz przekonanie, iż należy postępować uczciwie w stosunku do przyjaciół. Pewnego dnia rozmawiając z przyjacielem, okłamujesz go. W trakcie tej rozmowy dostrzegasz swoje odbicie w dużym lustrze. Oto jestem, myślisz przypatrując się sobie, mała glizda, która właśnie okłamała przyjaciela.

Według Shelleya Duvala i Roberta Wicklunda (1972) nagle staniesz się świadomy rozbieżności między własnym zachowaniem a twymi standardami czy oczekiwaniami określającymi zachowanie pożądane. Jeśli będziesz mógł zmienić zachowanie, by stało się zgodne z twoimi wewnętrznymi dyrektywami (np. mówiąc przyjacielowi coś szczególnie miłego albo przyznając się do kłamstwa i prosząc o wybaczenie), to tak postąpisz. W wypadku poczucia, że nie możesz zmienić zachowania, pozostawanie w stanie samoświadomości będzie bardzo nieprzyjemne, ponieważ musisz wtedy stawiać czoło przykrej informacji zwrotnej o samym sobie. W takiej sytuacji przerwiesz ów stan tak szybko, jak tylko to będzie możliwe (np. odwracając się plecami do lustra albo żegnając się z przyjacielem i wychodząc z pokoju). Rycina 6.2 ilustruje ten proces pokazując, jak samoświadomość sprawia, że zaczynamy sobie uświadamiać własne wewnętrzne normy, a także, w jaki sposób ukierunkowuje nasze dalsze zachowanie.

RYCINA 6.2. Teoria samoświadomości. Konsekwencje skoncentrowania uwagi na sobie (zaczerpnięto z: Carver, Scheier, 1981)

Przedmiotem badań był związek pomiędzy samoświadomością i zachowaniem moralnym (Carver, 1975; Gibbons, 1978). Na przykład Edward Diener i Mark Wallbom (1976) dawali uczestnikom badań test anagramów, o którym mówiono, że pozwala na trafną ocenę inteligencji i zdolności do radzenia sobie na studiach. Celowo posłużono się testem bardzo trudnym, takim, żeby w wyznaczonym czasie nikt nie mógł wykonać więcej niż połowę zadań. Zatem uczestnikom badań zależało na uzyskaniu dobrych wyników (i wykazaniu się inteligencją), ale otrzymali diablo trudny test, którego nie mogli dobrze rozwiązać. Co wobec tego zrobią? Czy mając możliwość oszukiwania, skorzystają z niej? Wcześniejsze badania pokazały, że ogromna większość indagowanych studentów college'u zgadza się co do tego, iż oszukiwanie jest moralnie naganne. Zakładano więc, że uczestnicy eksperymentu mają wewnętrzną normę nakazującą im, by tego nie czynić. Ale czy powstrzymają się przed oszukiwaniem jedynie wtedy, gdy ta norma zostanie uwydatniona - to znaczy, gdy uaktywniona zostanie ich samoświadomość? Diener i Wallbom (1976) stworzyli sprzyjającą oszukiwaniu sytuację, mówiąc uczestnikom badań, że mają na wykonanie testu pięć minut, a specjalne urządzenie zasygnalizuje, że czas upłynął - eksperymentator wróci jednak dopiero po dziesięciu minutach, bo w innym pokoju będzie udzielał instrukcji kolejnej osobie przystępującej do testu. Połowa badanych wykonywała test w warunkach wywołujących stan samoświadomości. Służyło temu duże lustro umieszczone bezpośrednio przed badanym oraz magnetofon odtwarzający jego własny głos - rzekomo w celu sprawdzenia, w jaki sposób na wyniki testu wpływa czynnik rozpraszający uwagę. Druga połowa uczestników eksperymentu miała lustro za sobą, a magnetofon odtwarzał głos innej osoby. Czy uczestnicy badań przerwą test, kiedy rozlegnie się dzwonek, czy będą kontynuowali pracę? Czy samoświadomość wpłynie na wybór jednej z tych możliwości? Tak jak przewidywano, jednostki samoświadome potrafiły oprzeć się pokusie: oszukiwało tylko 7% badanych. Pozostali, nie wprowadzani w stan samoświadomości, ulegali pokusie: oszukiwało 71% badanych. Podobnie w badaniach nad dziecięcym kwestowaniem "poczęstujesz albo pożałujesz" w święto Halloween stwierdzono, że dzieci rzadziej łamały reguły i brały więcej niż jeden cukierek z "nie pilnowanego" talerza ze słodyczami, gdy stał on przed dużym lustrem (Beaman, Klentz, Diener, Svanum, 1979).

Samoświadomość nie zawsze jest stanem przyjemnym, ponieważ może nam przypominać o tym, że nie sprostaliśmy własnym oczekiwaniom. To niezadowolenie z siebie bywa bolesne (czego świadectwem jest dysonans poznawczy) i często uciekamy od takiej autoanalizy, angażując się w inne działania, szukając bodźców przyciągających uwagę, takich jak telewizja czy muzyka, albo nawet tłumiąc nasz wewnętrzny głos za pomocą narkotyków lub alkoholu (Huli, 1981; Huli, Young, 1983). W badaniach, w których ludzie doznawali niepowodzenia, wykonując jakieś zadanie, stwierdzono, że celowo unikają oni później sytuacji wywołujących u nich stan samoświadomości, na przykład nie chcą wtedy siedzieć w pokoju, w którym znajduje się lustro i kamera telewizyjna (Archer, Hormuth, Berg, 1979; Duval, Wicklund, 1972).

Jest jednakże jedna uboczna korzyść z faktu bycia samoświadomym. Cytat z Nietzschego na początku rozdziału sugeruje, że często nie poszukujemy siebie zbyt głęboko i że gdybyśmy to robili, odsłonilibyśmy ukryte myśli i uczucia. Zgodne z tym poglądem są dane, które mówią, że kiedy znajdujemy się w stanie samoświadomości, to dokonujemy bardziej trafnych diagnoz swoich uczuć i cech charakteru (Carver, Scheier, 1981). John Pryor i jego współpracownicy (1977) stwierdzili na przykład, że ludzie wydawali celniejsze sądy dotyczące własnej osobowości, gdy sadzano ich przed lustrem (patrz również Millar, Tesser, 1986; Snyder, 1982; Wicklund, 1982).

Ocenianie, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy; mówimy więcej niż wiemy

Zatem kiedy ludzie znajdują się w stanie samoświadomości, na ogół właściwie określają swoje odczucia czy też diagnozują własną osobowość. Znacznie trudniejsze jest jednak uzyskanie innego rodzaju samowiedzy, nawet jeśli jesteśmy samoświadomi i poddajemy introspekcji to, co przeżywamy. Chodzi o poznanie przyczyn naszych uczuć. Wyobraź sobie, że usiłujesz znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego kogoś kochasz. Typowe objawy zakochania to zawrót głowy, euforia i uwaga całkowicie skoncentrowana na kochanej osobie. Starożytni Grecy nie bez racji sądzili, że miłość to choroba. Ale dlaczego to wszystko odczuwasz? Co szczególnego jest w tej osobie, że się zakochałeś? Większość z nas na próżno próbowałaby odpowiedzieć na to pytanie. Wiemy, że jest to coś, co wiąże się z jej wyglądem, z jej osobowością, wyznawanymi przez nią wartościami, z jej drogą życiową. Ale co dokładnie? Jak moglibyśmy ująć w słowach chemię tego specjalnego związku między dwiema osobami? Jeden z naszych przyjaciół powiedział kiedyś, że zakochał się w kobiecie, ponieważ ona grała na saksofonie. Czy to był rzeczywiście jedyny powód? Czy chociaż ważny? Serce działa w sposób tak tajemniczy, że niełatwo na te pytania odpowiedzieć.

Niestety, nie tylko miłość jest tak trudno wyjaśnić. Jeden z głównych dogmatów psychologii poznawczej głosi, że wiele spośród naszych podstawowych procesów poznawczych dzieje się poza świadomością (Kihlstrom, 1987; Mandler, 1975; Neisser, 1976). Nie znaczy to, że jesteśmy istotami myślącymi, które nie mają najmniejszego wglądu w siebie. Uświadamiamy sobie rezultat naszych procesów myślowych (np. to, że jesteśmy zakochani), ale zazwyczaj nie mamy dostępu do przetwarzania poznawczego, które za ten rezultat jest odpowiedzialne. To jest tak, jak wówczas, gdy magik wyciąga królika z kapelusza: widzisz królika, ale nie wiesz, skąd się on tam wziął.

Jak sobie radzimy z tym problemem królika? Chociaż często nie wiemy, dlaczego coś odczuwamy, wydaje się, że zawsze potrafimy znaleźć jakieś wyjaśnienie. Dlaczego? Jesteśmy dumnymi posiadaczami najpotężniejszej kory mózgowej, jaka rozwinęła się na tej planecie, i oczywiście robimy z niej użytek. (Niestety, nie otrzymaliśmy wraz z nią instrukcji obsługi). Tak więc, chociaż introspekcja nie musi prowadzić do prawdziwych przyczyn zachowania, potrafimy przekonać samych siebie, że nam je ujawniła.

Richard Nisbett i Timothy Wilson badali to zjawisko albo raczej fakt, że mówimy więcej niż wiemy (Nisbett, Ross, 1980; Nisbett, Wilson, 1977; Wilson, 1985; Wilson, Stone, 1985). Przypomnij sobie badania Wilsona, Lasera i Stone'a (1982) wspomniane w rozdziale 4. Studenci college'u prowadzili dzienniczki, w których przez pięć tygodni zapisywali swój nastrój. Śledzili również inne zmienne, na przykład jaka jest pogoda albo jak długo spali poprzedniej nocy. Kiedy ich o to pytano, relacjonowali, że z ich nastrojem korelowało kilka zmiennych. Analiza danych pokazała jednak, że w wielu wypadkach się mylili. Na przykład większość była przekonana, że nastrój jest skorelowany z długością snu poprzedniej nocy, podczas gdy zgromadzone dane takiej korelacji nie wykazały. Uczestnicy tych badań poddawali siebie introspekcji i znajdowali albo wymyślali pewne logiczne teorie, które w rzeczywistości były fałszywe (por. również Bargh, Pietromonaco, 1982; Kihistrom, 1987; Lewicki, 1986; Weiss, Brown, 1977).

teoria przyczynowości: teoria dotycząca przyczyn naszych uczuć i zachowań; wiele z tych teorii przyswajamy sobie z kultury, w której żyjemy (np. "rozstania sprzyjają uczuciu")

Opierali się oni, przynajmniej częściowo, na pewnego rodzaju schemacie, który określa się mianem teorii przyczynowości. Ludzie mają własne teorie tłumaczące, co wpływa na ich uczucia i zachowanie (np. "Mój nastrój powinien zależeć od ilości snu ostatniej nocy") i często do nich sięgają, by wyjaśnić swój stan psychiczny (np. "Jestem w kiepskim nastroju; głowę daję, że w dużym stopniu to skutek tego, że ostatniej nocy spałem tylko sześć godzin"). Wiele z tych teorii przyswajamy sobie z kultury, w której się rozwijamy: na przykład przekonanie, że rozłąka sprzyja uczuciu, że ludzie w poniedziałki mają zły nastrój albo że osoby po rozwodzie mają małe szansę na udane drugie małżeństwo. Jedyny problem tkwi w tym, że - jak była już o tym mowa w rozdziale 4 - nasze schematy i teorie nie zawsze są trafne, a zatem mogą prowadzić do błędnych sądów o przyczynach naszych działań.

Rozważmy przykład pokazujący, jak funkcjonują teorie przyczynowości. Pewnego wieczoru Nisbett i Wilson mieli spotkanie w jakimś pokoju w budynku Uniwersytetu Michigan. Próbowali wymyślić sposoby sprawdzenia hipotezy, że introspekcja często nie daje odpowiedzi na pytanie, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy, i że kiedy usiłujemy dojść do przyczyn naszych uczuć, sądów i działań, odwołujemy się do teorii przyczynowości. Świetne pomysły się nie pojawiały i badacze zaczęli odczuwać frustrację spowodowaną brakiem postępu w dociekaniach. Wtedy zdali sobie sprawę (czy też tak im się tylko wydało), że przyczyną ich frustracji jest (czy też tak myśleli) drażniący szum odkurzacza pracującego w pobliżu ich pokoju. Ponieważ uświadomienie sobie, że dobiegający z zewnątrz dźwięk elektroluksu przeszkadza w pracy, zabrało im trochę czasu, doświadczyli czegoś, co wyglądało na "olśnienie" - być może rozpraszające hałasy w tle są bardziej destrukcyjne niż się sądzi. Prawdopodobnie był to przykład bodźca właśnie takiego rodzaju, jakiego szukali: bodźca, który wpływa na wydawane przez ludzi sądy, ale - ponieważ ich teorie związków przyczynowych nie uwzględniają odpowiednio tej możliwości - zostaje pominięty, kiedy ludzie próbują wyjaśnić swoje zachowanie.

Nisbett i Wilson (1977) zaprojektowali (zamknąwszy uprzednio drzwi) eksperyment sprawdzający to przypuszczenie. Pokazywali badanym film dokumentalny i prosili o ocenę jego atrakcyjności. W pierwszej fazie eksperymentu robotnik budowlany (w rzeczywistości Richard Nisbett) uruchomił tuż za drzwiami pokoju piłę elektryczną. Drażniący wybuch hałasu nastąpił około minuty po rozpoczęciu projekcji filmu i powtarzał się co jakiś czas, aż do momentu, gdy eksperymentator, Tim Wilson, podszedł do drzwi i krzyknął, by robotnik przerwał piłowanie i zaczekał z tym do końca filmu. Uczestnicy badań oceniali film, a następnie odpowiadali na pytanie, czy hałas miał wpływ na ich ocenę. Dla większej dokładności Nisbett i Wilson wprowadzili do eksperymentu grupę kontrolną, która obejrzała projekcję w spokoju. Badacze sformułowali hipotezę, że hałas obniża ocenę filmu, ale że uczestnicy eksperymentu nie będą zdawali sobie sprawy z tego, iż to on wpłynął na ich negatywną opinię.

Jak się okazało, ta hipoteza była całkowicie błędna. Badani, którzy oglądali film w dochodzącym z zewnątrz hałasie, ocenili go podobnie jak ci, którzy widzieli film bez przeszkadzającego bodźca (w rzeczywistości tym pierwszym film podobał się nieznacznie bardziej). Kiedy jednak uczestników eksperymentu zapytano, jak bardzo hałas wpłynął na dokonywane przez nich oceny, ich wyjaśnienia okazały się zgodne z teorią Nisbetta i Wilsona. Mimo iż hałas nie wywierał dającego się wykryć wpływu na oceny, większość uczestników eksperymentu twierdziła, że je obniżył. W tym wypadku zarówno badacze, jak i uczestnicy badań mieli tę samą teorię przyczynowości, ale ta teoria okazała się fałszywa - przynajmniej gdy w grę wchodziło oglądanie filmu dokumentalnego przy akompaniamencie hałasów budowlanych.

W dalszych badaniach stwierdzono, że inne czynniki, które, jak mogłoby się wydawać, nie powinny wpływać na sądy - to znaczy czynniki nie uwzględniane przez ludzi w ich teoriach przyczynowości - w rzeczywistości taki wpływ wywierały. Na przykład w badaniach, które przeprowadzano w centrum handlowym, ludzie oceniali jakość elementów ubrania, takich jak rajstopy (Nisbett, Wilson, 1977). Ku sporemu zaskoczeniu badaczy na dokonywane wybory silnie wpływało miejsce artykułu w witrynie wystawowej. Im bardziej na prawo leżała dana rzecz, tym bardziej się podobała. Badacze wiedzieli, że na dokonywane oceny wpływało położenie, a nie jakieś inne cechy odróżniające od siebie eksponowane rajstopy, ponieważ w rzeczywistości wszystkie cztery pary były identyczne. Jednakże uczestnicy badań zupełnie nie zdawali sobie sprawy z wpływu położenia towaru na swoje oceny. Tak dziwny powód wyboru danej pary rajstop nie przychodził im do głowy, kiedy poddawali introspekcji przyczyny swojej decyzji. Nie chcemy sugerować, że kiedy ludzie próbują dociec przyczyn własnych uczuć i zachowań, opierają się wyłącznie na swoich teoriach przyczynowości. Poza przejętymi z kultury teoriami związków przyczynowych mamy wiele informacji o nas samych, na przykład, w jaki sposób zachowaliśmy się w przeszłości, albo o czym akurat myśleliśmy tuż przed dokonaniem wyboru (Gavanski, Hoffman, 1987; Wilson, Stone, 1985). Pozostaje jednak faktem, że introspekcyjna analiza naszych przeszłych działań i obecnych myśli nie zawsze prowadzi do trafnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy.

Konsekwencje introspekcyjnej refleksji nad przyczynami

Trudno jest za pomocą introspekcji odkryć wszystkie przyczyny naszych działań czy uczuć. Być może nie jest dobrym pomysłem nawet podejmowanie takich prób. Czy dokonując trudnego wyboru, zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym, dlaczego do każdej z możliwości masz właśnie taki, a nie inny stosunek? Być może, kiedy zastanawiałeś się, do jakiego pójść college'u, stałeś w obliczu dwóch lub więcej atrakcyjnych możliwości i miałeś problem z wyborem. Być może, nie mogłeś się zdecydować, na jakie zajęcia zapisać się w tym roku. W podobnych sytuacjach ludzie niekiedy bardzo starannie analizują wchodzące w grę ewentualności, czasami nawet sporządzają listę plusów i minusów związanych z każdym wyborem. Benjamin Franklin przekonywał, że jest to najlepszy sposób podejmowania decyzji:

Postępuję w ten sposób, że polowe kartki papieru dzielę linią na dwie kolumny, pisząc nad jedną z nich "Pro", a nad drugą "Kontra". Potem, w trakcie trzech czy czterech dni namysłu, zapisuję pod tymi różnymi nagłówkami krótkie notki dotyczące różnych racji, które w różnych momentach przychodziły mi do głowy za i przeciw każdemu z kroków... Ustalam dokładnie, gdzie jest przewaga, i jeśli po jednym czy dwóch dniach dalszego namysłu po żadnej ze stron nie pojawi się nic nowego ani ważnego, podejmuję odpowiednio decyzję... Kiedy zatem rozważony jest każdy [powód], zarówno osobno, jak i w konfrontacji z innymi, myślę, że mogę dokonać lepszego osądu i mniej prawdopodobne jest, że moja decyzja będzie pochopna. (Cytowane w: Goodman, 1945, s. 746)

Nie możemy nigdy, nawet przez najskrupulatniejsze badanie, poznać do końca ukrytych źródeł działania.

- Immanuel Kant

zmiana postawy spowodowana wyszukiwaniem przyczyn: zmiana postawy będąca konsekwencją zastanawiania się nad przyczynami własnych postaw; ludzie zakładają zgodność swoich postaw z przyczynami, które wydają się wiarygodne i są łatwe do zwerbalizowania

Timothy Wilson stwierdził jednak ostatnio, że analizowanie przyczyn naszych uczuć nie zawsze jest najlepszą strategią i w istocie może daną sprawę pogorszyć (Wilson, 1990; Wilson, Dunn, Kraft, Lisie, 1989; Wilson, Hodges, 1992). Problem polega na tym, że ponieważ trudno jest stwierdzić dokładnie, dlaczego mamy w związku z czymś takie, a nie inne odczucia, znajdujemy sobie powody, które brzmią wiarygodnie i które łatwo przychodzą nam na myśl (to jest powody dostępne w naszej pamięci; patrz rozdz. 4). Powody sprawiające wrażenie wiarygodnych i zarazem dostępne nie muszą być jednak prawdziwe. Co gorsza, możemy przekonać siebie, że są one właściwe, i w konsekwencji zmienić nasze uczucia tak, by do nich pasowały.

Przypuśćmy na przykład, że poprosiliśmy ciebie, byś na kartce papieru podał dokładne wyjaśnienie, dlaczego masz takie uczucia, jakie masz, w stosunku do partnera, z którym łączy cię emocjonalny związek. Jeżeli prosimy o to badane osoby, stwierdzamy u nich zmianę postawy spowodowaną wyszukiwaniem przyczyn - zmieniają one swój stosunek do własnych partnerów (Wilson, Dunn, Bybee, Hyman, Rotondo, 1984; Wilson, Kraft, 1993). Dlaczego tak się dzieje? Trudno jest dokładnie określić, co sprawia, że się kogoś kocha. Tak więc chwytamy się powodów, które dobrze brzmią i które akurat przychodzą nam na myśl. W naszych badaniach pojawiały się uzasadnienia w rodzaju: wzajemne zrozumienie, podobieństwo zainteresowań i doświadczeń. Chociaż mogą one być często prawdziwe, jest również prawdopodobne, że zostały przeoczone inne przyczyny, których nie da się tak łatwo zwerbalizować, takie jak owa "specjalna chemia", która może istnieć pomiędzy dwojgiem

ludzi.

Problem powstaje wtedy, gdy przyczyny dostępne w pamięci i łatwe do zwerbalizowania sugerują odmienną postawę niż pierwotna. Przypuśćmy na przykład, że pomiędzy tobą i twoim partnerem wszystko układa się dobrze, ale nie potrafisz dokładnie określić, dlaczego tak jest. Przychodzi ci jedynie do głowy, że w zasadzie macie odmienny zasób doświadczeń i różne zainteresowania. W rezultacie jest prawdopodobne, że zmienisz pogląd na swoje uczucia, przyjmując, iż powinny być zgodne z twoimi racjami. "Naprawdę nie mamy ze sobą dużo wspólnego" - mógłbyś pomyśleć. "Sądzę, że ten związek nie ma wielkiej przyszłości". Właśnie taką sekwencję zdarzeń stwierdziliśmy w kilku badaniach (np. Wilson, Kraft, 1993).

Oczywiście trudno jest rozstrzygnąć, która z postaw jest właściwa - pozytywne uczucia, które miałeś przed analizowaniem przyczyn, czy negatywne, które masz potem. Stwierdziliśmy jednak, że nie należy zbytnio ufać postawom wyrażanym zaraz po analizowaniu przyczyn. Kiedy ludzie podejmują na ich podstawie decyzje, żałują potem własnych wyborów (Wilson, Lisie, Schooler, Hodges, Klaaren, LaFleur, 1993). Dlaczego? Trudne do nazwania determinanty twoich uczuć (na przykład to "coś", co ma w sobie dziewczyna, którą kochasz) nie znikają i mogą wpływać na nie w przyszłości. Tak więc, jeśli poprzestaniesz na przyczynach, które łatwo jest ująć w słowa (powiedzmy, że ty i twoja dziewczyna macie odmienne doświadczenia życiowe), możesz zachować się w sposób, którego później będziesz żałował - na przykład zrywając z nią. Zgodne z tym poglądem są wyniki wielu badań, które pokazały, że postawy wyrażane przez ludzi po dokonaniu analizy przyczyn nie pozwalają na szczególnie dobre przewidywanie ich przyszłych postaw i zachowania (Millar, Tesser, 1986; Wilson i in., 1984; Wilson, LaFleur, 1993).

Przekonaliśmy się, że introspekcja może rodzić problemy dwojakiego rodzaju. Trudno jest za jej pomocą dociec, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy, a próbując tego, możemy wmówić sobie uczucia oparte jedynie na tym, co nam przychodzi na myśl i jest łatwe do zwerbalizowania. "W porządku - możesz pomyśleć - być może, rozwiązaniem jest po prostu nie wdawać się za bardzo w introspekcję". Musimy jednakże przestrzec przed próbami jej unikania. Jeżeli bardzo starasz się nie myśleć o pewnych rzeczach, te wysiłki mogą przynieść skutki przeciwne do zamierzonych, sprawiając, że to, co usiłowałeś wyprzeć ze świadomości, będzie absorbowało cię jeszcze bardziej.

By przybliżyć to zjawisko, proponujemy następujące ćwiczenie. Chcemy, żebyś na nasz sygnał postarał się przez minutę nie myśleć o czymś na przykład o twojej dziewczynie albo o bliskim przyjacielu. Gotowy? Zaczynamy. Czy ci się udało? Jeśli jesteś podobny do uczestników badań prowadzonych przez Daniela Wegnera (1989; 1992; w druku), to w ciągu

ostatniej minuty myśl o twoim przyjacielu przemknęła ci przez głowę co najmniej raz albo dwa razy. Jeszcze bardziej interesujące w badaniach Wegnera jest to, że nawet po zniesieniu ograniczeń myśl o zabronionej kwestii nadal często się pojawiała - częściej niż wtedy, kiedy badanych nie proszono, by jej unikali. Oznacza to, że tłumienie - usilne staranie, by o czymś nie myśleć - może prowadzić do obsesyjnego pojawiania się tej właśnie myśli, której ludzie nie chcą dopuszczać do świadomości. Jeśli wolałbyś o czymś nie myśleć - o niedawno otrzymanej dwójce z matematyki, kuszącym cię kremie czekoladowym w lodówce czy o problemie, dlaczego właściwie kochasz swoją dziewczynę - to najlepszą strategią będzie, paradoksalnie, nie starać się za bardzo unikać tych myśli.

Podsumowując, refleksją nad tym, co odczuwamy i jacy jesteśmy, może odsłonić nasze ukryte uczucia i ułatwić ich rozpoznanie, szczególnie kiedy znajdujemy się w stanie samoświadomości. Czymś zupełnie innym jest dochodzenie przyczyn naszych odczuć i działań. Wiele badań pokazuje, że oceny ludzi w tym względzie często są nietrafne. Ponadto wnikanie w te przyczyny może sprawić, że zmienimy własne postawy, dochodząc do przekonania, iż nasze uczucia są zgodne z powodami, które akurat przyszły nam do głowy.

Skoro introspekcja ma swoje ograniczenia, jak inaczej moglibyśmy uzyskać wiedzę o naszych cechach i postawach? Zajmiemy się teraz innym źródłem samowiedzy - obserwacjami własnego zachowania.

tłumienie: usiłowanie, by nie myśleć o czymś; badania wykazują, że im bardziej ludzie starają się nie dopuszczać do siebie jakiejś myśli, tym częściej ta właśnie myśl pojawia się w ich głowach

Poznawanie siebie poprzez obserwację własnego zachowania

Teoria spostrzegania siebie

Jak mogę powiedzieć, co myślę, dopóki nie przekonam się, co mówię?

- E.M. Forster

Zgodnie z teorią spostrzegania siebie ludzie często wnioskują o własnych postawach i emocjach na podstawie swojego zachowania.

Nie dlatego śpiewam, że jestem szczęśliwy. Jestem szczęśliwy, dlatego że śpiewam.

W jaki sposób dochodzimy do rozumienia innych ludzi - do tego, jacy są, czego pragną, co za chwilę zrobią? Oczywiście, poprzez obserwację. Ponieważ nie możemy zajrzeć do ich wnętrza, domyślamy się, jacy są, na podstawie tego, jak się zachowują. Wyobraź sobie, że zobaczyłeś kobietę, która wchodzi do baru samoobsługowego, przygląda się uważnie wystawionym na ladzie jarzynom, po czym sięga po duży talerz brukselki i zaczyna ją łapczywie zjadać. Jaki wyciągnąłbyś z tego wniosek? Prosty: "Musi chyba uwielbiać brukselkę". Skoro miała swobodę wyboru i liczne możliwości, z jakiego innego powodu miałaby decydować się na tę właśnie jarzynę?

teoria spostrzegania siebie: teoria głosząca, że gdy nie jesteśmy pewni naszych postaw i uczuć, bądź są one niejednoznaczne, wnioskujemy o nich, obserwując własne zachowanie i sytuację, w której się ono pojawia

Zgodnie z teorią spostrzegania siebie zaproponowaną przez Daryla Bema (1972) to, jakimi jesteśmy ludźmi, albo jakie są nasze postawy, często odkrywamy w taki sam sposób jak prawdy o innych, czyli obserwując własne zachowanie, tak jak czyniłaby to druga osoba. Przypuśćmy, że wszedłeś do baru samoobsługowego, wybrałeś dużą porcję brukselki i zacząłeś ją łakomie zjadać. Jaki wniosek wyciągnąłbyś z własnego zachowania? Prosty: "Muszę chyba uwielbiać brukselkę, z jakiego innego powodu miałbym to czynić?"

Twierdzenie, że samoobserwacja stanowi ważne źródło wiedzy o sobie, wysunął brytyjski filozof Gilbert Ryle (1949). Uznając introspekcję za raczej marne źródło wiedzy, Ryle dowodził, że ludzie dochodzą do określonych poglądów na temat siebie samych, przywołując w pamięci swoje typowe zachowania. Jeżeli przypominasz sobie, że często jesz brukselkę,

będziesz spostrzegał siebie jako miłośnika tego warzywa.

Daryl Bem (1972) rozwinął tę myśl w teorii spostrzegania siebie. Po pierwsze, wysunął on tezę, że "jednostki uzyskują »wiedzę« o swoich postawach, emocjach i innych stanach wewnętrznych częściowo przez wnioskowanie o nich na podstawie obserwacji własnego otwartego zachowania i/lub okoliczności, w jakich się ono pojawia" (s. 5). Dlaczego Bem pisze: "częściowo"? Ponieważ niekiedy dokładnie wiemy, co odczuwamy albo jaka jest nasza postawa. Na przykład my - autorzy tej książki - wiemy, że naprawdę lubimy psychologię społeczną i że pisanie tej książki naprawdę sprawia nam przyjemność. Wiemy to teraz - nie musimy czekać do północy, żeby zobaczyć, ile dzisiaj napisaliśmy. Prowadzi to do drugiego twierdzenia Daryla Bema: "Gdy wskazówki wewnętrzne są słabe, niejednoznaczne czy trudne do zinterpretowania, to podmiot funkcjonalnie znajduje się w takim samym położeniu jak obserwator stojący z boku - obserwator, który z konieczności musi polegać na tych samych wskazówkach zewnętrznych [zachowanie i okoliczności, w jakich się ono pojawia], żeby wyprowadzić wnioski o wewnętrznych stanach podmiotu" (s. 5, dopowiedzenie nasze).

U każdego człowieka pewne cechy czy właściwości są zaznaczone słabo bądź są nieoczywiste, a inne przeciwnie. Możesz wiedzieć, że jesteś osobą bardzo ekstrawertywną i nie musisz wtedy obserwować swojego zachowania, żeby to orzec. Dla wielu z nas nie zawsze jest jednak jasne, jak bardzo jesteśmy ekstrawertywni czy introwertywni; czasem zachowujemy się w sposób bardzo otwarty i towarzyski, a niekiedy odczuwamy pewne onieśmielenie. Gdyby nas zapytano, jak bardzo jesteśmy ekstrawertywni, odwołalibyśmy się do procesów spostrzegania siebie (Jak towarzyscy byliśmy ostatnio? Z iloma osobami rozmawialiśmy na prywatce w zeszłym tygodniu?), wyciągając jakiś wniosek na podstawie naszego zachowania, podobnie jak zrobiłby to obserwator zewnętrzny (Akert, 1991).

Jeśli rzeczywiście opieramy się na takiej samoobserwacji, to odpowiedź, jaką uzyskujemy, będzie zależała od tego, czy przyjdzie nam do głowy więcej przykładów zachowania ekstrawertywnego czy introwertywnego.Tezę tę ilustruje eksperyment Russella Fazio, Edwina Effreina i Victorii Falender (1981). Uczestnikom badań zadawano serię pytań, które dotyczyły ich osobowości. Badani nie wiedzieli, że były to pytania podstępne, tak przygotowane, by w jednej grupie uzyskiwać same odpowiedzi "ekstrawertywne", a w innej same "introwertywne", bez względu na to, jacy w istocie byli. Na przykład, w grupie "ekstrawertywnej" eksperymentator zadawał pytania w rodzaju: "Co byś zrobił, gdybyś chciał ożywić towarzystwo na prywatce?" Prawie każdy odpowiada na to pytanie w taki sposób, że jawi się jako osoba ekstrawertywną. W grupie "introwertywnej" eksperymentator stawiał takie pytania, jak: "Co ci się nie podoba w hałaśliwych prywatkach?" Na ogół odpowiada się na takie pytanie tak, że sprawia się wrażenie osoby introwertywnej. Lecz czy uczestnicy badań zaczynali myśleć o sobie jako o ludziach ekstrawertywnych bądź introwertywnych? Teoria spostrzegania siebie mówi, że powinno tak się stać, jeśli ich pogląd na własny temat w tej kwestii nie był już sprecyzowany. Jak pokazuje rycina 6.3, uczestnicy badań rzeczywiście odwoływali się do procesów spostrzegania siebie, żeby określić, jak bardzo są ekstrawertywni lub introwertywni. To, na jakie odpowiadali pytania, było przyczyną istotnego zróżnicowania w ich spostrzeganiu samych siebie. Ludzie, którzy odpowiadali na pytania "ekstrawertywne", spostrzegali później siebie jako osoby nieco bardziej ekstrawertywne; ci, którzy odpowiadali na pytania "introwertywne" - jako osoby trochę bardziej introwertywne.

hipoteza mimicznego sprzężenia zwrotnego: hipoteza głosząca, że własny wyraz mimiczny może determinować emocję, która jest doświadczana

Bardziej wyrafinowanym przykładem zastosowania teorii spostrzegania siebie są badania przeprowadzone przez Fritza Stracka i jego współpracowników (Strack, Martin, Stepper, 1988). Prosili oni uczestników eksperymentu, by trzymali w ustach pióro, posługując się albo zębami, albo wargami. Fotografie na następnej stronie ilustrują te dwa sposoby. Spróbuj zrobić to sam: zauważ, że w zależności od tego, jak trzymasz pióro, inaczej odczuwasz mięśnie twarzy, zwłaszcza te wokół ust. Następnie Strack i jego współpracownicy (1988) pokazywali uczestnikom badań (trzymającym pióra w ustach) serię zabawnych rysunków i prosili ich, by ocenili, jak bardzo one śmieszą. Osoby, które trzymały pióro zębami, spostrzegały rysunki jako znacząco bardziej zabawne niż osoby, które trzymały je wargami. Dlaczego? Zgodnie z teorią spostrzegania siebie, żeby wyciągnąć wnioski o własnych odczuciach, obserwujemy nie tylko nasze otwarte zachowanie (np. to, czy jemy brukselkę), ale również rejestrujemy własne wyrazy twarzy. Trzymanie pióra w zębach angażuje część tych samych mięśni, które są wykorzystywane, kiedy się uśmiechamy; trzymanie pióra za pomocą warg nie wymaga aktywności takich mięśni. Tak więc mamy tu bardzo wyrafinowany - w istocie dotyczący zjawisk nie uświadamianych - przykład działania procesu spostrzegania siebie. Ruchy mięśni wpływały na to, jak ludzie reagowali na rysunki, przy czym nie zdawali oni sobie z tego wpływu sprawy. Ten rezultat, stanowiący część hipotezy mimicznego sprzężenia zwrotnego (Laird, 1974; Laird, Bressier, 1992), dowodzi, że mimika może wywoływać odpowiednie dla nich emocje. Inaczej mówiąc, "robienie zadowolonej miny" może sprawić, że faktycznie będziesz się czuł zadowolony.

RYCINA 6.3. Spostrzeganie własnej ekstrawertywności i introwertywności. Ludzie byli sprowokowani przez eksperymentatora do podawania przykładów własnego działania o charakterze albo ekstrawertywnym, albo introwertywnym. Osoby, które dawały odpowiedzi "ekstrawertywne", wyciągały wniosek o własnej większej ekstrawertywności, niż czyniły to osoby, które dawały odpowiedzi "introwertywne" (zaczerpnięto z: Fazio, Effrein, Falender, 1981)

Hipoteza mimicznego sprzężenia zwrotnego. Ludzie spostrzegali rysunki jako bardziej zabawne, gdy trzymali pióro w zębach, ponieważ zmuszało ich to do uśmiechania się podczas oglądania tych rysunków (zaczerpnięto z: Strack i in., 1988).

Teoria spostrzegania siebie a teoria dysonansu poznawczego. Jak wspomnieliśmy w rozdziale 4, na to, jak człowiek spostrzega świat społeczny, wpływają dwa fundamentalne ludzkie motywy. Pierwszy to potrzeba właściwego rozeznania - tworzenia trafnego obrazu rzeczywistości. Zgodnie z Bema teorią spostrzegania siebie ta potrzeba trafności skłania nas do wnioskowania o sobie samych. Nasze postawy i emocje miałyby być rezultatem uczciwych prób wywnioskowania tego, co czujemy, z tego, jak się zachowujemy. W tym sensie teoria spostrzegania siebie należy do tego samego nurtu myślowego w psychologii co teoria atrybucji (patrz rozdz. 5), charakteryzująca ludzi jako racjonalnych obserwatorów, którzy próbują logicznie interpretować siebie samych i rzeczywistość społeczną.

Drugi motyw - przedstawiony w rozdziałach l i 3 - to pragnienie podtrzymania samooceny. W rozdziale 3 omówiliśmy teorię dysonansu głoszącą, że ludzie starają się unikać tego, co zagraża ich samoocenie, nawet jeśli muszą w tym celu dokonywać dość zaskakujących, nielogicznych wnioskowań o sobie samych. Potrzeba spostrzegania siebie jako przyzwoitego i postępującego moralnie człowieka sprawia, że po wyrządzeniu komuś krzywdy bardziej go nienawidzimy, a po wyświadczeniu przysługi darzymy większą sympatią i że zaczynamy wierzyć w wypowiedziane przez siebie kłamstwa. W ten sposób unikamy poczucia, że jesteśmy głupi lub niemoralni.

Kilka lat temu wśród psychologów społecznych toczył się ożywiony spór o to, który pogląd jest poprawny: teoria Bema głoszącą, że jesteśmy racjonalnymi obserwatorami, usiłującymi tworzyć trafny obraz rzeczywistości, czy teoria dysonansu, zgodnie z którą przede wszystkim troszczymy się o ochronę naszej samooceny. Jedną z przyczyn tego sporu było twierdzenie Bema, że teoria spostrzegania siebie może wyjaśnić wyniki większości eksperymentów dysonansowych. Pomyślmy o badaniach dotyczących niewystarczającego uzasadnienia, o których była mowa w rozdziale 3. Ludzie otrzymywali niewielkie nagrody w zamian za zrobienie czegoś, co było niezgodne z ich przekonaniami (np. za pochwałę nie akceptowanego przez siebie poglądu). Teoria dysonansu głosi, że w takich sytuacjach ludzie czują się głupio i źle i żeby zredukować te dysonansowe doznania, zaczynaj wierzyć w to, co wypowiadają.

Bem (1967, 1972) wysunął twierdzenie, że jego teorią spostrzegania siebie może wyjaśnić te zjawiska w sposób o wiele prostszy - bez odwoływania się do takich pojęć, jak emocja, cierpienie, poczucie wewnętrznej dysharmonii czy pojęcie Ja, które w teorii dysonansu odgrywają rolę podstawową. Zamiast założenia, że ludzie zmieniają swoje postawy, by zmniejszyć cierpienie związane z dysonansem bądź by usprawiedliwić to, co zrobili, Bem przyjmował, że po prostu próbują oni dokonywać trafnych wnioskowań dotyczących własnego zachowania i czynią to w sposób chłodny i logiczny. Obydwie teorie zasadniczo się różnią.

Na przykład, oto jak Bem interpretowałby eksperyment Cohena, który przedstawiliśmy w rozdziale 3. Wyobraź sobie, że obserwowałeś, jak Sara, studentka Yale, pisała opinię pochwalającą agresywne działania policji z New Haven w czasie demonstracji studenckiej. Wiesz, że otrzymała za to tylko 50 centów. Czy nie doszedłbyś do przeświadczenia, że Sara musi rzeczywiście być przekonana, iż policja z New Haven działała w sposób właściwy i uzasadniony? Z jakiego innego powodu napisałaby to? Z pewnością nie dla marnych 50 centów.

Teraz przypuśćmy, że ty sam znajdujesz się w takiej sytuacji: piszesz pracę chwalącą brutalne poczynania policji z New Haven, otrzymawszy za to zaledwie 50 centów. Co by się wtedy z tobą działo? Według Bema wyprowadziłbyś ten sam logiczny wniosek: "Nie mogę tego robić dla zarobku. To przecież liche pieniądze. Muszę zatem wierzyć w to, co piszę". Kluczową częścią wyjaśnienia proponowanego przez Bema jest uznanie, iż nie ma potrzeby przyjmować, że ludzie przeprowadzają takie wnioskowania kierowani pragnieniem podtrzymania samooceny albo zredukowania dysonansu. Po prostu dążą oni do uzyskania najbardziej logicznego i sensownego wyjaśnienia swojego postępowania.

Kto miał rację - Bem czy teoretycy dysonansu? Po latach sporu odpowiedź jest jasna: Bem przegrał bitwę o to, kto może najlepiej wyjaśnić zjawiska dysonansowe, ale wygrał wojnę, gdy chodzi o wskazanie innych obszarów oddziaływania procesu spostrzegania siebie. Podjęta przez niego próba wykazania, że tego rodzaju zmiana postawy zwykle zachodzi bez doznawania cierpienia, poczucia wewnętrznej dysharmonii czy innych silnych odczuć, okazała się chybiona. W rozdziale 3 pokazaliśmy, że jeżeli ludzie postępują w sposób niezgodny z własnymi postawami, to tracą równowagę wewnętrzną i stają się pobudzeni (doświadczają dysonansu) oraz modyfikują swoje postawy, by się od tych nieprzyjemnych uczuć uwolnić (Croyle, Cooper, 1983; Fazio, Zanna, Cooper, 1977; Pallak, Pittman, 1972; Zanna, Cooper, 1976). Teoria Bema dostarcza zaś dobrego wyjaśnienia innych zjawisk, których teoria dysonansu nie obejmuje. Mianowicie tłumaczy ona zmianę postawy pojawiającą się wtedy, gdy zachowanie jest niezgodne z wyjściowymi przekonaniami, jednak nie do tego stopnia niezgodne, by uznać je za niewłaściwe czy też zagrażające samoocenie. W takich okolicznościach dysonans nie jest wzbudzony, a mimo to ludzie wyprowadzają z własnego zachowania wnioski o sobie samych, zgodnie z tym, co głosi teoria spostrzegania siebie.

Na przykład zastanówmy się nad badaniami przeprowadzonymi przez Fazio i jego współpracowników (1981), w których eksperymentator zadawał pytania prowokujące odpowiedzi albo ekstrawertywne, albo introwertywne. Uczestnicy tych badań nie udzielali odpowiedzi, które były zanadto rozbieżne z ich poglądami na temat samych siebie; w istocie, odpowiadając na owe pytania, opierali się na swoich własnych doświadczeniach. Ponieważ jednak podawali wybiórcze przykłady - powiedzmy, same ekstrawertywne - dochodzili do wniosku, że są bardziej ekstrawertywni niż myśleli wcześniej - tak jak przewiduje teoria Bema. Podsumowując, Bema teoria spostrzegania siebie wyjaśnia szeroki zakres okoliczności, kiedy ludzie nie postępują w sposób niewłaściwy czy też wzbudzający dysonans, a mimo to wnioskują o swoich stanach wewnętrznych jako zgodnych z zachowaniem. Przejdziemy teraz do kilku fascynujących przykładów takich procesów spostrzegania siebie.

Efekt nadmiernego uzasadnienia

Zgodnie z teorią spostrzegania siebie, kiedy ludzie mają świadomość, że ich zachowanie spowodowane jest jakimś czynnikiem zewnętrznym, nie przyjmują założenia, iż odzwierciedla ono ich wewnętrzne uczucia. To dość logiczne: jeśli wiesz, że jedynym powodem, dla którego pracujesz latem jako kelner, jest dobra zapłata, nie będziesz przyjmował, że robisz to, ponieważ w ten sposób najbardziej lubisz spędzać wolny czas. Innymi słowy, po rozważeniu własnego zachowania i sytuacji dokonasz atrybucji zewnętrznej ("Robię to dla pieniędzy"), a nie wewnętrznej ("Tak bardzo to lubię, że robiłbym to za darmo"),

pomniejszanie: niedocenianie wpływu jednej przyczyny naszego zachowania, kiedy inna przyczyna jest szczególnie wyrazista i łatwo dostrzegalna

Problem w tym, że kiedy zewnętrzne przyczyny naszego zachowania są szczególnie łatwo dostrzegalne, popadamy w przesadę, pomniejszając rolę czynników wewnętrznych (Kelley, 1972; Nisbett, Valins, 1972). Ten proces pomniejszania ma ważne konsekwencje w istotnej sferze życia. Zależy bowiem od niego nasza motywacja do podejmowania działań,

późniejsze zainteresowanie tymi działaniami oraz ilość przyjemności, jaką będziemy w nich znajdowali.

motywacja wewnętrzna: angażowanie się w jakieś działanie, ponieważ sprawia nam ono przyjemność bądź wzbudza nasze zainteresowanie, a nie wskutek zewnętrznych nacisków lub dla zewnętrznych korzyści

Załóżmy, że uwielbiasz grę na gitarze. Spędzasz wiele czasu, ćwicząc z radością: po prostu sprawia ci przyjemność granie i świadomość, że robisz to coraz lepiej. Powiedzielibyśmy, że twoje zainteresowanie grą na gitarze wyrasta z motywacji wewnętrznej. Powody, z jakich podejmujesz tę aktywność, związane są z tobą samym - jest to radość i przyjemność, które odczuwasz grając. Inaczej mówiąc, gra na gitarze stanowi dla ciebie zabawę, a nie pracę. Jak twierdzi Mihaly Csikszentmihalyi (1975, 1979), zachowanie motywowane wewnętrznie jest źródłem szczególnie korzystnego doświadczenia, które nazwał płynięciem. Człowiek znajdujący się w tym stanie ogniskuje swoją uwagę na zadaniu, blokuje odbiór innych bodźców i bez reszty się koncentruje. Ma on poczucie własnej sprawności i nie przejmuje się jakością swojego działania; informacja zwrotna o nim jest jasna i jednoznaczna. Wreszcie osoba taka doświadcza braku samoświadomości. Pomyśl o jakiejś swojej aktywności w ostatnim czasie, która sprawiała ci prawdziwą przyjemność. Przypuszczalnie doświadczałeś w jej trakcie owego stanu płynięcia, podobnie jak gitarzysta w naszym przykładzie.

motywacja zewnętrzna: angażowanie się w jakieś działanie wskutek zewnętrznych nacisków lub dla zewnętrznych korzyści, a nie dlatego, że wykonywanie zadania sprawia nam przyjemność bądź wzbudza nasze zainteresowanie

A teraz powiedzmy, że twoja nauczycielka gry na gitarze wpadła na świetny pomysł nagradzania ciebie za opanowywanie nowego materiału i nowych technik. Uważa ona, że dzięki temu będziesz ćwiczył jeszcze wytrwałej. Przecież nagrody motywują, czyż nie? Nauczycielka dodała zatem drugie uzasadnienie dla twojej gry na gitarze: nagrodę. Twoja pasja, do tej pory związana z motywacją wewnętrzną, teraz uzyskała również motywację zewnętrzną. Jeśli będziesz robił postępy, otrzymasz nagrodę. Niestety, nagrody zewnętrzne mogą osłabić motywację wewnętrzną. Wcześniej grałeś na gitarze, ponieważ bardzo to lubisz, teraz grasz, by uzyskać nagrodę. To, co było zabawą, stało się pracą. Smutną konsekwencją zastąpienia motywacji wewnętrznej motywacją zewnętrzną (przez posłużenie się nagrodami) jest to, że ludzie tracą zainteresowanie czynnością, która uprzednio sprawiała im przyjemność. Ten rezultat jest nazywany efektem nadmiernego uzasadnienia: ludzie w nadmiernym stopniu uzasadniają swoje działanie przyczynami zewnętrznymi (takimi jak nagroda) i nie doceniają własnego wewnętrznego zainteresowania tym działaniem (Boggiano, Barret, Weiher, McCIelland, Lusk, 1987; Dęci, Ryan, 1985; Harackiewicz, 1979, 1989; Lepper, Greene, 1978; Pittman, Heller, 1987; Ross, 1976).

efekt nadmiernego uzasadnienia: zjawisko polegające na spostrzeganiu swojego działania jako wywołanego przekonującymi czynnikami zewnętrznymi i niedocenianiu wagi czynników wewnętrznych

Efekt nadmiernego uzasadnienia odnosi się nie tylko do naszych pasji pozazawodowych czy zainteresowań, którym się oddajemy w czasie wolnym, ale także do naszej pracy. Oto jak koszykarska sława - Bili Russell opisuje, jak przejście na zawodowstwo wpłynęło na jego miłość do tej gry: Pamiętam, że koszykówka straciła dla mnie coś ze swoich magicznych właściwości, gdy zacząłem poważnie myśleć o zawodowstwie. Po raz pierwszy zdarzyło się to w 1955 r. kiedy byłem juniorem, po tym jak USF [Uniwersytet San Francisco] zdobył narodowe mistrzostwo NCAA. W konsekwencji przez cały mój ostatni rok na USF grałem z myślą o przejściu na zawodowstwo, i sprawy zaczęły się zmieniać. Kiedy tylko wychodziłem na parkiet, zaczynałem kalkulować, jak ten konkretny mecz może wpłynąć na moją przyszłość. W głowie pojawiały się myśli o pieniądzach i o prestiżu. Z biegiem lat gra zawodowa coraz bardziej stawała się biznesem. (Russell, Branch, 1979, s. 98)

Występowanie efektu nadmiernego uzasadnienia stwierdzono w dziesiątkach eksperymentów laboratoryjnych i przeprowadzonych w warunkach naturalnych, w odniesieniu do kilku rodzajów nagród i rodzajów aktywności oraz w różnych grupach wiekowych. Na przykład w badaniach Davida Greena, Betty Sternberg i Marka Leppera (1976) nauczyciele klas czwartych i piątych w pewnej szkole podstawowej zademonstrowali swoim uczniom cztery nowe gry matematyczne. Przez trzynaście dni ustalano poziom wyjściowy: badacze rejestrowali, jak długo każde dziecko bawi się każdą z gier. Na kilka kolejnych dni wprowadzono program nagradzania. Zgodnie z tym programem dzieci bawiąc się grami, mogły uzyskiwać punkty, za które dostawały dyplomy i trofea, po to, by znaleźć się na "liście nagrodzonych". Im więcej czasu poświęcały grom, tym więcej zdobywały punktów. Rycina 6.4 ilustruje wyniki, które uzyskano do tego czasu. Dzieci początkowo przejawiały pewne wewnętrzne zainteresowanie grami matematycznymi. W okresie ustalania poziomu wyjściowego bawiły się nimi przez kilka minut dziennie. Kiedy wprowadzono program nagradzania, ilość czasu poświęcanego grom wzrosła, co wykazało, że nagrody były skutecznym czynnikiem motywującym.

Jednakże kwestią najbardziej interesującą jest wpływ tych nagród na zainteresowanie wewnętrzne dzieci grami. Czego uczniowie dowiedzieli się o sobie, uczestnicząc w programie nagradzania? Zgodnie z hipotezą nadmiernego uzasadnienia powinni oni wysnuć wniosek, że bawili się grami matematycznymi tylko po to, by otrzymywać nagrody, osłabiając tym samym wewnętrzne zainteresowanie, które mieli na początku. A zatem, kiedy zaprzestano nagradzania, dzieci powinny poświęcać grom znacząco mniej czasu niż w okresie ustalania poziomu wyjściowego (np. "Nie mogę już uzyskiwać nagród za zabawę tymi grami - po co więc w ogóle się nimi bawić?"). Tak się właśnie stało, co pokazuje prawa strona ryciny 6.4. Kiedy zakończył się program nagradzania, dzieci spędzały istotnie mniej czasu na zabawie grami niż uprzednio, zanim wprowadzono nagrody. (Porównując te rezultaty z wynikami w grupie kontrolnej Greene i współpracownicy przekonali się, że to nie znudzenie lecz nagroda była czynnikiem sprawiającym, iż zmalała dla uczniów atrakcyjność gier).

Wyniki badań nad efektem nadmiernego uzasadnienia są niepokojące, zważywszy na powszechne stosowanie nagród przez rodziców i nauczycieli. Kiedy to piszemy, jedno z nas ma syna w drugiej klasie. Jego szkoła, wspólnie z pewną siecią restauracji, nagradza dzieci za czytanie. Po przeczytaniu każdych kolejnych dwudziestu dwóch książek uczniowie dostają kupon na darmową pizzę - dla większości dzieci jest to silny bodziec motywacyjny. Z takim programem wiąże się niebezpieczeństwo, iż czytanie zaczną wiązać ze zdobyciem pizzy, a nie z bezinteresowną przyjemnością. Nagrody są potężnym środkiem motywującym i nasze społeczeństwo hojnie nimi szafuje. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że starania, by nagrodzić dzieci, choć wypływają z najlepszych intencji, mogą w istocie zmniejszać przyjemność czerpaną z nagradzanego działania. Sprzyjają one powstaniu w dzieciach przekonania, że powodem tego, co robią, są korzyści w postaci pieniędzy czy pizzy.

RYCINA 6.4. Efekt nadmiernego uzasadnienia. W fazie początkowej badacze rejestrowali, jak długo dzieci ze szkoły podstawowej bawią się grami matematycznymi (poziom wyjściowy). W trakcie realizacji programu nagradzania przyznawali dzieciom nagrody za zabawę tymi grami. Kiedy zaprzestano nagradzania (faza kontynuacji), dzieci bawiły się grami jeszcze krócej niż w fazie wyjściowej, co wskazuje na to, że nagrody zmniejszyły ich wewnętrzne zainteresowanie nimi (zaczerpnięto z: Greene, Sternberg, Lepper, 1976)

Co możemy zrobić, żeby ochronić motywację wewnętrzną przed zagrożeniami płynącymi z systemu nagród, który funkcjonuje w naszym społeczeństwie? Na szczęście są przesłanki do pewnego optymizmu. W ostatnio wykonanych badaniach zidentyfikowano warunki, w jakich

daje się unikać efektów nadmiernego uzasadnienia. Po pierwsze, nagrody prowadzą do zmniejszenia zainteresowania tylko wtedy, kiedy pierwotnie jest ono duże (Calder, Staw, 1975). Jeśli uznajesz zadanie za nadzwyczaj nudne, nagrody oczywiście nie zmniejszą jeszcze bardziej twojego zainteresowania. Podobnie, jeśli dziecko w najmniejszym stopniu nie interesuje się czytaniem, nie jest złym pomysłem nakłonienie go do lektury przez zaoferowanie darmowej pizzy. Nie istnieje w tym wypadku pierwotne zainteresowanie, które mogłoby zostać osłabione. Zagrożenie pojawia się wtedy, gdy dziecko już lubi czytać, a możliwość otrzymania darmowej pizzy może je przekonać, że czyta za pizzę, a nie dlatego, że czytanie jest interesujące. Po drugie, prawdopodobnie można nauczyć ludzi unikać destrukcyjnego wpływu nagród. Badania przeprowadzone przez Beth Hennessey i jej współpracowników sugerują, że bezpośrednia interwencja bądź trening mogą uodpornić dzieci (i przypuszczalnie dorosłych) na szkodliwy wpływ nagradzania (Hennessey, Amabile, Martinage, 1989; Hennessey, Zbikowski, 1993). Ponieważ trudno jest wyeliminować nagrody z naszego życia społecznego, Hennessey i Zbikowski (1993) skoncentrowali się na problemie, jak pomóc dzieciom funkcjonować w tej rzeczywistości - jak mają zachowywać swoją motywację wewnętrzną, gdy nagrody są wszechobecne. Badacze wysunęli hipotezę, że skuteczny może być bezpośredni trening w formie otwartego uczenia dzieci: a) koncentracji na wewnętrznych powodach działania; b) zachowywania psychicznego dystansu do nagród zewnętrznych.

Czwartoklasiści z pewnej szkoły publicznej w Massachusetts zostali na zasadzie losowej rozdzieleni do dwóch grup. Część z nich oglądała na wideo film przedstawiający chłopca i dziewczynkę, którzy rozmawiali o swojej nauce z osobą zadającą im pytania. Ten "uodparniający" film pokazywał uczniom z czwartej klasy sposoby utrzymywania motywacji wewnętrznej pomimo możliwości otrzymania nagród. Na przykład uczeń-aktor udzielał tego rodzaju odpowiedzi: Najbardziej lubię nauki społeczne. Lubię uczyć się o tym, jak żyją ludzie w różnych częściach świata [...] Lubię przygotowywać pracę na jakiś temat, ponieważ można się wtedy samodzielnie dowiedzieć mnóstwa rzeczy. Wkładam wiele wysiłku w moje prace i kiedy dochodzę do dobrych pomysłów, odczuwam zadowolenie [...] Lubię dostawać dobre stopnie i kiedy przynoszę do domu dzienniczek z wysokimi ocenami, rodzice zawsze dają mi pieniądze. Ale nie to jest naprawdę ważne. Bardzo lubię się uczyć... [Tak więc] pracuję ciężko, ponieważ sprawia mi to przyjemność. (Hennessey i in., 1989, s. 216-217)

Druga grupa dzieci również oglądała film wideo, ale nie miał on nic wspólnego z motywacją wewnętrzną, nagrodami czy uodparnianiem. Następnego dnia dzieci spotkały się z innym eksperymentatorem, rzekomo uczestnicząc w innym badaniu. Poproszono je o wymyślenie historyjki do serii obrazków. Połowie dzieci zaoferowano nagrodę: jeżeli tylko opowiedzą eksperymentatorowi historyjkę, będą mogły pomalować koszulkę i zabrać ją do domu (atrakcyjne zadanie, kiedy się ma jedenaście lat). Drugiej połowie dzieci powiedziano jedynie, że pomalowanie koszulki jest ich drugim zadaniem. Innymi słowy, koszulka nie miała nic wspólnego z opowiadaniem historyjki, po prostu zapowiadano, że coś takiego nastąpi.

Hennessey i Zbikowski (1991) spodziewali się, że perspektywa nagrody zmniejszy pomysłowość dzieci w konstruowaniu historyjek. Możliwa do osiągnięcia nagroda osłabi ich motywację wewnętrzną do wykonania zadania, które zazwyczaj sprawia przyjemność, i będą układały historyjki mniej pomysłowe niż dzieci nie nagradzane (Amabile, Hennessey, Grossman, 1986). Hennessey i Zbikowski (1991) postawili również hipotezę, że film z treningiem motywacji wewnętrznej uodporni dzieci na szkodliwy wpływ nagrody. Chociaż wiedziały one, że za opowiedzenie historyjki zostaną nagrodzone, informacja, którą zdobyły, oglądając "uodparniający" zapis filmowy, powinna podtrzymać ich koncentrację na wewnętrznym zainteresowaniu zadaniem i zapobiec skierowaniu uwagi na nagrodę oraz utracie inwencji. Pomysłowość wymyślonych historyjek oceniało trzech nauczycieli szkół podstawowych, którzy nie znali dzieci i nie wiedzieli, który z filmów one oglądały.

RYCINA 6.5. Unikanie efektu nadmiernego uzasadnienia. Jak widać po lewej stronie ryciny, dzieci nagradzane opowiadały historyjki mniej pomysłowe - wystąpił tu typowy efekt nadmiernego uzasadnienia. Prawa strona ryciny pokazuje, że dzieci, które zostały uodpornione treścią filmu kładącego nacisk na motywację wewnętrzną, nie uległy efektowi nadmiernego uzasadnienia: wykazały się pomysłowością także wtedy, gdy otrzymywały nagrodę (zaczerpnięto z: Hennessey, Zbikowski, 1991)

Jak widać na rycinie 6.5, dzieci, które przeszły przez trening motywacji wewnętrznej, zarówno wtedy, gdy otrzymywały nagrodę, jak i wtedy, gdy jej nie dostawały, przejawiały większą inwencję niż dzieci, które nie były "uodpamiane". W istocie połączenie nagrody i treningu motywacji wewnętrznej prowadziło do najbardziej pomysłowych historyjek. Badania te odkrywają obiecujące możliwości rozwiązania problemu, którego źródłem jest oddziaływanie za pomocą nagród w naszym życiu społecznym. Twoje wewnętrzne zainteresowanie daną aktywnością, tak jak i twoja pomysłowość z nią związana, mogą być utrzymane, a nawet wzmocnione, gdy wiesz, że otrzymasz nagrodę. Stanie się tak, jeżeli skoncentrujesz uwagę na swoim wewnętrznym zainteresowaniu tym, co robisz, i zablokujesz myśl o istnieniu nagrody. A zatem, gdy będziesz czuł, że tracisz zainteresowanie zadaniem, które niegdyś sprawiało ci przyjemność, albo że wykonujesz je gorzej niż zwykle, spróbuj zapomnieć o nagrodzie, dla której podobno pracujesz, i zamiast tego przypomnij sobie, jak bardzo cieszy samo wykonywanie tego zadania.

Dwuczynnikowa teoria emocji

Dowiedzieliśmy się, że ludzie często wykorzystują obserwacje własnego zachowania, by rozpoznać swoje poglądy i określić, jacy są. Być może zastanowiłeś się nad tym, czy podobnie postępujemy, gdy chodzi o inne przekonania dotyczące nas samych. Na przykład twoje emocje - to, jak bardzo w danej chwili czujesz się zadowolony, rozgniewany albo zaniepokojony - skąd wiesz, której z nich doświadczasz? Pomyśl o jakimś momencie z przeszłości, gdy byłeś rozgniewany - jak doszedłeś do tego, że odczuwałeś właśnie gniew? Przypuszczalnie pytanie brzmi dość głupio; wydaje się, że po prostu wiemy, jakie są nasze uczucia, bez potrzeby myślenia o tym, czy też bez wcześniejszego wdawania się - jak to sugeruje teoria spostrzegania siebie - w obserwację własnego zachowania.

"[Obserwując u siebie symptomy pobudzenia] szuka się jakiegoś powodu, jakiegoś wzruszenia, które mogłoby to wywołać, jakiegoś uczucia radości czy lęku..." "Tak, tak - rzekł Joachim z westchnieniem - podobnie jest przy gorączce, wtedy w ciele również panuje bardzo żywy ruch [...] i może być, że mimo woli doszukujemy się wtedy jakiegoś wzruszenia, które by nadało choć odrobinę sensu temu żywemu ruchowi..."

- Tomasz Mann "Czarodziejska góra"

Choć może się wydawać, że po prostu wiemy, co odczuwamy, doświadczenie emocji nie jest wcale tak proste. Staniey Schachter (1964) zaproponował teorię emocji, zgodnie z którą wnioskujemy o naszych emocjach w taki sam sposób jak o własnych cechach albo zainteresowaniu grami matematycznymi, czyli obserwując swoje zachowanie i je wyjaśniając. Różnica jest jedynie w rodzaju zachowania, które obserwujemy. Zdaniem Schachtera podobnie do bohaterów powieści Tomasza Manna (cytowanej powyżej) śledzimy nasze zachowania wewnętrzne - mianowicie to, jaki jest stopień odczuwanego przez nas fizjologicznego pobudzenia. Jeśli czujemy się pobudzeni, próbujemy określić tego przyczynę. Na przykład załóżmy, że serce ci łomoce i odczuwasz napięcie ciała. Czy to dlatego, że ujrzałeś swojego profesora, który przedłużył ci termin oddania pracy, ponieważ właśnie tego dnia miałeś rzekomo pojechać na pogrzeb babci, czy też dlatego, że dostrzegłeś kogoś stojącego obok profesora - osobę, na której ci bardzo zależy? Odczuwasz strach związany z nieczystym sumieniem czy miłość skręcającą ci żołądek?

dwuczynnikowa teoria emocji: koncepcja, zgodnie z którą doznanie emocji jest rezultatem dwufazowego procesu spostrzegania siebie - najpierw ludzie doświadczają pobudzenia fizjologicznego, a następnie poszukują dla niego odpowiedniego wyjaśnienia; jeśli przypisują to pobudzenie źródłu mającemu naturę emocjonalną, przeżywają odpowiednią emocję (np. jeśli wyjaśniają własne pobudzenie tym, że ktoś celuje w nich z pistoletu, odczuwają strach)

Teoria Schachtera nazywana jest dwuczynnikowa teorią emocji, ponieważ zrozumienie własnych stanów emocjonalnych wymaga dwóch czynników czy też wykonania dwóch kroków: po pierwsze, musimy być w stanie pobudzenia fizjologicznego i je sobie uświadamiać; po drugie, musimy poszukać dla niego odpowiedniego wyjaśnienia lub klasyfikacji. Ponieważ nasze stany fizyczne same w sobie nie poddają się łatwo sklasyfikowaniu, dlatego by określić przyczynę odczuwanego pobudzenia, wykorzystujemy informację zawartą w sytuacji. Ryciną 6.6 ilustruje tę dwuczynnikowa teorię emocji.

Staniey Schachter i Jerome Singer (1962) przeprowadzili eksperyment, by sprawdzić tę teorię. Wyobraź sobie, że byłeś jego uczestnikiem. Oto jak przebiegało badanie. Eksperymentator mówi ci, że bada wpływ preparatu witaminowego o nazwie Suproxin na widzenie u ludzi. Lekarz wstrzykuje ci niewielką ilość Suproxinu, a eksperymentator prosi, byś zaczekał, aż lek zacznie działać. Przedstawia tobie innego uczestnika eksperymentu, który, jak mówi, również otrzymał Suproxin. Eksperymentator wręcza każdemu z was kwestionariusz do wypełnienia, zapowiadając, że za chwilę wróci, by dać wam testy badające widzenie. Zaglądasz do kwestionariusza i zauważasz, że zawiera on bardzo osobiste i obraźliwe pytania. Na przykład jedno z nich brzmi: "Z iloma mężczyznami (poza twoim ojcem) twoja matka utrzymywała stosunki seksualne?" (Schachter, Singer, 1962, s. 385). Drugi uczestnik eksperymentu komentuje napastliwość pytań kwestionariusza. Staje się coraz bardziej rozgniewany i w końcu z wściekłością drze go na kawałki, rzuca na podłogę i zdecydowanym krokiem opuszcza pokój. Jak myślisz, co byś w takiej sytuacji czuł? Czy byłbyś również wzburzony?

Jak na pewno się domyśliłeś, prawdziwym celem eksperymentu nie było testowanie widzenia. Badacze zaaranżowali sytuację, w której dwie krytycznie ważne zmienne - pobudzenie i jego wyjaśnienie mające naturę emocjonalną - pojawiały się lub nie, i następnie obserwowali, czy i jakiej emocji doświadczali badani. Uczestnicy eksperymentu w rzeczywistości nie dostawali zastrzyku preparatu witaminowego. Zmienną pobudzenia manipulowano w ten sposób, że niektórzy badani otrzymywali epinefrynę, środek, który wywołuje pobudzenie (wskutek jego działania zwiększa się temperatura ciała, tempo pracy serca i szybkość oddychania), a inni placebo nie prowadzące do żadnych zmian fizjologicznych.

RYCINA 6.6. Dwuczynnikowa teoria emocji. W jaki sposób pobudzenie fizjologiczne i obserwacja wskazówek środowiskowych prowadzą do powstania stanów emocjonalnych

Wyobraź sobie, jakie byłyby twoje doznania po otrzymaniu epinefryny: właśnie kiedy czytasz obcesowy, obraźliwy kwestionariusz, zaczynasz odczuwać pobudzenie. (Przypomnijmy, że nie powiedziano ci, iż środek, który ci zaaplikowano, to epinefryna, a zatem nie wiążesz z nim twojego pobudzenia). Drugi uczestnik eksperymentu (w rzeczywistości pomocnik eksperymentatora) reaguje wściekłością. Jest prawdopodobne, że dojdziesz do wniosku, iż odczuwasz uderzenie krwi do glowy i pobudzenie dlatego, że również jesteś wzburzony. Spełniłeś warunki, które zdaniem Schachtera (1964) są konieczne, by doświadczyć emocji: odczuwasz pobudzenie, szukałeś jego sensownego wyjaśnienia w sytuacji, w której się znajdujesz, i znalazłeś je. Ergo, wpadasz we wściekłość. Tak właśnie w rzeczywistości się działo. Uczestnicy eksperymentu, którzy dostali zastrzyk epinefryny, reagowali bardziej impulsywnie niż ci, którzy otrzymali placebo.

Z teorii Schachtera wypływa intrygujący wniosek, że emocje doświadczane przez ludzi mają do pewnego stopnia charakter arbitralny. Zależą one od tego, jakie wyjaśnienie stanu pobudzenia jest akurat najbardziej wiarygodne. Schachter i Singer (1962) przedstawili dwojakiego rodzaju empiryczne argumenty na rzecz tego poglądu. Po pierwsze, pokazali oni, że mogą zapobiec powstaniu emocji gniewu u badanych, dostarczając im "nieemocjonalnego" wytłumaczenia przyczyny odczuwanego pobudzenia. Osiągnęli to, informując niektóre osoby otrzymujące epinefrynę, że ten środek spowoduje u nich przyspieszenie akcji serca, napływ krwi i gorąca do twarzy oraz drżenie rąk. Kiedy u tych badanych pojawiły się zapowiadane doznania, przypisywali je oni nie swojemu gniewowi, lecz działaniu środka, który otrzymali. W rezultacie ci uczestnicy badań nie reagowali gniewem na ów kwestionariusz.

Jeszcze większe wrażenie robi ukazanie przez Schachtera i Singera, że mogą sprawić, iż osoby badane będą przeżywały zupełnie inną emocję, kiedy zmieni się najbardziej wiarygodne wyjaśnienie ich pobudzenia. W innym wariancie eksperymentu jego uczestnicy nie otrzymywali obraźliwego kwestionariusza i druga osoba nie reagowała gniewem. Zamiast tego zachowywała się ona radośnie i beztrosko, grając w kosza kulkami z papieru, robiąc papierowe samoloty i bawiąc się hula-hoop znalezionym w rogu pokoju. W jaki sposób reagowali na to prawdziwi uczestnicy eksperymentu? Jeśli otrzymali wcześniej epinefrynę, ale nie powiedziano im, jaki wywiera ona wpływ, wnioskowali, że oni najwidoczniej także są w euforii, i często przyłączali się do zabaw improwizowanych przez pomocnika eksperymentatora.

Badania Schachtera i Singera (1962) znalazły się wśród najsłynniejszych eksperymentów w psychologii społecznej, ponieważ dowodzą, że emocje mogą być wynikiem procesu spostrzegania siebie - szukania w otoczeniu najbardziej wiarygodnego wyjaśnienia tego, że jest się pobudzonym. Niekiedy wytłumaczenie najbardziej wiarygodne nie jest tym właściwym i dochodzi wtedy do przeżywania emocji fałszywych. Uczestnicy eksperymentu Schachtera i Singera (1962), którzy wpadli w gniew albo w euforię, ulegli tym emocjom, ponieważ czuli się pobudzeni i sądzili, że jest to związane albo z nieprzyjemnym kwestionariuszem, albo z zaraźliwym, beztroskim zachowaniem pomocnika eksperymentatora. Nie znali oni prawdziwej przyczyny pobudzenia, którą była epinefryna, i chcąc wyjaśnić swoje zachowanie, mogli się odwołać jedynie do wskazówek sytuacyjnych.

Kolejne badania rozwinęły i udoskonaliły dwuczynnikową teorię emocji. Na przykład, jeżeli ludzie doświadczają bardzo silnego pobudzenia, zwykle reagują negatywnie, ponieważ związane z nim doznania cielesne są nieprzyjemne. Tak więc wskazówki sytuacyjne sugerujące wesołość mogą na nich nie działać, ponieważ po prostu czują się zbyt źle, by zaakceptować taką interpretację własnego stanu (Marshall, Zimbardo, 1979; Masłach, 1979). Ponadto wskazówka czy "etykieta" nasuwana przez sytuację musi się pojawić, zanim osoba doświadcza pobudzenia (Schachter, Singer, 1979). Gwałtowną reakcję żołądka tylko wtedy przypiszesz wrażeniu, jakie robi na tobie atrakcyjna nieznajoma stojąca tuż obok, gdy kolejność jest następująca: najpierw widok nieznajomej, potem odczucie skurczu żołądka.

Błędne określenie przyczyn pobudzenia

W jakim stopniu wyniki badań Schachtera i Singera (1962) odnoszą się do codziennego życia? Czy ludzie formują fałszywe emocje podobnie jak uczestnicy tamtych badań? Być może nie, ponieważ nieczęsto są wprowadzani w błąd co do skutków działania leku pobudzającego. Można by argumentować, że w życiu codziennym ludzie zwykle wiedzą, dlaczego pojawia się napięcie emocjonalne. Jeśli jakiś bandzior celuje w nas z pistoletu i krzyczy: "Ręce do góry!", odczuwamy pobudzenie, które trafnie określamy jako strach. Jeśli serce bije nam mocno, gdy w świetle księżyca spacerujemy opustoszałą plażą z kobietą czy mężczyzną naszych marzeń, to poprawnie określamy ten stan jako miłość albo pożądanie seksualne.

Jednak wiele sytuacji codziennego życia zawiera więcej niż tylko jedną prawdopodobną przyczynę naszego pobudzenia i trudno określić, jaki jest udział poszczególnych czynników w jego genezie. Wyobraź sobie, że idziesz na film grozy z superatrakcyjną partnerką. W czasie seansu zauważasz, że serce ci wali i masz szybki, płytki oddech. Czy to dlatego, że tak szalenie pociąga cię twoja towarzyszka, czy może to film wzbudza w tobie przerażenie? Jest nieprawdopodobne, byś mógł stwierdzić: "W pięćdziesięciu siedmiu procentach moje pobudzenie spowodowane jest tym, co odczuwam w stosunku do partnerki, w trzydziestu dwóch stanowi reakcję na straszny film, a jedenaście procent to skutek niestrawności po prażonej kukurydzy". Na skutek trudności w określeniu dokładnych przyczyn pobudzenia niekiedy formujemy fałszywe emocje. Możesz myśleć, że twoje pobudzenie bierze się w głównej mierze z zainteresowania partnerką, kiedy w istocie zostało ono wywołane przez film (lub być może nawet przez niestrawność po kukurydzy).

Rozważ opowiadaną przez Robin Akert anegdotę z czasów jej studiów doktoranckich: Koleżanka ze studiów doktoranckich i nasza dobra przyjaciółka, Ann, pewnego popołudnia przychodzi do pokoju, w którym pracujemy, i opowiada nam swoje przeżycia z tego dnia. W czasie porannego szczytu wyjechała samochodem na ważne spotkanie w sprawach zawodowych. Tłok na szosie był potworny i zaczęło grozić jej spóźnienie. Wtedy, ku swojemu przerażeniu, złapała gumę. Pięknie! wystrojona - jedwabna bluzka, kostium,

wysokie obcasy - znalazła się z niesprawnym samochodem na drodze szybkiego ruchu New Yersey. Wyglądało to dość ponuro. Wtedy, zupełnie niespodziewanie, zjechała na pobocze jakaś ciężarówka, wysiadł z niej niewiarygodnie miły mężczyzna i zmienił Ann koło. Po wylewnych podziękowaniach popędziła na spotkanie, na które spóźniła się tylko odrobinę.

Fascynującą część opowiadania Ann stanowił opis mężczyzny, który jej pomógł, i to, jak go spostrzegała. Oczywiście, był on nadzwyczajnie uprzejmy, pomagając jej - prawdziwy człowiek w masce - ale ponadto wydał się on Ann bardzo atrakcyjny i interesujący. Kiedy opowiadała tę historię, uśmiechała się do siebie, dając nam do zrozumienia, że jak gdyby - wieci - odczuwała tę małą iskierkę zainteresowania nim. Nie możesz opowiedzieć takiej historii grupie przyjaciół specjalizujących się w psychologii społecznej, żeby nie zinterpretowali twojego zachowania, co też oczywiście zrobiliśmy. Wśród radosnych wrzasków i przekrzykiwań powiedzieliśmy naszej przyjaciółce, że padła ofiarą błędnego określenia przyczyn własnego pobudzenia. Zgoda, mężczyzna był bardzo miły i całkiem możliwe, że atrakcyjny, ale czy gdyby po prostu jechała do pracy w zwykły dzień, zareagowałaby na niego tak samo? Wysunęliśmy przypuszczenie, że ważne spotkanie, które miała odbyć tego dnia, sprawiło, iż była napięta i pobudzona, jazda w szczytowym ruchu tylko nasiliła te emocje, a przebita opona przypuszczalnie dopełniła miary. Spotyka atrakcyjnego mężczyznę pełna owego nieokreślonego pobudzenia, które jest elementem mogącym wyjaśnić jej odczucia. Ann zgodziła się z tą interpretacją i wszyscy mieliśmy dobrą zabawę z tego, jak psychologia społeczną, którą studiujemy, wyjaśnia nasze życie.

Czułem, jak całe to podniecenie związane z utratą wielkiej ryby przepływa przez transformator i zmienia się w gniew na szwagra.

- Norman Maciean "A Riuer Runs Through It"

błędne określenie przyczyn pobudzenia: przypisanie własnego pobudzenia niewłaściwemu źródłu, czego konsekwencją jest fałszywa bądź nadmiernie silna emocja

W ostatnich latach w wielu badaniach zademonstrowano występowanie zjawiska błędnego określenia przyczyn pobudzenia, polegającego na dokonywaniu przez ludzi nietrafnych wnioskowań o przyczynach swoich odczuć (Ross, Olson, 1981; Stonns, McCauł, 1976; Schachter, 1977; Storms, Nisbett, 1970; Valins, 1966; Zilimann, 1978). Rozważmy dla przykładu intrygujący eksperyment przeprowadzony w warunkach naturalnych przez Donalda Duttona i Arthura Arona (1974). Wyobraź sobie, że byłeś jednym z jego uczestników (brali w nim udział jedynie mężczyźni). Spacerujesz po parku krajobrazowym. Podchodzi do ciebie atrakcyjna młoda kobieta i pyta, czy mógłbyś wypełnić dla niej kwestionariusz służący badaniom psychologicznym, które dotyczą wpływu niezwykłych miejsc krajobrazowych na twórczość u ludzi. Postanawiasz jej pomóc. Kiedy wypełniłeś kwestionariusz, kobieta dziękuje i mówi, że chciałaby objaśnić ci te badania bardziej szczegółowo, kiedy będzie miała więcej czasu. Odrywa róg z kwestionariusza, zapisuje swoje nazwisko i numer telefonu i prosi, byś zadzwonił, jeśli będziesz chciał z nią trochę dłużej porozmawiać. Jak myślisz, jak wielkie wrażenie wywarłaby na tobie ta kobieta? Czy zadzwoniłbyś do niej, żeby się umówić?

Niełatwo jest na to pytanie odpowiedzieć. Bez wątpienia zależy to od tego, czy spotykasz się już z kimś innym, czy jesteś bardzo zajęty i tak dalej. Może to jednak również zależeć od sposobu, w jaki interpretujesz doznania cielesne, których doświadczasz. Jeżeli jesteś pobudzony za sprawą jakiejś przyczyny zewnętrznej, możesz błędnie sądzić, że część tego pobudzenia jest spowodowana twoim zainteresowaniem tą młodą kobietą. Dla sprawdzenia tego pomysłu Dutton i Aron (1974) przygotowali badania, w których kobieta (ich pomocnik) podchodziła do mężczyzn w parku w dwóch bardzo różniących się od siebie sytuacjach. Znowu, wyobraź sobie, że jesteś uczestnikiem tych badań. Idąc przez park, dochodzisz do głębokiego kanionu. Jego brzegi łączy wąski, liczący 180 metrów długości most wiszący, zbudowany z desek przytwierdzonych do stalowych lin. Postanawiasz przejść przez niego. Musisz się pochylić, żeby chwycić bardzo niskie poręcze. Po pokonaniu kawałka drogi zauważasz, że wzmaga się wiatr. Most zaczyna się chwiać i kołysać. Czujesz się, jakbyś za chwilę miał spaść, trzymasz się więc ze wszystkich sił poręczy. Potem popełniasz błąd, spoglądając w dół. Widzisz pod sobą 200 stóp skalistej przepaści i wzburzoną rzekę na jej dnie. To już nie jest lekkie podniecenie - serce ci wali, oddychasz szybko i zaczynasz się pocić. W tym momencie atrakcyjna kobieta prosi cię o wypełnienie kwestionariusza. Czy wtedy ci się ona pociągająca?

Zastanów się przez chwilę nad odpowiedzią, a następnie wyobraź sobie, że ta sama kobieta podchodzi do ciebie w innych okolicznościach. Przeprawiłeś się już przez most i właśnie odpoczywasz na ławce. Miałeś czas, by się uspokoić - twoje serce już nie chce wyskoczyć z klatki piersiowej, a oddech powrócił do normy. W spokoju podziwiasz krajobraz, kiedy kobieta prosi o wypełnienie kwestionariusza. Jakie wrażenie wywiera ona na tobie teraz? Przewidywania wypływające z teorii Schachtera są jasne. Znajdując się na moście, byłbyś w stanie znacznego pobudzenia i powinieneś błędnie sądzić, że bierze się ono z zainteresowania piękną kobietą. To właśnie działo się w rzeczywistym eksperymencie. Znaczna część mężczyzn indagowanych na moście telefonowała później do tej kobiety, by się z nią umówić, podczas gdy zrobiło to stosunkowo niewielu mężczyzn, do których podeszła, gdy siedzieli na ławce (patrz ryć. 6.7). Morał z tego jest następujący: jeżeli spotkasz atrakcyjną kobietę (lub atrakcyjnego mężczyznę) i serce zabije ci mocniej, zastanów się głęboko, dlaczego jesteś pobudzony czy pobudzona, bo mógłbyś (mogłabyś) zakochać się z niewłaściwych powodów.

W tej części rozdziału dowiedzieliśmy się, że jednym ze sposobów poznawania samego siebie jest obserwacja własnego zachowania i szukanie dla niego wyjaśnienia. Na ogół zachowanie stanowi dobrą wskazówkę prowadzącą do określenia wewnętrznych uczuć. Jeśli nie bardzo wiemy, czy lubimy lody kawowe, to fakt, że stale je jemy, dość trafnie wskazuje, że nam smakują. Niekiedy jednak, określając przyczyny własnego zachowania, popełniamy błędy, które prowadzą do nietrafnych wniosków o nas samych. Może się tak stać w okolicznościach trojakiego rodzaju: a) gdy oddziaływania zewnętrzne, którym podlega nasze zachowanie, są na tyle zamaskowane, że błędnie sądzimy, iż odzwierciedla ono nasze postawy czy naszą osobowość (jak w badaniach, w których ludzie przyjmowali, że są ekstrawertywni, po tym jak odpowiadali w sposób ekstrawertywny na pytania eksperymentatora); b) gdy oddziaływania zewnętrzne, którym podlega nasze zachowanie, rysują się tak jaskrawo, że przeceniamy wielkość ich wpływu (jak to jest w wypadku efektu nadmiernego uzasadnienia, gdy ludzie uznają, że wykonują żądanie tylko po to, by otrzymać nagrodę); c) gdy nie mamy jasności co do przyczyn naszego pobudzenia i w efekcie formujemy fałszywe emocje (tak jak w badaniach dotyczących zafascynowania kobietą na wiszącym moście). W trakcie badań nad tymi zjawiskami nadano im ogólną nazwę błędów atrybucyjnych czy błędów we wnioskowaniu. Innymi słowy, ludzie dokonują atrybucji najlepiej, jak potrafią, ale - o czym przekonaliśmy się, czytając rozdział 5 - często jednak chybiają, próbując wskazać dokładną przyczynę własnych uczuć czy działań.

Mimo wszystko nie powinniśmy przesadzać z oceną rozmiarów zjwiska polegającego na dochodzeniu do mylącej czy niepełnej informacji o sobie samych w wyniku obserwacji własnego zachowania. To, jaksię zachowujemy, często stanowi użyteczną wskazówkę prowadzącą do określenia naszych myśli czy uczuć. Jeżeli często jemy brukselkę, prawdopodobnie naprawdę ją lubimy! Podobnie rzecz się ma z introspekcją, o tym mówiliśmy wcześniej: introspekcją jest niedoskonała i może wprowadzać nas w błąd, ale nie chcielibyśmy się tej zdolności pozbyć. Wykorzystując zarówno introspekcję, jak i obserwacje własnego zachowania, możemy sporo dowiedzieć się o sobie samych.

Co robimy z tą informacją, gdy już ją zdobędziemy? Czy umysł to bezładny zbiór myśli i uczuć dotyczących nas samych? Nie jest zaskakujące, że naszą samowiedzę organizujemy w bardzo podobny sposób, jak wiedzę o świecie zewnętrznym, a mianowicie ujmujemy ją w schematy.

Poznawanie siebie przez schematy Ja

W rozdziale 4 napisaliśmy, że ludzie organizują informację o świecie społecznym w schematy, to znaczy w struktury wiedzy dotyczące osoby, sprawy czy przedmiotu. Nie mamy w głowie przypadkowego, bezładnego zbioru myśli o rzeczywistości, lecz organizujemy naszą wiedzę w schematy, które pomagają nam zrozumieć i zinterpretować nowe doświadczenia. Nie powinno być zaskoczeniem, że tworzymy także schematy Ja, czyli oparte na przeszłych doświadczeniach zorganizowane struktury wiedzy dotyczącej nas samych, które pomagają nam zrozumieć, wyjaśnić i przewidzieć nasze własne zachowanie (Markus, 1977; Markus, Sentis, 1982; Markus, Zajonc, 1985). Tak więc również myśli o nas samych nie tworzą przypadkowego, bezładnego zbioru. Organizujemy własne poglądy na temat siebie samych w spójne schematy, które wpływają na sposób, w jaki interpretujemy nowe zdarzenia życiowe.

schematy Ja: oparte na naszych przeszłych doświadczeniach zorganizowane struktury wiedzy o nas samych, które pomagają nam zrozumieć, wyjaśnić i przewidzieć własne zachowanie

Aby zilustrować działanie schematów Ja, rozpatrzmy następujący przykład. Bawisz się z przyjaciółmi w grę, która polega na zadawaniu sobie wzajemnie prostych pytań. Dostajesz pytanie, który z Amerykanów pierwszy okrążył Ziemię. Odpowiadasz: "Jack Glenn". Twój przeciwnik mówi, że był to John Glenn, a zatem odpowiedź jest zła. "Daj spokój - mówisz - nie bądź taki dokładny. Jack Glenn, John Glenn, co za różnica?" Spór staje się coraz bardziej ostry i nieprzyjemny, aż w końcu godzicie się, by to jeszcze raz powtórzyć. Czego się dowiedziałeś o sobie z tego incydentu? Jakie masz w związku z tym odczucia?

Odpowiedź zależy od natury twoich schematów Ja. Załóżmy, że spostrzegasz siebie jako osobę niezależną, która twardo walczy o swoje prawa. Jeśli tak jest, powiedzielibyśmy, że niezależność stanowi ważną część twojego schematu Ja. Przypuszczalibyśmy zatem, że w sporze w trakcie gry było dla ciebie ważne nie to, czy zarobisz albo stracisz punkt, ale to, czy uda ci się postawić na swoim, kiedy przyjaciel zakwestionował twoją odpowiedź. Inni ludzie mogą nie traktować niezależności jako istotnej cechy własnego charakteru, natomiast spostrzegać siebie jako osobę skłonną do rywalizacji. Dla takich ludzi w opisanym wyżej incydencie ważne byłoby nie to, czy mają rację czy nie, lecz zdobycie punktu. Jeszcze inni mogą nie mieć schematów Ja odnoszących się do niezależności lub do tendencji rywalizacyjnych. Nie przypisywaliby oni zatem incydentowi żadnego znaczenia. Po prostu zdarzyło się, że na pytanie odpowiedzieli źle - to wszystko. Jak widać, to samo zdarzenie może dla różnych ludzi oznaczać różne rzeczy, w zależności od ich schematów Ja.

W miarę rozwoju dziecka jego początkowe płytkie pojęcie Ja staje się złożone i niepowtarzalne w efekcie kształtowania się schematów Ja o coraz większym stopniu złożoności. Nie jest całkiem jasne, w jaki sposób ta ewolucja się dokonuje albo też dlaczego pewne cechy i właściwości u niektórych ludzi zaczynają zajmować centralną pozycję w schematach Ja, a u innych nie (Markus, 1980). Badania zrealizowane przez Williama McGuire'a i jego współpracowników sugerują, że ludzie rozwijają schematy Ja dotyczące tych aspektów siebie, które odróżniają ich od innych osób (McGuire, McGuire, 1981; McGuire, McGuire, Child, Fujioka, 1978; McGuire, Padawer-Singer, 1976). Tak więc dzieci rudowłose poproszone o opisanie siebie częściej będą wspominały kolor swoich włosów, ponieważ ta cecha wyglądu odróżnia je od większości innych ludzi. Podobnie dziecko murzyńskie w szkole, w której przeważają uczniowie biali, będzie bardziej niż ci ostatni skłonne wspomnieć o kolorze swojej skóry, ponieważ to właśnie wyróżnia je w tym otoczeniu.

Poczucie naszej własnej osobistej tożsamości [...] jest dokładnie takie samo jak jakiekolwiek inne nasze spostrzeżenia tożsamości wśród zjawisk.

- William James, 1910

Pamięć autobiograficzna

pamięć autobiograficzna: treści pamięciowe dotyczące własnych myśli, uczuć i zachowań w przeszłości

W tym tkwi trudność związana z każdym szkicem autobiograficznym [...] Jest to historia samego siebie w przeszłości, odczytana oczami obecnego Ja. Jest w niej wiele uzupełniającego wnioskowania - często błędnego - w którym "tak było" występuje zamiast "tak chyba musiało być".

- Lioyd Morgan

Wielka część naszej wiedzy o sobie składa się z zapisów pamięciowych dotyczących naszych przeszłych postaw, uczuć i zachowań. Dla oznaczenia tych treści w pamięci, które dotyczą nas samych, psychologowie posługują się terminem pamięć autobiograficzna. Te treści nas określają, ale także my określamy je. Z pewnością nie jest możliwe pamiętanie czy też dokładne pamiętanie wszystkiego, co zdarzyło się w naszym życiu. Z upływem czasu pojawiają się zniekształcenia, zmyślenia czy całkowite zapomnienie. Jak mówi Anthony Greenwald (1980), gdyby historycy zmieniali i zniekształcali historię w takim stopniu, w jakim my to robimy w stosunku do własnego życia, straciliby pracę! Tego rodzaju zmienianie

i zniekształcanie pamięci autobiograficznej często nie jest przypadkowe - piszemy naszą historię na nowo. W jaki sposób? Tak jak schematy Ja pomagają nam organizować nową informację o nas samych, tak pomagają nam również organizować treści pamięciowe o naszych działaniach w przeszłości. Jeżeli częścią twojego schematu Ja jest bycie osobą niezależną, a nie skłonność do rywalizacji, przypuszczalnie będziesz pamiętał więcej przykładów własnego zachowania manifestującego niezależność niż zachowania rywalizacyjnego (Akert, 1993; Markus, 1977).

Kluczowym składnikiem schematów dotyczących nas samych jest teoria stałości naszych myśli i uczuć. Michael Ross i jego współpracownicy (Conway, Ross, 1984; Ross, 1989; Ross, McFarland, 1988) wykazali, że ludzie mają milcząco przyjmowane teorie dotyczące tego, w jaki sposób zmieniają się ich myśli i uczucia, i że te teorie mogą w ogólny sposób wpływać na pamięć autobiograficzną. Po pierwsze, gdy próbujemy sobie przypomnieć własne wcześniejsze przekonania albo postępowanie, aktualizujemy w pamięci naszą obecną postawę lub to, co robimy. Na przykład, jeśli próbujemy sobie przypomnieć, jaki mieliśmy rok temu stosunek do kary śmierci, najpierw zastanawiamy się, jaki jest on dzisiaj. Po drugie, rozważamy, czy stan obecny jest różny od stanu z przeszłości czy taki sam. Posługujemy się przy tym naszymi teoriami, które określają, czy analizowana postawa należy do takich, które nie zmieniają się w czasie, czy też do takich, które często ulegają zmianom.

Według Rossa (1989) ludzie dysponują wieloma takimi teoriami dotyczącymi stałości postaw i zachowań w czasie. Zgodnie z naszymi założeniami niektóre uczucia, na przykład nasz nastrój czy to, jak szczęśliwi czujemy się w nowym związku uczuciowym, ulegają zmianom z upływem czasu. Inne reakcje, jak postawy w stosunku do problemów społecznych (np. wobec kary śmierci), są według nas względnie stałe; w konsekwencji ludzie będą zakładali, że to, co odczuwają obecnie, pokrywa się z ich odczuciami w przeszłości. Z tej koncepcji wypływa ważny wniosek, że trafność przypomnień zależy od trafności naszych teorii dotyczących tego, w jaki sposób się zmieniamy. Interesujące, że te teorie nie zawsze są prawdziwe i mogą prowadzić do zniekształceń w pamięci. Ross stwierdził, że postawy względem kwestii społecznych niekiedy się zmieniają, ale ludzie nie doceniają wielkości zachodzącej zmiany, ponieważ ich teorie zakładają stałość tych postaw. Możemy pomyśleć: "Zawsze byłem przeciwko karze śmierci", nie uwzględniając tego, jak bardzo nasza postawa zmieniła się przez lata.

Oczywiście ludzie nie mają przeświadczenia, że wszystkie ich zachowania i postawy są wykute w granicie. Wierzymy, iż pewne nasze nawyki zmieniają się z czasem - np. metoda przygotowywania się do egzaminu albo sposób naszego odżywiania się. Ross (1989) dowiódł jednak również, że niektóre z tych teorii załadających dokonywanie się zmian w naszym zachowaniu są błędne i prowadzą do przeceniania wielkości zmiany, która zaszła. Zastanów się nad następującym problemem. Dlaczego tylu ludzi tak bardzo wierzy w programy poprawy własnego funkcjonowania, na przykład w efekty spotkań terapeutycznych nastawionych na likwidowanie otyłości czy w mające komercyjny cel programy odzwyczajania się od palenia papierosów, podczas gdy obiektywne dane wskazują, że większość z nich jest nieskuteczna? Conway i Ross (1984) wykazali, że jednym z powodów jest sposób funkcjonowania pamięci u ludzi. Po udziale w takich spotkaniach obserwują, co się z nimi dzieje obecnie, jeśli chodzi o daną zmienną (np. ile ważą). Ponieważ maja teorie, że terapia była skuteczna, przeceniają swoje dotychczasowe zaangażowanie w niepożądaną aktywność (np. ile jedli). Tym samym przesadzają w ocenie pozytywnych skutków uczestnictwa w danym programie.

W konkluzji możemy stwierdzić, że nabywamy wiedze o sobie samych poprzez introspekcje i obserwacje własnego zachowania, a następnie organizujemy tę wiedze w schematy Ja. Również nasza przeszłość interpretujemy, posługując się schematami i teoriami dotyczącymi tego, w jaki sposób mogą zmieniać się nasze postawy i zachowania. Choć te źródła wiedzy o sobie są bardzo ważne, jednak czegoś tu brakuje. W świetle przedstawionych poglądów jesteśmy samotnymi poszukiwaczami wiedzy o sobie, którzy ani się nie konsultują, ani nie porównują z innymi. Obecnie przejdziemy do omówienia dwóch odmiennych sposobów nabywania samowiedzy. Obydwa mają charakter wyraźnie i jednoznacznie społeczny - w tym sensie, że aby zdobyć wiedzę o sobie samych, odwołujemy się do innych ludzi.

Poznawanie siebie poprzez interakcję społeczną

Wiele dowiadujemy się o sobie od innych ludzi. Może to się oczywiście dokonywać w sposób subtelny ("Każdy mnie lubi, muszę więc chyba być osobą sympatyczną"), ale nieraz przyjmuje formy bardziej otwarte. Ludzie mówią ci, co o tobie myślą. Te komunikaty pojawiają się w najwcześniejszym dzieciństwie i są obecne w toku całego życia; ocenia ciebie rodzina, przyjaciele, a czasem także obcy. To jest tak, jak gdyby trzymali przed tobą lustro, w którym możesz się przejrzeć. Czasem obraz w nim utwierdza twoje przekonania o sobie. Czasem jest on niespodzianką, być może nawet bolesną. Czy nie usłyszałeś kiedyś od przyjaciela o sobie czegoś, co było dla ciebie zaskoczeniem ("Ja jestem taki?"), i to tym większym, że zostało wypowiedziane jak oczywistość? Być może powiedział: "Wściekasz się na kogoś i mówisz tak, jakbyś zamierzał coś z. tym zrobić, ale nigdy nie przeciwstawiasz się tej osobie". Myślisz: "Naprawdę? Rzeczywiście taki jestem? Naprawdę tak postępuję?" Być może zapytałeś ustępliwie: "Co masz na myśli?" I kiedy przyjaciel dokładniej to wyjaśnił, przyznałeś sam przed sobą, że ma rację - zawsze myślałeś, że jesteś tak samo ostry w działaniu jak w języku, podczas gdy on spostrzegał ciebie jako człowieka w gruncie rzeczy łagodnego i ustępliwego.

Ja odzwierciedlone

Ja odzwierciedlone: spostrzeganie siebie oczami innych ludzi i włączanie ich opinii do własnego pojęcia Ja

Charles Horton Cooley (1902) i George Herbert Mead (1934), dwaj wcześni i wpływowi teoretycy w psychologii społecznej, rozważali gruntownie kwestię kluczowego znaczenia innych ludzi w tworzeniu przez nas swojego pojęcia Ja. Cooley (1902) posłużył się terminem Ja odzwierciedlone dla podkreślenia stopnia, w jakim zdefiniowanie naszego Ja zależy od informacji zwrotnej i opinii uzyskiwanych od innych ludzi. Mead (1934) rozwinął tę ideę twierdząc, że zdolność przyjmowania perspektywy innych osób ma decydujące znaczenie dla rozwoju poczucia Ja. Przyjmowanie ocen innych oznacza zrozumienie tego, że mogą oni spostrzegać rzeczywistość inaczej niż ty i że ich spostrzeganie ciebie jest różne od twojego. Ja odzwierciedlone jest konstruowane w miarę, jak z biegiem czasu przejmujemy opinie innych ludzi o nas (Mead, 1934).

Co by było, gdyby perspektywa innych była dla nas niedostępna? Rzecz dziwna - jeśli nie moglibyśmy widzieć siebie oczami innych ludzi, nasz obraz siebie byłby nieostry, ponieważ zabrakłoby nam społecznego zwierciadła, w którym moglibyśmy się przejrzeć. Czy pamiętasz test lustra i pomalowanej twarzy, który przedstawiliśmy wcześniej, a prowadzący do odpowiedzi na pytanie, czy zwierzęta i małe dzieci mają pojęcie Ja? Przypominasz sobie, że dzieci w wieku od dziewięciu do dwunastu miesięcy nie reagują na swój czerwony nos, gdy się widzą w lustrze, a czynią to dzieci dwuletnie. Młodsze nie rozumieją, że jest to obraz ich samych. Dlaczego? Jedną z przyczyn jest to, że mają znacznie mniejsze doświadczenie związane z interakcją społeczną niż dzieci dwuletnie.

Eksperymenty z małpami człekokształtnymi pokazały, że kontakty społeczne są rzeczywiście kluczowe dla rozwoju pojęcia Ja. Na przykład Gordon Gallup (1977) porównywał zachowanie szympansów hodowanych w normalnych grupach rodzinnych z zachowaniem szympansów hodowanych pojedynczo, w całkowitej izolacji społecznej. Jedne i drugie były malowane czerwonym barwnikiem, tak jak to opisaliśmy wcześniej, i umieszczane pojedynczo w pokoju bez lustra. Notowano, jak często dotykają zabarwionego, ale nie widzianego przez siebie łuku brwiowego bądź ucha: te dane zostały przedstawione na rycinie 6.8 jako wyniki pretestu. Następnie przynoszono do pokoju lustro. Teraz szympansy mogły zobaczyć siebie i swoją nową "kosmetykę". Szympansy z doświadczeniami społecznymi przejawiały zachowanie typowe dla małp człekokształtnych (i ludzi) - natychmiast wykorzystywały obraz w lustrze do zbadania czerwonych miejsc na swoich głowach. Natomiast małpy, które były hodowane w izolacji społecznej, w ogóle nie reagowały na swoje odbicie - ich zachowanie świadczyło o tym, że szympansa w lustrze nie uznawały za siebie (patrz ryć. 6.8). U naczelnych, tak jak u człowieka, interakcja społeczna ma kluczowe znaczenie dla rozwoju pojęcia Ja.

RYCINA 6.8. Konsekwencje izolacji społecznej dla rozwoju pojęcia Ja. W obecności lustra szympansy, które były hodowane w izolacji, znacznie rzadziej dotykały zabarwionej części głowy niż robiły to szympansy hodowane w grupach społecznych (zaadaptowano z: Gallup, 1977)

Teoria porównań społecznych

Do wiedzy o sobie dochodzimy również poprzez porównywanie się z innymi (Brown, 1990; Kruglanski, Mayseless, 1990; Pyszczynski, Greenberg, LaPrelle, 1985; Wood, 1989). Gdy próbujesz określić swoje uczucia, cechy i zdolności, inni ludzie i ich uczucia, cechy i zdolności stanowią wartościowe źródło informacji. Załóżmy na przykład, że daliśmy ci test mierzący twoją wrażliwość społeczną czy też to, w jakim stopniu zdajesz sobie sprawę z problemów bliźnich. Test polega na czytaniu fragmentów autobiografii i odgadywaniu, jakie - jeśli w ogóle jakieś - problemy osobiste mieli ich autorzy. Po wykonaniu przez ciebie testu mówimy ci, że uzyskałeś 35 punktów. Czego się dowiedziałeś o sobie? Niezbyt dużo, ponieważ nie wiesz, co oznacza ten wynik. Czy 35 punktów to dobry czy zły rezultat? Przypuśćmy, że powiedzieliśmy ci, iż skala testu rozciąga się od O do 50. Czego dowiedziałeś się teraz? Być może trochę więcej niż poprzednio, ponieważ obecnie wiesz, że chociaż nie uzyskałeś wyniku maksymalnego, uplasowałeś się powyżej środka skali. Informacyjna wartość tego nadal jednak nie jest zbyt wielka, jeżeli nie wiadomo, jak wykonywali test inni. Gdybyśmy powiedzieli ci, że wszystkie pozostałe osoby w twojej grupie uzyskały wyniki między 0 a 20 punktów, wyciągnąłbyś z tego wniosek, że jesteś bardzo wrażliwy - przynajmniej w świetle wyników testu. I byłbyś z tego całkiem zadowolony - z pewnością bardziej niż wtedy, gdybyśmy powiedzieli ci, że wszyscy inni uzyskali od 45 do 50 punktów.

teoria porównań społecznych: koncepcja, zgodnie z którą poznajemy swoje własne zdolności i postawy poprzez porównywanie się z innymi ludźmi

Powyższy przykład ilustruje teorię porównań społecznych Leona Festingera (1954). Jej założenie wyjściowe głosi, że mamy potrzebę oceniania własnych poglądów i zdolności, poznawania swoich mocnych i słabych stron dla uzyskania trafnego obrazu siebie. Zdaniem Festingera, kiedy tylko jest to możliwe, ludzie będą wykorzystywali kryteria obiektywne, takie jak odczyt ze stopera po przebiegnięciu mili. Jednakże tego rodzaju informację zwrotną raczej niełatwo jest uzyskać w życiu. Najróżnorodniejsze interesujące właściwości twojej osoby, o których przypuszczalnie chciałbyś wiedzieć więcej, nie poddają się obiektywnym pomiarom. Czy jesteś osobą atrakcyjną pod względem fizycznym? Czy dobrze grasz na wiolonczeli? Czy masz szczególny dar wczuwania się w przeżycia innych? Czy w sytuacji trudnej zachowujesz spokój i opanowanie? Czy jesteś konserwatystą w sprawach życia prywatnego bądź publicznego? Czy często kłamiesz? Czy jesteś dobry z matematyki? Żeby odpowiedzieć na takie pytania, musisz się pod względem odpowiedniej cechy porównać z innymi. Jak wypadasz w tej konfrontacji?

Zawiść, tak jak ogień, kieruje się w górę.

Liwiusz z Padwy (59 r. p.n.e. - 17 r. n.c.)

Teoria porównań społecznych koncentruje się na dwóch ważnych zagadnieniach (Goethals, 1986; Łatane, 1966): a) kiedy angażujesz się w dokonywanie porównań społecznych; b) kogo wybierasz jako tego, z kim się porównujesz. Jak wskazał Festinger (1954), dokonujesz porównań społecznych, gdy nie ma obiektywnego standardu, według którego mógłbyś siebie ocenić, i kiedy nie masz pewności, jaki jesteś pod określonym względem (Suls, Fletcher, 1983; Suls, Miller, 1977).

Tak więc, kiedy nie masz pewności, jaka jest wartość twojego działania lub jakie dokładnie są twoje uczucia, będziesz obserwował innych ludzi i porównywał siebie z nimi. Na przykład Jcrry Suls i Barbara Fletcher (1983) badali proces porównań społecznych u naukowców, posługując się metodą analizy dokumentów. Należy do zwyczajów naukowców, że kiedy przygotowują do publikacji artykuł dotyczący badań, proszą cieszących się uznaniem kolegów o informację zwrotną i komentarze dotyczące tekstu. W specjalnej części publikowanego artykułu umieszcza się podziękowania dla nich. Suls i Fletcher (1983) wysunęli hipotezę, że w naukach, w których istnieją standardy cechujące się większym stopniem obiektywizmu, badacze nie mają tak dużej potrzeby dokonywania porównań społecznych jak w dyscyplinach, w których standardy mają charakter mniej obiektywny. Nauki przyrodnicze zostały określone jako dyscypliny, w których standardy są bardziej obiektywne - w sensie stosowanych procedur badawczych i w wysokim stopniu sprecyzowanych obszarów badań - niż w naukach społecznych. Odpowiednio do tego autorzy ci sformułowali tezę, że przedstawiciele nauk przyrodniczych będą dziękowali w swoich pracach mniejszej liczbie osób, co wskazywałoby na to, że prosili mniej osób o komentarz do swojej publikacji. Analizując kilkaset artykułów, Suls i Fletcher (1983) ustalili, że średnio liczba osób, którym dziękowano w jednym artykule, wynosiła w wypadku fizyków i chemików 0,5, w wypadku psychologów - 1,2, a socjologowie dziękowali w artykule przeciętnie dwóm osobom.

Druga kwestia dotyczy tego, z kim powinieneś się porównywać. Masz tutaj prawdziwy dylemat. Czy jeżeli zastanawiasz się nad swoimi uzdolnieniami artystycznymi, powinieneś porównywać się z Picassem, z twoją młodszą siostrą czy z kolegą z zajęć plastycznych? Nie zaskakuje odpowiedz, iż ludzie najczęściej porównują się z osobami, które są do nich podobne pod względem istotnej cechy bądź wymiaru (Goethals, Darley, 1977; Miller, 1982; Wheeler, Koestner, Driver, 1982). Obserwowanie, co potrafią twoi koledzy z roku, powie ci, jakiego rodzaju talentem artystycznym ty jesteś obdarzony. Porównywanie siebie z Picassem to sięganie zbyt wysoko: tylko się zniechęcisz, jeśli jako początkujący będziesz się porównywał z jednym z największych artystów XX w. Badania pokazują, że chociaż ludzie niekiedy dokonują porównań społecznych w górę (to znaczy porównują się z osobami, które mają większe osiągnięcia niż oni sami), czynią to po to, by określić, na czym polega doskonałość, czy jaki jest poziom najwyższy. Bardziej ważne dla nich - ze względu na samowiedzę - jest porównywanie się z kimś podobnym (Thornton, Arrowood, 1966; Wheeler i in, 1982; Zanna, Goethals, Hill, 1975). Podobnie porównywanie własnego talentu artystycznego z uzdolnieniami, które przejawia twoja kilkuletnia siostra, jest sięganiem za nisko: jej dziecinna bazgranina nie powie ci zbyt wiele o twoich własnych umiejętnościach.

porównania społeczne w górę: porównywanie siebie z ludźmi, którzy lokuje się wyżej niż my w zakresie jakiejś zdolności czy cechy, mające na celu określenie standardu doskonałości

Festinger (1954) zauważył jednak, że tworzenie trafnego obrazu siebie samego jest wprawdzie zasadniczym, ale nie jedynym powodem dokonywania przez nas porównań społecznych. Kiedy próbujemy określić, gdzie się lokujemy w zakresie cechy, która jest dla nas ważna, wykorzystujemy porównania społeczne także dla podbudowania ego. Czy przekonanie, że jesteś fantastycznym artystą-w-rozwoju ma dla ciebie bardzo duże znaczenie? Jeśli tak, porównaj siebie z twoją małą siostrą - rzeczywiście jesteś lepszy! Takie wykorzystywanie porównań społecznych w dół jest strategią służącą ochronie i wspomaganiu siebie (Pyszczynski i in., 1985; Taylor, Lobel, 1989; Willis, 1981). Jeśli porównujesz się z ludźmi, którzy są mniej bystrzy, utalentowani czy mniej uprzejmi niż ty, czujesz się z siebie bardzo zadowolony. Podobnie możesz porównywać swoje zdrowie ze zdrowiem ludzi, którzy czują się gorzej od ciebie i w ten sposób podbudowywać swoją samoocenę. Na przykład Joannę Wood, Shelley Taylor i Rosemary Lichtman (1985) uzyskały dane świadczące o porównywaniu w dół - w wywiadach, które przeprowadzały z chorymi na raka. Ogromna większość ankietowanych spontanicznie porównywała się z innymi osobami chorymi na raka, znajdującymi się w gorszym stanie niż oni sami. Przypuszczalnie był to sposób zwiększenia własnego optymizmu co do przebiegu choroby u siebie. Zatem, to, z kim się porównujemy, zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Gdy chcemy uzyskać trafną ocenę naszych zdolności i poglądów, porównujemy siebie z ludźmi podobnymi do nas samych. Jeżeli potrzebna jest nam informacja, ku czemu możemy zmierzać, dokonujemy porównań społecznych w górę. Wreszcie, kiedy naszym celem jest wsparcie samych siebie, porównujemy się z tymi, którym szczęści się mniej niż nam; w świetle takich porównań w dół wypadamy lepiej.

porównania społeczne w dół: porównywanie siebie z ludźmi, którzy lokują się niżej w zakresie jakiejś zdolności czy cechy, mające na celu uzyskanie poczucia większego zadowolenia z siebie

Kierowanie wrażeniem

autoprezentacja: próba zakomunikowania poprzez nasze wypowiedzi, zachowania niewerbalne i działania, kim jesteśmy albo za kogo chcielibyśmy być uważani przez innych

kierowanie wrażeniem: świadome bądź nieświadome aranżowanie starannie skonstruowanej prezentacji Ja, która wytworzy u innych określone wrażenie, zgodne z naszymi celami czy potrzebami w interakcji społecznej

Cokolwiek robisz, zachowuj pozory.

- Karol Dickens, 1843

Żeby odnieść sukces, robimy wszystko, co możemy, by sprawiać wrażenie, że go odnieśliśmy.

- La Rochefoucauld, 1678

Teraz, gdy już siebie poznałeś, co robisz z całą tą wiedzą? Należąc do gatunku wysoce uspołecznionego, przedstawiasz siebie innym. Twoje pojęcie Ja ma wiele aspektów: możesz być wieloma osobami. Tak więc podstawowym przejawem twojej egzystencji społecznej jest autoprezentacja: za pomocą słów, zachowań niewerbalnych i działań komunikujesz, kim jesteś (albo kim w oczach innych chciałbyś być) (DePaulo, 1992; Goffman, 1959; Schlenker, 1980; Tedeschi, 1981). Autoprezentacja nie zawsze jednak jest procesem prostym i jasnym; niekiedy chcesz, by ludzie tworzyli sobie określony obraz twojej osoby. W takich wypadkach angażujesz się w kierowanie wrażeniem, świadomie bądź nieświadomie aranżując starannie skonstruowaną prezentację Ja, która wytworzy u innych określone wrażenie, zgodne z twoimi celami czy potrzebami w interakcji społecznej (Goffman, 1959; Schlenker, 1980).

Cały świat jest sceną

Pojęcia autoprezentacji i kierowania wrażeniem rozważał ze swadą Erving Goffman (1955; 1959; 1967; 1971). Jego teoria interakcji społecznej została oparta na modelu dramaturgicznym: teatr jako metafora życia społecznego. Na scenie aktorzy przedstawiają sobie wzajemnie pewne aspekty własnego Ja (czy swoje role). Goffman twierdzi, że robimy to samo w codziennym życiu, w naszych interakcjach społecznych. Tak jak teatr, prawdziwe życie składa się z tego, co na scenie, i z tego, co za kulisami. "Na scenie" jesteś wtedy, gdy odgrywasz swoją rolę, w sposób aktywny przedstawiając innym określone Ja, tak by w nich wywołać bądź podtrzymać pewne wrażenie. Gruntowne sprzątanie pokoju, mieszkania czy domu przed przyjściem gości (i stwierdzanie: "Och, to nic takiego" w odpowiedzi na zachwyty, jak ładnie mieszkasz) to przygotowanie się do występu i następnie występ na scenie. Z kolei "za kulisami" jesteś wtedy, kiedy nie próbujesz aktywnie kierować wrażeniem czy też go kreować w określony sposób. Czujemy się niezbyt dobrze, gdy ludzie wkraczają za nasze kulisy, ponieważ jesteśmy wtedy - z definicji - nie przygotowani. Przyznaj, jak bardzo jest denerwujące, jeżeli ludzie, na których chciałbyś wywrzeć wrażenie, wpadają do ciebie bez uprzedzenia, gdy w twoim mieszkaniu panuje bałagan, a ty prezentujesz się niechlujnie!

Zabawnym przykładem kierowania wrażeniem jest "sztuka zyskiwania przewagi" Stephena Pottera (1971) albo inaczej, sztuka wywierania wrażenia, że się jest kimś znacznie więcej niż jest się naprawdę. Potter (1971) opisał dwie strategie autoprezentacji dla studentów college'u. Powinno się sprawiać wrażenie, że nie robi się nic innego poza pracą, albo wrażenie, że w ogóle nigdy się nie pracuje. Kreowanie pierwszego obrazu, obdarzone przez autora mianem strategii edynburskiej (od uniwersytetu w Edynburgu w Szkocji), wygląda następująco: Specjalność J. Reida [...] to wejście długimi krokami do czytelni [...] zbliżenie się bez wahania do regału z książkami o tematyce, która niekoniecznie stanowi przedmiot jego studiów (taktyka szerszych zainteresowań), sięgnięcie po jedną z nich tak, jakby wiedział, że właśnie tam się znajduje, odszukanie w niej jakiejś informacji i wymaszerowanie z czytelni w sposób cichy, lecz zauważalny. Przez twarze studentów, którzy to widzą, przebiega cień niepokoju, podczas gdy w istocie Reid po prostu właśnie wyjął książkę z cytatami, żeby sprawdzić jakieś hasło do krzyżówki. Wykonując odpowiednio wiele tego rodzaju mało znaczących gestów [...] Reid potrafił pognębić swoich kolegów z roku, wzbudzając w nich poczucie beznadziejności jakichkolwiek wysiłków wobec takiego współzawodnictwa, (s. 12)

Druga strategia, którą Potter (1971) nazywa harwardzką, polega na sianiu lęku w sercach kolegów przez sprawianie wrażenia, że się nigdy nie uczymy, a mimo to otrzymujemy najwyższe oceny: J. FitzJames znikał z college'u zazwyczaj w połowie styczniowego okresu przygotowawczego, mniej więcej właśnie wtedy, gdy jego koledzy zaczynali się już na dobre uczyć. Pojawiał się w dniu swojego pierwszego egzaminu, wchodząc spacerkiem do sali egzaminacyjnej pięć minut po czasie, ubrany w lekki strój w stylu Palm Beach i mocno opalony. Siadając obok kolegi, przeglądał niedbale swoje papiery i nie spiesząc się, zaczynał

pisać. Później okazywało się, że zaliczył przedmiot na piątkę. Jakie jest tego wyjaśnienie? FitzJames ukrywał się w wynajętym marnym pokoiku w Bostonie, otoczony wszystkimi lekturami obowiązkowymi i nadobowiązkowymi, i przez trzy tygodnie harował jak wół, obnażony do pasa, między dwiema lampami kwarcowymi, (s. 13)

Inny o wiele bardziej niepokojący przykład kierowania wrażeniem to manipulacja własnym wizerunkiem dokonana przez Davida Duke'a w trakcie kampanii wyborczej o stanowisko gubernatora Luizjany w 1991 r. Duke, przez większą część życia otwarty zwolennik dominacji białych i antysemita, który w 1989 r. sprzedawał w swoim biurze prawnym literaturę nazistowską, w listopadzie 1991 r. ubiegał się o fotel gubernatora jako przedstawiciel głównej grupy konserwatywnych republikanów (Duke, 1991). W jego sposobie prezentacji siebie nastąpiła znacząca zmiana. Poza tym, że poddał się operacji plastycznej mającej poprawić jego wygląd, Duke twierdził w czasie kampanii, że nie popiera już ideologii nazistowskiej ani Ku-Klux-Klanu, którego był liderem (czy też Wielkim Magiem) w latach siedemdziesiątych. Wyborcy głosujący w Luizjanie jednak właściwie odebrali jego wyborczą retorykę jako to samo rasistowskie przesianie, tyle że w nowym przebraniu, i Duke został pokonany przez kandydata demokratów, Edwina Edwardsa.

Większość z nas oczywiście nie posuwa się aż tak daleko w kierowaniu wywieranym przez siebie wrażeniem. Próbujemy jednak do pewnego stopnia nad nim panować. Edward Jones i Thane Pittman (1982) scharakteryzowali kilka strategicznych technik autoprezentacji, którymi ludzie posługują się w życiu codziennym. Czytając o nich, zastanów się nad własnym zachowaniem oraz zachowaniem twoich znajomych. Czy potrafisz rozpoznać te strategie w działaniu? Pierwsza z nich to ingracjacja, polegająca na tym, że schlebiasz jakiejś osobie, wychwalasz ją i w ogóle starasz się jej przypodobać, przy czym często jest to osoba o wyższym statusie (Jones, Wortman, 1973). Zachowania ingracjacyjne mogą przybierać formę prawienia komplementów, przytakiwania, wyrażania swojego współczucia i gotowości pomocy i tak dalej. Jeśli trzyletni bobas twojego profesora opluł ciebie i kopnął w goleń, a ty mówisz: "Co za urocze dziecko!", prawdopodobnie jest to ingracjacja. Ingracjacja stanowi skuteczną technikę, ponieważ wszyscy lubimy, gdy ktoś jest dla nas miły, a to ingracjator potrafi. Mimo to taka taktyka może obrócić się przeciwko tobie, jeżeli obiekt zabiegów ingracjacyjnych domyśli się twoich intencji (Jones, 1964; Kauffman, Steiner, 1968).

ingracjacja: proces polegający na tym, że ludzie schlebiają jakiejś osobie, często o wyższym statusie, wychwalają ją i w ogóle próbują wzbudzić w niej sympatię do siebie

promowanie siebie: proces polegający na tym, że ludzie próbują wywrzeć pozytywne wrażenie na innych, opisując własne talenty i manifestując swoją wiedzę

Druga strategia to promowanie siebie, czyli aktywne eksponowanie zalet własnej osoby poprzez opisywanie swoich zdolności, manifestowanie wiedzy i uparte dążenie do wywarcia na innych korzystnego wrażenia (Arkin, 1981; Godfrey, Jones, Lord, 1986). Ci, którzy podejmują takie działania, muszą jednak być ostrożni. Jeśli słuchacze znają ich słabsze strony, należy o nich uczciwie wspomnieć i dopiero potem przejść do swoich zalet (Baumeister, Jones, 1978; Jones, Gergen, Jones, 1963). Oczywiście, w promowaniu siebie można przebrać miarę; nikomu nie podoba się nadęty, butny pyszałek (Godfrey i in., 1986).

pławienie się w cudzej chwale: dążenie do poprawienia własnego wizerunku przez wiązanie się z ludźmi, którzy odnieśli sukces lub są sławni

Odmienna forma promocji siebie to pławienie się w cudzej chwale. Nie możesz być dobry we wszystkim, a zatem nie zdołasz promować siebie skutecznie na wszystkich polach. Możesz jednak zbliżyć się do osób, które mają talent lub odniosły sukces, i pławić się w ich sławie i chwale. Innymi słowy, możesz imponować innym, ponieważ znasz imponujących ludzi lub też się z nimi wiążesz. Robert Cialdini i jego współpracownicy (1976) stwierdzili, że relacjonując wyniki lokalnych rozgrywek futbolowych, kibice mówią "wygraliśmy" i "oni przegrali".

Ostatnia z omawianych strategii autoprezentacji, której poświęca się najwięcej uwagi w badaniach, to kreowanie usprawiedliwień dla możliwej porażki. Jest ona połączeniem atrybucji w służbie Ja (rozważanych wcześniej w rozdziale 5) i kierowania wrażeniem. Działanie niezbyt udane albo też nieradzenie sobie z zadaniem wpływa negatywnie na twoja samoocenę. W istocie nawet dobre rezultaty mogą wzbudzić niepokój, jeśli są gorsze od oczekiwanych osiągnięć czy też od tych, które uzyskiwałeś w przeszłości. W jaki sposób za pomocą atrybucji możesz sobie radzić z tym rozczarowaniem? Kreowanie usprawiedliwień dla możliwej porażki jest dość zaskakującym rozwiązaniem: możesz kreować powody niepowodzenia, zanim ono nastąpi, to znaczy, zanim jeszcze zaangażujesz się w wykonywanie zadania, możesz zapewnić sobie gotowe wytłumaczenie ewentualnych niezadowalających jego rezultatów (Arkin, Baum gardner, 1985; Jones, Berglas, 1978).

kreowanie usprawiedliwień dla możliwej porażki: tworzenie utrudnień i wymyślanie usprawiedliwień dla samego siebie, żeby w wypadku niepowodzenia dysponować gotowym

wytłumaczeniem

Powiedzmy, że jest wieczór przed twoim końcowym egzaminem z jakiegoś przedmiotu. To ważny przedmiot, wymagany do specjalizacji, i chciałbyś go dobrze zdać. Sensownie byłoby zjeść smaczną kolację, pouczyć się trochę", a potem wcześnie pójść do łóżka i dobrze przespać noc. Strategią kreowania usprawiedliwień polegałaby na poświęceniu całej nocy na naukę (albo spędzeniu jej na zabawie), a potem stawieniu się rankiem na egzamin z zaczerwienionymi oczyma i z przytępionym umysłem. Jeśli ci się nie powiedzie, masz wytłumaczenie. Innymi słowy, dysponujesz zewnętrzną przyczyną, którą możesz przedstawić innym jako wyjaśnienie osiągniętego przez siebie rezultatu. Tą zewnętrzna atrybucja zapobiega dokonaniu przez nich niepożądanej atrybucji wewnętrznej (nie jesteś bystry). A jeśli zdasz egzamin świetnie - to tym lepiej. Dokonałeś tego pomimo niesprzyjających okoliczności (brak snu), co każe sądzić, że naprawdę jesteś mądry i utalentowany.

Są dwa główne sposoby kreowania usprawiedliwień możliwej porażki. Najbardziej skrajna metoda polega na tym, że ludzie tworzą utrudnienia, które zmniejszają prawdopodobieństwo sukcesu. A zatem, jeśli rzeczywiście poniosą porażkę, mogą winę za nią składać na te właśnie utrudnienia, a nie na swój brak zdolności. Jak stwierdzono, ludzie uciekają się do takich środków osłabiających szansę sukcesu, jak alkohol, zmniejszony wysiłek wkładany w wykonywanie zadania i brak treningu przed ważnymi zawodami sportowymi (Berglas, Jones, 1978; Greenberg, 1983; Higgins, Harris, 1988; Koditz, Arkin, 1982; Rhodewalt, Davison, 1984; Tucker, Vuchinich. Soboli, 1981).

Drugi sposób kreowania uzasadnień możliwej porażki ma charakter mniej radykalny. Ludzie nie tworzą przeszkód na drodze do sukcesu, lecz wymyślają gotowe usprawiedliwienia na wypadek porażki (Baumgardner. Lakę, Arkin, 1985; Greenberg, Pyszczynski, Paisley, 1984; Smith, Snyder, Perkins, 1983; Snyder, Smith, Augelli, Ingram, 1985). Zatem nie musimy posuwać się aż tak daleko, że nie śpimy całą noc przed ważnym egzaminem, lecz zamiast tego możemy narzekać na złe samopoczucie. Stwierdzono, że ludzie uzbrajają się w najróżniejszego rodzaju usprawiedliwienia, takie jak zrzucanie winy na własną nieśmiałość, lęk egzaminacyjny, kiepski nastrój, dolegliwości fizyczne i niesprzyjające zdarzenia w przeszłości. Z przygotowywaniem sobie usprawiedliwień na zapas wiąże się jednakże niebezpieczeństwo, że w efekcie będziemy wkładali mniej wysiłku w samo zadanie. Chociaż kreowanie usprawiedliwień ewentualnej porażki może zapobiec niepochlebnym dla nas wyjaśnieniom niepowodzenia, często wywiera ono niesprzyjający wpływ na nasze działanie, stając się przyczyną tego, czego się tak obawiamy.

Podsumowanie

W tym rozdziale rozważaliśmy, w jaki sposób ludzie poznają samych siebie. Na Ja, które poznajemy, składa się świadomość (poznający) oraz pojęcie Ja (poznawane). Świadomość własnego Ja jest wspólna dla ludzi i dla małp człekokształtnych. Dzieci nabywają poczucie Ja w wieku około dwóch lat. W miarę jak dojrzewają, ich autopercepcje stają się coraz bardziej złożone, abstrakcyjne i w coraz większym stopniu odnoszą się do cech psychologicznych. Definicja Ja, którą omawialiśmy, jest w głównej mierze wynikiem kultury Zachodu. W innych czasach i kulturach Ja definiowane było całkiem odmiennie.

Są cztery zasadnicze drogi dochodzenia przez człowieka do wiedzy o sobie: introspekcja, obserwacje własnego zachowania, schematy Ja i interakcja społeczna. Introspekcyjna refleksja nad tym, co odczuwamy i jakimi jesteśmy ludźmi, może dać lepszy wgląd we własne uczucia i cechy, zwłaszcza - jak pokazują badania związane z teorią samoświadomości - gdy koncentrujemy na sobie uwagę innych. Zupełnie odmienną rzeczą jest refleksja nad tym, dlaczego odczuwamy to, co odczuwamy. Wiele badań pokazuje, że sądy na temat przyczyn uczuć i działań są często nietrafne. Częściowo bierze się to stąd, iż wyjaśniając własne zachowanie, odwołujemy się do teorii przyczynowości. Ponadto może dojść do zmiany postawy pod wpływem wyszukiwania powodów, gdy zaczynamy wierzyć, iż nasze uczucia są zgodne z przyczynami, które akurat przyszły nam na myśl. Tłumienie, czyli usiłowanie, żeby o czymś nie myśleć, również rodzi problemy, ponieważ może powodować, że ludzie będą się koncentrować na tej właśnie myśli, którą próbują stłumić.

Teoria spostrzegania siebie zajmuje się kwestią, w jaki sposób poznajemy siebie poprzez obserwacje własnego zachowania - podobnie, jak poznajemy innych. Występuje to zwłaszcza wtedy, gdy brakuje nam wyraźnych wskazówek co do rodzaju naszych przekonań czy uczuć. Na przykład zgodnie z hipotezą mimicznego sprzężenia zwrotnego wnioskujemy o przeżywanej przez siebie emocji na podstawie własnego wyrazu mimicznego. Inne interesujące zjawisko wyjaśniane przez teorię spostrzegania siebie to efekt nadmiernego uzasadnienia. Polega on na pomniejszaniu naszej wewnętrznej motywacji do wykonania danego zadania, a w konsekwencji uznanie, że angażujemy się w jego wykonywanie z powodu motywacji zewnętrznej. To znaczy, nagrody i oddziaływania zewnętrzne mogą osłabić nasze wewnętrzne zainteresowanie: to, co przedtem sprawiało nam przyjemność, przestaje być zabawą, a staje się pracą. Rozwinięciem teorii spostrzegania siebie jest dwuczynnikowa teoria emocji: dochodzimy do określenia przeżywanych emocji, wnioskując o nich na podstawie sytuacji, w której się znajdujemy. Ponieważ pobudzenie fizjologiczne trudno jest zaklasyfikować, może dojść do błędnego określenia przyczyn pobudzenia, kiedy to swoje pobudzenie wiążemy z niewłaściwym źródłem (czy też z niewłaściwym aspektem sytuacji).

Informację o sobie organizujemy w schematy Ja. Są to oparte na naszych przeszłych doświadczeniach struktury wiedzy o nas samych, które pomagają nam zrozumieć, wyjaśnić i przewidzieć własne zachowanie. Organizując pamięć autobiograficzną, to jest pamięć dotyczącą własnych myśli, uczuć i zachowań w przeszłości, często posługujemy się ukrytymi teoriami stałości myśli i zachowań. Czwarty sposób poznawania siebie to interakcja społeczna. Wchodząc w interakcję z innymi ludźmi, rozwijamy Ja odzwierciedlone - określamy, kim jesteśmy, na podstawie tego, jak spostrzegają nas inni. Poznajemy siebie również przez porównywanie się z innymi. Teoria porównań społecznych głosi, że dokonujemy porównań, gdy nie mamy pewności, jacy jesteśmy pod względem danej cechy, i nie ma żadnego obiektywnego kryterium, którym moglibyśmy się posłużyć. Zazwyczaj za przedmiot porównań wybieramy sobie tych, którzy są do nas podobni, ponieważ ma to największą wartość diagnostyczną. Jeżeli chcemy ustalić poziom doskonałości, dokonujemy porównań społecznych w górę, to znaczy porównujemy siebie z tymi, którzy pod względem danej cechy plasują się wyżej od nas. Aby poprawić swoje samopoczucie w związku z oceną siebie samych, dokonujemy porównań społecznych w dół, to znaczy porównujemy siebie z tymi, którzy pod względem danej cechy zajmują pozycję niższą od naszej.

Jeżeli już poznaliśmy siebie, często próbujemy poprzez autoprezentację i kierowanie wrażeniem panować nad tym, jakie Ja demonstrujemy innym. Życie społeczne w znacznym stopniu przypomina teatr, w którym przedstawiamy otoczeniu różne Ja (czy odgrywamy różne role). Są cztery zasadnicze strategie autoprezentacji: ingracjacja, promocja siebie, pławienie się w cudzej chwale i kreowanie przyczyn możliwej porażki. Ostatnia podana strategia polega na tym, że przed jakimś naszym działaniem przygotowujemy sobie zachowanie, cechę czy okoliczność zewnętrzną, do których można by się potem odwołać, żeby usprawiedliwić ewentualne niepowodzenie.

Snyder M., Cantor N. (1986). Znajomość siebie i innych: obserwacyjna samokontrola a wiedza społeczna. W: T. Maruszewski (red.), Poznanie i zachowanie. Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM.

Wojciszke B. (1986). Teoria schematów społecznych. Struktura i funkcjonowanie jednostkowej wiedzy o otoczeniu społecznym. Wrocław: Ossolineum.

Wojciszke B. (1991). Procesy oceniania ludzi. Poznań: Nakom.

CZĘŚĆ TRZECIA

Wpływ społeczny

Korzenie się i dostosowywanie, czy to do starej doktryny, czy świeżych działań propagandowych, jest słabością ciągle władającą ludzkim umysłem

- Chariotte Peridns Gilman Humatt Work, -1904

Rozdział 7

Konformizm: wpływanie na zachowania

W końcu lat sześćdziesiątych Jim Jones założył kościół o nazwie Świątynia Ludu, w którym głosił tolerancję i akceptację rasową. W 1977 r. po ukazaniu się w prasie niepochlebnego artykułu o tym kościele Jones i jego kongregacja wyemigrowali do Gujany i osiedlili się w odległej części dżungli. Tam zbudowali Jonestown. Z biegiem lat Jones stał się dla swoich wyznawców kimś w rodzaju mesjasza. Żądał całkowitej lojalności, oddania oraz posłuszeństwa i je otrzymywał. Dezerterzy z Jonestown mówili podczas wywiadów, że stosował surowe kary, od publicznego upokarzania do bicia, w stosunku do każdego, kto się z nim nie zgadzał. W listopadzie 1978 r. kalifornijski kongresmeo, Leo Ryan, udał się do Jonestown w celu zbadania oskarżeń o to, że niektórzy członkowie kościoła są przetrzymywani tam wbrew własnej woli. Kiedy kongresmen i towarzyszące mu osoby przygotowywali się do odlotu, uzbrojeni ludzie z sekty zaskoczyli ich i zastrzelili Ryana i jego czterech ludzi. W czasie popełniania tych morderstw Jones zebrał wspólnotę i zakomunikował swoim wyznawcom, że ich wrogowie są wszędzie i że nadszedł czas dokonania " rewolucyjnego samobójstwa". Podczas gdy najbardziej zaufani członkowie sekty Jonesa zostali uzbrojeni, tworząc jego straż przyboczną, pozostali wypijali napój zaprawiony cyjankiem. Jones pouczył rodziców, by najpierw podali truciznę swoim dzieciom, a następnie wypili ją sami. Kilka osób próbowało odwieść Jonesa od zamiaru doprowadzenia do zbiorowego samobójstwa, ale zostało zakrzyczanych przez resztę zgromadzenia. Kiedy władze przybyły na miejsce zdarzenia, znalazły członków kongregacji martwych, obejmujących się nawzajem ramionami. Ponad 800 osób odebrało sobie tego dnia życie (Osherow, 1988). Świat był zaszokowany i przerażony wydarzeniami w Jonestown. Jak ludzie mogli tak bezmyślnie podążyć za jednym człowiekiem, dostosować się do jego życzeń i wykonywać jego rozkazy do tego stopnia bezkrytycznie, że zabili własne dzieci i popełnili samobójstwo? My wiemy, że taki destrukcyjny konformizm i posłuszeństwo nie jest zjawiskiem niespotykanym. Niestety historia powtórzyła się w 1993 r., kiedy to David Koresh, przywódca duchowy Branch Davidians, przez pięćdziesiąt jeden dni przetrzymywał w niewielkiej odległości od swoich zabudowań działających w imieniu prawa przedstawicieli władzy w Waco w Teksasie. Katastrofalny pożar, który wybuchł 20 kwietnia, strawił budynki sekty, a prawie wszyscy pozostający w nich ludzie zginęli. W momencie powstawania tej pracy nie bardzo jeszcze wiadomo, co właściwie wydarzyło się tego dnia w Waco. Oficjalne czynniki rządowe oświadczają, że to dawidowcy podłożyli ogień pod swoje zabudowania. Jednak Koresh i kilka innych osób zmarło w wyniku ran postrzałowych w głowę, a nie na skutek zatrucia dymem. I choć nie wiemy jeszcze, jak wyglądały ostatnie godziny wspólnoty, to pewne jest, że David Koresh stworzył tak silne więzy konformizmu i posłuszeństwa wśród swoich wyznawców, że ponad osiemdziesiąt osób, dorosłych i dzieci, pozostało w budynkach i się spaliło. Jak mogło dojść do takiego aktu konformizmu? W jakich warunkach i z jakich przyczyn ludzie ulegają wpływom innych?

Konformizm: kiedy i dlaczego

konformizm: zmiana w zachowaniu na skutek rzeczywistego lub wyimaginowanego wpływu innych ludzi

Zastanówmy się przez chwilę nad słowem konformizm. Który z dwóch podanych poniżej cytatów bardziej do ciebie przemawia? Który z nich najlepiej określa twoją bezpośrednią reakcję na to słowo?

Czyń, co większość czyni, a [ludzie] będą o tobie mówić dobrze.

- Thornas Fuller

Nie byłoby najlepiej, gdybyśmy wszyscy myśleli podobnie. Istnieje różnica

zdań i ona właśnie jest sygnałem do wyścigu. - Mark Twain

Nie bylibyśmy zdziwieni, gdybyście wybrali drugi cytat. Amerykańska kultura akcentuje wagę nieulegania konformizmowi. Amerykanie uważają siebie za naród surowych indywidualistów, za ludzi, którzy samodzielnie myślą, zawsze stawiają czoło trudnościom i płyną pod prąd, jeżeli wydaje im się to konieczne. Takie kulturowe samowyobrażenie zostało ukształtowane przez sposób, w jaki naród powstał, przez system rządów i przez doświadczenia historyczne związane z ekspansją na Zachód - "ujarzmianiem" Dzikiego Zachodu (Tumer, 1932). Mężczyzn i kobiety, którzy byli pionierami w tym kraju, cechowała niezależność i wytrwałość w przekształcaniu marzeń w rzeczywistość.

Mitologia amerykańska celebrowała wyrazistą indywidualność na wiele sposobów. I tak na przykład, jedną z najdłużej trwających i najbardziej popularnych kampanii reklamowych w historii Ameryki jest "Marlboro Man". Począwszy od 1955 r., zdjęcie samotnego kowboja z bezkresną panoramą w tle stało się obrazem archetypowym. Przyczyniło się ono oczywiście do wysokiej sprzedaży tej marki papierosów. Ludzie, którzy nigdy nie widzieli konia, i nigdy nie byli na amerykańskim Zachodzie, od ponad trzydziestu pięciu lat reagują na ten prosty, sugestywny wizerunek. Najwyraźniej mówi on nam coś o nas samych, coś, co chcielibyśmy słyszeć i czego lubimy słuchać. Mówi nam, że sami podejmujemy decyzje i że nie jesteśmy słabymi konformistami pozbawionymi kręgosłupa. Nie jesteśmy marionetkami. Jesteśmy graczami.

Czy rzeczywiście jesteśmy istotami nonkonformistycznymi? Czy przy podejmowaniu każdej decyzji opieramy się na tym, co sami myślimy, czy też może czasami odwołujemy się w takich chwilach do zachowania innych ludzi? Czy jeżeli podążamy za tłumem, to dlatego że nie chcemy się z niego wyróżniać, popaść w kłopoty albo też narażać na krytykę lub odrzucenie? Oczywiście, robimy to. Każdy z nas od czasu do czasu wykazuje oznaki konformizmu, który możemy zdefiniować jako zmianę w zachowaniu na skutek rzeczywistego lub wyimaginowanego wpływu innych ludzi (Kiesler, Kiesler, 1969). Wbrew lansowanemu amerykańskiemu modelowi surowego indywidualizmu nie zawsze popłaca bycie nonkonformistą. Czy wolałbyś być spostrzegany jako gracz zespołowy czy raczej jako ktoś, kto nigdy z nikim nie współpracuje? Konformizm nie jest sam w sobie po prostu ani "dobry", ani "zły".

Zamiast etykietować konformizm jako dobry albo jako zły, psychologowie społeczni interesują się samym zjawiskiem. Jeżeli będziemy wiedzieli kiedy i dlaczego ludzie ulegają wpływom innych, łatwiej przyjdzie nam zrozumieć, czy dany akt konformizmu w naszym własnym życiu był mądry czy głupi. Na początku naszych rozważań zaprezentujemy kilka bardzo różnych przykładów konformizmu. Gdy będziesz czytał o każdym z tych przypadków, zastanów się, jakie siły społeczne zmuszały ludzi do konformizmu i dlaczego poddali się tej presji.

W 1930 r. Mohandas Gandhi zorganizował masowy protest przeciwko brytyjskiemu kolonializmowi w Indii. Zasada sprzeciwu bez przemocy wymagała od jego uczestników, by biernie poddali się każdej formie stłumienia go przez władze brytyjskie. Tysiące zwolenników Gandhiego odpowiedziało na jego apel i wbrew swoim osobistym odczuciom nie reagowało agresywnie, gdy osadzano ich w więzieniach, bito i gdy do nich strzelano. Ta nowa forma protestu doprowadziła do sukcesu. W 1947 r. Anglicy formalnie zakończyli swoje kolonialne rządy w Indii. Tak narodziło się autonomiczne państwo rządzone przez Hindusów. (Kytle, 1969)

Amerykański ruch praw obywatelskich w 1961 r. przejął zainicjowaną przez Gandhiego formę protestu bez przemocy i przygotował swoich Jeźdźców Wolności do pasywnej postawy w obliczu stosowanej wobec nich przemocy. Tysiące afrykańskich Amerykanów z Południa wraz z mniejszą liczbą białych (głównie studentów) z Północy demonstrowało, protestując przeciwko prawom segregacji rasowej obowiązującym na Południu. W następujących po sobie konfrontacjach członkowie ruchu praw obywatelskich nie reagowali agresją, gdy byli bici pałkami, polewani wodą, chłostani, gwałceni, a nawet zabijani przez szeryfów i policję z Południa (Powledge, 1991). To wzorowe podporządkowanie się ideałowi protestu bez przemocy pomogło wprowadzić w 1964 r. Civil Rights Act, która zapoczątkowała nową erę amerykańskiej walki o równouprawnienie.

W końcu marca 1954 r. gazety w Seattie zaczęły zamieszczać sporadyczne doniesienia o skazach przednich szyb samochodów, które polegały na tworzeniu się w nich drobnych otworków i maleńkich pęcherzyków. Przez następne trzy tygodnie pisano o wandalizmie, który rozprzestrzenił się w całym kraju. Tysiące obywateli zgłaszało policji uszkodzenia przednich szyb w samochodach. Burmistrz Seattie ogłosił 15 kwietnia, że kwestia owych zniszczeń nie jest już sprawą policji, i poprosił o pomoc gubernatora oraz prezydenta Eisenhowera. Aby zabezpieczyć dowody, uszkodzone szyby samochodów ludzie przykrywali gazetami i wykładzinami podłogowymi. Rozpowszechniła się pogłoska, że tworzenie się otworków w szkle może być spowodowane pyłem meteorologicznym albo opadem radioaktywnym powstałym przy ostatnich próbach z bombą wodorową. Kilka tygodni później artykuły w gazetach sugerowały, że to, co się zdarzyło, było masową histerią - ludzie patrzyli z bliska na swoje (zawsze pokryte dziurkami) przednie szyby, zamiast patrzeć poprzez nie. "Epidemia otworków w przednich szybach aut w Seattie" zakończyła się tak samo nagle, jak się rozpoczęła. (Medalia, Larsen, 1969)

W latach siedemdziesiątych wśród studentów pewnego wschodniego uniwersytetu stanowego była popularna dziwaczna i niebezpieczna gra. Studenci prowokowali się nawzajem do przechodzenia na czworakach pod samochodami ciężarowymi, które zatrzymywały się na światłach ulicznych. Aby podwyższyć stawkę, biegacze ruszali przez jezdnię dokładnie w chwili, w której światło zmieniało się na zielone. Należało dotrzeć do przeciwległej strony jezdni i nie dać się potrącić przez ciężarówkę. Pewnej nocy jedna ze studentek namówiona przez kolegów zdecydowała się podjąć ryzyko. Kiedy przebiegała pod ciężarówką, potknęła się i upadła. Całkowicie nieświadomy jej obecności kierowca nadusił nogą na pedał gazu i ruszył. Młoda kobieta zginęła na miejscu.

W 1968 r. w czasie wojny w Wietnamie kompania żołnierzy amerykańskich przygotowywała się do wkroczenia do wioski My Lai. Żołnierze ci przebywali w Wietnamie dopiero od trzech dni i miała to być ich pierwsza akcja bojowa. Byli bardzo przestraszeni, ponieważ krążyła pogłoska, iż wioska jest okupowana przez czterdziesty ósmy batalion Vietcongu, najbardziej przerażającą jednostkę wroga. Rankiem 16 marca pierwsza armia ruszyła helikopterami w kierunku wioski. Jeden z pilotów podał przez radio, że widzi w dole żołnierzy Vietcongu, a więc amerykańscy żołnierze będą skakać prosto na lufy karabinów. Szybko się okazało, że ów pilot nie miał racji - nie było ostrzału karabinowego. Pierwszy pluton, dowodzony przez porucznika Williama Calleya, wkroczył do wioski i tam również nie napotkał żadnego oporu. Kilkoro mieszkańców, same kobiety, starcy i dzieci, przygotowywało przy małych ogniskach śniadanie. Nagle ciszę poranka przerwały strzały z rewolweru. Calley rozkazał jednemu z żołnierzy zastrzelić cywilów, których więzili. Inni zaczęli również strzelać i rozpoczęła się rzeź. Żołnierze Kompanii C spędzili wszystkich mieszkańców My Lai w jedno miejsce i systematycznie mordowali. Spychali kobiety i dzieci do wąwozu i zabijali strzałami z karabinów. Wrzucali ręczne granaty do chat pełnych ukrywających się tam mieszkańców wioski. Nikt nie zna dokładnej liczby zabitych, ale szacuje się ją na 400 do 450 wietnamskich cywilów. (Hersch, 1970; "Time", 1969)

Powyższe przykłady pokazują, jak ludzie dają się złapać w pułapkę wpływu społecznego. W odpowiedzi na żądania wyrażone wprost albo i nie, ludzie zmieniają swoje zachowanie i podporządkowują się oczekiwaniom innych. Rezultat ich konformistycznego zachowania w podanych przykładach jest oczywiście zróżnicowany - od użyteczności i szlachetności do histeńi i tragedii. Ale dzieje się tu o wiele więcej i dlatego nie możemy się ograniczyć tylko do pozytywnej lub negatywnej oceny aktu konformizmu. Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie się podporządkowują? Czym tak kusi nas grupa, że nie możemy się jej oprzeć i zmieniamy swoje zachowanie, dostosowując się do innych?

Niektórzy tak postępowali, ponieważ nie wiedzieli, co robić w zaskakującej ich i niezwykłej sytuacji. Zachowanie innych traktowali jako użyteczną informację i decydowali się reagować tak samo. Być może podporządkowywali się, gdyż nie chcieli być ośmieszeni lub ukarani za odmienność. Wybrali taki sposób działania, jakiego oczekiwała od nich grupa, aby nie być odrzuconym czy źle potraktowanym przez jej członków. Sprawdźmy, jak działa każda z powyższych przyczyn konformizmu.

Informacyjny wpływ społeczny. Potrzeba bycia przekonanym o tym, co jest słuszne

Interakcja z innymi ludźmi przynosi przede wszystkim informację. Nie powinieneś być zdziwiony, gdy słyszysz, że ludzie czasami nie wiedzą, jak postąpić w danej sytuacji, albo też nie wiedzą, co takiego się właściwie wydarzyło. Życie niestety nie daje nam instrukcji zalecających, co zrobić i jak się zachować. Świat społeczny jest często niejasny i niedookreślony.

Jak powinieneś, na przykład, zwracać się do swojej profesorki psychologii - doktor Berman, profesor Berman, pani Berman czy też Patrycjo? Którego ze sztućców (trzy widelce, dwa noże i cztery łyżki) użyjesz, jeżeli pierwszy raz jesz w eleganckiej francuskiej restauracji? Jak powinieneś głosować w nadchodzącym referendum na uczelni, które ma rozstrzygnąć, czy będzie podniesione czesne w zamian za lepsze usługi dla studentów? Jakie cechy fizyczne są najbardziej charakterystyczne dla pięknej kobiety albo przystojnego mężczyzny? Czy krzyk, który słyszałeś na dworze, był głosem osoby bawiącej się z przyjaciółmi, czy też wydała go ofiara napadu?

W takich i w wielu innych sytuacjach z życia codziennego często nie wiemy, jak zareagować albo co myśleć. Nie mamy po prostu wystarczającej wiedzy, by podejmować właściwe decyzje. Mamy na szczęście dostęp do bardzo dobrego i użytecznego źródła wiedzy, jakim jest zachowanie innych ludzi. Pytanie innych o to, co myślą, oraz obserwacja tego, co robią, pozwala nam na zdefiniowanie sytuacji (Deutsch, Gerard, 1955; Kelly, 1955; Thomas, 1928). Gdy później będziemy działać tak jak każdy inny człowiek, będziemy zachowywać się konformistycznie, ale wcale nie dlatego, że jesteśmy słabymi i pozbawionymi kręgosłupa osobami, które nie mogą polegać na samych sobie. Będziemy się zachowywać tak jak inni, ponieważ ich zachowanie jest dla nas informacją. Definiuje ono niejasne dla nas sytuacje i pomaga obrać właściwy kierunek działania. Nazywamy to informacyjnym wpływem społecznym.

informacyjny wpływ społeczny: wpływ innych ludzi, który prowadzi nas do konformizmu, ponieważ spostrzegamy te osoby jako źródło informacji, dające wskazówki dla naszego zachowania; dostosowujemy się, ponieważ wierzymy, że cudza interpretacja niejasnej sytuacji jest bardziej poprawna niż nasza

Prześledźmy przykład ilustrujący, jak to się dzieje, że inni ludzie stają się źródłem informacji. Wyobraź sobie, że jesteś uczestnikiem eksperymentu Muzafera Sherifa (1936). W pierwszej fazie tych badań sadzają cię samego w ciemnym pokoju i proszą, byś skupił uwagę na oddalonym o piętnaście stóp punkcie świetlnym. Następnie eksperymentator prosi, byś oszacował, o ile cali ów świetlny punkt się przesunie. Gorliwie wpatrujesz się w światło i widzisz, że rzeczywiście przesunęło się troszeczkę. Mówisz więc: "O około dwa cale", chociaż wcale nie jest łatwo określić tę odległość dokładnie. Światło znika, a następnie pojawia się znowu. Ponownie proszą cię o określenie tej odległości. Ponieważ wydaje ci się, że punkt przesunął się trochę bardziej, mówisz: "Cztery cale". Po kilku takich próbach wydaje ci się, że za każdym razem światło przesuwa się tak samo daleko, a więc o około dwóch do czterech cali. Najbardziej interesujące w wyżej opisanym zadaniu było to, że ów punkt świetlny w rzeczywistości wcale się nie poruszał. Wydawało się, że zmieniał swoje położenie na skutek złudzenia wzrokowego, które jest nazywane efektem autokinetycznym. Jeżeli wpatrujesz się w jasne światło w jednolicie ciemnym środowisku (np. patrzysz na gwiazdę w ciemną noc), będzie ci się zdawało, że światło migocze. Dzieje się tak, ponieważ nie masz żadnego stabilnego punktu odniesienia, aby zakotwiczyć pozycję światła. Dystans, jaki zdaje się ono pokonywać w takiej sytuacji, jest różny w przypadku różnych osób, ale jest stały w czasie dla jednego człowieka. W eksperymencie Sherifa (1936) w trakcie pierwszej fazy badań wszyscy badani dochodzili do swoich własnych, stabilnych ocen. Osoby te jednak różnie oceniały ową odległość. Jedni uczestnicy eksperymentu utrzymywali, że punkt świetlny przesuwa się tylko o mniej więcej jeden cal, inni zaś mieli wrażenie, że pokonał on około dziesięciu cali.

Sherif wybrał właśnie efekt autokinetyczny do swojego eksperymentu, ponieważ chciał stworzyć sytuację, która byłaby dla badanych nieokreślona, a więc poprawna definicja tej sytuacji byłaby dla nich niejasna. Kilka dni później, w drugiej fazie badań, uczestnicy eksperymentu zostali połączeni w trzyosobowe grupy. Każdy badany miał za sobą to samo doświadczenie - indywidualną ocenę przesunięcia punktu świetlnego.

Zwykle najlepiej w takich sytuacjach robić to, co robi tłum.

Ale załóżmy, że są dwa tłumy - zasugerował pan Snodgrass.

Krzycz razem z tym większym - odpowiedział pan Pickwick.

- Karol Dickens Klub Pickwicka

Teraz uczestnicy eksperymentu zostali postawieni w prawdziwie społecznej sytuacji. Każdy z członków grupy miał wypowiadać swoje sądy głośno. Pamiętajmy, że u różnych ludzi efekt autokinetyczny jest doświadczany w różny sposób. Niektórzy widzą duży ruch, inni zaś o wiele mniejszy. Co zatem robili słysząc, że ich partnerzy z grupy inaczej niż oni oceniają odległość? W trakcie serii liczącej kilka prób badani dochodzili do wspólnej oceny, a każdy członek grupy z tą oceną się zgodził. Znaczy to, że wykorzystywano siebie nawzajem jako źródło informacji, uzyskując w ten sposób przekonanie, że ocena wypracowana przez grupę jest poprawna (patrz ryć. 7.1). Ważną cechą informacyjnego wpływu społecznego jest to, że wpływ ten może doprowadzić do prywatnej akceptacji, kiedy ludzie zaczynają wierzyć w definicję sytuacji, której nauczyli się od innych.

prywatna akceptacja: dostosowanie się do zachowania innych ludzi bez prawdziwego przekonania o tym, że to, co oni robią albo mówią, jest słuszne

publiczny konformizm: dostosowanie się publiczne do zachowania innych ludzi, bez konieczności wiary w to, co robimy lub mówimy

Jest jednak równie prawdopodobne, iż było tak, że poszczególne osoby publicznie podporządkowały się grupie, ale prywatnie nadal były przekonane, że światło przemieściło się tylko o niewielką odległość. Ktoś mógł na przykład sądzić, że punkt świetlny przesunął się o dziesięć cali, ale głośno twierdził, że były to trzy cale, a więc tyle, ile wynosił szacunek grupy. Mógł to powiedzieć tylko po to, by nie być odebranym przez pozostałych członków grupy jako nierozsądny czy głupi. (Byłby to przypadek publicznego konformizmu bez prywatnej akceptacji). Sherif prosił badanych o indywidualną ocenę ruchu światła jeszcze raz, po badaniu w grupach. Nawet wtedy, gdy badani nie musieli się już obawiać, że w oczach innych wypadną niemądrze, odpowiadali tak, jak wcześniej odpowiadała grupa. Wyniki innych badań wykazały, że ludzie podporządkowywali się ocenie wypracowanej przez grupę nawet wtedy, gdy w rok później indywidualnie oceniali tę odległość (Rohrer, Baron, Hoffman, Swander, 1954). Świadczy to o tym, że istnieje wzajemnie zaufanie do siebie, jeśli chodzi o definiowanie rzeczywistości i uleganie ocenie wypracowanej przez grupę.

Oczywiście na ogół raczej rzadko pytamy innych o to, jak bardzo przesuwa się nieruchomy punkt. Dlatego trzeba tutaj mocno zaakcentować, że w wielu sytuacjach życia codziennego odwołujemy się do innych osób, by pomogły nam zdefiniować to, co się wokół dzieje. Przypomnij sobie, kiedy byłeś pierwszy raz na koncercie w filharmonii lub na przedstawieniu baletowym. Wiedziałeś, że czasami oklaski przerywają występ, ale czy wiedziałeś dokładnie kiedy? I na jak długo? A co z owacją na stojąco albo z okrzykami "Bis!" czy "Brawo!"? Bez wątpienia spoglądałeś w stronę innych osób na widowni, aby pomogły ci zinterpretować właściwy sposób okazywania aprobaty w tej całkowicie formalnej sytuacji. Również zachowanie publiczności podczas przedstawienia może być powodowane konformizmem. Oto jak Davies (1988) opisywał wykorzystywanie klaki (opłaconych braw) w operze z początków XIX w.: Publiczność opery musi składać się z ludzi, którzy dobrze znają tę pracę.

Nikt nie ośmieli się klaskać, jeżeli nie wie gdzie, kiedy ani dlaczego. Taka osoba mogłaby popełnić żenującą pomyłkę i ośmieszyć się [...] Klaka jest małą grupą ekspertów. Oklaski, oczywiście, ale nie nie zorganizowany harmider. Musisz mieć swoich bisseurs, którzy będą głośno domagali się bisów; swoich rieurs, którzy będą się śmiać we właściwych miejscach - lecz pełnym aprobaty chichotem zachęcającym innych, a nie głośnym rechotem; swoich pleureurs, którzy będą szlochać, kiedy plącz jest potrzebny. [...] A wszystko to musi być dokładnie zorganizowane - tak, musi to być zaaranżowane - przez capo di daue. Zapewniamy (kompozytorowi) sukces! (Davies, 1988, s. 390-391)

RYCINA 7.1. Oszacowania jednej z grup w badaniach Sherifa nad efektem autokinetycznym. Ludzie określali, jak daleko się przesunął świecący przed nimi w ciemnym pokoju punkt. Gdy każdy z uczestników eksperymentu obserwował światło, będąc sam w pokoju, oszacowania poszczególnych badanych bardzo się różniły. Gdy natomiast połączono ich w grupy i każdy badany słyszał, co mówią inne osoby, zgadzali się na grupowe oszacowanie odległości, o jaką przemieścił się punkt świetlny (zaczerpnięto z: Sherif, 1936)

Wykorzystywanie innych osób do definiowania rzeczywistości spolecznej może mieć również duży wpływ na nasze emocje. Zobaczmy, co zdarzyło się naszemu przyjacielowi podczas lotu z Nowego Jorku do Teksasu. Czytał spokojnie gazetę, lecz w pewnym momencie spojrzał przez okno samolotu. Zobaczył, że z silnika wydobywa się smuga pary albo dymu. "To dziwne - pomyślał - może to jakiś normalny wydmuch albo efekt kondensacji". Ponieważ jednak nigdy nie widział niczego takiego, trochę się zdenerwował. Czy działo się coś niedobrego? Czy powinien zawiadomić pilota? Tak jak uczestnicy eksperymentu Sherifa zwrócił się do innych, by pomogli mu określić, co się właściwie dzieje. Postanowił: "Zobaczę, czy załoga jest zaniepokojona". Z początku nasz przyjaciel nie widział ani jednej osoby z personelu. Odwrócił głowę i sprawdził, co się dzieje z tyłu samolotu. Zauważył, że jedna osoba z obsługi wpatruje się w okno z twarzą wykrzywioną grymasem strachu, dwie inne zaś trzymają się nawzajem w objęciach i płaczą. Co czułbyś wtedy, gdybyś był w skórze naszego przyjaciela? Było oczywiste, że natychmiast ogarnął go paniczny strach. Zrozumiał, że pali się silnik i że samolot znalazł się w ogromnym niebezpieczeństwie. Na szczęście pilotowi udało się wykonać awaryjne lądowanie i nikomu nic się nie stało.

Ten przykład ilustruje, że inni ludzie wpływają nie tylko na naszą ocenę ruchu światła czy na nasz sposób zachowania się w teatrze. Jak pokazaliśmy w rozdziale 6, mogą też być głównym źródłem informacji o naszych emocjach (Schachter, 1959; Schachter, Singer, 1962). Przyjaciel, o którym opowiadamy, gdy zobaczył dym, nie wiedział, czy się bać czy nie. Spojrzenie na osoby z obsługi podpowiedziało mu natychmiast, co ma czuć. Takie kierowanie się zachowaniem innych w celu zdefiniowania swoich emocji pojawia się w życiu człowieka bardzo wcześnie. Kiedy dziecko upadnie i zadrapie sobie kolana, natychmiast patrzy na rodziców. Jeżeli rodzice są zatroskani i mówią: "Och, kochanie, skaleczyłeś się?", dziecko zaczyna płakać. Jeżeli natomiast rodzice się uśmiechają i zachowują beztrosko, dziecko zwykle wstaje i bawi się dalej (Campos, Sternberg, 1981). Tak w pierwszym, jak i w drugim przypadku reakcja dziecka jest skutkiem tego, jak definiują sytuację rodzice. Zatem inni ludzie są ważnym źródłem potencjalnej informacji. Nigdy nie wyzbędziemy się potrzeby sprawdzania rzeczywistości poprzez obserwację zachowania innych.

Przemiany i kryzysy

Informacyjny wpływ społeczny jest niewątpliwie częścią codziennego życia. Jednak ta forma społecznego wpływu uderza w nas czasem w daleko bardziej dramatyczny sposób. I tak na przykład wchodzi ona w grę, kiedy człowiek doświadcza przemiany - nagłej zmiany w pojmowaniu swojego życia, opartej na nowej wiedzy otrzymanej od grupy (Berger, 1963; Berger, Luckmann, 1967). Przemiany mogą się dokonać w stosunku człowieka do religii, do ideologii politycznej albo do któregokolwiek kultu spośród wielu, które pojawiły się w ostatnich dziesięcioleciach. Często dzieje się tak, że przed ową zmianą człowiek odczuwa niezdecydowanie i zakłopotanie, niezadowolenie z własnego życia, a często nawet desperację. Spotkanie członków nowej grupy to często poznanie całkowicie nowej definicji sytuacji, radykalnie różniącej się od dotychczas uznawanej. Te nowe przekonania spostrzegane są przez człowieka jako lepsze i bardziej użyteczne od tych, które żywił dotąd. Przemiana wymaga, by jednostka podporządkowała się systemowi przekonań nowej grupy odniesienia. Arthur Koestler (1959), dawny komunista, tak opisuje zwrot w swoich poglądach, który nastąpił w 1930 r.: Wyrażenie, że ktoś "zobaczył światło", ubogo opisuje to umysłowe uniesienie, które zna tylko przemiana (bez względu na to, czego dotyczy). [...] Cały świat dopasowuje się wtedy do wzorca, jak oderwane kawałki układanki złożone jednym ruchem, niemal magicznie. Teraz znamy odpowiedź na każde pytanie, a wątpliwości i kontrowersje są już tylko sprawą dręczącej przeszłości, (s. 19)

Dramatyczna forma informacyjnego wpływu społecznego pojawić się może w czasie kryzysów. Człowiek staje wówczas w obliczu niepokojącej, potencjalnie niebezpiecznej sytuacji i nie mą wystarczającej wiedzy, by na nią zareagować (Killian, 1964). Może po prostu nie wiedzieć, co się właściwie wokół dzieje albo jak powinien postąpić. Kiedy zagrożone jest bezpieczeństwo jednostki, uzyskanie informacji staje się konieczne. Wtedy właśnie zachowanie innych bywa jej bogatym źródłem.

Rozpatrzmy wydarzenia nocy Halloween w 1938 r. Orson Welles, utalentowany aktor i reżyser filmowy, wraz z teatrem Mercury przedstawili w radiu słuchowisko oparte na powieści fantastycznonaukowej H.G. Wellsa Wojna światów. (Pamiętajmy, że były to czasy przed powstaniem telewizji. Radio było wtedy źródłem rozrywki i nadawało programy muzyczne, komediowe i dramatyczne. Było też jedynym sposobem na szybkie rozpowszechnienie wiadomości). Tej nocy Welles i jego koledzy aktorzy wyemitowali program radiowy traktujący o pewnym kataklizmie - o inwazji na Ziemię wrogo usposobionych Marsjan. Audycja była tak realistyczna, że co najmniej milion amerykańskich słuchaczy się przeraziło, a kilka tysięcy uległo panice (Cantrii, 1940).

Dlaczego aż tylu Amerykanów było przekonanych, że to, co słyszą, jest prawdziwą relacją z rzeczywistej inwazji przybyszów z obcej planety? Pierwszą przyczyną było to, że występujący w przedstawieniu aktorzy znakomicie naśladowali normalne wiadomości radiowe, a wielu słuchaczy opuściło początek audycji (kiedy wyraźnie zapowiedziano, że jest to słuchowisko radiowe), ponieważ w innym programie kończył się właśnie show numer jeden na amerykańskiej liście przebojów, "Charlie McCarthy". Drugą przyczyną był jednak informacyjny wpływ społeczny. Wiele osób słuchało audycji wspólnie z rodziną albo przyjaciółmi. Porozumiewali się oczywiście między sobą, by się upewnić, czy uwierzyć w to, co słyszą. Widząc zaniepokojenie i zatroskanie na twarzach swoich bliskich, słuchacze popadali w coraz większą panikę. "Całowaliśmy się nawzajem, bo czuliśmy, że wszyscy umrzemy" - relacjonował później jeden ze słuchaczy (Cantrii, 1940, s. 95).

Dziewięćdziesiąt dziewięć procent lodzi na świecie to głupcy, a reszta narażona jest na ogromne ryzyko zarażenia się.

- Thomton Wilder

W dodatku wiele przerażonych osób tak interpretowało rzeczywiste zdarzenia, by pasowały do "wiadomości" nadawanych przez radio: "Spojrzeliśmy przez okno i zauważyliśmy, że ulica Wyoming jest pełna samochodów. Chyba ludzie uciekają" albo "Żaden samochód nie przejeżdża moją ulicą. Myślę, że ruch jest zablokowany, ponieważ drogi zostały zniszczone" (Cantrii, 1940, s. 93). Kiedy sytuacja jest w wysokim stopniu niejasna, a ludzie zaczynają wierzyć w to, że wiedzą, co się dzieje, będą tak interpretować potencjalnie nie pasujące fakty, że dostosują je do swojej definicji sytuacji.

indukowanie: szybkie rozprzestrzenianie się emocji lub zachowań w tłumie

Gustav LeBon (1895) byt pierwszym badaczem, który opisał, jak w nie kontrolowany sposób mogą rozprzestrzeniać się emocje i zachowania w tłumie. Zjawisko to nazwał indukowaniem. Wiemy już, że zawsze wtedy, gdy człowiek znajdzie się w niejasnej dla siebie sytuacji, najprawdopodobniej będzie odwoływał się do interpretacji innych ludzi. Niestety w prawdziwie wieloznacznej i pogmatwanej sytuacji także oni mogą być niewiele lepiej zorientowani i działać niewiele bardziej adekwatnie niż my sami.

Kiedy konformizm informacyjny nie sprawdza się

Incydent z Wojną światów przypomina nam, że wykorzystywanie innych ludzi jako źródła informacji może być niebezpieczne. Jeżeli są źle poinformowani, będziemy przejmować te same pomyłki i ich złą interpretację. Zależność od innych, którzy mają pomóc w określeniu sytuacji, może czasami doprowadzić do sformułowania rzeczywiście nieadekwatnej definicji. Przypomnijmy sobie prezentowaną wcześniej "epidemię otworków w przednich szybach w Seattie" (Medalia, Larsen, 1969). Pierwszego dnia mieszkańcy zachodniej części stanu Waszyngton są zajęci swoimi sprawami (jeżdżą też samochodami) i żaden z nich nie martwi się, że coś "zabawnego" stanie się z przednimi szybami ich samochodów. Drugiego dnia ci sami ludzie zaczynają reagować na nową informację, że dzieje się coś złowieszczego i niezwykłego. Niejasność tej sytuacji wyraża się w pytaniu, czy działa jakaś szczególna siła, która powoduje powstawanie otworków w przednich szybach aut? Ludzie sprawdzają swoje samochody... i dostrzegają drobne skazy, których nie widzieli wcześniej. Rozmawiają o tym ze swoimi przyjaciółmi. Coraz więcej osób zgłasza uszkodzenie szyb. Potrzeba wyjaśnienia tego zjawiska sprzyja tworzeniu się rozmaitych teorii. Szczególnie popularna jest teoria o opadzie radioaktywnym, który powstał w trakcie ostatnich prób z bombą wodorową. Cały czas rośnie informacyjny wpływ społeczny. Ludzie zaczynają stosować środki ostrożności w celu ochrony swoich samochodów i te działania służą znowu jako nowa informacja, do której wszyscy się dostosowują. Masowe ogłupienie trwać będzie do czasu, kiedy zostanie szeroko rozpropagowane przekonujące wyjaśnienie zaistniałych wydarzeń. Wraz z nową definicją sytuacji panika czy też histeria skończy się tak szybko, jak się zaczęła (Medalia, Larsen, 1969).

psychoza tłumu: pojawienie się w grupie ludzi podobnych fizycznych symptomów bez znanej fizycznej przyczyny

Innym przykładem krańcowego i źle skierowanego informacyjnego wpływu społecznego jest psychoza tłumu (Colligan, Pennebaker, Murphy, 1982). Jest to pojawienie się w grupie ludzi podobnych fizycznych symptomów bez żadnej fizycznej przyczyny. Ta forma indukowania zwykle zaczyna się tak, że jedna osoba lub więcej osób informuje innych o pojawieniu się u nich pewnych dolegliwości fizycznych. Najczęściej są to ludzie, którzy żyją pod wpływem jakiegoś stresu. Ich otoczenie formułuje wtedy opinie, które wydają się racjonalnym wytłumaczeniem stwierdzonej choroby. To wyjaśnienie, a więc nowa definicja sytuacji, rozprzestrzenia się i coraz więcej osób zaczyna sądzić, że odczuwa te same objawy. Wraz ze wzrostem liczby ludzi dotkniętych owymi dolegliwościami - tak fizyczne symptomy, jak i ich domniemane wyjaśnienie stają się bardziej wiarygodne i tym samym coraz szerzej rozpowszechnione (Kerckhoff, Back, 1968).

Kilku psychologów społecznych badało pojawiające się naturalnie sytuacje psychozy tłumu (np. Colligan, Murphy, 1979; Kerckhoff, Back, 1968; Schuler, Parenton, 1943; Singer, Baum, Baum, Thew, 1982; Stahl, Lebedun, 1974). Donald Johnson (1945) analizował szczególnie interesujący przypadek, który wydarzył się w Mattoon w stanie Illinois i został nazwany widmem znieczulacza. Oto relacja Johnsona (1945): Historia "widma znieczulacza" zaczyna się w Mattoon, w stanie Illinois, pierwszej nocy września 1944 r. Pewna kobieta zawiadomiła policję, że ktoś otworzył okno w jej łazience i opryskał ją gazem o mdlącym, słodkim zapachu, co częściowo sparaliżowało jej nogi i spowodowało, że źle się poczuła. Wkrótce zgłoszono inne podobne przypadki i policja podjęła wysiłki na wielką skalę, by złapać nieuchwytnego "gazera". Niektórzy obywatele Mattoon uzbrojeni w pistolety czatowali na schodach swoich domów. Byli tacy, co utrzymywali nawet, że widzieli napastnika przez mgnienie oka i słyszeli odgłos rozpylania gazu. Liczba podobnych incydentów stale rosła, a kiedy doszła do siedmiu w ciągu jednej nocy, możliwości lokalnej policji okazały się za małe, by opanować sytuację. Zwrócono się o pomoc do policji stanowej. Wkrótce do pracy przystąpili eksperci w wykrywaniu przestępstw, którzy przeprowadzili analizy kawałków materiałów nasączonych gazowymi chemikaliami oraz sprawdzali rejestry pacjentów zwolnionych ostatnio ze szpitali psychiatrycznych. Niebawem informacja o "widmie znieczulacza" w Mattoon pojawiła się w gazetach w całych Stanach Zjednoczonych. [...] Po dziesięciu dniach napięcia i emocji, kiedy wciąż nie odnaleziono żadnych konkretnych śladów, policja zaczęła mówić o "fantazji", a niektóre gazety pisały o "masowej histerii". Epizod "widma znieczulacza" się zakończył, (s. 175)

Jak rozprzestrzeniała się ta psychoza? Dlaczego ludzie wierzyli, że ich dolegliwości fizyczne wystąpiły po dziwacznym ataku? Johnson (1945) stwierdził, że informacyjny wpływ społeczny zaistniał przede wszystkim poprzez prasę. Niewiele ofiar znało się nawzajem, a więc ta informacja nie mogła być przekazywana pomiędzy nimi bezpośrednio, w osobistych kontaktach. Krzykliwe nagłówki i sensacyjne artykuły w gazetach były środkiem, przez który nową definicję sytuacji podano do wiadomości publicznej.

Szczególnie interesująca w rozpowszechnianiu przypadków psychozy tłumu (jak i innych dziwacznych form konformizmu) jest ogromna rola środków masowego przekazu. Poprzez telewizję, radio, dzienniki i tygodniki informacja szybko dociera do niemal wszystkich osób tworzących populację. W średniowieczu potrzeba było dwustu lat, by "tańczący obłęd" (rodzaj psychozy tłumu) obiegł całą Europę (Sirois, 1982). Dziś wystarczy kilka minut, aby większość mieszkańców naszej planety dowiedziała się o niezwykłych wydarzeniach. Na szczęście środki masowego przekazu mogą też stłumić szerzenie się indukcji poprzez przekazywanie logicznych wyjaśnień niejasnych zdarzeń.

Kiedy ludzie podporządkowują się informacyjnemu wpływowi społecznemu

Przeanalizujmy sytuacje, w których ludzie najczęściej zachowują się konformistycznie właśnie z powodu informacyjnego wpływu społecznego.

Kiedy sytuacja jest niejasna. Jest to najbardziej istotna kwestia dla stwierdzenia, czy ludzie wykorzystują siebie nawzajem jako źródło informacji. Jeżeli nie jesteś pewien poprawnej odpowiedzi, właściwego zachowania czy słusznej idei, będziesz bardziej otwarty na wpływ innych. Im mniej masz pewności, tym bardziej im ufasz (Allen, 1965). Wiele opisanych już w tym rozdziale sytuacji, to sytuacje niejasne dla ludzi w nie uwikłanych. Jaką drogę powinieneś obrać, jeżeli chcesz zmienić istniejący porządek społeczny czy polityczny w twoim społeczeństwie? Jak ty i twoi koledzy powinniście się zachować w obliczu nieuniknionej konfrontacji z przedstawicielami władzy? Czy zasada działania bez przemocy, zastosowana w Indii i na południu Stanów Zjednoczonych, reprezentuje nową definicję sytuacji, której nauczyli się jej zwolennicy? W obu tych historycznych przykładach mamy do czynienia z masowym konformizmem w stosunku do nowej informacji, która spowodowała demonstracje o wielkiej sile i w konsekwencji okazały się efektywne.

Natomiast konformizm, który pojawił się w Jonestown albo w My Lai, był przerażający i tragiczny w skutkach. Informacyjny wpływ społeczny odegrał tam jednak także sporą rolę, ponieważ sytuacje te były niejasne dla uwikłanych w nie osób. W Jonestown na przykład, wielebny Jones osiągnął taką siłę perswazji, że ludzie pozwolili mu za siebie definiować rzeczywistość. Po pewnym czasie mieszkańcy Jonestown wierzyli niemal we wszystko, co im powiedział. Nie mieli żadnej niezależnej definicji sytuacji dotyczącej ich życia. Uwierzyli Jonesowi, gdy powiedział, że otoczył ich wróg i że sytuacja jest beznadziejna. Uwierzyli, gdy ich przekonywał, że samobójstwo jest w tej sytuacji właściwym zachowaniem. Przykłady kontroli umysłu albo "prania mózgu" są w istocie skrajnymi przykładami informacyjnego wpływu społecznego. Są one do tego stopnia ekstremalne, że Jones potrafił nakłonić prawie wszystkich mieszkańców wioski do popełnienia samobójstwa.

Kiedy sytuacja jest kryzysowa. Znamy dwie zmienne, często współwystępujące z niejasną sytuacją, które przyczyniają się do wykorzystywania innych jako źródła informacji. Po pierwsze, kiedy zaistnieje jakiś kryzys, zwykle nie mamy czasu, aby się dokładnie zastanowić, co powinniśmy zrobić. Musimy działać natychmiast. Jeżeli jesteśmy przestraszeni albo ogarnięci paniką i nie wiemy, co czynić, rzeczą naturalną jest obserwowanie innych osób i działanie w podobny sposób. Niestety, ci, których naśladujemy, są też przestraszeni i nie zachowują się racjonalnie. Na przykład żołnierze skierowani do My Lai spodziewali się, że przyjdzie im tam walczyć, i byli z tego powodu niewątpliwie przestraszeni i podnieceni. Wiadomo było, że wietnamscy cywile, zwolennicy Vietcongu, kładli miny na ścieżkach, po których poruszali się żołnierze amerykańscy, że strzelali z ukrycia i podkładali granaty. W wojnie partyzanckiej, takiej jak ta w Wietnamie, często trudno określić, czy cywil jest w istocie cywilem czy wojskowym albo czy jest on sprzymierzeńcem czy wrogiem. Dlatego gdy dwóch żołnierzy zaczęło strzelać do mieszkańców wioski, nie było być może zaskakujące, że inni zrobili to samo wierząc, iż jest to działanie słuszne. Gdyby żołnierze nie byli w kryzysowej sytuacji i gdyby mieli więcej czasu, by się zastanowić nad swoim zachowaniem, może nie doszłoby do tragedii.

Kiedy inni ludzie są ekspertami. Zwykle jest tak, że im większym ekspertem jest dana osoba i im większą ma wiedzę, tym jej zachowanie jest bardziej wartościowe jako wskazówka w niejasnej sytuacji (Bickman, 1974). Na przykład pasażer, który widzi dym wydobywający się z silnika samolotu, będzie prawdopodobnie rozglądał się w poszukiwaniu osób z obsługi samolotu, by sprawdzić ich reakcję. Uzna ich za większych ekspertów niż siedzącego obok człowieka udającego się na wakacje. Eksperci jednak nie zawsze są rzetelnym źródłem informacji. Wyobraź sobie strach, jaki odczuwa młody mężczyzna, słuchając Wojny światów, który, gdy dzwoni do lokalnego komisariatu policji po wyjaśnienia, odkrywa, że policjanci również są przekonani, iż opisywane przez radio wydarzenia rzeczywiście są prawdziwe.

Opieranie się informacyjnemu wpływowi społecznemu

Jak pokazaliśmy wyżej, pewność, że inni pomogą zdefiniować wydarzenia dziejące się wokół nas, może się okazać pożyteczna, ale może też doprowadzić do tragedii. W jaki sposób możemy się dowiedzieć, kiedy inni ludzie są dobrym źródłem informacji, a kiedy powinniśmy oprzeć się ich definicji danej sytuacji?

Tak, z pewnością musimy się trzymać razem albo niezawodnie będziemy wisieć oddzielnie.

- Benjamin Franklin do Johna Hancocka przy składaniu podpisu pod Deklaracją Niepodległości

Trzeba pamiętać przede wszystkim, że sprzeciwienie się niesłusznemu i niewłaściwemu informacyjnemu wpływowi społecznemu jest możliwe. We wszystkich naszych przykładach pojawili się ludzie, którzy nie podporządkowali się temu, co spostrzegali jako niepoprawną informację. W My Lai nie wszyscy żołnierze wzięli udział w masakrze. Jeden z sierżantów wyznaczonych do "zniszczenia wioski" po prostu odmówił wykonania rozkazu. Inny żołnierz widząc, co się dzieje, rozmyślnie przestrzelił sobie stopę, aby w ten sposób usprawiedliwić swoją ewakuację z miejsca owych wydarzeń. Któryś z pilotów helikoptera, widząc, co się dzieje, wylądował, zabrał piętnaścioro wietnamskich dzieci i przewiózł je w bezpieczne miejsce głęboko w lesie. Niektórzy żołnierze odrzucili więc zachowanie innych jako poprawne w tej sytuacji, a sięgnęli do własnej wiedzy o tym, co jest właściwe i moralne. Sprzeciwili się udziałowi w zabijaniu niewinnych ludzi.

Tak samo w czasie emisji Wojny światów nie wszyscy słuchacze ulegli panice (Cantrii, 1940). Niektórzy podjęli racjonalne próby rozwiązania problemu. Przełączali swoje radia na inne fale i stwierdzili, że żadna inna stacja nie przekazuje takich wiadomości. Zamiast sugerować się zachowaniem innych ludzi, już schwytanych w pułapkę indukcji i masowej paniki, sami szukali informacji i sami je odnaleźli.

Gdy znajdziesz się w niejasnej sytuacji i się zorientujesz, że patrzysz na innych i słuchasz ich, zadaj sobie kilka kluczowych pytań: Czy ci ludzie wiedzą więcej niż ja wiem o tym, co się tutaj dzieje? Czy jest w pobliżu ekspert, a więc ktoś, kto powinien wiedzieć o tym więcej? Czy działania tych ludzi albo tych ekspertów wydają się sensowne? Czy jeżeli zachowam się też w taki sposób, nie będzie to wbrew mojemu zdrowemu rozsądkowi albo wbrew mojemu wewnętrznemu rozeznaniu, co jest dobre, a co złe? Jeżeli wiesz, w jaki sposób działa informacyjny wpływ społeczny w życiu codziennym, masz większą szansę na ocenienie, kiedy jest użyteczny.

Normatywny wpływ społeczny: potrzeba bycia zaakceptowanym

normy społeczne: ukryte albo jasno sprecyzowane reguły grupy dotyczące akceptowanych zachowań, wartości i przekonań jej członków

Jest jeszcze jeden aspekt konformizmu, jeszcze jeden - poza potrzebą posiadania informacji - powód, który sprawia, że zmieniamy swoje zachowanie i upodobniamy się do innych. W tym przypadku zachowujemy się konformistycznie po to, by być akceptowanym przez innych ludzi i do nich podobnym. Podporządkowujemy się normom społecznym grupy, które są ukrytymi (a czasami wyrażonymi wprost) regułami dotyczącymi akceptowanych zachowań, wartości i przekonań (Deutsch, Gerard, 1955; Kelley, 1955). Grupa ma pewne oczekiwania co do zachowania się jej członków, a "członkowie o ustalonej pozycji w grupie" dostosowują się do tych reguł. Osoby, które tego nie robią, są odbierane jako inne, trudno dostępne albo nawet dewiacyjne. Człowiek spostrzegany jako dewiant może być ośmieszany, karany, a nawet odrzucony przez pozostałych członków grupy (Miller, Andersen, 1979; Schachtęr, 1951).

Ludzie ze swej natury są istotami społecznymi. Niewielu z nas potrafiłoby być szczęśliwymi, wiodąc życie pustelnika, nie spotykając innych ludzi i z nikim nie rozmawiając. W trakcie interakcji z innymi otrzymujemy wsparcie emocjonalne, uczucie i miłość, z innymi dzielimy przyjemne doświadczenia. Inni ludzie są dla naszego samopoczucia niezwykle ważni. Badania nad długotrwałą izolacją wykazały, że deprywacja kontaktu z innymi ludźmi jest dla człowieka przeżyciem stresującym i traumatycznym (Curtiss, 1977; Schachter, 1959; Zubek, 1969).

Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, iż poczucie społecznej wspólnoty jest podstawową potrzebą człowieka, nie może dziwić, że często zachowujemy się konformistycznie po to, by zostać zaakceptowanym. Konformizm z powodów normatywnych pojawia się wtedy, gdy upodobniamy swoje zachowanie do zachowania innych nie dlatego, że służą nam oni jako źródło informacji, ale dlatego, że nie chcemy skierować na siebie czyjejś uwagi, nie chcemy być wyśmiani, popaść w kłopoty albo zostać odrzuceni. Podporządkowujemy się, bo chcemy nadal być członkami grupy i zbierać korzyści, jakie wynikają z przynależności do niej. Nazywamy to normatywnym wpływem społecznym.

normatywny wpływ społeczny: wpływ innych ludzi, który prowadzi nas do konformizmu, ponieważ chcemy być przez nich lubiani i akceptowani

Prawdopodobnie nie jesteś bardzo zaskoczony słysząc, że ludzie czasami zachowują się konformistycznie po to, by inni ich lubili i akceptowali. Jeżeli grupa jest dla nas ważna, a wymaga jedynie noszenia odpowiedniej odzieży albo używania pewnych slangowych wyrażeń, to dlaczego tego nie robić? Jednak w przypadku ważniejszych zachowań, jak na przykład krzywdzenie innego człowieka, zdecydowanie powinniśmy oprzeć się presji konformizmu. Nie należy się też podporządkowywać, gdy mamy pewność, że nasze zachowanie jest słuszne, chociaż presja ze strony grupy mówi nam, że nie należy się tak bardzo do tego przekonania przywiązywać. Czy może powinniśmy? Pamiętaj, że image Amerykanina to surowy indywidualista. Czy my rzeczywiście, tak jak "Marlboro Man", przecieramy szlaki czy tylko nimi podążamy? Do jakiego stopnia powinniśmy się podporządkować normatywnym naciskom?

Aby znaleźć odpowiedź na te pytania, Solomon Asch przeprowadził serię klasycznych eksperymentów analizujących różne parametry normatywnego wpływu społecznego (Asch, 1951, 1956). Asch rozpoczął swój program badawczy, ponieważ był przekonany, że istnieje granica, poza którą ludzie się nie podporządkują. Argumentował, że uczestnicy eksperymentów Sherifa zachowywali się konformistycznie, ponieważ sytuacja, w jakiej ich postawiono (próba oceny odległości przesunięcia się światła), była dla nich bardzo niejasna. Asch był jednak przekonany, że gdy sytuacja będzie całkowicie jednoznaczna, ludzie będą racjonalnie i obiektywnie rozwiązywać problemy. Jeżeli grupa powie lub zrobi coś, co jest sprzeczne z oczywistą prawdą, ludzie z pewnością oprą się naciskom społecznym i sami zadecydują, jak postąpić.

Chcąc stwierdzić, czy tak jest, Asch przeprowadził niżej opisane badania. Gdybyś był uczestnikiem jego eksperymentu, dowiedziałbyś się, że są to badania dotyczące sądów percepcyjnych i że oprócz ciebie będzie w nich jeszcze uczestniczyć kilku innych studentów. Scenariusz eksperymentu był następujący. Eksperymentator pokazywał każdemu dwie plansze. Na pierwszej znajdowała się pojedyncza linia, na drugiej zaś trzy linie zaopatrzone w kolejne numery (l, 2, 3). Następnie poprosił, by każdy z was ocenił, która z trzech linii na drugiej planszy jest najbardziej zbliżona długością do linii z pierwszej planszy, i dopiero potem głośno wypowiedział swoją opinię (patrz ryć. 7.2).

RYCINA 7.2. Zadanie polegające na porównywaniu długości linii w badaniach Ascha. Uczestnicy eksperymentu oceniali, która z trzech linii z planszy prawej jest najbardziej zbliżona długością do standardowej linii z planszy lewej (zaczerpnięto z: Asch, 1956)

Oczywiste jest, że chodzi tu o linię numer 2. Nie ma więc nic zaskakującego, gdy każdy kolejny uczestnik eksperymentu mówi: "Linia numer 2". Ty odpowiadasz przedostatni i oczywiście również stwierdzasz, że jest to linia numer 2. Ostatni uczestnik eksperymentu udziela takiej samej odpowiedzi. Eksperymentator pokazuje nowe plansze i znowu prosi grupę o ocenę długości linii i wypowiedzenie na glos swojej opinii. Ponownie odpowiedz jest oczywista i każdy z uczestników odpowiada poprawnie. Do tego momentu myślisz prawdopodobnie: "Co za nudny eksperyment. Jak długo będziemy musieli oceniać te głupie linie? Jestem ciekaw, co podadzą dziś wieczorem na obiad".

Kiedy twój umysł zaczyna sobie tak swobodnie błądzić, zdarza się coś zaskakującego. Eksperymentator pokazuje trzecią grupę linii i znowu odpowiedź jest oczywista - linia numer 3 na drugiej planszy jest najbardziej zbliżona długością do linii z pierwszej planszy. Jednak pierwszy uczestnik eksperymentu mówi, że jest to linia numer l! Myślisz sobie: "Och, ten chłopak musi być tak zmęczony, że przysnął". Wtedy druga z kolei osoba zauważa, że jej zdaniem jest to linia numer l. Trzeci, czwarty, piąty i szósty uczestnik eksperymentu zgadza się z sądem pierwszego. Nadchodzi twoja kolej. Prawdopodobnie wpatrujesz się zaskoczony w obie plansze, by sprawdzić, czy czegoś nie pomyliłeś. Według twojej oceny poprawna odpowiedź brzmi: "Linia numer 3". Co zrobisz? Czy powiesz odważnie: "Linia numer 3", czy podążysz za grupą i udzielisz niepoprawnej odpowiedzi: "Linia numer l"?

Jak widzisz, Asch stworzył taką sytuację, by można było stwierdzić, czy ludzie zachowają się konformistycznie nawet wtedy, gdy poprawna odpowiedź jest zupełnie oczywista. Inni uczestnicy eksperymentu byli w rzeczywistości współpracownikami eksperymentatora i mieli udzielać błędnych odpowiedzi w dwunastu na szesnaście przeprowadzonych prób. Wbrew oczekiwaniom Ascha pojawiło się zaskakująco dużo zachowań konformistycznych. 76% osób badanych przyjęło ocenę innych w przynajmniej jednej próbie. Osoby badane podporządkowywały się średnio w trzech próbach na dwanaście tych, w których współpracownicy eksperymentatora dawali złe odpowiedzi (patrz ryć. 7.3).

Dlaczego badani w tym eksperymencie aż tak często podporządkowywali się innym? Być może bardzo się mozolili przy tym zadaniu, więc przyjęli, iż inni lepiej oceniają długość linii. Jeżeli byłoby właśnie tak, mielibyśmy do czynienia z kolejnym przypadkiem informacyjnego wpływu społecznego, wykazanego w badaniach Sherifa. Ta interpretacja nie ma jednak większego sensu, ponieważ poprawna odpowiedź była tu oczywista. Badani z grupy kontrolnej, którzy sami oceniali długość linii, prawie nigdy się nie pomylili. Zadziałał tu zatem nacisk normatywny. Nawet wtedy, gdy badani nie znali pozostałych uczestników eksperymentu, strach przed wejściem w rolę samotnego odszczepieńca był bardzo silny i to on powodował, że ludzie - przynajmniej od czasu do czasu - zachowywali się konformistycznie. Jeden z uczestników eksperymentu tak później wyjaśniał tę sytuację: "To była grupa. Oni mieli sprecyzowany pogląd, a moje zdanie z nim się nie zgadzało. To może budzić gniew. [...] Mogłem wyjść na wielkiego niedołęgę [...] Nie miałem ochoty zrobić z siebie głupca. [...] Czułem, że mam całkowitą rację, ale oni mogli pomyśleć, że jestem dziwakiem" (Asch, 1955, s. 46).

To nic trudnego utrzymać się przy życiu, kochani - nie stwarzajcie kłopotów, a jeśli już musicie, to stwarzajcie takie, których można się spodziewać.

Robert Bolt, A Mań for Ali Seasons, 1962

Są to klasyczne normatywne powody konformizmu. Ludzie wiedzą, że postępują niewłaściwie, ale zachowują się tak, by nie czuć się dziwacznie albo nie wyjść na głupców. Te przykłady ilustrują ważną cechę normatywnego nacisku. W odróżnieniu od informacyjnego wpływu społecznego presja normatywna zwykle prowadzi do publicznego konformizmu bez udziału prywatnej akceptacji. Ludzie naśladują grupę nawet wtedy, gdy nie wierzą w to, co robią, albo gdy wiedzą, że postępują niewłaściwie.

Szczególnie zadziwiające w badaniach Ascha jest to, że ludzie obawiali się wyjść na głupców w oczach obcych sobie ludzi. Nie byłoby to dziwne, gdyby groził im ostracyzm osób, na których im zależy. Nie ryzykowali utratą szacunku ludzi sobie bliskich, czyli przyjaciół i rodziny. Przeprowadzone do tej pory badania wykazały, że konformizm ze względów normatywnych może pojawić się po prostu dlatego, że nie chcemy narażać się na dezaprobatę społeczną, nawet ze strony obcych ludzi, których nigdy więcej nie zobaczymy (Crutchfieid, 1955; Tanford, Penrod, 1984). Moscovici (1985) powiedział, że badania Ascha są "jedną z najbardziej dramatycznych ilustracji konformizmu, ślepego podążania za grupą nawet wtedy, gdy jednostka dostrzega, że zaprzecza rzeczywistości i prawdzie" (s. 349).

RYCINA 7.3. Wyniki badań Ascha. 76% badanych zachowało się konformistycznie przynajmniej w jednej próbie (zaczerpnięto z: Asch, 1957)

Asch (1957) przeprowadził inny eksperyment, który pokazał, z jaką siłą społeczna dezaprobata modeluje zachowania jednostki, tak jak w pierwszym badaniu, gdy na szesnaście prób współpracownicy eksperymentatora dawali złe odpowiedzi w dwunastu przypadkach. Jednak tym razem uczestnicy eksperymentu nie odpowiadali głośno, ale zapisywali swoje odpowiedzi na kartce papieru. Nie musieli już się obawiać, co pomyśli o nich grupa, ponieważ grupa nigdy nie dowiedziała się, jak odpowiadali. Liczba zachowań konformistycznych wyraźnie spadła. Pojawiały się one średnio w 1,5 przypadków na dwanaście prób.

Normatywny wpływ społeczny najlepiej oddaje pejoratywne stereotypy konformizmu, do których odwoływaliśmy się wcześniej. Czasami konformizm z powodów normatywnych może być oznaką słabości. Może też mieć negatywne konsekwencje. Na przykład studenci, którzy bawili się w przebieganie pod ciężarówkami, podporządkowali się definicji sytuacji, którą im oferowali koledzy, nie ze względów informacyjnych. Gdybyś, namówiony przez kolegów, przebiegał pod wielką ciężarówką dokładnie w momencie, gdy światło zmienia się na zielone, to nie mógłbyś powiedzieć: "Och, cóż za niejasna sytuacja. Nie wiem, jak postąpić. Chyba powinienem zrobić to co oni". Wiedziałbyś w tej sytuacji, tak jak wiedzieli uczestnicy eksperymentu Ascha, że to zachowanie jest bardzo niebezpieczne. Mógłbyś jednak mimo wszystko podjąć zabawę z powodu normatywnej presji społecznej, której czasami trudno się oprzeć. Potrzeba bycia akceptowanym jest częścią ludzkiej natury, ale czasem może mieć tragiczne konsekwencje.

Konsekwencje opierania się normatywnemu wpływowi społecznemu

Jednym ze sposobów oceny siły normatywnego wpływu społecznego jest obserwacja sytuacji, gdy ludzie potrafią się mu oprzeć (Milgram, Sabini, 1978). Co się stanie, jeżeli człowiek odmówi tego, o co prosi go grupa, i w ten sposób naruszy grupowe normy? Pomyśl o normach obowiązujących w gronie twoich przyjaciół. W niektórych środowiskach obowiązują egalitarne normy w podejmowaniu grupowych decyzji. Jeżeli na przykład grupa wybiera dla siebie film, to najpierw każdy z jej członków przedstawia innym swoje preferencje, a następnie grupa tak długo dyskutuje, aż osiągnie porozumienie i zgodzi się na jeden wariant. Co by się stało, gdybyś jako członek grupy, w której obowiązuje właśnie taka norma, oświadczył, że chcesz zobaczyć wyłącznie Rebel Withouta Cause i nie pójdziesz z nimi na żaden inny film. Twoi przyjaciele byliby zaskoczeni takim zachowaniem. Byliby też zirytowani, a może nawet rozgniewaliby się na ciebie. Jeżeli kpiłbyś nadal z norm przyjaźni obowiązujących w waszej grupie i się im nie podporządkował, to najprawdopodobniej doszłoby do następującej sytuacji. Przede wszystkim członkowie grupy próbowaliby "zapędzić cię z powrotem do gromady", głownię poprzez nasilanie komunikowania się z tobą. Potem wysłuchałbyś drażniących komentarzy i długich dyskusji, jako że twoi przyjaciele staraliby się dowiedzieć, dlaczego postępujesz tak dziwacznie i usiłowaliby cię nakłonić do podporządkowania się ich oczekiwaniom (Garfinkle, 1967). Jeżeli te rozmowy nie odniosłyby skutku, najprawdopodobniej zmniejszyliby natężenie komunikowania się z tobą (Festinger, Thibaut, 1951; Gerard, 1953). W tym momencie byłbyś rzeczywiście odrzucony.

Proces monitorowania, przekonywania i ewentualnego odrzucenia dewianta został zademonstrowany w badaniach Stanieya Schachtera (1951). Poprosił on grupę studentów, by przeczytali i potem przedyskutowali historię o Johnnym Rocco, nieletnim przestępcy. Większość studentów zajęła w stosunku do tego przypadku stanowisko pośrednie oznajmiając, że Rocco powinien otrzymać rozsądnie zrównoważoną dawkę miłości i dyscypliny. Schachter bez wiedzy uczestników eksperymentu umieścił w grupie dyskutantów swojego współpracownika, który miał za zadanie nie zgadzać się z zaleceniami grupy. Współpracownik ten, bez względu na to, co mówili inni członkowie grupy, konsekwentnie dowodził, że Rocco powinien zostać bardziej surowo ukarany.

Jak potraktowano dewianta? To do niego właśnie prawdziwi uczestnicy eksperymentu kierowali najwięcej komentarzy i pytań aż do momentu, w którym - prawie przy końcu dyskusji - natężenie komunikacji z nim wyraźnie spadło. Grupa starała się przekonać go, aby zgodził się z jej zdaniem. Kiedy okazało się, że wszelkie wysiłki nie przynoszą pożądanego efektu, zignorowano go. W dodatku grupa ukarała dewianta. Po dyskusji poproszono osoby badane o wypełnienie kwestionariusza, który rzekomo miał odnosić się do następnych spotkań dyskusyjnych tej grupy. Poproszono, by wskazali jednego spośród siebie, który zostałby wyeliminowany z następnych dyskusji, gdyby wielkość grupy miała ulec zmniejszeniu. Wybrali dewianta. Poproszono ich również, by wyznaczyli członków grupy do różnych zadań w przyszłych spotkaniach. Badani wyznaczyli tę samą osobę do mało ważnej i nudnej pracy - do robienia notatek. Grupy społeczne mają spore doświadczenie w tym, jak przywoływać nonkonformistów do porządku. Nic więc dziwnego, że tak często ulegamy naciskom normatywnym!

Zwyczaje nie wiążą się z tym, co dobre, ani z tym, co złe, ani z przyczyna. Trzeba im się jednak podporządkować: ktoś wyjaśnia tym wszystko dookoła, aż się nie zmęczy, jednak nie wolno mu ich naruszyć; jest to surowo wzbronione.

- Mark Twain

Sukces bądź niepowodzenie wynikają z konformizmu wobec okoliczności.

- Machiavelli

Normatywny wpływ społeczny w codziennym życiu

Normatywny wpływ społeczny działa na wielu poziomach naszego życia. Odzież, którą nosimy, to tylko jeden przykład. Niewielu jest wśród nas niewolników mody. Jednak zwykle ubieramy się w to, co jest uważane za odpowiednie i gustowne w danym czasie. Mężczyźni w latach siedemdziesiątych nosili szerokie krawaty, a w latach osiemdziesiątych kupowali krawaty wąskie. Bez wątpienia w następnym dziesięcioleciu znowu wrócą do szerokich krawatów. Podobnie, długość kobiecych strojów skracała się i wydłużała przez cały ubiegły wiek. Normatywny wpływ społeczny ujawnia się zawsze wtedy, gdy zauważasz, że wyglądasz podobnie do ludzi z pewnej grupy. Tak właśnie wyglądała "bobby-soxer" - nastolatka z lat czterdziestych i pięćdziesiątych oraz "zoot-suiter" - młody mężczyzna z lat czterdziestych. Bez wątpienia za lat dwadzieścia wygląd kobiety z początku lat dziewięćdziesiątych, ubranej w legginsy i luźną bluzę, będzie wydawał się przestarzały i śmieszny i nikt spośród nas w ten sposób się nie ubierze.

Przykładem normatywnego wpływu społecznego są też dziwactwa. Pewne rodzaje aktywności albo pewne obiekty mogą nagle stać się popularne i porwać całe kraje. W latach trzydziestych studenci jedli złote rybki. W latach pięćdziesiątych do budek telefonicznych wpychało się tyle osób, ile tylko mogło się w nich zmieścić, a w latach siedemdziesiątych popularny był "streaking" (przebieganie nago) wśród zgromadzonych tłumów.

Hula-hoop to zabawka, którą w latach pięćdziesiątych trzeba było mieć. W przeciwnym wypadku narażałeś się na społeczny ostracyzm. Robin Akert wspomina pewne sobotnie popołudnie spędzone z rodziną w 1958 r.:

Jeździliśmy od sklepu do sklepu w poszukiwaniu hula-hoop. Wszędzie, gdzie byliśmy, mówiono nam, że sprzedano już wszystkie. Moja siostra i ja siedziałyśmy na tylnym siedzeniu, szlochając z zawodu. Ku większemu zmartwieniu naszych rodziców modliłyśmy się cienkimi, wysokimi głosikami o pomoc w znalezieniu hula-hoop jeszcze przed zapadnięciem nocy!

Groźniejszą formą normatywnego wpływu społecznego jest taką, którą zmuszą kobiety do podporządkowania się kulturowej definicji atrakcyjnego ciała. Podczas gdy w wielu, jeżeli nie we wszystkich, społeczeństwach świata uważa się, że pulchność kształtów u kobiet jest atrakcyjną (Ford, Beąch, 1952; Rudofsky, 1972), kulturą Zachodu, ą szczególnie kulturą amerykańska najbardziej ceni u kobiet szczupłą sylwetkę (Gąrnęr, Gąrfinkel, Schwąrtz, Thompson, 1980). Silverstein, Perdue, Peterson, Kelley (1986) analizowali fotografie kobiet, które pojawiły się w magazynach "Ladies' Home Journal" i "Vogue" od 1901 do 1981 roku. Badacze ci mierzyli (w centymetrach) kobietom na zdjęciach obwód biustu oraz talii i obliczali iloraz obwodu w piersiach i obwodu w pąsie. Wysoki wskaźnik oznaczał bardziej obfite i zmysłowe ciało, niski zaś - ciało bardziej wiotkie i szczupłe. Wyniki ich analiz pokazały wstrząsającą serię zmian w kulturowej definicji atrakcyjności kobiecego ciała od początku XX w. (patrz ryć. 7.4).

RYCINA 7.4. Średnia wskaźnika obwodu biustu do obwodu talii modelek z reklam "Vogue" i "Ladies' Home Journal" w obecnym stuleciu. To, co było uważane za atrakcyjne w ciele kobiety, dramatycznie zmieniało się w ciągu ostatnich stu lat: od obfitych kształtów na początku wieku, przez sylwetki chude jak patyk w latach dwudziestych, następnie bardziej obfite kształty w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, do szczupłych figur w latach sześćdziesiątych. Począwszy od lat sześćdziesiątych moda ta wciąż się utrzymuje (zaczerpnięto z: Silverstein, Perdue, Peterson, Kelley, 1986)

Na początku wieku ciało atrakcyjnej kobiety było zmysłowe i obfite. Od okresu "zwiewności" lat dwudziestych ideał wyglądu kobiety zmieniał się. W latach dwudziestych atrakcyjna kobieta miała płaski biust i była chuda jak patyk. Norma sylwetki kobiecej zmieniła się ponownie w latach czterdziestych. Wtedy to "pinup girls" z czasów drugiej wojny światowej prezentowały, podobnie do Betty Grabie, znowu bardziej obfite kształty. W latach pięćdziesiątych nadal popularne były pulchne kształty. Przykładem może być Marilyn Monroe. Jednak " swingu jące lata sześćdziesiąte" przyniosły znów modę na bardzo szczupłe figury, co uosabiała wiotka jak trzcina brytyjska modelka Twiggy. Brett Silverstein i jego współpracownicy (1986) zwracają uwagę, że wskaźnik obwodu biustu do obwodu talii od roku 1963 jest bardzo niski. Jest to najdłuższy przedział czasowy w całym obecnym stuleciu, kiedy standard kobiecej atrakcyjności fizycznej to niezwykle szczupłe ciało.

Informacyjny wpływ społeczny może być mechanizmem, za pomocą którego kobiety się uczą, jakie ciało uważane jest za atrakcyjne w ich kulturze i w czasie, w którym żyją. Normatywny wpływ społeczny pomaga natomiast tłumaczyć ich próby stworzenia takiego ciała poprzez stosowanie diety i, co jest bardziej niepokojące, poprzez zaburzenia łaknienia, takie jak anoreksja czy bulimia (Bruch, 1973, 1978; Palazzoli, 1974). Już w 1966 r. badacze stwierdzili, że wśród badanych dziewcząt ze szkół wyższych 70% jest nieszczęśliwych z powodu wyglądu swojego ciała i chciałoby stracić na wadze (Heunemann, Shapiro, Hampton, Mitchell, 1966). Gdy w 1991 r. Ellisa Koff i Jill Rierdan zadały pytanie: "Czy kiedykolwiek w życiu czułaś, że ważysz zbyt dużo?", 72% badanych jedenasto- i dwunastoletnich dziewczynek odpowiedziało twierdząco ("Boston Globe", 1992). Społeczno-kulturowa presja na kobiety (i w mniejszym stopniu na mężczyzn; patrz Silverstein i in., 1986), by zachowały szczupłą sylwetkę, jest formą normatywnego wpływu społecznego, która może być fatalna w skutkach. Kiedy wcześniej - w latach dwudziestych - standardem atrakcyjności była bardzo szczupła sylwetka, rozprzestrzeniła się epidemia zaburzeń łaknienia (Silverstein, Peterson, Perdue, 1986).

Inny typ normatywnego wpływu społecznego jest widoczny przy zmianach społecznych, które tworzą nowe reguły dla akceptowanych społecznie zachowań. Prawie przed stu laty, od czasu rekonstrukcji poprzez wojnę domową aż do 1950 r., afrykańscy Amerykanie w południowych stanach żyli w ramach amerykańskiej wersji apartheidu - według praw "Jima Crowa". Czarni na przykład nie mogli jeść w większości restauracji i zatrzymywać się w większości hoteli. Nie mogli uczyć się w szkołach ani na uniwersytetach dla białych. Mogli korzystać ze środków transportu publicznego, lecz miejsca dla nich znajdowały się w tylnej części pojazdów. Nie mogli korzystać z publicznych ujęć wodnych i poczekalni z wyjątkiem tych, które opatrzone były napisem "Murzyni". Niektórzy biali mieszkańcy Południa uważali te prawa za skandaliczne. Ogromna większość jednak przeżywała swoje życie, rzadko mówiąc albo robiąc coś, co mogłoby sprzeciwić się konformizmowi wobec tych norm społecznych.

W 1955 r. Rosa Parks wsiadła do prawie pełnego autobusu w Montgomery, w stanie Alabama, i usiadła w "murzyńskiej" części pojazdu, z tyłu. Kiedy kierowca poprosił, by przesiadła się na siedzenie dla białych, odmówiła. Parks została wyprowadzona z autobusu przez policję i aresztowana. Jedyną reakcją białych pasażerów było ciche pomrukiwanie i chichotanie (Toch, 1965). Bohaterskie zachowanie Parks wyraźnie naruszało obowiązujące wówczas normy. Jej odmowa podporządkowania się im dała impuls do rozwoju ruchu praw obywatela i uchylenia praw Jima Crowa w południowych stanach.

Nie możesz uczynić człowieka z owcy postawionej na tylnych nogach. Stawiając jednak w ten sposób stado owiec, możesz utworzyć tłum ludzi.

- Sir Max Beerbohm

Bezrefleksyjny konformizm normatywny: działanie na zasadzie automatycznego pilota

Jak pokazaliśmy wyżej, normatywne naciski na zachowania konformistyczne mogą być bardzo silne, a gwałcenie tych norm może mieć rozmaite konsekwencje. Nie podporządkowując się normom segregacji obowiązującym w południowych stanach. Jeźdźcy Wolności narażali się na słowne i fizyczne zniewagi. Nic więc dziwnego, że w obliczu takich szykan ludzie zachowywali się konformistycznie. Zdarzało się, że mieszkańcy Południa, nie aprobując segregacji, postępowali tak, jak gdyby ją akceptowali. Podobnie uczestnicy eksperymentu Ascha wiedzieli, że większość udziela błędnych odpowiedzi, porównując długość linii, ale podporządkowali się im, by nie wyjść na głupców, nie "pozostać sam jak palec".

bezrefleksyjny konformizm: posłuszne zinternalizowanie norm społecznych, bez zastanowienia się nad ich działaniem

Jest jeszcze jeden ważny powód posłuszeństwa normom społecznym. Czasami są tak zakorzenione, że zostają zinternalizowane i uznane za poprawne sposoby zachowania. W konsekwencji ludzie są posłuszni tym normom nawet wtedy, gdy nikt nie wywiera na nich żadnej presji. Nauczyliśmy się nosić skarpetki w tym samym kolorze i witać się z większością ludzi podaniem ręki, a nie poklepywaniem ich po głowie. Nauczyliśmy się, że konik polny to wstrętny owad, a nie przysmak. Jednak ludzie wyrastający w innych społeczeństwach internalizują inne normy. Na przykład w Japonii pieczone koniki polne są wielkim przysmakiem!

Wiele norm jest do tego stopnia zakorzenionych, że internalizujemy je bezrefleksyjnie, bez zastanawiania się nad tym, co robimy i dlaczego. Działamy tak, jak działa automatyczny pilot. To dobrze, ponieważ możemy wtedy reagować automatycznie. Dokładnie wiemy, co powinniśmy robić, i nie tracimy czasu na rozważanie każdej najmniejszej czynności, którą musimy wykonać. Kiedy ubieramy się rano, nie zastanawiamy się nad kolorem każdej ze skarpetek. Wkładamy obie w tym samym kolorze, ponieważ taka jest norma.

Są też jednak złe strony zbyt bezrefleksyjnego stosowania się do norm. Niektóre są restrykcyjne i niesprawiedliwe. W wielu subkulturach w Stanach Zjednoczonych normą są uprzedzenia w stosunku do mniejszości narodowych - Amerykanów pochodzenia murzyńskiego, hiszpańskiego, azjatyckiego czy Żydów. Niestety wielu członków owych subkultur takie postawy internalizuje. Zwalczenie tak mocno zakorzenionych norm może być bardzo trudne nawet wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, że są one niesprawiedliwe (Devine, 1989).

Jest jeszcze jeden ujemny aspekt zbyt bezrefleksyjnego podporządkowywania się normom. Działając jak automatyczny pilot, nie obserwując uważnie, co się wokół dzieje, czasami podporządkowujemy się nieodpowiednim normom społecznym (Cialdini, 1988; Langer, 1989). W rezultacie zachowujemy się niewłaściwie i wpędzamy się w kłopoty. Na przykład o Robercie Oppenheimerze, naukowcu zajmującym się atomistyką, mówi się, że pewnego ranka przy śniadaniu był tak pochłonięty czytaniem gazety, że gdy wstawał, rzucił na stół napiwek zapominając, że jadł w domu, a nie w restauracji (nie trzeba dodawać, że jego żona nie była tym rozbawiona). Konsekwencje takiej bezrefleksyjnej internalizacji są czasami humorystyczne, ale mogą też być przerażające. Weźmy jako przykład badania przeprowadzone przez Ellen Langer i jej współpracowników (1978). Wysłano do czterdziestu sekretarek z nowojorskiego uniwersytetu notatkę, prosząc o natychmiastowe odesłanie jej do pokoju 238. Była to dość niemądra prośba. Po co ktoś w ogóle wysyła notatkę, jeżeli sam chce ją mieć? Badacze chcieli się dowiedzieć, czy sekretarki ją zwrócą, podporządkowując się bezrefleksyjnie normie, która mówi: "Rób to, o co cię proszą w notatce". Postawiono hipotezę, że sekretarki zastosują się do prośby tylko wtedy, gdy notatka będzie wyglądała tak jak te, które zwykle przyjmowały. Jeżeli rzut oka na nią wykaże, że jest podobną do setek innych, które już widziały, wówczas prawdopodobnie bezrefleksyjnie to zrobią. Jeżeli jednak notatka będzie wyglądała inaczej, mogą się wstrzymać i zastanowić nad tym, co chcą uczynić. Aby sprawdzić tę hipotezę, do jednej grupy sekretarek wysłano notatkę, która wyglądała jak tuziny notatek pojawiających się na ich biurkach każdego tygodnia. Napisano na niej bezosobowo: Ten papier ma być nieznacznie zwrócony pocztą wewnętrzną do pokoju 238 - i nie była podpisana. (Badacze wiedzieli, po przejrzeniu wyrzuconych do kosza na śmieci starych notatek, że nie podpisane i bezosobowe notatki były normą na tym uniwersytecie). Druga notatka różniła się od pierwszej tym, że była napisana w formie osobowej: Byłbym wdzięczny, gdyby mogła pani niezwłocznie zwrócić ten papier pocztą wewnętrzną do pokoju 238 i podpisana: Z poważaniem, John Lewis. Gdy notatka była podobna do tych, najczęściej odbieranych, 90% sekretarek posłusznie odesłało ją do pokoju 238. Jeżeli miała formę inną, znacznie częściej wyłączały one automatycznego pilota i zastanawiały się nad tym, co robią, spostrzegając, że jest to niemądra prośba. Tylko 60% sekretarek w tym przypadku zwróciło notatkę.

norma wzajemności: norma społeczna, która stwierdza, że jeżeli otrzymujesz coś dobrego od innej osoby, to jesteś zobowiązany odpłacić jej tym samym (zachować się podobnie)

Jedną z norm, której często podporządkowujemy się zbyt bezrefleksyjnie, jest norma wzajemności, która stwierdza, że jeżeli ludzie zrobią dla nas coś miłego, jesteśmy zobowiązani uczynić coś miłego dla nich. Jeżeli ktoś zaprasza nas do swojego domu, uważamy, że powinniśmy zaprosić tę osobę do siebie. Jeżeli ktoś daje nam prezent, czujemy się zobowiązani również coś ofiarować tej osobie. Pewien badacz - aby zilustrować siłę, z jaką ta norma działa, oraz to, jak bezrefleksyjnie ludzie się jej podporządkowują - wybrał losowo z książki telefonicznej nazwiska i każdej z wylosowanych osób wysłał podpisaną swoim nazwiskiem kartkę świąteczną na Boże Narodzenie (Kunz, Woolcott, 1976). Większość z tych osób w odpowiedzi przysłała mu również kartki świąteczne, mimo że był on dla nich całkowicie obcym człowiekiem!

Komiwojażerzy i kwestorzy często wykorzystują skłonność do bezrefleksyjnego podporządkowywania się normie wzajemności. Dają nam mały upominek, na przykład kartkę z życzeniami albo wizytówkę, po to, byśmy poczuli się zobowiązani do wzajemności i kupili ich produkt albo wrzucili do puszki datek pieniężny. Sprzedawcy w sklepach również odwołują się do normy wzajemności, wręczając nam w upominku darmowe próbki swoich towarów. Załóżmy na przykład, że pewnego dnia wchodzisz do sklepu spożywczego, który oferuje darmowe porcje nowego gatunku sera. Kobieta stojąca za atrakcyjnie wyglądającym stołem pyta cię, czy nie zechciałbyś spróbować troszeczkę. Zgadzasz się i ona podaje ci nieduży kawałek sera na wykałaczce. Jest to ser o pikantnym i intensywnym smaku z gatunku tych, których nie lubisz. Sprzedawczyni pyta cię wyczekująco: "Jak panu smakuje?" "Jest dobry" - odpowiadasz grzecznie. Chwilę się wahasz, a następnie wkładasz opakowanie tego sera do swojego koszyczka, chociaż wiesz, że będzie on prawdopodobnie tygodniami leżał w twojej lodówce, porastając różnymi gatunkami pleśni, aż w końcu go wyrzucisz.

Ludzie czują się zobowiązani odwzajemnić grzeczność i kupują ser, zapominając o tym, że tutaj norma wzajemności nie obowiązuje. Nie siedzisz w pokoju gościnnym przyjaciela i nie jesz hors d'oeuvre, przystawki przyrządzonej według utrzymywanego w sekrecie rodzinnego przepisu. Jesteś celem handlowej promocji towaru w sklepie spożywczym. Mimo to wielu postępuje zgodnie z normą wzajemności. Jeden z właścicieli supermarketu powiedział, że w kilka godzin sprzedał ponad 1000 funtów sera, gdy zaczął proponować klientom darmowe próbki (Packard, 1957).

Wkrótce zobaczymy, że bezrefleksyjne podporządkowanie się innej normie - regule, która stwierdza, że powinniśmy być posłuszni osobie obdarzonej autorytetem - może mieć nawet tragiczne konsekwencje. Najpierw jednak zastanówmy się, dlaczego ludzie najczęściej podporządkowują się normatywnemu wpływowi społecznemu.

Kiedy ludzie podporządkowują się normatywnemu wpływowi społecznemu

Nie zawsze ulegamy presji innych i nie zawsze bezrefleksyjnie podporządkowujemy się nieodpowiednim normom. Mimo że konformizm jest zjawiskiem powszednim, nie jesteśmy lemingami, które robią to, co robi każdy z pozostałych. I z pewnością nie jesteśmy zgodni co do wszystkich kwestii pojawiających się w trakcie ożywionych publicznych debat na takie tematy, jak aborcja, wartość rodziny czy akcje charytatywne. (Wystarczy posłuchać jakiejś telewizyjnej albo radiowej dyskusji, by stwierdzić, jak bardzo ludzie nie zgadzają się w takich kwestiach). Kiedy więc najczęściej ulegamy normatywnym naciskom?

teoria wpływu społecznego: teoria, według której dostosowanie się do wpływu społecznego zależy od siły, bezpośredniości i liczby innych ludzi w grupie

Odpowiedzi na to pytanie dostarcza teoria wpływu społecznego autorstwa Bibba Łatanego (1981). Zgodnie z tą teorią prawdopodobieństwo, że zareagujesz na wpływ społeczny wywierany przez innych, zależy od trzech elementów: siły odwołującej się do tego, jak ważna jest dla ciebie grupa ludzi; bezpośredniości odwołującej się do odległości, w jakiej znajduje się ta grupa, oraz do czasu, w którym następują próby wywierania wpływu; liczby odwołującej się do liczebności grupy.

Teoria wpływu społecznego przewiduje, że konformizm powinien wzrastać wtedy, gdy wzrasta siła i bezpośredniość. Oczywiste jest, że im grupa będzie dla nas bardziej ważna i im częściej będziemy się z nią spotykać, tym jest bardziej prawdopodobne, że będziemy podporządkowywać się jej normatywnym naciskom. Na przykład uczestnicy niebezpiecznej zabawy z ciężarówkami zatrzymującymi się na światłach ulicznych narażeni byli na wysoki stopień siły i bezpośredniości, co doprowadziło do tragicznych skutków.

Liczba działa w inny sposób niż siła i bezpośredniość. Jeżeli wielkość grupy rośnie, to każda kolejna osoba w grupie wywiera mniejszy wpływ. Zmiana liczebności grupy z trzech osób na cztery osoby daje z punktu widzenia częstości występowania zachowań konformistycznych o wiele silniejszy efekt niż zmiana liczebności grupy z pięćdziesięciu trzech na pięćdziesiąt cztery osoby. Jest to podobne do ekonomicznego prawa zmniejszania się dochodów, które mówi, że wzrost majątku o jednego dolara wydaje się znacznie większy wtedy, gdy mamy tylko jednego dolara, niż wtedy, gdy mamy na koncie tysiąc dolarów. Podobnie rzecz się ma z odczuwaniem nacisków na zachowania konformistyczne ze strony grupy. Dodanie jednej osoby do grupy powoduje o wiele większą różnicę wtedy, gdy składa się ona z trzech osób, niż wtedy, gdy liczy ich pięćdziesiąt. Łatane (1981) stworzył matematyczny model efektu siły, bezpośredniości oraz liczby i zastosował ten model do swoich badań nad konformizmem. Pozwoliło mu to bardzo trafnie przewidzieć stopień konformizmu, jaki rzeczywiście się pojawił w analizowanych przez niego badaniach (Łatane, 1981; Łatane, Wolf, 1981; Tanford, Penrod,1984).

RYCINA 7.5. Wpływ wielkości grupy na konformizm. Asch różnicował wielkość jednomyślnej większości i stwierdził, że jeżeli większość składa się z co najmniej czterech osób, to dodawanie do niej większej liczby osób ma niewielki wpływ na natężenie konformizmu (zaczerpnięto z: Asch, 1955)

Teoria wpływu społecznego ujmuje konformizm wobec wszystkich rodzajów wpływu społecznego. Sprawdźmy teraz bardziej szczegółowo, co mówi o warunkach, w których ludzie ulegają normatywnemu wpływowi społecznemu.

Kiedy grupa liczy trzy osoby albo więcej osób. Pokazaliśmy już, że konformizm wzrasta, jeżeli rośnie liczba członków grupy - ale tylko do pewnego momentu. Wyobraź sobie, że jesteś uczestnikiem badań Solomona Ascha i porównujesz długości linii. Jeżeli zadanie wykonujesz tylko ty oraz jeszcze jeden uczestnik eksperymentu i ta druga osoba rażąco źle oceni długość linii, to czy jest bardziej prawdopodobne, że podporządkujesz się odpowiedziom tej jednej osoby czy że podporządkujesz się wtedy, gdy pięciu innych uczestników tego badania będzie udzielać złych odpowiedzi? A co się stanie, jeżeli większość będzie się składać z pięćdziesięciu osób? Asch (1955) analizował takie sytuacje i - jak widzimy na rycinie 7.5 - konformizm wzrastał wraz ze wzrostem liczby osób w grupie, ale tylko do pewnego punktu. Badania zapoczątkowane przez Ascha (1955) oraz dalsze przeprowadzone później przez innych badaczy wykazały, że w tego typu sytuacjach wzrost konformizmu jest niewielki, jeżeli grupa liczy więcej niż czterech lub pięciu członków (Gerard, Wilhelmy, Conolley, 1968; McGuire, 1968; Rosenberg, 1961). Jest więc dokładnie tak, jak sugeruje to teoria wpływu społecznego. Krótko mówiąc, aby stworzyć normatywny nacisk społeczny, wcale nie potrzeba bardzo wielkiej grupy. Mark Twain w Przygodach Hucka napisał: "Czyż nie mamy wszystkich głupców w mieście po swojej stronie? I czyż oni nie są wystarczającą większością w każdym mieście?"

Kiedy zależy nam na grupie. Kolejną zasadą teorii wpływu społecznego jest to, że wielkość konformizmu zależy od siły grupy odwołującej się do stopnia, w jakim grupa ta jest dla nas ważna. Normatywny nacisk jest o wiele większy wtedy, gdy pochodzi od ludzi, którzy nas darzą przyjaźnią, miłością albo szacunkiem, ponieważ w takiej sytuacji istnieje niebezpieczeństwo utraty tejże miłości i szacunku. Dlatego grupy, które są dla nas szczególnie atrakcyjne albo z którymi bardzo się identyfikujemy, będą na nas wywierały silniejszy wpływ normatywny niż grupy, do których jesteśmy tylko trochę przywiązani lub nie jesteśmy związani z nimi wcale (Ciark, Maass, 1988; Lott, Lott, 1961; Nowak, Szamrej, Łatane, 1990; Sakurai, 1975; Wolf, 1985). Jedną z konsekwencji tego faktu jest to, że kontrolowanie decyzji silnie zwartej grupy może być bardzo niebezpieczne, ponieważ troszczy się ona bardziej o przyjemności każdego ze swoich członków i o unikanie konfliktów niż o logikę i mądrość podejmowanych decyzji. Kilka przykładów tego zjawiska przytoczymy w rozdziale 9 traktującym o procesach grupowych.

Kiedy grupa jest jednomyślna. Normatywny wpływ społeczny jest najsilniejszy wtedy, gdy każdy członek grupy mówi to samo i wierzy w to samo - na przykład wtedy, gdy cała grupa twoich przyjaciół jest przekonana, że 101 Dalmatyńczyków to najlepszy film, jaki kiedykolwiek wyprodukowano. Opieranie się takiemu jednomyślnemu wpływowi społecznemu jest trudne, a czasami nawet niemożliwe, chyba że masz sprzymierzeńca. Jeżeli jakaś inna osoba nie zgodzi się z grupą i powie, że na przykład Obywatel Kane jest filmem wszechczasów, to jej zachowanie może ci pomóc również sprzeciwić się grupie.

Aby zilustrować wagę, jaką ma posiadanie sprzymierzeńca, Asch (1955) przeprowadził inną wersję eksperymentu analizującego konformizm. W tej wersji sześciu z siedmiu obecnych tam współpracowników eksperymentatora udzielało nieprawidłowych odpowiedzi. Jeden z nich odpowiadał prawidłowo w każdej próbie. Teraz badany nie był sam. Zawsze, gdy nie zgadzał się z większością, miał jednego sprzymierzeńca, który pomagał mu opierać się normatywnym naciskom. Ludzie zachowali się konformistycznie tylko w 6% ogólnej liczby prób przeprowadzonych w tych badaniach. W wersji eksperymentu, w której wszyscy współpracownicy eksperymentatora dawali złe odpowiedzi, konformizm pojawił się w 32% prób. Niektóre inne badania wykazały, że obserwowanie, jak inna osoba opiera się normatywnemu wpływowi społecznemu, zachęca badanych do takiego samego postępowania (Allen, Levine, 1969; Morris, Miller, 1975; Nemeth, Chiles, 1988). Posiadanie sprzymierzeńca powoduje pewne interesujące anomalie w codziennym życiu. Ludzie, którzy mają niepopularne przekonania, potrafią je zachować w sytuacji nacisku grupy, jeżeli tylko zdołają do nich przekonać przynajmniej kilka innych osób. W rozdziale 3 przedstawiliśmy członków małej grupy kultowej trwających w swojej wierze, że zbliża się koniec świata nawet wtedy, gdy ów koniec świata nie nastąpił. Oczywiście fakt, że inni wyznawcy tego kultu nadal w to wierzyli, pomógł każdemu członkowi grupy zlekceważyć kpiny, z którymi spotykali się ze strony ludzi z zewnątrz. Podobnie mężczyzna z Lancaster w Kalifornii wierzył, że Ziema jest płaska, wbrew dowodom, że tak nie jest, dostarczanym przez naukowe eksperymenty przeprowadzane od kilku wieków (patrz reprint artykułu na następnej stronie). Utrzymanie takiego niepopularnego (i nieprawdziwego!) zdania jest trudne. Nie jest więc zaskakujące, że mężczyzna ten aktywnie szukał zwolenników i starał się przekonać innych do swojego stanowiska poprzez wydawanie "Flat Earth Newsietter".

Kiedy wyrastasz w pewnej kulturze. Czy społeczeństwo, w którym wyrastasz, ma wpływ na częstość pojawiania się normatywnego wpływu społecznego? Być może nikt nie będzie zaskoczony, gdy usłyszy odpowiedź twierdzącą. Stanicy Milgram (1961, 1977) przeprowadził eksperymenty Ascha w Norwegii i we Francji. Stwierdził, że Norwegowie uczestniczący w jego eksperymentach częściej zachowywali się konformistycznie niż uczestnicy tego samego eksperymentu we Francji. Opisał norweską społeczność jako "w wysokim stopniu zwartą [...] z głębokim poczuciem identyfikacji grupowej". O Francuzach napisał natomiast, że w porównaniu z Norwegami "wykazują daleko mniejszą zgodność tak w życiu społecznym, jak i w życiu politycznym" (1961, s. 51). Mogłoby się wydawać, że w kulturze japońskiej ludzie tak samo często będą ulegać konformizmowi, jak to czynią w naszej kulturze. Tymczasem w badaniach podobnych do eksperymentów Ascha okazało się, że gdy grupa jednomyślnie podawała prawidłową odpowiedź, niektórzy japońscy studenci celowo odpowiadali źle. W Japonii studentów najwyżej nagradza się za niezależność. Wydaje się, że ci studenci wyrażali przeciwną opinię po to, by dowieść, że nie są konformistąmi (Frager, 1970).

W innych badaniach międzykulturowych James Whittaker i Robert Meade (1967) dowiedli, że ludzie żyjący w Libanie, Hongkongu oraz Brazylii ulegali konformizmowi tak samo często (podobnie w każdym z tych krajów i podobnie do próby Amerykanów). Uczestnicy takich samych eksperymentów, wywodzący się ze szczepu Bantu z Zimbabwe, podporządkowywali się jednak w znacznie większym stopniu. Badacze podkreślali, że konformizm ma bardzo dużą wartość społeczną w kulturze Bantu. I wreszcie na koniec należy wspomnieć o pewnych intrygujących dowodach na to, iż konformizm obecnie ulega zmniejszeniu. Powtórzenie badań Ascha w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych po trzydziestu latach od jego pierwszych eksperymentów wykazało, że mniejszy procent ludzi zachowuje się konformistycznie (Nicholson, Cole, Rocklin, 1985; Perrin, Spencer, 1981).

Kiedy jesteś pewnym typem człowieka. Wszystkie wyżej przedstawione warunki, w których człowiek ulega konformizmowi, odnoszą się do grupy. Teraz rozważmy z kolei wpływ indywidualnych cech człowieka na zachowania konformistyczne. Czy pewni ludzie częściej podporządkowują się naciskom normatywnym? Badacze, którzy interesowali się tym problemem, skupili się na dwóch kwestiach, a mianowicie na osobowości i na płci. Stwierdzenie, że niektórzy ludzie są typami konformistycznymi, inni natomiast mają osobowości, które czynią ich odpornymi na naciski normatywne, wydaje się uzasadnione. Solomon Asch (1956) zasugerował, iż osoby o niskiej samoocenie mogą być w szczególnym stopniu konformistyczne, ponieważ boją się odrzucenia albo ukarania przez grupę. W pierwszych badaniach nad cechami osobowości i nad konformizmem Richard Crutchfieid (1955) potwierdził istnienie takiego właśnie związku pomiędzy samooceną i normatywnym konformizmem. Mark Snyder i William Ickes (1985) wykazali, że osoby spostrzegające u samych siebie dużą potrzebę aprobaty ze strony innych, są bardziej skłonne do okazywania normatywnego konformizmu.

Niestety, związek pomiędzy cechami osobowości i zachowaniami konformistycznymi nie zawsze jest tak wyraźny. Z niektórych badań wynika, że jest on słaby albo że w ogóle nie istnieje (Marlowe, Gergen, 1970). Powodem takiego stanu rzeczy może być to, że ludzie nie są konsekwentni w swoich reakcjach w odmiennych sytuacjach społecznych (McGuire, 1968; Mischel, 1968). Inaczej mówiąc, nie zawsze w różnych okolicznościach i w różnym czasie ich zachowania konformistyczne kształtują się w taki sposób, jaki wynikałby z cech ich osobowości. Rodzaj sytuacji również wpływa na ich zachowanie. Tak więc w pewnych warunkach zachowują się konformistycznie, w innych zaś nie, i to bez względu na typ ich osobowości. Możemy w tym miejscu powtórzyć przytoczoną już w rozdziale l podstawową zasadę psychologii społecznej: dla zrozumienia zachowania człowieka często ważniejsza jest sytuacja społeczna niż jego osobowość. Drugą analizowaną zmienną osobowościową była płeć. Czy kobiety różnią się istotnie od mężczyzn gotowością do ulegania normatywnym naciskom? Od wielu lat powszechnie panowało przekonanie, iż odpowiedź na to pytanie jest twierdząca, a więc że kobiety są bardziej konformistyczne niż mężczyźni (Crutchfiełd, 1955). W czasach gdy my, autorzy tej książki, studiowaliśmy, prezentowano nam taki właśnie punkt widzenia. Jednak przegląd najnowszej literatury wskazuje na to, że nie jest to wcale takie jednoznaczne.

W ostatnich kilku latach badacze próbowali obiektywnie rozważyć ten problem i odwoływali się do metaanalizy. Metaanaliza to technika statystyczna, która pozwala zbierać wyniki z dużej liczby badań, analizować je łącznie i wyprowadzać statystyczne wnioski sumaryczne. I tak na przykład Alice Eagły i Linda Carli (1981) przeprowadziły metaanalizę 145 badań dotyczących wpływu społecznego, w których uczestniczyło 21 000 osób. Zgodnie z wcześniejszymi doniesieniami z literatury okazało się, że średnio mężczyźni są mniej podatni na wpływ społeczny niż kobiety. Badaczki stwierdziły jednak, że różnica ta jest bardzo mała. Różnice w podatności na wpływy pojawiają się wtedy, gdy uśrednimy wyniki kilku tysięcy osób. Nie znaczy to wcale, że każdy mężczyzna, którego spotkasz, będzie mniej podatny na wpływy niż każda napotkana kobieta. I rzeczywiście, Eagły i Carli (1981) wykazały, że tylko 56% mężczyzn jest mniej podatnych na wpływ społeczny niż przeciętna kobieta. Znaczy to oczywiście, że wielu jest mężczyzn bardziej podatnych na wpływy niż przeciętna kobieta. Różnice w podatności na wpływy wynikające z płci są nie tylko małe, ale zależą też od typu wywieranej na ludzi presji społecznej. Eagły (1987) i Becker (1986) wykazali, że różnice w zależności od płci najczęściej ujawniają się wtedy, gdy grupa wywiera nacisk, a widzowie mogą wprost obserwować stopień, w jakim ty podporządkujesz się tej presji (jak na przykład w badaniach Ascha, gdzie każdy z uczestników wiedział, czy odpowiada tak samo jak reszta badanych). Na ten rodzaj nacisku społecznego kobiety istotnie częściej reagują konformistycznie niż mężczyźni. Zdarzają się jednak pewne sytuację, w których tylko my wiemy, czy zachowujemy się konformistycznie czy nie. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy słuchamy, kiedy inna osoba wygłasza mowę o treści sprzecznej z naszym punktem widzenia, a następnie rozstrzygamy, w tajemnicy przed innymi, w jakim stopniu zgadzamy się z jego argumentami. W sytuacjach tego rodzaju różnice pomiędzy kobietami i mężczyznami dotyczące ich podatności na wpływy właściwie zanikają. Eagły (1987) sugeruje, że może to wynikać ze społecznych ról mężczyzny i kobiety, których nas nauczono. Kobiety uczy się, by były skłonne do zgody i dawały wsparcie innym, mężczyzn natomiast - by byli niezależni w obliczu bezpośredniego nacisku społecznego. Eagły sądzi, że i mężczyźni, i kobiety w sytuacjach publicznych, kiedy każdy może zobaczyć, jak reagują, prezentują zwykle takie zachowania, które są właściwe danej płci (np. badania nad konformizmem podobne do eksperymentów Ascha). Trzeba jednak pamiętać, że wielkość różnic związanych z płcią jest stosunkowo niewielka. Inny wniosek wynikający z badań dotyczących tej kwestii jest zaskakujący i kontrowersyjny. Eagły i Carły (1981) wynotowały płeć badaczy, którzy przeprowadzali badania nad konformizmem, i stwierdziły, że badacze znacznie częściej niż badaczki wyprowadzali wniosek, iż mężczyźni są mniej podatni na wpływy. Chociaż powód takiego stanu rzeczy nie jest jeszcze znany, Eagły i Carli (1981) zasugerowały pewne wyjaśnienie. Otóż badacze i badaczki mogą skłaniać się do wybierania takiego materiału eksperymentalnego i takich sytuacji, które są bliskie ich płci. Na przykład badacze mogą chętniej sprawdzać, czy ludzie ulegają presji wiadomości sportowych, badaczki zaś - czy ludzie ulegają przekonującym wiadomościom na temat większej familiarności w stosunku do kobiet. Jak pokazaliśmy wcześniej, ludzie są bardziej skłonni do konformizmu wtedy, gdy sytuacja jest im nie znana lub niejasna. Dlatego kobiety mogą częściej ulegać konformizmowi w nie znanych sobie sytuacjach stworzonych przez eksperymentatorów płci męskiej.

Podsumujmy to, co zostało wyżej powiedziane. W badaniach okazało się, że kobiety wykazują nieco większą podatność na wpływy niż mężczyźni, szczególnie w sytuacji presji grupowej. Wcześniej owe niewielkie różnice zostały wyolbrzymione w badaniach przeprowadzanych przez badaczy płci męskiej. Są oni bardziej od badaczek skłonni wykazywać, że kobiety przejawiają większą podatność na wpływy niż mężczyźni.

Opieranie się normatywnemu wpływowi społecznemu

Zwykle normatywny wpływ społeczny bywa użyteczny i właściwy. Nie zawsze jednak tak jest. W jaki sposób możemy się oprzeć niewłaściwemu normatywnemu wpływowi społecznemu? Najlepszym sposobem uchronienia się przed bezrefleksyjnym podporządkowywaniem się niewłaściwym normom społecznym jest zwrócenie baczniejszej uwagi na to, co robimy. Jeżeli zastanowimy się nad tym, czy norma, która wydaje się stosować do naszej sytuacji, jest rzeczywiście normą właściwą, to jest bardziej prawdopodobne, że dostrzeżemy te normy, którym podporządkować się nie powinniśmy. Uświadomienie sobie obecności normatywnego wpływu społecznego jest pierwszym krokiem do stawienia oporu. Drugim krokiem jest podjęcie działania. Dlaczego nie działamy? Z powodu obawy przed śmiesznością, zakłopotaniem albo możliwością odrzucenia. Wiemy jednak, że posiadanie sprzymierzeńca może nam pomóc w opieraniu się normatywnej presji. Dlatego jeżeli znajdziesz się w sytuacji, w której nie będziesz chciał iść z tłumem, ale boisz się reperkusji z tego powodu, staraj się znaleźć inną osobę (a najlepiej grupę osób), która myśli podobnie jak ty.

kredyt zaufania: zaufanie, które w ciągu długiego czasu zdobywa człowiek, dostosowując się do norm grupowych; kiedy zdobędzie już dość zaufania, może - jeżeli jest ku temu sposobność - zachować się niezgodnie z normami, bez groźby odwetu ze strony grupy

W dodatku, prawdziwe uleganie normatywnemu wpływowi w większości przypadków daje tobie prawo do tego, że od czasu do czasu w przyszłości możesz zachować się odmiennie bez poważnych konsekwencji. Tę interesującą obserwację poczynił Edwin Hollander (1958, 1960), który stwierdził, że konformistyczne zachowanie wobec grupy przez pewien czas powoduje, że grupa ta obdarza cię kredytem zaufania (przypominającym składanie pieniędzy w banku). Dlatego twój wcześniejszy konformizm pozwala ci w przyszłości nieraz odejść od grupy (działać niezgodnie). Jeżeli na przykład odmówisz komuś pożyczenia twojego samochodu, przyjaciele nie będą zaniepokojeni tym, co zrobiłeś, jeśli w przeszłości w innych obszarach działania podporządkowywałeś się obowiązującym w waszej grupie normom przyjaźni. Przez to podporządkowywanie się zapracowałeś na prawo bycia innym, na prawo odstępstwa od reguł normatywnych obowiązujących w tym obszarze. Opieranie się normatywnym wpływom społecznym może nie być trudne, jeżeli zdobyłeś kredyt zaufania grupy.

Wpływ mniejszości: kiedy kilku wpływa na wielu

Nie chcielibyśmy kończyć naszej dyskusji na temat normatywnego wpływu społecznego, pozostawiając wrażenie, że jednostka nie może wpływać na grupę. Jak powiedział Serge Moscovici (1985), jeżeli grupom rzeczywiście udawałoby się uciszać nonkonformistów, pozbywać się dewiantów i przekonywać każdego, by przyjął punkt widzenia większości, to w jaki sposób moglibyśmy wprowadzić jakąkolwiek zmianę w systemie? Musielibyśmy być wszyscy podobni do małych robotów, które zsynchronizowane, monotonnie maszerowałyby za innymi, i nigdy nie potrafilibyśmy przystosować się do zmiennej rzeczywistości. Moscovici (1985) dowodzi, że także jednostka lub mniejszość może wpływać na większość. Przykładem tego jest Rosa Parks i jej odważne zachowanie w autobusie w Montgomery. Nazywa się to wpływem mniejszości. Tutaj kluczem jest zgodność. Ludzie, którzy reprezentują punkt widzenia mniejszości, muszą przez pewien czas wyrażać te same przekonania, a różni członkowie tejże mniejszości powinni się nawzajem ze sobą zgadzać. Jeżeli człowiek reprezentujący mniejszość balansuje pomiędzy dwoma różnymi punktami widzenia albo jeżeli dwie osoby dają wyraz różnym mniejszościowym przekonaniom, wtedy większość odprawi ich jako jednostki, które wyrażają dziwaczne albo bezpodstawne opinie. Jeżeli jednak mniejszość wyraża zgodne i niezachwiane opinie, to większość najpewniej je zauważy i być może nawet zaadaptuje punkt widzenia mniejszości (Moscovici, Nemeth, 1974).

wpływ mniejszości: przypadek, w którym mniejszość członków grupy wpływa na achowanie albo na przekonania większości

Istnieją różnice opinii co do tego, dlaczego zgodna mniejszość wpływa na większość. Jednak ostatnio badacze wskazali na pewne możliwe do przyjęcia wytłumaczenie. Jak dowiodły wczesne eksperymenty Ascha, u osób znajdujących się w mniejszości występowało zjawisko publicznego konformizmu. Nie pojawiła się jednak prywatna akceptacja. Ludzie znajdujący się w mniejszości zachowywali przekonanie, że mają rację. Zostali oni po prostu zniechęceni do publicznego wyrażania swojej opinii. Jeżeli jednak mniejszość wyrazi publicznie swoją opinię, to i tak nie ma siły, która zmusiłaby większość do podporządkowania się im. Mimo to większość mogłaby ulec, gdy to, co słyszy, powoduje pewne informacyjne konsekwencje. Członkowie większości mogą dojść do przekonania, że istnieją jeszcze inne poglądy oprócz ich perspektywy, i dlatego mogą rozważyć te kwestie bardziej uważnie. W rezultacie większość może zająć daleko bardziej rozważne i głęboko przemyślane stanowisko wobec zdania mniejszości, a to z kolei prowadzić może do przekonania, że punkt widzenia mniejszości jest wartościowy (Łatane, Wolf, 1981; Levine, Russo, 1987; Maass, Ciark, 1984; Moscovici, 1980; Nemeth, 1986; Nemeth, Mayseless, Sherman, Brown, 1990). Krótko mówiąc, większość często wywołuje zjawisko publicznego konformizmu za sprawą oddziaływania normatywnego wpływu społecznego. Mniejszość natomiast, posługując się informacyjnym wpływem społecznym, wywołuje prywatną akceptację.

Aby podsumować to, co zostało już powiedziane, przywołajmy trzy przyczyny konformistycznego zachowania się ludzi. Zachowujemy się konformistycznie: ponieważ inni ludzie są dla nas użytecznym źródłem informacji (informacyjny wpływ społeczny), z powodu nacisków na podporządkowywanie się normom (normatywny wpływ społeczny) oraz dlatego, że posiadamy zintemalizowane normy społeczne i bezrefleksyjnie im się podporządkowujemy.

Wróćmy raz jeszcze do masakry w My Lai. Przypuszczamy, że połączyły się tu wszystkie trzy przyczyny ludzkiego konformizmu, wywołując to okrucieństwo. Zachowanie innych żołnierzy spowodowało, że zabijanie wydawało się w tej sytuacji właściwe (wpływ informacyjny). Żołnierze chcieli też uniknąć odrzucenia przez kolegów i ośmieszenia się w ich oczach (wpływ normatywny). I wreszcie, zbyt łatwo podporządkowali się społecznej normie posłuszeństwa autorytetowi, bez stawiania pytań i bez wzięcia na siebie osobistej odpowiedzialności za własne czyny. To okoliczności wymuszające konformizm, a nie osobowościowe defekty żołnierzy amerykańskich doprowadziły do tragedii. W tym świetle ów incydent jest jeszcze bardziej przerażający, ponieważ wskazuje, że podobne wypadki mogą się wydarzyć w każdej grupie żołnierzy, jeżeli tylko pojawi się w niej podobna presja. Nie wolno jednak zapominać, że tragiczne konsekwencje konformizmu nie dotyczą tylko żołnierzy. Filozof Hannah Arendt (1965) dowodzi, iż większość uczestników holocaustu to nie sadyści czy psychopaci lubujący się w masowych morderstwach na niewinnych ludziach, lecz zwyczajni obywatele, poddani jednak kompleksowej i niezwykle silnej presji społecznej. Arendt analizowała przebieg procesu Adolfa Eichmanna, nazistowskiego urzędnika, odpowiedzialnego za wysyłanie Żydów do obozów śmierci. Stwierdziła, że Eichmann nie był potworem, za jakiego powszechnie się go uważa, ale typowym biurokratą jak wielu innych, który bez stawiania pytań przełożonym robił, co mu kazano. Nie chcemy oczywiście powiedzieć, że powinniśmy usprawiedliwić przestępstwa, których dopuścili się żołnierze w My Lai czy Eichmann. Chcemy tylko stwierdzić, że wyjaśnianie ich zachowania jako działania złych ludzi jest zbyt proste. O wiele bardziej owocne, ale także bardziej przerażające jest potraktowanie ich zachowania jako działania ludzi przeciętnych, narażonych na niezwykły wpływ społeczny. Skąd jednak wiemy, że taka interpretacja holocaustu i wydarzeń w My Lai jest właściwa? Czy możemy być pewni, że to właśnie wpływ społeczny był przyczyną tych wszystkich okrucieństw i że nie stało się to jedynie za sprawą złych ludzi? Odpowiedzi należy szukać w badaniach nad presją społeczną, przeprowadzanych w kontrolowanych warunkach laboratoryjnych. Moglibyśmy wybrać próbę przeciętnych obywateli, poddać ich różnym rodzajom społecznego wpływu i stwierdzić, w jakim stopniu się podporządkują i będą posłuszni. Czy eksperymentator może w taki sposób wpłynąć na tych ludzi, by popełniali niemoralne czyny, takie jak na przykład zadawanie dotkliwego bólu niewinnym widzom? Staniey Milgram (1963,1974,1976) podjął się tego zadania i przeprowadził najsłynniejszą w psychologii społecznej serię badań.

Posłuszeństwo autorytetowi

Wyobraź sobie, że jesteś jednym z uczestników badań Milgrama i pomyśl, jak ty byś reagował. Odpowiedziałeś na ogłoszenie w gazecie, w którym proszono o udział w badaniach nad pamięcią i uczeniem się. (Inni uczestnicy badań są w wieku od dwudziestu do pięćdziesięciu lat i są z zawodu robotnikami). Kiedy wchodzisz do laboratorium, spotykasz drugiego uczestnika eksperymentu. Ma on czterdzieści siedem lat, ma nadwagę i wygląda na miłego faceta. Eksperymentator wyjaśnia, że jeden z was będzie grał rolę nauczyciela, drugi zaś ucznia. Wyciągasz z kapelusza karteczkę i dowiadujesz się, że ty masz być nauczycielem. Okazuje się, że twoim zadaniem jest nauczenie twojego ucznia par wyrazów (np. niebieska-skrzynka, miły-dzień), a następnie sprawdzenie, czy umie je na pamięć. Eksperymentator mówi ci, że będziesz wymierzał uczniowi wstrząs elektryczny za każdym razem, kiedy się pomyli, ponieważ celem tych badań jest sprawdzenie wpływu kary na proces uczenia się. Widzisz, jak drugi uczestnik eksperymentu - twój uczeń - w sąsiednim pokoju zostaje przywiązany do krzesła i jak mu przymocowują elektrody do rąk. Siedzisz przed generatorem wstrząsów elektrycznych zaopatrzonym w trzydzieści przełączników, za pomocą których emituje się wstrząsy o napięciu prądu od 15 do 450 woltów (każdy kolejny przełącznik wymierza wstrząs silniejszy o 15 woltów). Przy przełącznikach znajdują się napisy informujące o sile szoku: od "Słaby wstrząs" poprzez     "Niebezpieczeństwo - bolesny wstrząs" do "XXX". Eksperymentator poucza cię, że jeżeli uczeń popełni pierwszą pomyłkę, powinieneś wymierzyć mu wstrząs o sile 15 woltów, a więc najlżejszy. Przy każdej następnej pomyłce masz zwiększać napięcie wstrząsu o kolejne 15 woltów. Abyś wiedział jak, działa wstrząs elektryczny, eksperymentator wymierza ci jeden o sile 45 woltów. Odczuwasz go dość boleśnie. Odczytujesz listę par słów uczniowi, po czym rozpoczynasz fazę sprawdzającą. Po podaniu pierwszego słowa z każdej pary podajesz cztery możliwe odpowiedzi. Uczeń odpowiada poprzez naciskanie jednego z czterech guzików, które powodują zapalenie światła w skrzynce leżącej przed tobą. Na początku wszystko przebiega gładko, ponieważ pierwsze odpowiedzi ucznia są prawidłowe. Później jednak pada zła odpowiedź, zatem, jak cię poinstruowano, wymierzasz uczniowi wstrząs elektryczny. Zaczynasz się prawdopodobnie niepokoić o liczbę i siłę wstrząsów, jakie będziesz musiał zastosować. Kiedy dochodzisz do poziomu 75 woltów, uczeń, którego słyszysz przez interkom, wydaje z siebie odgłos bólu.Być może w tym momencie przerywasz i pytasz eksperymentatora, co powinieneś zrobić. On odpowiada: "Proszę kontynuować". Uczeń popełnia kolejne pomyłki, a ty aplikujesz mu kilka następnych wstrząsów. Uczeń protestuje, krzyczy: "Już dość! Proszę mnie stąd wypuścić!" Patrzysz na eksperymentatora zaniepokojony, on jednak mówi: "Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne" (patrz ryć. 7.6). Jak byś postąpił? Jak myślisz, ile osób byłoby nadal posłusznych eksperymentatorowi i zwiększałoby natężenie wstrząsów, aż do zaaplikowania wstrząsu o maksymalnej sile - 450 woltów? Kiedy zadano to pytanie studentom starszych lat psychologii z Uniwersytetu Yale, odpowiedzieli, że postąpiłoby tak jedynie około l % populacji. Podobne przewidywania poczyniła grupa dorosłych osób wywodzących się z klasy średniej oraz grupa psychiatrów przyjmujących pacjentów w ramach ubezpieczeń społecznych. Ty jednak, po naszej dotychczasowej dyskusji na temat konformizmu, nie jesteś prawdopodobnie takim optymistą. Nikt by nie przypuszczał, że holocaust czy masakra w My Lai mogą się zdarzyć, a jednak tak było. Podobnie jak żołnierze w My Lai tak większość uczestników badań Milgrama uległa presji osoby obdarzonej autorytetem. Średnie maksymalne natężenie zaaplikowanych uczniowi wstrząsów elektrycznych wyniosło 360 woltów, a 62,5% badanych zastosowało szok o najwyższym natężeniu - 450 woltów, 80% uczestników eksperymentu emitowało wstrząsy nadal, nawet wówczas, gdy uczeń - który wcześniej wspominał, że ma kłopoty z sercem - krzyczał: "Pozwólcie mi stąd wyjść! Pozwólcie mi stąd wyjść! Serce mi nawala! Pozwólcie mi stąd wyjść! [...] Zabierzcie mnie stąd! Nie chcę już uczestniczyć w tym eksperymencie!" (Milgram, 1974, s. 56). Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że uczeń w rzeczywistości był współpracownikiem eksperymentatora i grał swoją rolę. Faktycznie nie odbierał żadnych wstrząsów. Równie ważne jest to, że badania zostały zaaranżowane w sposób bardzo przekonujący, tak że badani byli przekonani, iż naprawdę wymierzają partnerowi wstrząsy elektryczne. Oto jak Milgram opisał reakcję jednego z uczestników eksperymentu, grającego rolę nauczyciela: Obserwowałem wykształconego i zrównoważonego biznesmena, który wkraczając do laboratorium, uśmiechał się i był pewny siebie. W ciągu 20 minut zmienił się w bełkoczącego i jąkającego się osobnika bliskiego stanowi załamania nerwowego. Stale chwytał się za uszy i wykręcał sobie ręce. W pewnym momencie położył dłoń na czole i wymamrotał: "Boże, niech to się skończy". Jednak cały czas reagował na każde słowo eksperymentatora i był mu posłuszny do końca. (Milgram, 1963, s. 377)

Dlaczego tak wielu uczestników eksperymentu (zróżnicowanych pod względem wieku od dwudziestu do pięćdziesięciu lat) uległo życzeniom eksperymentatora do tego stopnia, że (przynajmniej we własnym przekonaniu) zadawali wielki ból innemu człowiekowi? I dlaczego studenci, osoby dorosłe, wywodzące się z klasy średniej, oraz psychiatrzy tak bardzo

mylili się, próbując przewidzieć, co badani zrobią w tej sytuacji? Wszystkie trzy przyczyny, dla których ludzie zachowują się konformistycznie, zastosowane jednocześnie w podstępny sposób powodowały, że uczestnicy eksperymentu Milgrama byli posłuszni - tak jak byli posłuszni żołnierze w My Lai. Rozważmy działanie tych przyczyn w eksperymencie Milgrama.

RYCINA 7.7. Wyniki różnych wersji eksperymentu Milgrama. Posłuszeństwo było najwyższe w wersji standardowej, w której badanym polecano wymierzać innej osobie wstrząsy elektryczne o wzrastającym napięciu (słupek z lewej strony). Posłuszeństwo obniżyło się wtedy, gdy inni uczestnicy eksperymentu byli nieposłuszni oraz wtedy, gdy osoba ciesząca się autorytetem nie była obecna (dwa środkowe słupki). W końcu, gdy nie wydawano poleceń, aby zwiększać intensywność wstrząsów elektrycznych, prawie żaden uczestnik eksperymentu nie użył mocniejszych wstrząsów (słupek po prawej stronie). Kontrast pomiędzy dwoma skrajnymi słupkami pokazuje siłę społecznej normy posłuszeństwa (zaczerpnięto z: Milgram, 1974)

Oczywiste jest przede wszystkim to, że z powodu normatywnego nacisku ludziom trudniej było odmówić eksperymentatorowi i przerwać emitowanie wstrząsów. Pokazaliśmy już, że jeżeli ktoś rzeczywiście chce nas do czegoś skłonić, to sprzeciwienie się jemu może być trudne. Jest to prawda szczególnie w odniesieniu do takich sytuacji, gdy ów "ktoś" jest osobą cieszącą się autorytetem. Uczestnicy eksperymentu Milgrama byli prawdopodobnie przekonani, że jeżeli odmówiliby współpracy, eksperymentator byłby zawiedziony, urażony, a może nawet zły - i każda z tych ewentualności stwarzała przymus do kontynuacji. Trzeba jednak zauważyć, że tu, inaczej niż w badaniach Ascha, eksperymentator aktywnie próbował nakłonić uczestników do konformizmu, wydając im surowe polecenia w rodzaju: "Proszę kontynuować, to jest absolutnie konieczne". Jeżeli osoba ciesząca się autorytetem tak bardzo domaga się, byśmy byli posłuszni, trudno jej odmówić. Obecność normatywnej presji w badaniach Milgrama stała się oczywista po przeprowadzeniu jednej z odmian standardowej wersji eksperymentu. Tym razem w eksperymencie brało udział trzech nauczycieli, przy czym dwóch z nich było współpracownikami eksperymentatora. Jeden współpracownik odczytywał listę par wyrazów, drugi natomiast informował ucznia, czy jego odpowiedź jest poprawna. Zadaniem rzeczywistego uczestnika eksperymentu było podawanie wstrząsów elektrycznych. Tutaj, podobnie do oryginalnego eksperymentu, z każdym kolejnym błędem wzrastała siła wstrząsu. Przy wstrząsie 150 woltów, kiedy uczeń po raz pierwszy gwałtownie zaprotestował, jeden ze współpracowników odmawiał dalszego udziału, mimo że eksperymentator nakłaniał go do tego. Przy wstrząsie o napięciu prądu 210 woltów odmawiał drugi współpracownik. Jaki był wynik tego eksperymentu? Gdy badani zauważali, że inni są nieposłuszni, uwalniali się od swego konformizmu i łatwiej im było również powiedzieć "nie". Jedynie 10% badanych zastosowało w tym eksperymencie najsilniejszy wstrząs (patrz ryć. 7.7). Istnieje więc duża presja na konformizm wtedy, gdy ludzie pozostają sam na sam z osobą cieszącą się autorytetem. Jest im jednak łatwiej zbuntować się, gdy ktoś inny zrobi to samo. Wniosek ten jest zgodny z wynikami eksperymentu Ascha, który wykazał, że ludzie znacznie rzadziej ulegają konformizmowi, jeżeli jeden współpracownik eksperymentatora wyłamuje się z grupy i konsekwentnie podaje prawidłowe odpowiedzi.

Pomimo swojej siły normatywny wpływ społeczny nie był jedyną przyczyną ulegania. Eksperymentator, choć autorytatywny i stanowczy, nie straszył przecież nikogo pistoletem i nie groził badanym "konformizm albo nic". Uczestnicy eksperymentu mogli zrezygnować i wyjść w każdej chwili. Dlaczego tego nie zrobili, zwłaszcza że badacz był dla nich obcym człowiekiem, którego nigdy przedtem nie spotkali i z którym prawdopodobnie już nigdy więcej się nie zobaczą? Wcześniej mówiliśmy już, że jeżeli ludzie znajdą się w zaskakującej sytuacji i nie wiedzą, jak postąpić, wykorzystują innych, by pomogli ją zdefiniować. Informacyjny wpływ społeczny jest szczególnie silny wtedy, gdy sytuacja jest niejasna albo kryzysowa, a inni ludzie znajdujący się w tym samym położeniu są spostrzegani jako eksperci. Okoliczności, w jakich znaleźli się uczestnicy badań Milgrama, były w sposób oczywisty zaskakujące i nieznane, a przy tym niepokojące. Dopóki eksperymentator objaśniał zadanie, wszystko wydawało się proste. Wkrótce jednak natknęli się na coś zupełnie innego. Uczeń krzyczał z bólu, a eksperymentator tłumaczył, że chociaż wstrząsy elektryczne mogą być bolesne, nie powodują trwałych uszkodzeń tkanek. Badani nie chcieli nikogo skrzywdzić, ale zgadzając się brać udział w eksperymencie, wykonywali polecenia. W obliczu takiego konfliktu było naturalne, że użyli oni eksperta - eksperymentatora - by pomógł im rozstrzygnąć, jak należy postąpić. Dowodów na obecność informacyjnego wpływu społecznego dostarczyła kolejna wersja standardowego eksperymentu Milgrama. Różnił się od oryginalnego tylko w trzech kluczowych punktach. Po pierwsze, eksperymentator nigdy nie mówił, jak silnych wstrząsów należy użyć, pozostawiając tę decyzję nauczycielowi (prawdziwej osobie badanej). Po drugie, przed zakończeniem badań wywoływano eksperymentatora do telefonu, a on wychodził z pokoju, polecając badanym, by kontynuowali bez niego. Po trzecie wreszcie, jeden ze współpracowników eksperymentatora grał rolę dodatkowego nauczyciela, którego zadaniem było rejestrować, ile czasu potrzebuje uczeń na reakcję. Gdy eksperymentator był nieobecny, drugi nauczyciel oznajmiał, że wymyślił właśnie dobry system. Proponował, by badany zwiększał siłę wstrząsu za każdym razem, gdy uczeń się pomyli. Upierał się, by zastosować taką procedurę. Zauważmy, że w tej sytuacji osoba wydająca polecenia nie jest ekspertem. Jest ona teraz człowiekiem przeciętnym i nie dysponuje większą wiedzą niż którykolwiek z uczestników eksperymentu. Ponieważ osoba ta już nie jest ekspertem, ludzie będą chętniej traktować ją jako źródło informacji o tym, jak należy zareagować. Jak widać na rycinie 7.7, w tej wersji eksperymentu stopień ulegania obniżył się z 65% osób, które zastosowały najsilniejszy wstrząs, do jedynie 20%. (To, że 20% osób ciągle jeszcze ulega, świadczy o tym, iż niektórzy są do tego stopnia niepewni, co robić, że wykorzystują jako wskazówkę nawet zachowanie osoby, która nie jest ekspertem).

Jeszcze jedna wersja eksperymentu przeprowadzona przez Stanieya Milgrama podkreśla wagę osoby obdarzonej autorytetem jako eksperta w wywoływaniu konformizmu i posłuszeństwa. W tych badaniach dwóch faktycznych eksperymentatorów wydawało polecenia osobie badanej. Przy wstrząsie o napięciu prądu 150 woltów, kiedy uczeń po raz pierwszy krzyknął, że nie chce dalej odpowiadać, eksperymentatorzy rozpoczęli spór o to, czy powinni kontynuować badanie. W tym momencie 100% uczestników eksperymentu przestało reagować. Zauważmy, że nigdy ofiara nie sprawiła, żeby wszyscy badani przestali być posłuszni. Jednak wtedy, kiedy definicja sytuacji, którą znają osoby mające autorytet jest niejasna, uczestnicy eksperymentu wyłamują się ze swojej konformistycznej roli. Zatem w eksperymentach Milgrama ujawniały się normatywne i informacyjne wpływy społeczne. Jednak nie wyjaśniają nam one w pełni często wręcz niehumanitarnego postępowania. Tłumaczą tylko, dlaczego ludzie ulegli na początku. Ale dlaczego potem, gdy coraz bardziej oczywiste się stawało, iż wyrządzają krzywdę uczniowi, nie zauważyli, że ich postępowanie jest złe, i dlaczego go nie zaprzestali? Zupełnie jak żołnierze w My Lai, którzy wytrwale zabijali mieszkańców wioski jeszcze długo potem, gdy stało się jasne, że są to nie uzbrojeni i bezbronni cywile, tak wielu uczestników eksperymentów Milgrama naciskało dźwignię generatora raz za razem, nie zważając na krzyki dręczonego człowieka. Aby zrozumieć owo uleganie, musimy rozważyć jeszcze jeden aspekt sytuacji. Przede wszystkim, jak już mówiliśmy wcześniej, ludzie czasami podporządkowują się nieodpowiednim normom społecznym, właśnie tak, jak sekretarki w badaniach Ellen Langer, które podporządkowały się normie: "Rób to, o co cię proszą w notatce", nawet wtedy, gdy notatka była dziwaczna. Czasami też włączamy "automatycznego pilota" i nie zauważamy, że norma społeczna, której się podporządkowujemy, jest niewłaściwa albo że nie przystaje do danej sytuacji. Nie chcemy sugerować, że uczestnicy badań Milgrama byli całkowicie bezrefleksyjni czy też że nie uświadamiali sobie tego, co robią. Wszyscy bardzo przeżywali położenie ofiary. Problem polegał na tym, że badani wpadli w pajęczynę sprzecznych norm i trudno im było określić, której z nich się podporządkować. Na początku eksperymentu było całkowicie uzasadnione posłuszeństwo normie mówiącej: "Bądź posłuszny ekspertowi, osobie uznanej za autorytet". Eksperymentator był pewny siebie i dobrze poinformowany, a badania sprawiały wrażenie sensownego sprawdzianu interesującej hipotezy. Dlaczego więc nie współpracować i nie robić tego, o co proszą? Stopniowo jednak reguły gry zmieniały się i normą "posłuszeństwa autorytetowi" stała się w pewnym momencie niewłaściwa. Eksperymentator, który przedtem wydawał się racjonalny, prosi nas teraz o zadawanie wielkiego bólu innemu uczestnikowi badań. Jeżeli jednak człowiek raz podporządkuje się jakiejś normie, jest mu trudno zawrócić i uświadomić sobie, że stała się już ona nieodpowiednia i że teraz trzeba podporządkować się innej, która mówi: "Nie krzywdź niepotrzebnie drugiego człowieka". Przypuśćmy na przykład, że eksperymentator wyjaśniłby na początku, że szuka chętnych do podawania wstrząsów elektrycznych, być może nawet śmiertelnych, innej osobie uczestniczącej w badaniach. Ilu ludzi wyraziłoby zgodę na udział w tym eksperymencie? Przypuszczamy, że niewielu, ponieważ jest jasne, że byłoby to pogwałcenie społecznej i osobistej normy niewyrządzania krzywdy drugiemu człowiekowi. Zamiast tego eksperymentator zastosował więc pewien rodzaj procedury "wabienia i przełączania". Najpierw stworzył wrażenie, że norma "posłuszeństwa autorytetowi" jest w tej sytuacji odpowiednia, a następnie stopniowo normę tę łamał. Rezygnacja z normy posłuszeństwa autorytetowi jest szczególnie trudna z powodu dwóch kluczowych aspektów sytuacji. Po pierwsze, eksperyment toczył się szybko i badani nie mieli czasu na refleksję nad własnym zachowaniem. Byli zajęci odkodowywaniem odpowiedzi ucznia, utrzymywaniem kolejności podawanych mu wyrazów i określaniem, czy jego odpowiedzi były prawidłowe. Jeżeli zajmowali się tymi szczegółami uważnie i dostosowywali się do szybkiego tempa eksperymentu, to trudno im było zauważyć, że norma, która kierowała ich zachowaniem - współpraca z osobą cieszącą się autorytetem - po pewnym czasie przestała być właściwa. Sądzimy, że jeżeli w połowie eksperymentu uczestnicy mieliby choćby pięciominutową przerwę i zostali sami w pokoju, to o wiele większej liczbie osób udałoby się przedefiniować sytuację i odmówiliby dalszego udziału w badaniach. Po drugie, trzeba pamiętać, że eksperymentator prosił o zwiększanie siły wstrząsów elektrycznych o bardzo małą wielkość. Uczestnicy badań nie przechodzili od podania słabego wstrząsu do wstrząsu potencjalnie śmiertelnego. Za każdym razem stawali w obliczu decyzji, czy zwiększyć napięcie prądu jedynie o 15 woltów. Jak widzieliśmy w rozdziale 3, kiedy człowiek podejmuje ważną albo skomplikowaną decyzję, pojawia się dysonans, a zaraz potem nacisk, by go zredukować. Efektywnym sposobem redukcji dysonansu, który pojawia się przy podejmowaniu trudnych decyzji, jest konkluzja, że podjęta decyzja była w pełni uzasadniona. Ponieważ proces redukowania dysonansu uzasadnia wcześniejsze działanie, to w pewnych sytuacjach dzieje się tak, że człowiek staje się bardziej podatny na presję prowadzącą do eskalacji wybranej aktywności.

Dlatego, jeżeli uczestnicy eksperymentu Milgrama zgodzili się zastosować pierwszy wstrząs, znaleźli się pod presją, która kazała im nadal się podporządkowywać. Kiedy podawali każdy następny impuls o coraz większym natężeniu, musieli to działanie wytłumaczyć samym sobie. Skoro zaś uzasadnili podanie wstrząsu o pewnej sile, trudne było wyprowadzenie wniosku, że mogliby przerwać tę serię. Co właściwie mogliby wtedy powiedzieć? "Dobrze, zaaplikuję mu 200 woltów, ale nie 215. Nie, 215 nigdy!" Każde kolejne uzasadnienie prowadziło do następnego wstrząsu, a ten znowu wywoływał dysonans, który trzeba było zlikwidować. 215 woltów niewiele różni się od 200, a 230 nie jest dużo większe od 215. Ci, którzy przerwali serię, musieli stawić czoło ogromnej presji wewnętrznej pchającej ich ku kontynuacji. Na koniec przypomnijmy, że uczestnicy badań Milgrama znaleźli się w złożonej sytuacji społecznej i w ich decyzji przyciśnięcia guzika generatora brało udział kilka czynników. Informacyjny i normatywny wpływ społeczny był bardzo silny. Wiemy, że ludzie niechętnie ponoszą koszty wynikające z nieposłuszeństwa wobec osób o niekwestionowanym autorytecie, za jaką uważali eksperymentatora, który był dla nich wiarygodnym źródłem informacji. Jednocześnie zostali schwytani w pajęczynę sprzecznych norm społecznych i trudno im było się zorientować, że ta norma, której się od początku podporządkowali - posłuszeństwo autorytetowi - stała się wkrótce nieodpowiednia. Do tych wszystkich trudności dochodziła jeszcze i ta, że proszeni byli o zwiększanie napięcia prądu o małe wielkości. Po uzasadnieniu przed samym sobą faktu zaaplikowania pierwszego wstrząsu, było już bardzo trudno uznać, że podanie następnego, różniącego się przecież tak niewiele od tego pierwszego, jest złe.

Zanim zakończymy dyskusję o badaniach Milgrama, musimy wspomnieć o jeszcze jednej możliwej interpretacji uzyskanych przez niego wyników. Być może osoby badane nie działały tak niehumanitarnie, ponieważ w każdym z nas istnieje zła strona ludzkiej natury - gotowa ujawnić się zawsze wtedy, gdy znajdzie chociażby kruche usprawiedliwienie. Pomijając wszystkie inne względy, wyrządzanie krzywdy drugiemu człowiekowi w eksperymencie Milgrama było przecież społecznie dopuszczalne, co więcej - badanym polecano to robić. Być może pozwoliło to na ekspresję uniwersalnego popędu agresji. Aby sprawdzić tę hipotezę, Milgram przeprowadził jeszcze jedną wersję swojego eksperymentu, która różniła się od standardowej tylko tym, że eksperymentator poinstruował badanych, iż mogą wybrać natężenie wstrząsów, jakie będą podawać uczniom, gdy ci popełnią błąd. Milgram przyzwolił na użycie wstrząsów o najwyższej sile, twierdząc, że wykorzystując wszystkie poziomy, możną się wiele nauczyć. Ta instrukcja powinna pozwolić na uwolnienie nieposkromionych agresywnych popędów. Tak się jednak nie stało. Badani stosowali bardzo łagodne wstrząsy (patrz ryć. 7.7). Jedynie 2,5% osób zastosowało wstrząs o najwyższej sile. Tak więc badania Milgrama nie potwierdziły tezy, że istnieje w ludziach skłonność do czynienia zła, która ujawnia się w pewnych warunkach. Badania te dowiodły natomiast, że naciski społeczne mogą działać tak podstępnie, iż ludzie zaczynają postępować niehumanitarnie. Niech nam będzie wolno zakończyć ten rozdział słowami samego Stanieya Milgrama: Nawet Eichmann odczuwał mdłości, gdy objeżdżał obozy koncentracyjne, a jego uczestnictwo w masowym morderstwie sprowadzało się do siedzenia za biurkiem i przerzucania papierów. Natomiast osoba w obozie, która rzeczywiście wpuszczała cyklon B do komór gazowych, mogła uzasadnić swoje postępowanie tym, że wykonywała jedynie rozkazy płynące z góry. Zatem mamy tu do czynienia z fragmentaryzacją całkowitego ludzkiego działania. Żaden człowiek nie zdecydował się i na wykonanie złego czynu, i na konfrontację z jego konsekwencjami. Nie ma osoby, którą można by obarczyć całą odpowiedzialnością za ten akt. Być może jest to najbardziej powszechna cecha zorganizowanego społecznie zła we współczesnym społeczeństwie. (Milgram, 1976, s. 183-184)

Podsumowanie

W tym rozdziale skupiliśmy się na konformizmie, czyli na tym, jak ludzie zmieniają swoje zachowanie wskutek rzeczywistego (lub wyimaginowanego) wpływu innych osób. Stwierdziliśmy, że istnieją dwa główne powody, dla których zachowują się konformistycznie: informacyjny oraz normatywny wpływ społeczny. Informacyjny wpływ społeczny pojawia się wtedy, gdy ludzie nie wiedzą, co zrobić albo co powiedzieć, aby ich zachowanie było poprawne (lub najlepsze). Taka reakcja zwykle następuje w nowych, zaskakujących albo kryzysowych sytuacjach, a więc wówczas, kiedy definicja sytuacji nie jest jasna. Ludzie patrzą na zachowanie innych jak na ważne źródło informacji i wykorzystują je do wybierania właściwych kierunków swojego działania. Informacyjny wpływ społeczny kończy się zwykle prywatną akceptacją, gdy ludzie prawdziwie wierzą w to, co inni mówią i robią. Istnieje większa skłonność do wykorzystywania drugiego człowieka jako źródła informacji wtedy, gdy sytuacja (a więc i to, co należy robić) jest niejasna. W takim przypadku jesteśmy bardziej otwarci na wpływ innych osób. Eksperci są bardzo dobrym źródłem wpływu, ponieważ mają zwykle najwięcej informacji o właściwych reakcjach. Specjalnym typem niejasnej sytuacji jest kryzys. Strach, zakłopotanie i panika zwiększają naszą wiarę w to, że inni pomogą nam rozstrzygnąć, jak postąpić. Wykorzystywanie innych jako źródła informacji może się jednak nie powieść. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy ludzie popadają w panikę dlatego, że inni poddają się panice. Indukowanie może pojawić się wtedy, gdy emocje i zachowania szybko rozprzestrzeniają się w dużej grupie. Przykładem jest zjawisko psychozy tłumu. Możesz najlepiej się uchronić przed niewłaściwym wykorzystaniem innych jako źródła informacji poprzez sprawdzanie, czy informacje, które od nich otrzymujesz, nie są sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i twoimi zasadami moralnymi. Normatywny wpływ społeczny wynika z różnych przyczyn. Zmieniamy swoje zachowanie, by dorównać innym, nie dlatego, że zdają się wiedzieć lepiej, co się wokół dzieje, ale dlatego, że chcemy zostać członkiem grupy i chcemy nadal czerpać korzyści wynikające z uczestnictwa w niej albo też pragniemy uniknąć ośmieszenia czy odrzucenia. Normatywny wpływ społeczny może pojawić się nawet w jednoznacznych sytuacjach. Ludzie będą podporządkowywać się innym z powodów normatywnych nawet wtedy, gdy wiedzą, że to, co robią, jest niewłaściwe. Normatywny wpływ społeczny zwykle kończy się publicznym konformizmem, lecz nigdy prywatną akceptacją idei czy zachowań innych ludzi. Brak reakcji na wpływy normatywne może być bardzo bolesny w skutkach. Naciski normatywne działają na wielu poziomach życia społecznego. Wpływają na to, co mamy w zwyczaju jeść, na nasz image, nasze hobby itd. One promują poprawne (grzeczne) zachowanie w społeczeństwie i mogą też pośredniczyć w zmianach społecznych. Specjalnym typem konformizmu jest bezrefleksyjne podporządkowanie się. Działamy wtedy tak, jakbyśmy byli pod wpływem automatycznego pilota. Nigdy nie kwestionujemy i nigdy nie myślimy o normach społecznych, jak na przykład norma wzajemności, którym się podporządkowujemy. Teoria wpływu społecznego określa, w jakich warunkach jest najbardziej prawdopodobne ujawnienie się normatywnego wpływu społecznego, a mianowicie poprzez odwołanie się do siły, bezpośredniości i liczby członków grupy. Jesteśmy najbardziej skłonni zachować się konformistycznie, gdy zależy nam na grupie, gdy członkowie grupy są jednomyślni w swoich przekonaniach i zachowaniach i gdy grupa liczy co najmniej trzy osoby albo więcej osób. Możemy się opierać niewłaściwemu konformizmowi z powodów normatywnych, będąc bardziej rozważnymi wobec presji normatywnej i poprzez zarabianie (w czasie) na kredyt zaufania ze strony grupy, której członków cenimy. I wreszcie, może się też w pewnych warunkach pojawić wpływ mniejszości, gdy mniejszość członków grupy wpływa na przekonania i zachowanie większości. W najsłynniejszej w psychologii społecznej serii eksperymentów Staniey Milgram badał granice posłuszeństwa osobie cieszącej się autorytetem. Połączone naciski informacyjne i normatywne spowodowały wysoki poziom posłuszeństwa. Większość osób badanych podawała w ich mniemaniu prawie śmiertelne wstrząsy elektryczne innym uczestnikom. Uczestnicy eksperymentu zostali schwytani w pajęczynę norm pozostających ze sobą w konflikcie. Trudno im się było zorientować, że ta norma, której się podporządkowali na początku (posłuszeństwo autorytetowi), przestała być normą właściwą. Trudności przysparzał dodatkowo fakt, że proszono o zwiększanie siły wstrząsów o małą wielkość. Po uzasadnieniu przed samym sobą podania wstrząsu o pewnym napięciu prądu, ludziom trudno było stwierdzić, że tylko trochę silniejszy wstrząs jest zły. Niestety, warunki, które powodowały takie ekstremalnie antyspołeczne zachowania w laboratorium Milgrama, powstają także w realnym życiu, czego przykładem mogą być takie tragedie, jak holocaust czy masowe morderstwo w My Lai w Wietnamie.

Literatura

Cialdini R. (1994). Wywieranie wpływu na ludzi. Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.

Mika S. (1981). Psychologia społeczna. Warszawa: PWN.


Document Info


Accesari: 11762
Apreciat: hand-up

Comenteaza documentul:

Nu esti inregistrat
Trebuie sa fii utilizator inregistrat pentru a putea comenta


Creaza cont nou

A fost util?

Daca documentul a fost util si crezi ca merita
sa adaugi un link catre el la tine in site


in pagina web a site-ului tau.




eCoduri.com - coduri postale, contabile, CAEN sau bancare

Politica de confidentialitate | Termenii si conditii de utilizare




Copyright © Contact (SCRIGROUP Int. 2024 )