Documente online.
Zona de administrare documente. Fisierele tale
Am uitat parola x Creaza cont nou
 HomeExploreaza
upload
Upload




Veil - Tajne wojny CIA

Poloneza


Bob Woodward

VEIL

TAJNE WOJNY CIA

Przełożyła Dagmara Jakubowska

WSG Kraków 1997

Tytuł oryginału



Veil - The Secret Wars of the CIA

Copyright © Bob Woodward

© Copywrite by WSG

Redaktor techniczny Joanna Wróblewska

Projekt okładki Zbigniew Nestefowicz

Wydawnictwo Sławomira Grotomirskiego

ul. Biskupia 3

31-144 Kraków

tel. 21-20-21, 21-21-21

© Copywrite by WSG ISBN 83-86312-02-5

...Elżbiecie

OD AUTORA

Niniejsza książka powstała dzięki niezmordowanej i sumiennej pracy Barbary Feinman, absolwentki Uniwersytetu w Berkeley, która pomagała mi na każdym kroku: przeprowadzając wywiady, odnajdując ludzi i fakty, myśląc, przeglądając, pisząc, redagując, organizując, poprawiając błędy w ocenach i pisowni. Jej przyjaźń, poczucie sprawiedliwości i uczciwość wskazywały drogę w codziennych przedsięwzięciach; ta książka jest w równym stopniu jej, jak i moja.

SŁOWO DO CZYTELNIKA

Większość informacji zawartych w tej książce uzyskano dzięki rozmowom z ponad dwustu pięćdziesięcioma ludźmi, bezpośrednio zaangażowanymi w gromadzeniu lub wykorzystywaniu informacji wywiadowczych. Przeprowadziłem liczne wywiady z ponad stu osobami, piętnaście z nich było kluczowymi źródłami informacji, zostali oni przepytani ponad pół tuzina razy. Chciałbym przedstawić czytelnikom ich nazwiska i stanowiska, jednak z powodu drażliwości tematu, prawie wszystkie wywiady były przeprowadzone "w cieniu", tzn. w każdym przypadku moi informatorzy musieli mieć pewność, iż nie zostaną rozpoznani. Ludzie nie chcą dyskutować o sprawach wywiadu i bezpieczeństwa bez tej gwarancji. Umożliwiono mi także dostęp do dokumentów, notatek, dzienników, kalendarzy, listów, transkryptów, pamiętników i innych pisanych źródeł. Dokumentację w tekście ujawniłem tam, gdzie została ona bezpośrednio zacytowana. Jednak uważam, iż rozmowy z osobami wtajemniczonymi, a szczególnie z wtajemniczonymi na wysokich stanowiskach, były bardziej pouczające, niż czytanie stert dokumentów.

Dodatkowych informacji, zwłaszcza z lat 1985 i 1986, dostarczyły rozmaite dochodzenia w aferze Iran-Contra, w skład tych dokumentów wchodziły badania Senackiej Komisji ds. Wywiadu, śledztwa To-wera, połączonej Komisji Senatu i Białego Domu oraz niezależnego adwokata Laurence'a Walsha.

Dialogi potwierdzane są co najmniej przez jednego z uczestników tych rozmów lub wynikają z pisemnej relacji czy notatek. Jeśli mówi się o kimś, że "sądził" lub "uważał", oznacza to iż został przedstawiony prywatny punkt widzenia tej osoby lub kogoś, komu ta osoba udzieliła konkretnych informacji. Starałem się zachować język głównych postaci i źródeł najlepiej jak potrafię; używam ich oryginalnego słownictwa nawet wtedy, gdy nie są bezpośrednio cytowani. Cytaty nie są używane w przypadkach, w których pamięć ludzi lub dokumenty nie były absolutnie pewne.

Ken Auletta napisał w swojej najnowszej książce: Żaden reporter nie może odtworzyć ze stuprocentową dokładnością wypadków, które miały miejsce jakiś czas temu. Pamięć jest zawodna, zwłaszcza gdy znane jest już zakończenie sprawy. Reporter stara się bronić przed niedokładnością poprzez sprawdzanie wielu źródeł, ale dobrze byłoby, aby czytelnik oraz autor mieli na uwadze dziennikarskie ograniczenia.

W pełni podpisuję się pod tym spostrzeżeniem.

Pracę nad tą książką rozpocząłem pod koniec 1984 roku. Moim pierwotnym celem było omówienie tylko pierwszych czterech lat, w których CIA podlegała rządom Reagana i Caseya. Podczas zbierania materiałów i pisania tej książki, pracowałem jako reporter i redaktor w Washington Post; po wypadkach w Nikaragui, Libii i Iranie stało się dla mnie jasne, iż książka będzie musiała objąć lata 1985, 1986 i część 1987 roku. Ponieważ jest to jedna z pierwszych prac na ten temat, wiem, iż nie wypowiedziano się w niej ostatecznie i że jest ona dużo bliższa dziennikarstwu niż historii, zwłaszcza że rozprawy na temat afery Iran-Contra oraz śledztwo w tej sprawie trwają nadal.

W niektórych wydarzeniach brałem udział osobiście. W wielu przypadkach redaktorzy Post i ja braliśmy udział w podejmowaniu decyzji o publikowaniu artykułów na temat bezpieczeństwa narodowego. W tych przypadkach byłem własnym źródłem i staram się dokładnie opisać wydarzenia, w których uczestniczyłem. Opisuję kilka moich spotkań z Wiliamem Caseyem. Temat próbuję przedstawić z trzech punktów widzenia:

1) Dyrektora Centralnego Wywiadu - Caseya;

2) Białego Domu;

3) Senackiej Komisji ds. Wywiadu.

W latach 1983-1987 przeprowadziłem z Caseyem ponad sześćdziesiąt wywiadów. Rozmawialiśmy u niego w domu, w biurze, podczas podróży w samolocie, w kątach na przyjęciach albo przez telefon. Czasami mówił swobodnie i przedstawiał swoje poglądy, innym razem odmawiał komentarza. W wyniku tych dyskusji poznałem wszystkie jego poglądy na temat wywiadu, które omówiłem w tej książce. Powiedział kiedyś: Wszyscy zawsze mówią więcej niż powinni. Był świadom tego u siebie i u innych. Niechętnie wyrażał zgodę na ujawnianie swojego nazwiska w moich artykułach. Wiedząc że gromadzę informację o CIA do tej książki, w wielu przypadkach zaznaczał, iż dana informacja jest do niej przeznaczona i nie może zostać podana nazajutrz w prasie.

Poza tym Casey uważał się za historyka i na pewno gdyby mógł napisać własną wersję wydarzeń, to przedstawiłby je inaczej. Nie jest to więc w żadnym wypadku "autoryzowana" wersja przebiegu jego kariery w CIA - choć miał on w tym swój udział. Być może tym sposobem chciał mieć wpływ na ostateczny kształt książki, a może powodował się tylko ciekawością.

Biały Dom i Rada Bezpieczeństwa Narodowego są najpoważniejszymi użytkownikami informacji wywiadowczej, dlatego też w zdoby-

waniu informacji pomagało mi wielu członków sztabu prezydenta Reagana. Z prezydentem nie przeprowadziłem wywiadu.

W 1971 roku senator John C. Stennis - zagorzały zwolennik CIA, powiedział na forum Senatu: Szpiegostwo jest szpiegostwem... Musicie przygotować się na to, że będziecie mieli agencję wywiadowczą i chronić ją jako taką, przymknąć trochę oczy i stawić czoła temu co nadchodzi.

W latach siedemdziesiątych, po ujawnieniu nadużyć w sferze wywiadu, Senacka Komisja ds. Wywiadu stała się najbardziej widocznym kongresowym nadzorcą działalności wywiadowczej, powołanym do obserwacji i śledztw. Prawo wymagało, aby komisja i jej odpowiednik w Białym Domu gwarantowały nadzór nad poczynaniami CIA. W czasach Reagana nadzór legislacyjny nad wywiadem nie był systematyczny, świadczy o tym liczba członków Senatu i ich sztabów, którzy pomagali mi w zapisywaniu tej historii.

Czytelnikowi należy się jeszcze parę słów na temat tajemnic. Z jednej strony łatwo jest przyjąć stanowisko ślepej wiary w kwestii tajności i uznać, że skoro dokument ma pieczątkę ŚCIŚLE TAJNE, to oznacza iż jest on tak drażliwy, że musi być utajniony. Z drugiej strony, łatwo jest stać się sceptykiem i uznać, że tajność jest bez znaczenia i jest to tylko zwyczajny rytuał, którego zadaniem jest ukrycie błędnej polityki i kłamstw. Próbuję zastosować przysłowiowy złoty środek przy wyborze tego, co należy ujawnić. Jednakże żadna "sterylna" wersja nie zachowałaby swej ważności.

Bob Woodward

POSTACIE

Dyrektor Centralnego Wywiadu (DCI)

William Casey 28.01.1981 - 29.01.1987

Zastępca Dyrektora Centralnego Wywiadu (DDCI)

Bobby R. Inman

John N. McMahon

Robert M. Gates

12.02.1981 - 10.06.1982 (Dyrektor NSA - 1977 - 1981)

10.06.1982-29.03.1986 (DDO - 1978 - 1981) (DDO - 1978 - 1981)

Zastępca Dyrektora ds. Operacyjnych (DDO)

Max C. Hugel 11.05.1981 - 14.07.1981

John H. Stein 06.1981 - 07.1984 Clair George 07.1984-

Adwokat CIA

Stanley Sporkin

Byli Dyrektorzy Centralnego Wywiadu

Richard M. Helms 30.06.1966 - 02.02.1973 James R. Schlesinger 02.02.1973-02.07.1973

William E. Colby George Bush

Stansfield Turner

30.01.1976-20.01.1977 (Wiceprezydent - 20.01.1981 -)

Prezydent Stanów Zjednoczonych

Ronald Reagan 20.01.1981 -

Doradca ds. Bezpieczeństwa Narodowego

Richard V. Alien William Clark Robert C. McFarlane John M. Poindexter Frank C. Carlucci III

02.01.1987-(DDCI - 1978 - 81) (Zastępca Sekretarza Obrony, 1981 - 1982)

Doradcy Prezydenta

James A. Baker III Szef Sztabu

Edwin Meese III Radca

Michael K Deaver Zastępca Szefa Sztabu

Donald T. Regan Szef Sztabu

21.01.1981-02.02.1985 (Sekretarz Skarbu 03.02.1985 -)

21.01.1981-24.02.1985 (Prokurator Generalny, 25.02.1985 -)

Sekretarz Stanu

Alexander M. Haig, Jr.

George P. Shultz

Asystenci Sekretarza ds. Stosunków z Ameryką Łacińską

Thomas O. Enders 23.06.1981 - 27.07.1983

L.Anthony "Tony Motley 12.06.1983 - 03.07.1985 Elliot Abrams 17.07.1985-

Sekretarz Obrony

Caspar W. Weinberger

Senacka Komisja ds. Wywiadu

Barry M. Goldwater Przewodniczący

David Durenberger Przewodniczący

Daniel P. Moynihan Wiceprzewodniczący

Patrick J. Leahy Wiceprzewodniczący

AKRONIMY, TYTUŁY I DEFINICJE WYWIADOWCZE

LISTA BIGOT - wąska, wybrana grupa ludzi posiadająca dostęp do sprawozdań szczególnie tajnych agentów lub operacji szpiegowskich.

CIA - Centralna Agencja Wywiadowcza, prowadzi operacje wywiadowcze i gromadzi informację wywiadowczą poza granicami USA. Nie posiada uprawnień do działań wewnętrznych i nie jest uprawniona do aresztowań.

KLASYFIKACJA - rozdział systematyczny ważkiej informacji wojskowej, wywiadowczej lub politycznej.

Poufne - najniższy poziom klasyfikacji; składa się z materiału, przy ujawnieniu którego można z dużą dozą prawdopodobieństwa spodziewać się, że spowoduje ono jakąś szkodę dla bezpieczeństwa narodowego.

Tajna informacja - to materiał, którego ujawnienie może spowodować poważną szkodę dla bezpieczeństwa narodowego.

Ściśle Tajna Informacja - to materiał, którego ujawnienie mogłoby spowodować wyjątkowo poważną szkodę dla bezpieczeństwa narodowego.

KONTRWYWIAD - działalność mająca na celu neutralizowanie, udaremnianie lub pozyskanie dla własnej działalności wywiadowczej obcych służb wywiadowczych, a także penetrację obcego wywiadu przez "kreta" - agenta zdającego relację z pracy agentów wrogich służb.

TAJNA AKCJA - utajniona działalność, której zadaniem jest ingerencja w politykę innych krajów, nie ujawniająca roli USA lub CIA; akcja może obejmować działania od ustalenia propagandy do usiłowania obalenia rządu uznanego za nieprzyjazny.

DCI - Dyrektor Centralnego Wywiadu, nadzorca i koordynator wszystkich amerykańskich agencji wywiadowczych, jednocześnie szef CIA; także główny doradca prezydenta ds. wywiadu.

DDCI - Zastępca Dyrektora Centralnego Wywiadu, nr 2 w CIA.

DDI - Wicedyrektor Centralnego Wywiadu, szef dyrekcji analitycznej CIA, który ocenia oraz streszcza raporty wywiadowcze.

DDO - Wicedyrektor ds. Operacyjnych, szef tajnej lub szpiegowskiej komórki CIA, nazywanej dyrekcją ds. operacyjnych, która zarządza zagranicznymi komórkami CIA, rekrutuje, sprawuje nadzór nad osobowymi źródłami informacji i asystuje przy innych drażliwych operacjach pozyskiwania informacji za granicą.

DIA - Agencja Wywiadu Obrony - koordynująca agencja wywiadowcza w Departamencie Obrony, podlegająca sekretarzowi obrony i dyrekcji Centralnego Wywiadu.

ZATWIERDZENIE -prezydenckie upoważnienie do tajnej akcji, prawie zawsze na piśmie; jest to krótkie zarządzenie, w którym prezydent stwierdza, że dana tajna akcja jest ważna dla bezpieczeństwa narodowego.

INR - Biuro Wywiadu i Badań - biuro wywiadu w Departamencie Stanu.

SPOŁECZNOŚĆ WYWIADOWCZA - termin używany w odniesieniu do wszystkich amerykańskich agencji wywiadowczych i ich pracowników. Dyrektor jest najwyższym stanowiskiem w tej strukturze organizacyjnej.

NFIB - Narodowa Rada ds. Wywiadu Zagranicznego - w jej skład wchodzą szefowie wszystkich amerykańskich agencji wywiadowczych, działający jako zarząd amerykańskiego wywiadu, zatwierdza ona formalne oceny NIE i ŚNIE. Przewodniczy jej dyrektor Centralnego Wywiadu, a wśród jej członków znajdują się przedstawiciele CIA, NSA (Agencji Bezpieczeństwa Narodowego), DLA, NRO oraz służb wywiadowczych Marynarki Wojennej, Armii, Sił Powietrznych, Korpusu Piechoty Morskiej, FBI oraz Departamentów Stanu, Energii i Skarbu.

t

NID - Krajowy Dziennik Wywiadu, ściśle tajne podsumowanie głów-j nych pozycji wywiadu z poprzedniego dnia; drukuje się go i rozprowa-f dza w około stu pięćdziesięciu egzemplarzach.

NIE - Ocena Krajowego Wywiadu; oficjalna pisemna prognoza przyszłych wydarzeń w różnych krajach, ocena przywódców i różnorakich problemów wywiadowczych, wojskowych czy gospodarczych, przedstawiająca punkt widzenia wszystkich amerykańskich agencji wywiadowczych oraz dyrektora CIA.

NIO - Oficer Krajowego Wywiadu; starszy rangą analityk, odpowiedzialny za pewien region lub dziedzinę wywiadu, podlegający dyrektorowi CIA.

NRO - Krajowe Biuro ds. Rekonesansu; agencja odpowiedzialna za pozyskiwanie informacji wywiadowczej za pomocą satelitów i innych środków napowietrznych; podlega również sekretarzowi obrony, ale jej działalność koordynuje dyrektor CIA.

NSA - Agencja Bezpieczeństwa Narodowego - największa i najtajniejsza agencja wywiadowcza; przechwytuje sygnały na całym świecie (SIGINT) oraz prowadzi działania podsłuchowe za granicą, wykorzystując stacje nasłuchowe, satelity i inną wysokiej klasy technologię. Łamie szyfry wojskowe i dyplomatyczne innych krajów; NSA ma również za zadanie ochronę systemów i szyfrów łącznościowych i kryptograficznych USA.

NSC - Rada ds. Bezpieczeństwa Narodowego - prezydent oraz jego starsi rangą urzędnicy zajmujący się tworzeniem polityki zagranicznej, w tym wiceprezydent oraz sekretarze Departamentu Stanu i Obrony. Dyrektor CIA oraz przewodniczący połączonych szefów sztabu pełnią role doradcze. Sztabowi NSC przewodniczy doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego.

NSDD - Zarządzanie o Decyzji w Sprawie Bezpieczeństwa Narodowego - oficjalne, pisemne zarządzenie prezydenta pouczające głównych doradców i Departamenty w ważnych sprawach lub procedurach dotyczących polityki zagranicznej. Zarządzenia te są zwykle tajne i kolejno ponumerowane.

NSPG - Grupa ds. Planowania Bezpieczeństwa Narodowego - w administracji Reagana: prezydent oraz główni doradcy w sprawach polityki zagranicznej, w tym sekretarze Departamentu Stanu i Obrony oraz dyrektor CIA. NSPG w zasadzie zajęła miejsce NSC jako główny organ podejmowania decyzji w administracji Reagana.

OSS - Biuro Służb Strategicznych - amerykańska służba wywiadowcza w czasie II Wojny Światowej, przewodniczył jej William J. Dono-van - "Dziki Bili".

PDB - Codzienne Podsumowanie Prezydenta - najdelikatniejsze i najważniejsze informacje wywiadu, podsumowane i przekazywane prezydentowi, wiceprezydentowi i seKretarzom Departamentu Stanu i Obrony, dyrektorowi CIA, doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego oraz kilku innym starszym rangą urzędnikom z Białego Domu.

PFIAB - Zespół Doradców ds. Wywiadu Zagranicznego przy Prezydencie - grupa czternastu starszych Amerykanów śledzących dokonania wywiadu.

SCI - Delikatna Podzielona Informacja - procedura dalszego ograniczania dostępu do najbardziej delikatnych (tajnych) informacji poprzez narzucanie specjalnej kontroli. Źródłom, metodom działania i przedziałom informacji nadaje się kryptonimy. Osoby w rządzie od prezydenta w dół muszą otrzymać konkretny kod dostępu do każdego przedziału. Kryptonimy wybierane są losowo. Niektóre z nich, używane przez NSA do informacji wywiadowczej i sygnałów to RUFF, ZARF, SPOKE, MORAY oraz UMBRA i GAMMA - te ostatnie dotyczą rozszyfrowanych przekazów. VEIL - był to kryptonim działu Tajnych Operacji w ostatnich kilku latach administracji Reagana.

ŚNIE - Specjalne Krajowe Oceny Wywiadu - skrócone oficjalne oceny sporządzane w ciągu tygodni lub dni na tematy uważane za pilne dla interesów bezpieczeństwa narodowego.

VEIL - Ściśle tajny kryptonim dla niebezpiecznych operacji podejmowanych w ostatnich latach kadencji administracji Reagana w celu wpłynięcia na wydarzenia za granicą.

PROLOG

Dzwonek budzika poderwał dyrektora Centralnego Wywiadu admirała Stansfielda Turnera. Nie znosił rannego wstawania, więc nastawił budzik na absolutnie ostatnią minutę - 7:00. Był czwartek 20 listopada 1980 roku, 383 dzień irańskiego kryzysu z zakładnikami - pięćdziesięciu dwóch Amerykanów trzymanych w niewoli w Teheranie, wpędziło w tym miesiącu prezydenta Jinanr/ego Cartera w kłopoty. Tego właśnie dnia Turner miał przedstawić krótkie sprawozdanie wywiadowcze prezydentowi-elektowi Ronaldowi Reaganowi.

Nie tak dawno w domu Turnera musiała zostać zainstalowana całodobowa obstawa, po tym jak Federalne Biuro Śledcze odkryło kilku Irańczyków ćwiczących strzelanie do celu z karabinów dużego kalibru na rogatkach Waszyngtonu. Teraz jednak ochrony już nie było i w domu panowała cisza.

52-letni, czterogwiazdkowy admirał w stanie spoczynku, Turner, był w sile wieku. Jako analityk systemów, "człowiek myśli" w Marynarce Wojennej i stypendysta Rhodesa, zawsze starał się patrzeć perspektywicznie, dostrzegać wszystkie bieżące problemy. Był jednak przy tym impulsywnym i wrażliwym człowiekiem, dlatego miał spore wątpliwości na temat okresu przejściowego.

Po pierwsze, musiał zastanowić się, kiedy i w jaki sposób przekazać sekrety niebezpiecznych operacji i stosowane powszechnie techniki szpiegowskie, które nowy prezydent powinien poznać. Informacje te były głęboko utajnione, nie przeciekły do środków masowego przekazu, nie zostały też przejęte przez szpiegów sowieckich. Przekazywanie tych wiadomości będzie musiało odbywać się w cztery oczy do momentu, w którym Reagan nie powoła zaufanych ludzi. Turner nie mógł ujawniać sekretów w obecności politycznych pochlebców, którzy kręcili się przy dwóch poprzednich spotkaniach i których obecności można się było spodziewać na dzisiejszej konferencji. W jednej z najtajniejszych operacji wywiadowczych, jaką Turner będzie musiał w końcu przedstawić prezydentowi-elektowi, ponad stu ludzi ustawicznie ryzykowało życiem. Musiał także skierować uwagę Reagana na ogólne aspekty moralne, ryzyko szpiegowania i przeprowadzania tajnych akcji. Tutaj prezydent mógł rzeczywiście dokonywać wyborów, a Reagan obiecał daleko idącą współpracę w tym zakresie.

Turner chciał poprawić własną opinię o Reaganie. Na poprzednich spotkaniach prezydent był pozornie wylewny, ale faktycznie niedo-

stępny. Dało się wyczuć lekkość i niedbałą jowialność, kiedy Reagan ponaglał Turnera machnięciem ręki, wydając się odganiać problemy świata śmiechem, hollywoodzką anegdotą czy konserwatywnym dogmatem. Cóż za kontrast ze śmiertelnie poważnymi, prawie bezlitosnymi przesłuchaniami, które Turner pamiętał z okresu prezydentury Cartera. Im więcej Turner miał do czynienia z Reaganem, tym bardziej wątpił w jego podstawową rozwagę. W myślach nazywał go "głupim".

Ostatnią sprawą, jaką Turner musiał rozważyć, była jego własna przyszłość. Wyrażał gotowość, a nawet pragnienie pozostania na stanowisku dyrektora. Reagan i republikanie zarzucali administracji Cartera, że "zatkała" Centralną Agencję Wywiadowczą, praktycznie uniemożliwiając jej prowadzenie efektywnej działalności szpiegowskiej. Republikanie argumentowali, iż Turner jako dyrektor jest zbyt pobłażliwy w kwestii carterowskiej kampanii na rzecz praw człowieka i że jest tak zauroczony najlepszą satelitarną i elektroniczną technologią podsłuchową - czystą, pasywną i stosunkowo bezpieczną - iż w ogóle nie podejmuje żadnego ryzyka. Agencję uznawano za "osłabioną". Turner natomiast był przekonany o możliwości odparcia tego zarzutu, gdyby tylko Reagan zechciał go wysłuchać. CIA pod jego kierownictwem potrafiła przeprowadzać akcje, które wprowadziłyby Ronalda Reagana w osłupienie.

- Prezydent nie ma zamiaru upolityczniać agencji i uczyni wszystko, żebyśmy pozostali na właściwym torze - powiedział Turner swoim głównym doradcom. Wyśmiali go, a jego stary przyjaciel z Marynarki Wojennej, Herb Hetu, kapitan w stanie spoczynku i szef ds. publicznych w agencji, uważał, że Turnera należałoby sprowadzić na ziemię.

- Nie ma mowy, żeby cię zatrzymali - powiedział mu Hetu - nie ma mowy. Przez całą kampanię kopali cię po jajach.

Turner obstawał jednak przy swoim optymistycznym stanowisku. Czasem było ciężko. Tuż przed wyborami prezydenckimi zebrał piętnastu najważniejszych zastępców na seminarium dotyczącym rządzenia w Camp Peary - zwanym "farmą" - tajnym punkcie szkoleniowym, akademii agencji, leżącym na prowincji w stanie Wirginia. Pół żartem poprosił o tajne głosowanie za pomocą patyczków. Wynik jaki zobaczył podziałał na niego lepiej niż kubeł zimnej wody: 2 na Cartera, 13 na Reagana. W zasadzie odzwierciedlało to zwycięstwo Reagana w Electoral College z wynikiem 489 do 44.

Następny dzień po wyborach był dla niego wyjątkowo nieprzyjemny. Natomiast w kuluarach kwatery głównej CIA w Langley radość była wręcz namacalna. Wprawdzie ludzie z CIA nie stali w oknach i

nie wiwatowali, lecz wielu traktowało to zwycięstwo jak Dzień Wyzwolenia w Paryżu.

Turner wziął prysznic, ubrał się i przez kilka minut czytał. Odbył cotygodniową lekcję Nauki Chrześcijańskiej (Christian Science). Uważał, że jeżeli nie zrobi tego teraz, to w ciągu dnia nie będzie miał już ku temu okazji. Uważał swą religię za intelektualną gałąź chrześcijaństwa - umysł i duch ponad wszystko.

Lekcja na następną niedzielę głosiła: dowiedz stanowczo swemu pacjentowi, że musi się obudzić. Odwróć jego wzrok od fałszywego świadectwa zmysłów... Przesłanie mówiło - Spójrz wewnątrz siebie. Turner zdawał sobie sprawę, że jest to niecodzienna dewiza jak na szefa największej i najbardziej wyrafinowanej służby wywiadowczej na świecie, był jednak głęboko przekonany o sile oddziaływania tych nauk. Jego matka przetrwała lata dwudzieste, gdy jej ojciec stracił wszystkie pieniądze na giełdzie i popełnił samobójstwo. Później, jedyny brat Turnera zginał w wypadku samochodowym. Te wydarzenia sprawiły, że Turner zainteresował się religią, dawała mu ona oparcie i pomogła w pokonaniu bólu wynikłego z tej niewytłumaczalnej tragedii. Podkreślił wtedy czerwonym pisakiem zdanie: Nieszczęścia są dowodem troski Boga.

Nie pozostało mu zbyt dużo czasu, wstał, wiedząc że zaniedbuje lekcję. Turner zbiegł po schodach na śniadanie z "taranującą szybkością" -jak nazwywali to jego doradcy. Jego gęste, siwe włosy były zawsze lekko rozwiane a jasnoniebieskie oczy, lekki, promienny uśmiech i sposób bycia jak z Rotary Club, sugerowały wszystko, tylko nie CIA.

Przy stole wypił sok i gorącą wodę z cytryną. Żadnych używek, żadnej kawy. Turner nie lubił nawet smaku lodów kawowych.

Leżący na stole Washington Post głosił: Mówi się, że Casey kandyduje na stanowisko dyrektora CIA. Turner złapał gazetę. W ogóle nie słyszał o takiej możliwości. Wiliam J. Casey, 67-letni przewodniczący kampanii Reagana. Turner uważał, że taki wybór byłby absolutnie niewłaściwym krokiem wstecz. Taka sytuacja miała już jednak miejsce w przeszłości. W 1968 roku Richard Nixon mianował swojego szefa kampanii Johna N. Mitchella prokuratorem generalnym. Czyżby i tym razem CIA miała się stać politycznym łupem wojennym?

Turner czytał dalej: Casey pracował dla Biura Służb Strategicznych (OSS) - organizacji wywiadowczej podczas II wojny światowej. Turner uważał, że nie jest to istotne w tej sprawie; to tak jak mianowanie jakiegoś starego admirała z czasu II wojny światowej na szefa Marynarki Wojennej. OSS i stosunki rodem z tego ugrupowania nadal

utrzymywały się w CIA i były dla Turnera powodem do troski. Ludzie ci tworzyli zwartą klikę, lecz przy jakimś starciu z Kongresem lub Białym Domem bractwo to mogło dostać w łeb, tak jak to miało miejsce w latach siedemdziesiątych podczas śledztw w CIA. Wtedy przetrwali ale wtedy byli potrzebni. Każdy prezydent, każdy dyrektor potrzebował zaangażowanych, tajnych "wyrobników" do brudnej roboty. Tworzyli nieoficjalny klub, gorliwie służyli w tajnych projektach, czuli się świetnie w środowisku, gdzie wszystko - nawet nagrody - jest tajne. Byli siłą i słabością CIA. I nagle jeden z bractwa wychodzi z cienia. W Post pisano o zasługach Caseya, o tym, że kierował akcją szpiegowską za niemieckimi liniami w ostatnich sześciu miesiącach wojny. To było trzydzieści pięć lat temu.

Turner oczekiwał, że zrobią mu tę uprzejmość i poinformują go, iż jego miejsce zajmie ktoś inny, zanim podadzą to do gazet. Artykuł mógł jednak zawierać nieprawdziwe informacje. Nawet nie słyszał o Caseyu przed kampanią. Na pierwszej konferencji prasowej prezydent-elekt Reagan zapowiedział, że Casey wróci do prywatnej praktyki adwokackiej.

Perspektywa zwolnienia wzmocniła tylko przekonanie Turnera, że wyprowadził CIA z mrocznego i burzliwego okresu wstrząsów, połowy lat siedemdziesiątych, które przyszły w następstwie Wietnamu i Watergate; śledztwa prowadzone przez Kongres wryły się głęboko w tajną przeszłość CIA. Spiski, zamachy na zagranicznych przywódców, podawanie nieświadomym tego ludziom niebezpiecznych narkotyków halucynogennych, gromadzenie zapasów trucizn zakazanych zarządzeniem prezydenta, otwieranie poczty, szpiegowanie Amerykanów sprzeciwiających się wojnie wietnamskiej. Wyprowadził CIA z epoki kowbojów. Sprzeciwił się temu, co uważał za wypaczone, obsesji tajności -pokazał, że agencja potrafi działać skutecznie w ramach reform wymagających ścisłej odpowiedzialności przed komisjami wywiadowczymi Kongresu. Działania jego CIA były rozsądne i miały poparcie Kongresu. Turner uważał, że gdyby operacje te spotkały się ze zrozumieniem, uzyskałby poparcie Reagana i Amerykanów.

Miesiąc przed wyborami, Turner wziął tydzień wolnego, aby odgrodzić się od codziennej rutyny i napisać raport ze swojej działalności na stanowisku dyrektora CIA w ciągu ostatnich czterech lat oraz zarysować plan na następne czterolecie. 7-stronicowy szkic z datą 17 października 1980 r., ostemplowany "Tylko do wglądu dyrektora Centralnego Wywiadu" był więcej niż ściśle tajny. Notatki te zawierały historię, która zaskoczyłaby zarówno prezydenta-elekta jak i jego zespół.

Początkowo Turner miał kłopoty z kontrolowaniem co bardziej szalonych i impulsywnych kowbojów oraz członków bractwa, ale wreszcie udało mu się zapanować nad większością, a niektórych się pozbyć. Lecz pozostał jeszcze większy problem: CIA miała zszarpane nerwy. Dyrekcja operacji stała się bojaźliwa, dlatego też wydział szpiegowski podejmował tajne działania tylko w wypadku, kiedy prezydent autoryzował tajną interwencję w innych krajach.

Turner w wielu przypadkach sugerował radzie nowe, tajne działania, lecz zarząd za każdym razem kategorycznie sprzeciwiał się ich realizowaniu. W jednej kwestii, bez konsultacji z Białym Domem, Turner wysłał wstępną notę do zastępcy dyrektora ds. operacji z pytaniem: jakie kroki należy przedsięwziąć, aby obalić trzech przywódców państw wrogich interesom USA - przywódcę Kuby Fidela Castro, irańskiego przywódcę Ayatollaha Chomeiniego i Muammara Kadafiego z Libii. Odpowiedź od DDO brzmiała: "nic, proszę nic nie robić. W żadnym z tych krajów albo nie ma liczącej się opozycji politycznej, albo CIA wie o niej zbyt mało, aby wspierać taki ruch, partię lub lidera". Tymczasem Turner chciał tylko znaleźć kanał do przekazywania tajnych pieniędzy, który mógłby służyć jako punkt kontaktowy z grupami wywrotowymi tych krajów. Sabotaż jako czynnik ingerencji został zabroniony zarządzeniem podpisanym przez Cartera. Turner absolutnie zgadzał się z tym zakazem, ale nawet wtedy pracownicy operacyjni obawiali się, że zostaną w coś przez niego wmieszani. Turner był zaskoczony ich niechęcią. Bez względu na to, jak badał tę sprawę, nie mógł nic zdziałać z DDO. Okazywali niepokój wobec perspektywy poważnego wtrącania się w sprawy innych państw, chociaż należało to do ich obowiązków. Wprawdzie trochę pieniędzy zostało przesłanych siłom opozycyjnym w Iranie, lecz w opinii Białego Domu były one przeznaczone bądź na ukaranie Chomeiniego bądź do nawiązania kontaktów w przypadku kontrrewolucji.

Turner zaproponował zarządowi, aby agencja obmyśliła plan ograniczonej, utajnionej akcji mającej na celu znalezienie i udzielenie pomocy jakiemuś centrowemu politykowi w Gwatemali, a może nawet wciągnięcie jakiegoś energicznego Gwatemalczyka na listę płac agencji. W Gwatemali szerzyła się przemoc polityczna. Miała tam bowiem miejsce sytuacja klasyczna dla Ameryki Środkowej: prawicowy rząd wojskowy występował przeciwko marksistowskim partyzantom. Zamieszki pochłonęły w tym roku już setki ofiar. Zdaniem Turnera ukryte wsparcie polityczne w tej sprawie mogło wyśmienicie posłużyć interesom USA.

Zarząd zareagował tak, jakby zaproponował zaproszenie KGB na spotkanie sztabowe o 9:00 rano. Tajni operatorzy argumentowali, iż taka operacja wiązałaby się z ogromnym ryzykiem, że CIA wyprzedzi działanie administracji, której polityka i tak nie była jasna. Przypuśćmy, że facet którego wybiorą... nie spełni oczekiwań. Przypuśćmy, że stanie się potworem Frankensteina. Przypuśćmy, że oni rozwiną współpracę, a potem prezydent Carter - albo inny prezydent - będzie chciał zmienić swoje zapatrywania polityczne. Zbyt łatwo można było się pomylić. Oburzenie było jednogłośne. W tej sytuacji Turner nie śmiał nawet napomknąć o tej koncepcji w Białym Domu. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Zbigniew Brzeziński prawie na pewno poparłby jakiś rodzaj tajnej akq'i, ale Carter mógłby mieć wobec niej wątpliwości. Jedną z cech prezydenta było bowiem oscylowanie między "twardą" wizją świata przedstawianą przez Brzezińskiego, a "miękką" wizją sekretarza stanu, Cyrusa Vance'a. Turner uważał Cartera za pacyfistę.

14 listopada 1980 r. Turner zawarł swoje dodatkowe opinie i spostrzeżenia w notatce, gdzie pod nagłówkiem "Biały Dom" napisał "źródła konfliktu". Lista była długa, lecz wiele problemów sprowadzało się do doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Brzezińskiego, który uważał, że CIA pracuje dla niego. Gdy Turner upierał się przy pewnej sprawie wywiadu, dotyczącej kontroli zbrojeń, Brzeziński powiedział mu: Nie jest pan Sądem Najwyższym, nie jest pan Czwartym Wydziałem rządu. Musi się pan zdecydować, dla kogo pan pracuje.

Brzeziński bardzo lubił "surową" informację wywiadowczą. Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, która podsłuchiwała obcą łączność, często dostarczała mu transkrypcji rozmów jakiegoś szefa państwa albo rozszyfrowaną analizę polityczną, którą jakaś zagraniczna ambasada w Waszyngtonie przesyłała do swojej stolicy. - Widział pan ten podsłuch? - pytał Brzeziński. Turner uważał, że Brzeziński popełniał ty- Ł powy błąd młodego stażem analityka, uważając, iż wyjaśnienie waż-} nych wydarzeń jest możliwe dzięki pojedynczym telefonom czy podsłuchowi. Zbyt często NSA przechwytywała nieprawdziwe informacje od źle poinformowanego i zadufanego w sobie urzędnika lub też jakiegoś ambasadora przekazującego więcej niż wiedział, dlatego też pod nagłówkiem "NSA" napisał: Analiza pojedynczego źródła jest niebezpieczna. :,

Z Brzezińskim toczył ciągłą walkę, bywał on czasem drapieżny. -, Nie macie ani jednej wartościowej wtyczki w Związku Radzieckim - zarzucił na jednym ze spotkań. Turner miał kilka wtyczek sowieckich, chociaż pewien był tylko jednej. Dwie inne zostały utracone, prawdopodobnie zlikwidowane.

W 1977 Turner spotykał się z prezydentem trzy razy w tygodniu. Potem Carter poświęcał mu już tylko jeden dzień, natomiast w późniejszym okresie rozmowy te zostały zredukowane do jednej na dwa tygodnie. O taki obrót rzeczy Turner obwiniał Brzezińskiego, który kiedyś wyraził opinię, iż jego studenci dyplomowi w Uniwersytecie w Columbii są lepszymi analitykami, niż CIA.

Kiedy chory na raka szach Iranu przyjechał do Stanów Zjednoczonych w październiku 1979 roku na leczenie (dwa tygodnie przed wzięciem do niewoli amerykańskich zakładników), Biały Dom chciał, żeby CIA założyła podsłuch w szpitalnym pokoju zdetronizowanego władcy. Celem było wykrycie planów tego niestabilnego człowieka. Turner argumentował, iż szach ma te same prawa co obywatel amerykański, a w świetle prawa CIA nie może zbierać informacji na terenie USA Otrzymał jednak pisemne polecenie. W tej sytuacji zatwierdził elektroniczną inwigilację trzech prywatnych pokojów szacha na siedemnastym piętrze nowojorskiego szpitala, chociaż nadal nie uważał tego za właściwe.

Carter i Brzeziński traktowali wywiad jak narzędzie, jak instalację hydrauliczną. Gdy nie działało, gdy "pluskwa" nie zostawała założona zaraz po wydaniu rozkazu, płaciło się słono za to przewinienie. Z czasem Turner zdał sobie sprawę z tego, iż został odizolowany od własnej agencji i od prezydenta, któremu służył.

Starając się dotrzeć do prezydenta-elekta, Turner dostarczył egzemplarz swojej drugiej noty członkowi zespołu przejściowego, który dokonywał przeglądu CIA dla nowej administracji. Zwrócono mu ją oznaczoną sugestiami nawołującymi do szybkiej przemiany agencji w ramię antysowieckiej analizy. Tam, gdzie Turner wymieniał pewne pozytywne cechy CIA, znalazł nabazgraną uwagę: zbyt liberalne, obawa przed kontrowersją polityczną. Co do Kongresowych Komisji Nadzoru Wywiadu i ich personelu, członek zespołu Reagana napisał: lewica musi posunąć się jak najdalej. Turner napisał w swojej notatce, że CIA "nie wytrzyma jeszcze jednego skandalu". Ręcznie napisana notatka twierdziła: klimat się zmienia, zmieni się jeszcze bardziej. Jeśli będziemy działać w oparciu o strach, to zrobimy bardzo niewiele. W miejscu, gdzie Turner napomknął o zdolnościach paramilitarnych największych aktywistów i interwencjonistów CIA - nabazgraną uwaga brzmiała: trzeba odbudować. Turner pomyślał: powodzenia.

Gdy Turner skończył śniadanie, jego szofer, Ennis Brown, pojawił się w drzwiach, aby zabrać go na spotkanie z Reaganem. Turner usiadł z tyłu, gdzie czekały na niego w teczce nocne i poranne wiadomości.

Ciemny, rządowy Oldsmobile zjechał z ulicy Skipwith na 123 ulicę, włączając się w poranny ruch. Brown szybko lawirował, profesjonalnie wykorzystując każdą okazję, by wyprzedzić powolniejsze samochody.

Pracownik ochrony CIA, jeden z czterech, którzy pracowali rotacyjnie w ochronie, jechał ze strzelbą na przednim siedzeniu. Wodził wzrokiem po okolicy, wypatrując czegoś niepokojącego. Był piękny, słoneczny, jesienny dzień, lecz kuloodporne szyby Oldsmobila nie otwierały się, więc nikt w środku nie mógł się cieszyć urokami dnia. Samochód posiadał pełne wyposażenie ochronne, opancerzenie i podłogę przeciwminową.

Na tylnym siedzeniu Turner szeleścił nerwowo papierami. Chciał skoncentrować się na pozytywnych, najbardziej twórczych i śmiałych przedsięwzięciach, które przedstawi Reaganowi w taki sposób, aby ktoś taki jak Reagan, któremu obcy jest wywiad i który nigdy nie piastował federalnego urzędu, mógł się zorientować na czym to polega. Turner przedstawiał informacje Reaganowi tak, aby móc utrzymać się jeszcze na stanowisku.

Jedną z najtajniejszych operacji była CNCP (Special Navy Control Programm - Specjalny Program Kontrolny Marynarki Wojennej). Navy Special - jak była nazywana, w ramach której amerykańskie łodzie podwodne tropiły jednostki rosyjskie, a także przeprowadzały bardzo ryzykowne inwigilacje na rosyjskich wodach terytorialnych lub wewnątrz portów. Jej działanie obejmowało podkładanie wyszukanych elektronicznych urządzeń odbiorczych - "strączków" - służących do nasłuchu kanałów łącznościowych w radzieckich kablach podmorskich. Były to bardzo niebezpieczne operacje. Narażały na ryzyko zarówno życie załogi, jak i samą jednostkę. Działania te były chlubą Marynarki Wojennej, która bardzo lubiła takie męskie, śmiałe wyczyny. Każda misja musiała być zatwierdzona przez prezydenta. Łódź podwodna wychodziła w morze, zakładała "strąk" nasłuchowy, opuszczała okolicę. Tygodniami czekała na powrót w celu wyciągnięcia taśm z urządzenia odbiorczego zainstalowanego na kablu. Taśmy niezwłocznie przekazywano ponownie NSA, a informacje z nich uzyskane przekazywano do wiadomości niewielu osobom w CIA, Departamencie Obrony i w Białym Domu. Czasem Turner uważał, że informacja miała marginalną wartość, jeżeli wziąć pod uwagę ryzyko.

Musiał być jednak sprawiedliwy, nieraz łódź podwodna wracała z bardzo bogatym żniwem danych o wojskach radzieckich. Była to jedna z niewielu operacji, która uzyskiwała duże ilości wysokiej jakości, rzetelnych informacji wywiadowczych o Związku Radzieckim. Od czasu

do czasu "połów" obejmował nagrane rozmowy urzędników sowieckich, ujawniające ich niepewności, kłamstwa i słabości. Tak jak wiele działań wywiadowczych i to oparte było na błędach popełnianych przez drugą stronę. Sowieci uznali, że kable podmorskie nie mogą być nasłuchiwane, więc połączenia nie posiadały skomplikowanych systemów kodujących, zdarzało się nawet, iż nie posiadały żadnych zabezpieczeń szyfrowych.

Innym projektem był Indigo - nowy, ściśle tajny system, właśnie opracowywany. Miał on być kluczem do sprawdzania przyszłych umów z Sowietami na temat kontroli zbrojeń. Wykorzystując obrazy z radaru, Indigo widziałby przez chmury i mógłby działać w nocy, kiedy satelity fotograficzne były ślepe. Te specyficzne właściwości były szczególnie ważne w Europie Wschodniej, gdzie "diabelskie zachmurzenie" potrafiło utrzymywać się całymi tygodniami.

W wielu krajach elitarne zespoły CIA i Narodowej Agencji Bezpieczeństwa (SCE) prowadziły działania podsłuchowe za pomocą najnowszych gadżetów. SCE osiągnęło mistrzostwo w sztuce szpiegowania, dostarczało dosłownych transkrypcji ze spotkań rządowych na wysokim szczeblu w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Azji oraz transkrypcji rozmów telefonicznych pomiędzy ważnymi politykami. Informacje te uzupełniały doniesienia agentów CIA, szpiegujących z amerykańskich ambasad.

W swojej notatce "Tylko do wglądu DCI", Turner napisał: Większa potrzeba informacji na temat roli sojuszników i przyjaciół.

Szpiegowanie przyjaciół było sprawą delikatną, lecz konieczną. Szach Iranu był wielkim przyjacielem Stanów Zjednoczonych i CIA, a jego służba wywiadowcza - wywołujący lęk SAVAK - była głównym źródłem informacji dla agencji w Iranie. Dopiero teraz Turner zdał sobie sprawę z tego, jak wielki błąd popełnili. On i jego CIA całkowicie mylnie sklasyfikowali Chomeiniego jako łagodnego, sklerotycznego kleryka, a teraz doszło do tego, że to właśnie on (Chomeini) trzyma w niewoli obywateli amerykańskich. Doszedł do wniosku, że nic tak nie może zaskoczyć, jak poczynania przyjaciela; z nieprzyjaznymi narodami było nawet łatwiej - CIA wiedziała przynajmniej, czego się może po nich spodziewać.

Od czasu rewolucji irańskiej, Turner postarał się o zwiększenie sieci płatnych agentów w zagranicznych rządach i służbach wywiadowczych, działania te obejmowały także niektórych sojuszników i przyjaciół. Przykładem był Egipt. Operacja CIA w Egipcie, mająca na celu ochronę prezydenta Anwara Sadata i dostarczanie informacji o spi-

skach zmierzających do obalenia władzy, umożliwiała CIA dostęp elektroniczny i bezpośredni do rządu, społeczeństwa i przywódcy. Pałacowe plotki głosiły, iż Sadat pali trawkę i miewa ataki lęku, lecz Turner nigdy nie zwracał uwagi na tego rodzaju pomówienia. Było mało prawdopodobne, aby CIA mogła zostać zaskoczona jakimś posunięciem Sa-data, sieć informacji była zbyt szczelna.

Turner wiedział, że książę koronny Fahd z Arabii Saudyjskiej dość dużo pije, wbrew surowym zasadom religii muzułmańskiej. Miał także ściśle tajne raporty o zdrowiu radzieckiego I sekretarza, Leonida Breż-niewa, które były bardzo istotne dla Białego Domu - zwłaszcza w przededniu negocjacji. Wsparcie wywiadu informacjami dotyczącymi kontroli zbrojeń było świetne; NSA była w stanie rozszyfrować informacje dotyczące testów dokonywanych na sowieckich pociskach. Natomiast informacji na temat tego, co dzieje się w Biurze Politycznym -Najwyższej Radzie Związku Radzieckiego - praktycznie w ogóle nie było. A właśnie tego typu wiadomości najbardziej pragnęli Carter i Brzeziński, w tej sprawie jednak Turner nie był w stanie wiele zdziałać.

Podczas swojej kadencji w CIA, Turner nigdy nie widział takiego raportu, który byłby wart ryzyka czyjegoś życia. Niemniej musiał żądać większej ilości informacji. To była jego praca. W ciągu czterech lat tylko raz odrzucił propozycję delikatnej operacji za granicą. Miała to być powtórka wcześniejszej, udanej akcji. Uznał, że powtórki są zbyt ryzykowne.

Zadanie Turnera w ciągu następnych dwóch tygodni będzie polegało na wprowadzeniu nowego prezydenta w obecne realia i wiele innych ważnych spraw. Reagan będzie musiał zobaczyć cały plan rozmieszczenia operacji wywiadowczych. Musi poznać możliwości i ograniczenia CIA

Na przykład, w operacji nazwanej Cervical Rub (Tarcie Szyjkowe) -kryptonim wybrany przypadkowo - precyzyjne elektroniczne urządzenie skonstruowane i ukryte tak, żeby wyglądało jak gałąź, miało być "usadzone" na drzewie znajdującym się przy sowieckiej bazie lotniczej, w celu uzyskania danych na temat zaawansowania sowieckich radarów MiG. Baza mieściła się w pobliżu chętnie odwiedzanego parku. Agentowi wystarczyłoby tylko w którąś niedzielę przejść przez płot, wspiąć się na drzewo i wkręcić urządzenie. Jednak Cervical Rub został opóźniony, ponieważ jedyny osiągalny pracownik CIA nie był Europejczykiem i uważano, że zbyt się wyróżnia, aby pozostał niezauważony przez odpoczywające rodziny.

Problem tkwił w tym, że operacje były ryzykowne i wiele szczegółów musiało do siebie pasować. Może informacje o sowieckich syste-

mach radarowych były ważniejsze od niektórych danych z Biura Politycznego, ale CIA nie mogła podsłuchiwać całego świata.

Oldsmobile Turnera dojeżdżał do Lafayette Park naprzeciw Białego Domu i tu skręcił w jednokierunkową Jackson Place. Zatrzymał się przed domem nr 716 - rządową kamienicą z czerwonej cegły, w której mieszkał Reagan. Turner wysiadł i wbiegł po sześciu schodkach.

Tymczasowa rezydencja Reagana była niewyróżniającym się czteropiętrowym budynkiem. Sześć lat temu, wiceprezydent Nelson. A. Rockefeller wykorzystywał tę znakomicie chronioną kamienicę jako kwaterę główną komisji, której przewodniczył i która badała niejasne działania CIA. Reagan był jednym z ośmiu członków, choć nie wykazał się wielką aktywnością w obradach, przychodząc tylko na dziesięć z dwudziestu sześciu zebrań komisji. Kiedy opracowano sprawozdanie końcowe, Reagan bronił CIA, twierdząc: W każdej biurokratycznej strukturze liczącej około 16 tysięcy osób będą ludzie, którzy popełniają błędy i robią to, czego nie powinni.

Niedługo po wejściu Turnera, Reagan zszedł i ciepło go pozdrowił. Prezydent-elekt nie okazywał żadnego niepokoju, niecierpliwości, tylko naturalną życzliwość. Towarzyszyli mu George Bush, który był DCI przed Turnerem, główny doradca Reagana, Edwin Meese III - sympatyczny prawnik oraz inni doradcy. Był także Bili Casey.

Turner przedstawił zwięzły opis równowagi wojskowej w Europie i Ameryce Środkowej. Podał aktualne informacje na temat Polski, której Sowieci grozili inwazją, żeby stłumić niezależny związek zawodowy Solidarność. Napowietrzne satelitarne zdjęcia rekonesansowe i podsłuch łączności elektronicznej przechwycone z Berlina - światowej stolicy gromadzonych informacji wywiadowczych-dostarczały jednoznacznych relacji.

- Była też informacja osobowa - dodał Turner znacząco.

Casey pokręcił głową.

Turnera korciło, aby wyjawić, iż CIA miała głęboko zakonspirowanego szpiega, pułkownika w polskim sztabie generalnym, który dostarczał bieżących informacji dotyczących zamierzeń Polaków i Sowietów. Wojskowej rangi raporty pułkownika były rozprowadzone na liście BIGOT, wyłącznie do tych najwyższych rangą urzędników CIA, którzy absolutnie musieli o tym wiedzieć. Sprawozdania były doręczane do rąk własnych każdego z nich, w teczce oznaczonej charakterystyczną niebieską obwódką. Oznaczała ona, iż wiadomości znajdujące się w niej pochodzą z ważnego źródła osobowego. Wiceprezydent Wał-

ter F. Mondale i Brzeziński byli tymi nielicznymi, którzy posiadali stały dostęp do listy z niebieską obwódką. Nazwisko pułkownika Ku-klińskiego nigdy nie było wymieniane w tych raportach i znało je tylko kilku urzędników CIA.

Dokonując przeglądu "gorących" miejsc na świecie, Turner od czasu do czasu spoglądał na Caseya. Było w nim coś beznamiętnego. Mówił niewyraźnie, a jego sposób mówienia przypominał transmisję na krótkich falach. Parę kosmyków szczeciniastych włosów po bokach łysej głowy uparcie sterczało w różnych kierunkach, nadając mu wygląd starego profesora. Miał duże uszy, płaski nos i głębokie bruzdy na twarzy. Sprawiał wrażenie roztargnionego, mimo to Turner wyczuwał jego skupienie.

Później Casey podszedł do niego. Wyglądał trochę jak garbaty, wyciągając rękę na powitanie z przesadzoną, ale w odczuciu Turnera, prawdziwą jowialnością. Ramię uniósł wysoko, dużą dłonią złapał rękę Turnera.

- Cześć, Stan - powiedział głośno Casey szeroko się uśmiechając. Odciągnął Turnera na bok.

- Ta historia o przejęciu przeze mnie kierownictwa - powiedział Casey zniżając głos - to nieprawda. Nic jeszcze nie zostało postanowione.

Nie było to absolutne dementi artykułu. Być może, czując niepokój Turnera, Casey dodał: - Nie pcham się na twoje stanowisko.

Turner wyszedł z głęboką niepewnością, co do przyszłości swojej i CIA. Istniały pewne symptomy wskazujące na to, że wykluczono go z gry, ale nie miał jeszcze na to stuprocentowych dowodów.

Później, tego samego dnia, Meese przekazał Turnerowi wiadomość przez Biały Dom Cartera. Meese był ogólnie uznawany za autorytet w sprawach przyznawania kluczowych stanowisk w nowej administracji, był także uważany za zastępcę prezydenta-elekta. Meese dał mu do zrozumienia, że to nie on opublikował tę historię o Caseyu, jednak zasugerował, iż mianowanie Caseya nie jest wykluczone.

ROZDZIAŁ l

Chociaż Casey nie pchał się na stanowisko dyrektora, to odniósł jednak wrażenie, że Turner mu nie wierzy. Prawdę mówiąc, miał ochotę na stanowisko sekretarza stanu lub obrony. Te stanowiska się liczyły i mogły stanowić narzędzia nowej polityki zagranicznej i wojskowej. Ale zdawał sobie sprawę, iż może zostać zmuszony do zadowolenia się czymś

mniej odpowiedzialnym. Nie należał do bliskich, kalifornijskich przyjaciół prezydenta-elekta, a wydawało się jasne, że w nowym rządzie Kalifornijczycy będą dominować. Do kampanii Reagana dołączył późno, a jego ostateczna rola kierownika kampanii, mająca teoretyczne znaczenie, była poniekąd przypadkowa. Nie był długotrwałym, zaangażowanym "reaganistą".

W ubiegłym roku (1979) ni stąd, ni zowąd odebrał telefon od Reagana, który prosił o pomoc. Casey przez całe życie był zagorzałym republikaninem, prawnikiem bogaczy, przyjmującym w biurze przy Park Avenue 200 w Nowym Jorku. Zarobił miliony na szeregu spekulacyjnych inwestycjach giełdowych, na autorstwie i redakcji około dwóch tuzinów książek o tematyce podatkowej, inwestycyjnej oraz prawnej. Pieniądze dawały mu czas na uprawianie ulubionej gry - polityki. Po odbyciu służby w charakterze pracownika kampanii, organizatora, pisarza przemówień i uczestnika konwencji republikańskich, od 1940 roku zajmował kilka wyższych stanowisk federalnych w administracji Nixona i Forda, z których najważniejsze było stanowisko przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych w latach 1973-1974.

- Jest za wcześnie, żeby przyłączyć się do pana kampanii - powiedział Casey Reaganowi podczas tej rozmowy telefonicznej. Wyjaśnił, że jego niechęć do zaangażowania się w tej chwili nie powinna być postrzegana jako brak sympatii, wręcz przeciwnie.

Chwycił książeczkę czekową i prędko wypełnił czek na tysiąc dolarów, które przeznaczył na rzecz kandydatury Reagana - tak samo zresztą postąpił w przypadku innych republikańskich optymistów. Był to maksymalnie dopuszczalny prywatny datek. Nabazgrał nazwisko na dole czeku - "W w William, parodiujące styl pisania rodem z dobrej szkoły. Nauczył się tego w liceach nr 13 i 89 sześć dziesięcioleci wcześniej, w dzielnicy Elmhurst należącej do niskiej średniej klasy w Queens w Nowym Jorku. Litera "y" na końcu "Casey" była mocno napisanym, podręcznikowym "y", z prawie prostym, długim ogonkiem i przepięknie zakręconą pętelką, tak jakby stwarzał podpis pewny siebie, ale nie zarozumiały.

Na jego świadectwie z drugiej połowy szóstej klasy w szkole średniej nr 89, było dziewięć ocen bardzo dobrych i jedna trójka ze sprawowania - jedyny stopień w szkole niższy niż czwórka. Jego nauka była oceniona na piątkę. Koledzy z klasy nazywali go "Wulkanem". Od roku 1924 jego życie było ciągłym marszem na drugą, lepszą stronę. Nauczył się grać w golfa dzięki noszeniu kijów, a teraz należał do dobrego klubu. W latach 1934-35 studiował w Katolickim Uniwersytecie

Pracy Społecznej, gdzie większość studentów stanowiły zakonnice, księża i ludzie o zdecydowanych przekonaniach religijnych. Na dole jego dyplomu ktoś nabazgrał "bardzo dobrze". Casey doszedł jednak do wniosku, że praca społeczna jest dla kobiet i przeniósł się do katedry prawa. W tym samym roku przekazał też na cele dobroczynne równowartość rocznej pensji pracownika socjalnego - 21.970 dolarów. Był pospolitym człowiekiem obdarzonym niepospolitym bogactwem. Miał nadzieję, że jest grubą rybą, człowiekiem majętnym, człowiekiem interesu. Sztuki awansu społecznego nauczył się dwutorowo: poprzez osobiste bogactwo i biznes oraz poprzez doświadczenie zdobyte w rządzie, radach, komisjach, a także przez zaangażowanie polityczne. Zdawał sobie sprawę, że to wszystko zostało uzyskane częściowo kosztem utraty reputacji. Wielu uważało go za niesmacznego biznesmena, który dorobił się szybko pieniędzy, dzięki szeregowi oportunistycznych inwestycji i niezliczonym rzutkim ruchom w interesach -jak magnes przyciągał kontrowersyjne opinie. Znany był jako człowiek ostro grający na giełdzie, którą kiedyś sam kierował. Wydawał się obojętnie przyjmować krytykę, jak ktoś przyzwyczajony do spraw sądowych, ale pod tą maską ukrywał pragnienie akceptacji i poszanowania. Przy całym jego oddaniu religii, sprawie republikańskiej, jak również akcjom, których portfel posiadał - był otwarty na różne idee, ale sztywny w stosunku do ludzi. Przyjaciół obdarzał całkowitą lojalnością, z tym że ukazywał różne oblicza w różnych kręgach.

Po jakimś czasie Reagan ponownie zadzwonił do Caseya. Chciał czegoś więcej niż tysiąc dolarów. Miał przyjechać do Long Island - miejsca zamieszkania Caseya - na imprezę promocyjną. Na pytanie, czy mogliby się spotkać, Casey odpowiedział twierdząco. Zjedli śniadanie w zajeździe niedaleko domu Caseya - dużego wiktoriańskiego majątku o nazwie Mayknoll.

Przez półtorej godziny obaj mężczyźni prowadzili pogawędkę o perspektywach republikanów w wyborach. Casey słyszał, że Reagan jest płytki, ale uznał go za dostatecznie poinformowanego w dziedzinie ekonomii i zagadnień bezpieczeństwa narodowego. Reagan nie zagłębiał się zbytnio w te problemy, bardziej kierował się wyczuciem i intuicją, odpowiadało to jednak przekonaniom Caseya na temat wolnego rynku, silnej obronności i aktywnego antykomunizmu. Reagan był tylko o dwa lata od niego starszy, mieli podobne poglądy. Obaj w dzieciństwie byli biedni. Caseya pociągało urozmaicone życie Reagana -jego praca komentatora sportowego, aktora, związkowca, gubernatora... imponował mu on także jako konserwatywny mówca. Do pewnego stop-

nią ich życiorysy były podobne - Casey był prawnikiem, pisarzem, mistrzem szpiegowskim w OSS, historykiem amatorem (pisał wtedy książkę na temat OSS), a także był urzędnikiem państwowym. Obaj przeżyli kryzys i cztery wojny. Obu bawiła dobrze opowiedziana anegdota i lubili się pośmiać. Jednak, co najważniejsze, obaj gardzili Jimmy Carterem i tym, co uważali za jego słabość: niezdecydowaniem oraz niezdrowymi skłonnościami do obaw.

Wkrótce Casey został powołany na stanowisko w Komisji Wykonawczej kampanii Reagana. Wiedział, że będzie ciężko, ale traktował to jako misję. Popędził tam; przejrzał księgi, poznał Meese'a i najbliższego przyjaciela Reaganów - niskiego, przyjemnego człowieka - Mi-chaela Deavera.

- Chcę, żebyście przyjechali do miasta i zjedli lunch z Ranem i Nancy Reagan - tak mówił Casey swoim lojalnym przyjaciołom republikanom, zapraszając ich na imprezę dla uzyskania funduszy. Jeżeli wahali się, dodawał: - Słuchaj, nie chcesz chyba być poza tym wszystkim? Ten facet wygra. Ten facet będzie prezydentem.

Casey umiał wyciskać nowojorskie, republikańskie pieniądze. Intensywnie pracując przez telefon, zebrał 500.000 dolarów na rzecz kampanii Reagana pod koniec 1979 roku. Na początku 1980 roku, gdy szef kampanii John P. Sears został zwolniony, Reagan poprosił Caseya o przejęcie tej funkcji.

Na to właśnie Casey polował przez całe życie. Polityka była jego pierwszą i największą miłością.

Podczas konwencji republikanów w 1952 roku, Casey - wówczas 39-letni - patrzył z rozczarowaniem jak konserwatywny senator Robert A. Taft został pokonany przez Dwighta D. Eisenhowera w republikańskiej nominacji prezydenckiej. Niedługo potem Casey podzielił tę opinię z 26-letnim Williamem F. Buckleyem Jr., już wtedy lansowanego na konserwatywnego, cudownego chłopaka, za sprawą książki Bóg i człowiek w Yale. Casey i Buckley byli członkami antykomunistycznego, antyliberalnego bractwa w Nowym Yorku. Był to bardzo elitarny klub - liczący może pięćdziesięciu członków. Buckley żartował, że tajny był tam nawet uścisk ręki. Casey powiedział Buckleyowi: - Gdybym ja zarządzał tą kampanią, to Taft wygrałby tę nominację. Buckley pamiętał te słowa przez długie lata. Toteż w 1980 roku, gdy Reagan zadzwonił do swojego przyjaciela Buckleya i powiedział mu: - Wyrzuciłem Johna Searsa i zatrudniłem Billa Caseya, Buckley był zachwycony. Dla Buckleya Casey był zawsze na swoim miejscu, z jed-

nym tylko niewielkim odchyleniem. W 1966 roku, po zupełnie nieudanej kandydaturze Barr^ego Goldwatera na prezydenta, Casey rozpoczął swoją pierwszą i na szczęście jedyną próbę uzyskania stanowiska państwowego. Starał się o nominację do Kongresu z ramienia swojego okręgu North Shore Long Island, mając poparcie skrzydła partii dowodzonego przez Nelsona Rockefellera i Jacoba K Javitsa. Nominację republikańską wygrał Steven B. Derounian z obozu Goldwatera, a Casey powrócił za kulisy, gdzie według Buckleya i wielu nowojorskich republikanów, było jego właściwe miejsce.

Jako nowy kierownik kampanii Reagana, Casey musiał ocenić ośrodki władzy skupiające się wokół Reagana. Spojrzenia, ukradkowe i delikatne aluzje... przeważnie mówiły jedno: Nancy. Aktor James Stewart zauważył kiedyś: - Gdyby Ronald Reagan ożenił się z Nancy wcześniej, to mógłby dzięki niej dostać Oscara. Casey rozumiał, że Nancy Reagan była najlepsza w prowadzeniu interesów męża.

Jednak Casey nie zawsze dobrze się czuł przy ultraprawicowcach w kampanii. - Są pośród nas szaleńcy, a ja jestem członkiem Rady ds. Stosunków Międzynarodowych - powiedział drugiemu członkowi kampanii. Nie dodał, że początkowo został odrzucony i był wściekły, że zaproponowano mu członkostwo dopiero wtedy, gdy został podsekretarzem stanu w 1973 roku. Caseya kusiło, by wyrzucić zaproszenie do ustępu i powiedzieć im, żeby poszli do diabła, lecz przyjął to spokojnie. Był to przydatny, choć pretensjonalny list uwierzytelniający.

Niektórzy członkowie kampanii i reporterzy opisywali Caseya jako "rozlazłego". Zostawiał rzeczy w pralniach całego Waszyngtonu i Los Angeles. Czasem podróżował bez walizki i po prostu kupował czyste ubrania, kiedy ich potrzebował. Kiedyś Deaver siedział koło niego na zebraniu i po zapachu doszedł do wniosku, że Casey nie miał czasu iść na zakupy. Następnego dnia Casey był wyszorowany do czysta, ewidentnie świadom wczorajszego niedopatrzenia. Jednak Deaver zdawał sobie sprawę, że gdy Casey wykonywał zadanie, nic nie mogło mu w tym przeszkodzić; pracował w nocy i w weekendy. Był to upór godny podziwu.

Na miesiąc przed wyborami, w oczekiwaniu na zwycięstwo Reagana, Casey stworzył nierzucającą się w oczy, półoficjalną Tymczasową Komisję Doradczą, wybierając grupę siedemnastu starszych i doświadczonych ekspertów, łącznie z byłym prezydentem Fordem i innymi wysoko notowanymi republikanami i demokratami. Sam przewodniczył grupie, przydzielając referaty i zadania. Niektórzy uważali, że plasował się na środku sceny, jako potencjalny sekretarz stanu. Po krótko sprawowanym urzędzie podsekretarza stanu ds. gospodarczych

w latach 1973-74, został stamtąd usunięty przez ówczesnego sekretarza Henry A. Kissingera. O tym, że Casey nie posiadał większych wpływów świadczy fakt, iż w swoim 2690-stronicowym dwutomowym pamiętniku Kissinger poświęcił mu jeden ogólnikowy odnośnik i umieścił go w Komisji Doradczej Reagana.

Grupa czuła bezpośrednie i ważne wyzwanie dla przychodzącej administracji: była to insurekcja komunistyczna w niewielkim kraju w Ameryce Środkowej. Casey zdecydował, że niepozorny Salwador jest najważniejszym punktem na świecie. Jeżeli Stany Zjednoczone nie mogły sobie poradzić z zagrożeniem na własnym podwórku, to wiarygodność Reagana będzie narażona na ryzyko w pozostałych częściach świata. Casey osłupiał, gdy dowiedział się, że CIA zlikwidowała swoją komórkę w Salwadorze dla oszczędności w 1973 roku i otworzyła ją ponownie w 1978 r. Oznaczało to pięcioletnią lukę -jak to się mogło stać? Co się działo w CIA? Wywiad ma być pierwszą linią obrony. Jeśli nie dołoży się starań w celu zdobycia informacji, to wywiad nie odegra żadnej roli w konkretnych działaniach.

W dzień po spotkaniu z Turnerem, 20 listopada 1980 r. Reagan odleciał z powrotem do Kalifornii. Podczas gdy on czekał na przejęcie urzędu, dusza administracji Reagana pozostawała do wzięcia. Nikt nie rozumiał tego lepiej niż jego konserwatywni przyjaciele w Kalifornii. Postarali się, żeby Reagan przyjął ważnego gościa z zagranicy. Był nim pułkownik Alexander de Marenches, szef francuskiego odpowiednika CIA - Służby Dokumentacji Zewnętrznej i Kontrwywiadu - SDECE. Marenches był dobrze znaną postacią w europejskich środowiskach konserwatywnych. Korpulentny, wąsaty i patrycjuszowski, miał żonę Amerykankę, szefował SDECE od dziesięciu lat. SDECE, nazywane "Basenem." z powodu usytuowania budynków jej centrali obok basenu Tonselles na peryferiach Paryża, odgrywała dużą rolę we francuskiej polityce wewnętrznej. Marenches miał w gabinecie mapę świata, na której rozprzestrzenianie się komunizmu zaznaczano na czerwono. Pomniejszone wersje tej mapy były wręczane oficjalnym gościom. Kilka lat wcześniej dał jedną z takich map admirałowi Turnerowi podczas oficjalnego spotkania łącznościowego pomiędzy szefami wywiadu.

Podczas wizyty w Kalifornii, Marenches miał więcej do zaoferowania niż kolorową mapę. Praca szpiegowska dla tego urzędnika francuskiego było niezwykle poważną sprawą, podejmowaną z wielkim ryzykiem, w oczekiwaniu na wielkie zyski. Nie miał zbyt dobrej opinii o metodach CIA, polegających na ukrywaniu agentów za granicą jako

2 - VEIL - Tajne wojny CIA

dyplomatów w ambasadach amerykańskich. Szef komórki CIA i starsi oficerowie - często wszyscy oficerowie - byli łatwo rozpoznawani, narażając swoją szpiegowską działalność na ośmieszenie. Bardziej efektywne, choć trudniejsze, było utajnione działanie. W akcjach tych agenci podszywali się pod różnego autoramentu sprzedawców np. samolotów; popularnością cieszył się także dyskretny wywiad środowiskowy. Prawdziwe szpiegostwo polegało na całkowitej asymilacji - a był to spory wysiłek. Czasem europejskie służby wywiadowcze wykorzystywały dziennikarzy jako szpiegów, ale Amerykanie wystrzegali się tego. Wolność słowa ceniona była wyżej niż bezpieczeństwo narodowe. W oczach Marenchesa szpiedzy udający dyplomatów byli niezbyt poważni. ~

Marenches rozmawiał z prezydentem-elektem o wspólnych problemach: groźbie komunizmu, niebezpieczeństwie słabości w sferach wojskowych i wywiadowczych. Mówił jednak ogólnikowo.

- Nie udzieli mi pan rady? - zapytał Reagan. - Wszyscy mają dla mnie rady.

- Mogę panu tylko powiedzieć o ludziach - odpowiedział Marenches (mówił doskonałą angielszczyzną - uważał, że języki obce są absolutną koniecznością dla oficera wywiadu). Mógł powiedzieć prezy-dentowi-elektowi tylko o "ludziach, z którymi powinien się zobaczyć i takich, z którymi nie powinien".

- Z kim powinienem się zobaczyć?

Marenches wymienił Aleksandra Sołżenicyna - radzieckiego pisarza. On rozumie naturę sowieckiego zła. Reagan powinien także spotkać się z Jonasem Savimbi - przywódcą ruchu oporu w Angoli, który walczył z reżimem komunistycznym w południowo-zachodnioafrykań-słdm państwie. Stany Zjednoczone udzielały Savimbi tajnego wsparcia CIA, aż do 1976 roku, gdy Kongres uchwalił tzw. Poprawkę Clarka, zakazującą tajnej akcji w Angoli.

- Jeżeli chce pan dowiedzieć się czegoś o piekle, powinien pan rozmawiać z tymi, którzy tam byli - oświadczył francuski szef wywiadu.

- Z kim nie powinienem się spotkać? - zapytał Reagan.

- Z wieloma - odpowiedział Marenches - ale podam panu jednego, który wystarczy za nich wszystkich: Armand Hammer. Hammer był prezesem firmy Occidental Petroleum i długoletnim przyjacielem wielu przywódców radzieckich. Był symbolem odprężenia*.

* Harry Drucker potwierdził, że obaj byli stałymi klientami, ale zaprzeczył jakoby Hammer kiedykolwiek ustalał, żeby siedzieć koło Reagana.

- Dziwne - powiedział Reagan - widuję go często. Za każdym razem kiedy idę do fryzjera, to oft tam jest.

- Wie pan, co mam na myśli? - zapytał Marenches.

Hammer złożył niedawno kategoryczne żądanie: za każdym razem, kiedy Reagan ustalał wizytę u fryzjera w salonie Druckers w Beverly Hills, Hammer chciał zamówić krzesło obok.

Marenches miał dodatkową uwagę: - Niech pan nie ufa CIA. To nie są poważni ludzie.

Szef francuskiego wywiadu nie uważał, aby w CIA był',,kret", niedbałe zabezpieczenia, czy też przypadkowe przecieki do prasy - miał na myśli brak wytrwałości.

Reagan powtórzył ostrzeżenie Marenchesa - Proszę nie ufać CIA - George'owi Bushowi, który był szefem CIA w latach 1976-77. Bush uważał to za bzdurę, ale na Reaganie ostrzeżenie to wywarło głębokie wrażenie. Bush powiedział jednemu z przyjaciół z CIA, że biorąc pod uwagę zdystansowany styl rządzenia Reagana i jego nieznajomość spraw wywiadu, ważne jest, aby Reagan miał szefa CIA, z którym by czuł się pewnie, kogoś, komu w pełni by ufał. Kwestia ta nabrała jeszcze większej wagi po przestrodze Marenchesa.

Casey patrzył z pewną konsternacją na postępy w doborze gabinetu Reagana. Na każde stanowisko w gabinecie była lista trzech nazwisk, a on został wytypowany na sekretarza stanu i obrony, jednak nie było osoby ogólnie koordynującej. Tak jak i w czasie kampanii istniały enklawy władzy, z których żadna nie była naczelna. Był Meese i Kalifornijski Gabinet Cieni. Były indywidualne ambicje optymistów i był wreszcie sam Reagan, już z powrotem u siebie w domu w Palisades w Kalifornii. Chrzaniło się wszystko strasznie. Reagan ostatecznie postanowił, że jego pierwszym kandydatem na sekretarza stanu będzie George P. Shultz, były członek gabinetu Nixona i Forda (sekretarz pracy, dyrektor Biura Zarządzania i Budżetu, sekretarz skarbu). Sądząc widocznie, iż podwaliny zostały położone, Reagan zadzwonił do Shultza. Kłopot polegał na tym, że Shultz słyszał już o umieszczeniu swego nazwiska na liście typującej na stanowisko sekretarza skarbu.

- Chciałbym, żeby pan przyszedł do mojego sztabu - prezydent-elekt powiedział do Shultza, z niezamierzoną dwuznacznością.

Shultz odmówił, myśląc, że chodzi o skarb.

Deaver, który był w pokoju, gdy Reagan dzwonił, dowiedział się dopiero kilka miesięcy później co się stało. Gdyby sprawę przedstawiono w innym świetle, Shultz objąłby to stanowisko.

Kolejnym kandydatem Reagana, mającym objąć posadę sekretarza stanu był Alexander M. Haig. Co najważniejsze Nancy Reagan go aprobowała. Uważała, iż Haig miał cechy gwiazdora - był przystojny, zdecydowany, miał wojskową postawę, był czarujący i ciepły. Główna gwiazda. Stało się jasne, że luk w znajomości podstaw polityki zagranicznej u Reagana nie mogła wypełnić Komisja Doradcza Caseya. Haig posiadał wszystkie potrzebne cechy. Był generałem o czterech gwiazdkach, który dowodził siłami NATO w Europie, miał doświadczenia w Białym Domu jako następca Kissingera i szef sztabu Nixona.

- Nie dostanę "stanu" - powiedział Casey przyjacielowi - wszyscy poparliśmy Haiga. Potrzebujemy prestiżu.

Caspar W. Weinberger - stary, kalifornijski przyjaciel Reagana -

zdobył "obronę".

Zirytowany Casey wrócił do Nowego Yorku, żeby pozałatwiać swoje sprawy, robił to bez zapału, nic bowiem nie było tak podniecające jak to, co działo się w Waszyngtonie i Kalifornii, gdzie wybierano resztę gabinetu. Pozostawał w kontakcie z Meese'em. Casey dał do zrozumienia, że chciałby służyć w nowym gabinecie, ale pozostało niewiele stanowisk. DCI nie był częścią gabinetu. Meese, świadomy urażonej ambicji Caseya, powiedział mu, że stanowisko DCI może być łatwo promowane do rangi gabinetowej. Miały miejsce dalsze rozmowy.

Meese powiedział Deaverowi: - Bill Casey chce być szefem CIA.

- Uważani, że to błąd - odpowiedział Deaver. - Nie sądzę, żebyśmy mogli dać takie stanowisko politycznemu najemnikowi.

Meese natomiast dał do zrozumienia, że interes ma być ubity lada moment. Casey był dobrym człowiekiem, znał wywiad i zasługiwał na wysokie stanowisko. Pod warunkiem, że się zgodzi. Deaver nie powiedział nic więcej. Meese poszedł do Reagana i zaproponował Caseya do CIA oraz stwierdził że DCI winno być stanowiskiem gabinetu.

- W porządku, zgadzam się - powiedział Reagan. To było całe jego zaangażowanie, poza tym, iż zadzwonił do Caseya z tą propozycją.

Reakcja Caseya była chłodna. Powiedział prezydentowi-elektowi, że chciałby to przemyśleć i poradzić się swojej żony Sophii.

- Dobrze - powiedział cierpliwie Reagan, ale później wyraził zdziwienie. Co się stało? Myślał, że wszystko było załatwione. Casey chce być szefem CIA, czy też nie?

W małym, skromnym biurze na czwartym piętrze przy K Street w centrum Waszyngtonu, szczupły, dobrze zakonserwowany mężczyzna, posiadający wrodzoną godność i ogładę, obserwował zwycięstwo Rea-

gana z wielkim, aczkolwiek powściągliwym zainteresowaniem. Zezował - a to oznaczało, że rozmyślał. Z reguły namyślał się głęboko. Miał na sobie schludny, odprasowany ciemny garnitur, obowiązkową chusteczkę do nosa, skarpetki podtrzymywane staroświeckimi podwiązkami, buty wyczyszczone. Siwe włosy przygładzone były jakimś gęstym płynem rodem z poprzedniej epoki, ale kilka niesfornych kosmyków wiło się nad kołnierzem.

Tabliczka na drzwiach oznajmiała Safeer Company; była to międzynarodowa firma doradcza, "Safeer" znaczyło w języku farsi "Ambasador". Był ambasadorem USA w Iranie od 1973 do 1976 roku. Dla obcych mógł sprawiać wrażenie podenerwowanego. Jednak ci, którzy go znali, wiedzieli że ta nerwowość oznaczała koncentrację. Zawsze był uważnym słuchaczem. Oceniał argumenty, dokładnie czytał gazety - nawet fragment artykułu na temat nowego ministra obrony Grecji, kilka zdań o głosowaniu w norweskim parlamencie lub wzmiankę o nadwyżce handlowej w Japonii. Był oficerem wywiadu, co prawda aktualnie nie zajmował żadnego stanowiska w wywiadzie, jednak z zamiłowania obsesyjnie filtrował wszelkie informacje.

Richard Helms, jeden z trwałych symboli, kontrowersyjna postać legend o CIA, we właściwy sobie analityczny sposób zaczaj myśleć nad zmianą na stanowisku dyrektora CIA Związki, układy, przekonania i przeszłość Helmsa były związane z agencją. Był w OSS w czasie II wojny, do CIA przyszedł w 1947 roku, objął stanowisko zastępcy dyrektora ds. planowania i był dyrektorem Centralnego Wywiadu od 1966 do 1973 roku w czasie wojny wietnamskiej - w jej kulminacyjnym, najcięższym momencie. Epoka Helmsa obejmowała także początek afery Watergate, przed jej zakończeniem Nixon przeniósł go do Iranu jako ambasadora.

Teraz, w roku 1980, CIA na pewno znowu wejdzie w nowy okres, pod wpływy nowego prezydenta. Kandydatem Helmsa na stanowisko dyrektora CIA był Bili Casey, tradycjonalista. Helms znał go od trzydziestu pięciu lat, od czasów, kiedy obaj służyli w OSS w Londynie. Gdy Helms przyjechał tam w 1945 roku, został przydzielony do Caseya i nie miał gdzie mieszkać. - Zamieszkaj z nami - powiedział Casey. Zaprosił Helmsa do mieszkania przy Grosvenor Street. "Zamieszkaj z nami", to było caseyowskie podejście: podejmował natychmiastowe decyzje, szybki, ciepły, przyjazny, uprzejmy, nie był służbistą, radosny, lekceważący konwenanse. Helms rzadko widywał Caseya w ostatnim roku wojny, gdyż obaj byli bardzo zajęci. Uważał, iż poprzednie doświadczenia Caseya w OSS dawały mu podstawową wiedzę na temat pracy w wywiadzie. Byli wyszkoleni przez Brytyjczyków, a trady-

cje CIA były brytyjskie. Tajne służby i ciche służby. Casey rozumiał szok i poczucie zdrady, jakie odczuwał Helms i jego zwolennicy, przy ujawnianiu tajemnic podczas niedawnych badań w CIA-Komisji Chur-cha i Pike'a w Kongresie i Komisji Rockefellera. Helms uważał, że zeznania jakich od niego zażądano, nie były potrzebne, biorąc pod uwagę tony dokumentów trafiające do Kongresu. Był czas, kiedy nikomu w CIA nie przyszłoby do głowy, żeby napisać książkę... w ostatnim dziesięcioleciu wyszło ich kilka. Było to dla niego niewyobrażalne.

W CIA należy być przygotowanym na ponoszenie ryzyka związanego z pracą w wywiadzie. Lecz nikt nie spodziewał się, iż rząd może być źródłem zagrożenia, że obróci się przeciwko CIA. Helms powiedział, że omal sobie tyłka nie odparzył latając samolotami z Iranu na przesłuchania. Jedno z nich go w końcu pogrążyło. Trzy lata wcześniej nie zgłosił sprzeciwu wobec oskarżenia o wykroczenie w sprawie kryminalnej nr 77650 - "Stany Zjednoczone Ameryki kontra Richard M. Helms" - za odmowę złożenia "pełnych i kompletnych" zeznań przed Komisją Senatu w sprawie tajnych działań CIA w Chile podczas kadencji Nixona. Karą było 2 tysiące dolarów grzywny i dwa lata więzienia w zawieszeniu. Sędzia zarzucił Helmsowi "dyshonor" w otwartej rozprawie sądowej. Adwokat Helmsa, Edward Bennett Williams, oświadczył prasie, że jego klient będzie "nosił ten wyrok jak odznakę honorową, jak sztandar". Byli ludzie rozważni, którzy uważali zarzuty za niesprawiedliwe. Helms próbował zachować tajemnicę, uchronić tajne działania polecone przez prezydenta, przed niepożądanymi osobami. Kryterium przy rozpowszechnianiu ważnych informacji o sprawach wywiadu było takie: czy ci, którzy zostali dopuszczeni do kręgu tajemnicy naprawdę muszą o niej wiedzieć, by dobrze wykonać swoje zadanie. Musiała istnieć absolutna potrzeba takiej wiedzy. Często prezydenci i dyrektorzy centralni nie potrzebowali dokładnych szczegółów - nazwisk, źródeł, dokładnej technologii. Unikanie pytań o Chile było kwestią zdrowego rozsądku.

Pamięć o jego deklaracji braku sprzeciwu ciągle bolała. To była plama, pomimo powszechnego poparcia jakie otrzymał. (Dostał potem owację na stojąco od czterystu emerytowanych oficerów wywiadu w Ken-wood Country Club w Bethesda w stanie Maryland, gdzie dwa kosze na papiery zostały napełnione gotówką i czekami, by spłacić owe 2 tysiące dolarów grzywny). Było w tym wszystkim coś nieuporządkowanego. Istniał konflikt pomiędzy obowiązkiem zachowania tajemnicy a wtrącaniem się i śledzeniem tajemnic przez Kongres. Jakie są nowe reguły? Czy nowe zasady narażały ważne tajemnice na niebezpieczeństwo?

Casey był sprytnym, twardym nowojorczykiem, a w opinii Helmsa Nowy Jork był podłym, ponurym miastem. Albo przeżyłeś, albo szedłeś na dno. A Casey wytrwał dłużej niż większość. Casey nie był mięczakiem - nie można być mięczakiem i przeżyć jako dyrektor. Lekcją dla Helmsa był konflikt w Zatoce Świń. Kennedy żądał wyników - chciał, aby Castro wypadł z gry, żeby zginął; chociaż nie zostało to nigdy powiedziane wprost. Jeżeli Helms - który prowadził wtedy tajne działania - powiedziałby, że nie da się tego zrobić, to on sam zostałby odsunięty.

Sztuka szpiegowania zmieniła się od czasów wojny. Casey będzie się musiał wiele nauczyć. Satelity rekonesansowe zmieniły podejście do pracy w wywiadzie, jak to kiedyś ujął Helms: - Nie będziemy szpiegować poprzez patrzenie do d..., ale przez patrzenie z góry, na głowę.

Helms wiedział zbyt wiele, by mówić cokolwiek... ani pośrednio, ani za kulisami - ani słowa w obronie swojego współlokatora. Mógł zniszczyć szansę Caseya, z pewnością mu nie pomoże. Zrobił więc to, co robił najlepiej przez tyle lat - milczał.

Senator Barry M. Goldwater, zły duch Partii Republikańskiej, prawie krzyknął z radości na wieść o zwycięstwie Reagana. Goldwater czuł szczególną więź z Reaganem. Kariera polityczna Reagana rozpoczęła się w 1964 roku, kiedy wygłosił emocjonujące półgodzinne przemówienie, ostro krytykujące rząd i popierające kandydaturę Goldwa-tera. Wybory prezydenckie w 1980 roku były najmilszym podarunkiem, jaki człowiek może otrzymać - myślał Goldwater. To tak, jakby młodszy brat wprowadził się do Białego Domu. Wraz z absolutnym zwycięstwem Reagana republikanie mieli ostatecznie kontrolę nad Senatem, jeszcze bardziej osładzając świat polityczny Goldwatera.

Wiceprzewodniczący Senackiej Komisji ds. Wywiadu w czasach Car-tera i Turnera, Goldwater, w wieku 71 lat, awansował teraz na przewodniczącego tej komisji, mocnego nowego aparatu, stworzonego w wyniku badań w latach siedemdziesiątych. Jako członek Komisji Chur-cha, badającej CIA w latach 1975-76, odmówił kategorycznie podpisania ostatecznych raportów z powodu ich tonu, który uważał za nieznośnie moralizujący i obłudny. Uważał, że CIA już i tak zbyt wiele oberwała.

To była historyczna okazja do zrobienia absolutnie właściwej rzeczy - bez żadnych kompromisów. Goldwater - opalony, schludny człowiek o władczej prezencji, był tym pokrzepiony. Pomimo pewnych problemów ze stawami biodrowymi, w jego ruchach- pojawiła się nowa energia, w głosie nowa twardość.

Miał też rozwiązanie: znalazł człowieka na stanowisko DCI, który był wart absolutnego zaufania, niech więc strzeże tajemnic, nie dając Kongresowi wtykać cholernego nosa do agencji.

Jednym z pierwszych kroków Goldwatera, jako nowego przewodniczącego Senackiej Komisji ds. Wywiadu, było wprowadzenie swojego najlepszego przyjaciela - emerytowanego porucznika generała - Wil-liama W. Quinna do sztabu komisji w charakterze bezpłatnego konsultanta. Absolwent West Point z 1933 roku, oficer wywiadu w czasie II wojny światowej i pierwszy wicedyrektor Agencji Wywiadowczej Obrony, Quinn był człowiekiem jowialnym, swobodnym i zdeterminowanym. Był rodziną i kumplem od kieliszka dla Goldwatera, którego żona nienawidziła Waszyngtonu i rzadko tam bywała. Goldwater bywał na kolacjach u Quinna i jego żony Bette mniej więcej dwa razy w tygodniu i regularnie spędzał weekendy na ich farmie na wschodnim wybrzeżu Maryland.

Quinn pełnił istotną, chociaż nie opiewaną rolę w amerykańskim wywiadzie. Po wojnie podpułkownik Quinn był szefem Jednostki Służb Specjalnych (Special Services Unit), zadaniem której było likwidowanie działalności OSS. Goldwater podziwiał sposób w jaki Quinn pomaszerował do Kongresu w 1946 roku. Poprosił o pięciominutową sesję komisji za zamkniętymi drzwiami na temat znikomego budżetu i wy-dębił dodatkowe 8 milionów dolarów - z nie potwierdzonych funduszy - na opłacenie tajnych źródeł. Quinn (świadom, że mocodawcy bardzo lubią znać tajne informacje) podzielił się z komisją niektórymi wiadomościami na temat swoich źródeł. Jednym z nich była służąca w radzieckiej kwaterze głównej w Berlinie, która wynosiła istotne informacje z koszy na śmieci. Drugim - pracownik kodów w pewnej ambasadzie, który pozwalał USA odczytywać wszystkie przekazy z innego ważnego kraju, a trzeci - w innej ambasadzie - otrzymał 10 tysięcy dolarów za plan wojenny radzieckiej floty bałtyckiej. Zamknięta sesja trwała dwadzieścia minut, a Quinn wykorzystał 8 milionów dolarów dla utrzymania elity agentów i źródeł dla CIA, która została założona w następnym - 1947 - roku.

Chociaż reportaże w gazetach donosiły jakoby Casey miał zostać nowym DCI, Goldwater nie zgodził się z tym wyborem; miał własnego kandydata. - Bobby - powiedział Quinnowi. - To musi być Bobby.

Admirał Bobby Ray Inman był szefem Agencji Bezpieczeństwa Narodowego przez ostatnie cztery lata podczas kadencji Cartera. NSA była największą, najbardziej tajną z wszystkich agencji wywiadowczych i miała budżet kilka razy większy niż CIA. Rozległa kwatera główna w

Fort George Meade na przedmieściach Marylandu prowadziła stacje nasłuchowe na całym świecie, na ziemi i z orbitujących satelitów. Łamała szyfry wrogów i przyjaciół, była forpocztą nowej technologii. NSA nie miała osobowych źródeł informacji i dzięki temu przeszła stosunkowo niewielkie badania w czasie śledztwa w CIA.

Goldwater uważał Inmana za geniusza wywiadu, człowieka, który rozumiał naukę, politykę i ludzką naturę. Inman umiał też uspokajać Kongres.

W ciągu dwudziestu ośmiu lat służby w Marynarce Wojennej Inman awansował do rangi admirała z trzema gwiazdkami -jedyny oficer wywiadu, który był starszym asystentem zastępcy naczelnika działań Marynarki Wojennej (1972-73). Było to stanowisko zarezerwowane dla oficerów, którzy byli dowódcami na statkach. Następnie został szefem wywiadu Marynarki Wojennej (1974-76) i człowiekiem nr 2 w Obronnej Agencji Wywiadowczej Pentagonu (1976-77), zanim zaczął szefować NSA. Inman znał wywiad jak własną kieszeń. Był najlepszym źródłem informacji - od najnowszego satelity, do manewrów biurokratycznych potrzebnych do uruchomienia programu wywiadowczego. Miał świetną pamięć.

Z chłopięcym, szerokim uśmiechem, wielką głową, grubymi szkłami, Inman wyglądał jak duży dzieciak-geniusz. Był jednym z niewielu urzędników wywiadu, którzy rozmawiali z reporterami, skłaniając ich do wstrzymywania publikowanych artykułów, mogących narazić wywiad na kompromitację. Utrzymał wszystkie ważne powiązania w Kongresie; Goldwater nie mógł sobie przypomnieć przypadku, w którym by Inman nie oddzwonił lub nie znalazł odpowiedzi, poza rzadkimi przypadkami, gdy jej nie znał.

Goldwater martwił się wraz z Quinnem o Inmana. Chciał zapewnić Inmanowi to stanowisko.

- Mam na to argumenty - powiedział. - Bezpieczeństwo kraju powinno być ponad polityką. Bobby jest w siodle. Jest apolityczny. Jest marynarzem i świetnie nadaje się na to stanowisko.

Quinn bardzo lubił Goldwatera i mógł swobodnie wytknąć mu błędy.

- Spotkam się z szefem w tej sprawie - powiedział mu Goldwater.

Goldwaterowi łatwo było wślizgnąć się do prezydenta-elekta i wyjawić swój nieograniczony entuzjazm dla Inmana. - Nąjsolidniejszy człowiek w tej dziedzinie - powiedział. - Człowiek szczególnej kategorii.

Reagan słuchał, lecz nie był przekonany. Goldwater argumentował ostro, dając do zrozumienia, że administracja miałaby wtyczkę w wywiadzie, jeżeli Inman byłby DCI.

Reagan odparł, iż wolałby kogoś z zewnątrz, że będzie to Bili Casey.

Goldwater zasugerował, że może jest to jedyna nominacja, która się Inmanowi należy.

Reagan zbył całą kwestię krótko: - Dostaniecie Caseya.

Goldwater wrócił do swojego przyjaciela Quinna. - Barry - powiedział Quinn - nie oceniaj Billa Caseya zbyt nisko. On nie urodził się wczoraj.

Goldwater poniósł już wiele porażek politycznych. Ta była niewielka, ale nie mógł dopatrzyć się logiki w tym rozumowaniu i był z tego powodu rozdrażniony.

Quinn powiedział mu, że Casey zna problemy wywiadu, utrzymując kontakty i śledząc Wojskową Agencję Wywiadowczą od początku jej istnienia. W1964 roku zadbał o to, by Quinn otrzymał nagrodę im. Williama J. Donovana - ojca amerykańskiego wywiadu.

Goldwater wcale nie był szczególnie zadowolony.

Quinn powiedział, że Casey zna sztukę wywiadu, siłę faktów i informacji, docenia oficerów wywiadu, ich poświęcenie i pilność.

- Casey był zafascynowany intrygą - powiedział Quinn. - Uwielbia tajemnice. Uwielbia płaszcz i trochę też szpadę.

Goldwater powiedział Quinnowi: - Oni to spieprzą. Spieprzą sprawę.

Inman obserwował wczesne wojny przejściowe z drugiego końca świata. Był w Nowej Zelandii w jednej ze stacji nasłuchowych NSA. Delektował się możliwością zostania DCI Reagana i był całkowicie świadom, że miał w Goldwaterze silnego patrona. Chłodny i łagodny na zewnątrz, Inman był bardzo namiętnym człowiekiem, niespokojnym i ambitnym.

Codziennie, z wyjątkiem niedziel, Inman wstawał o 4:00. W tych wczesnych godzinach rannych oddawał się całkowicie myśleniu i czytaniu. Istotą dobrej pracy wywiadowczej była umiejętność przewidywania. Nie było sposobu na wykalkulowanie wszystkiego, ale trzeba było być w pogotowiu, nawet w Nowej Zelandii.

NSA była jak wyspa. Chociaż stanowiła w zasadzie instytucję wojskową i część Departamentu Obrony, to była odpowiedzialna wobec DCI, którego zadania obejmowały koordynację budżetów wywiadu, celów i priorytetów. Ponieważ NSA była raczej pasierbem, Inman uważał, że powinien być jej łącznikiem z resztą świata, więc rozpracowywał Biały Dom, Kongres, Reagana i środki masowego przekazu... jak lobbysta.

Inman nie dawał DCI Turnerowi mieszać się w sprawy NSA dzięki swoim powiązaniom z osobami na stanowiskach w administracji Car-

tera. Pilnował, aby doradca ds. bezpieczeństwa Brzeziński otrzymywał przechwycone informacje bez korekty, czego bardzo pragnął; zarazem uważał, że NSA powinna pozostać w łonie Departamentu Obrony w celu koncentrowania się na informacji wojskowej, która była kluczem do wczesnego ostrzegania, kluczem do zapobiegania wojnie.

W Nowej Zelandii Inman przyjął telefon od J. Williama Midden-dorfa II, który stał na czele zespołu przejściowego Reagana. Midden-dorf był sekretarzem Marynarki Wojennej, natomiast Inman szefem wywiadu Marynarki.

- Wygląda na to, że Casey zostanie DCI - powiedział Middendorf. Nie zostało to ogłoszone, więc w głosie Middendorfa było trochę niepewności. Dzwonił, żeby zapytać czy Inman byłby zainteresowany miejscem nr 2 w CIA - etatem DDCI (Deputy Director of Central Intelligence), zastępcy dyrektora.

Inman powiedział, że nie jest w ogóle zainteresowany. Miał odejść na emeryturę z wojska następnego lata i jako specjalista od wywiadu, nie mógł normalnie awansować wyżej niż do trzech gwiazdek.

Odmówić było mu łatwo. Posada zastępcy nie wystarczała. Postrzegał administrację Reagana jako konieczną przeciwwagę dla czasów Car-tera. Carter miał zbyt wiele złudzeń co do Sowietów, Reagan natomiast miał ich zbyt mało. Żaden z nich nie posiadał poczucia równowagi, które odpowiadałoby Inmanowi.

Kilka dni później, gdy Inman był już z powrotem w Waszyngtonie, Middendorf ponowił propozycję. Inman znowu uprzejmie ją odrzucił. Niedługo kończył 50 lat, a w tym wieku miał pewne szansę zacząć nową karierę, może zarobić trochę pieniędzy w interesach.

Helms słuchał całej tej gadaniny o Inmanie. Nie znał go naprawdę, opuścił bowiem CIA w 1973 roku, na rok przed mianowaniem Inmana na szefa wywiadu Marynarki Wojennej. Helms poprosił Johna Mau-r^ego - byłego specjalistę ds. Sowietów w CIA o spotkanie w czasie lunchu. Maury - miły, pogodny oldboy, ze starej rodziny z Wirginii - służył w CIA dwadzieścia osiem lat, z czego ostatnie sześć, jako rzecznik Helmsa przed Kongresem, tuż przed śledztwami.

Inman uważał, że starano się go pozyskać jako członka w elitarnym klubie. Składał się on z tajnych operatorów, wśród których nie czuł się dobrze. Między CIA a NSA trwał ciągły konflikt: działania osobowe kontra urządzenia; śmiałe akcje przeciw systematycznym metodom; James Bond kontra urzędnik szyfrowy w okularach w drucianej oprawie. Oni bardzo się starali, prawie propagując jego poglądy.

Podczas lunchu stało się jasne, że Inman i Helms mieli wspólne, nadrzędne przekonanie co do celu agencji wywiadowczych. Błędy zostały popełnione (niektóre podczas kadencji Helmsa), ponieważ nie ostrzeżono prezydenta ani Kongresu, że zaczynają się kłopoty. Przyjęli za pewnik, iż wczesne ostrzeżenie, zapobieganie niespodziankom jest najważniejsze. -To jest wszystko i jeszcze raz wszystko -powiedział kiedyś Helms wyszukanym tonem, kiwając z determinacją cienkim palcem. Faktem było, że prezydent i Kongres zostaliby do końca z CIA lub NSA, jeśli by ich ostrzeżono, nawet jeżeli coś by się pochrzaniło.

Helms wyszedł przekonany, iż Inman jest inteligentny i rozsądny i że byłby dobrym dodatkiem do zespołu wywiadowczego Reagana.

Inman przewidywał dalsze kłopoty. Richard Alien miał dostać posadę doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego - dawne stanowisko Brzezińskiego i Kissingera. Alien był bardzo podejrzliwym prawicowcem, który po cichu zarzucał NSA i Inmanowi, że podsłuchiwano jego rozmowy telefoniczne w okresie przejściowym i przekazywano ich treść do Białego Domu. Inman wiedział, że był to fałszywy i oburzający zarzut. Pilnował, by NSA nie zbierała informacji wywiadowczych w Stanach Zjednoczonych, a gdy uchwyciła zagraniczne połączenie dokonane przez obywatela amerykańskiego, należało ściśle przestrzegać reguł. Oznaczało to, że informacja nie była wykorzystywana ani rozpowszechniana, chyba że istniał powód do podejrzenia, iż informacja wiązała się ze szpiegostwem lub przestępstwem. Inman uważał, że może odeprzeć zarzut Allena. Nie chciał walki z nowym doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, ale paranoja Allena zaskoczyła Inmana. Alien był blisko związany z niektórymi członkami CIA, którzy rozpowszechniali histeryczne bzdury, jakoby zasady wynikłe ze śledztwa Churcha, które obowiązywały podczas kadencji administracji Cartera, uniemożliwiały tropienie szpiegów i gromadzenie informacji przez agencje wywiadowcze.

Wiceprezydent-elekt George Bush przekazał Inmanowi pełne niepokoju ostrzeżenie, że Reagan poddawał się czarowi ekstremistów. Najbardziej alarmującą była wszczepiająca jad wizyta szefa francuskiego wywiadu u prezydenta-elekta, podczas której ten pierwszy powiedział, że CIA nie można ufać.

Inman poczuł, że znalazł się w krzyżowym ogniu. Sekretarz ds. obrony Caspar Weinberger poprosił go, by wpadł i zaoferował mu czwartą gwiazdkę - szefowanie wywiadowi Pentagonu - na stanowisku generalnego szefa NSA i DIA. Inman podejrzewał, że byłaby to nic nie znacząca posada, jeszcze jeden poziom pomiędzy szczytem i prawdziwą

władzą. Oferta ta wkrótce zamieniła się w prośbę, żeby Inman odszedł na emeryturę i objął etat pomocniczego sekretarza obrony w wywiadzie Pentagonu. Inman jeszcze raz powiedział "nie".

Casey dalej rozważał propozycję objęcia stanowiska DCI. Poruszał się po ulicach Nowego Jorku, ponownie doceniając życie w mieście. Jesienne powietrze było orzeźwiające, ale powrót nie był zbyt przyjemny. Normalnie Casey nie miał trudności z podejmowaniem decyzji, lecz zastanowienie się nad tą z pewnością potrwa parę dni. W 1975 roku, gdy zrezygnował z prezesury Banku Export-Import, stanowiska, dzięki któremu dostał się do centralnego klubu bankowców, nie spodziewał się i nie planował powrotu do Waszyngtonu. Lata jego służby w rządzie - 1971 do 1975 - były latami skandalu.

Uważał, że sama jego obecność w administracji Nixona wessała go w wir śledztw. Z powodu sporu o manipulowanie niektórymi aktami Międzynarodowego Towarzystwa Telefonicznego i Telegraficznego w roku wyborczym 1972 - kiedy był szefem SEC - został poddany śledztwu w sprawie krzywoprzysięstwa. Głównym punktem śledztwa w sprawie krzywoprzysięstwa jest William Casey - głosiła poufna nota z prokuratury specjalnej ds. Watergate, która nigdy nie została ujawniona. Bez oficjalnego nakazu Casey załatwił przekazanie Departamentowi Sprawiedliwości trzydzieści sześć pudeł dokumentów ITT i trzynaście "politycznie drażliwych" not oraz listów międzywydziałowych. Zastępca prokuratora generalnego przysiągł, że to był pomysł Caseya. Casey temu zaprzeczył i zeznał, że Departament Sprawiedliwości poprosił o akta. Nota prokuratora głosiła - Całe zeznanie Caseya jest mylące, jeśli idzie o jego konszachty z Departamentem Sprawiedliwości i z Deanem. Odnosiło się to do ówczesnego adwokata Białego Domu Nixona, Johna W. Deana. Caseyowi nigdy nie przedstawiono zarzutów. Był płotką. W nocie powtarzało się określenie jego zeznań jako "wymijające", jednak końcowy wniosek brzmiał, że skazanie Caseya ma po prostu tak małą szansę powodzenia, iż nie może być przeprowadzone. Casey uważał to za głupie, ale sprawa ta nauczyła go ostrożności.

Otarł się o śledztwo. Prokurator generalny Nixona Mitchell i główny skarbnik kampanii Maurice H. Stans - zostali oskarżeni (a później uniewinnieni) o przyjęcie 200.000 dolarów datku na kampanię od międzynarodowego oszusta Roberta Vesco, który starał się wpłynąć na jedną ze spraw Caseya na temat SEC. Casey zapewnił przyjaciół, że nie przejął się tym. Był świadkiem oskarżenia, machając ręką do pozwanego Mitchella. Był czysty, lecz te czasy Watergate nie były naj-

szczęśliwsze. Casey i Sophia wrócili do Nowego Jorku, a jednym z ułudnych powiedzonek Caseya było: - Wiesz, co jest najlepsze w Waszyngtonie? Stamtąd jest tylko godzina drogi do Nowego Jorku.

^wa lata później sprzedali dom przy Massachussets Avenue,2501 (ulicy ambasad w Waszyngtonie) za 550.000 dolarów Ludowej Republice Bangladeszu. Sophia, jego lojalna żona od czterdziestu lat, nigdy nieprzebaczyłabymu sprzedania tego domujeżeli mieliby wrocicznow

B życie koncentrowało się teraz dookoła rodzinnego siedliska Mayknoll - wiktoriańskiej siedziby nad wodą na Long Island. C ni czas tL spędzony, zwłaszcza weekendy; wśród książek lub na nobliskim polu golfowym The Creek. Lubił spacerować wokół pola gol-fowegfSiał widu starych przyjaciół, ajedynacórka, byłabardzo zwią-z^a?rodzicami. Trzy lata przedtem kupili dom za 350.000 dolarów w oTean Boulevard w West Palm Beach na Florydzie, na zimowe miesiące. Casey był zadowolony z życia.

W ciągu tych paru lat zanim dołączył się do kampanii Reagana, Casey zSzął następną książkę, którą uważał za najlepszą. Wstępnie zSowany Ukryta wojnaprzeciw Hitlerowi, 600-stromcowy rękopis ±SX o wyczynach szpiegowskich OSS podczas wojny. Główną pStecią był Casey, a drugim bohaterem (mentor i zastępczy ojciec Caseya)generał William Donovan - "Dziki Bill". Casey nakreślił czuły portret założyciela OSS, okrągłego człowieka o łagodnych niebieskich oczach i nieokiełznanej ciekawości i energii. Donovan miał dwa razy tvle lat co 30-letni porucznik Casey, gdy się poznali w Waszyngtonie w 1943 roku Nie zwracał jednak uwagi na różnice wieku, stopień wojskowy wykształcenie czy pochodzenie. Donovana interesowało tylko to coktoś umie. Liczyły się wyniki. - Doskonałe jest wrogiem dobrego - często mawiał Donovan. Casey wskoczyłby za nim w ogień. Donovan zawsze był na miejscu akcji, zachowując się przy prawie każdej inwazji aliantów, jakby to był przemarsz przez Broadway.

Donovan obarczył Caseya wielką odpowiedzialnością w ostatnich sześciu miesiącach wojny. Casey sporządził notę o treści: OSS musi bvć gotowe do przyspieszenia rozmieszczania agentów wewnątrz Nie-n,iec Donovan chciał mieć natychmiast nową sieć szpiegów za liniami niemieckimi i mianował Caseya "Szefem Tajnego Wywiadu dla Wojny Teatru Europejskiego". Casey przypominał sobie, że rozkaz brzmiał zaledwie- Wprowadzić ludzi do Niemiec. Autorytet uzupełniał niedostatek szczegółów. Casey, wówczas porucznik, rozkazywał pułkowni-

kom i traktował brytyjskich i amerykańskich generałów prawie jak równych sobie. Po rozkazie zrezygnowania z munduru, został wysłany do domu towarowego Selfridges przy Oxford Street w Londynie w celu zakupu szarego garnituru, który może nie ukrywał, ale zacierał różnice rangi.

Casey zajął się najdrobniejszymi szczegółami rozmieszczania szpiegów. Wybieranie wiarygodnych szpiegów było trudne. Amerykanie nie mieli szans na przenikniecie do kwatery głównej Gestapo w centrum Berlina, więc wybrano jakichś czterdziestu antynazistowskich jeńców- Case-yowi nawet nie drgnęła powieka, że naruszono Konwencję Genewską.

Maskowanie się było sztuką. Archiwum na strychu w Londynie dostarczyło wycinków z gazet na temat tego, co się działo wewnątrz Niemiec, tak że szpiedzy znali ostatnie wiadomości. Przerabiano dokumenty i uzyskiwano ubrania z niemieckimi metkanii. Casey błagał o samoloty do zrzutów agentów. Szpiedzy nie mogliby wysłać wiadomości bez bezpiecznego systemu łączności, więc opracowano i wprowadzono do użytku nadajnik niskiej mocy, nazywany Joan Eleanor. Casey sprawdzał godziny zrzutów, mapy, a nawet tabele faz księżyca. Założył Dział Poszukiwania Informacji w celu ustalenia, jakiej informacji dokładnie żądano od szpiegów. Odpowiedzi nie były jasne i wymagało to wyważania pomiędzy potrzebami starszych dowódców alianckich (którzy najbardziej chcieliby mieć protokoły z porannych posiedzeń sztabu generalnego Hitlera) a tym, co było dostępne. Priorytetem były ruchy wojsk niemieckich w głównych ośrodkach kolejowych, wskazówki dotyczące planów Hitlera, potencjalne cele do bombardowania.

W lutym 1945 roku w Berlinie znajdowało się dwóch agentów. W następnym miesiącu Casey miał już trzydzieści zespołów. Gra w szachy z zegarem - napisał w swoim rękopisie. W następnym miesiącu zarządzał pięćdziesięcioma ośmioma zespołami rozrzuconymi po całym obszarze Niemiec. Jeden z nich, o kryptonimie Chauffeur wykorzystywał prostytutki jako szpiegów. No cóż - wojna.

Teraz, zastanawiając się nad objęciem posady DCI, Casey starał się podsumować swoją wiedzę na temat wywiadu. Nazwał to "złożonym procesem układania mozaiki". Nie wszystko wychodziło tak, jak się tego oczekiwało. Przypomniał sobie, że po wyzwoleniu Niemiec, jadąc przez południe z Monachium do Pilsen był oszołomiony, kiedy wszędzie zobaczył tylko białe flagi. Prześcieradło, ręcznik, koszula. Nikt nie prosił Niemców o ten skrajny pokaz. Urągał on idei, że była to

kiedyś rasa panów. Niemcy, które sobie wyobrażał, siedząc w londyńskiej kwaterze głównej, tworząc sieć szpiegów - nie istniały.

Wywiad - pisał w swej ostatniej książce - to ciągle rzecz niepewna, delikatna i złożona. Poza zbieraniem informacji i jej oceną, wywiad to również przyciąganie uwagi i zmuszanie do decyzji. Osoba zajmująca się wywiadem nie jest bierna. Casey wyrażał opinię, że ograniczanie roli wywiadu lub jego funkcjonariuszy byłoby ogromnym błędem. Uzyskiwanie i dystrybucja informacji to dopiero początek.

- Potem trzeba go nakłonić do działania - napisał.

Nie mógł się oprzeć, żeby nie napisać kilku nieprzychylnych słów o administracji Cartera: W tej chwili, prowadząc krucjatą na rzecz praw człowieka w krajach, które nam nie zagrażają, ukrywamy przed społeczeństwem zdjęcia łagrów syberyjskich. Wywiad, tak jak życie, ma także wymiar moralny, którego nie można zanegować. Pojechał do Da-chau, kilka dni po wyzwoleniu w kwietniu 1945 roku. Nigdy nie zapomni tych stert butów, kości i gnijącej ludzkiej skóry. Ludzie zrobili to ludziom? To nie do pomyślenia. W świecie istniało namacalne zło. Człowiek musi wybierać.

Casey w końcu zdał sobie sprawę, iż tęskni za powrotem do pracy w wywiadzie. Czystka Eeagana musiała iść naprzód, nie odbić się, lecz przepłynąć falą obok wszystkich nieuniknionych sił opozycyjnych. Przyjęcie stanowiska DCI dałoby mu szansę na zrozumienie świata tajemnic. Admirał Turner był intruzem, Casey wejdzie jak brat. Jego rozmowa z Sophią trwała tylko dziesięć minut. Powiedział Reaganowi "Tak".

ROZDZIAŁ 2

Casey wprowadził się do apartamentu w hotelu Jefferson w centrum Waszyngtonu na kilka tygodni przed oficjalnym ogłoszeniem jego mianowania. Ważne tygodnie, podczas których wejdzie za kulisy i spokojnie zorientuje się w sytuacji. Miał ogólnie niezłe pojęcie o tym co robiła CIA, ale brakowało mu szczegółów, które oczywiście były najważniejsze. Jego orientacja w sekretach ery powojennej była ograniczona. W 1969 roku prezydent Nixon mianował go członkiem Rady Doradczej przy Agencji Kontroli Zbrojeń i Rozbrojenia. Zgodnie z wymogami, Casey podpisał dokument, który zobowiązywał go do zachowania tajemnicy i uzyskał dostęp do "Podzielonej Drażliwej Informacji" na temat

ściśle tajnego programu rekonesansu satelitarnego weryfikującego kontrolę zbrojeń. Wiedział, że satelity były jednym z nowych cudów i chciał dowiedzieć się o nich możliwie jak najwięcej. Kilka lat wcześniej był przez rok członkiem Rady Doradczej ds. Obcego Wywiadu Zagranicznego przy Prezydencie (PFIAB) mocnej organizacji "starszyzny", której Biały Dom był winien przysługę. PFIAB otrzymywała niektóre tajne informacje, a w zamian miała kontrolować dla prezydenta działalność amerykańskich agencji wywiadowczych.

Właściciel hotelu Jefferson, Edward Bennett Williams - jeden z najsławniejszych prawników śledczych w mieście, człowiek, który bronił Helmsa - wpadł do Caseya. Casey lubił jego grzmiące, poufałe paplanie, jego odgrywanie renegata demokraty w odpowiedzi na grę renegata republikanina Caseya. Williams służył z Caseyem w PFIAB i tak jak wszyscy inni, których Casey napotkał, miał ugruntowaną opinię o nowym zadaniu Caseya. Williams był znaną postacią w Waszyngtonie; do jego klientów zaliczali się prezes Teamsters Union - Jimmy Hoffa i Washington Post.

Williams zażarcie przekonywał Caseya, że wywiad amerykański legł w gruzach nie tylko przez Cartera, ale wcześniej także przez Forda. Wymachując w powietrzu dużą pięścią, Williams użył słowa "rozmontowany" - tego samego słowa, jakie zostało wykorzystane w kampanii republikańskiej w 1980 roku. W czasie kadencji administracji Forda Sowieci przechwytywali rozmowy telefoniczne z sześciu miejsc w okolicy Waszyngtonu. Wywiad amerykański odczytał niektóre z tych rozmów, w tym niektóre informacje przekazywane do Moskwy, ale Departament Sprawiedliwości Forda wprowadził przepis, który powstrzymywał FBI i NSA od dalszego prowadzenia tej działalności, aby chronić prywatność obywateli USA. Williams uważał to za niedorzeczne. Sowieci mogli podsłuchiwać rozmowy telefoniczne, lecz amerykańskie służby wywiadowcze - nie.

- Oni kradli, a my nie mogliśmy zajrzeć do kieszeni, aby wiedzieć co zostało skradzione - powiedział Williams. Casey skinął głową.

- Wywiad, poznanie planów i zdolności drugiej strony, jest najważniejszą rzeczą, dzięki której można odnieść zwycięstwo - stwierdził Williams. - Musisz wiedzieć - powiedział swoim stylem pierwszego trenera - jeżeli nie wiesz, to nie żyjesz.

CIA jest jak wielki pies potrącony przez ciężarówkę. Można tylko powiedzieć: Był wspaniałym psem, dopóki nie potrąciła go ciężarówka - powiedział Williams z typową dla siebie przesadą.

Casey gotów był na wszystko, aby ożywić wielkiego psa.

Zadzwonił do swojego dawnego współlokatora z OSS, Richarda Helmsa, aby potwierdzić swoje mianowanie.

Umówili się na lunch w poniedziałek, l grudnia 1980 r.

Od czasu Iranu Helms miał kilka lat na rozmyślania na temat swojej kadencji w CIA, zwłaszcza okresu, kiedy był dyrektorem. Często spotykał się z dawnymi kolegami, wspominał i prowadził z samym sobą ciągłą konferencję. Rok wcześniej książka Thomasa Powersa pt.: Człowiek, który dochowywał tajemnic: Richard Helms i CIA została dobrze przyjęta. Niektórzy recenzenci twierdzili, że książka opowiedziała, jak to naprawdę jest być DCI. Nie było to możliwe. Nikt nie mógł wiedzieć. Nawet gdy żona Helmsa Cynthia i trzech konserwatywnych felietonistów: William Buckley, William Safire i George Will - powiedziało, iż zostało to świetnie napisane, Helms nie mógł się zdobyć na akceptację. Ciągle nad tym rozmyślał, "pisząc" w myślach coś jakby pamiętnik, ciągle poprawiany, w którym odsłaniał różne aspekty swego życia. Fragmenty wspomnień, urywki rozmów z posiedzeń w Białym Domu... Nigdy wszystkiego sobie nie przypomni; nie było też odpowiedzi w żadnej kartotece, a ewidencja i papiery mogły kłamać.

Helms doszedł do wniosku, że jego problem polegał na tym, iż nie miał osobistego związku z żadnym z prezydentów, którym służył. Typowym przykładem było to, że nie odwoływał się w sprawie o wykroczenie.

Helms przeglądał swoje notatki ze spotkania z Nixonem z 15 września 1970 foku, podczas którego prezydent wydał rozkaz rozpoczęcia tajnych działań w Chile. Nixon nalegał: Nie można dopuścić, żeby marksistowski kandydat Salvador Allende objął urząd. Tak zapalony prezydent Stanów Zjednoczonych to był rzadki przypadek. Nie było innego wyboru, tylko wykonać rozkaz. Helms cytował Nixona w swych notatkach: Może to jedna szansa na dziesięć, ale ratujcie Chile f... 10 milionów dolarów jest dostępne, jeżeli trzeba to więcej - niech gospodarka piszczy...

Helms wiedział, czego brakowało w tych notatkach - nie zapisał swojej riposty: - Daje mi pan prawie niemożliwie zadanie.

Ten tajny plan był skazany na niepowodzenie: za mało środków, za późno, złe przygotowanie.

Dobry przyjaciel Helmsa, Kissinger, powiedział mu później, iż wiele z tego co mówił Nixon nie mogło być brane dosłownie, a co dopiero jako rozkaz. Często Nixon tylko wyrażał swoją frustrację: "Zrób coś, Henry!". Kissinger powiedział, że Nixon nie zawsze miał dokładnie na

myśli to, co mówił. Dla Henry"ego było to oczywiste, znał to z autopsji. Niestety, Helms nie wiedział tego. Nixon nie był dla swojego dyrektora Centralnego Wywiadu dostępny w sposób bezpośredni. Nie ufał agencji, uważał ją za instytucję pełną absolwentów najlepszych uniwersytetów i liberałów ze Wschodu. Nie znając i nie rozumiejąc swego szefa, Helms wyszedł tamtego dnia (w 1970 roku) z gabinetu prezydenta z poczuciem misji. - Jeśli kiedykolwiek wynosiłem z Gabinetu Owalnego buławę marszałkowską w plecaku, to było to wtedy - skonstatował. Pożałuje później tej wypowiedzi.

Oczywiście, Helms wiedział jeszcze więcej. Kluczem rozkazu był związek Nixona z Donaldem Kendallem, prezesem i głównym dyrektorem koncernu PepsiCo, który miał rozlewnię Pepsi-Coli w Chile. Ken-dall podał Nixonowi konto firmy, gdy ten zaczął praktykę prawniczą w Nowym Jorku. Operacja przeciw Allendemu była w zasadzie decyzją interesów; Kendall i inni biznesmeni nie chcieli marksistowskiego przywódcy w Chile. Helms i CIA zostali wykorzystani, a jego milczenie przed Komisją Senacką wynikało po części ze wstydu za CIA, prezydenta i samego siebie. Nie udało mu się zapobiec najgorszej tajnej operacji od czasu Zatoki Świń. Złamał własne prawo: Tajne działanie jest jak cholernie dobry lek. Działa, ale jak zażyjesz za dużo, to cię zabije. Alien Dulles, DCI w czasach Eisenhowera powiedział: Jeśli chcecie mieć małą CIA, jakąś agencję w zakurzonym kącie, to trzeba skończyć z tajną działalnością. Prezydenci zawsze żądają niejawnych sposobów działania. Tak CIA uzyskuje wpływy w Białym Domu.

Helms był proprezydencki - w stosunku do wszystkich prezydentów. Chociaż nawet dyskutowanie z Nixonem było jak "mówienie w wichrze", to chciał się z nim zgodzić. Helms zgodził się, kiedy Nixon powiedział mu:

- Nie chcę, żeby cholerna CIA wytyczała politykę. Agencja służy prezydentom, którzy wytyczają politykę zagraniczną i wojskową.

Ci, którzy należeli do generacji Helmsa i Caseya wiedzieli, że rozkazów należy słuchać.

- Może przyjmowaliśmy za dużo rozkazów od prezydentów - zauważył kiedyś Helms. - Ale słuchaliśmy ich - dodał dumnie.

A jeżeli to znaczyło, że wywiad musiał wejść w otchłań piekła, to trudno. Jeżeli oznaczało to, że oficerowie wywiadu musieli się smażyć a wielu właśnie to spotkało to trudno. Nie można było inaczej. Był to tylko mandat za niewłaściwe parkowanie. James R. Schlesinger, były DCI, poparł wypowiedź Eda Williamsa w kwestii "odznaki honorowej" nazywając obronę "blizną po pojedynku".

Helms uznał, że Casey, jako DCI, będzie miał pewne "plecy". Casey znał historię "firmy" i prezydenta. Nie musieli tego omawiać w czasie lunchu. Helms nie znosił, gdy były DCI patrzył mu przez ramię i przyrzekł sobie nigdy tego nie robić. Tak więc Helms, przygotowując się do lunchu z Caseyem, postanowił unikać jakichkolwiek "kazań". Nie chciał, żeby wyszło na to, że jajko jest mądrzejsze od kury, a poza tym lepiej powiedzieć za mało niż za dużo.

Była jeszcze jedna sprawa, w której Helms uważał, że może być pomocny, a mimo to nie być protekcjonalnym. Chodziło o ludzi. Jego syn Dennis odbywał praktykę w agencji w czasie wakacji, kiedy był jeszcze studentem. Pewnego wieczoru Dennis powiedział ojcu, że miał wiele szczęścia pracując w CIA. Helms zapytał dlaczego. Nie zapomniał odpowiedzi: - Bo ludzie tam są tacy cywilizowani. - To właśnie było to. Tam jest poczucie przyzwoitości, taka bariera jak rafa koralowa odgradzająca agencję od twardości, zmyłek, od gry nie fair, jaka odbywała się na scenie światowej. W agencji między sobą wszyscy byli "żoną Cezara" - żadnych kłamstw, bezpośrednie traktowanie.

W poniedziałek, l grudnia 1980 r. Helms pojawił się w drzwiach małego apartamentu Caseya w Jeffersonie. Serdecznie uścisnęli sobie dłonie. Casey jeszcze delektował się blaskiem zwycięstwa w wyborach. Był zadowolony i dumny z tego, że jest częścią rewolucji Reagana; z tego, że był na fali zwycięstwa.

-Bili, jesteś 21421q164v do tego stworzony i to jest cudowne - powiedział Helms z uśmiechem. Oczy prawie zamykały mu się, kiedy się uśmiechał, jak gdyby odkrył jakąś niezmierną ironię w radości lub zabawność chwili.

Kelner przyjął ich zamówienia.

Helms nie potrzebował przypominać Caseyowi, że CIA ostatnio przeszła ciężkie czasy: Watergate, śledztwa, admirał Turner. W rezultacie nikt nie jest chętny, aby podjąć ryzyko, a już na pewno nikt nie chce ryzykować życiem.

Casey zgodził się skwapliwie, dodał że wysokie stanowiska w agencji będą kluczowe. Zapytał Helmsa, czy uważa, że Inman będzie odpowiednim człowiekiem na zastępcę.

- Z Kongresem nie pójdzie łatwo - powiedział Helms. To nie jest to samo, co było przed śledztwami. Trzeba wypracować jakąś kooperację. Helms powiedział, że spotkał Inmana tylko raz kilka tygodni wcześniej. Wydawał się być rozsądny i pasowałby dobrze: gotowy związek z Goldwaterem, doświadczenie w NSA od strony technicznej, której Casey nie mógł znać zbyt dobrze. Inman znał także wywiad wojskowy, co

było ważne; Pentagon zawsze wtrącał się do wszystkiego w wywiadzie. Wybór Inmana będzie racjonalny.

Casey odparł, że nie jest pewny; że będzie musiał to przemyśleć.

Helms uważał, że nie mógł powiedzieć więcej. Nie powinien obstawać przy wyborze na tak kluczowe stanowisko człowieka, którego spotkał tylko raz. Wyczuł opór Caseya.

- Słuchaj - Helms ciągnął dalej - weź sobie paru ludzi, którzy mogą ci pomóc, których możesz się poradzić.

Rozmaite frakcje będą walczyć o uwagę Caseya. Zbyt łatwo zrobić fałszywy krok, dostać nieodpowiednią radę. Caseyowi przyda się dobry przewodnik. Sposób w jaki Casey zrozumie przeszłość, w dużym stopniu ustali jego kierunek działania.

Casey wydawał się zgadzać.

- Ktoś z perspektywą historyczną - powiedział Helms.

- Tak, właśnie.

Helms miał takiego człowieka. Dobry, rozsądny facet, ktoś, kogo Casey znał w czasie wojny, ktoś, kto nie zrobi przecieku - John Bross.

Twarz Caseya rozjaśniła się. Doskonały człowiek. Casey znał Bros-sa w czasach OSS. W swoim właśnie zakończonym rękopisie o skrytej wojnie przeciw Hitlerowi opisał Brossa jako łagodnego, układnego człowieka, byłego spadochroniarza, eksperta od sabotażu i walki wręcz.

Helms zaproponował Brossa, bo był on w agencji przez dwadzieścia lat. Był szefem wydziału w dyrekcji operacji, rewidentem, zajmował się społecznością wywiadowczą, był stonowany, nie tracił panowania i był prawnikiem. Co było równie ważne, Bross nie był ani z lewicy ani z prawicy, a niebezpieczeństwo, zagrożenie dla CIA, pochodziło i z prawa i z lewa. Być może lewica dopięła swego w latach siedemdziesiątych, przysparzając śledztwami kłopotów CIA ale prawica potrafiła także wyrządzać szkodę po swojemu. Helms miał jeszcze jedno zmartwienie, którego nie chciał wyrażać, ponieważ nie chciał wygłaszać kazań i nie zostało mu postawione konkretne pytanie. Ale w 1966 roku, gdy został mianowany dyrektorem prosto z szeregów, Lyndon Johnson powiedział mu, żeby poszedł do Langley, rozbił trochę talerzy i wstrząsnął wszystkim. Helms dostrzegł, że nie było to potrzebne - zbyt dużo wiary pokładano w plany reorganizacji. W1966 roku reorganizacja była bzdurą i Helms podejrzewał, że będzie też bzdurą w 1980 roku. Bross to dostrzeże. Bross będzie też miał czas, jest niezależny, zamożny.

Casey zanotował nazwisko Brossa na serwetce i oświadczył, że skontaktuje się z nim natychmiast.

r

Tak naprawdę nie poruszyli ważnych spraw, a lunch się skończył.

Helms odczuwał, że Casey jest zlepkiem sprzeczności. Wykrył brak podniecenia z jego strony. Helms miał wrażenie - z powodów, które trudno mu było określić - że Casey wolałby być sekretarzem stanu.

Casey wyprowadził się z hotelu Jefferson na usilne naleganie ochrony CIA. Ambasada radziecka była tylko jedną przecznicę dalej, przy Szesnastej ulicy, a oni mieli technologię pozwalającą wycelować elektroniczne czujniki w antenach parabolicznych i byli w stanie podsłuchiwać rozmowy Caseya.

Williams uważał ten alarm za śmiechu wart. Żartował, że nie było możliwości, aby Sowieci mieli więcej szczęścia niż ktokolwiek inny... w rozszyfrowaniu mamrotań Caseya.

W swoim rozległym domu nad rzeką Potomac John Bross odebrał telefon od Caseya. Casey potwierdził, że będzie DCI Ręagana i poprosił Brossa o dołączenie do zespołu przejściowego CIA i o pomoc w następnych miesiącach. Bross miał 69 lat i było to być może jego ostatnie wezwanie do służby w agencji - zaakceptował je od razu. Mogło to być jednym z jego najważniejszych zadań: nowa administracja zawsze ma nowe pomysły, a niektóre mogą być niebezpieczne.

Bross miał jowialny sposób bycia i był członkiem założycielem klubu nadzoru wywiadu oldboyów - potężnego stowarzyszenia wychowanków, nieoficjalnie zajmującego się sprawami agencji i w miarę możliwości, pilnującą jej dobrego imienia. Miał także styczność z klubem polityki zagranicznej byłych urzędników. Bross często zasiadał w zarządach lub komisjach i brał udział w prywatnych lunchach.

Zdaniem Brossa, Casey był solidnym wyborem. Znał go od 1943 roku i utrzymywali z sobą kontakt. W latach sześćdziesiątych, Bross zaprosił na kolację z Caseyem parę grubych ryb polityki zagranicznej. Jeden z nich, zagorzały krytyk Sowietów, wziął Brossa na bok: - Ten człowiek naprawdę rozumiał co mówiłem - skonstatował. Następnego dnia drugi gość, umiarkowany, powiedział Brossowi, że jest zadowolony, iż Casey zrozumiał jego argumenty. Casey nie był fanatykiem. Bross mógł to wykorzystać, chociaż wiedział, że będzie musiał przekroczyć linię podziału. Absolwent Harvardu z 1932 roku i wydziału prawa tejże uczelni z 1936 roku, Bross był ze wschodniego establishmentu, a Casey był wojującym Irlandczykiem, ale łączył ich Donovan - ich drogi, stary przywódca. Bross widział, że Casey wzorował się na Donovanie, a wśród zalet Donovana były lojalność i

głębokie związki personalne. Bross postanowił oddać się Caseyowi do dyspozycji - wiedział, że Casey się rozluźni. To był sposób postępowania Donovana.

Bross wpadł, aby ocenić zespół przejściowy. Uznał, że jego przywódca Middendorf jest bezużyteczny. Trzech republikańskich pomocników z Senackiej Komisji ds. Wywiadu, łącznie ze skrajnie konserwatywnym miotaczem ognia nazwiskiem Angelo Codevilla, zostało przydzielonych do zespołu i pisali dokumenty atakujące. Ich plan przewidywał podział CIA na trzy części. Pierwsza byłaby elitarną, twardą jednostką tajnych operacji, która uruchamiałaby tajne wojny w celu udaremnienia planów Sowietów, znacznie zwiększyłaby liczbę szpiegów i wyprowadziłaby agentów z ambasad do biznesu i firm doradczych. Druga byłaby wyspecjalizowanym działem analiz, który przeciwstawiłby sobie rozmaite grupy i agencje w celu ugruntowania zdecydowanej postawy. Trzecia, wspierana przez Middendorfa, byłaby nową super agencją łączącą funkcje kontrwywiadowcze FBI i CIA. Bross uważał, że ta ostatnia byłaby szczególnie katastrofalna, wciągając CIA do wywiadu wewnętrznego.

Bross doszedł do wniosku, że prawicowi członkowie zespołu przejściowego byli zbyt długo w opozycji i nie zostali przygotowani do stawiania na swoim. Przesadzali w przedstawianiu swojej sprawy i tworzyli plany, które zniszczą integralność CIA. Bross był także świadom, że nie był mile widziany, że odbierany był jako stary weteran, hołdujący idei rodem z lat pięćdziesiątych głoszącej, że zimna wojna to ciągłe zaangażowanie. Zespół przejściowy knuł intrygi, aby osiągnąć zwycięstwo bez żadnego poczucia ryzyka, posunięcia się za daleko. Nie było równowagi. Będzie trzeba dużo pracy "misyjnej" nad Caseyem w celu odizolowania go od prawicy.

Casey następnie skontaktował się z Williamem E. Colbym, który był szefem w najbardziej burzliwych czasach w CIA-1973-1975. Ostatnie dni Watergate, koniec Nixona, pełny rok śledztw. Colby był paria-sem w wielu kręgach wywiadu, gdzie uważano go za jedynego politycznie liberalnego DCI. Nadzorował wyciek dokumentów i tajnych informacji CIA do Kongresu. Może nie miał innego wyjścia, ale postrzegano go jako tego, który złamał zmowę milczenia "omerta" i który popełnił śmiertelny grzech wydania kolegi. Postawiony w obliczu oficjalnych zadań i histerycznych niemal nacisków ze strony mediów, Colby przekazał Departamentowi Sprawiedliwości informację, która uruchomiła śledztwo w sprawie krzywoprzysięstwa Helmsa. W opinii

starej gwardii było to niewybaczalne. To tak, jakby papież zdradził swego poprzednika.

Casey nigdy nie spotkał Colby^ego w czasie wojny, ale znali się poprzez organizację weteranów OSS (Biura Służb Strategicznych), a pomiędzy weteranami nie było przypadkowych znajomości. Byli tam razem. Colby wylądował na spadochronie po ,JJniu D" za liniami wroga jako członek jednego z "Zespołów z Jedburgh", których zadaniem było podburzanie oporu francuskiego za liniami niemieckimi.

Jedburgh to miasto w Szkocji, sławne z powodu wojen pogranicznych, a sprawiedliwość w Jedburgh oznaczała "powiesić najpierw, sądzić potem".

Casey powiedział Colby^mu, że weźmie to stanowisko i chciałby pogadać. Colby zgodził się przyjść do biur przejściowych przy ulicy M. Zamierzał być otwarty. Był poza CIA przez pięć lat, od chwili, kiedy został zwolniony przez prezydenta Forda za to, że był głównodowodzącym w momencie, kiedy CIA poddano śledztwu i ujawniono tajemnice. Colby był uprzejmym człowiekiem, który oddzwaniał na telefony, otwierał drzwi, chodził uśmiechając się do wszystkich z szacunkiem. Niski, chudy, w zwykłych okularach z wojskowego przydziału, Colby w żaden sposób nie wyglądał na kogoś z CIA, -a cc dopiero na dyrektora. Dać mu fartuch, grzebień i nożyczki a pasowałby świetnie do obrazu Normana Rockwella przedstawiającego fryzjera z małego miasteczka. Był bystry (Phi Beta Kappa, absolwent Princeton z 1940 r., dyplom prawnika z Uniwersytetu Columbia w 1947 roku), a gdy zdejmował okulary, jego wygląd zmieniał się. Była w nim siła, twardość w niewzruszonych, prawie zimnych oczach. Człowiek ten reprezentował sprawiedliwość z

Jedburgh.

Gdy ktoś, kto nie był uprawniony lub nie musiał wiedzieć, zadawał mu pytania na temat tajemnic CIA, Colby jakby zamykał się w sobie, krył się za okularami. Wzruszał mocno ramionami i rozkładał ręce. Nie pamięta. Nie może powiedzieć, nie obchodzi go to. Jeszcze lepsze uniki stosował w odpowiedzi na podchwytliwe pytania. Gdy język ciała i twarzy mógł dostarczyć wskazówki, Colby popadał w milczenie. Operatorzy CIA nie mogli pozwolić sobie r;a okazywanie uczuć. W swojej autobiografii pt.: Honorowi ludzie, wydanej w 1978 roku Colby zaliczył siebie do tzw. szarych eminencji CIA - ludzi, którzy prawie zupełnie nie zwracali na siebie uwagi, ale którzy potrafili wykonywać powierzone im zadania ze zdumiewającą dokładnością i rozwagą.

Mając do czynienia ze śledztwami agencji wywiadowczych Colby dołożył szczególnych starań, aby osłonić Agencję Bezpieczeństwa Na-

rodowego, mocno ograniczając możliwość wglądu w jej pracę. NSA łamała więcej szyfrów i przechwytywała więcej wiadomości, niż ktokolwiek z zewnątrz mógł sobie wyobrazić. Stała się sercem "produktu", jak Colby nazywał pracę agencji wywiadowczych. Jeśli nawet były jakieś sztuczki w tym, gdy ujawniał różne rzeczy, to było to wszystko. Ochrona NSA była niepisanym punktem w śledztwach i Colby chciał nadal utrzymać ten stan rzeczy. NSA stosowała rygorystyczne reguły gry, ale stopień jej ingerencji w wewnętrzne sprawy świata nie był w pełni pojmowany. Colby uważał, że Casey miał prawdopodobnie najlepszą szansę na powodzenie w CIA; miał lepsze referencje niż "ktokolwiek z nas", tzn. prawdziwych wtajemniczonych. Casey był dobrą mieszanką: historyk (Colby miał jego mało znaną książkę na temat bitew w czasie amerykańskiej wojny rewolucyjnej), prawnik (Colby miał podręcznik dla prawników autorstwa Caseya), człowiek o szerokiej znajomości spraw zagranicznych i ryzykant w interesach. Podczas nie kończących się godzin i lat od momentu opuszczenia CIA, Colby uznał, iż może za mało ryzykował. Casey by zaryzykował; i miałby kluczowy oraz osobisty związek z prezydentem.

W biurze przejściowym Reagana, w zaniedbanym i zniszczonym pokoju, Colby entuzjastycznie powitał Caseya. "Znicz" został przekazany w uścisku ręki.

- Jesteś stworzony do tego - powiedział Colby. - Twój związek z prezydentem jest wielkim plusem. To świetne stanowisko - ton jego głosu był pełen zadumy.

Casey chciał słuchać, jakie błędy popełnił Colby. Jak oceniał sytuację i jakich mógł udzielić rad.

- Słuchaj - zaczął Colby - zorganizuj to cholerne biuro jak chcesz. Jest tam po to, żeby ci służyć.

Cała robota to było doradzanie prezydentowi.

- Będziesz na zebraniach NSC w Białym Domu i będziesz całkiem sam. Musisz wiedzieć, co się dzieje, musisz przedstawiać odręczne oceny na miejscu.

Dobra rada w sytuacji kryzysowej była sprawą nadrzędną. Analiza w trudnej sytuacji była "wszystkim".

Casey wydawał się trochę zaskoczony, ale skupił całą uwagę na Colbym.

- Jesteś urzędnikiem ds. wywiadu prezydenta - powiedział Colby. - To jest twoja praca. Rób to dobrze, a reszta powinna być łatwa. Inni mogą zająć się całą biurokracją. Wywiad nie powinien siedzieć cicho w Białym Domu, gdy opcje polityki są przedstawione do dyskusji. DCI

nie jest głównym graczem w ustalaniu polityki, ale ważne jest by zabierać głos, gdy istnieje wyraźny, pożądany kierunek.

Potrzeba ci ośrodka analiz, który zada prawidłowe pytania - powiedział Colby. -A ta dyrekcja jest w tej chwili zupełnie źle zorganizowana, podzielona według dyscyplin: polityka, ekonomia, wojsko, strategia nuklearna... jak uniwersytet.

Nie będę ci mówił, jak powozić tym wozem - powiedział Colby - ale gdybym ja był znowu dyrektorem, to zreorganizowałbym dział analiz według geografii. Wtedy byliby tam eksperci, którzy mogliby ocenić i przeanalizować całą sytuację w kraju lub regionie. - Colby odbył kiedyś zebranie, na którym było szesnastu ekspertów z CIA, każdy ze swoim zakresem czy dyscypliną, a Colby był jedynym, który dostrzegał całość. To w ogóle nie miało sensu. Ci mądrzy ludzie nie byli zachęcani, by swoimi świetnymi umysłami wyszli poza przydzielone im ciasne poletka.

- Jakość informacji dla prezydenta zależy od posiadania dobrej analizy - powiedział Colby. -Wiele koniecznych do niej elementów jest jawnych i znajduje się w prasie. W połączeniu z wywiadem, wiele można wydedukować, a te dedukcje muszą być najlepsze, wymagają najlepszych umysłów. System nie jest nastawiony na wykonanie tego odpowiednio. Jeżeli wywiad robił to, co do niego należy, to jak na ironię, udowadniano, że nie ma racji. Dobra informacja wywiadowcza i dokładne plany spowodują, iż osoby odpowiedzialne za politykę podejmą kroki, które pozwolą uniknąć problemów i katastrof. Mówią, że nie da się przewidzieć przyszłości, ale do CIA należy robienie tego codziennie.

Sztab jest całkiem niezły - kontynuował Colby - bardzo utalentowany. Są lojalni i będą ci służyć. Ale nie daj się zwieść. Możesz im się sprzeciwić.

Colby powiedział, że istnieje rozdźwięk wśród dyrekcji ds. technicznych analizy i operacji. Szefowie tych komórek działali na własną rękę. Przeciwstawiał się temu, ale nie wystarczająco.

Szczególnie chodziło o kierownictwo operacji. Stamtąd przyszedł, prowadził je przez chwilę. To zamknięta komórka, zwrócona do wewnątrz, stwierdził Colby, lojalność w grupie jest bardzo silna. Ale siła CIA wypływa z placówek zagranicznych prowadzonych przez dyrektora ds. operacji. Za granicą młodzi ludzie, często mający po trzydzieści parę lat, zostają szefami komórek i muszą zajmować się całym zarządzaniem, bezpieczeństwem, tajnymi działaniami, okazjonalnie dyplomacją. Są odpowiedzialni za wszystko, w odróżnieniu od urzędników służb zagranicznych Departamentu Stanu, którzy nadzorują tylko

swoich sekretarzy i których każdy ruch sterowany jest teleksem z Departamentu Stanu.

- Tajne działanie jest konieczne i może być pomocne - powiedział Colby. - Często ma sens działanie propagandowe albo tajne wsparcie polityczne dla centrowego przywódcy borykającego się z trudnościami. Tajny plan, ogólnie zgodny z oficjalnie głoszoną polityką administracji, może się udać, jeśli pojawi się przeciek, to nie będzie wielkiego zaskoczenia i krytyka będzie znikoma. Lecz w kraju, gdzie tajna operacja jest wykonywana, musi istnieć podstawowe wsparcie polityczne; prawdziwy ruch oporu albo opozycja polityczna. CIA nie może ich stworzyć.

Nie był szczególnym zwolennikiem tajnego działania. W czasie jego kadencji jako DCI to było brzydkie określenie. W latach pięćdziesiątych tajne operacje wykorzystywały około 50 procent budżetu CIA. Kiedy odszedł ilość ta spadła do 4 procent. Casey i Colby - obaj mieli wrażenie, że odchodząca administracja Cartera stała się bardziej aktywna w sferze tajnych operacji w ciągu ostatniego roku czy dwóch.

Colby mówił o Kongresie, który poznał aż nazbyt dobrze: w ostatnim roku zajmował mu połowę czasu. Nowe komisje ds. wywiadu są w porządku; da się z nimi pracować. Teraz ważne jest, żeby poprzez te komisje Kongres zrozumiał na czym w ogóle polega praca wywiadu. Można to zrobić jedynie poprzez podzielenie się tajemnicami. Ten proces można stopniować w celu zminimalizowania ryzyka i nadal cieszyć się uznaniem Kongresu.

Pozostawał jeden najważniejszy temat: Związek Radziecki - "twardy" cel wywiadu. Colby zauważył, że Sowieci nie mogli już utrzymywać swojego kraju i społeczeństwa w takiej izolacji jak przedtem. Chociaż niestety, nie było moskiewskiego odpowiednika amerykańskiego tygodnika Aviation, który stale publikował tajemnice techniczne i wojskowe, to jednak w Rosji wiele się zmieniło, pojawiają się nowe możliwości.

- Nie zapomnij - powiedział - że chociaż masz tam wspaniałą technologię, musisz się napracować, spenetrować ten kraj. To jest trudne. Nikt nie potrafił dostać się do kręgu przywództwa sowieckiego, ale tobie może się udać.

Mówiąc do człowieka, o którym wiedział, że był sławny z racji podejmowania ryzyka finansowego, Colby nęcił Caseya: - Warto jest ponieść trochę strat.

Casey chyba wiedział co to znaczy.

- Wszelkie wniknięcie do Związku Radzieckiego przez CIA, mogło okazać się robotą podwójnego agenta - stwierdził Colby. - Jeśli cza-

r

sem trafi się niedobra informacja, to w międzyczasie będziesz miał pięć dobrych, czasem się sparzysz, ale musisz posuwać się dalej.

Casey skinął głową, siedząc nieruchomo, przejęty, wpatrzony w Col-by"ego, jakby obaj byli na sesji terapeutycznej. Casey był odpowiednim człowiekiem i był to odpowiedni czas.

- Nie martw się już o połowę lat siedemdziesiątych - powiedział Colby. Uważał, że zniwelował przeszłość, w jakiś sposób za nią odpokutował, przepędził ją. - Idź do pracy - powiedział.

Casey odpowiedział, że może będzie potrzebował rad Colby^go kiedyś w przyszłości. Casey był sympatyczny, czarujący - żadnego dystansu. Tylko mówił bardzo niewiele.

Colby odszedł z silnym, nawet głębokim uczuciem życzliwości. Casey był dobrym psychologiem.

Casey uznał, że jest winien Stanowi Turnerowi telefon.

- Stan - powiedział Casey - plotki o tym, że ja przejmuję szefostwo, które były nieprawdą parę tygodni temu, teraz są prawdziwe. Stało się. Będę nowym DCI.

- Dobrze - powiedział Turner. Nie pogratulował Caseyowi. Jeden z zastępców Turnera był w biurze, a Turner chciał utrzymać tę wiadomość w tajemnicy i dopiero w odpowiednim czasie powiedzieć o tym swoim ludziom.

Casey był trochę zirytowany chłodną odpowiedzią. Uważał, że Turner był dziwnym człowiekiem. Najlepiej będzie omijać go, zwłaszcza w okresie przejściowym. Teraz jednak konieczne było spotkanie.

9 grudnia 1980 r. Casey przyszedł do gabinetu Turnera w starym biurze na czwartym piętrze. Stawiał krótkie, niepewne kroki, jakby bolały go stopy albo jakby ktoś włożył mu garść żwiru do butów. Lecz był w świetnym humorze.

- Może Ronald Reagan chce być prezydentem w wieku 69 lat - rozpoczął Casey - ale ja na pewno nie chcę być sekretarzem stanu w wieku 67 lat; odbywać wszystkie te podróże i bawić się w dyplomację. Zamachał ręką, która zatrzepotała w powietrzu. Był to niezdarny gest starego człowieka, sugerujący większą różnicę wieku między nim a Turnerem.

- Cóż - powiedział Turner - odkryjesz, że jako DCI będziesz musiał spotykać się z mnóstwem ludzi. Wszyscy podróżujący szefowie wywiadu, przejeżdżający przez miasto, będą chcieli z tobą rozmawiać.

Casey był ciekaw ilu by ich było.

- Francuzi - powiedział Turner - nie mają szefa wywiadu jako takiego.

Marenches, jako szef SDECE, jest najbliższy, ale nie ma żadnego odpowiednika DCI, żadnego generalnego zarządcy.

Tak więc, szef kontrwywiadu będzie chciał się z tobą spotkać, francuskie FBI będzie chciało, a oni wszyscy będą uważać się za równych tobie.

Casey nie przyniósł notatek ani listy pytań, więc Turner miał nadzieję, że będzie mógł sterować tą rozmową. Wydawało się, że Casey wykazuje niewielkie zainteresowanie, ale od czasu do czasu, rzucał badawcze spojrzenia zza okularów.

- Czy masz jakieś obiekcje co do mojego wejścia do gabinetu? - zapytał Casey bez ogródek. Wejście do gabinetu było jego warunkiem przyjęcia stanowiska, chociaż nie wspominał o tym Turnerowi.

Turner powiedział, że chociaż DCI nie jest w tej chwili stanowiskiem w gabinecie, to Reagan może to łatwo zmienić. Jednak wynagrodzenie byłoby niższe niż płaca sekretarza gabinetu, około 10 tysięcy dolarów mniej, chyba że Kongres podwyższy stawkę.

Casey w żadnym wypadku nie chciał niczego poniżej statusu gabinetu, a 10 tysięcy dolarów nie miało znaczenia.

Kiedy rozmawiali, zadzwonił Brzeziński - doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. Turner nie chciał rozmawiać o administracji Carte-ra przy Caseyu, więc przeprosił i wyszedł, żeby odebrać telefon.

Casey uznał to za dziwne. Wyraźnie wyczuł wrogość Turnera i Brzezińskiego. Spodziewał się naturalnego sojuszu między admirałem a twardym doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego. Casey próbował poskładać w całość informacje jakie posiadał.

Turner przewidywał, że Sowieci wkroczą do Polski pod pozorem ćwiczeń wojskowych. Miał zdjęcia satelitarne pokazujące koncentrację sił sowieckich przy granicy, a także jakieś supertajne źródło w Polsce. Wszyscy byli w pogotowiu. Brzeziński uruchomił publiczną kampanię, żeby ostrzec świat i postarać się odstraszyć Sowietów. Zarzucił Rosjan nieoficjalnymi ostrzeżeniami dyplomatycznymi za pośrednictwem Francji i Indii. Chciał jednak zdradzić coraz więcej informacji. Turner sprzeciwiał się temu, za każdym razem, kiedy Brzeziński wyjawiał jakiś szczegół albo sprawiał wrażenie pewności, to źródło albo metoda uzyskiwania informacji była narażona na ryzyko. Brzeziński upierał się, że jego stwierdzenia muszą być uwiarygodnione, że prezydent nie dopuści do biernego stanowiska w tej sprawie. Sztandarowy nagłówek w The Washington Post głosił: Wzrasta niepokój w związku z sowieckimi planami w Polsce.

Brzeziński załatwił, żeby przywódcy związku zawodowego Solidarność w Warszawie otrzymali telefoniczne ostrzeżenia. Opór związkow-

ców był jawny - członkowie związku zaczęli zamykać fabryki, odcinać linie łączności, zalewać kopalnie.

Casey czekał długo w gabinecie Turnera i obaj czuli się niezręcznie, gdy Turner w końcu wrócił. Nie byli ze sobą szczerzy.

- Możesz zrobić z siebie absolutnego bohatera w CIA - powiedział Turner. - Wyrzuć z budynku reaganowski zespół przejściowy. Oni mówią coś o czystkach wśród pracowników państwowych, a to, jak się można spodziewać, stwarza wiele problemów.

Casey dał do zrozumienia, że wie bardzo dużo o wywiadzie; był rok w Radzie Nadzorczej ds. Wywiadu Zagranicznego przy Prezydencie, a także ze swoich doświadczeń w OSS.

Turner uśmiechnął się do siebie. Był zdziwiony, iż Casey nie miał ochoty zagłębiać się w sprawy, na których Turner zatrzymywał się na dłużej w swoich notatkach. Czy Casey nie chciał zrozumieć, że tajne działanie spotka się z oporem z ramienia operacyjnego?

Casey miał kilka pytań na temat przeciętnego dnia pracy i technicznych aspektów stanowiska. Po godzinie i dwudziestu minutach wstał z zamiarem wyjścia. Był zaskoczony postawą Turnera pełną lęku i frustracji.

Dwa dni później, w czwartek, 11 grudnia 1980 r. Turner poszedł przedstawić następne streszczenie działalności wywiadowczej Reaga-nowi i Caseyowi. Reagan przeprowadził się do Blair House, prezydenckiego domu gościnnego vis a vis Białego Domu przy Pennsylvania Avenue. Turner został skierowany do dużego pokoju na parterze. Na początku spotkania chciał przedstawić problem równowagi strategicznej USA i ZSRR; był to z pewnością główny problem dnia, pociągał za sobą długie, szczegółowe badanie zdolności Sowietów do prowadzenia wojny. Meese poprosił Turnera o nieporuszanie tego tematu. Była to bardzo drażliwa politycznie sprawa, ponieważ Reagan w całej swojej kampanii twierdził, że Sowieci posiadają wyższość nuklearną lub są na granicy jej osiągnięcia. Turner zgodził się - powtórka z kampanii byłaby bezcelowa.

Toteż pierwszym tematem była sowiecka gospodarka. Turner stwierdził, że jest ona w tragicznej sytuacji. Sowieci mają problem demograficzny i niewystarczającą ilość nowych robotników, nie uporali się też z brakiem wydajności; oczekiwano, że ich roczny całkowity wzrost gospodarczy obniży się z 5 procent do około 2 procent - oszałamiający spadek. Następnie, pobieżnie poruszając problematykę Związku Radzieckiego i Chin, Turnera korciło, aby wypowiedzieć się na temat bilansu strate-

gicznego między ZSRR i USA. Było to zbyt ważne, żeby to ominąć, a on był głęboko zaangażowany w przygotowywanie rocznej, ściśle tajnej Krajowej Oceny Wywiadu na temat intencji i zdolności Sowietów, nazwanej NIE 11-3-8. Ponieważ słuchał go Reagan i Casey, Turner bez za-jąknienia zdecydował przywrócić ten temat do porządku obrad.

- Nadrzędnym problemem w równowadze strategicznej - powiedział prezydentowi-elektowi Turner - nie jest liczba pocisków czy bomb, czy ślepa siła pocisków sowieckich. To nie ma znaczenia, ile mają broni, ale co potrafią; a to oznacza nie tylko liczenie, lecz także pójście o krok dalej: próbę przewidzenia, co się stanie w razie wymiany jądro-wej^Ogólnie, gdyby Sowieci wykonali pierwsze uderzenie, a my odpłacilibyśmy tym samym, to siły pozostające po obu stronach byłyby mniej więcej równe, z tym że nam zostałaby jeszcze rezerwa. W zasadzie - powiedział z zamyśloną miną - po pierwszym uderzeniu Sowietów Stany Zjednoczone miałyby wystarczającą ilość strategicznej broni jądrowej, aby zniszczyć wszystkie miasta sowieckie o populacji ponad 100 tysięcy.

To znaczyło, że sowiecka przewaga nie jest prawdą. Jedyną słabością tej oceny było pytanie: czy specjaliści od analiz nie pomylili się, szacując stopień ewentualnych zniszczeń dokonanych przez Sowietów podczas pierwszego uderzenia. Turner jednak uważał, że mniej więcej mieli rację. Przekaz brzmiał: - Martwcie się o słabe punkty naszych strategicznych sił jądrowych, a nie o liczby.

To była herezja dla Reagana, który oparł swoją kampanię na zarzucie, iż Stany Zjednoczone są niebezpiecznie w tyle, że niezbędne są większe wydatki na cele wojskowe i nowe systemy broni. Reagan, Meese i Alien siedzieli bez słowa.

Casey też był cicho. Kontrola zbrojeń, która mogła zredukować ilość broni jądrowej do połowy była bzdurą. Cóż za różnica - myślał - i tak to co zostanie wystarczy, by zniszczyć świat.

Turner napomknął o obronie cywilnej - koniku Reagana. W czasie kampanii Reagan sugerował, że Sowieci mają plan osłony ludności i przygotowywują się do wojny jądrowej.

- Tak - powiedział teraz Reagan, gdy Turner rozszerzył temat - potrzebujemy tego więcej.

- Nie, proszę Pana - powiedział Turner - nie zgadzam się. CIA doszła właśnie do wniosku, że Sowieci mogliby osłonić mniej niż 10 procent ludności miejskiej, a rzekome sowieckie plany ewakuacji nie były testowane. Wyobraźcie sobie próbę wyprowadzenia 8 milionów ludzi z Moskwy w czasie rosyjskiej zimy.

Po spotkaniu Reagan wstał i skierował się do schodów. Turner poszedł za nim.

- Czy mógłbym prosić o kilka słów na osobności?

- Tak - powiedział Reagan z uśmiechem, przystając na schodach. Zawsze chętnie słuchał. Inni, w tym i Casey, jakby się ulotnili, stosując

się do jego życzenia.

- Proszę pana - zaczął Turner stojąc na schodach - pewne rzeczy,

które robimy, są bardzo delikatne.

Urwał w celu wywarcia wrażenia, łapiąc spojrzenie Reagana. To było to. Każdy człowiek, a z pewnością każdy prezydent-elekt, musi wyobrażać sobie, że te rzeczy istnieją. Dno beczki sekretów.

Reagan patrzył na niego uważnie, tak jakby się tego spodziewał i

zarazem obawiał.

- Prezydent Carter wtajemniczył w te sprawy dwóch lub trzech ludzi w Białym Domu - powiedział Turner, podkreślając wagę sytuacji. - Na przykład Hamilton Jordan nie wiedział o pewnych rzeczach.

Jordan był głównym strategiem politycznym Cartera i szefem jego sztabu w Białym Domu.

- Proszę Pana, jeszcze nie poruszyłem tych tematów. Chciałbym przedstawić Panu i wiceprezydentowi Bushowi, tylko między nami trzema, sprawozdanie z najbardziej tajnych działań.

- Oczywiście - powiedział Reagan.

Turner powiedział, że nie są to może rzeczy najważniejsze, ale najbardziej drażliwe i bardzo zaszkodziłby im przeciek lub kompromitacja.

- Wtedy - ciągnął dalej Turner - będzie Pan mógł zdecydować, komu z personelu Białego Domu, w Pana sztabie, będzie Pan chciał udostępnić te materiały.

Reagan zgodził się, a Turner odszedł.

Casey podszedł do niego. - Moja nominacja będzie ogłoszona.

- Kiedy?

- Za trzy godziny.

- Trzy godziny?

Casey powiedział, że zapomniał rozgłosić tę wiadomość.

Turner pędem wrócił do agencji. Był wściekły, że dali mu kilkugodzinne wypowiedzenie. Zniewaga nie do przyjęcia. Uważał, że ważne było, aby jego sztab dostał tę wiadomość od niego. Gdy był już w kwaterze głównej, zadzwonił do dwudziestu głównych zastępców i asystentów, którzy byli na zebraniu odbywającym się trzy razy w tygodniu o 9:00 rano. Zebrali się naprzeciw jego gabinetu, w małej, ciasnej sali konferencyjnej, której Turner nie lubił. Tyle złych wspomnień, niezli-

czonych chwil, kiedy sztab przedstawiał mu trudne decyzje w ważnych sprawach albo prośby o zrobienie czegoś. Rzadko był tam obecny ktoś, kto wiedział wystarczająco dużo na dany temat, kto posiadał dostateczną wiedzę, by odpowiedzieć na jego pytania.

Turner przeszedł do sali konferencyjnej. Był posępny i smutny. Zakomunikował, że odchodzi.

Tego popołudnia Casey wszedł na podium w sali balowej hotelu Mayflower w centrum Waszyngtonu i stanął przed błękitną zasłoną wraz z siedmioma innymi mianowanymi przez Reagana członkami gabinetu. James Brady, rzecznik zespołu przejściowego Reagana, zakomunikował wiadomość prezydentowi-elektowi.

Tego wieczoru Katherine Graham, prezes Washington Post Company, wydała obiad na cześć Reagana w swoim domu w Georgetown. Bill i Sophia Casey byli wśród siedemdziesięciu gości. Casey siedział między Mary Graham, żoną wydawcy Post Donalda Grahama, a Nancy Kissinger, żoną byłego sekretarza stanu. Był rozradowany, lekko zawiany i dużo mówił o kampanii.

ROZDZIAŁ 3

Casey poszedł do dyrektora NSA Bobby"ego Inmana. NSA była zaklętym kręgiem tajemnic - tam dokonywano przechwytów informacji i łamano szyfry. Dla Caseya było jasne ze streszczeń, że NSA często stawała na wysokości zadania. Casey wiedział też, iż po czterech latach obrony swego terytorium przed Turnerem Inman był nieco rozdrażniony.

- Słuchaj - powiedział Casey na początku ich spotkania - wiem, że zwracano się do ciebie z propozycją stanowiska zastępcy i że odmówiłeś. Żałuję tego.

Inman rozluźnił się. Powiedział, że te tygodnie po wyborach były dla niego szczególnie nieprzyjemne osobiście i zawodowo, bo Goldwa-ter i inni przepychali jego kandydaturę na DCI.

Casey chrząknął.

Inman chwalił NSA. Agencja miała czterdzieści tysięcy ludzi w stacjach nasłuchowych na całym świecie i w siedzibie w Fort Meade w Maryland. Istotną częścią NSA była dyrekcja ds. operacji, a wewnątrz

3 - VEIL - Tajne wojny CIA

niej, w Fort Meade, tak zwana grupa sowiecka licząca tysiąc członków, przeważnie cywilów. Większość z nich mówiła lub czytała nieco po rosyjsku. Przechwytywane wiadomości dostarczały najlepsze informacje o Sowietach. Było to mniej niż by sobie życzyli, ale ogólnie rzecz biorąc, NSA mogła określić, czy Sowieci planują większe ruchy wojskowe. Druga grupa zajmowała się informacjami przechwyconymi z Azji, a trzeci zespół - wszystkimi innymi krajami, których liczba wciąż rosła. - Każdy sekretarz stanu i każdy doradca ds. bezpieczeństwa narodowego nalega, żeby wiedzieć co robi ten drugi - powiedział Inman.

Głównym zmartwieniem Inmana była potrzeba ogromnych inwestycji. Są na świecie obszary, gdzie nie sięga działalność NSA. NSA musiała zmierzyć się z wyszukanymi metodami kodowania używanymi przez Związek Radziecki i inne kraje. Inman powiedział, że muszą skoncentrować się na terminowości. Otrzymywanie, sortowanie, rozszy-    ; frowywanie i kierowanie informacji do użytkowników trwa zbyt długo. j Sprzęt nasłuchowy zamontowany na orbitujących satelitach mógł na- i tychmiast przekazywać przechwycone informacje, ale pozostawała znowu kwestia czasu; przetwarzanie informacji trwało stanowczo za długo. Casey zgadzał się z tym.

Inman powiedział, że w sytuacji kryzysowej informacja może być na jakiejś taśmie albo w jakimś komputerze, lub też oczekiwać na przetłumaczenie. Wśród wszystkich urządzeń podsłuchowych zainstalowanych w biurach i pokojach na całym świecie nie było ani jednego przypadku, aby NSA prowadziła podsłuch bieżący, brakowało przy urządzeniach podsłuchowych osoby, która zawsze byłaby gotowa do przekazania pilnej wiadomości. Było za mało ludzi, więc prowadzenie takich obserwacji byłoby ogromnym zadaniem i informacje musiały być wybierane z ogromnego napływu danych, przechwytywanych przez komputery. Wyłapywano najistotniejsze wyrazy lub nazwiska.

Casey zadawał mnóstwo pytań. Pomimo niedbałego wyglądu, Inman uznał Caseya za czujnego. Jego pytania nie sprowadzały wszystkiego do CIA, czego Inman zawsze oczekiwał od Turnera.

Casey wyszedł ze spotkania zaniepokojony obawami Inmana, że mogłaby się powtórzyć sytuacja z Pearl Harbor, gdy rozszyfrowane wiadomości japońskie nie dotarły do odpowiednich ludzi.

18 grudnia 1980 r. Casey poszedł na F. Street, gdzie Turner miał l swoje biura. Turner zasygnalizował, że miał do omówienia naprawdę i ważne tematy. Zdaniem Caseya, Turner dalej toczył swoje przegrane ; bitwy. Uznał jednak, że lepiej go będzie wysłuchać.

Turner chciał rozmawiać o kryptonimach. - System rozdzielania najważniejszej informacji z poszczególnymi kryptonimami jest w rozsypce - powiedział -jest to główny sposób kontrolowania tajnej informacji. Istnieją tuziny kryptonimów na operacje. NSA, Marynarka Wojenna, a nawet dyrekcja ds. operacji w CIA mają własne systemy kryptonimów.

Turner wyjaśnił, że w przypadku jednego systemu satelitarnego wielkiej wagi, około pięćdziesiąt tysięcy ludzi zna kryptonim. Dodał: - Wszyscy w hali produkcyjnej, od dziesięciu wykonawców zatrudnionych przy budowaniu systemu poczynając i wszyscy ludzie z łączności, nawet sekretarka osobista prezydenta. Te pięćdziesiąt tysięcy nie obejmowało tych, którzy byli dopuszczeni do kryptonimu, a potem odeszli.

Turner wyjaśnił w podnieceniu, że ma sposób na zredukowanie rozdzielonych informacji do pięciu kryptonimów dla wszystkich ściśle tajnych wiadomości. System nazywałby się Apex. Pięć kryptonimów to: PHOTINT - cała fotografia z satelitów i samolotów szpiegowskich; CO-MINT - wszystkie podsłuchy łączności; HUMINT - wszystkie źródła osobowe; TECHINT-wszystkie sprawy techniczne oraz ROYAL-nowy kryptonim na specjalne technologie lub działania, które są szczególnie tajne i które mogłyby być ograniczone do setki najstarszych rangą ludzi.

Casey uprzejmie skinął głową. Był zainteresowany, w jaki sposób mogłoby to ograniczyć dostęp do tajnych informacji. Czy ktoś, kto zajmuje się źródłami osobowymi w jednym kraju otrzymałby dostęp do wszystkich źródeł osobowych w innych krajach? Lecz nie zapytał. Turner był podekscytowany, przedstawiał Apex tak, jakby odkrył Dziesięć Przykazań.

Turner powiedział, że NSA opiera się, walczy z nim, bo Apex dałby DCI kontrolę nad przechwytywaniem informacji łącznościowych.

Casey zobaczył człowieka, który utrudniał sobie życie. Od Turnera emanowała aura pokonanego i wydawał się niespokojny obwieszczając fakt, że nigd}' nie uzyskał kontroli nad wszystkimi i że po czterech latach dalej bił się z NSA. Wydawało się, że ważne były tu głównie etykiety i teren. Caseya w zasadzie gówno obchodziły etykietki, ale nie chciał tego mówić. To nie były problemy wywiadu. Casey uznał, że jeżeli już, to potrzebować będzie więcej podziałów i kryptonimów, ponieważ jest to główny instrument utrzymywania tajemnic. Występ Turnera był niemal żenujący. Casey śmiał się w duchu.

Admirał ciągnął dalej. Co do wywiadu gospodarczego, to chciał go ujawnić. Miał dwóch zastępców w społeczności wywiadowczej mającej ponad dwieście osób personelu. - Dwóch zastępców to dobry pomysł:

J73

jeden do budżetu, jeden do ustalania priorytetów (gromadzenie i ustalenie zadań) - powiedział. Casey miał dość.

- Dobrze. Kto według ciebie, powinien być moim zastępcą?

Miał listę trzech nazwisk: Fred Ikle, tęga głowa i specjalista od

kontroli zbrojeń.

- Nie znam go - stwierdził Turner.

- Hank Knoche?

- Niezdolny do wykonania roboty - odparł Turner. Knoche, który krótko był zastępcą Turnera, powiedział raz ludziom z agencji, iż Turner ma jak najlepsze intencje i że oni przywiodą go do ich sposobu

myślenia.

- Inman?

- Zdolny człowiek - powiedział Turner. - Są jednak dwie wyraźne przeszkody: Inman uporczywie opiera się silnemu DCI, a jeśli zamierzasz być silnym DCI, będzie to problem; a biorąc pod uwagę rywalizację NSA - CIA, to CIA będzie podejrzliwa w stosunku do niego.

Casey podziękował Turnerowi i poszedł.

Turner zrewidował swoją opinię o Caseyu. Casey potrafił słuchać.

Casey dalej nie był pewien, kogo wybrać na stanowisko zastępcy. Turner mówił głównie o Inmanie jako opornym dyrektorze NSA. Jeżeli Inman przyszedłby do CIA, to jego domniemane wady mogłyby łatwo stać się zaletami. Gracz, gwiazda w klubie rywali, mógłby zostać mistrzem w klubie Caseya, zwłaszcza, jeżeli przeszedłby do Caseya na warunkach, które uznałby za dobre. Casey postanowił spędzić trochę czasu z Frankiem C. Carluccim III, prostolinijnym weteranem biurokracji. Carlucci był świetnym przykładem człowieka, który przeżył wiele: urzędnik służb zagranicznych, wicesekretarz ds. zdrowia, oświaty i opieki społecznej: wicedyrektor Biura ds. Zarządzania i Budżetu,

ambasador w Portugalii.

- Kto powinien być zastępcą? - zapytał Casey, wiedząc że Carlucci był poza konkurencją, bo przechodził do "obrony" na stanowisko zastępcy Caspara Weinbergera.

- Jest tylko jedna osoba - powiedział Carlucci - Bobby Inman. Jeśli go nie wybierzesz, to Cap Weinberger i ja zreorganizujemy cały wywiad związany z obroną: DIA, NSA i służbowe agencje wywiadowcze. Powierzymy mu nadzór.

Podtekst był taki, że Casey jako DCI powinien mieć Inmana pod kontrolą, jako swego zastępcę, a nie na zewnątrz w Departamencie Obrony.

Tuż przed Bożym Narodzeniem Casey wyjechał do Langley, żeby ponownie zobaczyć się z Turnerem.

Turner wręczył Caseyowi kopię raportu CIA na temat złego traktowania przez agencję sowieckiego uciekiniera z KGB, Jurija Nosenki w latach sześćdziesiątych. Według Turnera, było to jedno z wielkich przestępstw CIA. Niektórzy agencyjni paranoicy podejrzewali, że Nosenko był podwójnym agentem przysłanym w celu dostarczenia CIA informacji, która udowodniłaby, że KGB nie miało żadnego związku z zabójcą Johna F. Kennnedy^ego, Lee Harveyem Oswaldem. Nosenko był przetrzymywany w celi o wymiarach 2,5 na 2,5 m przez 1.277 dni -ponad trzy lata. Był częścią jakiejś nędznej gry w szachy prowadzonej przez ekspertów kontrwywiadu w celu ustalenia, który z sowieckich uciekinierów został podstawiony.

- Ważne jest, żebyś przeczytał ten raport - powiedział Turner - ważne, żebyś poznał, co może się zdarzyć, co może się zepsuć.

Turner nie był pewien, czy taka sytuacja się nie powtórzy.

Casey przyjął raport, ale dziwiło go, iż Turner powraca do zdarzeń sprzed prawie dwudziestu lat.

Turner miał jeszcze coś dla Caseya, wyjął notes. Miał wykaz dwudziestu czy dwudziestu pięciu głównych stanowisk w CIA, kto piastował wtedy któryś urząd i jak długo był na stanowisku. W kwestii kandydatów, na każde stanowisko proponował trzech, dotyczyło to zwłaszcza dyrekcji ds. operacji (DO).

Casey wziął listy, chociaż wiedział, że Turner nie rozumie, iż właśnie zaszkodził siedemdziesięciu pięciu karierom zawodowym, poparcie ancien regime'u było niejednoznaczne.

Turner zapowiedział, że wyjeżdża w ostatnią podróż zagraniczną w swojej kadencji, jako DCI, do Chin, aby doprowadzić do zawarcia ściśle tajnej transakcji na dwie stacje monitorowania pocisków sowieckich. Zastąpi nimi te, które stracono w Iranie. Będzie podróżował pod przybranym nazwiskiem, w przebraniu dostarczonym przez CIA - nawet z wąsami.

Casey nadal spotykał się z członkami zespołu przejściowego CIA. Fruwały papiery. Pomimo skłonności do ryzykowania i nowych pomysłów, nauczył się na poprzednich stanowiskach rządowych, że nowy szef musi poruszać się wolno, liczyć do dziesięciu zanim podejmie działanie. Zostało mu to wbite do głowy przez jednego z jego najbliższych przyjaciół, długoletniego wspólnika Leonarda W. Halla, który był przewodniczącym Krajowego Komitetu Republikańskiego w latach kaden-

r

cji Eisenhowera i zarządzał kampanią reelekcyjną w 1956 roku. Hali zmarł w poprzednim roku, ale przez piętnaście lat on i Casey regularnie jadali w sobotę lunch w tej samej restauracji włoskiej - Caminari w Locust Valley na Long Island. Sympatyczny Hall, nauczył Caseya wyciągać rękę do ludzi - pracowników, sekretarek, docierać do wszystkich. Jednak prawdziwą lekcją była "ostrożność".

Casey mógłby być jak "Dziki" Bill Donovan. Ale jak Halla nie ma, to kto będzie doradzał ostrożność? Casey podpiął się do Johna Brossa, który dowodził, że propozycje zespołu przejściowego są do niczego. Nieoficjalna osłona tajnej działalności zagranicą sprawi, że agenci będą tylko sprzedawcami części do samolotów. Nie będą wiarygodni w oczach zagranicznych oficjeli. Szpiegowanie i operacje muszą być prowadzone z pozycji siły. Prestiż rządu Stanów Zjednoczonych musiał być wystawiony na próbę, a to będzie miało miejsce tylko wtedy, gdy szpiedzy mają status dyplomatów. Jak można zapewnić bezpieczne połączenie z Waszyngtonem bez tajnej bazy w ambasadach? Jak przechowywać tajne akta? W pokoju hotelu Hiltonl Bross dowodził, że ci wariaci w zespole przejściowym chcą sprzedać Caseyowi idee rodem z jakiejś powieści szpiegowskiej, jakąś romantyczną wersję złotej szpiegowskiej przeszłości. No więc, to nigdy nie istniało i prawdopodobnie nie będzie istnieć. Dr No z jakiejś powieści z cyklu James Bond nie jest tu opozycją. To nie kwestia zniszczenia kwatery głównej Doktora No. Rosjanie są wszędzie i tak pozostaną; gra jest subtelniejsza i

permanentna.

Casey dostrzegł meritum argumentacji Brossa, ale przeczucie nakazało mu zrobić nieco wstrząsu.

- Ach, daj spokój, Bili - powiedział Bross - na pewno można znaleźć rozwiązanie, które nie będzie takie szkodliwe.

Casey usłyszał "ostrożność".

Ostateczny raport przejściowy został ukończony 22 grudnia 1980 r. W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia Casey powiedział Bros-sowi, że zespół przejściowy rozpadł się. Przekształcił się w klub

dyskusyjny.

- Chcą mnie tam wciągnąć w kłopoty - powiedział Casey. Przyszedł czas na opracowanie własnego porządku dziennego.

Bross poczuł ulgę. Niektóre złe czarownice nie żyły - na razie.

Po Nowym Roku Casey i Bross spotkali się na lunchu w restauracji członkowskiej w Metropolitan Club - najbardziej ekskluzywnym klubie w centrum Waszyngtonu.

- Moim priorytetem - powiedział Casey - będą oceny analityczne, pisemne oceny przyszłości. Nie tylko one potrzebują poprawek, ale wszystko, wszystkie dane wywiadu, z których składają się oceny. Pomogą one w rozpoznaniu słabości źródeł i słabości w ludziach. Te oceny są także ogniwem łączącym z Białym Domem i prezydentem.

Bross zgodził się.

- Kiedyś płacono mi 600 tysięcy dolarów rocznie za pisanie ocen i instrukcji podatkowych - powiedział Casey, zawyżając swój roczny dochód. - Gromadzenie mnóstwa skomplikowanych informacji i destylowanie ich tak, aby osiągnąć kwintesencję, to jest właśnie to, co robię dobrze - stwierdził.

Bross był zaskoczony tym, że Casey uważał za stosowne chwalić się, ale uznał, że oceny analityczne są właściwym priorytetem.

Casey powiedział, że koncentrowanie się na ocenach, pozwoli mu na nawiązanie stosunków z każdym szefem wywiadu w Departamencie Stanu, wojsku, NSA, FBI.

- Turner z każdym prowadził wojnę - dodał szyderczo.

Drugim jego priorytetem będzie: nowe prezydenckie zarządzenie wykonawcze, zmniejszające ograniczenia w pozyskiwaniu informacji wywiadowczej. Po trzecie, chciał mieć więcej pieniędzy i ludzi w wywiadzie.

- Naglącym problemem są ludzie - powiedział. - Kogo ty widziałbyś na najwyższych stanowiskach?

- Inman powinien zostać zastępcą - powiedział Bross. - Bili, potrzebny ci jest ktoś, kto ma prawdziwe dojścia, ktoś kto nie podda się w dyskusjach w Departamencie Obrony. Dla niego to będzie fraszka. W Departamencie Stanu będzie miał status szanowanego, umiarkowanego wojskowego. Ma Goldwatera w kieszeni i jest faworytem na Wzgórzu.

Casey skinął głową, lecz wyraźnie się wahał.

- Czemu nie? - zapytał Bross.

- Powód pierwszy, on nie chce tego stanowiska.

- Bobby jest wojskowym i zrobi, co mu się rozkaże - powiedział Bross. - Może czwarta gwiazdka mu to osłodzi.

Casey zamruczał pod nosem. Przeszli do innych stanowisk.

- A asystent dla mnie? - zapytał.

-Być może najważniejszy wybór, jakiego dokonasz-powiedział Bross. - Będziesz potrzebował kogoś kto wie, jak wszystko działa, kto zna Radę Bezpieczeństwa Narodowego, tamten personel, ośrodki władzy, przepływ papierów, kogoś kto dogłębnie zna Departamenty Stanu i Obrony.

Casey poprosił Brossa o znalezienie właściwego człowieka. - Rozglądaj się - powiedział. Przeglądał sterty akt personalnych, szukając

odpowiedniego kandydata. Casey podkreślił, że jest to naprawdę ważne. Nie mamrotał, tylko wymachiwał ręką w powietrzu.

Bross miał wrażenie, że Caseya dotknęła choroba, którą Bross nazywał: Odświeżę-miejsce-poprzez-wprowadzenie-moich-ludzi. To był czysty Donovan. Awansował dziwnych ludzi, postacie nie z głównego nurtu. Bross wiedział, że w tej organizacji mogą wypłynąć ekscentryczne osobowości, dziwacy, którzy wykonają robotę. Większość włamywaczy z wytrychami nie pochodziła z najlepszych szkół z internatami.

- Potrzebujemy ludzi z doświadczeniem w interesach - powiedział Casey. - Trzeba wprowadzić ludzi z zewnątrz.

- Pewnie - odpowiedział Bross.

- Jedną z rzeczy, którą chce zrobić, to uzyskać stanowisko dla Who-gula - powiedział niemiłosiernie kalecząc nazwisko Maxa Hugela.

- Who-gul? - zapytał Bross - kto to jest?

- Who-gul - powiedział Casey.

Bross nadal nie wiedział o kogo chodzi.

Casey był zdecydowany zaoferować posadę w CIA Hugelowi, biznesmenowi o ogromnym powodzeniu, który blisko współpracował z nim w kampanii Reagana. Hugel zwerbował kadrę pracowników z mniejszości i grup specjalnego zainteresowania wyborców.

- Istnieje mnóstwo posad - powiedział w końcu Bross. - Pomogę ci znaleźć idealnego asystenta.

Uzgodnili, że po inauguracji Bross zajmie biurko przed gabinetem Caseya. Mógłby się wtedy przyjrzeć ludziom i pomóc znaleźć asystenta dla Caseya.

Casey wrócił do Langley i zażądał od zastępców Turnera wszelkich informacji o tajnych działaniach.

- A tajne działania? - dopytywał się Casey. Pytał co się działo w czasach Cartera, czy dyrekcja ds. operacji była zatwardziała w utartych sposobach działania. Zażądał szczegółów.

Informatorzy powiedzieli, że były trzy fazy tajnych działań. Pierwszą i najmniej narzucającą się formą tajnego działania była propaganda. Była pierwszą fazą ograniczonej tajnej akcji w epoce Cartera i Turnera. Szczególnie Brzeziński wykazał wielkie zainteresowanie przekazywaniem książek do krajów komunistycznych. Tzw. program książkowy polegał na przemycaniu tysięcy książek i innych druków za Żelazną Kurtynę. Jak powiedziano Caseyowi, nie mogło to zmienić biegu historii, ale uważano, że ewangelia demokracji powinna być udostępniona. Turner - wyjaśniali - nazywał

program książkowy "zabawką tajnego działania", "zrzutem Brzezińskiego", "operacją niegodną zaufania."

Casey był przerażony cynizmem Turnera. Zanotował sobie w pamięci, żeby znacznie rozszerzyć te programy propagandowe. Uważał, że słowa mają wielkie znaczenie, bo słowa to idee.

- Co jeszcze? - dopytywał się niecierpliwie Casey.

- Druga faza polegała na tajnych przedsięwzięciach umacniających stosunki z przyjaznymi narodami, zwłaszcza z Brytyjczykami i Saudyjczy-kami. Te połączone działania miały ukazać nową, twardą postawę Cartera pod koniec jego kadencji. Głównym działaniem był ograniczony paramilitarny program wsparcia w celu osłabienia marksistowskiego, wspomaganego przez Sowietów, Jemenu Południowego. Operacja była w toku, a kilka małych zespołów Jemeńczyków byłe szkolonych w wysadzaniu w powietrze mostów i tak dalej. Turner orzekł, że było to "stuknięte" i zostawił nadzór nad tajnym planem zastępcy Frankowi Carlucciemu.

- Dlaczego? - zapytał Casey.

- Turner uważał, że Białemu Domowi zawsze zbytnio zależało na zadowoleniu Brytyjczyków, którzy stali za operacją południowojemeń-ską, a on martwił się, że CIA dzieli się zbyt dużą ilością delikatnej informacji wywiadowczej z MI-6 (brytyjską służbą wywiadu zagranicznego). Brytyjczycy praktycznie trzymali USA w wywiadowczych szponach, uważał Turner, i za dużo nam odbierali.

- Lubię Brytyjczyków - powiedział Casey. - Co jeszcze?

Informatorzy powiedzieli, że w obliczu sowieckiej inwazji na Afganistan w 1979 roku, administracja Cartera weszła w trzecią fazę swojej tajnej operacji, uruchamiając jedyną poważną paramilitarną operację wsparcia na dużą skalę. Znowu, najbardziej naciskał Brzeziński, uważając, że Sowieci przeliczyli się. Afganistan był ich Wietnamem, a Brzeziński chciał wykorzystać to śmiało i bezlitośnie. "Wykrwawcie ich" - powiedział.

- Stosunek Turnera?

- Dyrektor - wyjaśniali informatorzy - długo i poważnie się zastanawiał, czy dopuszczalne jest wykorzystywanie życia innych ludzi dla interesów geopolitycznych Stanów Zjednoczonych. Po raz pierwszy broń dostarczona przez CIA służyłaby do zabijania regularnych żołnierzy Armii Radzieckiej. W Afganistanie Sowieci mieli ich około 90 tysięcy. Turner martwił się, że polityka USA głosiła walkę do ostatniego żywego Afgańczyka, ale w końcu poparł tę operację. Arabia Saudyjska, Egipt, Pakistan i Chiny także wspomagały afgański ruch oporu. Koszt całkowity wyniósł około 100 milionów dolarów.

Przesłuchanie zatwierdzaj a* Caseya przed Senacką Komisją ds. Wywiadu było przewidziane nt wtorek, 13 stycznia 1981 roku, tydzień przed zaprzysiężeniem Reagaia. Zabrał się do pracy. Będzie to jego piąte przesłuchanie zatwierdzające. Nauczył się, że nie należy przesadzać z wygłaszaniem swoich poglądów, sięgać do beczki samolubnych wspomnień ale nie można byćbezbronnym i nieprzygotowanym. Dziesięć lat wcześniej, podczas przesłuchania zatwierdzającego przy jego nominacji na przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych, przejechał się i prawie zatopił swoją nominację po tym, jak musiał wycofać zeznania na temat pozwu (o plagiat) przeciw niemu. Wspomnienie roku 1971 było nieprzyjemne*.

Toteż tym razem Casey starannie się przygotował. Dyrektor Centralnego Wywiadu to stanowisko wysokiej rangi - bardzo wyeksponowane. Napisał mowę otwierającą, układając ją tak, aby umknąć kłopo-

* Gdy tamtego roku, Senacka Komisja ds. Bankowości zadała Caseyowi pytania o dawny

pozew przeciw niemu w sprawie plagiatu, on zbył całą sprawę twierdząc że me skorzy-

stał z cudzego materiału w żadnej instrukcji podatkowej jego autorstwa. Bez zastrzeżeń,

atozwielką pewnością siebie posunął się bardzo daleko twierdząc, żesedziaprowadzą^

cy tę sprawę uważał, że wyrok ławy przysięgłych przeciw Caseyowi wynoszący 40.425 Larów nie byt poparty dowodami. Casey dodał też, że protokół z procesu został zaple-czetowany na prośbę sędziego.    . .

Sprowadzono protokół z procesu o>az sędziego. Przesłuchanie w sprawie zatwierdzenia otwarto ponownie i Casey był zir.uszony stawić się ponownie i ze wstydem odwołać

SWpowte<Mał ^chciałby wyjaśnić zaznanie oraz że to co on pamięta, nie pokrywa się z twierdzeniem sędziego i nie jest poparte protokółem z procesu. Przyznał, ze dwie i pot strony rękopisu powoda znalazły sift w instrukcji podatkowej Caseya niemal słowo w sSożesędzia uważał, iż wyrok na Caseya był "dostatecznie" poparty dowodami oraz ze to sam Casey poprosił o zapieczętowanie protokołu. (Zatwierdzony protokół cytował Ca-seva- Chciałbym, aby protokół został w całości zapieczętowany").

Komisja rozpatrująca nominację Caseya na przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych odkopała zeznanie złożor.e przez Caseya pod przysięgą przed procesem. Casey powiedział adwokatowi powoda:

-Cholera jeśli nie będzie pan dżentelmenem, to pana stąd wykopię... Niech pan me próbuje tego drugi raz, bo w tym cholernym biurze będzie więcej przemocy. Adwokat powiedział:

- Chcę aby protokół wykazał, że pan Casey uderzył mnie w twarz. Caseva zapytano w Senackiej Komisji, czy uderzył adwokata w twarz.

-Nie przypominam sobie-odparł Casey-nie sądzę... Nikogo nie uderzyłem od czasu,

oDgowpreTłuchanie trwało do godziny 19:00, 9 marca 1971 roku, kiedy to Ca-sev rozdrażniony i upokorzony wysuedł. Na szczęście było to przed rozmaitymi konfrontacjami między administracją Nixona a Kongresem, związanymi z Watergate, więc senatorowie okazywali powściągliwość. Nominację Caseya zatwierdziła komisja, a w koń-cu cały Senat.

tów. Oznaczało to minimalizowanie zobowiązań, przytaczanie niewiedzy i niepewności na usprawiedliwienie oraz zapewnianie senatorów, że nic jeszcze nie zostało postanowione. - Łatwo będzie mówić niewiele, bo senatorzy uwielbiają słuchać własnych głosów - rozmyślał Casey.

Casey przybył punktualnie. Miał na sobie kosztowny, ciemny, prążkowany garnitur bankiera. Goldwater zarządził przesłuchanie o 10:00 rano. Poprosił wiceprzewodniczącego komisji, senatora Daniela Pa-tricka Moynihana, demokratę z Nowego Jorku, który pracował dla administracji Nixona, o przedstawienie Caseya. Moynihan, akademicki w usposobieniu, mówił miodowo-płynną, wysoko-wschodnią opadającą intonacją. Na razie będzie nieco Moynihanowej małomiasteczkowo-ści w stylu "bądź wierny swemu stanowi", "syn Nowego Jorku", "udało się miejscowemu chłopakowi".

- Cechą wyróżniającą tego człowieka jest to - mówił Moynihan - że w takiej czy innej formie służył każdemu prezydentowi USA od czasu Franklina Roosevelta, kiedy to przyszedł do amerykańskiej Marynarki Wojennej. Jego kariera zawodowa jest zbyt dobrze znana, aby wymagać wzmianek z mojej strony, za wyjątkiem nieco smutnego spostrzeżenia, tego co Francuzi nazywają fin de Ugnę [koniec linii]: Bili Casey będzie na pewno ostatnim członkiem OSS kierującym CIA.

Casey siedział niespokojnie przy stole dla świadków. Mrugał oczami, ruszał rękami, szukając zajęcia.

Goldwater przemówił: - Coś jest nie tak. Nie mamy dość informacji wywiadowczej i nie jest ona wystarczająco dobra. Śledztwa w Kongresie i tak dalej nie dały jednostkom wywiadowczym na świecie możliwości wykorzystywania nadarzających się okazji... Spora ilość operatorów spędza nadmierną ilość czasu opracowując defensywne noty w oczekiwaniu na badanie lub krytykę działań.

Po obwieszczeniach początkowych, wygłoszonych przez trzech innych senatorów, Casey szybko przysunął się do mikrofonu. Jego celem będzie "odbudowa, wydajność, bezpieczeństwo".

- CIA wątpi w siebie jako instytucję - powiedział. - Wielu z jej najbardziej kompetentnych oficerów odeszło na emeryturę lub odejdzie niedługo. Mówi się, że morale w dużej części agencji jest niskie. Zbyt wielu pracowało na to, aby obniżyć poczucie własnej wartości u oficerów wywiadu.

Casey powiedział, że w ciągu poprzednich tygodni widywał zbyt często wahanie, niebezpośrednie wypowiedzi, defensywę. Mówił o zaufaniu, o honorze.

- To nie jest czas na następny biurokratyczny wstrząs w CIA - oświadczył z naciskiem. Uważał, że wywiadowcze fiaska w ostatnich latach to przypadki, gdy znając fakty dokonano błędnej analizy. Przyczyną fiaska była również polityka. Obiecał przedstawić prezydentowi wszelkie dane i opinie. Dwa razy zobowiązał się ściśle współpracować z Kongresem.

Casey powiedział coś dla każdego: "odbudowa" dla prawicy, "swobody obywatelskie" dla lewicy. Absolutne zwycięstwo Reagana było kłopotem dla demokratów. Moynihan dobrze o tym wiedział. Demokraci będą musieli stąpać ostrożnie. Nie może być więcej prób unieszkodliwienia CIA czy zarzutów ze strony Franka Churcha, jakoby CIA była "szarżującym słoniem renegatem". Moynihan i tak nie wierzył w to podejście - efektywna CIA jest wstępnym warunkiem bezpieczeństwa narodowego. Moynihan nie miał złudzeń co do Sowietów: umieli grać bardzo nieuczciwie.

Moynihan miał także niewiele złudzeń co do zdolności CIA do dostarczania przydatnej informacji wywiadowczej. Kiedy był ambasadorem w Indiach w latach 1973-1975, szef komórki CIA często dzielił się z nim indyjskimi tajemnicami rządowymi, po czym rząd indyjski robił coś, czego szef CIA nie przewidział. Było dla niego jasne, że CIA wiele przeoczyła.

Gdy przyszła jego kolej na zadawanie pytań Caseyowi, Moynihan odniósł się do niedawno wydanego prawa, zgodnie z którym DCI był zobowiązany w pełni i na bieżąco informować komisję o wszystkich podjętych i przewidywanych działaniach wywiadowczych. Moynihan zauważył, iż w niektórych przypadkach prezydent mógł zarządzić poinformowanie tylko przewodniczącego i wiceprzewodniczącego komisji wywiadowczych Senatu i Izby (Reprezentantów). Było to tylko w przypadku: nadzwyczajnych okoliczności mających wpływ na ważne interesy Stanów Zjednoczonych... w celu zachowania tajności potrzebnej w bardzo delikatnych przypadkach...

- Jest jednak szara strefa - powiedział Moynihan, pochylając się do przodu. Głos podniósł mu się do dobrze znanej śpiewnej intonacji, do której powracał, gdy wiedział, iż panuje nad głównym problemem. Zauważył, że w swej preambule ustawa mówiła, iż wszystko to musi być: zgodne z obowiązkami prezydenta w ramach Konstytucji i zgodne z odpowiedzialnością działu wykonawczego: ochroną przed nieupoważnionym ujawnieniem tajnej informacji, źródeł i metod wywiadu. =

- Tak więc, skoro mówimy, że musi to być "zgodne", przyznajemy, i iż mogą być chwile, kiedy nie jest to zgodne - powiedział Moynihan.

Niemniej jednak uwzględniając to ustępstwo ustawa mówiła, że musi mieć miejsce jakaś forma powiadomienia w którymś momencie, nawet w fazie projektu.

- Wobec tego czy będziemy informowani bez wyjątków? - zapytał Moynihan. - Co pan Casey sądzi o "tej pewnej dwuznaczności...?" Jak wiemy, był moment w pańskiej długiej i znakomitej karierze, kiedy wysunięto zarzut, że nie chciał pan dostarczyć Kongresowi materiałów, których żądał. Chodzi o akta ITT - kontynuował Moynihan - otóż, jak się pan zapewne spodziewał, przyjrzeliśmy się tej sprawie przed przesłuchaniem. Pozwoliłem sobie skontaktować się z panem Stanley-em Sporkinem, wedle wszelkich standardów, znakomitym urzędnikiem państwowym.

Moynihan wyjął list od Sporkina, legendarnego szefa od przestrzegania prawa w Komisji Papierów Wartościowych, który przez lata był samozwańczym specjalistą od skarg sądowych w sferze biznesu.

Moynihan spodziewał się, że Sporkin (bohater antybiznesowych demokratów) obrzuci go błotem, ale zamiast tego otrzymał list pochwalny, wynikający z ich współpracy w SEC (Komisji Papierów Wartościowych). Sporkin mówił o "spostrzegawczej i przemyślanej analizie" Ca-seya oraz "mądrej i z wyobraźnią podjętej" decyzji w jednym przypadku.

Casey był czysty. Moynihan nie miał ani jednego pytania na temat przeszłości, zwrócił się więc ku przyszłości: - Co pan myśli o powiadomieniu tej komisji o rzeczach, o których musimy wiedzieć, a o których chciałby pan, żeby wiedziało najwyżej dwoje ludzi na świecie?

- Panie senatorze - odpowiedział Casey - zamierzam stosować się w pełni do ducha i litery prawa... W tej chwili nie mogę wyobrazić sobie okoliczności, w wyniku których nie mógłbym dostarczyć tej komisji informacji przez nią wymaganych.

- Dziękuję panu - powiedział Moynihan, uważając, że uzyskał pełne zobowiązanie. - Usłyszałem, że powiedział pan, że nie może pan wyobrazić sobie okoliczności, w których nie podzieliłby się pan informacjami z tą komisją.

Casey powtórzył łagodnie: - Powiedziałem, że w tej chwili nie mogę sobie wyobrazić.

Moynihan uśmiechnął się: - Powiedział pan w tej chwili nie mogę sobie wyobrazić, nie na darmo chodził pan do Fordham Law School.

Teraz z kolei Casey się uśmiechnął. Był w Fordham jako student. St. John's była jego wydziałem prawa, jednak nie poprawił senatora.

Casey stąpał lekko przez resztę przesłuchania. Starał się odpowiadać jednym słowem lub zdaniem. Na pytanie dotyczące modnego w

tamtych czasach określenia "czas spuścić CIA z uwięzi..." - Nie użyłem tego zwrotu - odpowiedział. Na temat ewentualnego nowego zarządzenia wykonawczego: - Nie zdecydowałem się.

Na temat tego, co robił od czasu wyborów: - Większość czasu spędziłem na odrabianiu zaległości w kancelarii prawnej i na szacowaniu szkód finansowych, jakie poniosłem podczas kampanii.

O zespole przejściowym CIA wyraził się - "Stwór amebopodobny".

Na temat problemów kierownictwa Casey powiedział: - Do mojego ogólnego stylu w tej sferze należało ustalanie celów i upoważnianie ludzi do osiągania tych celów, ocenianie ich na podstawie wydajności, a nie wdawanie się w szczegółowe zarządzania. Jeżeli się nie spisują, to wtedy zatrudnia się kogoś innego.

Kiedy senator Joseph R. Biden Jr., demokrata ze stanu Delaware dał znak, że nie zrozumiał, więc Casey powinien przysunąć mikrofon bliżej, ten przysunął go, mówiąc: - Teraz mam go na kolanach.

Goldwater zadał kilka pytań: - Czy myśli pan w ogóle o asystencie?

- Tak, bardzo dużo - odparł Casey sucho, sądząc, że teraz się zaczynają trudności.

- Myślę, że będę miał rację informując pana, iż admirał Robert In-man jest bardzo ceniony przez tę komisję - powiedział Goldwater z nieruchomą twarzą.

- Sądzę, że nadal mówię w imieniu komisji: nie chcemy, żeby jakiś polityk został przydzielony panu na asystenta... Sądzę, że admirał In-man byłby świetny.

- Mam nadzieję, że zechce przyjść - powiedział Casey, przyznając, że posada należy do Inmana, jeśli tego chce.

- Podnoszę tę kwestię, ponieważ przeczytałem, że rozważa się sporo innych kandydatów na posadę pańskiego asystenta, a nigdy nic nie słyszałem o żadnym z nich - powiedział Goldwater. - A Bobby"ego Inmana znamy - powtórzył.

- Nie widziałem tej listy - powiedział Casey, odrzucając przynętę Goldwaterowi. - Będę musiał ją zobaczyć - dodał sarkastycznie - może niektórzy się przydadzą.

- Ja panu nawet nie powiem, gdzie ją widziałem - odparł Goldwater.

Biden kładł nacisk na odpowiedzialność. Casey nie wahał się odeprzeć ataku tego młodego senatora: - Uważam, że istnieje moment, w którym zbyt wąsko pojmowana odpowiedzialność może utrudnić wydajność. - Pytania Bidena przeszły do kwestii paragrafów i Casey odparł: - Nie mam ustalonego poglądu, a nie chcę przedstawiać nieroz-ważonego poglądu.

Dalsze negatywy: "Nie", "Żadne", "Zajmę się tym".

Biden dołączył do chóru na cześć Inmana: - Absolutnie najlepszy, pod każdym względem niekwestionowanie najlepszy człowiek, jaki kiedykolwiek zeznawał przed tą komisją. - Biden zachwalał tego kandydata mówiąc, że jeżeli Inman dostałby posadę zastępcy, to: - Gdy będzie pan miał problem, jego proszę wysłać. On zna drogę do nas.

Ta mowa zrobiła wrażenie na Caseyu. Lepiej wziąć Inmana, choćby nawet jako przedstawiciela dla komisji.

Inman nie tylko wypowiedział się przed komisją, ale bardzo się postarał, aby udoskonalić swój wizerunek*.

Kilka dni przed objęciem urzędu przez Reagana, Casey poświęcił na studiowanie danych wywiadowczych, zwłaszcza na temat kryzysu irańskiego. Dostrzegł ważność Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, która przechwytywała połączenia i łamała ważne, zaszyfrowane wiadomości (przekazy między Iranem a Algierią); ta ostatnia weszła do negocjacji jako mediator. Bardzo ważne było, aby nie doszło do żadnego nieporozumienia, żeby Iran i Algieria otrzymywały dokładną i trafną informację co do pozycji USA. Przechwyty były dodatkowym sprawdzeniem w celu upewnienia się, iż Algierczycy i Irańczycy słyszeli i wiedzieli, co mówią Stany Zjednoczone. Kilka razy przechwyty ujawniły, że pozycje zostały przekręcone przez mediatorów i amerykańscy

. Komisja Senacka poslaia Caseyowi formularze zeznań finansowych, w tym poufne oświadczenie finansowe; wziąwszy najnowszy wydruk komputerowy od swojego doradcy, Casey napisał:

. 68.600 akcji Capital Cities Communication, które nabył w latach pięćdziesiątych, kiedy pomógł w założeniu firmy. Cena nabycia wtedy wynosiła zaledwie 13 centów zajedną akcję. W ciągu lat wartość wzrosła niemal pięćset razy - była to z pewnością najlepsza inwestycja, jakiej dokonał. Wartość rynkowa tych akcji wynosiła w tej chwili ponad 4.200.000 $.

. 24.800 akcji rozmaitych kompanii naftowych o wartości ponad 2.000.000 $.

. działy w IBM oraz różnych innych koncernach chemicznych, górniczych, minerałowych itd., warte następne 1.300.000 $.

. Obligacje rządowe o wartości 208.000 $.

. Nieruchomości o łącznej wartości 1.200.000 $, w tym dom na Long Island wart szacunkowo 500.000 $, rezydencja w Palm Beach warta następne 500.000 $ oraz mieszkanie w Waszyngtonie warte 200.000 $.

. Gotówkę, ubezpieczenie na życie oraz inne, warte nieco ponad 700.000 $.

. Podał dochód za poprzednie pięć lat, 1976-1980, od 183.439 $ do 317.000 $.

Mając dług wynoszący tylko 5.000 $, jego wartość netto wynosiła nieco ponad 9.500 $. Na temat rozwiązywania konfliktu interesów pisał: "pozbywanie się aktywów lub ustanowienie funduszu powierniczego w razie konieczności". Tylko w razie konieczności - tę kosztowną drogę przyjął będąc na stanowisku przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych.

negocjatorzy mogli szybko dokonać korekty. Zrobiło to wrażenie na Caseyu. To było wsparcie wywiadowcze, jakiego Biały Dom potrzebował. Zauważył, że dyrektor NSA Inman dość często utrzymywał bezpośredni kontakt z prezydentem i innymi ważniakami w Białym Domu.

Tak jak reszta społeczności wywiadowczej, Casey obserwował Polskę. Przewidziana inwazja sowiecka nie nastąpiła. Jak to się często zdarza, odpowiedź na pytanie "dlaczego" została dostarczona we fragmencie informacji. CIA znała szczegóły sowieckich planów mobilizujących, łącznie z nudnymi danymi określającymi rozmieszczenie poszczególnych wojsk. Część tej informacji dostarczył pułkownik z polskiego sztabu generalnego, który figurował na liście Bigot. Inwazja wymaga dokładnej koordynacji i ustalenia w czasie. Do transportu potrzebne są ciężarówki żniwne z zachodniej Rosji. Jednak zdjęcia satelitarne pokazały, że ciężarówki nie zostały nawet doprowadzone do polskiej granicy. Może zmasowanie wojsk na granicy było blefem, którego celem było usztywnienie polityki rządu wobec Solidarności? Być może publiczny raban i ostrzeżenia Brzezińskiego płynące kanałami dyplomatycznymi odstraszyły Sowietów? Mając fotografie satelitarne, mając pułkownika polskiego sztabu generalnego i całą resztę informacji wywiadowczej, Casey był pod wrażeniem tego, że tyle jeszcze pozostawało w tajemnicy.

Casey obserwował także z pewną konsternacją, jak admirał Turner, kończąc kadencję, uporał się z ostatnią poważną sprawą wywiadu. Była to ściśle tajna ocena amerykańsko-sowieckiej równowagi strategicznej NIE 11-3-87, która traktowała o możliwościach i zamiarach ZSRR. Turner skończył ją w ostatniej chwili i posłał ostateczną, wydrukowaną wersję do wszystkich ważnych urzędników bezpieczeństwa narodowego i wywiadu oraz do prezydenta. Oceny takie są dokumentami DCI i wie on, że inne agencje wywiadowcze mogą dołączyć swoje, odmienne opinie... zrobią to. Ponieważ DCI jest także dyrektorem CIA, to pogląd CIA jest tradycyjnie jego. CIA nigdy nie miała innego zdania niż DCI. Tym razem jednak w CIA wyjątkowo nie zgadzano się z opinią Turnera; po raz pierwszy zdanie przedstawiciela CIA różniło się od zdania DCI w opublikowanej ocenie. Opinia Turnera na piśmie nie przekonała Caseya bardziej, niż wcześniejsza prezentacja ustna admirała dla prezydenta. Znalazł także błąd w rozumowaniu Turnera: jeśli nawet Stany Zjednoczone miałyby wystarczającą ilość broni jądrowej, aby odwzajemnić pierwsze uderzenie Sowietów, nawet gdyby ten straszak był skuteczny, to Sowieci mogą zareagować nielogicznie. Przecież wojna nie jest logiczna.    ;;

Casey uważał, że Turner umniejsza niekorzystną pozycję Ameryki przez analizę. Papier i racjonalne myślenie nie mogą zastąpić przewagi militarnej. Wpływ, jaki taka ocena miałaby na linię postępowania, polegał na jej jednomyślności. Jeden dokument zawierający zbiorową opinię agencji wywiadowczych oraz DCI.

Casey będzie musiał znieść jeszcze jedno spotkanie z odchodzącym dyrektorem. W czwartek 15 stycznia 1981 r., pięć dni przed inauguracją, Turner miał wyjawić ostatnie tajemnice Reaganowi, Bushowi i Casey-owi. Reagan nie prosił o to spotkanie. To Turner domagał się audiencji.

Ranek był zimny. Bush i Casey spotkali się z Reaganem w prywatnym pokoju w Blair House. Ludzie z nowej administracji byli niespokojni i wyczekujący.

- Najważniejszą akcją - powiedział im Turner -jest tajne wsparcie ruchu oporu w Afganistanie. - CIA miała tam ograniczone kontakty, miała pewne plany dotyczące Iranu na wypadek, gdyby Ajatollah Cho-meini został obalony lub gdyby zaczęto zabijać amerykańskich zakładników w Iranie.

- Ale - wyjaśniał Turner - naprawdę ryzykowne są nie tajne działania, lecz pozyskiwanie informacji wywiadowczej, tak tajne i ważne, że każdy dzień mijający bez ich ujawnienia był uważany za sukces.

Po pierwsze, były to źródła osobowe. Gdyby zostały wykryte, nie tylko zostałyby zdekonspirowane lecz zabite. Jednym z tych źródeł był wysoki urzędnik w rządzie indyjskim. Człowiek ten wysyłał informacje na temat broni, którą dostarczali Sowieci. Jego specjalnością była obrona powietrzna.

Głównym kontaktem w ZSRR pracującym w Moskiewskim Instytucie Aeronautyki był A. G. Tolkaczew. Dostarczał "twardą dokumentację" - plany, opisy i dane tekstowe na temat zarówno pracujących systemów obronnych Sowietów, jak i systemów będących w opracowaniu. Jego informacja wywiadowcza była klejnotem między klejnotami. Umożliwiał wgląd w świat sowieckiej broni, który był nieosiągalny gdzie indziej; ryzy papieru na temat ich myśliwców, bombowców i pocisków. Dostarczał informacji o możliwościach Sowietów, a co najważniejsze, o wrażliwych punktach sowieckiego arsenału. Otwierał też okno na przyszłość: badania, rozwój i nowe generacje broni, a zwłaszcza technologie typu "stealth" - pokonującą radar. Według szacunków, jego informacja była warta miliardy dolarów.

Turner powiedział, że Reagan powinien postanowić, kto musi wiedzieć o istnieniu takiego źródła, poza wiceprezydentem i DCI. Dodał, że zależy to od prezydenta. s

Druga kategoria delikatnych działań wywiadowczych to szpiegowanie naszych przyjaciół i sojuszników; jeden z wiecznie drażliwych problemów. Według filozofii Turnera (którą miał nadzieję, przyjmie także nowa administracja), takie działania są konieczne, a nawet powinny być rozszerzone. Wiele robiono przy pomocy pasywnych środków technicznych: zdjęcia satelitarne, przechwytywanie łączności, dobrze umieszczone mikrofony. Przeciek bądź szpieg w którejś amerykańskiej agencji wywiadowczej mógłby być najbardziej prawdopodobną przyczyną ujawnienia tych działań. Elementy specjalne ds. gromadzenia informacji - 2- lub 3-osobowe zespoły pracowników CIA i NSA w kilkudziesięciu naszych ambasadach, dostarczały zdumiewającego materiału. Świat spodziewa się, że Stany Zjednoczone szpiegują Sowietów; odkrycie urządzenia podsłuchowego lub elektronicznego prze-chwytu, pociągnęłoby za sobą rutynowe oddalenie lub notę dyplomatyczną. Ta gra była znana i ściśle określona. Sprawiłoby to natomiast mnóstwo poważnych problemów dyplomatycznych, jeżeli doszłoby do przecieku lub ujawnienia dokładnego celu szpiegowania wśród przyjaciół Stanów Zjednoczonych. Turner podał parę przykładów. Casey już poczynił pewne poszukiwania i był zdziwiony małą ilością delikatnych operacji z wykorzystaniem mikrofonów lub źródeł osobowych - obliczył, że było ich około czterdziestu.

W następnym przykładzie Turner wyjaśnił, jak CIA oraz NSA zainstalowały sieć przewodów elektronicznych w siedzibie rządu egipskiego, mówił o tym, że miały wszędzie agentów. CIA i rząd USA wiedziały o prezydencie Sadacie praktycznie wszystko. Operacje dzielenia się informacją z kilkoma przyjaznymi rządami także dawały dobre efekty w gromadzeniu informacji.

Trzecią kategorią były operacje z użyciem źródeł i metod, których utrata bardzo poważnie osłabiłaby bezpieczeństwo narodowe. Turner szczegółowo wyjaśnił operacje instalacji nasłuchu kabli przez łodzie podwodne w ramach Specjalnego Programu Kontrolnego Marynarki Wojennej. Gdy Bush był DCI, łodzie musiały stać bezpośrednio nad kablem, zwiększając ryzyko i zatrzymując łódź na całe tygodnie. Teraz Program Specjalny miał "strączki" o wysokim poziomie technologicznym, które umieszczane na kablach podwodnych, można pozostawić w celu nagrania łączności przez tygodnie lub miesiące, a potem odzyskać. "Strączek" - otoczka, którą można oderwać, nie musiał mieć kontaktu fizycznego z drutami transmisyjnymi biegnącymi wewnątrz dużego kabla. Jeżeli kabel byłby wyjęty z dna oceanu przez Sowietów w celu inspekcji czy konserwacji, to nie odkryliby oni, że był tam pod-

słuch. Każda operacja, a zwłaszcza działanie na sowieckich wodach terytorialnych, musiała być zatwierdzona przez prezydenta.

Żadna misja wywiadowcza nie narażała życia ludzi na tak wielkie ryzyko. Były kolizje, w tym przynajmniej jedna z sowiecką łodzią podwodną, były też inne incydenty. Gdyby łódź została ujęta, to skutki przypominałyby incydent z samolotem szpiegowskim U-2 i statkiem Pueblo razem wzięte - lub jeszcze gorzej.

CIA i NSA znalazły zastosowanie tej technologii poza morzem, nasłuchując linie łączności na lądzie, "strączki" umieszczano albo na drutach między słupami telefonicznymi, albo na kablach podziemnych.

Istniały inne możliwości i sprzęt do gromadzenia informacji wywiadowczej, które nie zostały uruchomione, lecz były traktowane jako rezerwa w razie nagłego wypadku lub wojny. Przede wszystkim dodatkowe wsparcie dla istniejących metod, jak również sposoby oraz źródła "na wszelki wypadek". Jednak rezerwa agencji wywiadowczych nie była wystarczająca, bo trudno było dostać pieniądze z budżetu na kosztowne rzeczy, które nie były wykorzystywane. Nikt nie chciał płacić za przyszłość.

Łamanie szyfrów przez NSA było następną delikatną dziedziną.

- Z dwudziestu głównych krajów celowych, w sumie możliwe było łamanie niektórych szyfrów przez pewien czas, ale nie wszystkich szyfrów cały czas - powiedział Turner.

Były tuziny innych krajów, które nie były pierwszorzędnymi celami, NSA mogła złamać ich szyfry. Tutaj kluczową sprawą było nasłuchiwanie sygnałów i połączeń komunikacyjnych, takich jak kable podwodne lub kable wewnątrz państwa. Nie spodziewając się, że Stany Zjednoczone dostaną się do tych obwodów, często nie używają kodów najwyższej rangi, czasem nie używa się żadnych. W niektórych przypadkach NSA, notując zwiększenie przepływu łączności lub uruchomienie nowych obwodów, mogła dostać "cynk", że na przykład ma się właśnie rozpocząć test pocisków i umieścić napowietrzną stację nasłuchową RC-135 w celu zgromadzenia większej ilości informacji.

Istniały automatyczne stacje przekazowe, które można było zainstalować bądź zrzucić w różnych krajach, żeby wysyłały przechwycone informacje z łączności. W niektórych przypadkach NSA znalazła "przecieki" w łączach mikrofalowych, które mogły być przechwycone.

- W sumie - powiedział Turner - istnieją niezliczone okazje, niektóre wykorzystane, niektóre jeszcze nie wymyślone.

Casey wyszedł z uczuciem, że to wszystko nie wystarczyło. Dlaczego? Co trzyma w pogotowiu tę wielką machinę wywiadowczą?

ROZDZIAŁ 4

20 stycznia 1981 r. był 444 dniem kryzysu z zakładnikami w Iranie i Inman ciągle prowadził obserwacje. Przekazywał informacje na temat ostatniego opóźnienia Iranu bezpośrednio do prezydenta Cartera, który był w drodze na inaugurację. Tuż po 12:30, pół godziny po objęciu urzędu prezydenta przez Reagana, dwa samoloty z zakładnikami na pokładzie, opuściły lotnisko Mehrabad w Teheranie.

Następnego dnia Casey postarał się o to, żeby prezydent zadzwonił do admirała Inmana. Już po pierwszych słowach prezydenta Inman wyczuł, że rozmowa przeprowadzana jest zgodnie z jakimś scenariuszem. Ton Reagana był lekki, prawie zabawny, kiedy wyjaśniał, że Casey i wszyscy inni w społeczności wywiadowczej chcą, żeby Inman był zastępcą DCI. Wtedy przyszła ostatnia kwestia: - Potrzebuję pana - powiedział głównodowodzący z wystudiowaną szczerością.

Służba w rządzie miała swoje korzyści, w służbie wojskowej były oczekiwania i rygory, ale służba dla prezydenta na jego osobistą prośbę miała osobliwe właściwości. Inman odruchowo odpowiedział: -Będę zaszczycony. Dodał, że ma nadzieję, iż wystarczy okres od półtora roku do dwóch lat.

Rankiem tego dnia, 21 stycznia 1981 roku - pierwszego pełnego dnia administracji Reagana - Casey skonkretyzował jeszcze jedną ważną sprawę. Jeżeli Inman siedział wewnątrz wywiadu, to Casey chciał kogoś, kto był na zewnątrz. Budowanie organizacji wymaga różnorodności. Casey wytypował osobę, która była skrajnym przeciwieństwem Inmana. To był "Who-gul", o którym Casey wspominał Johnowi Brossowi kilka tygodni wcześniej.

Max C. Hugel, 56-letni biznesmen, urodzony w Brooklynie, był ponad piętnaście centymentrów niższy od Caseya, ale kipiał tą samą silną, cwaną energią. Casey czuł sympatię do tego człowieka, który był uosobieniem wygadanego, samowystarczalnego przedsiębiorcy. Tak jak Casey tłamsił słowa, używał niewłaściwej gramatyki, źle wymawiał długie i krótkie wyrazy. Hugelowi nic nie szło łatwo, ale zarobił kilka milionów dolarów dzięki temu, iż pracował więcej niż inni. Casey mianował Hugela swoim specjalnym asystentem w CIA.

Podczas kampanii w 1980 roku mieszkali wspólnie w 3-pokojowym mieszkaniu w Marina del Rey - wymarzonym miejscu dla ludzi stanu wolnego i entuzjastów jachtów. Casey i Hugel wstawali o 5:00 rano,

żeby móc odebrać wczesne telefony ze wschodniego wybrzeża, gdzie była 8:00 rano i pracowali do późna w nocy. Zaczynając niemal od zera Hugel utworzył praktycznie wolną od kosztów organizację zwolenników Reagana we wszystkich głównych grupach specjalnego zainteresowania: religijnych, zawodowych, etnicznych a nawet wśród emerytów.

Casey i Hugel byli dziwną parą. Na początku nie potrafili odkryć tajników nastawiania kuchenki. W Hugelu Casey odnalazł stałość i poświęcenie, które były wzruszające. Hugel dowiedział się, że Casey bardzo lubi banany i kiedy szedł na zakupy, przynosił całe kiście. Pewnego razu, gdy poryw wiatru zdmuchnął Caseyowi kapelusz z głowy, Hugel pobiegł za kapeluszem. Drugi podmuch zwiał Hugelowi z głowy treskę, dostarczając niektórym jego krytykom wspaniałych wspomnień.

Hugel po wojnie pracował w amerykańskim wywiadzie wojskowym. Mówił po japońska i miał dwudziestoletnie doświadczenie nabyte w japońskiej firmie Brother Industries, produkującej maszyny do szycia i pisania.

Niedługo Hugel wypełniał sterty formularzy do najbardziej ściśle tajnego śledztwa w sprawie bezpieczeństwa i kryptonimów. Udostępnił inspektorom każdy szczegół swojej przeszłości. Wymagano, by poddał się testowi wykrywania kłamstw.

Kilka dni później Hugel z przypiętymi czujnikami usiadł przed maszyną wykrywającą. Pytający rozpoczął serie starannie uporządkowanych pytań.

- Czy kiedykolwiek ukradł pan pieniądze? - zapytał człowiek kierujący testem.

- Nie - powiedział Hugel, wiedząc, że musiał ograniczyć odpowiedzi do "tak" lub "nie".

- Czy kiedykolwiek angażował się pan w związek homoseksualny?

-Nie.

-Zażywał pan nielegalne narkotyki, takie jak marihuana lub kokaina?

- Nie - powiedział Hugel. Nie brał, ale uznał, że gdyby kłamał, to ta igiełka kreśląca jego przeznaczenie wyleciałaby daleko poza wykres.

- Był pan szantażowany?

-Nie.

Pytań było mnóstwo i Hugelowi wydawało się, że ta ciężka próba trwała całe godziny. Pytania sięgały daleko w przeszłość. Żądano jednoznacznych odpowiedzi: tak lub nie. Hugel wiedział, że ważność testu można zakwestionować, a sądy nie uznają go za jakikolwiek dowód. Jednak jego kariera zależała od tego testu. Jak można było pamiętać, czy coś się nigdy nie stało, nie zostało powiedziane lub zrobione?

Egzaminator powiedział mu w końcu, że przeszedł. - Na piątkę - dodał.

Kiedy Inman przyjął - czy raczej przychylił się do stanowiska, Ca-sey mógł zacząć panowanie nad całym imperium wywiadowczym Stanów Zjednoczonych. W nowej administracji działy się ważne rzeczy, przez co jego pozycja wyglądała jeszcze lepiej. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Richard Alien miał odpowiadać przed Reaganem za pośrednictwem Eda Meese'a, nowego radcy prawnego Białego Domu. Było to bezprecedensowe pomniejszenie władzy doradcy, ale uwydatniało rolę Caseya. Dobrą nowiną było mianowanie na szefa sztabu w Białym Domu Jamesa A. Bakera, przyjemnego teksańskiego adwokata, który był zastępcą Caseya podczas kampanii i miał jego mocne

wsparcie.

Baker, który zarządzał kampanią prezydencką George'a Busha, był zapalonym, zdolnym menedżerem, zupełnym przeciwieństwem Meese'a. Na dnie teczki na dokumenty Meese'a mogło zniknąć wszystko. Casey znał także dość dobrze Mike'a Deavera z kampanii; Meese, Baker i Deaver będą tą trójką, która będzie prowadziła Biały Dom. Casey ufał, że ma dobre dojście do wszystkich trzech i że oni także będą chcieli porozumieć się z nim. Poza tym Casey uważał, że może bezpośrednio zadzwonić lub umówić spotkanie z prezydentem.

Stosunki z Haigiem i Weinbergerem wydawały się dobre. Casey przyjął niekonkurencyjną postawę wobec obu starszych urzędników gabinetu. Haig miał "dyplomację", Weinberger "wojnę". Gdyby okazało się, że nie mają wiele do roboty, cel polityki zagranicznej administracji - ostry antykomunizm - mógłby być realizowany przez "wywiad".

Zaaranżował spotkanie z Inmanem, aby naszkicować swoje plany. Nieszczerością niczego nie da się osiągnąć.

- Chcę mieć bezpośrednią kontrolę nad dyrekcją analityczną CIA, żeby ulepszyć sprawozdania i oceny - powiedział Casey. - Chcę także dyrekcję ds. operacji. Tajne działania i delikatne operacje uzyskiwania informacji potrzebują wzmocnienia i dostaną je.

Inman był zdziwiony. Te dyrekcje były dwoma głównymi filarami

CIA.

- Technologia i część naukowa CIA są dla Inmana, jeśli je chce -powiedział Casey. Oprócz tego, do Inmana należałyby także działy administracyjny i osobowy, które nie interesowały Caseya.

Normalnie DCI patrzył na CIA jako "Zewnętrzny", wykorzystując swój autorytet, jako koordynator wywiadu na cały rząd USA. Casey

przedstawiał swoją rolę inaczej, zamierzał kontrolować wszystkie sprawozdania, wszystkie operacje. Zamierzał być "Wewnętrznym". Inman dostrzegł pewną władczość, która nie była przedtem widoczna. Casey miał mocne przekonania i zaczynał się wiercić oraz gestykulować. Tryb słuchania się skończył. Niedługo nastąpią zmiany.

Casey mógł pracować i rządzić swoją własną instytucją - CIA. Inne sprawy międzyagencyjne, międzywydziałowe należały do Inmana. Z wyjątkiem Białego Domu. Tym będzie zajmował się Casey. Uznawał się za prezydenckiego oficera wywiadu; za tego, który będzie dostarczał najnowsze i najważniejsze wiadomości, tego, którego zadaniem będzie dostarczanie prezydentowi stałego napływu informacji.

Inman był nieco rozczarowany.

26 stycznia 1981 roku, w pierwszy poniedziałek nowej administracji, członkowie gabinetu zostali wezwani do Białego Domu. Chociaż ani Casey, ani Inman nie zostali jeszcze zatwierdzeni przez Senat, zostali włączeni: Casey jako mianowany DCI, a Inman jako przedstawiciel NSA. Tematem był terroryzm.

Sekretarz stanu Haig, bardzo wrażliwy, dawny protegowany Kis-singera, generał NATO i samozwańczy delegat nowej twardej polityki zagranicznej, był podenerwowany perorując o tym, co może zrobić banda terrorystów lub fanatyków. Iran jest tego dowodem. Haig uważał, że wchodzą w okres niepewności, w którym nowa administracja zostanie poddana próbie. Trzeba okazać silną wolę i stanowczość. Sprowadził Anthonyego Quaintona - eksperta ds. terroryzmu w Departamencie Stanu.

Istnieje możliwość, że ugrupowanie terrorystyczne może uderzyć na Stany Zjednoczone w samym kraju, powiedział Quainton. Stany Zjednoczone nie są zabezpieczone.

To była elektryzująca chwila. Uświadamiano członkom nowego rządu, że o ile sprawa irańska należała do przeszłości, bo zakładnicy powrócili, to problem terroryzmu był nadal aktualny.

Meese posługiwał się jeszcze świeżymi hasłami kampanii: Carter i Turner pogorszyli sytuację wywiadu przez nałożenie tak dużych ograniczeń na agencje wywiadowcze, że nie mogły one skutecznie śledzić terrorystów i szpiegów.

Dyrektor FBI William H. Webster nie zgodził się. Typowy Amerykanin, były sędzia federalny o chłopięcym wyglądzie i przyjemnym, niekonfliktowym stylu bycia, Webster podkreślił, że ważne jest, aby

być ostrożnym wewnątrz Stanów Zjednoczonych w działaniach zmierzających do złapania szpiegów czy zatrzymania terrorystów. Mówił cicho. Jego biuro, które kierowało działaniami kontrwywiadowczymi i antyterrorystycznymi wewnątrz USA, miało w zasadzie wszystkie narzędzia jakich potrzebowało.

- Można funkcjonować w ramach obecnych przepisów i prawa -powiedział, gasząc zapał Meese'a.

Inman poparł Webstera mówiąc, że jest to inny problem. Po prostu nie ma ludzi do tej pracy. Zadanie polega na dostarczeniu informacji wywiadowczej na czas tym, którzy jej potrzebują.

Casey nie miał wiele do powiedzenie. Webster i Inman z pewnością nie są dyletantami. Będzie musiał zbadać terroryzm - niezmiernie ważny problem wywiadu.

Na końcu zebrania postanowiono, że Casey zbada zarządzenie wykonawcze Cartera dotyczące wywiadu - podstawowe postanowienie, które miało moc prawną. Jeżeli potrzebne będą zmiany, to Reagan wyda zmodyfikowane zarządzenie.

Następnego dnia Senat zatwierdził Caseya jako DCI bez dyskusji, 95 głosami, nikt się nie sprzeciwił. Casey został zaprzysiężony. Ale to Haig znalazł się w mediach w tym dniu. Bez wahania wyszedł przed zespół dziennikarzy w Departamencie Stanu, na swoją pierwszą konferencję prasową jako sekretarz i zarzucił Związkowi Radzieckiemu "szkolenie, finansowanie i wyposażanie" terrorystów. Robiąc sarkastyczną aluzję do administracji Cartera, dodał:

- Międzynarodowy terroryzm zajmie miejsce praw człowieka... Dzisiaj największym problemem dla mnie, w dziedzinie praw człowieka, jest dziedzina rozbuchanego międzynarodowego terroryzmu.

Sowieci - stwierdził bez uzasadnienia - są dzisiaj zaangażowani w świadomą politykę, w programy jeśli wolicie, które podsycają, popierają i rozszerzają tę działalność.

Ten pogląd był wielką nowością i niektórzy starsi doradcy Haiga zakrztusili się z niedowierzania po jego wysłuchaniu. Ronald I. Spiers, szef działu wywiadu w Departamencie Stanu, powiedział nowemu sekretarzowi na osobności, że jego wypowiedzi nie wytrzymają wobec najnowszych raportów wywiadowczych.

- Poczekaj - powiedział Haig. Przeczytał o roli Sowietów we wstępnych odbitkach książki, która właśnie ma się ukazać (Sieć terroru), napisanej przez Claire Sterling, amerykańską korespondentkę mieszkającą we Włoszech. Sterling dokładnie sprawdziła Rosjan.

Spiers przyznał, że możliwe jest, że jest coś nowego i sprawa z pewnością była na tyle ważna, żeby zasłużyć na natychmiastową uwagę. Spiers wysłał formalną prośbę do Caseya o (ŚNIE) Specjalną Ocenę Krajowego Wywiadu, która najlepiej podsumuje to, co wiedzą wszystkie amerykańskie agencje wywiadowcze i czego mogą oczekiwać decydenci.

Casey przyjął prośbę z przyjemnością. Te oceny były głównym celem jego starań o ożywienie agencji. Skończona ocena pójdzie do prezydenta, do Rady ds. Bezpieczeństwa Narodowego, do głównych członków gabinetu. Te prognozy były systemem wczesnego ostrzeżenia w społeczności wywiadowczej. Zamierzał postarać się, żeby były świetne. Miał także zamiar sam pokierować procedurą; terroryzm będzie odpowiednim pierwszym tematem.

W trzecim dniu sprawowania urzędu Casey otrzymał egzemplarz 12-stronicowej "Tajnej" ŚNIE, ukończonej tuż przed jego zaprzysiężeniem. Opatrzona nagłówkiem Libia: cele i słabe punkty, była krótkim podsumowaniem tego, czego można się spodziewać po Kadafim w nadchodzących miesiącach. Kadafi nie był już problemem abstrakcyjnym - był problemem Caseya. Na dokumencie była adnotacja:

Uwaga - zaangażowano źródła i metody wywiadowcze.

Niniejsza ocena wydawana jest przez DCI - czytał Casey - Krajowa Rada ds. Wywiadu Obcego zgadza się, za wyjątkiem miejsc z adnotacją w tekście.

KRWO (NFIB) była zarządem wszystkich agencji wywiadowczych w USA, której Casey teraz przewodniczył.

Pozycja: "Kluczowe oceny" podsumowywała wnioski.

Po pierwsze: niedawne powodzenie Kadafiego w Czadzie zapewnia, iż jego agresywne metody działania będą stanowiły coraz większe wyzwanie dla interesów USA i Zachodu. Kilka miesięcy wcześniej Kadafi wysłał tysiące żołnierzy do sąsiedniego Czadu, wprost na południe od Libii. Czad, do 1960 roku kolonia francuska, był jednym z wielu nowych państw afrykańskich, których przywództwo było ciągle do wzięcia. Problem Kadafiego nie rozwiąże się sam; należy przedsięwziąć "więcej ryzykownych działań".

Po drugie: krajowa i emigracyjna opozycja reżimu Kadafiego jest źle zorganizowana i nieskuteczna. Oznacza to, że tajne działania będą wymagały nie tylko przekazywania pieniędzy czy broni... trzeba także będzie zabrać się za problemy organizacji i morale.

Po trzecie: antyzachodnia polityka Kadafiego służy celom Sowietów... Sowieci czerpią znaczne zyski w dewizach ze sprzedaży ogrom-

nych ilości broni do Libii. Według oceny był to miliard dolarów rocznie. Chociaż Kadafi nie jest sowieckim pionkiem, to jednak jego stosunki z Sowietami są o wiele za bliskie.

Dyplomacja, intryga polityczna, terroryzm, zamachy i okupacja wojskowa w Czadzie - to tylko niektóre z działań Kadafiego.

Agencja zatrudniała psychologów i psychiatrów, którzy stosowali szpiegostwo freudowskie. Zbierali "surowe" dane wywiadowcze uzyskane w terenie i robili z nich portrety psychologiczne. Analizując osobowość Kadafiego stwierdzili: Z powodu pewnych okoliczności w dzieciństwie, Kadafi nadmiernie wchłonął beduińskie cechy naiwnego idealizmu, fanatyzmu religijnego, ogromnej dumy, surowości, ksenofobii i wrażliwości na lekceważenie.

Kadafi był synem pasterza - koczownika. Dyskryminowany jako Beduin we wczesnych latach szkolnych, zarówno ze strony miejskich Libijczyków, jak i cudzoziemców, Kadafi nabył głębokiej pogardy dla uznanych elit, sztywno przestrzegał swoich beduińskich obyczajów i utożsamiał się z poniżanymi.

Jednym z rezultatów jest jego własny bunt przeciw autorytetom i ślepe poparci0, buntów na całym świecie.

Ocena schodziła do poziomu amatorskiej psychoanalizy, twierdząc że: (...) aby bronić się psychicznie, Kadafi rozwinął w sobie wysokie, a nawet pretensjonalne mniemanie o sobie. Kadafi pragnie przywrócić w Libii czystość i prostotę, które jak przypuszcza, istniały we wcześniejszej historii arabskiej.

Ocena napomykała także o nieoficjalnej działalności Kadafiego w innych krajach. Libia angażowała się w tajne działania w całej czarnej Afryce, łącznie z przekupywaniem przywódców. Według oceny, w Tunezji, która ma 320-kilometrową wspólną granicę z Libią, zgodnie z niedawnymi tajnymi sprawozdaniami (termin oznaczający informację ze źródeł technicznych bądź osobowych) wzmożono szkolenia i rekrutowanie tunezyjskich dysydentów.

Przez lata Kadafi rościł pretensje do wód terytorialnych poza uznanym międzynarodowo 20-kilometrowym limitem. Utrzymywał, że zatoka Sidra - ogromne 440-kilometrowe wgłębienie otwierające się bezpośrednio na prawie 1.300-kilometrowe śródziemnomorskie wybrzeże Libii -jest w całości jego. Mimo że istnieje pewna wątpliwość, czy Kadafi zaryzykowałby odwet ze strony USA, jego wojsko posiada stały rozkaz ataku na statki lub samoloty amerykańskie przekraczające tę linię. Konkluzja agencji wywiadowczych brzmiała: Istnieje stosunkowo duże prawdopodobieństwo incydentu w okolicach Libii z udziałem USA.

W ocenie zauważono, że około 10 procent importowanej do USA ropy naftowej pochodziło z Libii, będącej głównym dostawcą trudnej do zastąpienia ropy o niskiej gęstości i niskiej zawartości siarki. Odcięcie lub zakaz dostaw tej libijskiej ropy mogłoby spowodować poważny brak benzyny wzdłuż Wschodniego Wybrzeża USA.

Kadafi wcale nie dzierżył władzy tak pewnie. Są dowody zamachu stanu w zeszłym roku w maju oraz drugiego, bardziej poważnego, w sierpniu. Kadafi posiada system informatorów w celu własnej ochrony, lecz zorganizowani uchodźcy uzyskali wsparcie z zagranicy, zwłaszcza z Egiptu, Maroka, Arabii Saudyjskiej i Iraku. Niektórzy z tych uchodźców mieli także wsparcie w Libii. Niemniej jednak ocena twierdziła, że o ile Kadafi nie zginie w zamachu, to może on pozostawać u władzy przez wiele lat.

W § 51 wymieniono byłego ministra obrony Czadu, Habrego. Ten typowy wojownik pustynny walczył w Czadzie z siłami libijskimi. (Akta CIA wykazały, że kilka miesięcy przedtem przywódca Sudanu Jaafar Nimeri sekretnie namawiał CIA do pomocy Habremu. Nimeri obawiał się, że Sudan - drugi największy kraj w Afryce -jest następną pozycją "menu" Kadafiego). Maroko, Egipt, Sudan i Francja udzielają zwiększonego wsparcia rebelii Habrego.

Chociaż nie było to proste, Casey dostrzegł dwuznaczne stwierdzenia: Kadafi może być odsunięty, są "dowody" zamachów stanu, albo może pozostać na miejscu. Dokument był poprzetykany słowami "mógłby", "możliwe". Dla Caseya, było to napisane przez jednych wykrętnych ludzi dla drugich. Interesowało go jednak to, co w dokumencie wyszczególniono jako ryzyko walki z Kadafim.

Co więcej, otwarte wyzwanie Zachodu mogłoby stać się atutem Kadafiego, przekształcając go z wyrzutka w muzułmańskiego męczennika. Reżimy arabskie, które wtedy nie sprzeciwiały się żadnym amerykańskim działaniom wymierzonym przeciwko Libii, nawet działaniom wojskowym, mogą być zagrożone przez własne narody -jest to możliwość, której się niezmiernie obawiały, gdy Stany Zjednoczone zagroziły działaniami wojskowymi w Iranie.

Ostatni § 71, twierdził, że działania krajów arabskich mogłyby obrócić się przeciw nim zarówno u nich, jak i w świecie arabskim.

To była gra słów. Kadafi oznaczał kłopoty dla wszystkich - dla Zachodu, Stanów Zjednoczonych, krajów arabskich, przyjaciół i nieprzyjaciół, a nawet dla siebie samego. Dokument ten był dla agencji wywiadowczych w sensie biurokratycznym bezpieczny. Bez względu na to, co by się stało, mogłyby odkurzyć tę ocenę i powiedzieć: Widzicie, mówiliśmy warn. Mówiliśmy, że to może się zdarzyć.

- Powiedzieć wszystko znaczyło nie powiedzieć prawie nic - pomyślał Casey.

Jednak ostatnie zdanie paragrafu dawało pewne wyjście. Odnosząc się do krajów arabskich, twierdziło: Miarą ich delikatności jest rozwaga, z jaką niektórzy wrogowie Kadafiego z regionu, łącznie z prezydentem Sadatem, koncentrują swoje zasoby niepostrzeżenie, aby uderzyć Kadafiego w jego najczulszy punkt - nadmierne rozprzestrzenienie wojsk w Czadzie i niebezpieczeństwo, jakie stwarza to dla niego w kraju.

Ostatnie zdanie wydawało się znajome. Jeżeli skoncentrować się tylko na nim, to można by postrzegać ocenę jako pomysłowy dokument, będący dość sprytnym wezwaniem do działania, wskazujący drogę minimalnego ryzyka - tę "delikatność" i "ostrożność" "cichego wykrwawienia" libijskiego pułkownika. Informacja sugerowała, że przygoda czadzka to pięta achillesowa Kadafiego, a dająca się z tego wywnioskować linia postępowania polegająca na pokrzyżowaniu mu planów w Czadzie przemawiała do strategicznego wyczucia Caseya. Casey nie miał zamiaru pozwolić CIA siedzieć z rękami w kieszeniach.

Wkrótce, w nowym Departamencie Stanu kierowanym przez Hai-ga i nowej CIA kierowanej przez Caseya, sporządzony został plan tajnego wsparcia dla Habrego. Nazywał się "drugą ścieżką" w odróżnieniu od normalnej "pierwszej ścieżki", czyli standardowej otwartej dyplomacji i pomocy. Według stwierdzenia Haiga, jego celem było "utarcie Kadafiemu nosa" i "zwiększenie napływu sosnowych skrzynek z powrotem do Libii". Casey mocno popierał tę politykę. Czad, Sudan i Egipt były na wschód i południe od Libii i tworzyły ważny mur oporu, który potrzebował umocnienia.

Odbyły się zebrania departamentów oraz spotkanie w Białym Domu z prezydentem, umocniły one podstawową zgodność poglądów graczy. Zgoda nie tylko na ponowne uruchomienia tajnego działania, ale także na konieczność zrehabilitowania międzynarodowej reputacji Stanów Zjednoczonych. Wkrótce prezydent podpisał formalny nakaz wywiadowczy, zwany "zatwierdzeniem", wypłacając Habremu kilka milionów dolarów. Pierwsze tajne działanie Caseya było w toku.

W pierwszych tygodniach było tak jak się spodziewał - CIA okazała się instytucją, która schowała się do swojej skorupy. Musiał ją wywabić na zewnątrz. Byli tam ludzie, którzy nie mieli zamiaru wychodzić bez przyczyny. Na pewno nie wyszli do Cartera i Staną Turnera. Ale były już pierwsze oznaki śmiałości: ocena Libii była tego przykładem. W celu wyprowadzenia swoich ludzi, Casey będzie musiał wiele zmie-

nić. Podejście Turnera polegało na minimalizowaniu ryzyka, a Casey zademonstruje chęć ryzykowania. Możliwe, że aby wyjść z impasu, będzie musiał udowodnić, iż administracja, prezydent i on potrafią wziąć na siebie odpowiedzialność.

Generał porucznik sił powietrznych Eugene Tighe zjawił się punktualnie na spotkaniu z nowym DCI o godzinie 11:00 w poniedziałek, 2 lutego 1981 roku. Widział Caseya tylko raz przedtem i to na przyjęciu. Tighe (wymawia się "Taj") nauczył się w ciągu trzydziestu sześciu lat pracy wywiadowczej, że wywiad i polityka idą razem. Tighe -jowialny człowiek w okularach o wyglądzie dziadka, miał rozbrajający żywy uśmiech, który często utrzymywał na długo po tym, jak śmiech już zamilkł - widział, jak administracje, sekretarze obrony i DCI przychodzili i odchodzili, a kształt i ton pracy wywiadowczej zmieniał się. Stwierdził jednak, że prawdziwe kłótnie powstawały wtedy, kiedy nie mieli wystarczającej informacji. Gdy wywiad USA miał dużo rzetelnej informacji, kłótnie zdarzały się rzadko.

Tighe był szefem wywiadu wojskowego pod rządami Cartera przez prawie cztery lata i chciał zostać. Wojskowa Agencja Wywiadowcza (DIA) koordynowała informację wywiadowczą uzyskiwaną przez Armię, Marynarkę Wojenną, siły powietrzne i Korpus Piechoty Morskiej (Marine Corps). Tighe miał dostęp do przechwytywanych informacji NSA, zdjęć satelitarnych Krajowego Biura Rekonesansu - supertajnej agencji, która nie figurowała nawet w książce telefonicznej Pentagonu oraz CIA. Był odpowiedzialny za wczesne ostrzeganie o ruchach wojsk sowieckich. CIA zajmowała się rewolucjami, politycznymi przewrotami i zmianami. Oznaczało to, że wyniki jej pracy codziennie były na stole w Białym Domu, bo zawsze gdzieś było gorąco albo był kryzys. Tighe zajmował się wojną. Oznaczało to, że wyniki DIA rzadziej poddawane były testowi, a w przypadku Sowietów być może nigdy nie będą sprawdzone. Miał nadzieję, że nie. Debaty i gry wojenne istniały w kręgach wywiadu, w Białym Domu, Departamencie Stanu, Obrony, w ośrodkach idei, w prasie, ale były abstrakcyjne. Martwiło go to i był zdeterminowany, aby utrzymywać DIA w pogotowiu.

Tighe nie był strzelcem. Jego filozofia była prosta: im więcej się wie, tym mniejsze ryzyko wojny. Zadanie polegało na uzyskaniu informacji wywiadowczej, która umożliwi Stanom Zjednoczonym pokojowe działanie. Tighe wiedział, że wśród agencji wywiadowczych, DIA uważana była za mało ważną organizację o niskim poziomie intelektualnym. Jednak był także świadom ciężaru, jaki spoczywał na DIA

i 4.500 ludzi, którzy dla niej pracowali. Około 95 procent amerykańskiego wywiadu wojskowego prowadzone było przez DIA; nie tylko analiza konkretów, gróźb i zamiarów wojskowych, ale i planów wewnątrz Związku Radzieckiego, dostarczanie informacji dla SIOP - Pojedynczego Zintegrowanego Planu Operacji, wielkiego planu wojny jądrowej ze Związkiem Radzieckim.

Uważał, że DIA jest główną linią obrony wywiadu. Prezydent John F. Kennedy i sekretarz obrony Robert McNamara, po objęciu urzędu odkryli, że nie ma żadnej rozbieżności w ilości pocisków w Stanach Zjednoczonych i w Związku Radzieckim, o której Kennedy głośno rozprawiał podczas kampanii prezydenckiej 1960 roku. Utworzyli DIA, aby zapewnić, że informacja wojskowa jest rozdzielana, należycie przeglądana, a nie ignorowana. Chcieli mieć ogólną władzę wywiadowczą Pentagonu, która dostarczałaby informacji niezależnie od rywalizacji

pomiędzy służbami.

Informacja musi brzmieć dobitnie: "Arabowie zaatakują lub nie". "Rosjanie czy Chińczycy, czy ktokolwiek - nadchodzą lub nie".

Zebranie w ten poniedziałek rano było pierwszym zebraniem Krajowej Rady Wywiadu Zagranicznego, któremu przewodniczył Casey; obecni na nim byli szefowie NSA, DIA, służbowych agencji wywiadowczych, wydziału wyładowczego Departamentu Stanu, INR oraz działów wywiadu w FBI i Departamencie Skarbu. Ogólnie, około tuzina szefów lub przedstawicieli agencji czekało w sali na nowego dyrektora.

Tighe był zawsze zdania, że tak jak on sam, DCI powinien być profesjonalistą, ale po doświadczeniach z Helmsem i Colbym doszedł do wniosku, że może już nigdy więcej nie będzie DCI wyłonionego z szeregów.

Casey wszedł stąpając ciężko i usiadł na swoim miejscu, wyglądał strasznie staro i była w nim jakaś szarzyzna. Stanowiło to uderzający kontrast z młodzieńczością:'. wojskową postawą Turnera.

Casey rozpoczął optymistyczną mową. Każdy głos będzie wysłuchany; rada wywiadu spędzi tyle czasu, ile potrzeba do prowadzenia swojej działalności; nie może być skrótów w pracy wywiadu; rozumie wywiad i jego wagę; będzie robił, co trzeba, żeby dostarczać informację.

Tighe uznał to za dobry znak. Casey uzyskał przedtem wystarczające informacje, żeby znać zastrzeżenia co do sposobu, w jaki Turner przewodniczył zebraniom. Turner przeznaczał na zebrania około godziny, kończył je zgodnie z harmonogramem. Każdy mógł zabrać głos, niewielu miało szansę przekazania całej wiadomości. Czasem właśnie dochodzili do sedna, gdy Turner musiał już iść.

Ponieważ Turner był numerem jeden, mógł podejmować decyzje. Był sztywny i często roztargniony.

W miarę jak Casey ciągnął dalej, Tighe zdziwił się nieco, stwierdzając że Casey dobrze zna specjalny język wywiadu. Nowy DCI, powiedział, że chciałby się osobiście zobaczyć z każdym szefem agencji.

Casey wspomniał także, że w sali jest wielu ludzi, może zbyt wielu, i że w niektórych drażliwych sprawach będą musieli znaleźć sposób na rozmowę w cztery oczy. Postara się o to. Powtórzył, że bezpieczeństwo jest jednym z jego głównych priorytetów.

Kilka dni później Casey zadzwonił do Tighe'a.

- Co powiedziałby pan na lunch u pana? - zapytał Casey. Gdy Tighe powiedział, że nie ma prywatnej jadalni, Casey zaproponował by zjedli coś u Tighe'a w gabinecie. Kilka dni później Casey zjawił się w gabinecie Tighe'a w Pentagonie - pokój 3E258.

Obaj zamówili sałatki z krewetek, po czym Casey zaczął pytać o szczegóły poprzednich zadań Tighe'a. Miał jednak dwa konkretne pytania: - Co pan robi? Co pan wie na temat tego, co się dzieje w świecie?

Niedługo Tighe rozpoczął "tour d'horizon".

- Zaczynając od południowego Pacyfiku - powiedział Tighe - zasoby wywiadowcze są tam zbyt małe. Sowieci kupują wełnę od Nowozelandczyków. Typowa sowiecka sztuczka, wykorzystywanie kłopotów ekonomicznych w celu uzyskania dojścia. Na północnym Pacyfiku, w Korei, sytuacja jest niedobra, zasoby wywiadowcze zredukowano w ostatnich latach, w miarę jak Północnokoreańczycy zwiększali ilość wojska. Sowieci starają się uzyskać wpływy tam, gdzie Stany Zjednoczone się wycofały, zwłaszcza w Azji południowo-wschodniej i w Wietnamie.

Casey wyjął z kieszeni kartkę i zaczął pisać, zachęcając Tighe'a, żeby mówił dalej. Korea, Wietnam - stare problemy, stare wojny -mogły się jeszcze nie skończyć.

- Otwarcie Nixon-Kissinger nie rozwiązało problemu Chin - powiedział Tighe. - Polityka chińska może się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni w ciągu jednego dnia. Chińskie strategiczne siły jądrowe, ich łodzie podwodne, satelity orbitowe, ICBM sprawiają, że Chiny są światową potęgą. Istnieje poważny błąd w sposobie, w jaki postrzegaliśmy Chińczyków, widząc ich tylko jako ogromny kraj Trzeciego Świata, koncentrując się na nich jako na wielkim zagrożeniu regionalnym. Nowe stacje nasłuchu, które Chińczycy pozwalają Stanom Zjednoczonym ustawiać na swoim terytorium są znakiem przyjaźni, a nie jej gwarancją.

Meksyk - powiedział Tighe - to powód do niepokoju. W okolicach wiejskich trwa powstanie, niektóre okolice kontroluje miejscowa policja, a

wtowców. Kuba uzyskuje coraz więcej, coraz ""Tf ^S^, molotów, które pozwolą jej na rozszerzanie władzy nad większym

Ł Wschodź, sytuacja pogorszy się prjzej n^sie po|P-

rząd Gandhi, a ministerstwo obrony, które jest

Snta Cartera aby dostrzegł informacje wywiadowcze, które wskazy Sy s^wSo, L Sowieci przygotowywali się do inwazji .A&w nu Pół roku przedtem, sowiecki generał specjalizujący s« Su wpływów wojskowych, aktywny poprzednio w P0

kWykolwiek mid pan wiadomość do przekazania, proszę

u.-uiu«- --- rzeczy przez całe dziesięciolecie, reforma - stając się nowocześniejszym, wojsko

nych SALT II. Biorąc pod image tę opozycję - powiedział Tighe    uwa żarn, że Sowieci będą oszukiwać.

Casey zgodził się. Sowieci to oszuści i me można im ufać.

- Gorzej - powiedział Tighe. W jego opinii przywództwo sowieckie było coraz bardziej obwarowane. Rosja staje się społeczeństwem klasowym. Około 3 tysięcy rodzin uformowało elitę - i chce tą elitą pozostać. Ich dacze i inne dobra są przekazywane dzieciom - pewny znak, że nie popuszczą.

- Sowieci nie ufają wschodnioeuropejskiemu wojsku ani trochę - powiedział Tighe. - Może z wyjątkiem Bułgarii cała Europa Wschodnia była zła na Sowietów; przywódcy mieli dość tego, że byli zmuszani przez Sowietów do kupowania starych wojskowych gratów. Ale ilość wojsk sowieckich w Europie Wschodniej wzrasta i jest to bardzo groźne.

Tighe powiedział, że był niedawno w Turcji, gdzie zaczynają się kłopoty.

W grudniu 1978 roku, na około sześć tygodni zanim rewolucja wypędziła szacha z Iranu, Tighe odwiedził Teheran. Tamtejszy szef placówki CIA domagał się większej liczby agentów mówiących językiem farsi. Nie dostał ich i prawie nikt nie był w stanie dowiedzieć się, co się działo. Żeby uzyskać informacje z pierwszej ręki, Tighe umknął ochronie, przebierając się w cywilne ubranie i wychodząc przez okno ambasady. Chodził po mieście przez trzy godziny. O 11:00 wszystkie sklepy były otwarte. W południe wszystkie zamknięto i na ulice wyległo milion demonstrantów, podjudzanych do antyamerykańskich działań. Był to oszołamiający pokaz ukazujący albo prawdziwe odczucia, albo drobiazgową organizację, albo jedno i drugie. Jasne było, że działały ogromne siły, że niedługo uderzy huragan.

Później, w ambasadzie amerykańskiej, szef SAVAK-irańskich służb tajnych - generał porucznik Nasser Moghadam zaprowadził Tighe'a na trzy godziny do prywatnego pokjju i błagał o sprzęt umożliwiający kontrolę rozruchów i tłumów. Jaka była komunikacja rządu irańskiego z rządem amerykańskim? Z tego widać, że była do niczego i że w obu krajach łączność była sparaliżowana. Iran był okropnym fiaskiem wywiadowczym. Konieczna jest dogłębna analiza, nawet teraz.

Casey ponownie skinął głową na znak zgody. Niedługo potem, wyszedł zmierzając korytarzem okręgu E, do czekającego samochodu.

Cholera, dużo jest do zrobienia. Korea, Wietnam, Chiny, Meksyk, reszta Ameryki Środkowej, Bliski Wschód, Indie, oczywiście Związek Radziecki, Iran.

Wizerunek szefa DIA, wyłażącego przez okno ambasady USA w Teheranie w celu uzyskania informacji z pierwszej ręki, był wzruszający, nawet godny podziwu. Casey stwierdził, że jest tylko jeden sposób na wykonanie czekających go obowiązków: sporządzi listę gtów-

4 - VEIL - Tajne wojny CIA

nych krajów i zrobi objazd kontrolny. Odwiedzi placówki CIA i sam zobaczy, co tam się dzieje.

Casey i John Bross przejrzeli akta osobowe w poszukiwaniu głównego portiera, osoby sortującej papiery i głównego asystenta dla Case-ya. Wybrali w końcu Roberta M. Gatesa, który właśnie przejął stanowisko jako krajowy oficer wywiadu ds. Związku Radzieckiego i podlegał bezpośrednio DCI. Pozycja krajowego oficera wywiadu ds. Sowietów była głównym stanowiskiem analitycznym w najbardziej newralgicznym punkcie. Ale doświadczenie Gatesa wyniesione z Białego Domu było dla Caseya cenniejsze. Od wiosny 1974 roku do grudnia 1979 roku Gates był przydzielony do sztabu Narodowej Rady Bezpieczeństwa i obserwował nadużycia wywiadu pod rządami prezydentów Nixona, Forda i Cartera. Gates, 37-letni, niski człowiek o siwych włosach i promiennym, otwartym uśmiechu - posiadał to, czego Casey potrzebował: 14-letnie doświadczenie w CIA.

W latach rządów Cartera Gates pracował dla Davida Aarona, zastępcy Brzezińskiego. Gates nazywał Aarona "gęsią strasburską", bo trzeba było mu prawie przybić stopy do podłogi, żeby skłonić go do skupienia się na problemach. Popołudniowe sesje, podczas których Gates zmuszał Aarona do wysłuchania ostatnich informacji wywiadowczych i wyciągał z niego konieczne decyzje, nazywane były "godziną strasburską". Jeżeli inni nie byli zorganizowani lub metodyczni, to Gates był chętny do pomocy.

Casey sprawdził go. Gates dołączył do zawodowego programu szkoleniowego CIA w 1966 roku. Ubolewał nad tym, że CIA była tak pełna dobrych weteranów II wojny i OSS, że nie można było ich w żaden sposób obejść, żeby wejść na szczyt, chyba że miało się powiązania polityczne. On znalazł sposób. Poskarżył się koledze - oficerowi CIA Johnowi T. Smithowi, którego ojcem był Gerard Smith, główny negocjator kontroli zbrojeń Nixona. Wkrótce Gates został przedstawiony Smithowi starszemu. W niedługim czasie został przydzielony do delegacji ds. kontroli zbrojeń jako analityk z ramienia CIA.

Co więcej, Gates miał nieszablonowe pomysły, które Casey uznał za ciekawe. Miał doktorat z historii Rosji, i uważał, że CIA jest zbyt akademicka, że ucieka od kontrowersji.

- Gdyby wszystkich gówno obchodziło, co mówi analiza z CIA, to nie byłoby żadnej kontrowersji, żadnego nacisku - powiedział. Kontrowersja i nacisk zbliżały analityków wywiadu do tych, którzy ustanawiali politykę. Ludzie z wywiadu musieli rozumieć zmartwienia tych,

którzy ustanawiali politykę; nie po to, żeby dostosowywać oceny do oczekiwań Białego Domu, ale po to, aby wcześnie rozpoznać przeszkody i wydać ostrzeżenia. Gates dowodził, że głównym niepowodzeniem wywiadu jest nie informowanie ludzi odpowiedzialnych za politykę o ograniczeniach wywiadu. Biorąc pod uwagę miliardy, które się na to wydaje, prezydent mógłby pomyśleć, że nie powinno być niewiadomych. A jednak były.

Chociaż Gates był analitykiem, to miał jedno doświadczenie operacyjne wykazujące, że umiał naginać przepisy w sposób, który podobał się Caseyowi. Biały Dom pod władzą Cartera chciał nawiązać stosunki z Kubą. David Aaron został wysłany na tajne spotkanie w Nowym Jorku z dwoma głównymi oficerami wywiadu Castro. Uważając, że otwartość jest najlepszą przykrywką, Aaron w towarzystwie Gatesa spotkał się z Kubańczykami w luksusowej, staroświeckiej restauracji francuskiej w centrum, tuż obok Piątej Alei. Gates zgodził się mieć przy sobie magnetofon, w kamizelce dostarczonej przez FBI. Podczas gdy Aaron i Kubańczycy wykłócali się na temat wojsk kubańskich w Etiopii i Angoli, Gates siedział sztywny i wyprostowany w kamizelce FBI.

Casey zasiadł do dyskusji z zastępcą dyrektora ds. operacji Turne-ra, Johnem N. McMahonem. Stanowisko zastępcy dyrektora było bardzo ważne. Dyrekcja ds. operacji będzie instrumentem zmiany. Mc-Mahon - krzepki, przyjacielski Irlandczyk (absolwent Holy Cross z 195 Ir.) z długimi bokobrodami w stylu lat sześćdziesiątych - nie był wyszkolonym tajnym operatorem, chociaż był w CIA prawie trzydzieści lat. Turner powołał McMahona na zastępcę dyrektora, aby uzyskać kontrolę nad dyrekcją, której nie ufał. Casey przejrzał kartotekę McMahona w aktach agencji, które uznał za bardzo miarodajne. Po przystaniu do CIA w 1951 roku, jako pracownik ds. szyfrów, McMahon przeszedł przez hierarchię administracji i zajmowania się papierami. Był urzędnikiem przy pilotach U-2. Nawigował dookoła problemów lat siedemdziesiątych. W miarę jak reputacja agencji pogarszała się, McMahon awansował. Był dyrektorem biura ELINT - wywiadu elektronicznego - niewyraźnej, ale ważnej gałęzi wywiadu pozyskującej informacje z radaru i innych emisji nie łącznościowych. McMahon, zanim został mianowany zastępcą dyrektora przez Turnera, był dowódcą sztabu Turnera i rozmyślał o emeryturze.

McMahon miał reputację człowieka ostrożnego. Kilka lat przedtem, kiedy CIA zebrała publicznie znane wiadomości na temat tego, kto wspierał i finansował kilka tuzinów ugrupowań i publikacji an-

ty agencyjnych, takich jak B,uletyn informacyjny o tajnych operacjach, McMahon wściekł się Głupie sukinsyny! - krzyczał na zebraniu starszego sztabu. - Szpiegowanie Amerykanów. Gdyby ktoś się o tym dowiedział... Nie lozumiecie? Chodzi o to, jak to jest postrzegane.

Niemniej jednak Casey lubił McMahona. Był otwarty i chętny do

współpracy, chętny do wykonywania rozkazów.

- A gdybyśmy zastosowali nieoficjalną przykrywkę? - wypytywał

go Casey.

- Wysyłanie chłopców jako biznesmenów, doradców i tak dalej czyli

wyprowadzenie ich z ambasad?

McMahon przytoczył wszystkie obiekcje: bezpieczeństwo, kontrola, konieczność posiadania statt.su dyplomatów.

- A operacja w Afganistanie?

- To jest wielkie wspólne przedsięwzięcie, transport broni głównie przez Egipt - wyjaśnił McMahon. - Pakistan jest korytarzem ruchu oporu w Afganistanie. Arabia Saudyjska dostarcza więcej finansów niż CIA,

Casey powiedział, że jest to ważna operacja, prawdopodobnie najważniejsza, jaką odziedziczył po Carterze. Prezydent Reagan będzie chciał ją kontynuować, może nawet rozszerzać wsparcie. Był to główny punkt zaangażowania Sowietów.

- Tak - powiedział McMahon sucho. - Inwazja sowiecka była niewłaściwa, była ich poważnym błędem.

Zastanawiał się jednak nad polityką Stanów Zjednoczonych. Czy potrzebuje ona ponownej oceny? Jest mało prawdopodobne, że armia sowiecka pozwoli się pokonać. Każdy ruch ze strony USA sprowokuje ruch ze strony Sowietów - eskalację. Czy polityka USA mająca na celu "wykrwawienie" Sowietów ma szansę powodzenia? Czy może być podtrzymana? Czy wywieramy wystarczający nacisk na Sowietów, żeby opuścili Afganistan?

Casey dał swojemu kumplowi z kampanii, Maxowi Hugelowi, swobodę w agencji, tak aby jak najwięcej się dowiedział i zdobył odpowiednie wiadomości. Po jakichś trzech tygodniach Casey zapytał go:

- Co chcesz robić?

- Ty powinieneś zdecydować - odparł Hugel.

- No więc, oto co chcę od ciebie - powiedział Casey. - Zwolniło się stanowisko zastępcy dyrektora ds. administracji. Jedno z trzech głównych stanowisk zastępców, równe rangą zastępcy dyrektora ds. operacji i zastępcy ds. analizy wywiadu.

13 lutego 1981 r. ogłoszono, że stanowisko to obejmie Hugel. Wkrótce zdał sobie sprawę, że było ono związane z interesami. Zajmowało się wszystkimi funkcjami wsparcia, łącznie ze światowym bezpieczeństwem, łącznością i logistyką dla centrali i placówek CIA za granicą. Było to ważne, ale oddzielone od prawdziwej pracy wywiadowczej, od sekretów, które kojarzył z CIA.

Pod koniec lutego Casey poszedł na nabożeństwo w intencji starego przyjaciela, Raymonda R. Dickeya, długoletniego wiernego zwolennika Partii Republikańskiej i waszyngtońskiego prawnika. Po nabożeństwie wrócił do swojego służbowego samochodu i posłał ochroniarza, żeby poprosił do niego jednego z żałobników, Stanłeya Sporkina.

Sporkin, rozczochrany człowiek wyglądający jak otyły szef ringu z Vegas, podszedł i otworzył drzwi dyrektorskiego samochodu.

- Stan - powiedział Casey - dzięki za list popierający do Senackiej Komisji Wywiadu. Nie pojechałbyś z powrotem ze mną? Sporkin wsiadł i odjechali.

- Słuchaj, odmówiłeś mi już dwa razy - powiedział Casey, nawiązując do dwóch poprzednich ofert pracy w Export-Import Banku, gdzie Casey był w 1974 i 1975 roku. - Chcę, żebyś przyszedł do pracy w CIA; jako ogólny radca. Będzie dużo trudnych spraw prawnych - powiedział.

Sporkin wyraził zainteresowanie. Po dziewiętnastu latach w Komisji Papierów Wartościowych był znudzony. Tam nie było prawdziwych działań, prawdziwego egzekwowania prawa.

- Działania wywiadowcze są inne - powiedział Casey. - Są bezlitosne i mordercze.

- Czemu to robisz? - zapytał Sporkin.

- Nie chcę zarobić jeszcze jednego miliona dolarów. Chcę to robić - odparł Casey.

Dodał, że jeśli Sporkin jest zainteresowany, to niech lepiej będzie w pełni poinformowany na temat tego, co robi agencja.

- Jeśli znajdziesz coś niewłaściwego i nie możesz działać i żyć według swoich zasad, to tego nie rób. Musimy tam znowu odkręcić kran i musimy to zrobić powoli, ostrożnie.

Samochód podjechał do centrali CIA, Casey wysiadł, a Sporkin wrócił do kościoła.

Casey bardzo lubił Sporkina. Był jednym z niewielu ludzi z rządu, którzy nie dawali za wygraną. Casey, jako przewodniczący Komisji Papierów Wartościowych, zadał Sporkinowi proste pytanie: - Stan, czego potrzebujesz, żeby wykonywać swoją robotę? Sporkin czekał całe

lata, żeby ktoś go o to zapytał. Chciał uprawnień, żeby móc kontynuować lub umarzać śledztwa komisji i Casey mu je dal. Mając taką władzę, Sporkin wymusił ujawnienie podejrzanych praktyk w interesach i

zagraniczne łapówkarstwo.

Pozornie zrównoważony, Sporkin potrafił zrobić marmoladę z zespołu dobrze sytuowanych prawników z Park Avenue. Casey podziwiał sposób w jaki on się zachowywał podczas długich sesji negocjacyjnych. Przechylał się do tyłu na krześle, nawet zamykał oczy po to tylko, aby nagle schylić się do przodu, wyskoczyć z krzesła. Chodził po sali dźgając powietrze i krzycząc, że zachowanie, które właśnie odkryto jest nie do przyjęcia. Albo też przytykał palce do skroni, wrzeszcząc: "Nie do uwierzenia!". Patrzył mrocznym, przeszywającym wzrokiem, albo rozjaśniał się uśmiechem. Potem powracał do swojego stylu detektywa Columbo - zmieszany i roztargniony zadawał proste pytania. Casey wiedział, że był to czysty teatr, ale opozycja często dawała się tym zaskoczyć.

Pierwsze tygodnie Caseya były wspaniałe. Traktowany byłjako stary wyga z OSS, który powrócił jako przywódca. Jeszcze nie przeciekły wiadomości, że chciał stanowisko sekretarza stanu, a ogólna opinia w agencji była taka, że jako zarządca kampanii Reagana mógł wybrać każde stanowisko - i wybrał. Żaden szef agencji czy departamentu nie był traktowany z takim szacunkiem, jak dyrektor Centralnego Wywiadu. Prawie każdy używał zwrotu "dyrektor" lub "dyrektor Casey" lub "DCI" lub "pan" ("sir"). Każda wiadomość wychodząca z Langley opatrzona była nagłówkiem Cytować dyrektora, po którym następował kolejny numer dający prośbom i rozkazom stempel ostatecznego autorytetu, chociaż Casey widział tylko kilka tuzinów z setek, które wychodziły codziennie. Każda wiadomość do centrali adresowana była do dyrektora. Ludzie zauważali go w korytarzach, schodzili mu z drogi,

omalże nie salutowali.

Codziennie miał na tapecie stertę nowego materiału. Poranne wiadomości z centrum operacyjnego w Langley, streszczające wydarzenia dnia, przychodziły w oddzielnej teczce. Inna teczka zawierała sprawozdania z ambasad i placówek. Otrzymywał ładny, świeży egzemplarz pięknie wydrukowanego Codziennego Raportu Prezydenta (President's Daily Brief - PDB) - dziesięć stron najlepszej informacji wywiadowczej, która szła każdego dnia do Reagana, Haiga i Weinbergera. Krajowy Dziennik Wywiadu (National Intelligence Daily - NID) - mniej drażliwy, ale jednak ściśle tajny dokument z kryptonimem - rozprowadzany był do setek ludzi w rządzie, również do Caseya. Raporty źródeł

osobowych z niebieską obwódką były dostarczane do niego przez cały dzień. Przychodziły duże, czerwone teczki oznaczone legendą TOP SECRET TALENT KEYHOLE (Ściśle tajna dziurka od klucza talentu - kryptonim na inwigilację napowietrzną), zawierające raporty fotografii satelitarnej i rekonesansowej. Większość raportów wywiadowczych była wieloźródłowa, co znaczyło, że przechwyty, raporty osobowe, satelitarne i inne przetworzono oraz podsumowano. Czasami Casey żądał pełnego przechwytu lub informacja była do niego kierowana automatycznie. Gdy chciał mieć więcej wiadomości, musiał tylko to zaznaczyć i kartoteka, streszczenie lub podsumowanie było mu dostarczane. Niekiedy musiał powstrzymywać swoje instynkty czytelnika i historyka amatora. Zapisy były częstokroć dobrej jakości i można było się z nich wiele dowiedzieć.

Jednak w tych wszystkich papierach była jakaś niespójność. Casey zastanawiał się coraz częściej, co się tam dzieje. "Tam" oznaczało placówki za granicą. Raporty wykazywały, że kilka placówek dostarczało świetną informację wywiadowczą na temat rządu - gospodarza i tamtejszej ambasady sowieckiej, ale wiele przysyłało mało ważne informacje, często bzdury. Pragnął odwiedzić te placówki.

Na początku marca Casey odleciał na Daleki Wschód. Placówki CIA, które tam odwiedził, prowadziły działalność monitorującą rosnącą obecność sowiecką w ich krajach. Wykorzystując miejscową policję, wywiad gospodarzy, służby imigracyjne i celne, placówki wcale nieźle tropiły wszystkie wyjazdy i przyjazdy obywateli sowieckich. Zazwyczaj otrzymywali kopię zdjęcia paszportowego, po czym zespół inwigilacyj-ny, furgonetką ze sprzętem nagrywającym, mógł śledzić i monitorować wybrane cele. Punkty obserwacyjne i zdjęcia dostarczały dobrych danych na temat ruchów Sowietów; jednostka specjalna mogła prowadzić nasłuchy telefonów i podsłuch w pokojach. Przechwytywanie poczty było możliwe w wybranych przypadkach. Placówki posiadały "agentów dostępu", którzy znali sowieckie cele i dostarczali dane osobowe. Kilka placówek miało źródła na wysokim rządowym szczeblu, ale naprawdę użyteczna informacja polityczna była skąpa.

Casey przekonał się, że pracownicy operacyjni byli różni, od świetnych do miernych. Nikt nie starał się angażować w wielką grę. Atmosfera w placówkach nie była twórcza. Nikt nie poświęcał wystarczającej ilości czasu "burzy mózgów", nie tropiono prawdziwych celów i nie zwiększano wysiłku, aby pozyskać agentów osobowych czy założyć urządzenie podsłuchowe. Urzędnicy operacyjni czekali na okazję, zamiast wychodzić i szukać jej. Dużo było wahania i wątpliwości.

Wszędzie gdzie pojechał, towarzyszył mu jego własny zespół: szef placówki, agent ochrony, własne kanały łączności. Casey chciał dawać przykład, a jego status byłego menedżera kampanii prezydenta miał pewne ukryte znaczenie: był przedstawicielem Reagana w wielu aspektach polityki zagranicznej i obronnej.

Casey wrócił do domu mając wrażenie, że sojusznicy i przyjaciele Ameryki liczą na to, iż Stany Zjednoczone obejmą prowadzenie, a placówki liczą na niego.

ROZDZIAŁ 5

Ponieważ Carter i Turner rozbili się na Iranie, Casey czytał wszystko, co tylko mógł znaleźć w agencji na ten temat. Tak jak wielu, ciągle zastanawiał się: co robiła CIA? Czy wywiad amerykański mógł zawieść tak dalece, jak mówił szef DLA Tighe? Jak CIA mogła nie zauważyć niepewnej pozycji szacha, jego kondycji psychicznej, jego kompletnej słabości? Jednym z zadań Caseya było zapewnienie, żeby się to nigdy więcej nie zdarzyło... w Iranie czy gdziekolwiek indziej.

CIA badała nieudaną próbę ratowania zakładników wiosną 1980 roku, kiedy to awarie helikopterów uniemożliwiły akcję. Zdjęcia szczątków maszyn na irańskiej pustyni stały się symbolem niemocy Cartera. Podobno ta misja była najświetniejszym momentem zastępcy dyrektora ds. operacji Johna McMahona, bo infiltrował jakieś pół tuzina agentów wewnątrz Iranu w celu pozyskania ich pomocy. Casey uważał, że było to o wiele za mało. Pół roku po wzięciu zakładników, CIA powinna była mieć wewnątrz dużo więcej agentów. Casey przekazał prezydentowi Reaganowi ściśle tajny raport końcowy na temat tej misji ratunkowej. Podkreślał on niedostateczność źródeł

osobowych.

Inne, ściśle tajne opracowanie, sporządzone dla Turnera Postmortem irańskie, pomogło w opisaniu roli CIA w generalnej irańskiej katastrofie. Ostemplowana "NODIS" (no distribution*) i przeznaczona tylko dla Turnera oraz kilku innych wysokich rangą zastępców i doradców - 100-stronicowa analiza na temat tego, jak i dlaczego CIA przepuściła irańską rewolucję.

Nie do rozpowszechniania.

Opracowanie zrobił Robert Jervis, sprowadzony do CIA politolog z uniwersytetu Columbia. Mając doświadczenie w omawianiu błędów w spostrzeżeniach przy podejmowaniu decyzji, Jervis miał dostęp do wszystkiego, co mieli w tym czasie analitycy z CIA: telegramów z Departamentu Stanu, wiadomości "tylko dla wzroku", przechwytów z NSA. Spędził dwa miesiące studiując dwie szuflady tych danych i przeprowadził wywiady z czterema głównymi analitykami z CIA, którzy wykonali prawie całą pracę związaną z informacją wywiadowczą przekazywaną do Białego Domu, Departamentu Stanu i gdzie indziej.

Irańskie Postmortem zaczynało się od delikatnej kwestii: Iran był trudnym przypadkiem i nawet kompetentna osoba mogła łatwo popełnić błąd. Nie było innego przypadku, żeby taki przywódca jak szach, mający ogromne siły wojskowe i bezpieczeństwa, został obalony przez nieuzbrojonych rebeliantów. Potem opracowanie przystąpiło do ostrej krytyki traktowania Iranu przez CIA.

Problemy wywiadowcze:

. CIA nie była zdolna do wyprzedzenia szybko zmieniającej się sytuacji, a analitycy wikłają się w codzienne podsumowywania informacji z telegrafów, zasilając Krajowy Dziennik Wywiadu albo Codzienny Raport Prezydenta.

. Główny analityk Iranu w CIA, Ernest Oney, powiedział, że otrzymał cztery czy pięć miłych listów od ludzi wyższych rangą, którym sprawozdania się podobały, ale nigdy nie był naprawdę przepytywany. Nie próbowano rozwiązać tego problemu, nie było nawet oznak, że istniał problem do rozwiązania. Działalność wywiadu została sprowadzona do uzyskiwania mechanicznych informacji: dużej ilości faktów i ciskania ich ludziom. Jeżeli wywiad ma odpowiedzieć na pytanie dotyczące jutra, trzeba będzie dokonać założeń, ale założenia w tych warunkach były spekulacją, a to nie było dobre.

. Telegramy CIA i Departamentu Stanu zawierały niewiele więcej faktycznej informacji niż codzienne reportaże w gazetach i telewizji. Gazety takie jak Le Monde - centrolewicowa gazeta francuska i brytyjski Economist, raczej spekulatywne i krytyczne, przychodziły do analityków regularną pocztą z tygodniowym opóźnieniem. Uważano, że są to stare wiadomości i nie czytano ich. Niewiele było czynników zewnętrznych, które wstrząsnęłyby myśleniem analityków, mało sugestii, że mogliby być na niewłaściwym torze, żadnej twórczej wymiany myśli.

Pracownicy placówki CIA w Teheranie mieli podzielone zdanie na temat tego, co się działo w Iranie, ale nie było to widoczne w

raportach.

. Formalne priorytety dla placówki teherańskiej wyszczególniały najpierw Sowietów, a irańskie próby uzyskania broni jądrowej były na drugim miejscu. Wewnętrzna sytuacja polityczna była gdzieś na końcu. Kilka miesięcy przed przewrotem w Iranie CIA zaczęła zmieniać priorytety, ale w agencji było tylko niejasne przeczucie, że walka

polityczna jest w toku.

fy    . Nie było żadnego elektronicznego urządzenia podsłuchowego w 4 gabinecie szacha ani w jego telefonach. Nie było żadnej ważniejszej informacji z wysokiej rangi sprzętu w Iranie. Propozycja ze strony NSA, aby zamontować nowoczesną stację nasłuchową, przechwy-tującą informacje rządu irańskiego w ambasadzie amerykańskiej, została odrzucona przez ambasadora amerykańskiego Williama H. Sullivana. Uważał on, że ma dostateczną ilość dobrych informacji dzięki bezpośredniemu dostępowi do szacha. Twierdził: "mamy SAVAK na dłoni". CIA nie miała opłacanego agenta przy szachu - takie kroki podobno były uważane za zbyt ryzykowne. CIA wybrała niewłaściwe, zbyt słabe grupy opozycyjne, od których uzyskiwała informację. Miała agentów w umiarkowanym narodowym froncie opozycji, wywodzącym się z klasy średniej, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, jak był słaby. Gdyby zastanowiono się nad kwestią wpływów frakcji umiarkowanych, to naprowadziłoby to placówkę na trop duchowieństwa - naprawdę silnej opozycji.

. Wewnętrzna komunikacja w CIA, NSA czy w wojskowych agencjach wywiadowczych była rozwinięta, ale nie było dobrych połączeń na przykład między CIA a NSA.

. Nie istniała metoda alternatywnych wyjaśnień danych, nie wymagano od analityków przedstawiania dowodów na poparcie alternatyw, nikt nikogo nie sprawdzał, nie istniał żaden system, kwestionowania założeń.

. Personel placówki zakładał, że w dzisiejszych czasach opozycja religijna nie może przerodzić się w opozycję polityczną. CIA i ambasada nie brały pod uwagę, że irański nacjonalizm może być skierowany przeciwko Stanom Zjednoczonym, chociaż taki wniosek można było łatwo wyciągnąć z opinii duchownych, którzy uważali szacha za amerykańskie narzędzie, którym steruje Waszyngton oraz CIA . Chodzenie w kółko było najczęstszą cechą analiz. Założenia zaczynały się od tego, że szach, który ma wojsko i siły bezpieczeń-

stwa, użyje ich w razie konieczności. Ponieważ szach nie używał siły wnioskowano, że opozycja nie stanowi zagrożenia. To było błędne koło, którego nie dawało się rozerwać. Brak działania szacha został uznany za dowód, że wszystko było w porządku. Nie zadano pytania: Co powstrzymuje szacha od użycia siły? Problem polegał jeszcze na tym, że agenci nie wiedzieli, że szach miał raka i zażywał leki, co prawdopodobnie przyczyniło się do jego niezdecydowania.

. W sprawozdaniach używano słów i zwrotów, które znaczyły różne rzeczy dla różnych ludzi. Zwrot: "Szach podejmie zdecydowane działania", dla wielu znaczył, że użyje siły do stłumienia jakiegokolwiek powstania ludowego, ale dla innych znaczyło to, że zreformuje i pohamuje swoje despotyczne rządy.

. Biuletyn CIA z sierpnia 1978 roku opiniował, że Iran nie jest w sytuacji rewolucyjnej, ani nawet przedrewolucyjnej, a biuletyn z dnia 22 listopada 1978 roku informował, że szach "nie był sparaliżowany niezdecydowaniem" i ogólnie był "w dobrym kontakcie z rzeczywistością". W tym roku Krajowa Ocena Wywiadowcza nie została ukończona, ponieważ Iran się rozleciał, ale uwaga Turnera na jednym z pierwszych projektów brzmiała: Co by się stało, gdyby Rosja napadła na Iran?

Sprawa Iranu potwierdziła pogląd, który Casey utrzymywał od dawna: wywiad nie może siedzieć bezczynnie. Trzeba dołożyć wszelkich starań, aby skłonić ludzi odpowiedzialnych za politykę do działania.

Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Brzeziński chciał, aby szach użył siły do stłumienia rozruchów ulicznych; sekretarz stanu Vance był przeciwny sile. Prezydent nie mógł się zdecydować, a szach nie chciał działać, jeżeli prezydent Stanów Zjednoczonych nie powiedział mu, co ma robić. Wahanie Cartera, wahanie szacha było tym, czego potrzebowali rewolucjoniści, żeby wygrać.

Casey ustalił, że analitycy CIA potrzebują wstrząsu. Trzeba trzep-nąć niektóre głowy, a może nawet strącić. Casey musiał także wymienić zastępcę ds. operacji Johna McMahona, którego ostrożne podejście do operacji nie było dobrze widziane w Białym Domu.

Na zebraniu, jakie McMahon odbył z Allenem i jego zastępcą Bu-dem Nance'em - emerytowanym kontradmirałem, Nance zaproponował, żeby CIA uruchomiła tajne działanie mające na celu sabotaż pływającej stoczni remontowej koło wybrzeży Etiopii. Zdjęcia satelitarne pokazywały, że Sowieci zawsze mieli jeden ze swoich niszczycieli lub fregat w tym doku.

- Nie ma mowy - powiedział McMahon - nie będziemy się w to angażować. Byłoby to wypowiedzenie wojny.

Po spotkaniu Alien powiedział Nance'owi: - Słoń renegat stał się

tchórzem.

Casey postanowił przenieść McMahona na stanowisko szefa dyrekcji analiz.

Chomeini był częstym tematem rozmów na zebraniach w Białym Domu. Uważano, że jeśli to możliwe, powinien być usunięty. Po dyskusji z prezydentem, który wydawał się być bardziej uważny niż zwykle, Caseya poproszono, żeby dowiedział się, czy nie można podjąć tajnej akcji w celu obalenia Chomeiniego i zastąpienia go Rezą Pahlavim, młodszym synem zmarłego szacha. Kiedy Casey przedstawił ten pomysł w Langley, wszystkie twarze poszarzały. Iran był dzieckiem diabła, a rodzina Pahlavi jeszcze gorsza. W dyrekcji operacji nikt nie chciał mieć z tym nic do czynienia, Departament Stanu także się opierał. Jednak Casey, rozumiejąc intencje prezydenta, uważał, że administracja musi działać. Miał przygotowany raport tajnej akcji upoważniający CIA. do przeprowadzania rozmów z różnymi antychomeinistowskimi ugrupowaniami emigracyjnymi. Pomogłoby to zorientować się, które z Ł nich, jeżeli w ogóle, byłoby w stanie uruchomić opozycję. Casey przed- s stawił raport w Białym Domu jako konieczny pierwszy krok, a pręży-,» dent go podpisał.

Gdy Casey czytał bieżące informacje wywiadowcze i stare akta, uwielbiał czytać stare akta, jego uwagę ciągle przyciągało maleńkie, zubożałe państwo rolnicze - Salwador.

Salwador - "Zbawiciel" - nazwany tak przez hiszpańskich konkwistadorów - miał około 4,5 miliona ludności i najmniejszy obszar ze wszystkich republik Ameryki Środkowej, kształtem i wielkością przypominał stan Massachusetts. Skulony na wybrzeżu Pacyfiku, pozornie ukryty i wtulony w brzuch Ameryki Środkowej, nie dawał bezpośredniego dostępu do Kuby, z wyjątkiem przejścia przez Kanał Pa-namski. Ale w Salwadorze rosła ilość komunistów. Przegranie na tym podwórku lub - jak nazywał to Reagan - "głównym dziedzińcu" Stanów Zjednoczonych, byłoby nie do wybaczenia.

Casey żądał odpowiedzi. Kto wspiera lewicową insurekcję salwa-dorską? Gdzie jest wsparcie wojskowe, polityczne? Jakie są linie łączności? Jak było to wszystko możliwe pod nosem Stanów Zjednoczonych? Jak można to powstrzymać?

Reagan nakazywał stopniowe zwiększanie liczby amerykańskich doradców wojskowych wspomagających rząd salwadorski z dwudziestu do ponad pięćdziesięciu. Uwaga prasy skupiona była na tej liczbie, jak gdyby była termometrem mierzącym wojowniczą temperaturę nowej administracji. Liczby były dla środków masowego przekazu zapadką, która włączy alarm, jeżeli Stany Zjednoczone będą zmierzać do następnego Wietnamu.

Dla Caseya nie to było problemem. Raporty CIA wykazywały, że samoloty pełne broni dostarczane były rebeliantom salwadorskim z sąsiedniej Nikaragui. Z raportów, które były przesyłane do Cartera mógł się przekonać, że dowody były przytłaczające. Dwa dni przed odejściem Cartera z urzędu sporządzono projekt memorandum oświadczającego, że pomoc Ameryki dla Nikaragui powinna zostać wstrzymana, ponieważ istniały "nieodparte i stanowcze" dowody na to, że Nikaragua wspiera rebeliantów w Salwadorze. Dowodem były dzienniki i papiery sekretarza generalnego małej Komunistycznej Partii Salwadoru, Shafika Handala. Szczegółowo opowiadały o podróżach do Związku Radzieckiego, Europy Wschodniej, krajów bloku sowieckiego i na Kubę. Zawarto umowy o transporcie amunicji i sprzętu medycznego przez Kubę i Nikaraguę. Karabiny M-16 produkcji amerykańskiej zostały zdobyte na rebeliantach w Salwadorze. Numery seryjne wykazały niezbicie, że była to broń, którą Amerykanie stracili w wojnie wietnamskiej. Był to niemal doskonały przypadek ukazujący obraz globalnej konspiracji komunistycznej, który potwierdzał dążności Caseya. Związek Radziecki, Kuba, Północny Wietnam, Europa Wschodnia i Nikaragua były zamieszane w dostawy do Salwadoru.

Carter nie podpisał memorandum i problem pozostawiono Rea-ganowi. W swoim ostatnim roku administracja walczyła ostro i wywalczyła zgodę Kongresu na udzielenie pomocy Nikaragui - 75 milionów dolarów. Kongres jednakże wymagał, żeby prezydent zaświadczył, iż Nikaragua nie wspiera powstań nigdzie w Ameryce Środkowej i Carter był bliski uruchomienia amerykańskiej pomocy.

Nikaragua i jej osiemnastomiesięczny rząd marksistowski były wielkim problemem Ameryki Środkowej. Przywódcy nikaraguańscy byli członkami partii Sandinista, nazwanej tak na cześć męczennika, przywódcy partyzantów, Augusto Sandino, zabitego w 1934 roku przez pierwszego rządcę z rodziny Somoza. Nikaragua, mająca siedem razy tyle ziemi co Salwador, miała rozległe wybrzeża od strony Morza Karaibskiego na wschodzie i od strony Pacyfiku na zachodzie.

Casey stwierdził, że w ciągu sześciu miesięcy od przejęcia władzy przez sandinistów, Carter podpisał ściśle tajne zarządzenie upoważniające CIA do udzielania wsparcia politycznego przeciwnikom sandinistów. Pieniądze i poparcie miało zachęcić i ośmielić opozycję polityczną, utrzymać przy życiu gazetę La Prensa. Operacja przeciwko rządom jednopartyjnym była standardowym programem akcji politycznej, mającym na celu pokazanie praktycznej alternatywy dla sandinistów, partii oraz ludzi uważanych za bliskich Związkowi Radzieckiemu i jego doktrynie.

Zamierzeniem tej tajnej akcji było zbudowanie więzi pomiędzy agencją a politycznym centrum Nikaragui, utrzymanie przy życiu opozycji i zapewnienie agencji kontaktów i przyjaciół wśród nowych przywódców lub nowego rządu. Wydano kilkaset tysięcy dolarów. Dla Caseya jednak akcja ta miała bardziej symboliczne znaczenie, pokazywała bowiem, że poprzednia administracja dostrzegła zagrożenie ze strony sandinistów. Zajęto stanowisko przeciw nim i nie-lewicowcy wiedzieli, że mają Stany Zjednoczone po swojej stronie.

Casey odkrywał, że CIA nie miała wśród sandinistów praktycznie żadnej dobrej penetracji wywiadowczej czy źródeł osobowych. Wtyczki takie posiadały służby wywiadowcze prawicowego dyktatora Anasta-sio Somozy, ale gdy uciekł on z kraju, akta wywiadu wpadły w ręce sandinistów, którzy zlikwidowali "kolaborantów" Somozy, będących głównymi źródłami CIA. Ta sytuacja przypominała Caseyowi, że w Iranie CIA polegała na służbach SAVAK Faktycznie odkrywał, że w całym Trzecim świecie CIA zbytnio polega na służbach wywiadowczych wewnątrz kraju, bądź na ludziach utożsamiających się z interesami władzy. Chciał źródeł osobowych Jednostronnych", tzn. opłacanych i kontrolowanych wyłącznie przez CIA, ludzi mniej podatnych na kaprysy i losy tych, którzy byli u władzy. Zwłaszcza w niestabilnych regionach Ameryki Łacińskiej i Afryki.

Informacja wywiadowcza wykazywała, że Fuba głęboko spenetrowała rząd nikaraguański. Około pięciuset Kubańczyków było dobrze osadzonych w nikaraguańskim wojsku, służbie wywiadowczej i kluczowych punktach łączności. Organizacja Wyzwolenia Palestyny była aktywna w kraju, a jej przewodniczący Yassir Arafat odwiedził Nikaraguę. W dodatku Casey stwierdził, że był tam obecny cały świat komunistyczny - Sowieci, Północni Koreańczycy i kraje Bloku Wschodniego.

Nikaragua stała się strefą bezpieczeństwa dla salwadorskich rebe-liantów. Miejscem, w którym można robić to, czego nie da się normalnie zrobić w czasie konfliktu partyzanckiego, znaleźć schronienie.

Dwa miesiące po zwycięstwie przywódcy sandinistów spotkali się na trzydniowej tajnej sesji w celu nakreślenia zarysu swych celów. Sprawozdanie wewnętrzne, liczące siedemnaście stron, stało się znane jako Dokument 72-godzinny. Był wypełniony poglądami na temat walki klasowej, partii przewodniej, zdradzieckiej burżuazji i rewolucyjnego internacjonalizmu. Sandiniści podjęli walkę przeciwko amerykańskiemu imperializmowi, wściekłemu wrogowi wszystkich narodów, które starają się osiągnąć absolutne wyzwolenie.

Zawierał głośne oświadczenie, że sandiniści mają na myśli pomoc ruchom "narodowo-wyzwoleńczym" w Ameryce Środkowej.

Casey uważał, że mają wystarczające środki, filozofię i wiarę, żeby spróbować.

W Managui, stolicy Nikaragui, ambasador amerykański Lawrence Pezzullo postrzegał problem sandinistów jako możliwy do opanowania, może nawet do rozwiązania poprzez dyplomację. Pezzullo, 55-let-ni zawodowy dyplomata, uważał sandinistów za bandę dzieciaków nie nadającą się nawet do prowadzenia sklepu spożywczego na rogu. Rzeczywiście, większość przywódców sandinistów była nastolatkami, kiedy przyłączyli się do walki przeciwko Somozie. Byli śmiali i silni, dostali w ręce zwycięstwo nad Somozą, którego się nie spodziewali i znaleźli się nagle u władzy bez planu rządzenia. Pezzullo, specjalista od Ameryki Łacińskiej, uznawał, że większość inteligencji w Ameryce Łacińskiej skłania się w stronę marksizmu, ale ogólnie można było sobie z tymi ludźmi poradzić. Ważne było, żeby dyplomata nie brał ich intelektualnych pretensji zbyt poważnie. Wiedział, że czasami trzeba było wybaczać Stanom Zjednoczonym ich retorykę, zwłaszcza jeżeli płynęła ona z ust nowego sekretarza stanu. Pezzullo postrzegał sandinistów jako problem praktyczny, co w jego kategoriach, oznaczało kij i marchewkę. Mocno nalegał w 1980 roku o przyznanie 75 milionów dolarów. To była marchewka. Bacznie obserwował sprawozdawczość CIA. Nie było wątpliwości, że sandiniści "zapylają" - jak to nazwał - wspomagają inne rebelie, takie jak ta w Salwadorze. Napomknął o tym bezpośrednio przy przywódcach sandinistów w 1980 roku. Jaime Wheelock, minister rozwoju rolnictwa Nikaragui i członek grupy rządzącej, powiedział Pezzullowi: - To nie pana sprawa.

- Słuchaj, chcę być absolutnie szczery - odpowiedział Pezzullo, odsłaniając kij. - Spędziłem dziesięć miesięcy walcząc o te cholerne pieniądze (75 milionów dolarów), a jeżeli tak to widzisz, to ci powiem: odpieprz się.

Wheelock dowodził, że Nikaragua ma prawo do swojej własnej polityki zagranicznej i że pomoc amerykańska nie powinna być używana

jako szantaż.

Pezzullo uważał Wheelocka za najlepiej wykształconego i najmądrzejszego przywódcę w kierownictwie sandinistów, chociaż miał on mniejszą władzę niż inni. Mimo wszystko przekaże przesłanie Pezzul-la. W opinii Pezzulla on był najbardziej spolegliwy i układny.

- Macie suwerenne prawo robić to, co chcecie - powiedział Pezzullo - a my mamy suwerenne prawo robić to, co my chcemy, to jest nic nie robić i nie dać warn żadnych pieniędzy.

Według Pezzulla, placówka CIA dowodziła jemu i bazie w Langley, że jeżeli coś wygląda jak kaczka i chodzi jak kaczka, to jest to kaczka. Wobec tego, jeżeli sandinista jest komunistą, to musi być kontrolowany przez Moskwę albo Kubę. Początkowa informacja na temat wyczynów sandinistów w 1980 roku była skąpa: nie w pełni rozpoznane źródła z trzeciej ręki, żadnych zdjęć, żadnych dokumentów. Po zwycięstwie wyborczym Reagana, kiedy papiery salwadorskiego przywódcy komunistycznego Handala wpadły w ręce CIA, Pezzullo poszedł prosto do Tomasa Borge'a, ministra spraw wewnętrznych i zapytał, kto pomagał rebeliantom salwadorskim.

- Ty wiesz - odpowiedział Borge - robisz wiele z niczego. To są

przyjaciele.

- Przyjaciele, rzeczywiście! - krzyknął Pezzullo. Tak zaczęła się seria dziesięciu rozmów i spotkań, podczas których Pezzullo starał się skłonić sandinistów do przyznania, że jako rząd mieli udział we wspieraniu insurekcji salwadorskiej i skłonić ich do dostrzeżenia konsekwencji tego działania. Dla nowej administracji Reagana ich zaangażowanie byłoby grzechem śmiertelnym, układem, który wprowadziłby sandinistów nieodwołalnie do obozu radziecko-kubańskiego.

W połowie lutego sekretarz stanu Haig wezwał Pezzulla do Waszyngtonu na konsultacje. Wstrzymano 15 milionów dolarów pomocy dla Nikaragui na czas nieokreślony. Pezzullo uważał, że powinno tak pozostać. Finanse to ich jedyny argument i był zdania, że jego awantury przynajmniej przyciągnęły uwagę sandinistów.

Kiedy Pezzullo przyjechał do Waszyngtonu, odczytał tajne opracowanie, które zostało sporządzone dla Haiga. Opcje były trzy i wszystkie nawoływały do zakończenia pomocy. Pezzullo powiedział Haigowi, że na dobrą sprawę opcje te są takie same - musiała być jeszcze inna. Pezzullo nazwał ją "opcją zero": żadnej zmiany, tylko zwiększenie na-

cisku dyplomatycznego. Były już wiarygodne oznaki, że zapas broni kończy się. Po długiej dyskusji Haig powiedział: - Kupuję opcję zero.

Sekretarz zabrał ambasadora do Białego Domu, gdzie Pezzullo dowodził Reaganowi, iż jeszcze można porozumieć się z sandinistami, że dyplomacja działa. Był ośmielony, kiedy prezydent zasugerował, iż nadmierne zaangażowanie się Stanów Zjednoczonych może pogorszyć problem. Zacytował niezidentyfikowanego meksykańskiego znajomego: Proszą nie robić błędu, amerykanizujoc problem środkowoamerykański.

Później Pezzullo powiedział Haigowi, że nie powinni oszukiwać się co do pewnych podstawowych faktów: sandiniści czują się bardzo zbliżeni do rebeliantów salwadorskich i to się nie zmieni. Sandinistow-skiego pokrewieństwa rewolucyjnego nie da się sprzedać za 15 milionów dolarów. Ale Stany Zjednoczone mogłyby pracować wbrew wsparciu zbrojnemu dla rebeliantów. Haig powiedział, że rozumie.

- Albo będziesz musiał zużyć cholernie dużo energii, żeby się pozbyć tych facetów - dodał Pezzullo, robiąc aluzję do alternatywy, o której nie mówiono głośno: tajnej operacji paramilitarnej w celu obalenia rządu. - Żeby to zrobić, musiałbyś zorganizować coś wielkiego. To są silne dzieciaki; musiałbyś zorganizować naprawdę pierońską operację, żeby ich stamtąd wyrzucić, a wiesz, że ja sobie tego nie wyobrażam i nie sądzę, żebyśmy byli w stanie to zrobić.

Pezzullo dodał, że administracja, ze swoim konserwatywnym, antykomunistycznym wizerunkiem, mogłaby osiągnąć pewien sukces, jeżeli można by przekonać sandinistów, że Stany Zjednoczone nie mają zamiaru się ugiąć.

- Nie, damy sobie z tym radę - odpowiedział Haig.

Haig, wyszkolony przez Kissingera i Nixona, wiedział, jak grać na zwłokę. Jako młody oficer armii obserwował, jak Ameryka partaczyła Koreę, a potem Wietnam -jego zdaniem, z braku zdecydowania. Może doradztwo czy wywiad byry rzeczywiście złe, ale prawdziwym problemem było załamanie woli. Teraz był sprawozdawcą dla prezydenta niewyszkolonego w sprawach zagranicznych. Trzeba mu było wciskać zagadnienia siłą.

Haig patrzył poza Nikaraguę. Z pasją argumentował, że coś trzeba zrobić, żeby zdusić eksport broni z Kuby. Chciał blokady.

- Idźcie do źródła - prcsił na zebraniach w Białym Domu - ustalcie "znak".

To może Pan wygrać - powiedział prezydentowi.

Casey był przeciw, tak jak wszyscy inni na szczycie administracji. Meese, Baker i Deaver niepokoili się, że Haig rozpęta gorączkę wojny

i nastraszy ludzi tak, iż uwierzą, że Stany Zjednoczone zaangażują się militarnie w Ameryce Środkowej. Chcieli zatrzymać uwagę prezydenta na sprawach krajowych - reformie gospodarczej i obiecanej reformie podatkowej. Kryzys zagraniczny lub konfrontacja zbrojna, zwłaszcza z Kubą - pamiętając blokadę z 1962 roku - wstrząsnęłyby porządkiem spraw krajowych.

Był czas na kurs pośredni. Casey był za czymś pomiędzy nie robieniem niczego a akcją militarną w rodzaju blokady Kuby przez marynarkę wojenną. Tajne działania są przeznaczone właśnie do takiego celu: powolne, stabilne, rozmyślne, ukryte. Kazał przygotować projekt raportu. Nie był on ukierunkowany na źródło problemu - Kubę, ani też na pośrednika - Nikaraguę, ale na kraj zagrożony - Salwador. Raport nawoływał do propagandy i wsparcia politycznego, prawnego uzasadnienia i wsparcia finansowego dla umiarkowanych Chrześcijańskich Demokratów i oficerów wojska w Salwadorze.

4 marca 1981 r. prezydent podpisał ten ściśle tajny raport.

Jednym z beneficjentów pomocy CIA był 55-letni inżynier budownictwa, wykształcony w Stanach Zjednoczonych na uniwersytecie Notre Damę - Jose Napoleon Duarte. Był zanotowany w aktach jako pracownik CIA z zakodowanym kryptonimem. Gama współpracowników CIA zaczyna się na "przypadkowych informatorach", którzy mają nie wiedzieć, że przekazują informację CIA, a kończy się na "współpracownikach kontrolowanych". Duarte mieścił się gdzieś w środku pomiędzy tymi kategoriami. Był dobrym źródłem informacji przez wiele lat, ale był człowiekiem niezależnym i nie był w żaden sposób kontrolowany. Mógł nie wiedzieć, że przekazywał informację CIA. Casey tak wolał. Silny przywódca nie będzie pionkiem, który CIA może przestawić na szachownicy. W tej chwili Duarte był szefem popieranej przez Amerykę junty cywilno-wojskowej rządzącej Salwadorem.

W Langley admirał Bobby Inman dostał duży gabinet na siódmym piętrze przylegający do gabinetu dyrektora. Oba gabinety miały okna wychodzące na bujny krajobraz. Widać jedynie wierzchołki drzew, co daje wrażenie, że CIA jest odosobniona w środku ogromnego lasu,

Rano we wtorek, 10 marca 1981 r., nadrzędnym zmartwieniem In-mana był nagłówek na pierwszej stronie New York Times: Grupy wywiadowcze starają się o uprawnienia do uzyskiwania danych o obywatelach USA.

Artykuł donosił o nowym proponowanym zarządzeniu prezydenta, które zniosłoby niektóre restrykcje dotyczące szpiegowania i kontrwywiadu CIA w Stanach Zjednoczonych. Ktoś dostał w swoje ręce 16-stronicową proponowaną poprawkę zarządzenia, która została wstępnie opracowana w CIA i którą Inman przejrzał poprzedniego dnia. Uważał, iż projekt powstał w obawie, że CIA nie ma wystarczającej władzy. Według Inmana wejście w życie tych poprawek byłoby katastrofą.

W pierwszych dniach nowej administracji Casey kazał personelowi prawnemu CIA pracować nad nowym zarządzeniem prezydenta. To ten pierwszy projekt proponował zniesienie restrykcji na CIA, nałożonych przez Forda i Cartera. Projekt wykluczał rolę Departamentu Sprawiedliwości w przeglądaniu akt tajnych operacji, także, w domyśle, dałby CIA uprawnienia do przeprowadzanie tajnych operacji w Stanach Zjednoczonych, a zakaz inwigilacji elektronicznej i potajemnych wejść wewnątrz USA byłby także zniesiony. Inman wiedział od razu, że nie będzie to łatwe do zażegnania. Działacze na rzecz swobód obywatelskich przygotowywali się do ataku, a to da twardogłowym w administracji więcej powodów do tego, żeby nie ustępować.

Inman widział, jak wielkie sterty papieru rosły na biurku Caseya w sąsiednim gabinecie. Teraz, ku swemu strapieniu, dowiedział się, że to Casey zainicjował ten projekt zarządzenia prezydenta, to znaczy widział go i zatwierdził. Inman podejrzewał, że Casey nie przeczytał go albo przynajmniej go dobrze nie przemyślał. Dyrektor wyraził zaniepokojenie, że stare zarządzenie używało uwłaczających przymiotników, takich jak "ukryty" i "tajny" do opisania działalności agencji. Inman postanowił działać tak, jakby projekt posunął się za daleko w drugą stronę. Wiedział, że jeżeli coś takiego będzie kiedykolwiek zatwierdzone, to on będzie musiał odejść.

Tylko drastyczne środki, ogłoszenie publicznie stanowiska CIA, mogło zdusić propozycję projektu w zarodku. Casey był na Dalekim Wschodzie, a Inman pełnił obowiązki dyrektora. Nie radząc się nikogo, zaprosił prasę do Langley na konferencję prasową "na żywo".

Inman wystąpił w mundurze. Określił dokument jako "pierwszy projekt", który nie miał realnej wagi, były to jedynie pomysły.

- O ile wiem - powiedział - nie ma żadnej intencji posuwania się w tym kierunku.

W Białym Domu doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Alien był wściekły, jednak Meese, któremu Alien podlegał, zgadzał się z Inma-nem. Stwierdził, że administracja nie będzie angażowała CIA w szpie-

gostwo w kraju. Inman doszedł do wniosku, iż Meese jest dla niego ważnym sojusznikiem.

Po powrocie Casey złajał Inmana za to, że ten nie zadzwonił do niego w sprawie konferencji prasowej. Sądził, że Inman zbyt poważnie traktował niepokoje wytwarzane przez prasę na temat tego czy CIA będzie szpiegować Amerykanów.

- Nie pragnie zrobić niczego takiego; obcokrajowcy nie są dostatecznie szpiegowani.

17 marca 1981 r. Casey wygłosił z okazji dnia św. Patryka przemówienie na temat Irlandczyków, Boga, pasji i patriotyzmu. Oświadczył w nim: - Niektóre rzeczy są dobre, a niektóre złe, wiecznie dobre i wiecznie złe.

John Bross, który nadal pomagał Caseyowi, zapamiętał ten moment. Zdarzają się chwile, kiedy człowiek mówi to, co ma na myśli; chwile, kiedy mówi to, co ma na sercu i chwile rzadsze, kiedy mówi jedno i drugie. Bross wyczuł, że to była chwila szczerości Caseya. Ten mocny, twardy, nawet zimny Irlandczyk był pewien, że rozróżnia dobro od zła.

Kilka dni później Casey zaprosił do swojego gabinetu Pezzulla -który znowu był w Waszyngtonie - żeby porozmawiać o sandinistach. Pezzullo usłyszał właśnie, że pconoc USA dla sandinistów będzie całkowicie odcięta i był niezadowolony. Argumentował bez powodzenia w Departamencie Stanu, że Stany Zjednoczone ujawniają swoje karty, że zamykanie drzwi do negocjaqji może być katastrofalne. Casey chciał znać jego ocenę. Nikt nie znał lepiej sandinistów ani Ameryki Łacińskiej.

Kiedy Pezzullo przybył do siedziby CIA, powitali go John McMa-hon, nadal dyrektor ds. operacji, Nestor D. Sanchez, główny ekspert ds. Ameryki Łacińskiej i dyplomata w ambasadzie amerykańskiej w Managui (szef placówki CIA podlegającej Pezzullowi).

- Słuchaj - Sanchez przestrzegał Pezzulla - dyrektor Casey rzadko spędza więcej niż piętnaście mńiut na takich spotkaniach, więc przedstaw swoją sprawę prosto. On robi się niecierpliwy, niespokojny. Jeżeli będziesz mówił dłużej, to prawdopodobnie się zdrzemnie.

Casey zapytał, czy można robić interesy z sandinistami. Jacy oni są?

- Tak, reagują na nasze naciski - powiedział Pezzullo - ale są śliscy. Przywództwo sandinistów jest niestabilne, skłócone intrygami wewnętrznymi, które można wykorzystać.

- Gdyby był pan Castrem, kogo wspierałby pan w grupie rządzącej?

Pezzullo odpowiedział, że braci Ortega, mając na myśli Daniela Ortegę i jego brata, Humberto Ortegę, ministra obrony. Kubańczycy prawdopodobnie stawiają na Borge'a, zdaniem Pezzulla, człowieka skorumpowanego i niestabilnego. - Castro jest dobrze poinformowany i cokolwiek knuje, to się nie rozleci - dodał Pezzullo. Kubańczycy są wszędzie i są cholerną zawadą, ale są niezdarni. Borge niedawno skarżył się Pezzullowi na Kubańczyków i opowiadał o nich kawały. Jakiś członek sowieckiego Biura Politycznego przejeżdżał przez Managuę, a Borge gniewnie zaprotestował, że pomiatają nim jak jakimś podrzędnym partyjniakiem.

Casey zapytał, czego chcą sandiniści.

- Po pierwsze, chcą mieć związki ze Stanami Zjednoczonymi, dowodem jest to, co stało się z przepływem broni do Salwadoru.

- To zostało odcięte? - zapytał Casey.

- Dokładnie - powiedział Pezzullo. Nic nie przeszło przez Nikaraguę odkąd zamknięto główne lotnisko, z którego korzystali. Samoloty zostały zwolnione, a główna sieć pilotów kostarykańskich została rozwiązana.

McMahon, Sanchez i szef placówki zgodzili się. Było kilku uciekinierów, którzy to poparli oraz pilot kostarykański, który potwierdził wiele informacji na temat sieci zaopatrzenia. Wyjechał kubański koordynator sieci salwadorskiej. Jedynym zastrzeżeniem było to, iż dalej działała jedna sieć radiowa i zawsze istniała możliwość, że jakaś droga pozostała nie wykryta.

Ten sprzeciw zirytował Pezzulla. Dowodził, że mogli uporać się tylko z tym, o czym wiedzieli. A wszystkie raporty CIA wykazały, że nic nie porusza się na lądzie, w powietrzu czy na morzu.

Zgodzili się z tym wszyscy, łącznie z Caseyem.

- Ale - powiedział Pezzullo - nie chcę was nabierać. Sandiniści zawsze będą mieli serce i sympatię dla rebeliantów salwadorskich. Będą się z nimi zadawać, zapewniać im bezpieczne schronienie, opiekować się chorymi, pozwalać im na przejazd przez Nikaraguę na Kubę i z powrotem. Ale przy przepływie broni, jeśli będziemy nadal pokrywać im jej koszt, możemy ich powstrzymać.

- Ale ten kraj staje się gniazdem Sowietów, Kubańczyków - powiedział Casey. To było jego zmartwieniem.

- Powinniśmy zachować spokój - argumentował Pezzullo - przedstawić naszą sprawę i nie dać się powodować retoryce ani naszej, ani ich.

Casey zapytał, jak silna jest kontrola sandinistów.

Pezzullo powiedział, że się wykrusza, dodając ostrożnie, że nie jest to erozja rewolucji, ale raczej niektórych przywódców, szacunku dla nich, ich popularności.

- Robiłby pan straszny błąd, jeżeli myślałby pan, że rewolucja nie jest popularna; jest bardzo popularna i ci faceci okrywają się nią. Im bardziej atakuje się rewolucję, tym bardziej się ich umacnia.

Epoka Somozy była epoką upokorzenia i krytyka rewolucji, zwłaszcza ze strony Stanów Zjednoczonych, interpretowana jest jako poparcie dla przeszłości, dla Somozy. Sandiniści chcą się bronić przed wszelką kontrrewolucją. Są paranoidalni. Są żołnierzami, przez lata mieli za mało broni, wiec lubią czołgi i artylerię, to daje im poczucie bezpieczeństwa. Chcą skupić władzę. Kubańczycy przekonali ich, że to jest właściwa droga.

- Czy powinniśmy przewrócić tych facetów? - zapytał Casey. Czy Pezzullo zalecałby tajne działanie w celu obalenia sandinistów?

Pezzullo powiedział, że jeśli pójdą tą drogą - powtarzając to, co powiedział Haigowi - będą musieli włożyć w to więcej, niż by się wydawało. Sandiniści są najlepszymi żołnierzami w Ameryce środkowej.

Prawie po godzinie Casey dał znać, że usłyszał już dość.

Pezzullo wyszedł. McMahon wyraził zadowolenie - cieszył się, że Casey był tak bardzo zainteresowany. McMahon nie był zwolennikiem tajnej operacji tego rodzaju. Niektóre argumenty Pezzulla były tymi samymi, które on przedstawiał.

Pezzullo uważał, że Casey jest świetnym słuchaczem i że był całkiem rozsądny. Wiedział jednak, że surowa informacja wywiadowcza na papierze mogła stworzyć nieprawdziwy obraz. Casey był ewidentnie zaniepokojony Kubańczykami w Nikaragui i to oczywiście oznaczało, że CIA, NSA i wojskowe służby wywiadowcze zostały formalnie poinstruowane, by pozyskiwać możliwie jak najwięcej informacji na ten temat. Dyspozycje wywiadowcze często doprowadzały do tego, że analitycy przedstawiali najgorszy obraz. Tych pięciuset Ku-bańczyków wyglądało na ogromną liczbę. Po Iranie nikt nie chciał następnej katastrofy, liczby jednak nie świadczyły o efektywności. Zdaniem Pezzulla obecność Kubańczyków była głęboko podminowana stosunkiem przywódców nikaraguańskich - Borge nawet się śmiał. Ale śmiech nie był interesującym tematem dla wywiadu, chociaż Pezzullo uważał, że czasem powinien być.

Pezzullo powrócił do Managui, a zawieszenie pomocy USA zostało ogłoszone przez Departament Stanu w Waszyngtonie. Departament Stanu wyraził aprobatę odcięcia dopływu broni do Salwadoru przez

Nikaraguę i stwierdził, że nie ma niezbitych dowodów na przewóz uzbrojenia przez Nikaraguę w ostatnich kilku tygodniach. Zawieszenie pomocy spowodowało jednak lawinę wrogości wobec USA. Gazeta sandinistów nazwała tę decyzję: jankeską agresją gospodarczą; a ich telewizja stwierdziła, że ostatecznym celem podżegaczy wojennych jest wykończenie władzy ludowej.

Pezzullo był pewien, że administracja odebrała sobie cały użyteczny wpływ, prawie anulując swoją rację bytu. Ambasador nie miał teraz żadnych kart w ręku.

Po dwóch miesiącach i dziesięciu dniach urzędowania jako prezydent, Reagan został postrzelony przez Johna W. Hinckleya Jr. Kulę, która utknęła około 2,5 cm od serca, usunięto podczas operacji.

- Kochanie, zapomniałem się schylić - powiedział do Nancy, a do swoich lekarzy mówił: - Powiedzcie mi, że jesteście republikanami.

Ten jego pokaz odwagi i optymizmu zdobył ogólną aprobatę. Kiedy Reagan po dwutygodniowym pobycie opuścił szpital, 11 kwietnia zezwolono kamerom na zbliżenie, aby zarejestrowały prawie cudowne wyzdrowienie 70-letniego prezydenta. Chociaż nieco szczuplejszy na twarzy, wyszedł w dobrej formie, w czerwonym zapinanym swetrze. On i Nancy obejmowali się jedną ręką, trzymając wolne ręce wysoko w górze, zupełnie tak, jak tamtego wieczoru, gdy Reagan przyjął republikańską nominację na prezydenta. Słynny uśmiech był nienaruszony, prezydentura też.

Najbliżsi doradcy Reagana prędko się dowiedzieli, że była to gra. Następnego ranka prezydent przekuśtykał ze swojej sypialni do sąsiedniego pokoju w rezydencji na górze. Wyszedł powoli, idąc niepewnym krokiem starego człowieka, był blady i zdezorientowany. Ci, którzy go widzieli, byli wystraszeni. Reagan podszedł, utykając, do krzesła w Żółtym Pokoju Owalnym i upadł, gdy chciał usiąść.

Wypowiedział kilka słów ochrypłym szeptem i musiał przestać, żeby złapać oddech. Wyglądał na zagubionego. Przerwa nie wystarczyła i sięgnął po inhalator z tlenem - duże, maskowate urządzenie obok krzesła. Gdy wchłaniał tlen, w pokoju rozlegał się rzężący dźwięk.

Reagan był w stanie skupić się tylko na kilka minut, po czym gasł psychicznie i fizycznie, jego zranione płuco uzależnione było od inhalatora. Wciągu następnych dni-był w stanie pracować albo skupiać uwagę tylko na godzinę dziennie.

Meese, Baker, Deaver i kilku innych, którym zezwolono na dostęp do prezydenta, byli poważnie zaniepokojeni. To miał być początek urzę-

dowania, a chwilami wydawało się, że jest to koniec Reagana, koniec tego Reagana, którego znali. Czasem był zmożony bólem i wydawał się ciągle odczuwać dyskomfort, jego rześki dawniej uspokajający głos brzmiał jak trwale uszkodzony, słowa szorstkie i niepewne. Jego doradcy zaczęli rozważać możliwość, że może to przejść w coś podobnego do kadencji Woodrow Wilsona u jej końca - prezydenturę z dozorem, a oni będą sprowadzeni, czy też wyniesieni, do rangi zespołu "pań Wilson".

Wszyscy starsi doradcy zdecydowali się, chronić tę straszną tajemnicę i swoją własną niepewność, przynajmniej do czasu, kiedy prognoza będzie lepsza. Takim jak Casey, z obowiązkami w zakresie wywiadu bądź egzekwowania prawa, przypominano o słabości prezydentury, o konieczności powzięcia wszelkich dodatkowych kroków w celu ochrony kraju i jego instytucji. Niepewność sytuacji w świecie była oczywista. Wyczuwano, że zostało zranione coś więcej niż prezydent.

W dniu postrzelenia, 30 marca 1981 roku, wiele rzeczy zbzikowało, ujawniając słabe punkty zarówno ludzi, jak i systemów. Rzecznik Lar-ry Speakes, zapytany w telewizji: - Kto teraz prowadzi rząd? - strzelił gafę: - Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie w tej chwili.

Haig, obserwując to w Pokoju Sytuacyjnym, wymaszerował przed kamery i źle odczytał konstytucję, stawiając siebie po wiceprezydencie, którego nie było w Waszyngtonie. - Teraz ja sprawuję rządy tutaj, w Białym Domu.

Doradca wojskowy prezydenta - oficer ds. nagłych rozkazów wojennych - który posiadał kody i rozkazy, by użyć broni jądrowej, zaangażował się w przegraną z góry walkę z FBI. Przy konfiskacie rzeczy i ubrań Reagana jako ewentualnych dowodów, FBI zabrało osobistą kartę kodową prezydenta, którą nosił w portfelu. Karta ta zawierała kod, którym można posłużyć się do uwierzytelnienia rozkazów uderzenia jądrowego w nagłych wypadkach, gdyby prezydent musiał korzystać z niezabezpieczonych linii telefonicznych, aby porozumieć się z wojskiem. Urzędnicy twierdzili, że nie utracili w żadnym stopniu kontroli nad siłami jądrowymi USA, ale to zamieszanie ukazywało słabość w zarządzaniu bronią atomową.

Teraz stan prezydenta uwydatnił uczucie dezorientacji na poziomie wykonawczym. Z wolna głos Reagana powrócił i były momenty, które sugerowały, że jest na drodze do zdrowia. Pomogło dziesięć dni odpoczynku w rezydencji w Białym Domu. 21 kwietnia 1981 r. przemówił w pogadance radiowej, promując swoje plany cięć w wydatkach i podatkach. Następnego dnia udzielił wywiadu starszym reporterom

radiowym i wydawało się, że jest w dobrej formie. Jednak szybko się męczył i jego doradcy nadal się martwili.

W sobotę, 25 kwietnia, Reaganowie wyjechali na weekend do Camp David w stanie Maryland. Wiosenne dni w górskim ustroniu podziałały cudownie i kiedy prezydent powrócił do Waszyngtonu, był w dobrej kondycji. Jednak wszyscy, którzy widzieli lub wiedzieli, byli podenerwowani. Od wewnątrz, prezydentura Reagana nigdy nie będzie ta sama. To poczucie niebezpieczeństwa, tego, że ktokolwiek lub cokolwiek może uderzyć - terroryści, szybki ruch ze strony Sowietów, czy innych przeciwników-stało się permanentną, zakorzenioną zasadą polityki administracji.

Najgłębiej odczuwano to w biurze DCI.

Casey zdał sobie natychmiast sprawę, że nieoczekiwaną częścią jego pracy jest ochrona prezydenta. Gdy tylko przychodził raport wywiadowczy o jakimś spisku przeciwko prezydentowi - nawet dziwacznym i nieprawdopodobnym - Casey prowadził dalsze dochodzenie. Ludzie od operacji i analitycy często mówili, że takich sprawozdań nie można brać poważnie i że ogólnie nie oznaczały one nic więcej niż to, że dwóch facetów w barze w Tanzanii mówiło, że chcieliby zastrzelić Reagana.

- Chcę, żeby zajął się tym zespół - rozkazywał Casey po każdym raporcie.

Casey kazał dokładnie sprawdzić akta CIA na temat Johna Hinc-kleya. Prawie dwadzieścia lat po zamachu na Kennedy"ego nadal bez odpowiedzi pozostawały pytania o związki między Lee Harveyem Oswaldem a KGB. Casey tym razem chciał się upewnić. Nic jednak nie było. Sprawdził ponownie, zrobił prawie wszystko, oprócz zejścia do archiwum samemu. Ale ta próba zamachu sprawiła, że Casey bardziej przejął się pracami nad specjalną oceną Sowietów i terroryzmu. Chciał, by śledztwo CIA poruszyło niebo i ziemię.

Casey był pod wrażeniem artykułu z pierwszej strony New York Times Magazine z l marca pod tytułem Terroryzm: śledząc sieć międzynarodową, pióra Claire Sterling. Adaptacja z Sieci terroru, książki, która wywarła takie wrażenie na Haigu, zaczynała się od cytatu ze słynnego z nagłówków w prasie stwierdzenia Haiga o udziale Sowietów w międzynarodowym terroryzmie.

Sterling zauważyła ponuro, że nawet eksperci z CIA mówili dziennikarzom, iż zarzut Haiga nie jest niczym więcej, jak tylko refrenem starego weterana zimnej wojny i że nie ma niezbitych dowodów. Caseya uderzył końcowy wniosek Sterling: Istnieje mnóstwo

dowodów na to, że w ciągu ostatniego dziesięciolecia Związek Radziecki i jego zastępcy dostarczali broń, zapewniali szkolenie i schronienie dla światowej sieci terroru, której celem była destabilizacja zachodniego społeczeństwa demokratycznego. Przedstawiła "partyzancką międzynarodówkę" - Kubańczyków, instruktorów z KGB, Palestyńczyków i Czerwone Brygady połączonych w swoich działaniach konspiracyjnych, odbywających konwencje i zebrania w różnych terrorystycznych obozach szkoleniowych.

Casey poprosił Johna Brossa, żeby zajął się tym tematem. Powiedział, że wygląda na to, że Sterling znała nazwiska, daty i miejsca pobytu tych, którzy planowali i dokonywali morderstw i zamachów bombowych. Jej trzy analizy przypadków to byli terroryści tureccy, IRA w Irlandii Północnej i włoskie Czerwone Brygady. Każda z analiz przytaczała bezpośrednie związki z KGB.

- Jej artykuł sugeruje, że prasa wyprzedza CIA - powiedział Casey. Chciał, żeby eksperci dostarczyli wyjaśnienia. Sprowadzono do współpracy głównych analityków i ludzi od operacji.

Papiery fruwały po pokoju, gdy eksperci z Langley podkreślali części 9-stronicowego artykułu, starając się skorelować to, co było w aktach CIA i przejrzeć metodę Sterling. Ta napisała, że wyłonił się rodzaj podyplomowej szkoły terroryzmu międzynarodowego w Jemenie Południowym. Na tym terenie wśród zagranicznych gości byli podobno członkowie różnych ugrupowań terrorystycznych, łącznie z Czerwonymi Brygadami. Ponieważ Jemen Południowy jest sowieckim państwem satelitarnym, ściśle kontrolowanym przez KGB, podtekst był oczywisty: Czerwone Brygady są sowieckimi zastępcami.

Personel zdołał znaleźć we wszystkich aktach CIA tylko jeden przypadek, kiedy członek Czerwonych Brygad udał się do obozu w Jemenie Południowym. Ale ton i zasięg reportażu Sterling dowodził, że Czerwone Brygady miały jakieś "związki" z KGB. Kiedy? Gdzie? Jak? Wizyta jednego członka Czerwonych Brygad była znamienna, ale nie na wielką skalę. Dla celów poważnych związków wywiadowczych wynik wynosił zero. Dowód niewiele ważniejszy niż dwóch gangsterów mijających się na ulicy albo będących w tym samym barze. Pozostawały nadal pytania: Co robili? Co mówili? Co planowali?

Specjaliści od tajnych operacji przekonywali, że metoda Sterling jest niedorzeczna. Jej wniosek wypływał z błędnego rozumowania, rodzaju McCarthystowskiego "łączenia". Turcja, Irlandia Północna i Włochy w jej analizach stały się, przez jakiś skok logiki, "państwami -celami" Sowietów. W każdej części KGB wymieniono jeden raz.

Tymczasem oficer krajowego wywiadu ds. Związku Radzieckiego (wysokiej rangi analityk ZSRR w amerykańskich agencjach wywiadowczych) zakończył przesiewanie dostępnej informacji wywiadowczej do specjalnej oceny na temat sowieckiego zaangażowania w terroryzm. Zajął twarde stanowisko przeciw Sterling. Casey był zaskoczony. W zasadzie oczyszczało to Sowietów z zarzutu zaangażowania w międzynarodowy terroryzm, twierdząc, że jest niewiele dowodów na to, że go popierają.

- Przeczytaj książkę Claire Sterling - powiedział Casey - i zapomnij o tych bzdurach. Zapłaciłem za nią prawie czternaście dolarów i więcej mi dała ta lektura niż wy durnie, którym płacę 50 tysięcy dolarów rocznie - dodał cierpko.

- Ręka Sowietów - powiedział - nie ukaże się bezpośrednio z dowodami, które można by przedstawić w sądzie.

W oparciu o deklaracje intencji Sowietów, chęć pracy z terrorystami i świadomość, że terroryzm zamroczył Zachód, Casey uważał, że logiczne byłoby, żeby Sowieci promowali terroryzm.

- To bzdura - powiedział - uważać, że dowód będzie przyniesiony na tacy. Musicie sformułować osąd.

Inman zgodził się. Uważał, że projekt agencji jest zupełnie nie na miejscu. - To się czyta jak rozkaz dla obrony - powiedział.

Casey dostał także list od szefa DIA, generała Tighe'a, narzekający na projekt. Tighe niemal święcie wierzył, że Sowieci są zaangażowani w terroryzm, nawet jeśli nie można było tego udowodnić. Sowieci głośno utrzymywali, że nie są zaangażowani. Dla Tighe'a to był wystarczający powód, żeby uznać przeciwnie. Po drugie - powiedział Tighe - istnieje poważny problem kontrwywiadu: dlaczego wierzyć źródłom, które twierdzą, że Sowieci nie są zaangażowani? Czy te źródła nie mają powodu do zdystansowania się od Sowietów?

Caseyowi podobała się twardość Tighe'a. To nie był sąd i nie było powodu, żeby uznać Sowietów za niewinnych. Casey poprosił generała, żeby DIA opracowało własny projekt. Tighe, zaangażował twar-dogłowego analityka z DLA. Jak było do przewidzenia, z DIA wkrótce wyszedł projekt, który popadał w drugą skrajność.

Casey miał sytuację patową - dwa projekty, które sobie przeczyły: projekt CIA, który uznał, że. Sowieci nie są zaangażowani i projekt z DLA, który uznawał ich za winnych.

Kilka tygodni później Casey otrzymał notę od Lincolna Gordona, byłego rektora uniwersytetu Johns Hopkins. Był on jednym z członków grupy przeglądowej w CIA, której zadaniem było wprowadzanie przeglądów akademickich, a nie wywiadowczych do formalnych ocen.

Gordon napisał: Projekt CIA ma niesłychanie wąską definicję terroryzmu, zajmując się wyłącznie "czystymi" terrorystami takimi jak gang Baader-Meinhofw Niemczech, Czerwonymi Brygadami we Włoszech, czy Frakcją Czerwonej Armii w Japonii. Ugrupowania te są zainteresowane przemocą dla niej samej - są nihilistami. Próba zdefiniowania terroryzmu poprzez jego motywację nie wystarczy; w sensie praktycznym terroryzm musi być definiowany czynami. Bomba wybuchająca w paryskim bistro jest problemem wywiadowczym bez wzglądu na to czy dokonali tego nihiliści, czy było to częścią wewnętrznej walki pomiędzy frakcjami OWP; bez względu na to czy dokonano tego w celach propagandowych, czy politycznych. Z drugiej strony - twierdził Gordon -projekt CIA utrzymuje, że wszelkie gwałtowne działanie przeciw ustalonej władzy jest formą terroryzmu. To uczyniłoby terrorystami Jerzego Waszyngtona i Roberta E. Lee.

Casey kazał Gordonowi podjąć się wykonania własnego projektu oceny terroryzmu sowieckiego. Gordon zebrał i przesiał całą "surową" informację wywiadowczą. Główna jej część była z NSA, łącznie z rozmowami przechwyconymi na otwartych, nie zabezpieczonych łączach radiowych lub telefonicznych oraz pochodzącymi ze złamanych szyfrów. Informacja z przekazów szyfrowych opatrzona była kryptonimem UMBRA i należała do najbardziej delikatnych. Techniczna informacja wywiadowcza, łącznie ze zdjęciami satelitarnymi, nie była zbyt pożyteczna. Ponadto Gordon stwierdził, że informacja osobowa jest uboga i trudno ocenić wiarygodność informatorów, z których wielu było opłaconych. Opracował zasadę: jeżeli drugie, a najlepiej trzecie źródło nie potwierdziło czegoś, to nie dawano temu wiary. W wielu wypadkach jeden informator lub źródło twierdziło coś, co nie miało podstawy.

13 maja 1981 papież Jan Paweł II został postrzelony na Placu Św. Piotra w Rzymie. Casey, katolik, był oburzony, że ktoś mógłby próbować pozbawić życia Ojca Świętego. Od 1978 roku, kiedy kardynał Karol Wojtyła został wybrany, nikt nie stał się większym symbolem słusznego antykomunizmu niż on, Papież zza Żelaznej Kurtyny. Według wielu opinii, duch Jana Pawła II zasiał to, co doprowadziło do założenia związku zawodowego Solidarność w sierpniu 1980 roku.

Następnego ranka Casey zebrał Krajową Radę ds. Wywiadu Za Granicą w jej siedzibie na F. Street w centrum Waszyngtonu, obok Białego Domu. Tematem była nie załatwiona sprawa oceny Sowietów i terroryzmu. Próby zamachów na prezydenta i na Papieża w obrębie sześciu tygodni zwiększyły świadomość terroryzmu. Co się dzieje? Nie

było dowodów sugerujących, iż te dwa zdarzenia są powiązane, że Sowieci pełnili jakąś rolę w którymkolwiek z nich. Ale coś było nie tak i chciał się upewnić, iż wywiad uwzględnia wszystkie możliwości. Każdy trop czy możliwe powiązanie musiało być śledzone, a on chciał być informowany natychmiast.

Casey chciał wiedzieć czy Sowieci coś knują. Jeżeli tak, to ludzie odpowiedzialni za politykę przy innym stole - tym w Białym Domu, gdzie Casey także zasiadał - będą mieli o wiele większy problem.

Rozprowadzono egzemplarze nowego projektu Lincolna Gordona, liczącego około dwudziestu kopii i zaproszono autora do przedstawienia go przed Radą.

Gordon powiedział, że jego projekt ŚNIE (Special National Intelligence Estimate - Specjalna Ocena Krajowego Wywiadu) doszedł do czegoś pomiędzy dwoma skrajnościami z CIA i DIA. Częścią problemu było odmienne definiowanie terroryzmu. Jasne, że Sowieci wspierają wojny wyzwoleńcze w Trzecim Świecie przeciw ugruntowanym reżimom autokratycznym lub innym przyjaznym Zachodowi. Chęć Sowietów dostarczania pieniędzy na broń, szkolenia... innymi słowy popierania wyzwolenia, oznacza, że będzie przemoc i terroryzm. Z pewnością byłoby mniej terroryzmu, gdyby supermocarstwo sowieckie nie eksportowało rewolucji za granicę. Ale - powiedział - informacja wywiadowcza nie daje żadnych dowodów na to, że Sowieci grają na wielkich organach terroryzmu. Istniały przypadki, gdzie nie pochwalali terroryzmu. Ambasador amerykański w Nepalu został ostrzeżony przez Rosjan o spisku porwania knutym przez czterech Arabów. Bułgarzy pozwolili policji za-chodnioniemieckiej aresztować członka gangu Baader-Meinhof w 1978 roku. W zależności od potrzeb Sowieci ustalali, iż udaremnianie terroryzmu sprzyja ich celom, a czasami, że terroryzm je promuje. Ich pomoc, zwłaszcza poprzez kraje satelickie, takie jak NRD czy Bułgaria, także przyczynia się, przynajmniej pośrednio, do eskalacji terroryzmu, ponieważ te kraje wspierają skrajne ugrupowania takie jak OWP.

- Jednakże - powiedział Gordon - Sowieci nie wykorzystują terroryzmu jako głównego narzędzia do destabilizacji Trzeciego Świata i krajów zachodnich.

Gordon uważał, że jasno i definitywnie można odeprzeć zarzuty Ha-iga i tezy Sterling. Po prostu nie było dowodów.

Tighe nie był zadowolony. Przyszedł ze stertą telegramów, które -jak mówił - wplątywały Sowietów w dziesięciu lub dwunastu przypadkach terroryzmu, jakie umknęły Gordonowi, niektóre z nich całkiem niedawne.

Gordon czuł, że zarzuca mu się przeoczenie dowodów. Wywiązała się zażarta dyskusja, kiedy grupa starała się ustalić znaczenie różnych skrawków informacji wywiadowczej.

- Nie wiem czy to ma wpływ na końcowe wnioski - powiedział w końcu Casey - ale odeślijmy to. Projekt oceny Gordona nie został zatwierdzony, nie będzie opublikowany; będzie go trzeba przepisać.

Cztery dni później, 18 maja, Gordon zwołał grupy robocze z każdej agencji i drobiazgowo przestudiowali wszystkie wzmianki, które wygrzebała DIA. Wszystkie, za wyjątkiem dwóch czy trzech - zostały wcześniej przejrzane i odrzucone z braku drugiego źródła. Po targach, zmieniono niektóre słowa, ale nie wnioski.

27 maja 1981 r., tajna ocena została wydana dla Departamentów i Białego Domu. Stwierdzono, że Sowieci nie kryją się za międzynarodowym terroryzmem. Zgodnie z zamierzeniami tego typu ocen, na końcu wyszczególniono wnioski mające wpływ na potrzeby wywiadu w przyszłości. Wniosek: wywiad osobowy musi być wzmocniony i trzeba znaleźć jakiś sposób spenetrowania organizacji terrorystycznych, w celu uzyskania terminowej informacji na temat planowanych działań.

Gordon uważał, iż Casey nie ma uprzedzeń w tej sprawie i nie pozwolił swojej ideologii wpłynąć na wnioski. Jednocześnie jasne było, że Casey nie zdenerwowałby się, gdyby znaleźli więcej sowieckich śladów

na mapie terroryzmu.

Gordon jeszcze coś znalazł. Okazało się, że część artykułu Claire Sterling pochodziła z włoskiego artykułu prasowego na temat Czerwonych Brygad. Artykuł ten był częścią starej operacji propagandowej CIA na małą skalę. Sterling korzystała z niego podczas pracy badawczej. Rozprowadzanie informacji lub jej powtórzenie w samych Stanach Zjednoczonych, nazywane "podmuchem zwrotnym", było jednym z koszmarów zarówno dla CIA, jak i dla dziennikarzy, zwłaszcza kiedy przyciągało powszechną uwagę lub było przedmiotem sporu.

Gordon uznał ten porządek za szczególnie znamienny: od propagandy CIA do odbitek szczotkowych książki Sterling, od czytania tych odbitek przez Haiga do konferencji prasowej Haiga; potem jego uwagi podchwycone przez Sterling w artykule w New York Times, a potem w końcu w książce Sterling. Chociaż Gordon uważał, że CIA wreszcie przebiła się przez to wszystko i doszła do zasadniczo przemyślanej pozycji, to ocena ta została zaklasyfikowana jako tajna. Jej wnioski nie zostały podane do publicznej wiadomości. Dla amerykańskiej społeczności, Sowieci byli nadal publicznie napiętnowani przez sekretarza stanu jako czynnie wspierający terroryzm i ta wzmianka nigdy nie została sprostowana.

Gordon zastanawiał się, co Sowieci myśleli o tym wszystkim. Jaka dodatkowa erozja zaistniała w stosunkach? Jaki będą mieli stosunek do innych oświadczeń Stanów Zjednoczonych? Czy wojna na słowa pomiędzy dwoma supermocarstwami miała wielkie znaczenie? Czy było to za cenę wiarygodności? A jeśli, to jaką?

ROZDZIAŁ 6

Casey wyjechał z Waszyngtonu na objazd placówek CIA na Bliskim Wschodzie. Poprosił szefa placówki CIA w Arabii Saudyjskiej o załatwienie ochrony, by mógł pójść tam na mszę katolicką w Niedzielę Wielkanocną. Saudyjskie służby wywiadowcze zapewniły ochronę. Oto właśnie służba wywiadowcza gotowa zrobić właściwie wszystko, wyłożyć ogromne ilości pieniędzy na wywiad i operacje. W Izraelu na Case-yu ogromne wrażenie zrobił Mossad, który miał dobre wyniki w wywiadzie. W całym regionie widział, jak bardzo polegano na źródłach . osobowych. Solidne źródło osobowe było wielką korzyścią, 24-godzin-ną strażą, która zdąży dostarczyć wczesne ostrzeżenia. Służby wywiadowcze posługujące się takimi źródłami, nie musiały włączać się dokładnie w prawidłową częstotliwość czy kanał w odpowiedniej chwili; liczyć na to, że satelita będzie we właściwym miejscu. Źródło osobowe może także dostarczyć ocenę informacji.

Po powrocie do Waszyngtonu Casey postanowił skoncentrować się na wybraniu swojego DDO (Deputy Director of Operations - zastępca dyrektora ds. operacji) - człowieka, który będzie prowadził szpiegów. Odkrył coś jakby zbyt ogładzonego w ludziach, którzy już byli w dyrekcji ds. operacji. Za dużo HYP - Harvard, Yale, Princeton. Ubrania były zbyt świetne, maniery zbyt wyrafinowane, a rozmowa - nie wystarczająco dobrze określona. Nie było tam prostej "ulicy". Z pewnością byli dobrymi i pełnymi poświęcenia ludźmi, ale za często byli eliptyczni. Nie mieli wystarczającej "ikry".

Wyglądało na to, że żaden z nich nie posiada wszechstronnego, światowego doświadczenia, które miało pokolenie Caseya; zrozumienia epoki powojennej oraz biznesu.

Casey nie miał jeszcze konkretów, Max Hugel powiedział mu, że chce więcej ruchu niż mógł żądać zastępca dyrektora ds. administracji. Posunął się tak daleko, że zasugerował, iż ma poparcie, by trafić na

stanowisko zastępcy dyrektora ds. operacji. Hugel twierdził, że mógłby się bardzo przydać.

Casey powiedział, że zdecyduje niedługo. Wspomniał o tym Johno-

wi Brossowi.

Bross twardo się sprzeciwił. Był kiedyś częścią dyrekcji operacji. - Wierz mi - powiedział Caseyowi - to jest podziemie. Nikt z zewnątrz nie może w pełni poznać dyrekcji, a co dopiero ją prowadzić.

Bross chciał, żeby Casey poznał poglądy Dicka Helmsa. Helms zgodził się przyjść, chciał osobiście przekazać swoją opinię Caseyowi. Casey wierzył, iż Hugel będzie w tym dobry. Hugel nauczył się japońskiego i prowadził duże interesy w Japonii. Sprowadzał japońskie maszyny do pisania i szycia. Dobrze poznał tamtejszą kulturę.

- Niech najpierw wejdzie jako członek zespołu - argumentował Helms. Stanowisko zastępcy dyrektora ds. administracji było ważne. Może zostawić go tam na dwa lata, a potem awansować na zastępcę dyrektora ds. operacji? Po co ten pośpiech? Helms przypomniał Caseyowi, że w przeszłości zastępcy przychodzili albo z dyrekcji, albo - tak jak McMahon - mieli trzydziestoletni staż w CIA. Casey powinien martwić się o bezpieczeństwo, twierdził Helms, a Hugel był wart zaufania, ale nie miał zaplecza. Bezpieczeństwo: milczenie jest drugą naturą dla weterana operacji, jest pierwszym przykazaniem. Wszystkie te tajemnice w rękach neofity?

Casey podziękował Helmsowi, który wyszedł myśląc, że Casey dojrzał jego niezbitą logikę.

Rankiem 11 maja 1981 r., Casey powiedział Johnowi Brossowi, że nadal rozważa Hugela na to stanowisko. Bross dalej był przeciwny, ale wyczuł, że to była sprawa, przy której Casey się uprze. Dalsze naleganie byłoby podważaniem jego autorytetu. Casey wykorzystywał swój

przywilej.

Później tego samego dnia, na spotkaniu ze starszymi zastępcami i sztabem, Casey, bez zapowiedzi, pstrykając palcami i zbywając problem machnięciem ręki, powiedział, że Hugel mianowany jest na stanowisko nowego zastępcy.

W sali konferencyjnej było około czternastu osób. Normalnie nie było żadnego sposobu odczytania czyichkolwiek myśli na takim otwartym zebraniu. Tym razem jednak cisza była oszołamiająca, można byłoby usłyszeć burczenie w żołądku. Ludzie z CIA ledwo przystosowali się do Hugela jako zastępcy dyrektora ds. administracji.

Nie padło ani jedno słowo. Co można było powiedzieć? A Casey nie zachęcił do komentarzy i przeszedł do następnego tematu.

Już krążyły dowcipy na temat Hugela i Caseya. Po zebraniu, po całym Langley rozeszła się wieść, że Casey mianował sprzedawcę maszyn do pisania zastępcą dyrektora ds. operacji.

W drugim dniu pracy na nowym stanowisku Hugel zebrał starszych asystentów w DDO. Wypisał swoje główne punkty. Zobowiązywał się pracować dla dyrekcji, budować ją i wspierać. Powiedział im, iż są zbyt nisko opłacani i że coś się zrobi, żeby to naprawić, przypominając, iż wielu ich kolegów odeszło, bo nie stać ich było na posłanie dzieci do drogich szkół.

Doświadczeni wyjadacze wiedzieli, że była to pusta obietnica. Płace rządowe są ustalone "na mur" przez Kongres i niewiele można na to poradzić, a zwłaszcza nie poradzi na to zastępca w agencji.

Hugel powiedział, że ludzie powinni awansować tylko na podstawie kwalifikacji oraz że młodym należy dać szansę. Potrzebują więcej szkoleń językowych, lepszego wywiadu osobowego, bardziej skutecznego kontrwywiadu.

Gdy skończył, nie było reakcji. Obojętność. Hugel powiódł wzrokiem po sali. Ci wszyscy ludzie zostali wyszkoleni, aby ukrywać swoje odczucia i swoje zamiary. Żadna twarz niczego nie zdradziła. Hugel zastanawiał się czy powiedział coś niewłaściwego. Ale dla tych ludzi brak wyrazu był sztuką.

Hugel sprostał wyzwaniu dzięki swej pracowitości. Dostał kryptonim, zabezpieczony telefon, samochód, kierowcę i domowy sejf do przechowywania tajnych dokumentów. Gdy rzucał okiem na raporty tajnych agentów i szkice niektórych operacji, wiedział, że wiele tajnej informacji pochodziło od ludzi, którzy zdradzali swoje kraje. Był niespokojny. Czemu ci ludzie się sprzedali? Czy ich informacja była rzetelna?

Hugel złożył krótką, grzecznościową wizytę senatorowi Goldwate-rcwi. Przewodniczący Senackiej Komisji ds. Wywiadu był punktem, który należało zaliczyć. Kiedy Hugel wszedł, stało się oczywiste, że Goldwater nie ma pojęcia, kim on jest. Goldwater siedział, nie zadawał żadnych pytań, nic nie mówił.

Hugel wyszedł z poczuciem lodowatego chłodu. Dział CIA ds. łączności z Kongresem nie poczynił żadnych wcześniejszych przygotowań. Nie ułatwiono mu drogi.

15 maja 1981 r. Hugel wziął do ręki The Washington Star, który publikował felietony pióra Corda Meyera. Meyer był w CIA dwadzieścia sześć lat, namiętny antykomunista, absolwent Yale, stracił oko w walkach w drugiej wojnie światowej. Był ucieleśnieniem zimnego wojownika z Ivy League. Klasa, konserwa, chody. Doszedł do pozycji nr 2

5 - VEIL - Tajne wojny CIA

w dyrekcJi ds. operacji zanim odszedł z agencji w 1977 roku. Jako felietonista The Star był odbiciem sposobu myślenia weteranów, z którymi kontakt utrzymywał codziennie przez telefony i zaproszenia na lunch; emerytów, którzy zdawać by się mogło nigdy nie wyjeżdżali z miasta. Huge^ przeczytał nagłówek felietonu Meyera ze zdumieniem - Casey wybiera amatora na najbardziej drażliwe stanowisko w CIA.... Casey odrzucił jednogłośne rady starych asów wywiadu - czytał Hugel o własny111 mianowaniu na zastępcę dyrektora. Felietonista Steward Alsop napisał kiedyś, że stanowisko to jest "najtrudniejsze i najniebezpieczniejsze po stanowisku prezydenta".

Alien Duties, Richard Helms i William Colby wszyscy piastowali to stonou^s&° zanim zostali dyrektorami CIA, ale oni zasłużyli na ten awans długoletnim stażem przy zadaniach wywiadowczych. Szefowie KGB w Moskwie uznają to za niewiarygodne. . . Meyer zauważył, że jedynym przypadkiem, kiedy dyrektor CIA mianował swojego DDO z zewnątrz, było mianowanie Richarda Bis-sella świetnego ekonomisty, który jako zastępca dyrektora ds, operacji został twórcą Zatoki Świń. Mianowanie Hugela - pisał - jest niesly-chanie ryzykownym krokiem, za który kraj słono zapłaci, jeżeli Casey

się pomylił.

gel był głęboko urażony. Meyer nie przyszedł, żeby usłyszeć jego

wersję-

Następnego dnia Hugel rzucił okiem na The Washington Post. Wy-

jęto sztyfty na nowego "mistrza szpiegów" w CIA - głosił nagłówek na pierwSzeJ stronie. Starzy weterani wychodzili z ukrycia. Zacytowano George>a A. Carvera: To tak, jakby powierzyć stanowisko szefa operacji MQ'rynarki Wojennej facetowi, który nigdy nie był na morzu... To tak, jdkby dać zwierzchnictwo oddziału kardiologicznego dużego szpitala facetowi, który nie jest lekarzem.

Cytowano Casey a, jak bronił Hugela mówiąc, że krytyka pochodziła Od paru facetów, którzy myślą, że można ten biznes poznać dopiero wtedy, gdy się tu jest od dwudziestu pięciu lat.

Komentarz redakcyjny w New York Times był przeciwny mianowaniu Hu§ela P°d szelmowskim nagłówkiem: Towarzystwo, w jakim obra-

ca się Pan Casey.

Casey i Hugel przedyskutowali sprawę i zgodzili się, że sprawy idą względnie nieźle. Stawiali wyzwanie i to się nie podobało. Casey prędko wysłał do Times a list, który opublikowany został 24 maja 1981 r., a w którym chwalił energię, jasność umysłu, zdolności i doświadczenie Hugela.

Czytając te artykuły w domu, Stan Turner rozumiał atak starej gwardii. Ale odżyły własne, nieprzyjemne wspomnienia. Turner czuł powinowactwo z Caseyem. Jako gest wsparcia napisał list do Post, opublikowany 25 maja 1981 r.:

Pan Casey jest ostatecznie odpowiedzialny za dobre działanie dyrekcji. Jest uprawniony do wybierania własnego zespołu i powinien być oceniany na podstawie wyników, a nie mianowania.

Podobnie byłem krytykowany w 1977 roku, kiedy dokonałem zmian i redukcji w dyrekcji operacji. Okazały się one być wybitnie trafne. Dajmy dyrektorowi Caseyowi szansę bez przedwczesnego ciężaru krytyki.

W Białym Domu Meese, Baker i Deaver byli zaniepokojeni z powodu uwagi skupionej na Hugelu. Delikatna praca wywiadowcza była w toku i jeśli Hugel był pomyłką Caseya, to Reagan mógł mieć problemy. Ich instynkty ochronne były bardzo wyczulone. Zawsze byli sceptyczni, co do wartości pracy Caseya i Hugela w czasie kampanii prezydenckiej, ale czy klowni mogą prowadzić CIA.

Casey napisał do Reagana prywatny list, w którym dowodził, że Hugel posiada cenne umiejętności biznesowe, dając do zrozumienia, że wysiłki Hugela przy organizowaniu grup specjalnego zainteresowania, zwłaszcza etnicznych grup wyborców,'nie różnią się wcale tak wiele od tajnej pracy.

Doradcy Reagana zdecydowali, że nie ma dostatecznej przyczyny do interwencji.

Casey najpierw zwrócił uwagę na chłodny wzrok, chociaż mężczyzna miał ponad 180 cm wzrostu.

- Panie Prezydencie, ideologicznie byliśmy w defensywie - powiedział mężczyzna huczącym, pewnym siebie głosem. Ciągnął dalej, wygłaszając dobrze ułożony akapit na temat Salwadoru: - Junta, popierana przez Stany Zjednoczone jest trudna do obrony, zbyt często naruszane są prawa człowieka, chociaż Duarte robił co mógł. Administracja musi powrócić do ofensywy i to nie tylko za pomocą programu wojskowego i dyplomatycznego. Administracja Reagana musi dążyć do przeprowadzenia w Salwadorze wolnych wyborów. Aczkolwiek Specjalna Krajowa Ocena Wywiadowcza wydana przez dyrektora Caseya w tym miesiącu (czerwcu) doszła do wniosku, że sytuacja między sal-wadorską juntą a rebeliantami jest patowa i że miną dwa lata, zanim junta odzyska wyraźną przewagę, to celem musi być demokracja.

Casey zobaczył, jak prezydent Reagan ożywił się i poruszył na krześle. Dotknięto newralgicznego punktu. Był to prosty pomysł i z pewnością przyszłościowy.

LAfjJ)

^Wl

- Przyjmijmy to - powiedział prezydent.

Casey był pod wrażeniem prezentacji dokonanej przez Thomasa O. Endersa, asystenta sekretarza stanu ds. Ameryki Łacińskiej. Wciągu kilku miesięcy Enders z polotem i energią przejął zwierzchnictwo nad dyplomacją i polityką administracji w tym regionie. Dobrze rozumiał międzyagencyjne kłótnie, gdy Departamenty, Stanu, Obrony, CIA Ca-seya i Rada ds. Bezpieczeństwa Narodowego walczyły o kontrolę. Według tradycji przewodniczył zebraniom normalnie skłóconych przedstawicieli, których nazywał "grupą rdzeniową". W niektórych tygodniach spotykali się codziennie, czasem nawet dwukrotnie. Enders wiedział, że potrzebna mu była zgoda i starał się opracować spójny plan. Casey znał Endersa z czasów Komisji Papierów Wartościowych i Departamentu Stanu. Nie było doskonalszego wytworu wschodniego wybrzeża niż Enders: absolwent Yale z 1953 roku, studia ukończone na pierwszym miejscu w grupie. Kiedy został mianowany asystentem sekretarza, Enders nie znał hiszpańskiego, ale był świetnym lingwistą i nauczył się języka w kilka miesięcy. Miał afektowany sposób bycia i był intelektualnie niecierpliwy, lecz starał się to ukryć. Byt podejrzany ze strony lewicy i prawicy: przez lewicę za swoją rolę w czasie wojny wietnamskiej w ambasadzie amerykańskiej w Kambodży, wykonując "zatwierdzenia - prośby dla wykonania procedury" do ataków ciężkich bombowców; przez prawicę za to, że był protegowanym Kissingera. Casey zadbał o to, żeby usiąść z Endersem i dowiedzieć się, co ma

na myśli.

- Nie ma żadnej struktury zdolnej do podejmowania decyzji w Białym Domu - skarżył się Enders. Jego szef, Haig, próbował przejąć pełną kontrolę na zasadzie pierwszeństwa i przegrał. Ale nikt nie wygrał.

- Ale ja mogę sprawić, że grupa międzyagencyjna będzie działać -

powiedział Enders.

Casey zobowiązał się, że CIA będzie współpracować - żadnych bitew o terytorium z jego strony nie będzie. Ale zastanawiał się, czy w wystarczającym stopniu wybiegają myślą naprzód. Ten zbiór koncepcji - wolne wybory i demokracja dla Salwadoru - był tylko początkiem. Administracja potrzebowała planu dla całej Ameryki Łacińskiej, a w zasadzie, potrzebowała go dla całego świata.

Enders zgodził się. Rozdzielanie władzy w polityce zagranicznej przysporzy trudności. Dużo alarmu, żadnego planu.

Casey jeszcze sięgnął do archiwów CIA, do akt i protokołów. Zbierał dane o głównych osobach w CIA, często robił notatki na małych kartkach.

W ciągu ostatnich sześciu lat na świecie dominował jeden trend: Sowieci uzyskali nowe, czasem przeważające wpływy, w dziewięciu krajach:

- Wietnamie Południowym, Kambodży i Laosie w Azji Południowo-Wschodniej;

- Angoli, Mozambiku i Etiopii w Afryce;

- Jemenie Południowym i Afganistanie na Bliskim Wschodzie i Południowej Azji;

- Nikaragui.

Jak to zrobiono? Było dla Caseya jasne, że Sowieci, wykorzystując następstwa wycofania się USA z Wietnamu użyli zastępców i pełnomocników do zainscenizowania rewolucji i przejęcia władzy. Czy istniał jakiś sposób zaszkodzenia komunistom? Coś bardziej efektywnego niż wykorzystanie inwazji Afganistanu do wsparcia tamtejszych re-beliantów albo przychylenie się do prośby Arabii Saudyjskiej o tajną pomoc w Jemenie Południowym, czy promowanie demokracji w Salwadorze i tworzenie zapory przeciwogniowej przeciw lewicowym rebeliantom.

W tym samym sześcioletnim okresie Związek Radziecki stracił poważne wpływy w sześciu krajach: Bangladeszu, Gwinei, Indiach, Somalii, Iraku i Kongu. Ale jeżeli chodziło o Caseya, to było to dwuznaczne. Interesowało go odebranie Sowietom jednego kraju - widoczne, wyraźne zwycięstwo.

- Gdzie możemy uzyskać zwycięstwo? - pytał Haig.

- Chcę zwycięstwa - powtarzał prezydent.

Casey zdał sobie sprawę, że oznaczało to wojnę partyzancką. Wzmocnił swoją wiedzę na temat partyzanckich działań wojennych pięć lat wcześniej, podczas pracy nad książką. Książka ta, wydana w 1976 roku na dwustulecie, liczyła 344 strony, nosiła tytuł: Gdzie i kiedy prowadzono tę wojnę i została opracowana metodą Caseya - poprzez czytanie i oglądanie wielu strategicznych miejsc. By ją napisać odwiedził wiele miejsc i przeczytał najważniejsze książki o rewolucji amerykańskiej. Przy umiejętności prędkiego czytania przelatywał wiele stron w minutę, wychwytując koncepcje i punkty widzenia, zatrzymując się na dłużej tam, gdzie chciał, a czytając pobieżnie tam, gdzie tracił zainteresowanie. Był uważany przez przyjaciół za złodzieja książek, który rzadko pamiętał o oddawaniu pożyczonych pozycji. VJMayknoll te książki rosły w chwiejne sterty. Literatura na temat działań wywiadowczych w czasie rewolucji, oszustw i wojen politycznych przyciągała jego szczególną uwagę (łącznie ze Szpiegami generała Waszyngtona Pen-

nypackera, Szczególną służbą Forda i Tajną historią rewolucji amerykańskiej Carla van Dorena).

Prawdziwą radością w jego pracach badawczych była seria weekendowych wycieczek terenowych z Sophią i Bernadette. Casey bardzo lubił podróżować ze swoją żoną i córką. Stanowili zgraną trójkę. W czwartek wszyscy lecieli samolotem do stanu Maine i przez cztery dni szli śladami Benedicta Arnolda wzdłuż rzek do Quebecu, potem wzdłuż rzeki St. Lawrence do Montrealu i wzdłuż rzeki Richelieu do jeziora Champlain. Trzydniowy weekend spędzili idąc szlakiem generała Waszyngtona z Valley Forge przez Delaware do pól bitewnych w stanie New Jersey. Zaliczyli Boston, Filadelfię, Nowy Jork, obie Karoliny, Georgię. Podczas podróży statkiem odtworzyli drogę z Annapolis do Yorktown przez zatokę Chesapeake. Casey miał swoje notatki, książki, fotokopie odpowiednich map. Wychodził na szczyty wzgórz, szedł szlakami, dokładnie oglądał pozostałości. Sophia i Bernadette dzielnie mu towarzyszyły.

Wyraźnie czułem jakbym tam był, naprawdę dostrzegałem znaczenia taktyczne i strategiczne na szlaku Arnolda... pisał. Szukał i starał się odtworzyć miejsca ważne dla rewolucji, które niejednokrotnie ukryte były pod powierzchnią współczesnych miast.

W czasie tych wycieczek albo wertując książki, Casey zadawał sobie pytanie: jak i dlaczego Amerykanie wygrali? Jak taka hałastra potrafiła pokonać główne mocarstwo świata - Brytyjczyków? Napisał w końcu: rewolucjoniści byli zwycięzcami, ponieważ prowadzili nieregularne, partyzanckie działania wojenne. Oni byli Vietcongiem, rebelian-tami z Afganistanu. Duch, technika i taktyki były po stronie nieregularnych. Po tej stronie powinno się być. Był to wyznacznik ciągłości pomiędzy osiemnastym a dwudziestym stuleciem. Teraz mógł zastosować tę teorię. Jeżeli miejscowy ruch oporu nie przyjdzie i nie zapuka do drzwi CIA, tak jak Afgańczycy, to może CIA powinna go odnaleźć. Aby uniknąć dalszych niespodzianek Casey zaczął szukać następnego człowieka z zewnątrz. Chciał kogoś, kto mógłby działać jako intelektualny system alarmowy, który ostrzegłby go o nadchodzących zagranicznych katastrofach, może kogoś ze sfery analitycznej. Wśród ludzi wewnątrz CIA brakowało nowatorskiego sposobu myślenia. Zaprosił do swojego gabinetu doktora Constantine'a C. Mengesa, uczenie wyglądającego, noszącego okulary 41-letniego konserwatystę z Hudson Institute, który pracował przy kampanii Reagana. Menges miał głos prezentera radiowego i mówił z wielką pewnością siebie. Gdy Casey zadał mu pytania na temat głównych problemów polityki zagra-

nicznej, Menges przedstawił mu kopie Mlku krótkich artykułów, które napisał kiedyś dla New York Times'a. W artykule z 1980 roku Menges stwierdził, że wypadki w Iranie, Afganistanie i Nikaragui oznaczały punkt zwrotny w niewidzialnej wojnie między siłami radykalnymi i umiarkowanymi o kontrolę nad ropą naftową, Bliskim Wschodem i Ameryką środkową. W innym, zatytułowanym: Demokracja dla Latynosów nawoływał o strategię pokonania Sowietów w Ameryce Środkowej poprzez promowanie demokracji i opcji centrowej. Same więzi i wsparcie dla prawicowych dyktatur nie będą działać... W jeszcze innym artykule Menges przewidywał kłopoty na południu.

Casey rzucił okiem na artykuły, które wykazywały strategiczny sposób myślenia, powiązując wypadki wydarzające się w różnych częściach świata. Doceniał chęć dodania wagi ideom. Menges opracował racjonalny rachunek komunistycznej ekspansji. Przyniósł opracowanie opisujące, jak komuniści łączyli się w "koalicję destabilizacji"-jak to nazwał.

Załączony był wykres trzech strategicznych obszarów:

POLITYCZNO-PARAMILITARNA WOJNA PRZECIWKO INTERESOM USA NA TRZECH ARENACH STRATEGICZNYCH

Kraje - cele AMERYKA ŁACIŃSKA

Kolumbia Wenezuela

Ameryka Środkowa

Panama

Belize

Meksyk* _______

Koalicja Destabilizacji

Kuba

Regionalne grupy komunistyczne/partyzanckie

ZSRR Terroryści palestyńscy/Libia

ŚRODKOWY WSCHÓD Izrael

Iran (po Chomeinim) Oman

ZSRR

Reżimy prosowieckie

(Jemen Południowy, Syria)

Kuba

Partyzanci palestyńscy

Jemen Północny Reżimy Zatoki Perskiej

Libia

A]

dyjska*

AFRYKA

Zair Maroko Sudan Namibia

RPA*

ZSRR

Kuba

Libia

Reżimy prosowieckie

(Etiopia, Angola, Mozambik)

Regionalni partyzanci/grupy

kontynentalne (SWAPO)

* Oznacza giówny cel strategiczny.

Były to ogólne cele strategiczne i techniki, ale Menges powiedział, że komuniści nie mają rozkładu godzin. Są cierpliwi.

Casey przeczytał później te artykuły i poprosił Mengesa o następne spotkanie, na którym zachęcał go do szczerości. Menges powiedział, ze martwi go kompetencja CIA, która, jak każda biurokracja, unika odpowiedzialności. W latach siedemdziesiątych był zastępcą asystenta sekretarza ds. edukacji i pracował dla Franka Carlucciego, wtedy zastępcy sekretarza w Departamencie Zdrowia, Edukacji i Opieki bpo-łecznej Kiedy Carlucci odszedł, by zostać dyrektorem CIA w 1978 roku Menges ostrzegł go o kłopotach w Iranie. Nikt nie słuchał. W 1979 roku przed rewolucją sandinistów, przewidział problemy lewicowe w Nikaragui. Znowu poszedł do Carlucciego i CIA. Zignorowano jego poglądy Nie wyciągnięto wniosków. Przedstawił więcej swoich opublikowanych artykułów, łącznie z zatytułowanym: Echa Kuby w Nikaragui opublikowanym w 1979 roku zanim sandiniści obalili Somozę. Artykuł przewidywał, że sandiniści będą pozować na umiarkowanych i wykorzystywać "rządy koalicji" zanim ujawnią swoje prawdziwe, marksi-stowsko-leninowskie oblicze.

Sukces - głosił artykuł - stworzy bazę polityczną i impet do rozpoczęcia wojny rewolucyjnej przeciw Meksykowi na początku lat osiemdziesiątych. Menges powiedział Caseyowi, że niepokoił go nie tyle sposób, w jaki jego pomysły zostały potraktowane, ile nieumiejętność przewidywania oraz to, że nikt nie próbował zapobiec kryzysowi.

Casey zaoferował Mengesowi stanowisko oficera krajowego wywiadu ds. Ameryki Łacińskiej. Będzie reprezentował dyrektora w tych spra-

wach na zebraniach międzyagencyjnych, nadzorował pisanie Ocen Krajowego Wywiadu, przewodniczył comiesięcznemu zebraniu "ostrzegawczemu" na temat potencjalnych zagrożeń i zalecał reakcję USA.

Menges nie chciał wstąpić do CIA - obawiał się, że może to zaszkodzić jego pracy naukowej, ale Casey przekonał go.

- Słuchaj - powiedział Casey - umartwiasz się tym, że przez trzy lata ostrzegałeś administrację Cartera co do Iranu i Nikaragui a oni byli głusi. Teraz ja ciebie proszę, przyjdź i pracuj... Na co czekasz?

Casey był zdziwiony, że agencja zapewniała regularne, ogólne krótkie informacje prasowe dla reporterów. Zakazał Herbowi Hetu - rzecznikowi Turnera, który dalej był w CIA-dawania tych informacji. Hetu uważał, że te spotkania informacyjne dostarczały ważnych kontaktów w zakresie środków masowego przekazu i zaczął protestować.

- Nie prosiłem o dyskusję ani debaty - powiedział Casey - zrób to.

Pewnego wieczoru na początku lipca radca prawny CIA Sporkin odebrał w domu dziwny telefon. Rozmówca przedstawił się jako "Max" i poprosił o pilne spotkanie "na miejscu". Sporkin domyślił się, że był to Hugel, który chciał rozmawiać w kwaterze głównej. Potrzebował pomocy. Dwóch byłych wspólników z Nowego Jorku, dealerzy papierów wartościowych Thomas R. McNell i jego brat Samuel F. McNell wysuwali zarzuty, jakoby potajemnie nagrali Hugela, kiedy przed sześcioma czy siedmioma laty dawał poufne informacje na temat swojej firmy Brother International.

W piątek, 10 lipca 1981 r. Sporkin zadzwonił do Post. Reporter Patrick Tyler i ja otrzymaliśmy w zeszłym miesiącu kopie szesnastu taśm Hugela i tropiliśmy ewentualną sprawę do reportażu. Sporkin powiedział, że chce usłyszeć te taśmy - my stwierdziliśmy, że to przedwczesne. Sporkin zaproponował pomoc, dodając, że jeżeli ktokolwiek w CIA zrobił coś nieprawidłowego, to on i Casey muszą o tym wiedzieć. W końcu zgodziliśmy się, żeby Sporkin przyszedł i przesłuchał taśmy, jeżeli przyprowadzi ze sobą Hugela, z którym chcieliśmy przeprowadzić wywiad. Sporkin uparł się, żeby przyjść tamtego popołudnia. Casey chciał wiedzieć od razu.

Kilka godzin później ponad tuzin osób zebrało się w sali zebrań na ósmym piętrze redakcji The Washington Post: Sporkin, Hugel i kilku jego osobistych adwokatów (łącznie z Judahem Bestem - waszyngtońskim prawnikiem, który reprezentował wiceprezydenta Spiro Agne-wa), Benjamin C. Bradlee - redaktor naczelny Post, ja, dwóch adwoka-

tów Post, którzy byli ekspertami w dziedzinie papierów wartościowych i czterech innych redaktorów Post.

Hugel, 165 cm wzrostu, miał na sobie konserwatywny, czekolado-wobrązowy prążkowany garnitur, jednokolorowy krawat i koszulę w małe, jasne, dyskretne kropki. Uśmiechał się ciepło.

- Jestem tu po to, żeby się dowiedzieć, co się do licha dzieje - powiedział Sporkin, dodając, że reprezentuje tylko CIA, a nie Hu-gela osobiście. Po czym rozwalił się na krześle, wyglądając na znudzonego.

Spróbowaliśmy pytań ogólnikowych. Czy Hugel kiedykolwiek dostarczał McNellom informację wewnętrzną? Czy groził zabójstwem jednego z prawników McNellów? Czy wiedział, że pieniądze, które pożyczył jednemu z braci McNellów miały iść do ich firmy maklerskiej, która pilnowała akcji w jego firmie?

Chociaż jego adwokaci protestowali sporadycznie, pozwolili Huge-lowi odpowiadać, zanim taśmy zostały przegrane.

Na zarzut, że wiedział, iż pożyczka przeznaczona była dla biura maklerskiego. Zaprzeczył wszystkiemu: - Odpowiedź brzmi absolutnie, bezwzględnie NIE. Nigdy.

Nerwowo zacierał duże, pulchne dłonie. Jego głos brzmiał bardzo łagodnie, kiedy wygłosił usprawiedliwienie i zaczął odnosić się do osób w sali po imieniu. Chciał, żeby jego akcje poszły w górę: - Jeżeli facet nagrywa cię po drugiej stronie telefonu - powiedział, szukając zrozumienia po drugiej stronie stołu - nie wiem, jak formułuje pytanie, ani co mówi. Jeżeli się nie wie, że jest się nagrywanym - tutaj podniósł wzrok - to każdego można wrobić.

Sporkin przerwał: - Nie obchodzi mnie, czy zostanę tu całą noc, ale jeżeli macie to na taśmie, to muszę to mieć. Będę tu do sądnego dnia i chcę to słyszeć. Muszę sformułować zalecenia.

To są bardzo poważne zarzuty - powiedział Sporkin - chcę powiedzieć, niektóre z nich. Niektóre to po prostu bzdury, szczerze mówiąc. Ale niektóre, na przykład manipulacja rynkiem, to to jest - głośno uderzył w stół - bardzo poważny zarzut. Jeżeli macie na to dowód, to oczywiście muszę go zobaczyć.

Tyler puścił taśmę z 13 grudnia 1974 roku z rozmową, która miała miejsce po tym, jak prawnik McNellów zagroził Hugelowi procesem. Głos Hugela słyszeli głośno i wyraźnie:

- A potem miał czelność, miał tupet, żeby grozić mi jakimś cholernym, głupkowatym procesem, że ja... och, to jest takie niesmaczne, że jestem gotów zwymiotować... Co to, kurwa, za porządki? Niech mi, kur-

wa, wytoczy ten proces! To bzdura, Sam, byłem u tego wazeliniarza, wtrącę tego gnoja do więzienia... Zabiję tego gnoja! Tyler pstryknął i wyłączył magnetofon.

- Co tu jest do komentowania? - powiedział Hugel z zakłopotaniem -jest to, co jest.

- To pana głos? - Przypomina pan sobie tę rozmowę?

- Tak - powiedział.

-Ale wcześniej dał pan do zrozumienia...

- Widocznie pamięć mnie zawiodła - powiedział Hugel sztywno, dzielnie stawiając czoła sprzeczności. Powtórzył: - Taśma jest jaka jest. - Poprosił o przesłuchanie następnej taśmy.

Puściliśmy taśmę, na której Hugel powiedział Tomowi McNellowi:

- Weź ołówek i kartkę, to co ci przekażę jest ściśle poufne! To była długa taśma, również wyraźna i dokładna, na której Hugel podawał liczby w dolarach. Prognozy sprzedaży.

- Czy to jest informacja wewnętrzna?

- Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Nie odpowiem... Hugel zawahał się. Przegrano jeszcze kilka taśm. Co z tą informacją wewnętrzną?

- Wiecie co, cofacie mnie aż do 1974 roku i jedynym powodem, dla którego mógłbym to w ogóle zrobić, jest to, że jak każdy energiczny biznesmen, który chwali swoją firmę i mówi, że coś się dzieje, ale wiecie, no i jest się dumnym z tego, co się robi... to jedyny możliwy powód. Jestem bardzo entuzjastyczny, mogłem...

- Ale jeżeli jest się dumnym z tego, co się robi, to nie chce się tego uznawać za poufne?

- No, powiedziałem "poufne", tak jest na taśmie... Och, do diabła, to jest sposób... Jezu, to jest... Dlaczego ten człowiek chciał nagrać moją rozmowę?

Hugel był bardzo niepocieszony w tej kwestii.

- Dlaczego? - zapytał, spoglądając po sali. - Co to daje, jaki jest tego cel?

Sporkin, ciągle w roli wiodącego eksperta w dziedzinie egzekwowania prawa papierów wartościowych, powiedział, że brakującym elementem w tym wszystkim było to, czy Hugel coś zyskał na ujawnianiu informacji. To wyrokowało, czy zaistniało przestępstwo.

- Gwarantuję warn - powiedział Sporkin - że nie ma tu, przy tym stole nikogo, kto nie powiedział przez telefon czegoś, z czego nie byłby zadowolony, gdyby to zostało nagrane.

Wszyscy pokiwali głowami. ."*

r

Sporkin poprosił Hugela i jego osobistych adwokatów, aby wyszli z sali. Po ich wyjściu Sporkin powiedział prawie szeptem:

- To będzie bardzo trudna decyzja z mojej strony... Wiecie, mogę podjąć łatwą decyzję. Jest łatwa decyzja, którą mogę podjąć.

- Cięcie - powiedział Bradlee.

- Taa... - powiedział Sporkin - czy to jest właściwe, tego nie wiem. Chciał przesłuchać wszystkie taśmy w całości i dokonać oceny dla

Caseya.

- To nie nasza robota, pomagać panu podjąć decyzję - powiedział Bradlee - ale Hugel dostanie oczywiście szansę zareagowania na wszystko, zanim trafi to do gazety.

-Nie wiem, czy macie tu dymiącą spluwę czy nie - powiedział Sporkin. Hugel wrócił do sali, mówiąc, że odroczy ważną podróż za granicę jako DDO na ważną operację.

- To jest bardzo poważna sprawa, moi drodzy - powiedział - tu waży się moja reputacja i zamierzam doprowadzić tę sprawę do samego końca.

Po południu w niedzielę, 12 lipca 1981 r. Casey wrócił z trzydniowej podróży zagranicznej i zwołał zebranie w Langley o 16:00, na które przyszli Inman, Sporkin i Bob Gates. Sporkin wyjaśnił, że informacja jest nadal fragmentaryczna i że nie wszystko jest jasne.

Inman powiedział Caseyowi, że kiedy powstaje taki problem, to istnieją dwa nadrzędne względy. Po pierwsze, nie może być maskowania ani jego pozorów. Po drugie, potencjalny problem trzeba wyodrębnić. Oznacza to, że Hugel powinien iść na urlop administracyjny. Jeżeli nie było to nic ważnego, to może potem wrócić, jeżeli sprawa jest

poważna, to już go nie ma.

Sporkin wyraził sprzeciw co do urlopu administracyjnego. Jaki wypadek w przyszłości zmieni sytuację? Kto zadecyduje, że tam nic nie ma? Te sprawy mogą wlec się miesiącami albo dłużej.

Casey też nie był chętny zgodzić się na urlop administracyjny. Mogłoby to być strasznie niesprawiedliwe. Z takich spraw często nic nie wychodzi, to tylko zarzuty z nagłówków gazet, które się bada, a ślady prowadzą donikąd. A tymczasem czyjaś kariera i czyjeś życie są zszargane. Casey chciał wiedzieć, jaki jest najgorszy aspekt

tej całej sprawy.

Sporkin powiedział: informacje o akcjach, a także język...

Casey uważał za normalne to, że dyrektorzy dzwonią do swoich maklerów, robią to ciągle.

- To będzie problem - powiedział Sporkin - DDO cytowany na taśmie, wypowiadający się ostro. Na przykład, na taśmie Hugel powiedział swojemu maklerowi: - Odetnę ci jaja... Nasię na ciebie mój koreański gang, i nie będziesz wyglądał najlepiej, jak zawiśniesz za jaja.

Sporkin zdecydował, że musi być szczery z Hugelem. - Słuchaj, Max - powiedział, kiedy byli sami - nakaz ograniczeń już się wyczerpał, więc nikt nie może cię zaskarżyć. Ale musisz odejść.

- Dlaczego? - zapytał Hugel.

- Zrezygnuj - powiedział Sporkin - pójdziesz zeznawać na Wzgórze i zjedzą cię żywcem. Problemem - wyjaśnił Sporkin - było krzywoprzysięstwo.. . z pewnością nie zamierzone. Możesz iść i wygłaszać swoje kategoryczne zaprzeczenia, ale nie możesz kłócić się z tymi nagraniami. Kongres to nie jakaś gazeta, w której możesz wszystko powiedzieć i wszystkiemu zaprzeczyć. Dla ciebie tylko jeden artykuł powinien ukazać się po tym o tych taśmach... wzmianka o twojej rezygnacji. Wtedy Wzgórze zostawi cię w spokoju. Staniesz się częścią historii. Taka jest moja rada. Prosiłeś mnie o radę jako prawnika, jako przyjaciela. To właśnie to. Jest to w interesie agencji i twoim, więc mogę powiedzieć to tobie i dyrektorowi - powiedział Sporkin.

Tamtego wieczoru Hugel zaprosił zarówno Caseya jak i Sporkina do siebie na kolację. Hugel czuł silne zobowiązanie wobec Caseya za stanowisko zastępcy w obliczu całej wewnętrznej opozycji. Był głęboko świadom kłopotów jakie już sprawiła jego nominacja. Nowicjusze z CIA zebrani wokół stołu mieli mniej niż rok doświadczenia w agencji. Hugel utrzymywał, że te zarzuty to cholerne kłamstwo.

W obecności Caseya Sporkin zachował pozycję neutralną. Casey wspomniał, że Inman zaproponował dla Hugela urlop administracyjny i urlop nieokreślony dopóki ta sprawa nie zostanie wyjaśniona.

- Bili - powiedział Hugel - na pewno nie przyjechałem do Waszyngtonu po to, żeby codziennie dostawać w twarz.

Piastując tak wyeksponowany urząd, jakim jest DDO, nie wyobrażał sobie, jak może wygrać batalię o oczyszczenie swojego imienia wykonując swoją pracę. Miałby związane ręce.

- Nie mogę wygrać tej batalii jako urzędnik państwowy. Jedyny sposób, w jaki mogę to zrobić, to jako prywatny obywatel.

Sporkin powiedział, iż jest pewien, że artykuł w gazecie ukaże się niedługo.

- Jeżeli ten artykuł zaszkodzi agencji i mnie, to zrezygnuję. Casey nie był pewien. Urlop administracyjny nie był świetnym rozwiązaniem, ale wyglądał lepiej niż rezygnacja.

- Jeżeli wymyślą artykuł, który jest szkodliwy - powtórzył Hugel - nie będę wystawiał agencji na szwank. Nie będę warn szkodził. A z pewnością nie będę szkodził prezydentowi. Podam się do dymisji.

- Słuchaj, Max - powiedział Casey - to ty decydujesz.

Następnego rana adwokat Hugela, Judah Best, zadzwonił do Post i zażądał drugiego spotkania. Best przyniósł szesnaście dokumentów z akt osobistych Hugela i pismo stwierdzające, że potrzebują dodatkowego czasu na uzyskanie większej ilości informacji. Opublikowanie artykułu teraz byłoby lekkomyślne, powiedział.

Po południu ta sama grupa zebrała się w sali konferencji prasowych na piątym piętrze. Hugel wydawał się być przybity i jeszcze bardziej nerwowy. Powiedzieliśmy, że chcemy uniknąć powtórki piątkowego spotkania, kiedy słowa przeczyły faktom. Hugel zaczął protestować.

Sporkin przerwał mu: - Słuchaj pytań i jeżeli nie wiesz, to po prostu powiedz, że nie wiesz.

Powiedzieliśmy, że planujemy opublikować artykuł następnego dnia i że będzie zawierał wszelkie oświadczenia ze strony Hugela.

- Mam prośbę - powiedział Sporkin niecierpliwie. -Uczciwość czy cokolwiek to jest... Wciąż chcę przesłuchać następne taśmy.

Przegrano dalsze taśmy. Dwa razy Hugel wychodził do łazienki. W

końcu poprosił o głos.

- Chcę przeprosić za bardzo szybkie odpowiedzi na wasze pytania w piątek - powiedział - nie byłem w stanie ich przemyśleć... Moje odpowiedzi mogły być o wiele lepsze. Nie miałem zamiaru wygłaszać oświadczeń mylących czy wprowadzających w błąd.

Wyłamywał ręce i pochylał się do przodu. Powiedział, że nigdy nie miał zysku z tych transakcji papierami wartościowymi. Mógł być nowicjuszem, mógł być naiwny. Ale założył firmę prawie z niczego i opuścił ją, kiedy miała obroty 100 milionów dolarów rocznie. Był wart 7

milionów dolarów netto.

Hugel przerwał. Powiedział, że w książce z 1957 roku pod tytułem Operacja sukces był cały rozdział poświęcony wyłącznie jego sukcesom w interesach z firmą Brother International*.

- Byłem na okładce magazynu Coronet, teraz staramy się uzyskać egzemplarz i prześlemy go warn... Tak więc byłem dumny z tego, co robiłem i jestem z tego dumny teraz.

* Rozdział Occientally on Purpose, s. 131-142.

Wyliczył swoje kwalifikacje, biegłość w japońskim, międzynarodowe doświadczenie, zdolności w prowadzeniu interesów z cudzoziemcami.

- Wziąłem tę pracę, bo chciałem służyć mojemu krajowi. Zrobiłem to kosztem wielkiego poświęcenia finansowego. Tutaj waży się całe moje życie i reputacja - powiedział. Łzy nabiegły mu do oczu. - Byłoby to niesłychanie szkodliwe dla mnie i mojej rodziny, która nie jest niczemu winna. I nie powinna być w ten sposób traktowana. I to jest wstyd - powiedział, dramatycznie podnosząc głos - że osoba gotowa zrezygnować z potencjalnych zysków finansowych tylko po to, żeby przyjść i służyć swojemu krajowi, miałaby być potępiona przez tego rodzaju ludzi na podstawie informacji pochodzącej sprzed ponad siedmiu czy ośmiu lat. - Hugel skonstatował że: - będzie niesłychanie trudno skłonić ludzi w przyszłości, żeby przyjechali do Waszyngtonu.

W centrali CIA, Casey niepokoił się coraz bardziej brakiem wiadomości od Sporkina. Casey uznał, że należy powiadomić przewodniczących Komisji ds. Wywiadu Kongresu. Dodzwonił się do Edwarda P. Bolanda z Komisji Izby, ale nie udało mu się porozumieć z Goldwaterem.

Później adwokat Hugela wydał krótkie oświadczenie, stanowczo dementujące jakoby popełniono wykroczenie oraz stwierdzające, że jest on "bardzo rozczarowany publikacją artykułu. Hugel dodał: - Nadal będę służył mojemu krajowi, dopóki moja służba jest potrzebna.

Około 3:00 w nocy Hugela obudził telefon od Sporkina. Artykuł ukazał się - powiedział Sporkin, czytając nagłówki: - Szefowi szpiegów w CIA zarzuca się niewłaściwe operacje papierami wartościowymi - i dalej -Max Hugel, który zajmuje jedno z najważniejszych stanowisk w administracji Reagana jako szef tajnych służb CIA zajmował się szeregiem niewłaściwych lub nielegalnych operacji na rynku papierów wartościowych...

- To ohydne - powiedział Hugel.

Sporkin czytał dalej, szkicując zarzuty, mówiąc, że są tam rozległe cytaty z taśm.

- Okay - powiedział Hugel -już dość. Nie czytaj mi więcej. Podaję się do dymisji.

Niedługo po wschodzie słońca Hugel zadzwonił do Caseya. - Skończyłem - powiedział. - Zrobię to. Podam się do dymisji.

Casey stwierdził, że było to niesprawiedliwe, kompletnie niesprawiedliwe a Hugel przyznał mu rację.

Casey nie próbował skłonić Hugela do zmiany zdania.

f

Dopiero o 9:40 Casey dostał się do Goldwatera, żeby powiedzieć mu to, co senator przeczytał już w gazecie. Goldwater był zły. Dlaczego dyrektor tak się spóźnił z informacją? Kilka dni wcześniej usłyszał wiarygodną pogłoskę, że ten artykuł będzie w gazecie.

W Białym Domu szef sztabu James Baker i radca Fred Fielding byli zmartwieni. Fielding ostro nalegał na natychmiastową dymisję i przedstawił sprawę bezpośrednio Caseyowi. Baker zatelefonował do Caseya.

- Max zejdzie na bok - powiedział Casey.

Baker był zdziwiony, ale poczuł ulgę, że przeszło to tak gładko. Tego samego ranka, kiedy Baker powiedział o tym prezydentowi, Reagan również się zdziwił i stwierdził, że nie wie dokładnie, co Hugel zrobił. W artykule całe szpalty zajęły transkrypcje z taśm - wszystkie nieparlamentarne słowa były ukryte, tak, jakby nie nadawały się do Post. Kurwa była "k...", gówno było "g..." itd. Ale nic nie zostało pominięte. Wszystko bardzo sprytne, paskudne i brutalne... uważał Hugel.

Ubrał się i jego kierowca zawiózł go do siedziby CIA. Bardzo trudna była droga korytarzem do gabinetu. Wszystkie spojrzenia skierowane były na niego. Niektórzy podchodzili do niego i mówili, jakie to niefortunne, jakie niesprawiedliwe. Niektórzy nie mogli wyrazić tego, co mieli na myśli. Hugel był pewien, że wielu było bardzo zadowolonych. Pozbyto się człowieka z zewnątrz. W innych czuło się zimno, ten zawodowy chłód.

Napisał list zaczynający się od słów "Drogi Billu", poszedł do gabinetu Caseya. Zarówno Hugel, jak i Casey byli bardzo poruszeni. Było to niezmiernie trudne rozstanie.

Hugel wrócił do swojego gabinetu, wziął teczkę i wyszedł*. Casey miał dość walczenia z systemem w dyrekcji ds. operacji, więc mianował 48-letniego Johna G. Steina nowym zastępcą. Absolwent Yale, w agencji pracawał już dwadzieścia lat, był szefem placówki CIA w Kambodży i Libii. Stein był cichy, pracowity i nie zwracał na siebie uwagi. Casey doszedł do wniosku, iż ta nominacja uspokoi dyrekcję operacji. Praktycznie oznaczało to, że będzie musiał być własnym DDO.

Casey postanowił dać przykład. Jedna z placówek na Bliskim Wschodzie od pewnego czasu mówiła o umieszczeniu aparatu podsłuchowego w gabinecie ważnego urzędnika w tym kraju, którego rozmowy dostar-

* McNellowie uciekli, rzekomo z 3 milionami dolarów z dwóch małych firm naftowych i gazowych, które kontrolowali i pozostawali w ukryciu za granicą. Potem Hugel wygrał proces zaoczny przeciw nim o 931 tysięcy dolarów, ponieważ McNellowie nie stawili się, żeby odpowiedzieć na zarzut pomówienia, który Hugel wysunął przeciw nim.

czyłyby niezbędnej "twardej" informacji wywiadowczej. W placówce deliberowano w nieskończoność oceniając ryzyko; wahając się, debatując nad tym, jak dostać się do gabinetu.

- Sam to zrobię, do cholery - powiedział Casey. Było to zupełnie wbrew normalnej praktyce, wykorzystanie oficera z dyrekcji operacji do takiej misji. Dyrektor umieścił "pluskwę" podczas grzecznościowej wizyty u tego urzędnika, co było naruszeniem zasad postępowania. Według jednej relacji, podczas wizyty wsunął cienki, miniaturowy mikrofon i nadajnik o długim trzonku do poduszki na kanapie. Mówiono także iż aparat podsłuchowy był wbudowany - akcja w stylu konia trojańskiego - w oprawę książki, którą Casey przyniósł w prezencie dla urzędnika. Jeden ze starszych urzędników w agencji uparcie twierdził, że to historia apokryficzna, ale inni twierdzili, że była to prawda. Casey tylko się uśmiechnął, kiedy zapytałem go o ten incydent kilka lat później. Ale spojrzał groźnie, kiedy wymieniłem nazwę kraju i nazwisko urzędnika i powiedział, że nie powinno to być absolutnie nigdy powtarzane lub publikowane.

ROZDZIAŁ 7

Pod artykułem o dymisji Hugela na pierwszej stronie New York Timesa widniał niniejszy nagłówek: Sędzia stwierdza, że Casey - szef CIA - wprowadził w bląd nabywców akcji w 1968 r. Artykuł twierdził, że według orzeczenia sędziego federalnego, Casey umyślnie wprowadził w błąd inwestorów w nowoorleańsłdej firmie rolnej Multiponics Inc., którą pomógł założyć w 1968 roku. Sędzia orzekł, że Multiponics i jego dyrektorzy (Casey był w zarządzie) nie ujawnili potencjalnym inwestorom, że firma przejęła dług hipoteczny założycieli, w tym Caseya. Udział Caseya wynosił 301 tysięcy dolarów, a jego deklarowane straty podatkowe wynosiły 145 tysięcy dolarów. W ofercie były inne rzekome przekręcenia i sędzia obarczył odpowiedzialnością za to zarząd i Caseya, który - twierdził sędzia - ominął niektóre fakty, a inne fałszywie przedstawił.

Barry Goldwater był rozczarowany po pierwszych sześciu miesiącach pracy Caseya na stanowisku dyrektora. Czuł się odizolowany. Nigdy nie rozumiał mianowania Hugela.

- Wiesz co - powiedział Goldwater swojemu przyjacielowi Quinno-wi - jeżeli Casey ma zamiar zatrudnić kogoś takiego, to prezydent

powinien mu przywalić. To sprawdzenie przeszłości i bezpieczeństwa Hugela ewidentnie funta kłaków nie było warte - powiedział. - Albo Casey wiedział i osłaniał Hugela, albo ten przegląd dla bezpieczeństwa był tak lichy, że Casey powinien być usunięty za niekompetencję.

Senator wściekał się też coraz bardziej na mamrotanie Caseya. Dyrektor po prostu nie chciał mówić głośniej i wyraźniej, Goldwater miał więc wrażenie, że coś ukrywał. - Zrozumiałeś, o czym on, do cholery, mówił? - pytał Goldwater innego senatora lub członka sztabu. Nazywał Caseya "klapkiem" lub "kłapiącymi wargami". Uważał, że Casey nie stara się. Casey, cholera, nie miał nawet na tyle wyczucia czy politycznego taktu, żeby ostrzec komisję, zanim wyszła historia z Hu-gelem. Wieść o tym przyszła od redaktora Post, w weekend przed opublikowaniem artykułu. Dlaczego Goldwater musiał dowiadywać się o tych rzeczach od ludzi z gazet?

Quinn zadzwonił do Caseya:

- Bili, nigdy więcej go nie zaskakuj. Dzwoń do niego. To bardzo ważne, żeby do niego zadzwonić. Po drugie, sugeruję, żebyś dotarł do sedna rzeczy, żebyś wyjaśnił 2 nim wszystko. On zrozumie.

W piątek, 17 lipca 1981 r., trzy dni po dymisji Hugela, Goldwater zwołał Senacką Komisję ds. Wywiadu. W czasie dwugodzinnej sesji przy drzwiach zamkniętych uzgodniono, żeby przeprowadzić rutynowy przegląd sprawy Hugela i wszelkich kwestii na temat interesów Caseya. Niektórym członkom komisji wydawało się to niekonsekwentne, że Hugelowi przetrzepano skórę za historię sprzed siedmiu lat, podczas gdy Casey nie jest pociągany do odpowiedzialności za swoje sprawy. Senator Biden powiedział, że jeżeli nie wyjaśni sprawy Multi-ponies, to Casey powinien zrobić to, co jest najlepsze dla agencji i kraju - ustąpić. Goldwater jednak powiedział reporterom, że na razie nie widzi powodu, dla którego Casey miałby ustąpić.

W następny wtorek, 21 lipca, Komisja Senacka odbyła rutynową publiczną rozprawę w sprawie wniosku CIA o zwolnienie z podlegania ustawie o wolności informacji. Moynihan, który uważnie śledził dochodzenie personalne w sprawie: Caseya, skorzystał z okazji:

- Przez ostatnie dwa dni staraliśmy się usilnie dowiedzieć czy dyrektor CIA brał udział w nielegalnej działalności, czy jest godny sprawowania swego urzędu - powiedział Moynihan, podnosząc głos z oburzeniem. - Dzwoniliśmy bez przerwy do Białego Domu. Telefonowałem do prokuratora generalnego i nie odpowiada. Może nie wie, kim ja jestem, może nie wie, co się tu dzieje albo uważa że nie jest to ważne. Ale do cholery, to jest ważne!! Niech oni lepiej pomogą nam ustalić czy

dyrektor CIA powinien ustąpić, czy nie. Jeżeli nie, to stracą dyrektora CIA diabelnie szybko.

Godzinę później Moynihan wyszedł, ściskając w ręku dwie pilne wiadomości: jedną od prokuratora generalnego Williama Frencha Smitha, a drugą od radcy Białego Domu Freda Fieldinga.

Goldwater zgodził się, że nie przywiązywano właściwej wagi do komisji. Caseya znowu nie było w mieście. Wyraźnie lekceważył Kongres i znowu to Inman musiał radzić sobie z atakami. Goldwater narzekał na osobności, że lepiej by było dla wszystkich, gdyby Casey po prostu podał się do dymisji.

W czwartek wieczorem telewizja CBS doniosła, że Goldwater powiedział to Caseyowi. - To cholerne kłamstwo - oburzył się Goldwater. Był wściekły. Kręgosłup sprawiał mu problemy i wypił swojego wieczornego drinka. Z początku powiedział sobie, że nie będzie nic mówił. Nie mógł jednak opanować gniewu i zwołał konferencję prasową w Senackiej Galerii dla Radia i Telewizji, aby oficjalnie zanotowano jego zaprzeczenie, zanim ta historia zacznie żyć własnym życiem.

Zapytano go o osobiste odczucia w tej sprawie. Goldwater nie czuł się dobrze kłamiąc czy mówiąc półprawdę, bo półprawdy przeznaczał na ważniejsze sprawy. Może publiczna nagana dotrze do Caseya...?

Goldwater wybuchnął: - To, że mianował niedoświadczonego człowieka na głównego szpiega w państwie już było niewłaściwe. Muszę to powiedzieć jako osoba zaangażowana w sprawy wywiadu od lat. Był to bardzo poważny błąd... nawet niebezpieczny. Samo to stanowi najgorszą rzecz, jaką zrobił Casey... To, że mianowanie pana Hugela zaszkodziło morale CIA jest, moim zdaniem, wystarczającym powodem, żeby pan Casey podał się do dymisji lub żeby prezydent poprosił go o odejście.

Teraz CBS i wszystkie inne media miały nową, dramatyczyną historię. Wiadomość była na pierwszych stronach. Sumienie własnej partii prezydenta powiedziało właśnie, że Hugel był "niebezpieczny" i że Casey powinien odejść.

Było jeszcze coś. Goldwater powiedział, że istnieją pewne podejrzenia co do brakujących danych na temat niektórych interesów Casey# oraz inne "niezgodności", na przykład czy Casey zarobił na transakcjach z Multiponics ponad 750 tysięcy dolarów, czy stracił 145 tysięcy, jak twierdził.

Goldwater poszedł do Quinnow na Connecticut Avenue na kolację.

- Barry - powiedział Quinn - nie powinieneś był tego powiedzieć. Nie powinieneś tak wybuchać.

Bette Quinn zgodziła się.

- No, ale wybuchnąłem - powiedział Goldwater. - Czas będzie to musiał zatrzeć. - To był długi, straszny tydzień pełen konfliktów pomiędzy lojalnością do partii a zdrowym rozsądkiem.

Cassy był w domu i spał, kiedy późne dzienniki przekazały oświadczenie Goldwatera. Zadzwonił telefon.

-Bili - zapytał Sporkin-słyszałeś, co ten sukinsyn Goldwater powiedział?

- Nie - powiedział Casey. Więc Sporkin wyjaśnił.

- Nie martw się tym - powiedział Casey.

- Co znaczy nie martw się tym? - wrzasnął Sporkin.

- Idę dalej spać - powiedział Casey, odkładając słuchawkę.

Około 3:30 rano Casey wstał, włożył szlafrok i zszedł na dół. Wstawał tak w środku nocy jakieś dwa, trzy razy w tygodniu. Był to czas kompletnego spokoju. Lubił czytać w łóżku, ale wiedział, że światło przeszkadzało Sophii. Wolała, żeby szedł do drugiego pokoju.

Tamtego rana Casey nie czytał. Zadzwonił i obudził Sporkina. - Stan, co u licha powiedział Goldwater?

Sporkin powtórzył. Tak, widział w telewizji nocnej; Goldwater stał tam przed reporterami, to była konferencja prasowa, właściwie żądająca głowy Caseya.

- Jestem pewien, że Goldwater nie miał tego na myśli - powiedział

Sporkin - nie martw się.

- Dzwonię, żeby cię podnieść na duchu - odpowiedział Casey. Wykręcił domowy numer telefonu Goldwatera.

- Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałeś - powiedział Casey, budząc przewodniczącego. Jego głos jasno wyrażał poczucie zdrady. Nie było żadnego mamrotania.

- Bili - odparł Goldwater, w półśnie i w złym humorze - lepiej w to uwierz, bo to właśnie powiedziałem.

Casey był na nogach od kilku godzin, próbując czytać, ale rozmyślając. Około 6:00 rano poszedł spać, to była najlepsza godzina snu, tuż przed śniadaniem, nawet w tym dniu.

W piątek Casey rozpoczął rundę spotkań w cztery oczy z senatorami. Podczas dwudziestominutowego spotkania z senatorem Howar-dem H. Bakerem z Tennessee, przywódcą większości republikańskiej w Senacie, Casey prosił o sprawiedliwe wysłuchanie. Wykazywał oznaki przemęczenia. Nigdy nie zarobił 750 tysięcy dolarów na Multiponics - może to udowodnić i zrobi to. To jest polowanie na czarownice.

Baker powiedział, że niestety musi popierać swojego przewodniczącego komisji. Jego rada była prosta: niech Casey i Biały Dom wymyślą coś w ciągu dwudziestu czterech godzin.

Nie było jednak sposobu na powstrzymanie innych republikanów, którzy wzorowali się na Goldwaterze. Jeżeli Barry się wycofywał, to sytuacja musiała być krytyczna. Podczas lunchu z reporterami, senator Ted Stevens, który rzadko zapuszczał się poza republikańską enklawę, powiedział, że zasięgnął opinii w Komisji Wywiadu.

- Pan Casey zrobiłby mądrze, jeśli przyjąłby radę pana Goldwatera - powiedział Stevens. - Osobiście sądzę, że Barry nie wydaje tych zaleceń lekką ręką. Ma na uwadze interesy agencji.

Senator William V. Roth z Delaware, jeden z ośmiu republikanów w komisji, posunął się jeszcze dalej:

- Te zarzuty tak zaszkodziły wiarygodności pana Caseya w Komisji Wywiadu, iż niemożliwym jest, aby pan Casey skutecznie wypełniał swoje obowiązki. Powinien odejść. I to zaraz.

Biały Dom, zaskoczony atakiem ze strony dotychczasowych sojuszników Caseya, wydał oświadczenie w imieniu prezydenta: - Nie zmieniłem zdania co do Billa Caseya.

Casey powiedział reporterom, którzy wlekli się za nim od jednego gabinetu w Senacie do drugiego: - Uważam, że kiedy wyjdą na jaw wszystkie fakty, jasne będzie, że jestem gotów poprowadzić personel centralnego wywiadu.

Oświadczenie to wydawało się nieumyślnie przyznawać, że jeszcze nie zaczął przewodzić CIA, chociaż był na tym stanowisku od pół roku.

W piątek Howard Baker uzyskał zgodę Goldwatera na wprowadzenie specjalnego prawnika w sprawie Caseya. Wybrali Freda Thompso-na, który był szefem sztabu Bakera, gdy ten był wiceprzewodniczącym Senackiej Komisji ds. Watergate w latach 1973-74.

Baker powiedział Thompsonowi, że stara się uspokoić wszystkich, ale jest jasne, że Casey nie ma poparcia. Jeżeli szybko nie zmieni złej passy, to po nim. Wszyscy chcieli, żeby to dochodzenie prędko się zakończyło. Thompson zajrzał do akt, dokumentów i deklaracji finansowych. Sytuacja finansowa Caseya była tylko trochę mniej skomplikowana niż Aristotelesa Onassisa.

- Lubię Billa Caseya - powiedział Thompson - ale swój tyłek bardziej. Tak więc był tylko jeden sposób: dokładne, żmudne śledztwo.

W Nowym Jorku, na dwudziestym drugim piętrze budynku przy Park Avenue 90, John Shaheen, zamożny właściciel pól naftowych, weteran OSS i przyjaciel Caseya od trzydziestu pięciu lat z niedowierzaniem czytał relacje prasowe. Partia Republikańska była dla Shaheena rodzajem religii, tak jak i dla Caseya. Nie miało sensu to,

r

że Goldwater - Republikanin przez duże R - żądał głowy Caseya. Było to prawie tak, jakby wszyscy przywódcy rodem z wywiadu amerykańskiego od generała Donovana poczynając, byli w niebezpieczeństwie. W latach pięćdziesiątych Shaheen i Casey należeli do grupy starych wyg, która pozostawała blisko Donovana. Byli jak synowie. On dzwonił do nich, jeżeli zbyt długo nie dawali znać o sobie. Z powodu wylewu Donovan został wzięty do szpitala im. Waltera Reeda w Waszyngtonie.

8 lutego 1959 roku, kiedy Donovan zmarł, Shaheen i Casey polecieli do Waszyngtonu. Pogoda była okropna. Pomimo że trumna nie była otwarta, Casey chciał tam być wcześnie. Przez cały tamten dzień Casey poruszał się wolno i mówił niewiele. Był odrętwiały, odtwarzał wspomnienia, chodząc potrząsał z lekka głową, z wilgotnymi oczami patrzył gdzieś daleko. Na pogrzebie w Arlington było tak, jakby chował część samego siebie. Prawie jakby stracił ojca. Shaheen powiedział: - Donovan był częścią jego serca.

Nominacja Caseya jako DCI została przyjęta z wielką radością wśród chłopców Donovana. Poczuli ciągłość z przeżyciami wojennymi, których żaden z nich nie odnalazł nigdzie indziej w życiu. Casey w CIA - to znaczyło, że ich praca nie skończyła się.

Shaheen zadzwonił do Caseya w Waszyngtonie.

Casey powiedział, że użyto chwytu poniżej pasa. Cała ta sprawa jest niesprawiedliwa. Wszyscy chcieli mu przypiąć jakąś łatkę. To po prostu polityka.

Shaheen powiedział, że przecież Casey i Goldwater są po tej samej stronie. Z perspektywy Nowego Jorku nie wygląda to dobrze.

- Burza w łyżce wody - Casey próbował nieco zbagatelizować sytuację.

- Słuchaj - powiedział Shaheen - mówię jak przyjaciel, jeżeli nie zakrzątniesz się i nie wykonasz jakiegoś gestu pojednawczego w stronę Senackiej Komisji ds. Wywiadu, to możesz być zmuszony do odejścia.

Shaheen zatelefonował do Geoffreya M.T. Jonesa, prezesa weteranów OSS. Jones (absolwent Princeton z 1942) był wysoki, wytworny, uprzejmy, poufały, w świetnym garniturze, wykrochmalonej koszuli. Zamienił klub nocny El Morocco w klub prywatny i prowadził go przez osiem lat. Dla Jonesa weterani OSS nie byli zwykłym hobby. Wydawał regularnie gruby biuletyn, który relacjonował spotkania OSS-owców. Był na bieżąco ze zmianami adresów, utrzymywał stare więzi klubowe.

Shaheen i Jones zgodzili się, że Casey potrzebuje pomocy. Jeden z nich został "zestrzelony" na wrogim terytorium - w Kongresie Stanów Zjednoczonych.

Pierwszym krokiem była demonstracja publicznego wsparcia. Prędko wysłano około czterystu telegramów z prośbą o datki dla weterana OSS. Wieloosobowe lunche wspierające Billa Caseya były zorganizowane w Nowym Jorku i Waszyngtonie z udziałem mówców George'a Shultza i Williama E. Simona - dwóch byrych sekretarzy skarbu, co było miłe, jeśli wziąć pod uwagę, iż Caseyowi stawiano zarzu+y finansowe.

W pierwszych miesiącach pracy Sporkina wydawało się, że duch senatora Franka Churcha kroczy jeszcze przez korytarze siedziby CIA. Wszyscy się bali i szukali powodów, żeby czegoś nie robić. Sporkin przyczepił temu etykietkę "syndromu nie". Dawał prawne przyzwolenie na jakieś drażliwe tajne działanie czy operację pozyskiwania informacji, ale wszystko zdychało, zanim dotarło na biurko Caseya. Sporkin wymyślił więc system ostrzeżenia dla Caseya. Sporkin sądził, że jeżeli Caseya wyrzucono by teraz, to nikt nigdy nie wprawi agencji wywiadowczych w ruch. A jeżeli Casey nie będzie działał, to zrobi to Sporkin. Wszystkie stare sprawy Caseya wyłaziły na forum publiczne. Następnego dnia, 25 lipca 1981 r., Sporkin i dwóch znanych przyjaciół Caseya zwołali konferencję prasową w hotelu Mayflower w centrum Waszyngtonu.

Sporkin nie tylko był chętny bronić pozycji prawnej Caseya, ale, co było nietypowym krokiem dla adwokata, posunął się do ręczenia za jego charakter.

- Strata talentu tego człowieka byłaby tragedią dla kraju. Poznam oszustwo w papierach wartościowych, gdy je zobaczę, a nie widzę go w tym wypadku - powiedział Sporkin, występując jako były urzędnik Komisji Papierów Wartościowych.

Wypowiedział się również senator Paul Laxalt, republikanin z Ne-vady, który był bardzo bliskim przyjacielem zarówno prezydenta, jak i Nancy Reagan. Przypisał Caseyowi uratowanie grzęznącej kampanii prezydenckiej Reagana w 1980 roku. Laxalt powiedział w tonacji politycznego apelu: - Uważcon, że gdyby nie Bili Casey, to Ronald Reagan nie byłby dziś prezydentem.

Jones doszedł do wniosku, że nadszedł czas by wejść na scenę. Poleciał do Waszyngtonu, założył kwaterę główną w hotelu Madison i zebrał 2-osobowy zespół weteranów OSS. Byli to dr James Kellis --bohater II wojny światowej, ryzykował życiem w operacjach, które stworzyły legendę OSS oraz były kongresmen John Blatnik - liberalny demokrata, który był w Białym Domu od dwudziestu ośmiu lat i przewodniczył Komisji Robót Publicznych od 1970 do 1974 roku.

Jednym z ich pierwszych "przystanków" był senator Daniel K Ino-uye, jeden z siedmiu demokratów w Komisji ds. Wywiadu. Był w Senackiej Komisji ds. Watergate i był pierwszym przewodniczącym Senackiej Komisji ds. Wywiadu (1976-77) tuż po śledztwie Churcha. Stracił prawe ramię w czasie wojny. Kellis wyjaśnił, jakie wrażenie wywarła na nim działalność Caseya w OSS, jego lojalność, jego szczere starania o ulepszenie agencji. Tak, Casey nie wypadł dobrze w Kongresie, ale można wziąć poprawkę na jego irlandzki upór.

Inouye słuchał uważnie i w końcu powiedział: - Jeśli John Blatnik ufa Caseyowi, to ja też mu zaufam.

Zespół Kellis - Blatnik trafił do dwunastu senatorów w komisji i wielu członków sztabów, nie zawsze odnosząc taki sukces. Byli jednak w stanie robić wrażenie, że są tylko słabym odbiciem życzliwości w stosunku do Caseya.

Około 14:00 w niedzielę, Casey przekazał Komisji Senackiej dziesięć tomów (60 cm grubości) dokumentów, jako odpowiedź na cztery strony pytań. W każdym z dwudziestu pudeł było dwadzieścia kopii - po jednej dla każdego senatora w komisji. Pismo do Goldwatera komunikowało, że Casey z przyjemnością stanie przed komisją. W poniedziałek Casey wygłosił optymistyczne sprawozdanie ze stanu rzeczy i mowę do setek pracowników CIA. Powiedział, iż jest zdziwiony, że tyle zarzutów wyszło na jaw w ciągu tylko jednego tygodnia, ale poprosił, żeby z nim wytrzymali, bo pewien jest, że nie zrobił nic złego i że pozostanie dyrektorem.

Zgotowano mu owację na stojąco, o której pisała prasa. Casey poszedł do Inmana i powiedział, że chce prosić go o osobistą przysługę, o publiczną wypowiedź w jego sprawie.

Inman widział, iż Caseyowi ta prośba przyszła niezmiernie trudno i zgodził się od razu. Przyjął zaproszenie do wystąpienia w programie Eda Koppela Nightline w telewizji ABC.

Inman uważał, że początków wojny między Caseyem a Goldwate-reni można szukać w 1966 roku, kiedy to Casey ubiegał się o nominację do Kongresu z ramienia republikanów przeciw Derounianowi, zwolennikowi Goldwatera. Inman miał wrażenie, że ludzie tego pokroju nie zapominali łatwo tego rodzaju spraw, nawet po piętnastu latach. Casey wykonał następną rundę wśród senatorów. On wiedział więcej na temat swoich interesów i inwestycji niż ktokolwiek inny. Może odpowiadać i odpowie na każde pytanie, jeżeli będą chcieli. Nie ma wstydu w tym, że zajmuje się kapitałem wysokiego ryzyka. Ryzyko często prowadzi do niepowodzenia, niezadowolenia, proce-

sów sądowych. Jemu jednak nie zarzucono niczego nielegalnego. Jeżeli chodzi o Multiponics - tak, był w zarządzie, ale był w wielu zarządach, nie miał nic wspólnego z opracowaniem czy z przeglądem prawnym oferty akcji. Dyrektorom ciągle wytacza się procesy, ale on nie może brać odpowiedzialności za każde działanie kierownictwa. Korporacja może odpowiadać pieniężnie, jeżeli coś zrobiono źle, ale prasa nadała całej tej sprawie aurę wykroczenia moralnego czy kryminalnego. Jest to nonsens i zrozumie to każdy, kto prowadzi interesy.

Senator Lloyd M. Bentsen, zamożny teksański demokrata w komisji, rozumiał to w pełni. Bentsen wiedział o przeszkodach na drodze w świecie biznesu. Po spotkaniu z Caseyem Bentsen powiedział:

- Nie przedstawili mu najmniejszego zarzutu... Jeszcze nie zobaczyłem ani nie usłyszałem żadnych wiarygodnych dowodów, przez które uważałbym, że pan Casey powinien zrezygnować.

Casey sprawiał wrażenie pewnego siebie, gdy przebiegał z jednego prywatnego spotkania w Senacie na drugie.

- Zobaczyliśmy dno beczki - powiedział grupie reporterów wlokących się pod jednym z gabinetów. - Nic tam nie ma... Wiecie, chłopaki, nic mnie nie niepokoi. Moje życie to otwarta księga. Jestem gotów dyskutować na każdy temat.

Inman przyglądał się temu wszystkiemu z niejaką konsternacją. W poniedziałek Newsweek oświadczył, że Biały Dom ma listę możliwych następców Caseya, jeśli zaistnieje potrzeba. Na liście rzucała się w oczy nieobecność Inmana. Doradcy z Białego Domu dawali do zrozumienia, że jeżeli Goldwater sprawi, że Caseya wyrzucą, to nie będzie na tym miejscu jego faworyta.

W programie Nightline Inman powiedział: - Bili Casey to odpowiedni człowiek do dalszego pełnienia funkcji dyrektora.

Weterani OSS przyczynili się do wystąpienia byłego dyrektora CIA Colbyego w programie TV MacNeil - Lehrer Report w celu obrony Caseya. Colby powiedział: - Uważam, że najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się zdarzyć w tej chwili byłaby dymisja pana Caseya, bo to oznaczałoby, że trzeba tylko paru skandalicznych historii, po czym szef agencji składa dymisję albo musi odejść. W sumie, sprawa Caseya to "dużo piany i pochopnych wniosków".

W środę 29 lipca 1981 r., piętnaście dni po rezygnacji Hugela, Casey przyszedł na sesję zamkniętą przed Komisją Senacką w zabezpieczonej sali przesłuchań na czwartym piętrze Kapitelu. Zawadiacki i

machający ręką przed wejściem do windy powiedział: - To będzie pestka... Już to kiedyś przerabiałem. - Casey był pewny siebie; demokraci w komisji stawali po jego stronie, Hugela nie było, a wszystkie sprawy finansowe dotyczyły inwestycji kapitałowych obciążonych ryzykiem

sprzed 1971 roku.

Zeznając pod przysięgą, Casey odpowiadał na pytania ze wszystkich dziedzin - na temat rzekomo złej jakości informacji wywiadowczej na Bliskim Wschodzie, na temat "politycznych" aspektów niektórych sprawozdań analitycznych. Przyznał, że Hugel okazał się niewłaściwym człowiekiem. Pod ostrym ogniem pytań, powiedział to wreszcie: - tak, mianowanie Hugela było "błędem".

Casey delikatnie napomknął, że jest jak Inman, że pragnie wywiadu niepolitycznego, że CIA nie powinna angażować się w szpiegowanie w kraju i on pomoże komisji w sprawowaniu funkcji nadzorczej. Zdarzyły się poniżające chwile. Jeden senator po drugim czepiał się swoich ulubionych tematów, prawdziwych lub urojonych krzywd, czy też reportaży prasowych. Senator Biden nie dał Caseyowi spokoju, odrywając jeden po drugim strupy z jego przeszłości finansowej. Wreszcie Casey odparował, mówiąc, że jest biznesmenem i podjął ryzyko w interesach zgodnie z amerykańską tradycją. Niektóre rzeczy nie wychodziły, prowadząc do kłótni w interesach, procesów cywilnych, prywatnych sporów. A jeżeli senatorom się to nie podoba, to jest to ich

problem, a nie jego.

Pod koniec demokraci Henry M. Jackson i Bentsen zaproponowali, żeby komisja wyraziła "pełne zaufanie" i naprawiła szkody, które zostały wyrządzone w ostatnich dniach. Nie udało im się jednak uzyskać większości głosów, które oznaczałyby aprobatę.

Po niejakich kłótniach senatorowie jednogłośnie uzgodnili publiczne oświadczenie: Nie stwierdzono podstaw do wniosku, iż pan Casey nie jest w stanie piastować urzędu dyrektora.

Ten dwuznaczny znak aprobaty, ociekający insynuacją, ugodził Ca-seya i gdy wyszedł z pięciogodzinnego przesłuchania, odmówił odpowiedzi na jakiekolwiek pytania.

W Białym Domu prezydent Reagan ćwiczył zwycięskie oświadczenie w sprawie uchwały o obniżeniu podatków, która właśnie przeszła w kontrolowanej przez demokratów Izbie. Było to największe zwycięstwo Reagana od czasu wyborów i było demonstracją tego, że Reagan będzie kontrolował polityczny program narodu. Doradca przekazał gratulacje.

- O tak, wiem - powiedział Reagan rozpromieniony, wyciągając rękę na znak, że dostrzega pozytywny aspekt. - Ale czy widział pan to sprawozdanie na temat Billa Caseya? Jednogłośne.

W Langley Casey obserwował, jak powoli rozpoczynała się tajna operacja w Czadzie. Była zaprojektowana, aby wspierać starania byłego mimstrajabrony Czadu Habre o odebranie władzy Przejściowemu Rządowi Jedności Narodowej (znanego pod akronimem francuskim GUNT) i uwolnienia Czadu spod wpływów Kadafiego. Zawierała ogólną pomoc: pieniądze, broń, wsparcie polityczne i pomoc techniczną. Powinno to było być łatwe. Oznaczało to podłączenie się do kanału pieniężnego używanego przez Francję, która wydała blisko 100 milionów dolarów w celu ustabilizowania swojej dawnej kolonii. Casey widział, że machina w Langley nie była dobrze naoliwiona. Dyrekcja ds. Operacji wykazywała niewystarczającą wiedzę na temat międzynarodowego rynku broni - najlepszych karabinów, najlepszych cen, pewnych tras przewozowych, protokołu bankowego w celu "prania" funduszy. Agencja skupiła się na stronie negatywnej, nalegając, żeby Habre zobowiązał się, iż ta śmiercionośna pomoc nie zostanie wykorzystana przeciwko opozycji politycznej. Ten delikatny szczegół dotyczący praw człowieka był poważnym problemem w komisjach nadzorczych Kongresu.

- Do diabła - zastanawiał się Casey - czy oni chcą mieć list od matki Habrego? Habre jest brutalnym, wyrachowanym człowiekiem nastawionym na przetrwanie. Nie czytali własnych raportów? Gdzie realizm?

Operacja spowodowała serię reportaży prasowych, niektóre stawiały CIA w niezręcznych sytuacjach.

Raport na temat operacji w Czadzie został przedstawiony Komisji ds. Wywiadu Izby przez dyrektora ds. operacji Hugela przed jego dymisją. Spora liczba członków komisji głośno wyraziła niepokój. Ich zdaniem brzmienie raportu jest na tyle dwuznaczne, że można go wykorzystać jako uzasadnienie bezpośredniego dobrania się do Kadafiego.

Niektórzy kongresmeni zastanawiali się, czy Habre był dobrze wybrany do otrzymania tajnej pomocy. Ze strony lewicy były pytania na temat jego udziału w masakrach w przeszłości. Prawica przywoływała jego oświadczenia, że podziwiał Mao, Castro i Ho Chi Minha. Kiedyś wołał o "ferment rewolucyjny w całej Afryce". W dodatku wcześniej Habre miał bliskie więzy z Kadafim i otrzymał od niego broń. Czy CIA wybrała najlepszą alternatywę przeciw Kadafiemu?

Casey dostarczył komisji egzemplarz "opracowania zakresu", przedstawiającego w ogólnym zarysie poszczególne rodzaje dostarczanej

broni, kontakty, szacowane koszty i czas trwania. Niemniej jednak członkowie komisji Izby wysłali do Reagana ściśle tajny list, w którym protestowali przeciw tej operacji. Wiadomości o tym liście przeciekły i ukazały się reportaże w prasie twierdzące, że Izba sprzeciwiła się jakiejś operacji w nieokreślonym kraju w Afryce.

Reprezentant Clement J. Zablocki, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Izby i członek Komisji ds. Wywiadu przejrzał raport na temat Czadu i list do Reagana. 69-letni prawodawca dał przeciek do Newsweek'a, że ta jeszcze nie nazwana operacja jest planem obalenia Kadafiego. Krótki, ale sensacyjny artykuł Newsweek 'a pod nagłówkiem: Plan obalenia Kadafiego twierdził, że CIA miała właśnie uruchomić wielofazową i kosztowną operację mającą na celu obalenie reżimu libijskiego. Dla członków Komisji ds. Wywiadu Izby, którzy przeglądali plan, może to oznaczać zamach na Kadafiego.

Casey był wściekły o ten reportaż. CIA podjęła delikatną operację wsparcia, w której istniała realna szansa powodzenia i w którą sojusznicy USA - Francja i Egipt - byli już bardzo zaangażowani. Teraz paranoja Kadafiego będzie podsycana przez obawy przed fikcyjną napaścią z frontu, podczas gdy CIA wkrada się od tyłu. Trzeba to będzie publicznie zdementować. Tak więc Biały Dom wystosował oficjalne dementi do Newsweek'a, chociaż potwierdził, że był list protestujący od komisji w Izbie w sprawie pewnej operacji.

Rozpoczęto poszukiwanie nie nazwanego kraju. Kilku urzędników Białego Domu postanowiło, że lepiej będzie pomóc sprostować niewłaściwe relacje, dać przeciek o prawdziwym kraju - celu, by uwiarygodnić dementi na temat Libii.

Prezydent Reagan podpisał następny ściśle tajny raport mniej więcej w tym samym czasie. Ta operacja z kolei, na prośbę Departamentu Stanu, miała dostarczyć pieniądze na wsparcie polityczne dla proza-chodniego przywódcy Mauritiusa - małej wyspy na Oceanie Indyjskim blisko tras naftowych. Przywódca ten, premier Ramgoolam, 80-letni lekarz, który był u władzy od trzynastu lat stał w obliczu ciężkiej walki przeciw marksistowskiemu ruchowi i pewne było, że bez pomocy przegra. Biorąc pod uwagę jej strategiczne położenie, wyspa mogła stać się potencjalną sowiecką bazą Marynarki Wojennej. Tego rodzaju tajna operacja - łagodne wsparcie polityczne i pieniądze - może utrzymać przy władzy przyjaznego przywódcę. Ryzyko i koszt był niski, a potencjalny zysk - wysoki. Nikt na Wzgórzu nie miał obiekcji co do takiego wsparcia politycznego na niskim poziomie. Był to standardowy plan Departamentu Stanu - wepchnąć trochę pieniędzy przyjaznemu przy-

l

wódcy małego kraju, gdzie za kilka dolarów może wygrać lub kupić wybory.

Ale doradcom w Białym Domu pomieszało się i dali przeciek, że celem było państwo, Mauretania*, którego nazwa miała takie same pierwsze pięć liter.

Mauretania, duży kraj w północno - zachodniej Afryce, był następnego dnia w prasie jako kraj - cel CIA w Afryce.

Podtekst był taki, że Stany Zjednoczone chcą obalić rząd.

Casey podejrzewał szwindle Białego Domu oraz niewiedzę. Było to absurdalne, wystarczyło sprawdzić, że Stany Zjednoczone mają przyjazne stosunki z muzułmańskim rządem wojskowym w Mauretanii. Żeby dopełnić kompletnej niedorzeczności, raporty CIA wykazały, że Libia zaangażowana była w nieudaną próbę zamachu stanu w Mauretanii na początku stycznia.

Ale już się stało. Mauretańczycy zdenerwowali się i wystosowali protesty. Ponieważ urzędnicy spowodowali jeszcze więcej kłopotów, próbując sprostować mylny reportaż Newsweek'a o Libii, powiedzieli Mauretańczykom, że nie mogą rozmawiać na temat artykułów o tajnych - rzekomo - operacjach. Jeżeli było to nieprawdziwe, to dlaczego rzecznicy Białego Domu nie postąpili tak, jak w przypadku Libii? Oficjalne milczenie raczej tylko potwierdzało reportaż. Departament Stanu starał się przekonać Mauretańczyków, że reportaże w prasie są mylne, ale to znowu wymagało podania nazwy prawdziwego celu, jeżeli dementi miało być wiarygodne.

W końcu zaprzeczono operacji w Mauretanii i zostały po cichu wypuszczone raporty o prawdziwym celu - wyspie Mauritius, ale z tym najważniejszym punktem, że jest to operacja wsparcia obecnego przywództwa, a nie obalenia go.

Casey czuł pogardę. Reporterzy wpadali z każdą wersją, której przeciek otrzymali. Czy nikt nie myślał? Urzędników politycznych Białego Domu należało wykształcić na temat tajnej polityki zagranicznej. Nie można jej prowadzić jak kampanii politycznej, z przemówieniami, przeciekami i wyjaśnieniami. To było nienormalne - Kongres, Biały Dom, Departament Stanu i prasa mieli swój udział we wszystkich jego operacjach. Na spotkaniu z prezydentem, w Białym Domu Casey protestował, mówiąc, że jeżeli ma prowadzić operacje, to wszystkie szczegóły muszą być bezwzględnie ograniczone. Ostatnie artykuły w prasie

Wjęz. angielskim Mauretania pisze się Mauritania (przyp. tłum.).

stworzyły wrażenie, że bardzo drogie tajne działania zostały rozpoczęte lekkomyślnie w całej Afryce: na Mauritiusie, w Mauretanii i w Libii. Czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę z tego, co taki artykuł o tajnej operacji w danym kraju robi dla tamtejszej placówki CIA? Gromadzenie informacji wywiadowczej, stosunki z miejscową służbą wywiadowczą mogą zostać zlikwidowane.

Reporterzy Newsweek'a wrócili do Zablockiego po zdementowaniu planu libijskiego. Zablocki poszedł do członków Sztabu Izby, dając im poufną informację, że to on był źródłem dla Newsweek'a. Upomniano go, ale przewodniczący Komisji ds. Wywiadu w Izbie, Edward Boland, postanowił nie podejmować działań przeciw Zablockiemu, ponieważ przecieki były na miarę epidemii*.

W niedzielę, 7 lipca 1981roku, Inman otrzymał wiadomość, że Izrael, używając samolotów bojowych dostarczonych przez USA, zbombardował i zniszczył iracki reaktor jądrowy położony 13 km za Bagdadem. Sprawdził i stwierdził, że w ramach układu o wspólnej informacji wywiadowczej, zawartym za aprobatą Caseya, Izrael miał prawie nieograniczony dostęp do amerykańskich fotografii satelitarnych i posłużył się nimi przy planowaniu nalotu. Casey wyjawiał zbyt dużo. Administracja balansowała na linie w sporze arabsko-izraelskim, ale Inman nie wyobrażał sobie, jak Stany Zjednoczone mogą prowadzić zrównoważoną politykę, jeżeli Izraelowi pozwala się wykorzystywać amerykański wywiad w celu zrzucania bomb na Bliskim Wschodzie. Szybko opracował nowe przepisy, według których Izrael mógł dostać zdjęcia lub inną ważną informację wyłącznie do celów obrony. Dostęp Izraela będzie ograniczony do krajów stanowiących bezpośrednie zagrc żenię lub graniczących z Izraelem. Bagdad jest oddalony o 800 km i "znajduje się poza tą listą.

Casey przystał na to. Był jeck;ak zadowolony, że Izraelczycy pozbyli się problemu i podziwiał ich za śmiałość. Gdy Biały Dom nałożył sankcje, wstrzymując dostawę kilku myśliwców F-16, Casey uważał, że może być to

* W następnym tygodniu Newsweek tylko nieznacznie odstąpił od swojej wersji o spisku przeciw Kadafiemu -urzędnicy Białego Domu starali się pomóc Caseyowi zaprzeczając, że istniał jakikolwiek spisek przeciwko Libii. Jednakże pismo twierdziło, że omawiano różne plany przeciw Kadafiemu z członkami Komisji ds. Wywiadu Izby. Rywalizujący Time doniósł, że błędna informacja przeciekła do Newsweek'a ze źródeł w CIA. Time stwierdził, iż dowiedział się o rzekomym spisku, ale dodał, że w zeszłym tygodniu Biały Dom kategorycznie zaprzeczył doniesieniom Newsweek'a. Tajemniczy tajny plan - twierdził Time - był operacją o dużo szerszym zakresie i przeznaczony był do poparcia interesów USA na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej.

konieczny gest dyplomatyczny i polityczny, ale na osobności nazwał to bzdurą. W czasie administracji Cartera Izraelczycy nalegali na USA, żeby wywarły presję na Irak, aby ukrócił swój program rozwoju jądrowego. Zagrozili, że jeżeli nic się nie zrobi, to oni coś zrobią. Mossad badał nawet możliwość operacji sabotażowej, ale uznano, że nalot pociągnie za sobą mniejsze ryzyko zarówno dla Izraelczyków, jak i dla Irakijczyków. W nalocie zginęła tylko jedna osoba - technik w irackim zakładzie.

Casey dostrzegł, że wywiad izraelski miał do pokonania szczególną przeszkodę - sceptycyzm w agencji. Przed rokiem 1974 sławny szef kontrwywiadu James Jesus Angleton prowadził w agencji dział izraelski przetrzymując informację od ludzi ds. operacji na Bliskim Wschodzie i analityków. Nawet po zwolnieniu Angletona przez długie lata wszystkie izraelskie informacje wywiadowcze postrzegane były jako niewiele więcej wnoszące niż komunikat prasowy Mossadu.

Mossad miał de facto kilka dobrych źródeł osobowych w trzech miejscach o niezmiernej wadze: Libanie, Syrii i Związku Radzieckim. Casey musiał pracować nad uwiarygodnieniem Mossadu.

Pod niektórymi względami stawiano Izrael w bardziej niekorzystnej sytuacji w sprawach wywiadu. CIA posiadała tajne źródła w OWP, które czasami dostarczały szczegółów operacyjnych o atakach OWP w Izraelu. Dyrekcja ds. Operacji przekonała Caseya, że nie można przekazać takiej informacji Izraelczykom, bo źródła te wyschną. Była to trudna gra i Casey podziwiał, jak Izrael akceptował reguły - trzeba było chronić źródła wszelkimi sposobami. Podchodzili do tego bardzo mądrze, zdając sobie sprawę z tego, że soju-. sznik nie może dać wszystkiego.

Czy istnieją związki tak istotne, że nikt nie może o nich wiedzieć? Casey wiedział, że tak. Zachowywanie źródła, ochrona tożsamości miały pewien związek z wartością informacji. Jeżeli informacja mówi sama za siebie, to nikt nie musi wiedzieć. Zbombardowanie reaktora służyło bardziej utrzymaniu długoterminowych stosunków ze służbami izraelskimi. W miesiąc po bombardowaniu odwiedził Caseya generał major Jehoszua Saguy (pisany "Sagi" w komputerach agencji) - szef izraelskiego wywiadu wojskowego. Saguy rozumiał Zachód; Casey uważał, że Saguy'owi można zaufać. Uzgodnili, że jeżeli kiedykolwiek zajdzie potrzeba to będą rozmawiać ze sobą bezpośrednio.

Dyrektor zwykle poświęcał część swojego dnia Sowietom. Dążył do jak najdokładniejszego zrozumienia wroga numer jeden. Zwrócił uwagę na to, że zakres i poziom propagandy sowieckiej nie jest pojmowa-

ny. Casey nalegał, aby Dyrekcja ds. Operacji przedstawiła tę sprawę i nadała jej odpowiedni rozgłos.

Pierwsze Tsyło opracowanie opatrzone adnotacją "Ściśle tajne" pod tytułem: Czynne kroki sowieckie, które wydano w lipcu. Wersja opracowania z kodem "Tajne", zawierająca mniej informacji na temat źródeł, miała nakład około 3 tysięcy egzemplarzy - być może największa dystrybucja raportu CIA. Raport ten określał jako tajne kroki wszystko, co się robi w celu tworzenia poglądów polityki sowieckiej na całym świecie, nie tylko w ramach tajnych działań czy ukrytej propagandy. Opisano "czynne kroki" sięgające manipulacji, błędnej informacji, działań wojskowych, jawnego wykorzystania zagadnień "rozbrojenia" i "pokoju", nawet "obiektywizmu" i "rozsądku" w różnych wersjach. Te właśnie czynne kroki, które wydawały się obejmować wszystko, co robią Sowieci, były według raportu jednym z głównych instrumentów polityki sowieckiej.

- Wiemy z wiarygodnego źródła, że konkretne zarządzenia dotyczące poszczególnych czynnych kroków zostały podpisane osobiście przez przywódcę partii Leonida Breżniewa... - twierdziła wersja "Tajna".

Niektóre szczegóły cytowane na trzydziestu stronach opracowania to: kontrola oficerów KGB nad dwoma głównymi dziennikami w Ghanie (oficerowie przekazywali redaktorom płatności w gotówce); podrobienie przez KGB w 1976 roku testamentu chińskiego premiera Czou En-Laja, który twierdził, że Rewolucja Kulturalna była błędem (uciekinier z KGB powiedział później, że kierownictwo KGB oceniło ten czynny krok jako "najbardziej udany, jaki wykonano"); przekazanie 85 tysięcy dolarów lewicowemu kandydatowi w Nigerii; kampania poparcia dla ratyfikacji traktatu SALT II, w ramach której agent KGB redagował biuletyn faworyzujący traktat o ograniczeniu zbrojeń.

Kampanie dezinformacyjne obejmowały poparcie Sowietów dla powstania lewicowego w Salwadorze, działanie poprzez ugrupowania polityczne, komitety solidarnościowe (siedemdziesiąt demonstracji w ciągu pierwszego półrocza 1981 roku) oraz manipulację organizacjami międzynarodowymi, w tym ONZ.

Inne opracowania skupiały się na Pakistanie, wysiłkach w celu zerwania stosunków amerykańsko-egipskich oraz staraniach w celu wprowadzenia promoskiewskiego reżimu na Mauritiusie (CIA uoY 3lała tajnego wsparcia prowaszyngtońskiemu rządowi tej wysj. y na Oceanie Indyjskim). Inman doszedł do wniosku, że Casey przesadza, używając opracowania na temat czynnych kroków i miesza dwie różne rzeczy. Grubymi nićmi szyte zarzuty na temat polityki USA w Salwadorze, które uka-

I

zały się w Prawdzie, Izwiestii i Tass oraz w Radio Moskwa były wyszczególnione jako czynne kroki. Praktycznie rzecz biorąc, cała sowiecka polityka zagraniczna była traktowana jako czynny krok. Jednak Inman uznał większość elementów opracowania CIA za dokładne i oparte na dobrych źródłach osobowych. Sowiecka kampania nie była wytworem wyobraźni Caseya, ale w hierarchii wartości pomiędzy podrobieniem testamentu i inwazją na Afganistan, a komentarzami redakcyjnymi w Prawdzie jest kolosalna różnica.

Szerokie rozpowszechnienie opracowania miało podwyższyć świadomość i zasugerować działania ze strony CIA mające przeciwstawić się Sowietom. Jednak ku rozczarowaniu Caseya, CIA nie była w stanie obliczyć, ile te kroki kosztowały Sowietów. Analizowała plany Sowietów zmierzające do zmobilizowania opozycji wobec amerykańskich planów budowy bomby neutronowej - ERW (broni o podwyższonym promieniowaniu) niszczącej ludzi, lecz nie naruszającej budynków. Opracowanie CIA stwierdziło zaledwie, iż skalę starań Sowietów można zmierzyć przez analogię. Obliczono, że gdyby rząd USA podjął kampanię wielkości sowieckiej "kampanii na temat bomby neutronowej", kosztowałoby to ponad 100 milionów dolarów. Casey nazwał takie liczby nierealnymi.

Niemniej jednak, 13 sierpnia 1981 r., miesiąc po rozprowadzeniu opracowania CIA, prezydent Reagan powiedział do reporterów - Mamy informację, że kilka lat temu Związek Radziecki wydał około 100 milionów dolarów w samej Europie Zachodniej, kiedy pierwszy raz wzmiankowano o wynalezieniu głowicy neutronowej i nie wiem, ile wydają teraz, ale zaczynają ten sam rodzaj kampanii propagandowej.

Ta wypowiedź nigdy nie została skorygowana. Inman uważał, że to, iż prezydent Stanów Zjednoczonych rozpowszechniał błędną informację, nie służyło żadnemu celowi, ale Casey nie był szczególnie zaniepokojony. Sowieci kłamali cały czas, a ocena CIA była prawdopodobnie w miarę właściwa.

ROZDZIAŁ 8

Do sierpnia Pezzullo postanowił odejść ze stanowiska ambasadora w Nikaragui. Na przynajmniej trzy miesiące - marzec, kwiecień i maj - powstrzymał dopływ broni do salwadorskich rebeliantów. Ale decyzja administracji o anulowaniu pomocy dla Nikaragui pozbawiła go moż-

6 - VEIL - Tajne wojny CIA

liwości wpływu i teraz broń zaczęła ponownie napływać. Jeszcze zdołał przekonać podsekretarza stanu Endersa, żeby przyjechał do Nikaragui w celu spotkania się z sandinistami. Pezzullo uważał, że Enders jest zarozumiałym głupcem, ale głupcem sprytnym i mocnym, mającym kontrolę nad polityką administracji.

W Managui Enders zgadzał się z Pezzullem. Obydwaj wiedzieli, że nowe raporty CIA na temat przepływu broni podwyższają niepokój w Waszyngtonie. NSA przechwytywała 60-70 procent przekazów radiowych z Managui do pozycji rebelianckich w Salwadorze, wykazując, że Nikaragua była w to mocno wciągnięta. Gromadzenie broni sandini-stów w ich własnym kraju martwiło sąsiadów Nikaragui, zwłaszcza

Honduras na północy.

- Polityka z Waszyngtonu zaczyna iść w kierunkach, które doprowadzą do kolizji - powiedział Enders.

Pezzullo uznał, że oznaczało to tajne działania.

- Chcę temu zapobiec - powiedział Enders. Może dyplomacja jeszcze zadziała.

Enders i Pezzullo odbyli więc serię spotkań z przywódcami sandini-stów. Sandiniści zawsze chętnie konferowali, ale dali do zrozumienia, że nie dadzą się popychać i że będą się bronić.

Enders narzekał, że napastują Kościół, prasę i związki zawodowe; narzekał, że nie-marksiści są wyrzucani z rządu i zapewnił, że nowa administracja w Waszyngtonie chce demokracji w Ameryce środkowej.

- Wewnętrzne sprawy - odpowiedzieli sandiniści. Enders wybuchnął kilka razy mówiąc, że ich kraj to cholerna pchła, którą Stany Zjednoczone mogłyby trzepnąć mając związane z tyłu ręce.

- Bez wygłupów - powiedział Enders - mówimy o waszym przetrwaniu. Ja warn oferuję układ ze Stanami Zjednoczonymi. Pomyślcie

o tym poważnie.

Pezzullo widział, że Enders nie chciał wyrazić przez to groźby, tylko uczciwe oświadczenie, realną przestrogę. Posunął się jednak o krok za daleko z dyplomatyczną emfazą. Było to nietaktowne.

Sandiniści chcieli konkretów.

- Musicie zobowiązać się do ograniczenia wojsk - powiedział Enders - i nieangażowania się w zewnętrzne lub wewnętrzne sprawy krajów sąsiadujących. Krótko mówiąc, zgodzić się na nie eksportowanie rewolucji. W zamian Stany Zjednoczone obiecają nie popierać żadnego z byłych Gwardzistów Narodowych Somozy pracujących przeciw sandinistom (były doniesienia, że ci tak zwani contras - z hiszpańskiego contrarevolucionarios [kontrrewolucjoniści] - szkolili się na teryto-

l

rium USA). Dodatkowo, USA podpisze z Nikaraguą traktat o obronie wzajemnej i nieagresji. Nie lubimy waszego reżimu, ale nie możemy wiele na niego poradzić. Musicie jednak wynieść się z Salwadoru - skonstatował Enders.

Ortega odmówił: - Rewolucja salwadorska jest naszą osłoną, sprawia, że nasza rewolucja jest bezpieczniejsza.

Po powrocie do Waszyngtonu Enders przejrzał prawo międzynarodowe, które sprzyja istniejącemu reżimowi w każdym kraju. Jedyny sposób, w jaki Stany Zjednoczone mogły coś zrobić, to poprzez tajne działanie. Enders ustalił, że administracja musi odwrócić opinię publiczną od Salwadoru, od kwestii, ile razy pogwałcono tam prawa człowieka w zeszłym tygodniu. Enders wysłał Haigowi tajną notę podsumowującą jego wyjazd z wnioskiem, iż pomimo ostrej wymiany zdań istnieje nadzieja, że będzie można dojść do jakiegoś porozumienia z sandinistami.

Haig odesłał notę z nabazgraną na marginesie uwagą: Uwierzę w to, jak zobaczę, a tymczasem nie wstrzymujmy się z innymi planami.

Enders z obowiązku zaproponował sandinistom traktat. Był on wojowniczy i obraźliwy, prawie każący sandinistom wyrzec się rewolucji i jej ideałów. Odrzucili traktat natychmiast.

Casey nadal niepokoił się o Kadafiego. Wzrosło napięcie z racji niezupełnie prawdziwego doniesienia Newsweek'a, że CIA planowała go obalić lub dokonać na niego zamachu. Casey chciał, aby więcej zasobów wywiadowczych skierowano na Libię. Złamano libijskie szyfry dyplomatyczne i wywiadowcze, a Kadafi często rozmawiał na niezabezpieczonych łączach telefonicznych, co dawało Stanom Zjednoczonym coraz wyraźniejszy obraz jego działalności wywrotowej.

Jednym z instrumentów Kadafiego były United African Airlines (UAA), pozornie nieregularny przewoźnik pasażerski i towarowy. W istocie raporty CIA wykazały, że jest to transport powietrzny libijskich sił zbrojnych i, co ważniejsze, Libijskiej Służby Wywiadowczej (LIS). Zarząd i personel tych linii był przeniknięty przez pracowników wywiadu Kadafiego*.

Raport pod koniec sierpnia 1981 roku zanotował, że Kadafi kazał liniom lotniczym otworzyć osiemnaście nowych placówek w Afryce, kosztem 30 milionów dolarów. Biura te dawały gotową wywiadowczą sieć łącz-

* Tajna nota z dnia 17 sierpnia 1981 roku pod tytułem Libia: Tajne działanie w ramach linii lotniczych twierdziła, że United African Airlines były "de facto finansowane przez libijskie służby wywiadowcze".

nościową oraz usługi transportowe, kurierskie i pasażerskie. Według informacji CIA agenci libijskiego wywiadu byli umieszczani na wykazach jako "studenci"; skarbnicy linii oferowali hojne łapówki. Linie wykorzystywane były do przewozu min, artylerii, amunicji, samochodów terenowych i broni do Czadu; żołnierze zimbabweńscy szkoleni w Libii byli przetransportowani drogą lotniczą do Salisbury. Transportowano broń do ambasady libijskiej w Burundi; UAA zostały także wykorzystane do przewozu pocisków typu ziemia-powietrze produkcji sowieckiej do Syrii.

Kadafi wzmagał też wysiłki w celu uzyskania broni jądrowej. W grudniu 1980 roku Sowieci dostarczyli jedenaście kilogramów wysoko wzbogaconego uranu do centrum badań w Tajura pod Trypolisem. Co prawda nie wystarczyło to do zbudowania bomby (CIA oszacowała, że przy obecnym tempie nie będą mieli wystarczaj ącej ilości do 1990 roku), ale te jedenaście kilogramów przekraczało ilość, jakiej CIA spodziewała się ze strony Sowietów.

Inne doniesienia wykazywały, że uran przywożono rejsami UAA z Nigru, środkowoafrykańskiej republiki na południe od Libii. "Tajna" nota wywiadowcza z Departamentu Stanu z 5 lipca 1981 roku została zatytułowana: Niger - następny cel Libii i przekonująco mówiła o aspiracjach Kadafiego w tej okolicy.

Według innego raportu pewna firma zachodnioniemiecka przetestowała w Libii rakietę.

Poważny przegląd polityki administracji był w toku i Casey wiedział, że sprawozdawczość wywiadowcza podtrzymywała ogień. Im więcej CIA przekazywała do Białego Domu, tym więcej pobudzano bodźców do działania - dotyczyło to zwłaszcza Reagana i Haiga. Casey w pełni zgadzał się z decyzją zakwestionowania zwierzchnictwa Kadafiego nad zatoką Sidra poprzez przeprowadzanie ćwiczeń Marynarki Wojennej. Nie było to prowokacyjne posunięcie, a społeczność międzynarodowa przyłączyła się do Stanów Zjednoczonych w wyszydzaniu twierdzenia Kadafiego, jakoby Sidra była morzem libijskim.

Około 7:00 rano w środę, 19 sierpnia 1981 r., dwa myśliwce F-14 amerykańskiej Marynarki Wojennej na porannym patrolu ponad 40 km wewnątrz wód terytorialnych, do których miał roszczenia Kadafi, zostały zaatakowane przez odrzutowce libijskich sił powietrznych. Mając rozkaz bronić się, samoloty amerykańskie odparły atak i zestrzeliły dwa odrzutowce Kadafiego.

Tamtego ranka prezydent powitał swoich doradców odgrywając westernową wersję incydentu, wyciągając dwa wyimaginowane sze-ściostrzałowce i waląc wprost.

Było dużo komentarzy, ale strzelanie nie powtórzyło się. Trzy dni później, 22 sierpnia, Kadafi był w prastarej stolicy Etiopii, Addis Abe-bie i spotkał się z przywódcą tego kraju, podpułkownikiem Mengistu Haile Mariamem - młodym marksistą.

W spotkaniu uczestniczył również starszy urzędnik etiopski, tajne źródło CIA tak zakonspirowany, że jego sprawozdania przekazywane były tylko na listę BIGOT. Dyrekcja Operacji oceniała go jako "ogólnie solidnego" do "świetnego". Na tym spotkaniu Kadafi oświadczył, że każe zabić prezydenta Reagana. Kiedy ten raport dotarł do Waszyngtonu, zawierał taką ocenę: Mengistu był przekonany, że Kadafi mówi bardzo poważnie i że jego groźba powinna być traktowana serio.

Niedługo potem NSA przechwyciła jedną z rozmów Kadafiego, w której powiedział w zasadzie to samo: - Reagan jest celem.

Obydwa raporty zostały wyróżnione w Dziennym Raporcie Prezydenta.

Casey zdał sobie sprawę, że w zasadzie lepszej informacji wywiadowczej być nie mogło - przechwyt i raport źródła osobowego, o którym jego własna Dyrekcja ds. Operacji orzekła, że powinien być traktowany poważnie. Poza atakiem militarnym, to ostrzeżenie było najważniejsze - zagrożenie życia prezydenta. Casey dyskutował o tej sprawie ze wszystkimi, z każdym, kto tylko chciał słuchać. Coś trzeba było zrobić. Ale co? Nie mogli pójść i zastrzelić Kadafiego. Gdy minął tydzień bez zamachu na prezydenta, wszyscy wydawali się ochłonąć. Casey -nie. Rozkazał wszystkim agencjom, żeby przekazywały mu każdą informację. Biały Dom jednak nadal nie chciał podjąć bezpośredniego działania.

Pod koniec lata 1981 roku Casey był pewien, że CIA będzie miała do odegrania dużą, może nawet spektakularną rolę w Ameryce Środkowej. Oznaczało to posiadanie odpowiednich ludzi. Casey nie przepadał za szefem sekcji Ameryki Łacińskiej w Dyrekcji ds. Operacji, Nestorem Sanchezem, weteranem z trzydziestoletnim stażem, który być może spędził zbyt dużo czasu w tym regionie. Był zbyt skłonny dostrzegać punkt widzenia Ameryki Środkowej i nie czuł się pewnie przy tajnych operacjach. Sanchez odszedł ze stanowiska w sierpniu, Casey pomógł mu uzyskać mianowanie na zastępcę pomocniczego sekretarza obrony, gdzie będzie zaangażowany w stronę militarną polityki środkowoamerykańskiej. Casey miał pomysł na jego następcę.

Szefowie sekcji ze swoimi regionami feudalnymi byli "baronami". Oni sprawowali bezpośrednią kontrolę, prowadzili codzienne operacje CIA. Sam dyrektor centralny, zastępca dyrektora, nawet zastępca dy-

Rill l

rektora ds. operacji mieli za dużo spraw na tapecie. "Baron", mający wolną rękę i zaufanie wyższych szczebli mógł coś osiągnąć.

Gdy kilka miesięcy wcześniej Casey pojechał do Paryża na spotkanie szefów placówek zachodnioeuropejskich, jeden człowiek rzucił mu się w oczy: Duane R. Clarridge, znany jako "Dewey", szef rzymskiej placówki. Załatwił dla Caseya wystawny obiad w Paryżu, zwracając uwagę na każdy szczegół, nawet na sosy, które Casey lubił. "Zrobi się" i "Nie ma problemu" wydawały się być drugimi imionami Clarridge'a. Był to styl, który Casey doceniał. Ubierający się krzykliwie (czasem białe buty, biały garnitur z kolorową chusteczką w kieszeni marynarki) 49-letni Clarridge miał doświadczenie w tajnej pracy tylko w Azji i w Europie, ale Casey mianował go szefem sekcji ds. Ameryki Łacińskiej. Clarridge był odpowiednią mieszanką starej agencji i nowej krwi.

Clarridge miał natychmiast "poufny kanał" do dyrektora. Nie musiał przekazywać sprawozdań poprzez zastępców Steina czy Inmana. Casey był dyspozycyjny w każdej chwili. Jeżeli nie było go w Langley, to centrum operacyjne odpowiadało na jego telefon dzień i noc siedem dni w tygodniu. Informacje były przekazywane regularnie. Casey zaraz telefonował do Deweya z pytaniem co nowego.

6 października 1981 r. Casey otrzymał krótki raport: prezydent Egiptu Sadat został zastrzelony podczas przyjmowania defilady. Raporty z placówki kairskiej przez trzy godziny powtarzały oficjalną wersję rządu egipskiego, że Sadat nie jest poważnie ranny, mimo że amerykańskie relacje w dziennikach telewizyjnych twierdziły, że egipski

przywódca nie żyje.

Pomoc w utrzymaniu Sadata przy władzy była ogromnym zadaniem dla administracji i CIA, która dostarczała jego rządowi tajnej pomocy w zakresie bezpieczeństwa i informacji wywiadowczej. Od czasu porozumienia z Camp David z 1978 roku i traktatu pokojowego z Izraelem w 1979 roku, Sadat był wyizolowany na Środkowym Wschodzie. Pod niektórymi względami był wytworem Amerykanów i amerykańskich wycinków prasowych. Nie miał porównywalnej pozycji we własnym kraju. Zachodni styl ubioru, zwyczaje i wyemancypowanie jego żony Jehan Sadat były anatemą dla wielu fundamentalistów muzułmańskich. Przekazy wywiadowcze dla Sadata od CIA zawierały dane o jego słabych punktach i siłach ustawionych przeciw niemu. Poprzedniego miesiąca na osobistym spotkaniu został poinformowany o zagrożeniach ze strony Libii, Etiopii, Syrii i Iranu.

Około trzech godzin po początkowych doniesieniach kairska placówka potwierdziła, że Sadat nie żyje. Zmarł natychmiast od wielu kuł.

Casey był upokorzony. Reagan spędził poranek w Owalnym Gabinecie, gdzie zapewniano go, że reportaż telewizyjny był mylny. Casey i Inman martwili się, że nowy rząd egipski protegowanego Sadata, Ho-sni Mubaraka, złoży ostry protest, ponieważ CIA, która szkoliła ochroniarzy Sadata, nie ostrzegła ich. Ale nie było nic, nawet łagodnej skargi.

Okazało się, że zamachowcy byli członkami lokalnego fundamenta-listycznego ugrupowania wewnątrz Egiptu. CIA poświęciła tyle uwagi podsłuchiwaniu i penetrowaniu rządu Sadata i ostrzeganiu go o zagrożeniach z zewnątrz, że zignorowała siły wewnątrz Egiptu. Było to zbyt podobne do historii irańskiej i Casey wpadł we wściekłość. CIA potrzebowała więcej, i szerszych, niezależnych kanałów informacyjnych w Egipcie. Nie może być żadnych granic w zakresie tajnego pozyskiwania danych, szczególnie na niestabilnym Środkowym Wschodzie, a zwłaszcza w Egipcie. Zażądał więcej źródeł osobowych i elektronicznych sposobów uzyskiwania danych, nawet na najwyższym szczeblu nowego rządu. - I wyprowadźcie ludzi na pieprzoną ulicę, żeby zobaczyli, czy ktoś nie chce zastrzelić Mubaraka - rozkazał Casey.

Casey nie lubił dużych zebrań w Białym Domu. Niewiele się na nich odzywał. Gdy się wypowiadał, wiedział, że mówi niewyraźnie i że ktoś będzie próbował przetłumaczyć go prezydentowi, mówiąc: - Jak mówił dyrektor Casey... - albo - Jak Bili powiedział... - Casey zauważył, że kilka razy Jim Baker nie wytrzymał i zaśmiał się.

Bardziej przydatna była jego bezpośrednia droga do prezydenta. Gdy Casey miał coś naprawdę ważnego, to dzwonił do Owalnego Gabinetu. Pewnego piątku przyjął ważnego arabskiego księcia, który chciał się zobaczyć z prezydentem, zaprowadził go więc do Reagana. Haig był wściekły, kiedy się o tym dowiedział, ale Casey uważał, że niektóre ważne stosunki musiały być trzymane z dala od Stanu, gdzie mogłyby być sabotowane lub "wyciec".

CIA miała specjalne kontakty w świecie arabskim; wśród nich był król Maroka - Hassan II. Po tym, jak 13 października 1981 roku partyzanci popierani przez Libię rozgromili marokański garnizon w dawnej hiszpańskiej Saharze, Casey przyniósł bezpośrednio prezydentowi prośbę od króla o wsparcie ze strony USA. - Powinniśmy go poprzeć - powiedział Casey Reaganowi. Wkrótce do Maroka wysłano zespół dwu-

dziestu trzech urzędników Pentagonu, rządu i CIA. Ponownie pominięto Haiga i Departament Stanu.

Tymczasem, tamtej jesieni 1981 roku Goldwater nadal czekał na koniec sondowania labiryntu finansów Caseya. Śledztwo powoli zbliżało się do końca. Musiał znaleźć zręczny sposób wycofania się albo personel komisji musi znaleźć dymiący pistolet. Przejrzano prawie 38 tysięcy stron dokumentów i przeprowadzono rozmowy z prawie stu dziesięcioma osobami. Śledztwo wykryło mnóstwo pominięć w zaprzysiężonych oświadczeniach Caseya. Nie wykazał dziewięciu inwestycji ocenianych na ponad 250 tysięcy dolarów, osobistych długów i innych potencjalnych zobowiązań wynoszących prawie pół miliona dolarów, czterech powództw cywilnych, w których miał udział i ponad siedemdziesięciu klientów, których reprezentował w ciągu ostatnich pięciu lat, łącznie z dwoma zagranicznymi rządami - Republiki Korei i Indonezji.

Nowy specjalny radca prawny przy komisji, Irvin Nathan - były urzędnik w Departamencie Sprawiedliwości - zapatrywał się raczej ponuro na zwyczaje finansowe Caseya. Pomimo to, że Nathan nie mógł zatrzymać dokumentów, nie dostał deklaracji podatkowych Caseya i nigdy nie dostał zezwolenia na rozmowę z nim, mimo to sporządził raport liczący około dziewięćdziesiąt stron, przedstawiający w zarysie pytania bez odpowiedzi i zwracający uwagę na zwyczaj Caseya "ścinania zakrętów". Casey miał kredę na nogach od grania blisko linii faula przez całe życie. Nathan jednak nie miał dymiącego pistoletu.

Goldwater wybrał na nowego szefa sztabu Komisji Senackiej wysokiego, chudego 39-letniego operatora CIA, który miał dziesięcioletni staż w Dyrekcji ds. Operacji - Roba Simmonsa. Simmons pracował tajnie w Tajwanie w latach 1975-1978 i przeprowadził operację, która uniemożliwiła Tajwańczykom uzyskanie materiałów do produkcji broni jądrowej. Plany i akta rządu tajwańskiego dotyczące bomby skradziono i odradzono próby zakupu ważnych części. Pierwszym jego zadaniem dla Komisji Senackiej było zakończenie śledztwa w sprawie Caseya.

- Nie chcę nic dłuższego niż jedna strona - powiedział Goldwater prosząc o sprawozdanie końcowe.

Simmons wyprodukował raport na pięć stron, ponownie potwierdzający poprzednie orzeczenie komisji: Me znaleziono podstaw, aby sądzić, że pan Casey jest niezdatny do piastowania urzędu dyrektora Centralnego Wywiadu. Biorąc pod uwagę to, że Casey nigdy nie ujawnił swych finansów w całości, Simmons zastosował terminologię ze służby w armii: Casey co najwyżej nie zwracał uwagi na szczegóły.

Pod koniec listopada Simmons pojechał do Langley z jednym egzemplarzem. W gabinecie Caseya na siódmym piętrze, umeblowanym teraz meblami francuskimi z okresu Empire, szef sztabu komisji czuł się trochę jak młodszy oficer przynoszący generałowi reprymendę z kwatery głównej. Simmons wyjaśnił, że ten raport był osiągnięciem. Spodoba się wszystkim - lub prawie wszystkim - członkom komisji i zamknie tę kwestię na dobre. - Są ludzie, którzy chcą opublikować raport liczący osiemdziesiąt do stu stron - stwierdził Simmons.

Casey zaprotestował mówiąc, że jest czysty.

- Walka o ten kompromis - powiedział Simmons - może doprowadzić do długotrwałej wojny z komisją, w której jest wielu niezadowolonych członków.

Simmons dał do zrozumienia, że wojna może być krwawa i skończyć się trwałym brakiem zaufania a nawet odejściem dyrektora.

- Nikt nie odbierze mi mojego stanowiska - powiedział energicznie Casey, wyprostowując się. - Pracuję dla prezydenta.

- To jest ostateczny kompromis - powiedział Simmons.

- No więc - zakończył Casey - będę z tym walczył.

Sprawozdanie - niezmienione - zostało wydane w grudniu, kiedy było już przeżytkiem. Nie było wielu komentarzy i nie było walki ze strony Caseya, który powiedział przyjaciołom i Sophii:

- To wszystko, co piszą w prasie boli tylko jeden dzień.

Simmons zdał sobie sprawę, że Caseya nie będzie można więcej naciskać. Dla ludzi, którzy walczyli w czasie wojny - myślał Simmons - realne niebezpieczeństwo było codziennością, w porównaniu z tym wszystko inne bladło. Posyłali ludzi na pewną śmierć. Schowanie paru dolców było więc niczym. Jakiś sędzia, senator, reporter czy karykaturzysta wyżywał się na tobie. No i co z tego. Służyłeś na wojnie i przeżyłeś.

Casey nadal chciał mieć całościowy plan działania dla Ameryki Środkowej, ale nie było zgody wewnątrz administracji. Prezydent pragnął zgody wśród swoich głównych doradców i nie zadecyduje o niczym dopóki jej nie uzyska. Haig miał obsesję na punkcie Kuby; Weinberger wspominał Wietnam, nadmierne zaangażowanie w nim i eskalację walk, nie pozwoli, żeby amerykańscy chłopcy zostali uwikłani w następną niepopularną wojnę w dżungli. Baker i inni w Białym Domu chcieli, żeby Reagan pozostał przy sprawach wewnętrznych. Byli zdeterminowani, nie chcieli, aby uwaga administracji była odwracana przez zagraniczną przygodę, zwłaszcza promowaną przez Haiga, którego traktowali z coraz większym sceptycyzmem, a nawet niepokojem. Haig nie

przystosował się do nieformalności Reagana. W jednym momencie kadził Reaganowi, w drugim był władczy, wykładając mu, że polityka zagraniczna Reagana opiera się na szczególnym kierunku działania, tym do którego zachęcał Haig. Niejednokrotnie kompromitował własne zalecenia.

Casey był prawdopodobnie jedynym starszym rangą urzędnikiem administracji, który umiał współpracować z Haigiem. Regularnie we wtorki jedli razem śniadanie, często w towarzystwie zastępców; raz w Departamencie Stanu, raz w CIA. Casey uważał, że Haig rozumie politykę zagraniczną i miał pewną znajomość świata, a także podzielał twardogłowe poglądy Caseya.

Jeżeli Casey miałby uruchomić coś konkretnego w celu uratowania Salwadoru, to będzie musiał żonglować interesami i żądaniami Hai-ga, Weinbergera i aparatu politycznego Białego Domu. Promocja demokracji - dobrze, ale to nie wystarczy.

Haig i Enders zgodzili się, że muszą rozszerzyć tajne działania. Najlepiej będzie, jeżeli Stany Zjednoczone podłączą się do czyjejś operacji, tak jak wspomagały działania francuskie w Czadzie.

Dewey Clarridge znalazł drogę przez Buenos Aires, gdzie placówka CIA miała niezmiernie bliskie stosunki z argentyńskimi generałami rządzącymi tym krajem. Argentyński wywiad wojskowy - G-2 - wyniósł antykomunizm do rangi etosu i prowadził program indoktrynacji kontrmarksistowskiej. Generałowie niepokoili się o Montoneros - partyzantów przeciwnych ich dyktaturze mających bazy w Nikaragui. Argentyna wspierała ruch oporu skierowany przeciw sandinistom i szkoliła około tysiąca ludzi w Hondurasie, na północ od granicy nikaraguańskiej.

Clarridge przedstawił to Endersowi i grupie wewnętrznej. Jedyną alternatywą była praca poprzez Chile, a tamta dyktatura była gorsza i

bardziej widoczna.

- Czy zrobiliby to Izraelczycy? - zastanawiał się Enders.

- Nieopłacalne - odpowiedział Clarridge. - Argentyńczycy są na

miejscu.

Enders naszkicował Haigowi możliwe tajne działanie. l    - To nie wystarczy - powiedział Haig. Chciał namierzyć słabe miejsce. Skoro Biały Dom nie chce poprzeć bezpośredniego uderzenia na * Kubę, to może, na przykład, uderzyć bez ostrzeżenia na kubański obóz f szkoleniowy w Etiopii? Ale Haig nie mógł uzyskać poparcia dla swojej < propozycji nawet od własnego Departamentu Stanu. Obawiał się, że ! operacja nikaraguańska okaże się dywersją; będzie wyglądać na mocną, ale nie będzie niczym wielkim. Jeżeli nie zadziała, to Stany Zjed-

noczone odstąpią. Ale była to jedyna propozycja, która miała poparcie w Białym Domu, Obronie i CIA.

W poniedziałek 16 listopada 1981 r. Reagan zwołał Radę Bezpieczeństwa Narodowego w Pokoju Gabinetowym. Enders, który zdobył poparcie grupy rdzeniowej, dokonał prezentacji:

- Programem politycznym dla Salwadoru musi nadal być demokracja - powiedział. - Instytucje demokratyczne muszą być wprowadzone tam i w innych krajach Ameryki Środkowej. Jest to jedyny sposób na uzyskanie legalności dla nas i dla nich.

Koniecznie trzeba zwiększyć pomoc gospodarczą i wojskową może ponad 300 milionów dolarów dla tego regionu i dla Karaibów. Musimy znaleźć sposób na powrót do negocjacji z Nikaraguą albo będziemy musieli posłać wojska. Pójście do źródła - na Kubę -jest niemożliwe, bo nie jesteśmy gotowi i prawdopodobnie byłoby to zbyt duże przedsięwzięcie. Wojna musi być przeniesiona do Nikaragui poprzez tajne działania - stwierdził Enders i dodał: - Ta operacja nie obali sandinistów. Będzie nękać rząd, wyczerpie go.

Haig był jedynym, który wyraził obiekcje, wyrażając wątpliwości, ale nie bezpośredni sprzeciw. W zasadzie prezydent się zgodził i przyjął szeroki wachlarz działań, ale wstrzymał się z aprobatą tajnego planu CIA wsparcia Argentyńczyków.

Haig miał po raz ostatni spróbować dyplomacji i sześć dni później poleciał do Mexico City, aby spotkać się z wiceprezydentem Kuby Car-losem Rafaelem Rodriguezem. Nie mógł jednak znaleźć podstaw do zgody z Kubańczykami.

We wtorek, l grudnia, Haig i Casey jak zwykle zjedli razem śniadanie, po południu spotkali się z Reaganem i z Grupą Planowania Bezpieczeństwa Narodowego w Pokoju Sytuacyjnym w Białym Domu. Grupa ta była nieformalnym zebraniem na wysokim szczeblu dla omawiania ważnych zagadnień polityki zagranicznej. Uczestniczyli w niej: prezydent, wiceprezydent, Meese, Baker, Deaver, Haig, Weinberger i Casey. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Richard Alien właśnie wziął urlop do czasu ujawnienia wyniku śledztwa w sprawie zarzutów, jakoby przyjął tysiąc dolarów od dziennikarzy japońskich i przetrzymywał je w sejfie w Białym Domu.

Casey przedstawił zarys tajnego planu. Chciał 19 milionów dolarów, aby pomóc Argentynie stworzyć 500-osobową grupę, która byłaby jądrem antysandinistowskiego ruchu oporu. Bazą wypadową do jej działania byłyby obozy w Hondurasie. Prawdopodobnie trzeba będzie więcej pieniędzy, powiedział, a 500-osobowa grupa z pewnością się rozrośnie.

Trojka z Białego Domu nie zaoponowała. Haig dalej uważał, że jest to półśrodek, ale zgodził się. Weinberger był zadowolony, że plan nie uwzględniał Pentagonu. Bush był rad widzieć skromne oznaki odżycia zdolności paramilitarnych agencji. Niewiele było dalszej dyskusji.

Tamtego dnia Reagan podpisał oświadczenie o szerokim zakresie autoryzujące działania polityczne i paramilitarne dążące do uniemożliwienia sandinistom wspierania różnych ruchów rebelianckich w Ameryce Środkowej, łącznie z Salwadorem.

Generał David C. Jones, prezes szefów połączonych sztabów, starszy wojskowy i jedyny, który przetrwał w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego z czasów administracji Cartera, patrzył na aprobatę operacji w Nikaragui z niejaką konsternacją. Czytał informacje wywiadowcze i nie sądził, że wszystkie kłopoty w Ameryce Środkowej spowodowane były przez Kubę bądź Związek Radziecki. Casey widział problem przez pryzmat konfliktu Wschód-Zachód, tak jakby problemy miały zniknąć, gdyby zniknął komunizm. Dla Jonesa większy niepokój budziły problemy społeczne i gospodarcze, sprawiające, że kraje te były podatnym gruntem na powstania marksistowskie. Widział, jak starsi urzędnicy administracji Reagana łapali cząstki informacji wywiadowczej, aby uzasadnić pewien sposób działania. Jones wiedział wystarczająco dużo na temat wywiadu, aby zdawać sobie sprawę, że informacja może być uzyskiwana i wykorzystywana do zaznaczenia roli komunizmu. Ale najgorszy z tego wszystkiego był wybór Argentyńczyków. Jones znał ich - dobrzy antykomuniści, ale nie zrobią wiele. Nikaragua była oddalona od Argentyny o ponad 4.000 km (z Buenos Aires do Managui było 5.931 km drogą lotniczą). Dlaczego oni tak się martwią, że banda partyzantów Montonero może zorganizować rewolucję przeciw reżimowi argentyńskiemu z odległości kontynentu? Nie miało to sensu z wyjątkiem tego, że na Argentyńczyków można wpłynąć i zrobią wszystko, o co Stany Zjednoczone poproszą.

Ocena w Białym Domu była taka, że administracja nie będzie w stanie uzyskać wsparcia ludzi ani Kongresu, jeżeli rola USA będzie jawna i będzie podlegała dyskusji.

Poza tym wszyscy na tych zebraniach wydawali się być nawiedzani przez duchy Wietnamu. Jones i inni szefowie chcieli więcej niż pięćdziesięciu pięciu doradców w Salwadorze, co było pułapem nałożonym przez Biały Dom. Ale Jones dostrzegał, że wszyscy inni byli chorobliwie zaniepokojeni, że zwiększenie liczby amerykańskich doradców będzie musiało się odbyć otwarcie i że wtedy zacznie się retoryka: Tak

weszliśmy do Wietnamu. To jest pierwsze wejście. To jest pierwsza część

eskalacji.    ;

Również Inman sceptycznie obserwował opracowanie i zatwierdzę- > nie tajnej akcji w Nikaragui. Wprawdzie ukryte wsparcie dla argentyńskiej operacji paramilitarnej było drogą pośrednią, bardziej umiarkowaną niż niektóre pomysły Haiga. Było jednak brutalnie oczywiste, że administracja nie chciała poświęcić swej dobrej woli ani kapitału politycznego w Kongresie, by zdobyć aprobatę dla takiej polityki. Otwarta prośba do Kongresu o fundusze spowodowałaby publiczną dyskusję. Zdaniem Inmana wewnętrzne sprawy polityczne znowu napędzają tajne operacje. Nie mógł jednak wiele na to poradzić. Casey dał jasno do zrozumienia, że sam zajmie się tymi operacjami, że linia władzy będzie biegła bezpośrednio od Caseya do Dyrekcji ds. Operacji - w tym wypadku do nowego szefa sekcji ds. Ameryki Łacińskiej, Deweya Clarridge'a.

Inman uważał jeszcze inną część tej operacji za niepokojącą. Tajne akcje zaczynały się wtedy, kiedy Biały Dom i Departament Stanu były sfrustrowane dyplomacją. Jasne było, że to był właśnie taki przypadek. Droga dyplomatyczna nie przyniosła powodzenia, delikatne kroki negocjacji i nie kończące się spotkania, propozycje za i przeciw, cała procedura dyplomatyczna była męcząca. Tajne działanie było skrótem. Dawało administracji, zwłaszcza nowej, komfort działania, uczucie, że istnieje tajny sposób zrobienia czegoś, że istnieje ukryta polityka zagraniczna po cichu promująca interesy USA.

Inman zastanawiał się też nad ludźmi, którzy będą wspierani milionami dolarów. Kim są? Jakie są ich cele? Czy są takie same jak cele Stanów Zjednoczonych? Czy można ich kontrolować?

Jeśli prawdziwym celem jest wstrzymanie przepływu broni z Nikaragui do Salwadoru - który w znacznej mierze został już wstrzymany - to coś jest źle. Zakaz przekazywania broni nie jest czymś, co normalnie robi się tajnie. Pomiędzy tymi dwoma krajami nie ma wspólnych granic -jedyna droga lądowa prowadzi przez Honduras. Stany Zjednoczone miałyby absolutne prawo udzielać tajnej pomocy Hondurasowi i Salwadorowi, żeby zatrzymać przepływ broni. Byłoby to bardziej skuteczne jako jawne, publiczne przedsięwzięcie, z jawną kontrolą granic. Ale oczywiście nikt nie chce pofatygować się, żeby sprzedać to Kongresowi.

Najłatwiejsza droga wodna do przepływu broni z Nikaragui do Salwadoru prowadzi przez zatokę Fonseca - krótki, 32-kilometrowy przebieg. Amerykański attache marynarki wojennej w Salwadorze i inni obserwowali zatokę jak jastrzębie. Nic nie mogło przemknąć.

Inman próbował znaleźć delikatny sposób podzielenia się tym sceptycyzmem w agencji. Zapytał Caseya, czy zastępca dyrektora operacyjnego John Stein wspierał go w tym działaniu, gwarantując obecność doświadczonego profesjonalisty poinformowanego o każdym kroku, kogoś, kto zada pytania i wyrazi obiekcje.

Ale Casey był niecierpliwy i pozostawił Inmana pod wrażeniem, że jego poglądy nie były ani potrzebne, ani mile widziane. Mruknął coś pod nosem.

Według wymagań nowe zatwierdzenie musiało być zgłoszone komisjom ds. wywiadu Senatu i Izby. Przewodniczący Komisji Senackiej Gol-dwater był po operacji biodra, więc zebraniu przewodniczył Moynihan. Kiedy przedstawiono zarys zatwierdzenia i wspierającego opracowania, Moynihan nie mógł w to uwierzyć. Jeżeli chcieli wywrzeć nacisk na sandi-nistów - myślał - to jest to zrozumiały cel, ale na litość boską, nie wykorzystujcie argentyńskich generałów. Argentyńczycy byli symbolem prawicowych rządów dyktatorskich. Połączenie z nimi sugerowało, że Stany Zjednoczone aprobują kontrrewolucję. Pod niektórymi względami Somo-za był nie więcej, niż argentyńskim generałem w nikaraguańskiej oprawie. To był idiotyzm, nie było w tym żadnej politycznej zręczności. Moynihan mógł zadawać pytania i robił to, ale nie mógł zrobić nic więcej.

Prawo wymagało, żeby komisja była informowana o większych: spodziewanych działaniach wywiadu. Prowadzenie polityki spraw zagranicznych, obrony i wywiadu było konstytucyjnie zastrzeżone dla prezydenta. Każdy prezydent, a ten zwłaszcza, będzie strzegł tych uprawnień zazdrośnie. Moynihan nie sprzeciwił się, więc komisja nie mogła wiele zdziałać, chyba, że chciała odmówić funduszy na działanie. Ale prezydent miał awaryjny fundusz rezerwowy na działania wywiadowcze w wysokości 50 milionów dolarów. Sprawa będzie trudna.

Był jeszcze jeden problem. Członkowie komisji byli zaprzysiężeni do zachowania tajemnicy. Tę przysięgę Moynihan traktował poważnie. Tak więc komisja miała związane ręce - przekazano jej najnowszą tajemnicę. Milczenie poza salą komisyjną w domyśle oznaczało zgodę. Pojedynczy członek mógłby podjąć się publicznego ujawnienia sprawy lub prywatnego przecieku, ale musiałby być moralnie pewny, że jest to właściwe postępowanie. Jak może ktokolwiek przeciwstawić to, czego dowiedziano się w czasie godzinnego spotkania, setkom godzin obliczeń i dyskusji, które - miał nadzieję - poświęciła temu zagadnieniu Rada Bezpieczeństwa Narodowego i CIA? Moynihan miał uczucie, że komisja była kooptowana, ale był to tylko przebłysk, lekki niepokój.

Przynajmniej lepiej było wiedzieć. Teraz on i komisja mogli zadawać dalsze pytania, gdy operacja jest w toku.

W Izbie Casey sam dokonał ściśle tajnej prezentacji dla Komisji ds. Wywiadu. Powiedział, że operacja już się zaczęła - zaczęli ją Argentyńczycy, a Stany Zjednoczone dołączają do niej. Już założono obozy w Hondurasie, tam Argentyńczycy, za pozwoleniem Hondurasu, mają bazę.

- Żeby co robić?

- Uderzać w cele wewnątrz "Nikałały"-powiedział Casey. Nie potrafił prawidłowo wymówić "Nikaragua". Gdy dochodził do tego wyrazu, przerywał za każdym razem, próbując zrobić to dobrze, ale wychodziło: "Nikała-ła". - W każdym razie - powiedział Casey - oporowa grupa contra uderzy na konkretne i rozpoznawalne cele w tym kraju, części kubańskiej struktury wspierającej, zaangażowanej w poparcie dla powstania.

-Jak? Kiedy?

- Doborowe oddziały komandosów w działaniach na pograniczu, uderzające w cele w środku nocy i powracające do baz w Hondurasie.

Wielu członków Izby prawie podskoczyło. Nie spodziewali się operacji paramilitarnej, zwłaszcza na taką skalę. Było mnóstwo pytań. Co się stanie, gdy złapią was na szkoleniu w Hondurasie? Co będzie, jeśli sandiniści wejdą do Hondurasu w ramach odpowiedzi? Czy może to spowodować wrogość pomiędzy tymi krajami? Co będzie, jeżeli reakcją sandinistów będzie prośba o intensywniejszą pomoc Kubańczyków?

Casey odparł, że na te teoretyczne pytania nie można odpowiedzieć dokładnie.

Reprezentant Lee H. Hamilton - szanowany i ostrożny demokrata z Indiany - zastanawiał się, czy ta operacja jest legalna w ramach prawa międzynarodowego oraz rozmaitych traktatów miejscowych. Stany Zjednoczone dołączają się do agresji przeciw krajowi, z którym mają stosunki dyplomatyczne. Jak można to zrobić?

-Agresorami są Kubańczycy i Nikaraguańczycy - odpowiedział Casey. - Oni popierają powstania. - Wyrażał się jednak niejasno na temat dat i kwot. Wyrażał się o tym, jak o rzeczy wiadomej.

Jego podejście nie robiło dobrego wrażenia, nawet na republikanach w komisji. Reprezentant J. Kenneth Robinson, konserwatywny wirginijczyk i kolega z administracji, spojrzał na Caseya i powiedział surowo: - Nie przemyślałeś reperkusji.

Casey obserwował napływ informacji wywiadowczej od polskiego pułkownika Władysława Kuklińskiego, źródła agencji w polskim sztabie ganeralnym. Informacja ta pochodziła prosto z wewnętrznego krę-

gu i opracowano nadzwyczajny system sygnałów, tajnych przekazów i połączeń w celu zapewnienia terminowości danych. Pułkownik przekazał plan operacyjny stanu wojennego jako sankcji dyscyplinarnej nakładanej przez Rząd Polski na niezależny związek zawodowy Solidarność. Casey dopilnował, żeby zostało to przekazane bezpośrednio prezydentowi. Było to wielkie osiągnięcie dla CIA- w planie brakowało tylko daty. Wszyscy wstrzymali oddech.

Na początku listopada Langley otrzymało pilną prośbę ze swojej warszawskiej placówki. Pułkownik Kukliński przekazał uprzednio ustalony sygnał alarmowy oznaczający, że jest pewien, iż zostanie wkrótce wykryty. Na zebraniu w tym dniu Sowieci stwierdzili, że ich tajne plany przeciekają do Stanów Zjednoczonych. Oficjalnie Kukliński musiał również wyrazić oburzenie. Chciał wyjechać. Musiał zniknąć.

Takie były warunki - CIA obiecała mu azyl, kiedy on uzna taką konieczność. Casey zatwierdził rozkaz "wyprowadzenia", pozwalając placówce warszawskiej tajnie i w pośpiechu zabrać pułkownika, jego żonę i jednego z jego synów. Było to przedsięwzięcie skomplikowane, kosztowne i ryzykowne - tworzenie podziemnej kolei dla trzech osób. 6 listopada 1981 r. cała trójka była bezpieczna poza Polską, w drodze do nowych tożsamości w Stanach Zjednoczonych.

Brak informacji pułkownika dawał się mocno odczuwać. Kiedy specjalne jednostki milicji zaczęły masowe aresztowania 5 tysięcy działaczy Solidarności we wczesnych godzinach porannych 13 grudnia, CIA została zaskoczona. Pierwszy niezależny ruch związkowy w kraju komunistycznym został skutecznie skończony.

Inman stawał się coraz bardziej niespokojny. Tajne działania odbiegały bardzo daleko od tego, co uważał za prawdziwą misję agencji wywiadowczych. Wywiad był gromadzeniem tego, co Inman nazywał "pozytywną informacją wywiadowczą" - informacji na temat innych krajów, która była przydatna dla amerykańskich twórców polityki.

Inman skoncentrował się na "oznakach i ostrzeżeniach" na temat działalności rządów. Oznaczało to rozwinięcie wywiadu osobowego, inwestycje w satelity i sygnały w celu zapewnienia różnorodności źródeł i terminowego napływu informacji. Potrzebny był także długoterminowy plan wychodzący pięć - siedem lat naprzód. Wiedział jednak, że żadna administracja nie będzie się zbytnio przejmować tak odległą przyszłością - bieżące problemy pochłaniały 99 procent uwagi. Inman uruchomił kampanię na temat przyszłości w stylu Caseya - zamówił opracowanie, zwoływał zebrania, koncentrował uwagę. W marcu 1981

roku przekonał doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Richarda Al-lena, żeby ten poprosił każdy departament i agencję o opracowanie i wykazanie wszystkich problemów światowych, z jakimi spodziewały się mieć do czynienia w okresie od 1985 do 1990 roku. Obejmowało to wszystkie działania Sowietów, powstania polityczne, gospodarkę światową, terroryzm, rozprzestrzenianie broni jądrowej.

Korzystając ze swoich kontaktów w Marynarce Wojennej Inman pomógł wystosować podobną prośbę o opracowanie do połączonych szefów sztabu.

Biały Dom poprosił Caseya o koordynację tej akcji, ale, jak się spodziewał Inman, Casey prędko przekazał to zadanie jemu. Inman poprosił departamenty o wykaz potrzeb wywiadu i nie napotkał oporu, ponieważ było to biurokratycznie niegroźne. W ciągu kilku miesięcy Inman miał katalog, czy listę życzeń, co do której wszyscy mogli się zgodzić, bo żadna pozycja nie miała pierwszeństwa. Następnie - była to trudna część - poprosił każdy departament i agencję o stwierdzenie, co według nich mogły i musiały one zrobić w każdej z dziedzin i o listę tego, czego oczekiwały w danej dziedzinie od innych departamentów i agencji.

Gdy Inman skończył, luki były ewidentne. Trzeba było podnieść jakość łączności dla tajnych agentów. Od pewnego czasu CIA korzystała z tzw. "nadajnika serii" (burst transmitter), który przekazywał długą wiadomość z dużą szybkością w kilka sekund lub mniej, zmniejszając szansę wykrycia. Postęp technologiczny był niesamowity, ale kosztowny. Innym problemem była miniaturyzacja. Urządzenia elektroniczne, również w satelitach, musiały być na tyle małe, by można je było zmieścić na stacjach kosmicznych albo żeby je ukryć w krajach za Żelazną Kurtyną. Musiały działać latami i nie wymagać konserwacji.

Inman był pewny, że pozyskiwanie informacji wywiadowczej musiało być nastawione na trudne przypadki - kryzys lub wojnę. Wymagało to możliwości komunikowania i przekazywania dużych partii informacji do miejsc i z miejsc, które niekoniecznie były na liście "gorących". Wywiad amerykański potrzebował też więcej systemów pomocniczych, alternatywnych źródeł, zwiększenia częstotliwości zasięgu zdjęć satelitarnych i wywiadu sygnałowego oraz bardziej terminowego przetwarzania informacji. Do jesieni 1981 roku Inman miał pierwszy projekt planu zatytułowanego: Możliwości wywiadu 1985-1990. Casey przestudiował go, zadał mnóstwo pytań i zażądał kilku zmian, ale ogólny plan podobał mu się. Plan ustalał jednomyślność co do wymogów i określał, w jaki sposób mogą one być spełnione. Podstawowe

pytanie dotyczyło pieniędzy: czy wielomiliardowa podwyżka budżetów będzie częścią kontyngentu obronnego Reagana? Inman był pewien, że zdoła zdobyć uznanie Departamentu Obrony dla programu. Zastępca sekretarza obrony Carlucci uważał, że pozyskiwanie informacji wywiadowczej jest pierwszą linią obrony i że ulepszenia zmniejszą koszty, na dłuższą metę oszczędzając miliardy w budżecie obrony.

Casey uzyskał zgodę wśród wszystkich departamentów i agencji. Dopiero wtedy zaczął przekonywać prezydenta do grubego na 2,5 cm, ściśle tajnego planu. Niewiele było delikatniejszych dokumentów w rządzie amerykańskim - była to mapa przyszłości wywiadu.

Prezydent Reagan spotkał się z Grupą ds. Planowania Bezpieczeństwa Narodowego by omówić pięcioletni plan wywiadu. Grupa stawała się podstawowym forum polityki zagranicznej roztrząsającym zagadnienia. Plan Inmana przewidywał budżet wywiadu, który w 1980 roku wynosił 6 miliardów dolarów, a który wyniesie ponad 20 miliardów w pierwszym roku planu - 1985. W psychologicznej koncepcji pokoju poprzez siłę, sprawne pozyskiwanie informacji wywiadowczych było głównym filarem. Wykorzystywanie amerykańskiej przewagi w technologii, w kosmosie i elektronice spodobało się Reaganowi.

Po przeglądzie i dyskusji prezydent powiedział:

- Nie sądzę, abyśmy mogli sobie pozwolić na to, żeby tego nie zrobić.

ROZDZIAŁ 9

W Białym Domu narastał niepokój, w miarę jak sprawozdania wywiadowcze uwiarygodniały groźbę Kadafiego zabicia Reagana lub rozpoczęcia popisowej akcji terrorystycznej przeciw Stanom Zjednoczonym. Dla Casey była to klasyczna "mozaika" - małe kawałeczki składające się na dość wyraźny obraz.

Akta zaczęły się gromadzić pod koniec sierpnia, kiedy to pewne źródło europejskie doniosło, że ważny Palestyńczyk naradził się z członkiem libijskiego sztabu generalnego i zgodził się na połączone działanie przeciw Reaganowi. Sprawozdanie od innego Palestyńczyka na wysokim szczeblu twierdziło, że ponownie powołano ugrupowanie Czarny Wrzesień w celu działania na cele amerykańskie i izraelskie. Było też źródło etiopskie, które doniosło o groźnych uwagach Kadafiego w Addis Abebie.

Na początku września krewny libijskiego dyplomaty w New Delhi napisał do tamtejszej ambasady USA - twierdząc, że Libia planuje zamach na Reagana. Był to fragment, nie testowany i niespodziewany. Czy był to krzyk sumienia, który należało traktować poważnie? Casey uważał, że powinno się zwracać uwagę nawet na nieprawdopodobne źródła, dopóki informacja nie zostanie zdyskontowana.

Potem przypadkowy informator ze świetnym dostępem do starszych libijskich oficerów wojskowych przekazał dwa sprawozdania: jedno mówiące, że Libia ma zamiar zaatakować interesy USA w obrębie Morza Śródziemnego; drugie mówiące, że Libijczycy w Rzymie przygotowują się do porwania lub zamordowania ambasadora amerykańskiego we Włoszech, Maxwella Rabba.

9 września 1981 r. pewna europejska służba wywiadowcza doniosła, że Włosi aresztowali i wydalili Libijczyków, których uważano za zaangażowanych w spisek przeciwko Rabbowi. Tydzień później ta sama służba wywiadowcza potwierdziła, że ugrupowanie palestyńskie zgodziło się pomóc Libii w ataku na Reagana i inne cele amerykańskie.

19 września raport donosił, że Libia przypuści samobójczy atak na lotniskowiec Nimitz stojący na Morzu Śródziemnym niedaleko od wybrzeży Libii.

9 października inny raport europejskiej służby wywiadowczej twierdził, że Kadafi podczas podróży do Syrii, dwa miesiące wcześniej, spotkał się z czterema ugrupowaniami terrorystycznymi w celu zjednania ich poparcia dla atakowania amerykańskich celów w Europie.

17 października 1981 r. informator posiadający sprawdzony dostęp do starszego personelu libijskiego wywiadu doniósł, że Libijczycy wyjechali do Europy w celu przystąpienia do ataków na ambasady amerykańskie w Paryżu i w Rzymie. Sześć dni później to samo źródło wymieniło ambasady w Atenach, Bejrucie, Tunisie, Londynie i Madrycie jako możliwe cele. W ciągu tygodnia ukazał się raport poważnego źródła CIA, że pięciu Libijczyków, być może członków zespołu uderzeniowego, przyjechało do Rzymu. Podczas podróży do Mediolanu 21 października ambasador Rabb został odwołany do Stanów Zjednoczonych dla własnego bezpieczeństwa. Poleciał, nie mając nawet ubrania na zmianę.

30 października włoska służba wywiadowcza SISMI poinformowała CIA, że zespół uderzeniowy przejechał przez Rzym i pojechał w niewiadome miejsce.

12 listopada w Paryżu bandyta uzbrojony w rewolwer oddał sześć strzałów w stronę amerykańskiego charge d'affaires Christiana A.

r

Chapmana. Ledwo zdołał umknąć. Uważano, że odpowiadała za to Libia.

16 listopada pewien informator wszedł do placówki CIA w ambasadzie amerykańskiej za granicą, twierdząc, że właśnie opuścił jeden z obozów szkoleniowych Kadafiego. Podał szczegółowe opisy ćwiczeń szkoleniowych na przykład, jak trafić kawalkadę amerykańskich limuzyn. Przeszedł testy wykrywacza kłamstw.

Tenże informator dodał, że jeśli prezydent Reagan okazałby się zbyt trudnym celem, to Libijczycy mieli potencjalne cele alternatywne -wiceprezydenta Busha, sekretarza stanu Haiga lub sekretarza ds. obrony Weinbergera.

Casey zebrał dalsze tajne informacje wskazujące na to, że Kadafi zaczyna działać. Jeszcze 19 sierpnia, podczas incydentu w zatoce Si-dra, kiedy Kadafi stracił dwa samoloty, Libia podpisała traktat o współpracy z Etiopią i Jemenem Południowym. Było to zgrupowanie trzech radykalnych państw i izolowało to sojuszników USA - Egipt i Sudan pomiędzy Libią na zachodzie a Etiopią na wschodzie. Jemen Południowy, na końcu Półwyspu Arabskiego, był niezmiernie drażniący dla Saudyjczyków. CIA Caseya kontynuowała tajne wsparcie paramilitarne rozpoczęte za czasów Cartera. Kadafi obiecał swemu sojuszowi dokładnie 855,1 milionów dolarów i dokonał pierwszego przekazu 150 milionów - gest powagi, który niepokoił Caseya i analityków.

CIA dowiedziała się o kilku tajnych załącznikach wojskowych do tego traktatu o współpracy pomiędzy Libią, Etiopią i Jemenem Południowym. Trzy kraje zgodziły się utrzymywać na koszt Libii rezerwę 5 tysięcy Libijczyków, 5 tysięcy Jemeńczyków i 50 tysięcy Etiopczyków. 20 tysięcy Etiopczyków miało przejść do Libii.

Raporty CIA twierdziły także, że te trzy kraje uzgodniły koordynację powstania w Somalii, na południowy wschód od Etiopii. Informacja wywiadowcza wykazywała, że Kuba utrzymywała od 11 tysięcy do 13 tysięcy personelu wojskowego w Etiopii, a w Jemenie Południowym było około pięciuset doradców kubańskich.

Kadafi obiecał 3,3 miliarda dolarów pomocy wojskowej od 1975 do 1980 roku na świecie. Pomimo że dotrzymał obietnicy w połowie - przekazał 1,4 miliarda dolarów - to spełnił około 70 procent swoich zobowiązań pomocy wojskowej.

Zamówiono Specjalną Ocenę Krajowego Wywiadu na temat tego paktu. Opracowanie to, ukończone 4 listopada 1981 r., twierdziło, że motywem trzech krajów było pokonanie interesów amerykańskich w regionie.

Casey uważał, że trzeba było sprzeciwić się przedsięwzięciom, stwierdzeniom i obietnicom Kadafiego. Wszelkie ryzykowne przedsięwzięcia wewnątrz granic Stanów Zjednoczonych muszą być udaremnione prawie za wszelką cenę, natychmiast. Ochrona prezydenta jest priorytetem. Biały Dom był zalewany tą informacją - w NID, w PDB i w specjalnych opracowaniach. Casey nie chciał być zaskoczony. Lepiej za dużo niż za mało.

Doradcy Reagana w Białym Domu rozpoczęli wzmożone działania na rzecz bezpieczeństwa, łącznie z wysyłaniem karawany pustych limuzyn po Waszyngtonie dla odwrócenia uwagi, podczas gdy Reagan podróżował w nieoznakowanym samochodzie. Pociski typu ziemia-po-wietrze zostały zainstalowane koło Białego Domu.

Przywiązywanie wagi do bezpieczeństwa i gróźb na wysokim szczeblu w Białym Domu odbiło się echem w całym rządzie. Każdy krok uważany był za odpowiednią reakcję. Casey przypominał kolegom w administracji o wcześniejszym, prawie udanym zamachu na Reagana, o postrzeleniu papieża, o zabiciu Sadata.

4 grudnia New York Times doniósł, że 5-osobowa libijska grupa uderzeniowa wjechała do Stanów Zjednoczonych. W ciągu trzech dni ukazały się reportaże, z których wynikało, że była to grupa 10-osobo-wa. Służba Imigracji i Obywatelstwa wysłała 7-stronicową notę opieczętowaną "niezmiernie ważne" do swych głównych biur na przejściach granicznych i lotniskach. W telewizji ukazały się składane rysopisy pięciu rzekomych zamachowców.

W tym popłochu główni doradcy Reagana - Meese, Baker i Deaver - doszli do wniosku, że też mogą być celami. Przydzielono im ochroniarzy. Samochód tajnych służb jechał za autobusem przewożącym codziennie córkę Deavera do prywatnej szkoły Holton Arms i z powrotem.

Zadanie koordynowania polityki libijskiej dał Haig Robertowi C. ,3ud'owi" McFarlane'owi, byłemu podpułkownikowi w Marynarce Wojennej, który był radcą w Departamencie Stanu. Po pięciu tygodniach spotkań między agencjami McFarlane wysłał Haigowi 10-stro-nicowąnotę oznaczoną "Działanie/Ściśle tajne/Ważne". Na stronie dziewiątej Haig zaznaczył, że optuje za współpracą Departamentu Obrony oraz CIA w celu opracowania reakcji na libijskie prowokacje angażujące siły amerykańskie i egipskie w działaniach tajnych, taktycznych powietrznych i komandoskich. Odwieść od planowania większych działań z udziałem sił naziemnych. USA nie dokonają inwazji Libii, ale Haig chciał zbadać alternatywy z tym graniczące.

Zalecono wzmożenie pozyskiwania informacji z lotów inwigilacyj-nych SR-71 i U-2 kosztem 200 tysięcy dolarów za każdą pięciogodzinną misję.

Na ściśle tajnym spotkaniu NSPG, 30 listopada 1981 r., prezydent Reagan poprosił o opracowanie planów reakcji militarnej przeciwko Libii w razie dalszych prób zamachów na amerykańskich urzędników lub obiekty. Haig, Carlucci (zastępujący Weinbergera) i Casey opracowali dla Reagana, 5 grudnia, długą "Ściśle tajną" notę na temat planowania antyterrorystycznego w stosunku do Libii. Zawierała wszystko - od planu porozumiewania się z Kongresem i środkami masowego przekazu do awaryjnych sankcji ekonomicznych przeciw Libii. Najważniejsza była część na temat nagłych działań wojskowych. Departamenty Stanu i Obrony oraz CIA jednogłośnie zalecały prezydentowi, żeby natychmiast poinstruował połączonych szefów sztabów, aby przygotowali zasoby do wykonania akcji militarnej przeciw Libii, w ramach ; samoobrony, po dalszej prowokacji ze strony Libii. i

"ściśle tajny wykres wymieniał pięć "stopniowanych reakcji". Naj-» pierw - bezpośredni atak na miejsca szkoleń terrorystów w Libii. Satelity i inne instrumenty wywiadowcze rozpoznały szesnaście możliwych celów, z których trzynaście było na wybrzeżu. Mogła to wykonać Marynarka Wojenna z bombowców startujących z lotniskowców, którym dano "średnią" szansę powodzenia. Czas reakcji po prezydenckim rozkazie uderzenia ustalono od ośmiu do czterdziestu ośmiu godzin. Inną alternatywą były bombowce B-52, ale dano im "niską" szansę powodzenia, ponieważ konieczny był dobry zapis radarowy, a uzyskanie takiego było mało prawdopodobne; bombowce miały czas reakcji od dwudziestu ośmiu do czterdziestu godzin. Trzecią alternatywą były samoloty AC-130 mające tylko "średnią" szansę powodzenia. Pentagon nie zachęcał do takiej operacji i nie przedstawiał optymistycznego obrazu szans powodzenia.

Drugą ewentualnością było uderzenie na lotniska Kadafiego, trzecią - uderzenie na jego obiekty marynarki wojennej, czwartą - uderzenie na zapasy sprzętu wojskowego. Piąta - to atak na okręty marynarki wojennej w porcie, wykorzystując specjalne jednostki Navy Seal. Tej ostatniej ewentualności dano "średnią do wysokiej" szansę powodzenia, ale podano czas reakcji jednostki Seal wynoszący czterdzieści do siedemdziesięciu dwóch godzin po tygodniowym lub dwutygodniowym okresie przygotowywania misji. Możliwe było wykonanie takiego ataku tajnie i była to jedyna alternatywa, której dano szansę powodzenia lepszą niż 50 procent.

W niedzielę 6 grudnia 1981 roku Kadafi wystąpił w wywiadzie na żywo w programie This Week with David Brinkley (Bieżący tydzień z Davidem Brinkleyem) w telewizji ABC. Przemawiając ze swojego prywatnego biura w Trypolisie Kadafi kategorycznie zaprzeczył, jakoby 1 wysyłał grupy uderzeniowe czy szwadrony zamachowe.

- My odmawiamy zamachu na kogokolwiek - powiedział libijski przywódca, podpierając się pod brodą, chwilami patrząc w górę rozmarzonym wzrokiem. - To zachowanie Ameryki, przygotowywanie się do zamachu na mnie, do zatrucia mi jedzenia. Dużo próbowali, żeby to zrobić. - Wezwał administrację, żeby pokazała dowody. O Amerykanach Kadafi powiedział: - Jacy wy jesteście głupi ludzie... To jest głupie, ta administracja i ten prezydent. Ameryka musi się pozbyć tej administracji, ściąć ją, tak jak zrobili z Nixonem.

Pod naciskiem pytań Kadafi powiedział: - I zobaczycie, Reagan to kłamca, a jego administracja prowadzi przeciw Libii terroryzm wojskowy, gospodarczy, psychologiczny. Jesteśmy gotowi ocenić śledztwo. Jesteśmy pewni, że nie wysyłaliśmy żadnych ludzi, żeby zabili Reagana, ani żadnych innych ludzi na świecie. To wielkie kłamstwa.

Wiceprzewodniczący Senackiej Komisji ds. Wywiadu Moynihan odpowiedział, że to Kadafi jest kłamcą i zwariowanym dyktatorem: -Mamy niezbite dowody na to, że urzędnicy rządu amerykańskiego byli wytypowani jako cele. - Przyparty do muru Moynihan robił uniki. Istniała szansa około 80 procent, że dowody były prawdziwe.

Następnego dnia Reagan stwierdził publicznie:

- Na waszym miejscu nie wierzyłbym w ani jedno słowo z tego, co mówi Kadafi. Mamy dowody i on wie o tym.

Jednak rozmowa w mediach została uznana przez administrację za niewystarczającą. Wysłano Kadafiemu bezpośrednią groźbę. Ponieważ Stany Zjednoczone i Libia nie miały stosunków dyplomatycznych, wiadomość "Ściśle tajna - tylko dla oczu" od prezydenta Reagana została wysłana do pułkownika Kadafiego przez Belgię:

Posiadam szczególowe i sprawdzone informacje na temat kilku sponsorowanych przez Libią planów i prób zamachów na urzędników rządu USA oraz ataków na obiekty amerykańskie zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i za granicą. Wszelkie akty przemocy kierowane przez Libią lub jej agentów przeciw urzędnikom USA w kraju lub za granicą będą uznane przez rząd USA za zbrojny atak na USA i zostanie odparty wszelkimi sposobami koniecznymi do obrony tego państwa zgodnie z artykułem 51 Karty Narodów Zjednoczonych.

Artykuł 51 zezwalał krajom członkowskim ONZ na podjęcie działań w celu samoobrony. Informację o tym ogólnym ostrzeżeniu zamieściła prasa amerykańska, ale nie wspomniano o powołaniu się na artykuł 51. Urzędnicy powiedzieli raczej reporterom o "niezmiernie poważnych konsekwencjach". 10 grudnia 1981 r. Reagan zaapelował do 1.500 Amerykanów mieszkających w Libii o powrót do kraju i zawiesił paszporty amerykańskie na przyszłe wyjazdy do Libii. Ale nie odcięto napływu ropy naftowej wartej 10 miliardów dolarów, którą Libia sprzedawała Stanom Zjednoczonym.

Ostrzeżenie wydawało się działać. W ciągu następnego tygodnia starszy rangą libijski pracownik wywiadu przyjechał do Stanów Zjednoczonych jako wysłannik i oświadczył, że Kadafi jest "zdesperowany", chce odblokować drogę do Stanów Zjednoczonych i zobowiązał się, że nie będzie działań terrorystycznych ani zamachów.

18 grudnia Dyrekcja ds. Wywiadu CIA wydała "Tajny" raport o rzekomych planach zamachu na najwyższych przywódców USA. W raporcie zauważano, że pierwsze doniesienie o zagrożeniu dla Reagana - podane podczas spotkania Kadafiego z prezydentem Etiopii w drugim tygodniu sierpnia - pochodziło ze "świetnego źródła". Dalej raport wylewał nieco zimnej wody. Następne doniesienia o planach dokonania ataków na starszych rangą urzędników rządu USA pochodzą od źródeł mających jedynie pośredni dostęp, a więc wiarygodność ich podlega wątpliwości. Możliwe jest, iż niektóre doniesienia mogły zostać wytworzone, ponieważ informatorzy wiedzą, że poszukujemy tej informacji.

Późniejsza "Tajna" analiza Departamentu Stanu z jego sekcji wywiadu oznajmiła: Jednakże ewidencja CIA wskazuje, iż źródło jednego z doniesień, jakoby Libia zamierzała zaatakować Szóstą Flotę miało w przeszłości dłuższy kontakt z dyplomatą sowieckim. Inne doniesienia o planach ataków na obiekty amerykańskie zostały zdyskontowane później. W analizie zauważono również, że prawdopodobne jest, iż sprawozdania generują następne sprawozdania, gdy wydaje się to być w interesie Stanów Zjednoczonych. Ogólnie, nota sugerowała, że wszystkie te doniesienia o grupach uderzeniowych mogły być błędną informacją napędzającą samą siebie.

Wiele z tych ostatnich informacji przypisano postaci powiązanej z irańskimi i izraelskimi służbami wywiadowczymi - Manucherowi Ghorba-nifarowi, bogatemu irańskiemu handlarzowi bronią, który był tajnym źródłem CIA. Uznał on początkowe raporty o grupach uderzeniowych za okazję do sprawienia kłopotów Libijczykom i on jeden podtrzymywał ten problem kilka miesięcy. Niedługo CIA ogłosiła Ghorbanifara "łgarzem".

Podczas wywiadu telewizyjnego prezenter sieci CBS Dan Rather zapytał prezydenta Reagana, czy doniesienia o grupach uderzeniowych były nieprawdziwe.

- Nie - odpowiedział Reagan. - Mieliśmy zbyt dużo informacji ze zbyt wielu źródeł i znaliśmy fakty. Próbowaliśmy je stłumić. Staraliśmy się trzymać to wszystko w tajemnicy... ale nasza informacja była ważna.

Kongresmen Michael Barnes, uczenie wyglądający 38-letni demokrata z Maryland, s3yszał tej zimy 1981-82 pogłoski o sporządzaniu tajnych planów dla Ameryki Środkowej. Barnes był przewodniczącym Podkomisji Spraw Zagranicznych Izby zajmującej się zachodnią półkulą, odpowiadającej za Amerykę Środkową, ale nie będąc członkiem Komisji ds. Wywiadu Izby nie mógł dowiedzieć się, co się działo. Barnes miał wpływy w Departamencie Stanu, zwłaszcza u regionalnego sekretarza pomocniczego, Toma Endersa. Był przekonany, że nikt nie mógł oczekiwać od niego wykonywania swojej roboty, jeżeli nie wiedział o większych operacjach CIA.

- Jest coś, o czym chciałbym z panem porozmawiać - powiedział Barnes w rozmowie telefonicznej z Endersem - a nie chcę mówić o tym przez telefon. - Zgodzili spotkać się na śniadaniu w Hay-Adams, szykownym hotelu w centrum, gdzie stoliki były na tyle daleko od siebie, żeby pozwolić na prywatne rozmowy.

Gdy podawano śniadanie, Barnes powiedział: - Mam doniesienia, że CIA angażuje najemników do wysadzania w powietrze mostów w Nikaragui.

- Będzie pan musiał iść do Komisji ds. Wywiadu - odpowiedział Enders obojętnie.

Obydwaj uznawali reguły. Brak zaprzeczenia ze strony Endersa przekonał Barnes'a, że informacja była bliska celu.

Barnes odszukał przewodniczącego Komisji ds. Wywiadu Izby, Edwarda Bolanda - 70-letniego kongresmena z Massachusetts, przyjaciela i byłego współlokatora pokoju marszałka Izby Thoma-sa P. "Tipa" O'Neilla. Boland nie podzielał nieufności młodszej generacji dla operacji wywiadowczych, ale uważał, że Barnes powinien wiedzieć, co się dzieje w jego regionie. Tak więc Boland wyjaśnił Barnes'owi plan CIA wykorzystania Argentyny do szkolenia pięciuset "contras", żeby przerwać przepływ broni z Nikaragui do Salwadoru.

Barnes był oszołomiony. Znał graczy z Ameryki Łacińskiej: nikt, łącznie z CIA, nie będzie w stanie kontrolować Argentyńczyków, znanych ze swej bezwzględności. Równie dobrze agencja mogła wybrać chilijskiego dyktatora Augusto Pinocheta.

Boland powiedział, że nie przewiduje się żadnych działań terrorystycznych, żadnego palenia farm i tak dalej. Działanie CIA miało być ograniczone, nie wydawało się być niczym szczególnie wielkim.

Barnes poprosił Endersa o następne spotkanie, tym razem był to lunch w Metropolitan Club. Gdy się spotkali, zaczął ostro, plan wydawał mu się głupi, bał się, że ludzie będą ginąć.

Enders umiał tak postępować z Barnes'em, żeby go uspokoić. Zgadzał się tylko na konieczne tajne działania. Barnes też powinien się zgodzić. Nie będzie żadnych zamachów. Działanie będzie ściśle kontrolowane, nie będzie pogwałceń praw człowieka.

Barnes nie dawał się przekonać, uważał że operacja CIA da sandi-nistom uzasadnienie i logiczną podstawę przykręcenia śruby prasie, ruchowi robotniczemu, opozycji politycznej oraz powód do sprowadzenia większej ilości Kubańczyków. j Odpowiedź Endersa brzmiała: - Proszę mi zaufać. Jako podsekre- j tarz jestem bezpośrednio zaangażowany. Zrobi się to prawidłowo. / Barnes czuł, że ma związane ręce. Senat miał rzeczywistą władzę w sprawach zagranicznych, wraz z upoważnieniem do ratyfikacji traktatów i zatwierdzania stanowisk na szczeblu wykonawczym. Komisja Spraw Zagranicznych była w najlepszym razie klubem dyskusyjnym. Bez wiedzy o tajnych działaniach, nawet ta rola miała być komisji odebrana. Na publicznym przesłuchaniu komisji Haig odmówił wykluczenia tajnych działań przeciwko Nikaragui, dodając: -Ale złośliwym sędziom śledczym nie wolno interpretować tego jako wyrażenia naszej polityki w ten czy inny sposób.

Barnes odpowiedział: - Bazując na pana odpowiedziach, gdybym był Nikaraguańczykiem, budowałbym schron.

Senator Christopher J. Dodd z Connecticut również czuł się wykluczony z debaty nad Ameryką Środkową, nawet jako członek Senackiej Komisji ds. Stosunków z Zagranicą. Dodd, 37-letni liberalny demokrata, spędził dwa lata jako ochotnik Korpusu Pokoju w górskich wioskach w Republice Dominikany i mówił biegle po hiszpańsku. Słyszał pogłoski o CIA, ale nie mógł mieć całkowitej pewności.

Dodd uważał, że CIA odgrywa tutaj rolę wielkiego imperialisty i wścibskiego Jankesa, pochodzącą z innej epoki. Stany Zjednoczone były jak właściciele niewolników. Dodd uznał, że przy pewnej ilości pracy mógłby się dowiedzieć o ogólnym zarysie planu CIA - tylko, że wtedy wpadłby w sidła "oficjalnego" milczenia, bez możliwości wypowiedzenia się publicznie. Była to sytuacja typu Paragraf 22: albo musiał po-

zostać w niewiedzy na temat tajnych działań i sprawiać wrażenie pa-ranoika, albo, jeśli się o nich dowie, jest zakneblowany.

Dodd przyszedł 10 grudnia 1981 r. na zamkniętą prezentację przed Senacką Komisją ds. Stosunków z Zagranicą dokonaną przez oficera wywiadu CIA na Amerykę Środkową, Constantine'a Mengesa. Wiedział, że Menges jest człowiekiem Caseya i że dostarczy wskazówek, jeżeli nie o samych działaniach, to przynajmniej o niektórych planach. . Spotkanie zamieniło się w polityczną przemowę przeciw Hawanie. Brzmiało to jak agitacyjne przemówienia Reagana - potępiające ko-'. munizm i przypisujące wszystkie nieszczęścia Ameryki Środkowej Moskwie i marksizmowi. Dodd wraz z dwoma kolegami napisał do Caseya pismo wyrażające protest. Było oczywiste, dokąd zmierzają wypadki, choć Dodd nie mógł tego udowodnić, ale gdyby mógł, nie miałby wolności wyrażenia swoich opinii.

Gdy Casey zobaczył na pierwszej stronie Washington Post z 14 lutego 1982 r. artykuł na temat 19-milionowego planu CIA dla Nikaragui, poczuł ulgę czytając: Nie było możliwe dowiedzieć się, czy propozycja CIA została zatwierdzona i wprowadzona.

Następnego dnia po południu między 14:30 a 15:45 Casey przedstawił prezydentowi Reaganowi specjalne ściśle tajne krótkie sprawozdanie w Pokoju Sytuacyjnym. Doniósł, że Dewey"owi Clarridge'owi udało się zorganizować antysandinistowskich bojowników w Hondurasie oraz że działania w Nikaragui niedługo się zaczną. Po tej akcji spodziewano się zmniejszenia nikaraguańskiej predyspozycji do eksportowania rozruchów i rewolucji.

Pod koniec lutego pewien urzędnik, który wiedział jaką informację wywiadowczą otrzymywała administracja i jakie działania uruchomiła, zgodził się mówić podczas długiego spaceru w dzielnicy na przedmieściach Waszyngtonu. Uważał za niepokojące doniesienia o szkoleniu Nikaraguańczyków przez Sowietów na wysokiej klasy samolotach MiG. Było to uważane za "bardzo niepokojące", ponieważ samoloty mogą zapowiadać drastyczyny ruch wojskowy sandinistów w kierunku rozprzestrzenienia wojny wyzwoleńczej do innych krajów Ameryki Środkowej, zwłaszcza do Salwadoru. Haig, Casey i inni dużo myślą strategicznie, w szerokim zakresie. Według ich kalkulacji, MiG-i mogłyby dać Nikaraguańczykom potencjalną kontrolę nad szlakami morskimi na Morzu Karaibskim i koło Kanału Panamsłdego - sytuacja, na którą Stany Zjednoczone nie mogą pozwolić.

Urzędnik powiedział:

- Nikaragua jest w tej chwili rządem kontrolowanym przez Sowietów tak, jak my kontrolowaliśmy rząd Południowego Wietnamu podczas wojny. Kluczem do tego obszaru jest Nikaragua, a nie Salwador, jest za dużo nacisku na Salwador - zilustrował to poprzez kostki domino przewracające się aż po Meksyk.

Urzędnik powiedział, że jeżeli nowe MiG-i pójdą do Nikaragui, to Rea-gan je zlikwiduje przy pomocy jakiegoś rodzaju tajnej operacji. Prezydent nie wyśle wojsk do Ameryki Środkowej - wyjaśnił - ale Reagan nie chce tego powiedzieć publicznie. Reagan nie wyśle też tysięcy doradców.

- A tajne działanie w tej chwili? Jeżeli stawka jest w połowie tak duża, to z pewnością skromne tajne przedsięwzięcie będzie logiczne? Zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę pozytywne wypowiedzi o CIA i tajnej działalności podczas kampanii prezydenckiej?

Odmówił odpowiedzi.

4 marca 1982 roku Jaime Wheelock z rządzącego kierownictwa san-dinistów wygłosił w Waszyngtonie przemówienie, w którym twierdził, że trwa jakaś akcja CIA.

- Zbyt dużo rzeczy dzieje się naraz, żeby był to zbieg okoliczności - powiedział - wszystkie te elementy prowadzą do jednego wniosku: CIA jest jedyną siłą mającą możność zrobienia tych rzeczy naraz. Trudno jest to udowodnić konkretnie, ale ślady istnieją.

W poniedziałek 8 marca 1982 r. Bradlee poprosił mnie na śniadanie o 9:00. Mieliśmy teraz solidne informacje z trzech źródeł, potwierdzające, że operacja w Nikaragui ma aprobatę prezydenta. Powiedział, że nie chce się spieszyć, przypominając mi delikatnie, że klimat polityczny nie przypomina lat siedemdziesiątych. - To jest rząd Reagana - powiedział - i nie stosuje się już założenia, że wyjawianie sekretów CIA jest automatycznie dobre... może być odwrotnie.

- Jakie jest uzasadnienie opublikowania artykułu? - zapytał Bradlee. - Chcę znać przyczynę, daj mi dokładną przyczynę.

- Czy taka operacja lub agresja może działać? - zapytałem. - Czy może pozostać tajemnicą? Czy powinna pozostać tajemnicą?

- Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań - powiedział Bradlee. - Czy CIA wymknęła się spod kontroli? Powiedziałem, że nie sądzę. Reagan przestał mówić.

- Musi być powód do publikacji - powiedział Bradlee. - Administracja Reagana dała do zrozumienia, że podejmie kroki w celu ochrony tajemnic bezpieczeństwa narodowego. To oznacza możliwą sprawę sądową albo Bóg wie co. Czy źródła chcą ujawnienia? - zapytał. - Jaki jest ich motyw?

- Nie są pewni, czy jest to właściwe posunięcie.

- Czemu nie wystąpią i nie powiedzą tego oficjalnie, z nazwiskami? To by z pewnością ułatwiło sprawę.

- Nie są tacy pewni, czy mają ochotę to zrobić - odpowiedziałem. - Są chętni pozwolić Bradleemu podjąć decyzję o publikacji.

- Cholera - powiedział Bradlee.

Później skontaktował się z Goldwaterem, który musiał wiedzieć w ramach nowych przepisów o nadzorze Kongresu. Goldwater oznajmił, że nigdy nie słyszał o tej rzekomej operacji ani jednego słowa. Bradlee powiedział, że jest pewien, iż Goldwater nie okłamałby go.

W ciągu kilku minut Bradlee otrzymał następny telefon.

- Właśnie znów dzwonił Goldwater - powiedział. - Prawdopodobnie zadał parę pytań. I wiesz co! Powiedział, że w tej chwili Casey czeka w moim gabinecie obok. Coś się cholera święci...

Bradlee miał sam porozmawiać z Caseyem, a Goldwater nie mógł odpowiedzieć na żadne pytania. Podtekst tego był taki, że Goldwater coś wie albo że będzie wiedział niedługo.

Casey pognał do biura Goldwatera, aby wyjaśnić co się dzieje. Gol-dwatera nie było przez kilka miesięcy z powodu operacji biodra. Być może opuścił kluczowe spotkanie.

Następnego dnia, we wtorek 9 marca Casey i Bradlee jedli razem lunch w CIA. Bradlee wrócił około 14:30, tuż przed codzienną konferencją prasową Post. Artykuł był gotowy, ale Bradlee nie dał aprobaty. Kiwał głową.

- Jest tyle niejasności w tym, co mówi Casey - powiedział Bradlee. - Jego wymowa jest niewyraźna, jak żuł jedzenie, to było jeszcze więcej zniekształceń, niejasności i uników.

- Czy potwierdził, czy zaprzeczył informacjom? - zapytali redaktorzy Post.

- Ani jedno, ani drugie, gdy się do tego przyłożyć - powiedział Bradlee. -Jednakże Casey mówił o 500-osobowym oddziale tak, jakby istniał albo miał zaistnieć niedługo. W pewnym momencie zasugerował, że będzie się on rozrastał. Nie jest jednak jasne czy ten oddział jest argentyński, czy z CIA. Casey powiedział, że CIA będzie miała na celu wstrzymanie przepływu broni z Nikaragui do Salwadoru. Casey twierdził, że grupa nie będzie wysadzała w powietrze mostów ani elektrowni, jak mówiły nasze źródła, zasugerował też, że to, co zrobi CIA, zaaprobowano trzy czy cztery miesiące wcześniej, w listopadzie.

- Czy jest to jakiś rodzaj potwierdzenia?

- Jest i nie jest - powiedział Bradlee. Czuł się nieswojo, patrzył przez okno gabinetu, odtwarzając w myślach konwersację. - Czegoś

brakuje albo oni próbują nas zniechęcić, nie odstraszyć - dodał. - Ca-sey nie mówił "nie publikujcie artykułu". To by mnie wystraszyło. Dobrze, że nie muszę działać wbrew jemu.

- Czy Casey wysunął argument o bezpieczeństwie narodowym?

- Nie - powiedział Bradlee.

- Projekt artykułu jest gotowy. Czy będziemy go publikować?

- Nie wiem - odparł Bradlee.

Tymczasem tego samego dnia - 9 marca 1982 r. - w audytorium Departamentu Stanu Inman zebrał prasę na niezwykłą sesję objaśnień.

- Jestem Bob Inman - zaczął ponuro -jestem tutaj dzisiaj, ponieważ jestem zaniepokojony i rozgniewany.

Jego zmartwieniem było nagromadzenie wojsk w Nikaragui.

- Jestem zły, ponieważ przez ostatnie parę tygodni obserwowałem, jak urzędnicy państwowi borykają się z trudnościami polegającymi na przekazywaniu informacji i równoczesnej ochronie krytycznych źródeł i metod wywiadu i spotykają się z taką reakcją: Jak możemy warn uwierzyć, jeżeli nie pokażecie nam wszystkich, szczegółowych dowodów! Sceptycyzm posunął się za daleko i mam nadzieję na większą neutralność, na więcej zaufania.

John T. Hughes, zastępca dyrektora DIA, który przedstawił kiedyś dowody zdjęciowe w kubańskim kryzysie rakietowym dwadzieścia lat przedtem, wystąpił i stuknął 180-centymetrowym wskaźnikiem w powiększone na całą ścianę zdjęcia lotnicze Nikaragui (zrobione przez samoloty szpiegowskie typu U-2 i SR-71, nie było żadnych tajnych zdjęć satelitarnych). Wykazywały one, że sandiniści zbudowali trzydzieści sześć nowych baz wojskowych w ciągu ostatnich dwóch lat. W 1979 roku, w momencie rewolucji, sandiniści byli bandą liczącą 5 tysięcy partyzantów, a teraz mają pod bronią 70 tysięcy ludzi. Przerzucając szybko dziwne, ziarniste zdjęcia, Hughes rozpoznał sowiecki sprzęt, łącznie z czołgami i małymi działami polowymi nazywanymi haubicami. - To nie są siły zbrojne - powiedział - odciski palców są kubańskie, a garnizony są ułożone w stylu sowieckim, łącznie z torami przeszkód.

Po pokazie Inman odpowiadał na pytania. Pytano go o wcześniejszy raport (ten, który Post opublikował w lutym) na temat tajnego planu CIA za 19 milionów dolarów. Inman obalił wszelkie domysły, jakoby został on zatwierdzony.

- Sugerowałbym państwu - powiedział z całą szczerością - że za 19 milionów, czy 29 milionów dolarów nie kupi się wiele w dzisiejszych czasach, a z pewnością nie przeciwko takiej sile wojskowej.

Spotkanie to było sporym wydarzeniem - Casey spodziewał się rozgłosu na skalę kubańskiego kryzysu rakietowego. Powszechnie interpretowano zaprzeczenie Inmana w ten sposób, że tajny plan za 19 milionów dolarów został w ten sposób zatwierdzony.

Było to niepokojące. To nie było podobne do Inmana, żeby publicznie atakować program, który zatwierdził prezydent. Na spotkaniu ton Inmana wyrażał poparcie dla Reagana, Caseya i starań "urzędników państwowych" w sprawie wytłumaczenia niebezpieczeństwa w Ameryce Środkowej. Jednak my byliśmy pewni co do tego artykułu. Wydawało się niezrozumiałe, że Inman nie był świadom.

Krajowy redaktor Post Bili Greider zmienił zwrot "ograniczone tajne działania wojenne" w głównym akapicie naszego artykułu na "tajne działania". Pat Tyler dowodził, że jest to rozmywanie centralnego tematu artykułu. -Wszelkiego rodzaju działanie paramilitarne jest wojną - argumentował Tyler - i ostrożnie ukuł eufemizm "ograniczone tajne działania wojenne".

Ciekawe było, czy Bradlee zatwierdzi artykuł w jakiejkolwiek formie. Stąpając po swoim gabinecie ze szklanymi ścianami podzwaniał dużą ilością drobnych w kieszeni.

Bradlee przepuścił przez swój gabinet redaktorów, poszukując rady. Greider, prawdopodobnie najbardziej namiętny w swoich przekonaniach, był najbardziej opanowany. Dla niego nie ma żadnego tajnego rządu, tajnych wojen, planów. Publikujemy to, co wiemy. W tym przypadku, powiedział, nie ma niespodzianek. Tajne działanie antykomunistyczne jest spełnieniem obietnic Reagana po zwycięstwie w wyborach oraz obietnicą jego administracji. Na to ludzie głosowali i nikt nie wie tego lepiej niż sam Ronald Reagan. Greider powiedział, że możliwe jest, że Biały Dom będzie zadowolony, że ten artykuł wyszedł. Argumentował, że jesteśmy zbyt skoncentrowani na aspekcie CIA, na tajemnicy, na wielkim wymiarze strategicznym. Przeoczamy politykę wypowiadania tajnej wojny sandinistom. Kampania antysandinistyczna przejdzie na forum polityczne, które jest głównym punktem zainteresowania samego Reagana. Okręgowi wyborczemu Reagana podobałoby się to niezmiernie. -Ale - dodał - nie ma asekuracji. Jedyna asekuracja, jaka jest, to to, że takie jest zadanie gazety i że powinniśmy się spisać.

Greider przypomniał, że kampania prezydencka w 1980 roku oznajmiała: Potępiamy przejęcie władzy przez marksistów-sandinistów w Nikaragui... będziemy popierać wysiłki narodu Nikaragui w celu ustanowienia wolnego i niepodległego rządu. Kampania obiecała także operatywną CIA. To jest logiczny mariaż obu koncepcji. W pewnym sensie

donosimy tylko, że Reagan spełnia obietnicę kampanii. Casey nie prosił o wstrzymanie artykułu. - Do diabła - powiedział Greider - on prawdopodobnie chce, żeby to wyszło i dopilnuje, żeby przeciekło, jeżeli my się wstrzymamy.

Istniał pewien podtekst. Po ponad roku stosunki między administracją Reagana a mediami nie były jasne. Zazwyczaj, reportaże nie były zbyt ostre. Prawie rok po zamachu na jego życie Reagan nadal korzystał z przedłużonego "miodowego miesiąca". Jednocześnie administracja nie polowała na media w jakiś zgodny sposób. Była, jak zwykle, krytyka mediów, ale nie było incydentów takiej skali czy wrogości, jak przy poprzednich administracjach, na przykład Nixona. Jasne było, że nikt, łączne z Bradleem, nie chciał oddać pierwszego strzału, który mógłby rozpętać rundę ataków na

prasę.

Około 18:00 Greider powiedział, że Bradlee postanowił opublikować artykuł następnego dnia. Nikt nie wyraził szczególnego niepokoju, który dałby mu wyraźny powód do wahania. Jednak podsumowanie tych głosów spowodowało chwilowe wahanie.

- Nigdy nie widziałem, żebyś był tak bliski wstrzymania artykułu -powiedziałem Bradleemu.

Odpowiedział, że tak, że jest to możliwe. - Dlaczego się zdecydowałeś? - Głównym powodem podjęcia tej decyzji był umiarkowany sprzeciw Caseya.

Artykuł został umieszczony na pierwszej stronie pod małym, jednokolumnowym nagłówkiem: USA zatwierdza tajny plan w Nikaragui pod objaśnieniami Inmana na temat nagromadzenia wojsk w Nikaragui. Każda zainteresowana osoba dostrzeże artykuł o tajności, ale nie było to jedno z tych odkryć sugerujących, że Post odkrył tajemnicę stworzenia wszechświata czy jakąś "nieczystą" tajną operację, na

przykład zamach.

Następnego dnia dzienniki sieciowe o 7:00 rano podawały wiadomość o tajnych działaniach jako główną. Jak na razie, nie było uderzenia od administracji - w ciągu dnia była małomówna. Haig powiedział zaledwie, że to było: niewłaściwe, by komentować tajne działania, bez względu na to, czy takowe istnieją, czy nie.

Weinberger powiedział: - Po prostu nie będę komentował, nigdy tego nie robiłem. To jest wszystko wysoce tajne, cały ten temat.

Casey nie powiedział nic.

Tego wieczoru wszystkie główne sieci telewizyjne podały relacje potwierdzające doniesienie. Biały Dom przyjął stanowisko, że Reagan ostro obchodzi się z Nikaraguańczykami i że chce, by było to powszechnie znane, gdyż uważa to za polityczny plus. Greider miał rację.

15 marca 1982 r. Time zacytował Goldwatera: Wszystko w artykule ,fost"jest prawdą. Nie mają wszystkiego, ale wszystko to, co mają, to prawda.

W tę sobotę Casey przemawiał w Centrum Studiów nad urzędem prezydenta w Waszyngtonie. Casey wierzył w przemawianie na zebraniach - ciężko pracował nad przemówieniami, często sam je pisał. Odzwierciedlały prawie doskonale to czym się zajmował podczas dnia pracy oraz zadania stojące - w jego opinii - przed administracją i CIA. Przemówienia stanowiły wgląd do wewnątrz, choć niewiele osób zdawało sobie z tego sprawę.

Casey rozpoczął od cytowania generała Jerzego Waszyngtona, popierającego tajność w działaniach wywiadowczych: Bo od tajności zależy powodzenie większości tego rodzaju przedsięwzięć; a z jej braku są one ogólnie udaremniane, bez względu na to, jak dobrze są zaplanowane i jak obiecujące... Potem Casey wstąpił na scenę światową.

- Świat jest - powiedział - nękany przez działalność wywrotową, jest diabelskim koktajlem destabilizacji, terroryzmu i insurekcji... Dzieje się tak za sprawą sowieckiego uzbrojenia, kubańskiego personelu i libijskich pieniędzy.

Przedstawił taką historię: - W następstwie Wietnamu, zaczynając w roku 1974 i 1975 Związek Radziecki podjął nową, dużo bardziej radykalną strategię w Trzecim Świecie. Był w pełni świadom sytuacji politycznej w tym kraju. Wykorzystując pełnomocników takich jak Kubańczycy w "stosunkowo nie ryzykownych" operacjach Sowieci zabrali się do wzniecania niepokoju. W latach siedemdziesiątych udanymi działaniami Sowietów przez pośredników były akcje w Angoli, Etiopii, Kambodży, Nikaragui...

Dużo łatwiej i mniej kosztownie jest popierać powstanie, niż nam i naszym przyjaciołom je odpierać. Potrzeba niewielu ludzi i niewielkiego poparcia, żeby zachwiać wewnętrzny spokój i stabilność gospodarczą małego państwa.

7 - VEIL - Tąfne wojny CIA

ROZDZIAŁ 10

Senator Patrick J. Leahy, chudy demokrata z Vermontu w Komisji ds. Wywiadu obserwował, jak parę drobnych sekretów ujawniono na spotkaniach informacyjnych komisji i często czuł się nieswojo. Tak jak z talią kart iluzjonisty, nie było wiadomo czy należy wierzyć temu co się widzi lub słyszy. Członkowie otrzymywali ogólne podsumowanie albo nazwę i numer systemu z katalogu szpiegostwa, albo wpis do budżetu, czasem nieco informacji wewnętrznej na temat głowy państwa. Leahy był dzieckiem Watergate, wybrany do Senatu w wieku 34 lat, po dymisji Nixona, jedyny demokratyczny senator w historii Vermontu. Był przyzwyczajony do stania z boku. Był sceptycznie nastawiony do tajnych skupisk władzy, zwłaszcza w rządzie Reagana, Leahy zastanawiał się, co by zobaczył, gdyby odsłonięto wszystkie karty wywiadu. W ciągu ośmiu lat jako prokurator w okręgu Chittenden osobiście prowadził wszystkie ważne sprawy. Trzymanie dowodów w ręku i na widoku było jedynym sposobem, żeby dowiedzieć się, co się dzieje. Każdy senator miał przydzielonego członka personelu - tak zwanego "desygnata" - który prowadził go przez skomplikowany i najeżony żargonem labirynt wywiadu. Leahy odziedziczył po swym poprzedniku Teda Ralstona, który powiedział mu, że jeśli chce pojąć wywiad, powinien dowiedzieć się o Agencji Bezpieczeństwa Narodowego i prze-chwytach. Satelita pod nazwą VORTEX brał na cel specjalne obszary świata i dawał możliwości nasłuchu porównywalne z ambasadami amerykańskimi w różnych krajach. NSA jest źródłem największej ilości i najlepszej informacji. Interpretacja przechwytów pochłania pracowite godziny: słuchania, wykrywania powtarzających się form, częstotliwości, ustalania kierunków, odcyfrowywania znaczeń, szukania nowych metod i linii łączności.

To tu się właśnie wszystko dzieje, powiedział Ralston. Pozyskiwanie informacji wywiadowczych stało się strasznie techniczne: trzeba się nauczyć, co można robić i jakby mieć pojęcie o nadchodzących latach. Ralston zasugerował, żeby Leahy odwiedził obiekty NSA za granicą i zaplanowano wyjazd do Europy.

Ralston miał bliskie związki z Inmanem w czasie kadencji admirała jako szefa NSA od 1977 do 1981 roku. Zajmował się monitorowaniem kontroli zbrojeń przez Komisję Senacką i był jednym z trzech członków sztabu blisko zaznajomionych z NSA. Ralston kupił Inmano-wi komplet czterech gwiazdek, gdy ten awansował na pełnego admira-

ła jako zastępca Caseya. Zazwyczaj nowe gwiazdki były wręczane przez rodzinę.

Przez lata Inman prowadził Ralstona przez labirynt technicznego pozyskiwania informacji wywiadowczej, a Ralston informował Inma-na o tym co się działo w Komisji Senackiej. Kiedy Inman robił obchód wśród senatorów lub przychodził na sesję informacyjną, to wiedział, co zajmowało każdego senatora.

Tak jak dwaj starzy oficerowie prowadzący, dobrze ze sobą współdziałali. Obydwaj chcieli wiedzieć więcej i mieli ku temu powody. Jeżeli w wielu, a nawet we wszystkich wypadkach, Inman był w stanie współpracować z senatorami, czasem w niezwykły sposób, to ułatwiało to pracę jednym i drugim. Jeżeli Inman robił silne, pozytywne wrażenie na senatorach - zarówno republikanach, jak i demokratach - to było to na korzyść komisji i procesu nadzoru. Nikt się nie skarżył, chociaż kilku członków sztabu uważało, że ich związek profesjonalny przeobraził się w osobistą zależność. Oficjalnie Inman miał pracować dla Caseya, a Ralston dla Leahyjego.

Senator Leahy i Ralston odwiedzili obiekt NSA w Harrogate, jakieś 320 km na póinoc od Londynu na wrzosowiskach Yorkshire.

Leahy miał praktyczne pytania co do możliwości przechwytów łączności. Rosjanie gromadzili czołgi blisko polskiej granicy i Leahy był ciekaw, czy placówka Harrogate może przechwycić komunikaty z poszczególnych czołgów.

- A te megawaty tego egzotycznego podsystemu? - zapytał Ralston, zanim ktokolwiek w Harrogate zdążył odpowiedzieć Lea-hy'emu. Rozglądając się ciekawie na tym obchodzie dla VIP-ów Ralston zadawał pytania techniczne, ujawniające jego olśniewającą wiedzę. Leahy chciał odpowiedzi na własne pytania, ale Ralston nie panował nad sobą w szpiegowskim sklepie ze słodyczami. Głośno zastanawiał się nad systemami napowietrznymi - na przykład połączeniem z placówką NSA po drugiej stronie świata w Pine Gap w Australii?

- Zamknij się - powiedział zjadliwie Leahy. - Pozwól mnie zadawać pytania.

Gdy jechali dalej, do Niemiec, Leahy marzył o wyrzuceniu Ralstona z samolotu. W Turcji Ralston chwycił garść cygar ze skrzynki ambasadora USA, a Leahy skarżył się swojemu asystentowi administracyjnemu: - Nie wiem, co zrobić z tym sukinsynem.

Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Leahy wymyślił, co zrobi. Zwolnił Ralstona.

Ralston złożył podanie o pracę w sztabie społeczności wywiadowczej w centrum na F. Street. Był to jeden z obszarów, który Casey pozostawił Inmanowi. Jako członek sztabu Senatu Ralston nie musiał poddawać się testowi wykrywacza kłamstw, ale taki test był częścią procedury ubiegania się o pracę w społeczności wywiadowczej. Tak więc poddano go rutynowemu badaniu. Kilka podstawowych pytań dotyczyło obchodzenia się z tajnymi materiałami przez Ralstona. Czy kiedykolwiek brał do domu tajne dokumenty?

Zabieranie tajnych dokumentów do domu przez zagonionych pracowników rządowych nie było niczym niezwykłym - stąd to pytanie. Zwyczaj ten był tak powszechny, że był to doskonały test do sprawdzenia, czy ktoś jest szczery. Celem nie było wykrycie nieszkodliwych naruszeń przepisów, ale znalezienie poważnych pogwałceń bezpieczeństwa, źródeł przecieków lub, w rzadkich przypadkach, szpiega. Jednak to pytanie przedstawia prawdziwy kłopot i między innymi dlatego tak wielu ludzi nie lubiło tego testu. Odpowiedzi muszą brzmieć "tak" albo "nie". Większe i mniejsze sprawy były traktowane jednakowo. Wybór był - albo to uznać, albo walczyć z tym i ryzykować oblanie.

Ralston nie przeszedł. Wziął do domu egzemplarz tajnego raportu na temat tego, co robiły amerykańskie agencje wywiadowcze w Iranie od drugiej wojny światowej. Problem z wykrywaczem Ralstona był deprymujący zarówno dla niego, jak i dla Inmana. Nie będzie pracy w sztabie społeczności wywiadowczej. Co gorsza, nowy dyrektor sztabu Senackiej Komisji ds. Wywiadu Rób Simmons rozpoczął śledztwo w sprawie Ralstona. Było tego więcej - Ralston zabrał do domu około pięćset stron tajnych dokumentów, w tym i ściśle tajnych. Niektóre z tych papierów zwrócił dyrektorowi komisji, niektóre bezpośrednio CIA. W opracowaniu o Iranie można było rozpoznać parę ważnych źródeł osobowych - nie były wymienione z nazwiska, ale ktoś mógł wydedu-kować ich tożsamość z dokumentu.

Simmons sporządził wykaz dokumentów, które Ralston zabrał do domu i przekazał go CIA z prośbą o rutynową ocenę szkód.

Wkrótce potem Simmons otrzymał notę od CIA. Twierdziła ona, że nie ma dowodów na to, że dokumenty zostały narażone na szwank. Co prawda były przechowywane niewłaściwie w domu Ralstona, ale nie ma oznak, że ktokolwiek inny je widział czy ich dotykał.

Simmons nie mógł uwierzyć w to rozumowanie. Oceny szkód rozważały normalnie najgorszy możliwy przypadek; przechowywanie takich dokumentów w niezabezpieczonym miejscu automatycznie oznaczało możliwe narażenie na szwank. Było jednak coś bardziej niepoko-

jącego. Simmons doszedł do źródła noty i jej wniosku końcowego z CIA u przyjaciela i "ojca chrzestnego" Ralstona, Bobby^go Inmana. Simmons uznał, że Inman może osłaniać Ralstona, więc rozpoczął śledztwo na pełną skalę.

Była to żmudna robota, ale, sprawdzając akta wstecz, Simmons odkrył, że przez całe lata Ralston wypisywał bądź podpisywał formularze ujawnienia prawie każdego ważnego lub delikatnego dokumentu, który przyszedł do komisji lub przeszedł przez nią. Jeżeli Ralston to wszystko przeczytał, mógłby być prawdziwym encyklopedystą możliwości i działań wywiadu USA.

Simmons ustalił, że Ralston był praktycznie szpiegiem Inmana w Senackiej Komisji ds. Wywiadu w zakresie działania i planów komisji. Simmons zdał sobie sprawę, że był to niezmiernie nieformalny stosunek szpiegowski i że może "szpiegostwo" jest zbyt mocnym słowem. Nie było w tym nic nielegalnego, nic niewłaściwego, było to zaledwie niestosowne. Simmons wiedział z dziesięcioletniego doświadczenia jako oficer ds. operacji CIA, że niektórzy najlepsi szpiedzy nie zdają sobie sprawy z tego, co robią. Zostali złapani w pajęczą sieć. Są przekonani, że gromadzą informację dla swojej strony. Najlepsze szpiegostwo jest subtelne, osadzone w codziennych wzajemnych stosunkach, tak, żeby każdy mógł powiedzieć: - Po prostu robię swoją robotę. - W trakcie codziennego nieświadomego, bezmyślnego porozumiewania się - czytania, mówienia, pytania - wiele informacji przekazuje się do niewłaściwych miejsc. Afera Ralstona nie była może niczym więcej niż nieo^-strożnością dwóch ludzi.

Simmons przedstawił zarys problemu Goldwaterowi. Przewodniczący postanowił nie referować sprawy do Departamentu Sprawiedliwości w celu podjęcia kroków sądowych. Było kilka powodów - Ralston ewidentnie nie chciał wyrządzić szkody, nie można było udowodnić szkody dla bezpieczeństwa narodowego ani kompromitacji, a jeżeli wyszłoby to na jaw, byłaby z tego paskudna historia, która poważnie osłabiłaby nadzór i wiarygodność komisji. Wreszcie, był też problem Inmana. Goldwater nie zniósłby, gdyby aspekt ten wyszedł na jaw i został źle zinterpretowany. Simmons kazał anulować przepustki Ralstona.

- Dobrze - powiedział Goldwater, dochodząc do wniosku, że jest to w zasadzie odpowiednia kara. Ralston nie zdołał otrzymać nowej przepustki, gdy ubiegał się o posadę u dużego wykonawcy w branży zbrojeniowej.

Niektórzy członkowie sztabu komisji nadal chodzili z Ralstonem na lunch, więc Simmons zwołał cały sztab i wyjaśnił, że Ralston to persona non grata, lepiej będzie dla nich, jeśli go nie będzie w pobliżu.

Senator Leahy osłupiał, kiedy Ralston poprosił go o referencje.

W raporcie końcowym Simmons zawnioskował, że była to być może największa kompromitacja tajnego materiału z Kongresu, a z pewnością największa z Komisji Senackiej. Rozkazał przegląd wszystkiego w komisji, tysięcy dokumentów. Po poszukiwaniach, podczas których oficerowie bezpieczeństwa zaglądali do każdej szafy z aktami i każdego kąta, ustalono, że czterdziestu dokumentów nie rozliczono. Większość z nich pochodziła sprzed wielu lat, kilka zostało wypisanych do byłego starszego członka sztabu komisji. Simmons zdecydował, że niewiele można na to poradzić, ale nauczono się kilku poważnych rzeczy.

Później, gdy Casey narzekał na rzekome przecieki z komisji, Simmons bronił ich świadectwa bezpieczeństwa. - A ten facet, który zabierał dokumenty? - zapytał Casey. Ale nic więcej nie mówił i nic nie zrobił*.

Dla Inmana pomysł, że Ralston był jego szpiegiem był absurdalny. Z definicji szpieg i jego mocodawca, przypuszczalnie on i Ralston w tym wymyślonym scenariuszu, działali przeciw interesom, którym mają służyć. No więc, Inman nie służył żadnym innym interesom poza wywiadem Stanów Zjednoczonych - Ralston też nie. Tak, Ralston popełnił błędy, ale nie spowodowały one żadnej szkody. To, że ktokolwiek mógł postrzegać to jako szpiegostwo, oznaczało głęboką chorobę biurokracji. Taki pogląd przeważał w CIA, jak również w kongresowych komisjach nadzorczych. Oznaczał, że drugi człowiek to wróg, którego należy traktować jako nieprzyjacielską służbę wywiadowczą.

Casey nie przejmował się komisjami nadzorczymi. Jego dyspozycje w sprawie wielkich tajemnic brzmiały: Ograniczyć dostęp. Nie informować zbyt dużo.

Nie był to dla Inmana łatwy czas. Goldwater był prawie trzy miesiące w szpitalu, po odejściu Ralstona czuł się odcięty. Na domiar złego, William Safire (felietonista z New York Times'a) uwziął się na Inmana, zarzucając mu kontrolowanie Goldwatera i sprzeciw wobec tajnych działań. Ostatnio wysunął zarzut, że Inman: podrzucał reporterom zmyśloną historię, jakoby Izrael miał nadać rozgłos libijskim grupom zamachowym, żeby zorganizować nalot na libijski reaktor jądrowy...

Inman poczuł się osobiście dotknięty tym atakiem. Niczego nie podrzucił, był to ewidentnie przeciek do Safire'a od proizraelskiego źródła, które boleśnie odczuwało naleganie Inmana, żeby Izrael nie dostawał

l

* Ralston odmówił komentarza na ten temat.

żadnych zdjęć satelitarnych, które mogłyby być wykorzystane przy nalocie, tak jak było to w przypadku zbombardowania irańskiego reaktora jądrowego. Inman uważał, że Izraelczycy zrobią wszystko przeciw Kadafiemu i Libii. Uważał, że Izraelczycy dokonaliby zamachu na Kadafiego, jeżeli tym przypodobaliby się Stanom Zjednoczonym.

Jednak Inman miał głębsze podejrzenia co do ataków Safire'a. Być może krytykę dostarczył - pośrednio lub bezpośrednio - Casey. Inman wiedział, że pomiędzy Caseyem a Safire'em istnieje nieformalny związek od piętnastu lat. Safire zarządzał nieudaną kampanią do Kongresu Caseya w 1966 roku, posłał Caseya nawet na lekcje dykcji, które niestety nie wyleczyły go z mamrotania. Dowód na niedawny kontakt pomiędzy Caseyem a Safire'em sam ukazał się Inmanowi przed nosem. Była to jedna z tych informacji, które oficer wywiadu umieszcza w katalogu danych. Pewien redaktor w New York Times zadzwonił do Inmana z pilną prośbą. Jego wydawca, Arthur Ochs Sulzberger, starał się dodzwonić do Caseya korzystając z jegc zastrzeżonego, osobistego numeru telefonu, ale nie było odpowiedzi. - Czy numer jest właściwy? - zapytał redaktor, odczytując go. Był to numer, który Casey dał kilku ludziom, łącznie z Inmanem, i ten był zdziwiony, że posiadał go Times.

- Tak więc - powiedział redaktor Timesa - Bili Safire ma właściwy numer.

Inman odpowiedział twierdząco.

Inman nie miał pewności, że Casey miał udział w atakach Safire'a, ale nie mógł otrząsnąć się z przeczucia ani z ostrożności w stosunku do Caseya.

W dzień po Nowym Roku prezydent Reagan siedział z Deaverem i Billem Clarkiem w posiadłości Waltera Annenberga Sunnyłands w Rancho Mirage w Kalifornii. Przez trzy i pół godziny cała trójka dyskutowała na temat Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Alien podawał się do dymisji. Prezydent postanowił, że Clark przeniesie się z Departamentu Stanu na stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Clar-kowi udzieli się "bezpośredniego dostępu" do prezydenta i będzie on jedynym rzecznikiem Białego Domu w zakresie spraw zagranicznych. Tak brzmiało memorandum rozmowy sporządzone przez Clarka.

Caseyowi miło było o tym usłyszeć. Clark, który był jego szefem sztabu, kiedy Reagan był gubernatorem Kalifornii, był bliskim znajomym prezydenta i niewzruszonym antykomunistą.

Po ogłoszeniu jego mianowania, Clark poradził się Inmana, co należy zrobić z personelem Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Inman

powiedział mu, żeby zrobił czystkę, a zwłaszcza pozbył się członka sztabu ds. wywiadu - Kennetha de Graffenreida. Clark słuchał uważnie i Inman zdał sobie sprawę, że ogłosił wypowiedzenie wojny de Graffenreidowi.

Zakresem obowiązków de Graffenreida był kontrwywiad i jego uwagę zwróciła ostatnio modna hipoteza zwana "Kamuflaż, Ukrycie i Zmylenie" (Camouflage, Concealment and Deception - CCD) określająca sowiecki styl. De Graffenreid chciał sprawdzić, czy niektóre informacje wywiadowcze, jakie otrzymywały Stany Zjednoczone są częścią ogromnego sowieckiego oszustwa, szczególnie zdjęcia satelitarne i przechwyty łączności. To logiczne, dowodził, że Sowieci prowadzą działania mylące. Ponieważ Stany Zjednoczone nigdy takiego działania nie wykryły, ważne jest, aby zbadać możliwość, że jakieś większe udane oszustwo jest w toku i nie zostało zauważone.

Inman wierzył w podstawowe stanowisko NSA w tych sprawach: to, co jest dostrzeżone i usłyszane przychodzi w miarę "czystej" formie. Sceptycyzm jest potrzebny, okazjonalnie może się zdarzyć oszustwo, ale przesada grozi paranoją. Jeżeli Sowieci budowali elektroniczne i fotograficzne wioski Potiomkina, to nie mieliby czasu ani pieniędzy na nic innego. Ogrom "połowu" wywiadowczego ze Związku Radzieckiego, powtarzające się formy i ciągłość sięgające lata, a nawet dziesięciolecia wstecz sprawiają, że aksjomat de Graffenreida staje się niemożliwy. Inman był niezadowolony, że de Graffenreid - 41-letni były pilot Marynarki Wojennej, który spędził tylko rok na Wzgórzu i następny w DIA - miał tak silny wpływ. Ale Inman zdawał sobie sprawę, że społeczność wywiadowcza, która została powołana po to, żeby służyć prezydentowi, praktycznie rzecz biorąc pracowała dla NSC. Mocny, dobrze usytuowany członek sztabu przekonany o własnej racji mógł kierować priorytetami wywiadu, zasobami, a nawet polityką.

De Graffenreid, aby kontrolować Inmana, przyjął jedną z jego metod. Wylansował całościowe opracowanie na temat kontrwywiadu na podobieństwo opracowania Możliwości Wywiadu 1985-1990 Inmana. Trzeba przełamać bariery biurokratyczne pomiędzy FBI, CIA i wojskowymi agencjami wywiadowczymi, stwierdził de Graffenreid. W razie potrzeby należy utworzyć scentralizowaną władzę kontrwywiadow-czą z centralnymi archiwami. Rozdział funkcji wywiadowczych na granicy (CIA za granicą, FBI w kraju) jest sztuczny. Martwienie się, czy są one połączone jest bzdurą wymyśloną przez działaczy na rzecz swobód obywatelskich. KGB tego podziału nie przestrzega.

Przybycie Clarka do NSC było okazją dla de Graffenreida. Przekazał Clarkowi do podpisania proponowane przez prezydenta Zarządzenie o Decyzji Bezpieczeństwa Narodowego (NSDD), nawołujące o szeroko zakrojone opracowanie na temat kontrwywiadu. Clark wyraził entuzjazm.

Do Inmana doszła wieść, że de Graffenreid pozostanie w sztabie NSC. Przyniósł ją nowy zastępca Clarka Bud McFarlane, który przeniósł się wraz z nim ze "stanu". Powiedział Inmanowi, że de Graffenreid ma ważne wsparcie.

Niedługo Inman otrzymał NSDD podpisaną przez prezydenta, organizującą dwie potencjalnie potężne Starsze Grupy Międzyagen-cyjne (Senior Interagency Groups - SIG) ds. Wywiadu -jednej przewodniczył dyrektor FBI Webster, drugiej - zastępca sekretarza obrony Carlucci.

Inman został pokonany w wielkiej biurokratycznej bitwie. Jasne było, że de Graffenreid nie tylko zostaje, ale znalazł też wpływową pozycję.

Caseyowi niezbyt podobała się nowa NSDD dająca FBI i Obronie kontroię nad polityką, ale nie uważał tego za nic wielkiego. Z pewnością nie był to teren, o który należało się martwić. Dziwiło go, że długoletni pracownicy rządowi traktowali takie batalie poważnie. Być może Casey ma pewną rację, doszedł do wniosku Inman. Starał się ochłonąć.

Po roku Inman uważał Caseya za "kawał roboty", termin, którego Casey często używał w odniesieniu do dziwaków w ich gronie. Casey był połączeniem twardej siły i miękkości. Niedawno ukazała się Krajowa Ocena Wywiadu na temat Środkowego Wschodu, w której wyrażono cztery dobitne poglądy. Oddzielnie wypowiedzieli się eksperci CIA, DIA, Inman oraz Casey. Wbrew temu, czego można by oczekiwać Casey nie wykorzystał swojej władzy i nie przeforsował swojego poglądu w charakterze głównego wniosku. Po prostu, w odczuciu Inmana, z odwagą przedstawił wszystkie poglądy prezydentowi.

Ale operacje i tajne działania coraz bardziej niepokoiły Inmana. Casey łączył CIA razem z dość nieprzyjemnymi postaciami na świecie.

Caseyowi złożył wizytę minister obrony Izraela Ariel Sharon - tęgi, agresywny były generał o skrajnych ideach. Izrael udzielał tajnej pomocy wojskowej głównej sile chrześcijańskiej w Libanie - prawicowej partii falangistycznej, której przywódcą był Bashir Gemayel, bezlitosny wojownik o dziecięcej twarzy. W wieku 34 lat Gemayel stał się jednym z najważniejszych i najbardziej charyzmatycznych przywód-

ców libańskich, wyrabiając sobie wyjątkową i mocną rolę na przyszłość. Izraelski plan gry działał i Sharon żądał dla Gemayela 10 milionów dolarów tajnego wsparcia paramilitarnego CIA.

Inman był przeciwny. W 1978 roku siły Bashira przypuściły błyskawiczny atak na letni dom Tony^ego Frangieha, politycznego dziedzica władzy rywalizującej frakcji chrześcijańskiej, mordując jego, jego żonę, dwuletnią córkę, ochroniarzy i służbę w domu. W 1980 roku siły Bashira były blisko wybicia rywalizujących sił chrześcijańskich byłego prezydenta Camille'a Chamouna. Bashir był bestialskim mordercą.

Było jednak jeszcze coś - coś ukrytego w aktach wywiadu. Jeszcze w latach siedemdziesiątych, po studiowaniu politologu i prawa w Libanie Bashir przyjechał do Stanów Zjednoczonych do pracy w waszyngtońskiej firmie prawniczej i został zwerbowany przez CIA. Jako najmłodsze z sześciorga dzieci Pierre'a Gemayela niewątpliwie jego przeznaczeniem była niska pozycja w potężnej rodzinie. Starszy syn przejmie przywództwo partii falangistów, założonej w 1936 roku jako młodzieżowy ruch wojskowy i sportowy. Bashir nie był agentem kontrolowanym, chociaż płacono mu regularnie pieniądze z CIA i dostał krypto - specjalnie kodowany oznacznik - tak, żeby jego raporty mogły szeroko krążyć, ale bardzo niewielu ludzi znało tożsamość źródła. Początkowo zapłata była symboliczną kwotą kilku tysięcy dolarów -prosta wymiana gotówki za informację.

Ale w 1976 roku, kiedy Bashir postąpił wbrew libańskiemu obyczajowi i objął przywództwo bojówki w miejsce swego starszego brata, wzrosła zarówno zapłata, jak i jego ważność dla CIA CIA utrzymywała znaczne siły w Bejrucie, na rozdrożach Środkowego Wschodu, w najbardziej "zachodniej" z arabskich stolic, kipiącej intrygami, gdzie podróżowali bogaci i wpływowi Libańczycy, dostarczając dobrej informacji na temat mniej dostępnych krajów "arabskich. Zwiększyła się rola Bashira oraz jakość i zakres jego informacji. CIA niedługo uznała go za "wpływowego w regionie". W samym Libanie przeistaczał się on w przywódcę o szerokim posłuchu, patriotycznego wizjonera mówiącego o "nowym Libanie".

Inman uważał, że P fehir jest nadal mordercą i że CIA nie powinna więcej z nim ryzykować i nie powinna dostarczyć 10 milionów dolarów tajnej pomocy dla je^o bojówki. Izraelczycy i Sharon coś knują - już mają zbyt wiele wpływów w Libanie, a poszukują jeszcze więcej. Sharon, który miał bliskie związki z byłym generałem Alem Haigiem, zaczął wywierać ostre naciski na najwyższych szczeblach administracji Reagana. Wkrótce jego nacisk był przekazywany poprzez Haiga.

Casey rozważał raporty z placówek. Rzecz zastanawiająca, placówka w Bejrucie była przeciw Bashirowi. Zgadzała się z Inmanem, że jest to barbarzyńca i cyniczny manipulator, który kompromituje Izraelczyków i Amerykanów, wypłakując się na każdym ramieniu w celu uzyskania wsparcia i sprzętu. Placówka telawiwska, podzielając poglądy Sharona, utrzymywała, że Bashir szybko pnie się w górę -prawdopodobny przywódca, który ustabilizuje Liban. Nie podziwiano go, lecz zalecano uwzględnienie rzeczywistości. Casey zdawał sobie sprawę z uczucia nieuchronności. Czasami CIA musiała pracować z niepożądanymi osobnikami. Bashir był również głęboko przeciwny OWP, o której Casey wiedział, że jest prawdziwym zagrożeniem dla Izraela.

Inman przegrał również i ten spór. Prezydent Reagan podpisał ściśle tajne polecenie: 10 milionów dolarów w tajnej pomocy dla bojówki Bashira.

Do połowy marca 1982 Inman dokonał jeszcze jednej osobistej oceny. Za dwa tygodnie skończy 50 lat. W Marynarce Wojennej awansował tak wysoko, jak to jest możliwe. Jedynym wyższym stanowiskiem, o jakie mógłby się ubiegać jest DCI, a to jest niedostępne. Dochodził w życiu do punktu bez odwrotu i jeżeli zamierzał rozpocząć drugą karierę, to musiał zacząć teraz. Nie mógł znieść perspektywy jakiejś beznadziejnej pracy jako konsultant albo sprzedawca broni, albo opychania nieruchomości emerytowanym wojskowym na wschodnim brzegu Ma-rylandu. Jego nastoletni synowie, Thomas i William, niedługo pójdą na uczelnię. Inmana nie stać było na posłanie ich do drogich prywatnych college'ow. Po niemal trzydziestu latach w Marynarce Wojennej miał trzy aktywa - pięciopokojowy dom z zastawioną hipoteką (8 procent, dwadzieścia dwa lata w Towarzystwie Powierniczym w Arlington) w Wirginii, parę tysięcy dolarów w Morskiej Federalnej Kasie Pożyczkowej i parę tysięcy w bonach oszczędnościowych USA. (Casey śmiałby się, że ktoś lokuje pieniądze w inwestycję o tak niskim zysku - on nie miał nic w bonach oszczędnościowych).

Inman zdał sobie też sprawę z tego, że jego zainteresowanie wywiadem słabnie. Przez całe lata był zafascynowany tym, jak uzyskiwać informację wywiadowczą, a przez następne lata tym, co ta informacja znaczy. Ale wszystkie śniadania z Haigiem czy Weinbergerem, na które zabrał go Casey wzbudziły także jego zainteresowanie tym, jak wykorzystywać informację wywiadowczą. To była polityka, to właśnie polityka się liczyła. Teraz wiedział. Był na niewłaściwej posadzie.

Wtedy w marcu publiczne ujawnienie operacji w Nikaragui zwróciło uwagę na kilka problemów. Casey i Dewey Clarridge prowadzili projekt. DDO John Stein poskarżył się Inmanowi, że jest izolowany. Chociaż ogólna operacja nie była utajniona przed Inmanem, to działa się wokół niego. Musiał wpychać się na siłę, żeby tylko dowiedzieć się szczegółów. Nie podobało mu się to, czego się dowiadywał. Tajna pomoc miała być udzielona Edenowi Pastorze, byłemu sandiniście, głośnemu Dowódcy Zero, który zerwał z sandinistami po rewolucji. Pastora to "barakuda", stwierdził Inman, środkowoamerykański odpowiednika Bashira Gemayela w Libanie. Pastora działał z bazy w Kostaryce, na południe od Nikaragui. Wystarczy popatrzeć na mapę by zobaczyć, że Pastora działa ponad 480 km od jakiejkolwiek możliwej drogi dostaw broni do Salwadoru. Ten prosty fakt zadawał kłam stwierdzeniom, że operacja w Nikaragui ma na celu odcięcie dostaw broni. Inman wiedział, że pomoc dla Pastory ma na celu zniszczenie i obalenie sandinistów. Bezkompromisowe, nawet opryskliwe komentarze Ca-seya na temat reżimu nikaraguańskiego mówiły Inmanowi wszystko,

co chciał wiedzieć.

Rosła jego nieufność. Zadawał pytania, zaglądał dalej do akt, zaczął kwestionować powody leżące u podstawy decyzji o utajnieniu programu nikaraguańskiego. Doszedł do wniosku, że administracja nie chciała, żeby było to jawne, bo wtedy musiałaby płacić za to polityczną cenę. Program był tajny w celu uniknięcia publicznej dyskusji - Inman był o tym absolutnie przekonany. Jawna operacja nikogo nie obchodzi. Przesłanie było wyraźne: Caseyowi i Reaganowi tajna operacja ujdzie na sucho, nawet jeżeli się ujawnią. Departament Stanu, Biały Dom, Casey będą żądali więcej. Dyplomacja to długi rozciągnięty proces, bardzo frustrujący. Tajne działanie jest na pierwszy rzut oka tańsze i z pewnością mniej frustrujące. To jest naiwne - szybka, tajna "dawka" jest fantazją.

Inman nigdy nie lubił ludzi z Dyrekcji ds. Operacji. Jeszcze w 1965 roku, kiedy był asystentem attache morskiego w Sztokholmie, miał wspaniałe źródło, dostarczające ważnych informacji wojskowych na temat innych krajów. Placówka CIA, mała i arogancka, próbowała wykraść to źródło, a gdy się to nie udało, próbowała je "spalić", dając władzom szwedzkim do zrozumienia, że mają "gadułę". Inman nigdy

tego nie zapomniał.

Kiedy zadziałał którykolwiek z tajnych paramilitarnych planów dyrekcji? W opinii Inmana nigdy. A nawet jeśli by zadziałał, to nowy rząd popierany przez USA może okazać się gorszy od poprzedniego, może nie móc rządzić albo nie utrzymać się przy władzy.

l

Prawdopodobnie rozsądne było uruchomienie tajnej akcji w Afganistanie po sowieckiej inwazji lub gdy Sowieci wykorzystywali wojska kubańskie. To mogło podnieść koszty dla Rosjan. Tajne działanie mogło skutecznie przeciwstawić się sowieckiej kampanii propagandowej, ale to było ogólnie wszystko.

Inmana niepokoiły pozyskiwania informacji wywiadowczej. Rozszerzono podsłuchy w telefonach, "pluskwy" w pokojach i rozmieszczanie innego sprzętu za granicą. Takie ukryte pozyskiwanie techniczne miało swój urok i mogło być gratką spotykało się z aprobatą Białego Domu (na przykład dosłowne rozmowy premiera). Inman był zdziwiony ilością przechwytywanych intryg miłosnych. Ale podczas czterech lat jako dyrektor NSA doświadczył też gorszej strony takich starań. Istniało niebezpieczeństwo wykrycia, chociaż nie było poważnie brane pod uwagę. W dodatku takie wyczyny miały ograniczony żywot - półtora roku do dwóch lat. "Pluskwa" będzie znaleziona, wyczerpią się baterie albo może być jakaś awaria, kluczowy cel może przenieść się na inną posadę albo umyślnie zostaną opracowane kroki przeciwstawne.

Nie ukryte działania - zdjęcia satelitarne, nasłuch sygnałów radiowych i innych, odszyfrowywanie przekazów, nie wymagające potajemnego umieszczania "pluskiew" czy podsłuchu w telefonie, były bardziej rzetelne i mniej podatne na wykrycie. To metodyczne, pracowite podejście nie pasowało do nowej mentalności, do niecierpliwości Caseya. Casey lubił robić wrażenie w Białym Domu.

W poprzednie święta Bożego Narodzenia starszy syn Inmana, nawiązując do ciężkich godzin pracy ojca, zadał mu pytanie, które ciągle rozbrzmiewało: - Gdzie jest jakość życia w tym wszystkim?

Inman wyjechał na planowany dwutygodniowy urlop na Hawaje. Po dziesięciu dniach wrócił do Langley i umyślnie wepchnął się do Caseya i Clarridge'a. Byli zajęci tworzeniem armii, a Inman miał kilka pytań: - Dokąd idą contras? Dokąd zmierza CIA? Administracja? Czy istnieje jakiś plan? Czy związek z Pastora nie da do zrozumienia, że nie jest to program wstrzymania przepływu broni? Czy wiemy, kim są ci ludzie? Oni nie walczą po to, żeby bronić Salwadoru. Chcą władzy. To jest operacja w celu obalenia rządu, nie? To podnosi wątpliwości związane z zatwierdzeniem, które autoryzowało ten program. Agencja jest bliska, jest w środku, przekraczania tego upoważnienia, prawda?

Casey i Clarridge nie mieli odpowiedzi i nie podobały im się pytania. To jest polityka administracyjna, zatwierdzona na wszystkich szczeblach, aż do prezydenta, może nie w zatwierdzeniu, ale to jest to, czego chce Ronald Reagan. Casey był pewien, że stoi na twardym gruncie.

Po półgodzinie Inman zachowywał się sztywniej, świadom bezsilnego gniewu. Gotowało się w nim. Chwilowo zdziwiła go własna konsternacja. Casey i Clarridge nie słuchali go. Nie zwracali uwagi na niego, byli zadufani w swojej pewności. Inman był człowiekiem z zewnątrz, przeszkodą.

W końcu wstał i wypadł z pokoju. Nie było nic do powiedzenia. Inman nigdy przedtem tego nie zrobił. Jego awans przez stopnie oficerskie w wywiadzie morskim był oparty na'zdolności przekazania kojącego wrażenia, zdolności unikania konfrontacji. Przekroczył z Ca-seyem pewien próg.

Casey uważał Inmana za świetnego, ale kruchego - złotego chłopaka martwiącego się o własny wizerunek agencji, lecz niezdolnego do ryzyka, żeby wykonać trudną robotę; zbyt był zaniepokojony tym, jak przyjmują tajne działania jego przyjaciele - liberałowie, demokraci i dziennikarze. Odejście Inmana będzie kłopotliwe w Kongresie, ale z tym można sobie poradzić. Podwójna popularność Inmana była tam bez wątpienia buforem. Ale teraz pojmował wszystkie elementy stanowiska dyrektora, a zastępca mniej zainteresowany wycinkami prasowymi mógłby być bardziej użyteczny.

Inman uważał, że pozostała tylko formalność rezygnacji. 22 marca 1982 r. napisał list do prezydenta Reagana, przypominając mu: Niechętnie przyjąłem Pana prośbę w zeszłym roku, żebym służył jako zastępca dyrektora Centralnego Wywiadu, dziś byłbym wdzięczny, gdyby przyjął Pan moją dymisję.

Chwaląc Eeagana za rozpoczęcie "odbudowy" agencji wywiadowczych Inman powiedział: - Pan i dyrektor Casey mają moje najlepsze życzenia dalszych sukcesów. - Zanim wręczył list Caseyowi, wysłał kopie do Busha, Weinbergera i Clarka. Casey był zdenerwowany i martwił się czy to nie przecieknie, ale dymisja była utrzymana w tajemnicy i Casey zaczął szukać następcy.

W środę, 21 kwietnia 1982 roku - około sześciu tygodni po tym, jak Post opublikował artykuł o tajnej opsracji w Nikaragui - poszedłem do Goldwatera. Chciałem dowiedzieć się, czy CIA w pełni poinformowała go o tej operacji. Senackie biura obsługiwane są tak, jak samochody wyścigowe przez mechaników. Nagrody i pamiątki są wszędzie, na ścianach i stołach - oznaki statusu i partii. W gabinecie Goldwatera ani jeden ołówek nie był nie na swoim miejscu. Jedyną osobliwością była sterta sprzętu krótkofalowego na stole za jego biurkiem.

- Kiedy Ben - powiedział Goldwater, mając na myśli Bradleego -zadzwonił do mnie na temat tej sprawy Ameryki Środkowej, to nie wypowiedział jeszcze dziesięciu słów, a ja wiedziałem, że on wie o całej tej sprawie. No więc powiedziałem: Em, yy, nie mogę sobie niczego o tym przypomnieć. Może zadzwoń do Billa Caseya. Udawałem głupka przy Benie.

Wprowadził nas w błąd, ale nie skłamał. Wydawało się to zbyt subtelną różnicą.

- Uważałem, że Amerykanie powinni o tym wiedzieć - dodał Goldwater. - W istocie bardzo się cieszę, że to wyszło na jaw.

Z tego powodu oficjalnie potwierdził operację dla Time.

Wyjaśnił swoją teorię na temat ,jawnej tajnej" operacji CIA - tajnej, ale publicznej: - To jest dobre, nikt nie będzie zaskoczony, nie grozi żaden usprawiedliwiony wybuch opinii publicznej. Tajna operacja jest mniejszym złem, ponieważ unika się wysyłania wojsk USA - powiedział. - Mnóstwo z tego powinno być ujawnione. Amerykanie powinni wiedzieć, co się robi, 75 procent tego, co słyszymy (na spotkaniach wywiadowczych^ powinno wyjść na jaw.

Nie prowadzimy już interesów typu obalenie rządu. Możemy spowodować nieco kłopotów gospodarczych, nadać rozgłosu i udzielić innej pomocy, ale nie obalamy rządów.

Był surowy i stanowczy. Nie było to stanowisko moralne, lecz raczej stwierdzenie faktów politycznych i praktycznych.

- Czy informacja wywiadowcza na temat Związku Radzieckiego w ogóle się do czegoś nadaje?

- Nie mamy tam teraz wielu wtyczek - powiedział Goldwater - dwanaście lat temu wiedziałem, że mieliśmy tylko pięć par oczu pracujących dla nas.

W tej chwili mamy najlepszy wywiad elektroniczny ze wszystkich - powiedział pewnie - ale być może nie na długo.

- A satelity?

- Starałem się ich skłonić do wydania ich zdjęć satelitarnych, ale mówią "nie, nie, nie!", bo wyglądałyby za dobrze w czasopismach. Dał do zrozumienia, że Rosjanie byliby w stanie obliczyć dokładnie nasze możliwości i to jest poza ich oczeki 'aniami.

No więc - powiedział Goldwater, odchylając się do tyłu i znowu obniżając głos - obrazy nie są już takie ważne. Mamy nowy... - zaczął i urwał. - Nie mogę w ogóle o tym mówić, ale jest to groźne. Żebyśmy mogli wyjechać którejś nocy, to jest niesamowite, zobaczyłby pan. Poprzez jakąś technologię podczerwoną, czy elektromagnetyczną, czy

nawet zaawansowaną radarową Stany Zjednoczone ewidentnie mają coś, co jest lepsze od zdjęcia. Goldwater zmienił temat.

- A Casey?

- Wspaniały człowiek - powiedział Goldwater. - Uczciwy. Prawdziwy szpieg, gdy był w OSS; prawdziwy facet - Goldwater podniósł rękę, jakby wbijał nóż w biurko - ze sztyletem - uśmiechnął się,

- Ale - ciągnął dalej, potrząsając głową - my robimy to inaczej. On nie jest profesjonalistą.

Ja nazywam go Klapacz - senator ściągnął usta w pantonimie i nagle dmuchnął, sprawiając, że jego wargi wypluły drobne kropelki śliny.

Brak otwartości Caseya był także problemem: - Gdy chcę wiedzieć, co się dzieje, dzwonię do Inmana - powiedział Goldwater. - Jak tylko podniosę słuchawkę, po pierwszym słowie mogę się zorientować, czy Inman coś mi powie - przerwał. -Wiesz, że stracimy admirała Inmana?

- Nawet nie chodzą o tym pogłoski - zdziwiłem się. - To ostateczne? Inman odchodzi?

- Tak, ostateczne - odpowiedział Goldwater, sygnalizując, że starał się temu zapobiec - i będziemy mieć kłopot ze znalezieniem jego następcy.

Pewien doradca Goldwatera przekazał wieść do Białego Domu, że Goldwater wygadał się na temat Inmana. Później tego samego dnia Biały Dom ogłosił dymisję Inmana i wydał pro forma pismo, dopiero co wyjęte z maszyny do pisania.

Dwa dni później senator Richard G. Lugar, konserwatywny republikanin z Indiany w Komisji ds. Wywiadu oznajmił, że zamierza "wysłać pewne sygnały" do Białego Domu co do następcy Inmana. Lugar -przyjaciel Inmana odkąd razem służyli jako młodsi oficerowie wywiadu w końcu lat pięćdziesiątych - powiedział, że jeżeli chodzi o Komisję Senacką, to Inman był "naszym człowiekiem". Bez profesjonalnego następcy komisja będzie odcięta. - Bill Casey to bardzo zdolny Amerykanin, który podjął niejedną dobrą decyzję - powiedział Lugar. - Ale istnieją zawiłości, których zrozumienie potrwa dłużej, niż Casey będzie żył.

Głosowaliśmy na Caseya i Inmana jako zespół: na Caseya, bo ma dostęp do prezydenta, na Inmana, bo wie, co się dzieje.

Casey był doskonale świadom tego, że dyrektor wywiadu był publicznym chłopcem do bicia. Spodziewał się kuksańców od demokratów i liberałów podejrzliwych w sprawach wywiadu. Ale Lugar był ko-legą-republikaninem znanym z łagodnego usposobienia. Casey podejrzewał rękę Inmana.

W wywiadach Inman omijał problemy, które dzieliły go od Caseya i administracji, uważał, że ma rację, ale to były decyzje polityczne, które musi podjąć prezydent i DCI. Omijał problemy, które oddzieliły go od Caseya. Nie będzie oficjalnych potępień, żadnej zawiści, żadnej nielo-jalności. Powiedział po prostu, że stracił entuzjazm dla batalii biurokratycznych, że jego stosunki z Caseyem są dobre, ale nie bliskie.

Przy pożegnaniu Casey zapytał go, dlaczego nie byli blisko. I dlaczego Inman powiedział to prasie?

Inman zaznaczył, jak pochlebnie wyrażał się o Caseyu w swoich publicznych oświadczeniach. Casey się obraził. - Zimno - powiedział w końcu oschle.

Dla Inmana była to oczywistość. Nie byli blisko. Nie zgadzali się w zbyt wielu sprawach.

Inman został szefem konsorcjum badawczego - Korporacji Mikroelektroniki i Technologii Komputerowej (MCC). Konsorcjum założyło w Teksasie dziesięć dużych firm technologicznych w celu opracowania superkomputera, który może zbliżyć się do myślenia, integrowania i łączenia danych, łamiąc każdy szyfr.

Wśród kilkuset pracowników MCC znajdował się były członek sztabu Senackiej Komisji ds. Wywiadu Ted Ralston. Casey i Inman nigdy więcej ze sobą nie rozmawiali.

Biały Dom dał Caseyowi czterdzieści osiem godzin na wyszukanie zastępcy. Jedynym kandydatem był John McMahon, były zastępca dyrektora ds. operacji (DDO) pod Turnerem, były szef strony analitycznej. Niewystarczająco silny ani uparty, żeby być dobrym, skutecznym DDO. McMahon znalazł granicę pomiędzy niezależnością a lojalnością. Potrafił narobić zamieszania, ale umiał przyjmować rozkazy. Robił to bez obrazy. Nie był lokajem jak Hugel ani outsiderem jak Inman. Był sceptyczny, ale nie umniejszał znaczenia tajnych działań.

McMahon dał się przekonać, że poza egzotycznym wywiadem technicznym i wewnętrznymi źródłami osobowymi agencja musi uzyskać "podstawową prawdę". To oznaczało nie tylko obsługiwanie informacji już dostarczonej, ale pójście do kościołów i kolejek po chleb za Żelazną Kurtyną.

Jeden z byłych tajnych ludzi agencji, który został pisarzem powieści szpiegowskich, napisał, że być może CIA miała kiedyś najgenialniejszych ludzi, jacy kiedykolwiek spotkali się w jednej organizacji. Ludzi rozumiejących każdy kraj na świecie - z wyjątkiem własnego. McMahon widział, że łatwo było stracić kontakt.

Nie ma lepszego sposobu na otrzymanie dawki podstawowej prawdy, niż zrobienie obchodu w Kongresie. Ponieważ zastępca dyrektora Centralnego Wywiadu musi być zatwierdzony przez Senat, McMahon złożył wizytę licznym senatorom w Komisji ds. Wywiadu i odkrył, że głównym tematem był zawsze Casey. Mało kto darzył go zaufaniem. Niektórzy senatorowie chcieli zapewnień, że McMahon będzie na tyle dyspozycyjny, by udzielać odpowiedzi na ich pytania, inni, jak Pat Le-ahy, chcieli mieć zobowiązanie wyryte w kamieniu, że McMahon będzie ich systemem wczesnego ostrzegania.

Składając właściwe obietnice, McMahon był zdziwiony, że było tylu senatorów przeciwnych Caseyowi. McMahon uważał, że Casey jest zbyt mądry, żeby wciskać kit senatorom, ale oni wyraźnie uważali, że tak robi. Potem, gdy usiadł z Caseyem, pomyślał, że DCI należy się uczciwa ocena. Z piętnastu senatorów, doniósł McMahon, ponad połowa była "gotowa do strzału".

- Bili - powiedział McMahon - masz nieco roboty, by ugłaskać tych na Wzgórzu.

- Taak, okay - zgodził się Casey.

Tej wiosny Casey musiał obserwować następne gorące miejsce. Argentyna najechała i zajęła brytyjską kolonię koronną - Wyspy Fal-klandzkie. Administracja Reagana, po początkowych staraniach, aby pozostać neutralną, w końcu stanęła po stronie dawnego sojusznika. Były doniesienia w prasie, jakoby Brytyjczycy skorzystali z amerykańskich zdjęć satelitarnych. Casey nie skorygował tej błędnej informacji. W istocie, ten region dalekiego południowego Atlantyku nie był kryty przez satelity. Później USA wysłały odpowiedniego satelitę, a Sowieci poszli w ich ślady z dwoma własnymi.

Prawdziwe przełomy wywiadowcze przyszły od źródeł osobowych związanych z rządzącą juntą w Buenos Aires. Argentyna, biorąc poważnie oświadczenia ambasadora Kirkpatrick, łudziła się, że Stany Zjednoczone pozostaną neutralne. Tak więc argentyńscy oficerowie i urzędnicy zapewniali stały dopływ informacji do placówki CIA i amerykańskich attache wojskowych *" Buenos Aires, którzy przekazywali ją do Langley i dalej do Departamentu J^anu i Białego Domu. Wtedy była to tylko kwestia tego, kto szybciej wydepcze ścieżkę do Brytyjczyków.

Casey uważał, że organizacja Paktu Północnoatlantyckiego jest przeciekającym "sitem", ale, jako zagorzały anglofil, dopilnował by kanał pomiędzy CIA a MI-6 był otwarty. Informacja wywiadowcza była pozyskiwana po to, żeby ją wykorzystać, a prezydent ściśle określił skierowanie polityki na Brytyjczyków. Tak więc chodziło głównie o dostar-

czanie partii sekretów sojusznikowi borykającemu się z wojną, w okresie politycznego stresu - dalsza kadencja premier Thatcher zależała od wyniku. Ten wywiadowczy sukces nie mógł być rozgłaszany.

Nachylenie w stronę Wielkiej Brytanii na Falklandach w końcu wypchnie Argentynę z operacji mkaraguańskiej, kończąc jej rolę listka figowego w projekcie CIA, ale to również było jak najbardziej na miejscu. Casey doszedł do wniosku, że da to Clarridge'owi bardziej wolną rękę do tworzenia armii contra. Podziw Caseya dla Clarridge'a zwiększał się w miarę, jak ten wykonywał swoje zadanie. Nie było szczegółu, który byłby za mały ani przeszkody, która byłaby za wielka.

W środę, 26 maja 1982 o 10:30, McMahon stanął przed Komisją Senacką na sesji przy drzwiach zamkniętych w celu rozpoczęcia przesłuchania do zatwierdzenia.

Zeznając uznał za pozytywny fakt, iż komisje kongresowe patrzą na ręce agencji - ich wgląd narzuca CIA dyscyplinę. - Nie chcę, żeby wywiad byi jakimś mrocznym przedsięwzięciem odłączonym od procesów politycznych - powiedział. Wydając nietypowo szczerą ocenę, powiedział, że komisje go ochraniają: - Ja przynajmniej, jako osoba, która musiała zeznawać przed komisjami nadzorczymi, czerpałem wiele otuchy z tego, że wiedziałem, że dzieliłem się z nimi (z przedstawicielami narodu amerykańskiego) naszymi programami i tym co robiliśmy; myśl, że Kongres jest partnerem w tych programach była ochroną dla mnie jako osoby prywatnej i dla tych instytucji.

Moynihan chciał dać do zrozumienia, że komisja także potrzebuje ochrony: - Chcemy wierzyć, że powiecie nam wszystko, co potrzebujemy wiedzieć. Nie mamy niezależnych źródeł informacji. Musimy ufać - przerwał. - Jeżeli kiedykolwiek dowiedziałby się pan, że ta komisja otrzymuje niewłaściwe informacje, że ta komisja jest błędnie informowana lub wprowadza się ją w błąd, te czy uznałby pan .poinformowanie komisji, że tak się dzieje za sprawę osobistego honoru i odpowiedzialności osobistej?

- Tak, proszę pana - odpowiedział McMahon - nie mogę sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek w społeczności wywiadowczej na odpowiedzialnym stanowisku próbował wprowadzić Kongres w błąd albo opacznie zinterpretować fakty bądź zdarzenia.

- Ja tylko chcę przekazać jedną myśl na koniec - powiedział Moynihan, wpatrując się w McMahona - nikt nie próbuje insynuować, że zdarzyć się może coś złego, ale pan powinien o tym pamiętać.

- Przyznaję się do błędu, panie senatorze - odpowiedział McMahon.

Inni senatorowie bardziej bezpośrednio kwestionowali uczciwość Caseya. Kazali McMahonowi donosić na swojego szefa, przyznać, że Casey mógłby wprowadzić ich w błąd. - Nie mogę wyobrazić sobie, żeby ktokolwiek nade mną zrobił coś takiego - powiedział Mc-

Mahon.

- Znowu ten brak wyobraźni! - wybuchnął Moynihan. Kontynuował, upierając się, że McMahon musi wziąć pod uwagę możliwość, że

zdarzy się coś złego.

- Poprawię zatwierdzenie, panie senatorze - odpowiedział McMahon.

Następnego dnia McMahon stanął przed komisją publicznie.

Moynihan zaczął: - Jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć, jak to jest być zawodowym oficerem wywiadu w tym kraju, to dobrze byłoby, gdyby przeczytał deklarację finansową pana McMahona, która składa się z trzydziestu pustych stron.

Wszyscy w sali wybuchnęli śmiechem.

- Tam na końcu jest blaszany puchar - powiedział McMahon, wskazując na stół.

Jeszcze więcej śmiechu.

Wartość netto McMahona była niewielka. Jego pensja w 1981 roku wynosiła 52.749 dolarów, wszelkie inne dochody wynosiły 658 dolarów odsetek z około 100 tysięcy dolarów w kasie pożyczkowej CIA, jego dom na przedmieściach wart był około 170 tysięcy dolarów, minus 30 tysięcy dolarów hipoteki u teściów.

Senator Malcolm Wallop, ultrakonserwatywny republikanin z Wyoming był przekonany, że zawodowcy z agencji, tacy jak McMahon, są głównie zainteresowani ochroną reputacji agencji, a nie wdrażaniem mandatu Reagana. Uważał, że tacy ludzie wysysają energię i wolę polityczną nawet z mocnych konserwatystów jak Casey. Wallop uważał, że Casey dawał się prowadzić agencji. Nawet tajne działania - specjalności Caseya - nie przynosiły wystarczającego zysku. Było to spowodowane niechęcią do zaryzykowania większych pieniędzy, ludzi i prestiżu tego kraju. Agentom za granicą nie daje się takich możliwości elektronicznych i upoważnień, jakich potrzebują. Tanie, stosunkowo wolne od ryzyka, małe elektroniczne podsłuchy i pluskwy można umieścić wszędzie, ale szefowie placówek CIA musieli na wszystko uzyskać zgodę z centrali. To zbyteczna ostrożność. Wywiad prowadził operacje, żeby samych siebie olśnić - Wallop nazwał to "technologicznym gapieniem się w pępek" - częstokroć poświęcając miliony dolarów na pozyskiwanie bezwartościowych soczystych plotek na temat życia prywatnego i zdrowia światowych przywódców.

- CIA - powiedział Wallop - nie daje sobie dobrze rady z nowymi pomysłami ani z nikim, kto kwestionuje jej założenia. - Mając okazję wyładowania swojej frustracji, ostro napadł na McMahona, rzucając takie obelgi jak nadmierny profesjonalizm, drobna biurokratyczna zdrada i nieumiejętność przyznania się do winy.

McMahon przyjął to spokojnie, ale dla wszystkich było jasne, że nie był kandydatem ani lewicy, ani prawicy.

Goldwater miał dość niespodzianek, więc kazał czterem starszym członkom sztabu przeczytać wszystkie akta osobiste McMahona. Tom akt gruby na 15 cm wykazał, że McMahon jest czysty - nigdy nie był blisko spisków zamachowych, testów na narkotyki, wewnętrznego szpiegostwa ujawnionego w latach siedemdziesiątych. Jedynie raz naruszył zasady bezpieczeństwa - raz znaleziono nie zamknięty sejf w jego gabinecie. Ale to naruszenie mówiło wiele o McMahonie. Była to wina sekretarki i to ona nie dostałaby planowanej podwyżki pensji. McMahon, zwierzchnik dający przykład lojalności dla podwładnych, wziął winę na siebie.

Tak więc Goldwater rzucił McMahonowi parę miękkich piłek. Bi-den najpierw pochwalił Inmana i przeszedł do Caseya, powiedział: - Przynajmniej dla niektórych z nas, wypowiedzi pana Caseya nie są zawsze, no, nie zawsze od razu uznajemy je za całą historię.

Biden wygłosił przemówienie o tym, że McMahon powinien działać jako monitor dla komisji.

Goldwater powiedział, że Inman zwykł był sygnalizować im, kiedy Casey zbaczał z drogi.

- Myślę, że jeżeli nowy zastępca dyrektora wykształci ten zwyczaj, który miał admirał, podciągania skarpetek, kiedy coś się mówiło... Rozległ się ryk śmiechu.

- Albo inaczej - dodał Biden - przesunąć krzesło do tyłu. O, tak.

- Jeśli mogę skomentować - powiedział McMahon - panie przewodniczący, a także senatorze Biden, sądzę, że kiedy dyrektor usłyszy czy przeczyta o poglądach, które macie, na pewno postara się uspokoić wasze obawy i dokonać poprawki, i że zrobi to w osobistych wypowiedziach w przyszłości.

Komisja jednogłośnie zatwierdziła nominację McMahona, a Senat poszedł w jej ślady.

Pod koniec marca 1982 roku Casey uznał, że dział operacji jest rzeczywiście zardzewiały. 13-osobowy zespół Jemeńczyków sponsorowa-

ny przez CIA, który został wysłany do zdominowanego przez Sowietów Jemenu Południowego na Półwyspie Arabskim by dokonać sabotażu, został pojmany. Operacja ta, wykonywana w połączeniu z wywiadem saudyjskim była jedną z niewielu paramilitarnych akcji zatwierdzonych przez administrację Cartera i od tego czasu była w przygotowaniu. Jemeńczycy byli torturowani i przyznali się, że byli szkoleni przez CIA. - Jaką mamy szansę wiarygodnego zaprzeczenia? - zastanawiał się. - Gdzie jest zabezpieczenie operacji?

Według papierów Jemeńczycy mieli kontaktować się z pośrednikami bądź agentami wyłączonymi z akcji, tak, żeby nie wiedzieli, że CIA miała w tym udział. Ale jedynym sposobem na uwiarygodnienie tej operacji w oczach Jemeńczyków było ujawnienie roli CIA.

Druga grupa, już wprowadzona do Jemenu Południowego, musiała być wycofana, a operacja przerwana. Kilka tygodni później prokuratorzy w Jemenie Południowym ogłosili, że wszyscy ludzie z pierwszej grupy (trzynaście osób) przyznali się do winy: przemyt ładunków wybuchowych w celu wysadzenia w powietrze instalacji naftowych i innych celów strategicznych. Przyznali się również do sponsorowania przez CIA. Trzej członkowie grupy dostali kary piętnastu lat więzienia, resztę stracono.

Natomiast pierwsza operacja paramilitarna Caseya - wsparcie Habrego w Czadzie - przyniosła zyski. 7 czerwca 1982 roku około 2 tysięcy ludzi Habrego objęło kontrolę nad stolicą Czadu Ndjameną i ustanowiło tymczasowy rząd. Na razie wpływ Kadafiego w Czadzie został zmniejszony, utarto mu nosa tak, jak tego chcieli Haig i Casey. Teraz libijski przywódca miał wrogi rząd wspierany przez Francję i USA za 1000-kiiomet.:ową południową granicą.

Nareszcie była właściwa atmosfera do uzyskania wsparcia Białego Domu dla ograniczonej tajnej operacji wspierającej antykomunistyczny ruch oporu w Kambodży. Pomoc dla ruchu oporu w Angoli była prawnie zakazana, a operacje w Nikaragui i Afganistanie

były w toku.

Na samą wzmiankę o tajnej działalności w Azji Południowo-Wscho-dniej włosy zjeżyły się na głowach w całej agencji. Ten region był absolutnie nietykalny; jednak Casey nalegał, żeby spojrzeć w przyszłość. Polityka administracji musi być konsekwentna - niesienie pomocy każdemu, kto walczy z komunizmem powinno być uniwersalne. Sowieci wspierają działalność wywrotową na całym świecie, Stany Zjednoczone nie mogą być w tyle. Problem polegał na tym, że główną opozycją do reżimu komunistycznego w Kambodży, który był marionetką

Wietnamu, byli Czerwoni Khmerzy, znani jako KR (Khmer Rouge). Także komuniści, byli ugrupowaniem wyjątkowo okrutnym. Zabili milion, możliwe, iż nawet do 3 milionów ludzi w czasie swych rządów w tym kraju od 1975 do 1979 roku.

Istniały jednak dwa inne niekomunistyczne kambodżańskie ruchy oporu i Casey przekonywał, że im można przekazywać fundusze. Agencja posiadała jednostronne źródła w wojsku tajlandzkim, przez które można przekazywać pieniądze, żeby upewnić się, czy nie pomagają one Czerwonym Khmerom.

Sporo urzędników Departamentu Stanu nie zgodziło się, argumentując, że Czerwoni Khmerzy są połączeni z tymi dwoma niekomuni-stycznymi ugrupowaniami luźną koalicją, w której dominują. Pomaganie nie komunistom oznacza pomaganie KR.

Casey musiał się zadowolić pomocą niemilitarną i w jesieni 1982 roku prezydent Reagan podpisał zatwierdzenie autoryzujące pomoc dla antykomunistów w wysokości 5 milionów dolarów. Pieniądze te nie mogły być przeznaczone na zakup broni, ale zwalniały inne fundusze na kupno sprzętu wojskowego.

Tej wiosny Casey spotkał się z ministrem obrony Izraela Sharo-nem, który w Waszyngtonie składał obowiązkowe wizyty. Sharona martwił Liban i tamtejsze obwarowania OWP. Mówił o kontruderze-niach: jeżeli Liban zrobi to, to Izrael zrobi tamto; jeżeli OWP uderzy tutaj, to Izrael uderzy tam. - Liban - powiedział Sharon głosem ociekającym sarkazmem, jakby ten kraj był jakąś fikcją geograficzną. - Proszę się nie dziwić. Wyłóżmy karty na stół. Jeżeli wy czegoś nie zrobicie, to my zrobimy. Nie będziemy tego tolerować.

Casey rozumiał, że Liban jest tym krajem arabskim, w którym Izrael może rozszerzyć swoje wpływy. Doszedł do wniosku, że Sharon chce stworzyć okoliczności uzasadniające ruch wojskowy ze strony Izraela. - Różne rzeczy zdarzą się w Libanie i nie będzie wyjścia - powiedział Sharon. Było również jasne, że ma ogromny wpływ na izraelskiego premiera Menachema Begina. Sharon miał decydujący głos.

Styl Sharona przypadł Caseyowi do gustu, widział w nim działacza oraz człowieka myślącego, mającego świadomość zarówno delikatnego położenia swego kraju jak i jego przeznaczenia.

6 czerwca 1982 roku Izrael napadł na Liban, deklarując zamiar wypędzenia terrorystów z OWP z południowego Libanu. Jako uzasadnienie podał próbę zamachu na swojego ambasadora w Londynie trzy dni przedtem. Inwazji dano nazwę: Operacja - Pokój dla Galilei.

Wywiad izraelski, CIA i Brytyjczycy wiedzieli, że ten deklarowany powód był zmyślony. Zamachowcy byli członkami frakcji Abu Nidala, która odłączyła się od OWP i prowadziła wojnę z główną OWP z siedzibą w Libanie. Izraelczycy uderzali niewłaściwych Palestyńczyków, ale w opinii Sharona nie było wielkiej różnicy. W ciągu paru dni jego Izraelskie Siły Zbrojne (IDF) były na przedmieściach Bejrutu.

Analiza CIA ukazała obraz wielkich możliwości i wielkiego ryzyka.

Casey zwołał spotkanie w swoim gabinecie. Jedno z pytań brzmiało, czy Izrael korzysta z broni dostarczonej przez USA, a wielu obecnych na spotkaniu wyraziło niepokój, że USA będzie postrzegane jako wspólnik, co zaniepokoi Kongres.

- Gówno mnie to obchodzi - powiedział Casey. - Sytuacja jest płynna. Wszystko może się zdarzyć. Jak obrócić to na korzyść naszych interesów narodowych? Na to pytanie chcę odpowiedzi.

Człowiek CIA, przywódca bojówki falangistów Bashir Gemayel odgrywał coraz ważniejszą rolę w Libanie. Przez lata Bashir wykształcił bliskie stosunki z Sharonem i izraelskim Mossadem. CIA kontaktowała ze sobą chrześcijan i Izraelczyków, robiąc z Bashira wspólne źródło wywiadowcze dla CIA i Mossadu.

W CIA istniała skłonność do stawania po stronie chrześcijan raczej niż muzułmanów w Libanie. Jednak stare wygi z CIA, ludzie którzy służyli w Libanie wiedzieli, że chrześcijanie, zwłaszcza Bashir i jego falangiści byli brutalni jak inni. Ten związek był ryzykowny.

- Jaki związek wart zachodu nie jest ryzykowny? - zapytał Casey, starając się uspokoić fatalistów w agencji.

Bashir zmierzał ku prezydenturze. Wyeliminował konkurencję wśród frakcji chrześcijańskich. Dobre stosunki z izraelskimi najeźdźcami dały mu odskocznię. Proizraelskie odłamy w Libanie patrzyły na Bashira jak na nowe światło. Odłamy antyizraelskie (muzułmanie i lewicowy Druze prowadzony przez Walida Jumblatta) uważały, że jedynie Bashir może skłonić Izraelczyków do wycofania się. Bashir stał się punktem zbornym.

Casey zatwierdził plan zerwania związku CIA z Bashirem, który teraz i tak miał ważniejsze rzeczy do roboty, niż praca dla CIA Od czasu publicznego ujawnienia tego, że król Jordanii Hussein był opłacanym agentem CIA przez dwadzieścia lat, agencja niechętnie zatrudniała dla siebie głowy państw. W miarę jak Bashir był coraz bliższy centrum zainteresowania, ujawnienie mogłoby zakończyć jego karierę - jeżeli nie życie. Związek ten był jedną z najbardziej strzeżonych tajemnic. Eobiono wszystko, żeby ją chronić, ale nigdy nie ma absolutnej gwarancji.

23 sierpnia 1982 r., dwa i pół miesiąca po inwazji izraelskiej Bashir został wybrany prezydentem Libanu, mającym objąć stanowisko w następnym miesiącu. Ci nieliczni, którzy wiedzieli o niedawno zerwanym związku z CIA czuli jedynie mieszaninę radości i zgrozy. Liban nie miał zadeklarowanych przyjaciół ani wrogów. Dokładnie to co sprawiło, że Bashir był odpowiednim przywódcą - pozostawiło go z licznymi kłopotami. Muzułmanie byli wzmocnieni wyniesieniem Ajatollaha Chomeiniego w Iranie, dobrze dofinansowana OWP dalej była obecna w Libanie, chociaż rozpoczęła się ewakuacja z Bejrutu 11 tysięcy bojowników łącznie z przewodniczącym Arafatem.

Strategicznie sprzymierzony z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi Liban pod władzą Bashira zakłóciłby regionalną równowagę sił. Potężna Syria na północy i zachodzie okupowała Dolinę Bekaa od 1976 roku i de facto uważała cały Liban za część większej Syrii. Sowieccy sojusznicy Syrii także nie byli zadowoleni.

Wobec takich wrogów wewnętrznych i zewnętrznych Bashir przekazał wiadomość do CIA z prośbą o zapewnienie mu tajnej ochrony i pomocy wywiadowczej.

Casey uważał, że CIA była zobowiązana pomóc Bashirowi. Nie można było zrobić tego jawnie - potrzebna była tajna operacja na dużą skalę, ażeby była skuteczna, CIA musi bardziej zbliżyć się do libańskich służb wywiadowczych. Będzie potrzebna wysokiej klasy broń, a także sprzęt do inwigilacji elektronicznej i łączności. Prezydent Rea-gan zatwierdził operację wsparcia, która wymagała początkowego wydatku około 600 tysięcy dolarów. Planowano, że szybko wzrośnie do ponad 2 milionów dolarów rocznie, a nawet 4 milionów.

Po południu 14 września 1982 roku, dziewięć dni przed oficjalnym objęciem urzędu, Bashir Gemayel przemawiał w miejscowym biurze Partii Falangistów we Wschodnim Bejrucie. Według planu o piątej miał się spotkać z grupą izraelskich oficerów wywiadu. Ale o 16:10 wybuchnęła bomba zabijając go i burząc budynek.

CIA nie miała czasu na wprowadzenie w życie swojego planu tajnej pomocy. Nie było dowodów na przeciek z CIA. Jednak, była to duża katastrofa dla CIA- zamach na byłego współpracownika. Kilka milionów dolarów przeznaczonych na operację ochronną zostało wstrzymanych i przechowanych w Prezydenckim Funduszu Awaryjnym.

Zamach był pierwszym z serii fatalnych zdarzeń. W ciągu dwóch dni siły izraelskie pozwoliły jednostkom falangistów na wejście do palestyńskich obozów dla uchodźców w Bejrucie w ramach misji zemsty.

Nazwy tych dwóch obozów - Sabra i Shatilla - przeszły do historii masakr. Wywiad izraelski obliczył, że było siedemset - osiemset ofiar palestyńskich, wiele z nich to kobiety i dzieci. Relacje z rzezi oszołomiły cywilizowany świat - ciała niemowląt w pieluchach, starców, zwłoki w stosach. Zarżnięto nawet konie, psy i koty. Odcięto piersi i prącia, w ciele niektórych ofiar został wycięty chrześcijański krzyż. Ciężarnym kobietom rozerwano brzuchy.

W ciągu dwóch tygodni amerykańscy Marines zajęli strategiczne pozycje w koszarach koło lotniska. Jako misja pokojowa nie mieli konkretnego celu poza nadzorowaniem ostatecznego wycofywania się obcych wojsk.

Zarówno Mossad, jak i izraelski wywiad wojskowy zaczęli dochodzenie w celu ustalenia, kto zabił Bashira. Bomba zaprowadziła do 26-letniego Habiba Chartouny, członka rywalizującej z falangistami Syryjskiej Partii Ludowej. Po zsumowaniu informacji wywiadowczej z Libańczykami Izraelczycy ustalili, że Chartouny zainstalował w bombie dalekosiężny elektroniczny detonator.

"Operatorem" Chartomr/ego, czyli oficerem prowadzącym sprawę był kapitan w syryjskiej służbie wywiadowczej nazwiskiem Nassif. Przekonał młodego Chartomr/ego, że bomba miała za zadanie zastraszenia Bashira, a nie zabicie go. Po przesianiu informacji wywiadowczej, łącznie ze wszystkimi najlepszymi syryjskimi agentami Mossa-du, sprawozdaniami z inwigilacji i przechwytami elektronicznymi Izraelczycy ustalili, że Nassif bezpośrednio podlegał podpułkownikowi Mo-hammedowi G'anenowi, który zawiadywał syryjskimi działaniami wywiadowczymi w Libanie. Wywiad armii syryjskiej i sił powietrznych posiadał pewną wiedzę na temat planowanego zamachu bombowego. Wiedział o tym również Rifaat Assad - brat prezydenta Hafeza, który przewodził siłom bezpieczeństwa Syrii.

Izraelczycy uważali, że prezydent Assad, trzymając swój kraj żelazną ręką musiał wiedzieć, że taki plan był w toku. Nie było jednak dowodu, a sprawozdania wywiadu ukazujące współudział syryjskich oficerów wywiadu były wysoce tajne.

Casey widział te raporty dostarczone przez wywiad izraelski. Były wystarczająco przekonywujące. Ale, co było równie ważne, należało ustalić, kto skorzystał na śmierci Bashira. Kto chciał słabego Libanu? Kto się najbardziej obawiał silnej więzi pomiędzy Izraelem a Libanem? Odpowiedzią była oczywiście Syria. Jednak w końcu Casey musiał zaakceptować niechęć Białego Domu i Departamentu Stanu do rozgłaszania roli Syrii.

Szef wywiadu izraelskiego, generał major Saguy wiedział, że wszelkie próby wykorzystania informacji o udziale Syrii będą miały skutek przeciwny do zamierzonego. Saguy długo był sceptyczny co do stosunków jego kraju z falangistami Gemayela i zdał sobie sprawę, że administracja będzie musiała mieć do czynienia z Syrią, żeby osiągnąć cokolwiek na podobieństwo ugody w Libanie. Zarzut może być dobry dla propagandy, ale uniemożliwi współpracę z Syrią.

Casey miał przed sobą wywiadowcze niepowodzenie. Związek CIA z Bashirem, decyzja o zerwaniu go, prośba Bashira o ochronę, decyzja administracji o jej udzieleniu i następnie zamach. Był to ściśle tajny bałagan, który pozostał w tajemnicy.

ROZDZIAŁ 11

W ciągu osiemnastu miesięcy urzędowania Casey zyskał sporo wiedzy na temat najnowszej technologii, zwłaszcza w dziedzinie supertąjnych systemów napowietrznych, satelitów używanych do fotografowania i pozyskiwania informacji wywiadowczej z sygnałów. Nalegał na najlepsze rozwiązania, nawet gdy były one najkosztowniejsze. Chociaż nie był do końca przekonany, że techniczna informacja wywiadowcza jest najważniejsza, dostrzegał, iż dostarczała głównych elementów mozaiki.

Dzięki fotografii satelitarnej jego ludzie mogli policzyć radzieckie czołgi. Poprzez uwypuklenie obrazu i wyostrzeniu podstawowej fotografii mogli ustalić, czy czołg działa. System wczesnego ostrzeżenia mógł wykryć wszelkie ruchy sił sowieckich albo nowy program broni. Satelity mogły pominąć ściśle strzeżone projekty badawczo-rozwojowe w Związku Radzieckim, gdzie w tajemnicy pracowało niewielu ludzi, z dala od osad ludzkich czy baz wojskowych, ale było to w zasadzie wszystko, co pomijały.

Casey stał w obliczu bardzo ważnej decyzji dotyczącej jednego z najtajniejszych i najważniejszych projektów badawczo-rozwojowych amerykańskiej społeczności wywiadowczej. Mówiono, że jest to jeden z największych wynalazków szpiegowskich lat osiemdziesiątych.

Początkowo opatrzony kryptonimem Indigo, a teraz Lacrosse, nowy napowietrzny system satelitarny wykorzysta najnowocześniejszy radar umożliwiający działanie we wszystkich warunkach pogodowych, zarówno w dzień, jak i w nocy. Komputery, wykorzystując odtwarza-

nie obrazu radarowego - uwydatnianie sygnałów radarowych - mogą stworzyć odpowiednik fotografii. Chmury i ciemności przestaną być przeszkodą. Istnieje możliwość, że kiedyś, dzięki temu systemowi, będzie można zajrzeć do budynków.

Jednak Lacrosse będzie kosztował ponad miliard dolarów. Nawet gdyby działał, byłaby to oszałamiająca suma. Już w pierwszym etapie przekroczono koszty i powstały liczne problemy. Głównym wykonawcą był Martin Marietta Corporation, a General Electric zajmował się sygnałem po jego dotarciu do stacji naziemnych.

Potrzeba było około 200 milionów dolarów, żeby kontynuować projekt Lacrosse w roku 1983. Firma Martin Marietta musiała mieć te pieniądze teraz - nadchodził "termin absolutny". Trzeba dostarczyć setki tysięcy dolarów albo praca ustanie. Casey nazywał niektóre z tych kosztownych projektów Jedynkami", bo często budowało się tylko jeden. Q krytycy Caseya, którzy uważali, że jest on nastawiony tylko na tajne działania byli w błędzie. Te 200 milionów równało się całemu budżetowi na tajne działania, a dyrektor wstępnie zatwierdził taką kwotę na wstępne wydatki związane z systemem satelitarnym, który miał nadzieję, nigdy nie będzie publicznie omawiany. Z racji tej tajności debatom publicznym brakowało poczucia proporcji.

Chociaż Sowieci opanowali odtwarzanie obrazów radarowych, to raporty wywiadowcze wykazywały, że mają zbyt słabe komputery i brakuje im wyrafinowanej zdolności przetwarzania do stworzenia wysokiej jakości szczegółowych obrazów. Tak więc Lacrosse mógłby dać Stanom niemałą przewagę.

Casey został pokrótce poinformowany o historii amerykańskich systemów satelitarnych W1971, dwanaście lat temu, wysłano pierwszego satelitę Big Bird. Olbrzymi latający satelita szpiegowski - jakieś 15 m szerokości - robił nadzwyczajne zdjęcia. Ale film musiał być wyrzucony z satelity, odnaleziony i wywołany na ziemi. Stosowano złote kanistry w celu ochrony odsłoniętego filmu Big Birda przed różnymi promieniami w kosmosie. Złote kanistry ułożone w stertę sięgającą sufitu w magazynie były metaforą kosztownego programu

satelitarnego.

W grudniu 1976 roku, tuż przed objęciem urzędu przez Cartera, wystrzelono pierwszego satelitę KH-11. Był to wielki przełom w latach siedemdziesiątych, bo KH-11 umożliwiał fotografowanie i jednoczesne przekazywanie na ziemię wysokiej jakości sygnałów optycznych. Zdjęcia obiektów były niemal natychmiastowe, dając CIA i Pentagonowi szczegóły tego, co się dzieje w Związku Radzieckim tu i teraz.

Satelita KH-11 nie zrzucał filmu, lecz transmitował obrazy na ziemię za pomocą fal radiowych. Sowieci monitorowali wyrzucanie filmu z satelitów by rozpoznać satelitę fotograficznego. Jako że KH-11 był także bazą uzyskiwania informacji z sygnałów i nie wyrzucał filmu, Sowieci nie podejrzewali, że przelatując robi zdjęcia. Tak więc, gdy satelita przelatywał nad nimi, nie ukrywali i nie kamuflowali instalacji, sprzętu wojskowego, drzwi do silosów na pociski. Niewiedza Sowietów pozwoliła Stanom Zjednoczonym zyskać przewagę.

Utrzymanie KH-11 w tajemnicy możliwe było tylko przez rok. William Kampiles, niezadowolony pracownik niższej rangi w Centrum Obserwacji CIA, sprzedał Sowietom egzemplarz ściśle tajnej instrukcji KH-11 za 3 tysiące dolarów. CIA wiedziała, że coś się stało, gdy Sowieci zaczęli zamykać drzwi silosów, kiedy KH-11 przelatywał nad nimi. Kampiles został ujęty, oskarżony o szpiegostwo i skazany na czterdzieści lat więzienia, ale tajemnica została wyjawiona.

Dla Caseya Lacrosse miało jeden negatywny aspekt. Ten system i inne po nim następujące będą miały wpływ na weryfikację następnej umowy o kontroli zbrojeń, jeśli takowa będzie istniała. Casey nie był przeciwny kontroli zbrojeń, ale uważał, że zmniejszenie ilości broni nuklearnej nie stanowi sedna problemu. Przypuśćmy, że byłoby o jedną trzecią mniej broni nuklearnej albo o połowę mniej? I tak można zniszczyć świat. Sowieci są światową potęgą z powodu swojej ogromnej machiny wojennej, nie z racji gospodarki, kultury czy zdolności do interesów. Dzięki armii Związek Radziecki ma status supermocarstwa. Casey był pewien, że Sowieci nigdy nie będą chcieli zrezygnować z tego, co zapewniało im miejsce w porządku świata.

Nie był to jednak powód do wstrzymania Lacrosse. Casey postanowił wpisać 200 milionów dolarów na Lacrosse w budżet przedłożony Kongresowi.

Boland - przewodniczący Komisji ds. Wywiadu w Izbie - był przeciwny Lacrosse. Przekroczenia poziomu kosztów i problemy z programem wydawały się zbyt poważne, a Krajowe Biuro Rekonesansu (National Reconaissance Office - NRO) skłamało w kwestii finansów. Dla Bolanda stało się to zagadnieniem moralnym.

Satelity oraz tzw. "czarne" projekty wywiadowcze CIA, NSA i inne były ukryte w budżecie obrony, który - według Bolanda, demokraty - wymagał cięć. Departament Obrony był również zaniepokojony, że

Lacrosse odbiera pieniądze wojsku. Tak więc Izba odcięła fundusze od tajnej części budżetu Pentagonu na 1983 rok.

Komisja Senacka Goldwatera utrzymała prośbę Caseya o 200 milionów na Lacrosse, więc Boland i jego zastępca Ken Robinson odbyli posiedzenie z Goldwaterem i Moynihanem.

Goldwater popierał Lacrosse. Wygłosił przemówienie. Samoloty szpiegowskie - słynny U-2 i mniej słynny SR-71 (Strategiczny Rekonesans) przekroczyły koszty i stwarzały rozmaite problemy, ale wystarczy popatrzeć, jak zmieniły uzyskiwane informacja wywiadowcze. Jak może ktokolwiek obliczyć koszt w tej niezmiernie ważnej, tajnej, podniebnej wojnie wywiadowczej? Problemy były sednem odpowiedzialności Kongresu. Ryzykiem jest pozostanie w tyle. Projekt popierają prezydent i Casey. Odtwarzanie obrazów radarowych stosuje się w 26 Dywizjonie Taktycznym w Niemczech, na granicy między Wschodem a Zachodem - odczyt z samolotów w czasie realnym przekazywany jest do stacji naziemnych. La-crosee nie jest doskonały, ale jest więcej niż tylko obietnicą.

Zdeterminowany Goldwater przestawił swoją opinię: - Przyjmiemy go bez względu na koszty. Może zapobiegnie wojnie. Boland nadal się opierał, ale już nieco zmiękł. - Okay - powiedział Goldwater - skoro nie mogą rozwiązać problemu, to niech zajmą się tym komisje ds. sił zbrojnych. Komisja Goldwatera i Senacka Komisja ds. Sił Zbrojnych były współodpowiedzialne za sprawy wywiadu, łącznie z budżetem. W Izbie komisja Bolanda była bardziej autonomiczna. Goldwater zauważył, że Senacka Komisja ds. Sił Zbrojnych, której przewodniczył John Tower-republikanin z Teksasu - miała spotkanie w sąsiedniej sali. Był pewien, że Tower zgodzi się na Lacrosse. Goldwater odsunął krzesło, wstał i pokuśtykał korytarzem, wyraźnie gotów oddać ten problem - i nieco władzy nad nim - w ręce Towera. Boland wiedział, że nie może zignorować całego Senatu. Komisje ds. sił zbrojnych miały sporo władzy, gdyż zajmowały się budżetem wojskowym wynoszącym ponad 200 miliardów dolarów i jeśli przewodniczący zażąda 200 milionów na projekt, to je dostanie. To jest jedna tysięczna całości - bzdura.

Bolard był wzburzony, gdy Goldwater zaczął swój powolny, niepewny ruch wzdłuż korytarza. Podskoczył do swojego kolegi - demokraty Moynihana.

- No - powiedział Boland - co robimy?

Nie cieszył się na myśl o niezgodzie wśród demokratów. Do sąsiedniej sali był kawałek drogi, a Goldwatera bolało biodro. Było jasne, że lepiej będzie, jeżeli obie komisje ds. Wywiadu załatwią to między sobą.

- Cofam się - powiedział Boland szybko, zgadzając się na finansowanie na rok. - Zatrzymać Goldwatera!

Wysłano asystenta, żeby pobiegł korytarzem z wiadomością: - Właśnie ustąpili.

Manewr taktyczny zadziałał. Goldwater był przekonany, że jeden z najskuteczniejszych programów wywiadowczych został ocalony. Odwrócił się, uśmiechnął i ciężkim krokiem ruszył z powrotem. Zgodził się, że jeżeli będą w przyszłości przekroczenia kosztów, fundusze zostaną wstrzymane.

Kiedy przekazano wieść do firmy Martin Marietta, odbyła się wielka uroczystość. Po uporaniu się z problemami przetwarzania na Ziemi, Lacrosse będzie gotowy do wystrzelenia w kosmos, z obiektu będącego ostatnim osiągnięciem Krajowej Agencji Aeronautyczno-Kosmicz-nej - przyszłej wyrzutni wahadłowca kosmicznego.

Była jednak sprawa, przy której Boland nie chciał ustąpić - tajna operacja w Nikaragui. Nie podobała się ani jemu ani jego przyjacielowi Marszałkowi Izby O'Neillowi a ten ostatni ogłaszał swój sprzeciw wszem i wobec.

Ciotka O'Neilla, Eunice Tolan, która zmarła poprzedniego roku w wieku 91 lat, była zakonnicą w Maryknoll. Zakon misjonarek Maryk-noll wywarł na O'Neilla głęboki i niemal mistyczny wpływ. Ponieważ nie było już jego ciotki, z O'Neillem korespondowała inna wychowanka Maryknoll, Peggy Healy, przebywająca w Nikaragui. Opisywała Nikaraguę rozdartą przez wojnę domową - wojnę podsycaną, wspieraną i kontrolowaną przez CIA. O'Neill wierzył, że polityka te świat ruchomych piasków, przemieszczających się wartości, ale zakonnice i księża mówią prawdę.

- Wierzę każdemu słowu - powiedział asystentowi po jednym, dwugodzinnym spotkaniu z siostrą Healy. Mówił z prawdziwą żarliwością. Tajna wojna zbudziła wszystkie negatywne uczucia do "Brzydkich Amerykanów" i manipulacji CIA. O'Neill przypomniał sobie United Fruit Company, amerykańską firmę, która dała początek nazwie "republika bananowa". Tajne wsparcie dla contras stawiało Stany Zjednoczone w roli neokolonialnego wyzyskiwacza.

Boland mógł zaakceptować cel administracji-starania, by powstrzymać Nikaraguę od eksportowania swojej walki do Salwadoru, ale jasne było, że CIA wspierała obozy w Hondurasie, z których ruch oporu contra prowadził uderzenia podjazdowe na Nikaraguę. Doborowa ko-

misja dziewięciu demokratów i pięciu republikanów, starannie wybrana przez O'Neilla i Bolanda, reprezentowała strategiczne centrum Izby Reprezentantów. Wszelkie działanie ze strony tej komisji będzie prawdopodobnie zatwierdzone przez pełną Izbę. Boland chciał całkowicie odciąć finansowanie operacji w Nikaragui i miał poparcie swojej komisji. Goldwater poszukiwał jakiegoś pośredniego rozwiązania, na przykład ograniczonego finansowania. Podczas konferencji Izby i Senatu w sierpniu 1982 roku uzgodniono umieszczenie zapisu, który zabraniał CIA i Departamentowi Obrony dostarczania sprzętu wojskowego, szkolenia lub udzielania wsparcia w celu obalenia rządu

Nikaragui.

Utrzymywany w tajemnicy zapis w projekcie ustawy do zatwierdzenia, uzyskał aprobatę zarówno Senatu, jak i Izby.

Lecz l listopada 1982 Boland przeczytał główny artykuł w Newswe-ek'u: Tajna wojna Ameryki, cel - Nikaragua. Autor artykułu twierdził, że plan operacji uległ zmianie i obejmuje podminowanie rządu sandi-nistów. Casey stając przed Komisją Bolanda twierdził, że głównym celem operacji jest nadal przechwytywanie broni. Osiągnięto wielki sukces, powiedział. Liczba sit contra wzrosła do 4 tysięcy i przekroczyła osiem razy liczbę proponowaną w zeszłym roku. Wzrost ten, dowodził Casey, jest oparty na powszechnej nienawiści do sandinistów. Ameryka Środkowa nie chce komunizmu i jest to wyraźna manifestacja.

Boland był rozgniewany. Prezydent, Langley, Casey, administracja, tajni operatorzy, placówki CIA w Ameryce Środkowej, przywódcy contras i ich bojownicy. Polecenia, rozkazy, wskazówki w tym długim łańcuchu ludzi zmieniały znaczenie. Boland postanowił wystąpić oficjalnie. 8 grudnia 1982 roku wygłosił na forum Izby swoje zdanie na temat zakazu używania funduszy do obalenia rządu Nikaragui. Szybko przyczepiono temu zapisowi nazwę Poprawka Bolanda. Tajna operacja była teraz oficjalnie ujawniona. Zapis przeszedł jednogłośnie jako poprawka do ustawy o zatwierdzaniu wywiadu, większością 411 głosów.

Moynihan też denerwował się, a główną przyczyną był Dewey Clar-ridge. Przyszedł, żeby w tajemnicy wyjaśnić Komisji Senackiej plan podzielenia Nikaragui na połowy - stronę wschodnią i zachodnią, zupełnie jak w Nowym Jorku, czy w Bejrucie. Według Clarridge'a, contras popierani przez CIA wezmą stronę wschodnią, a sandinistom zostawi się stolicę Managuę i stronę zachodnią. Moynihan uznał to za szaleństwo. CIA miała tylko pięćdziesięciu ludzi, którzy prowadzili tam operacje, a podział kraju to poważny wyczyn wojskowy.

Moynihan wyobraził sobie interpretację tej sceny przez rysownika Herblocka: gorliwy Clarridge wykładający swoją fantazję za zamkniętymi drzwiami, może tnący mapę nożyczkami, demonstrujący łatwość, z jaką odbędzie się podział - a wszystko rozgrywa się dla bandy tęgich, ospałych prawodawców z długimi cygarami.

Goldwater nachylił się w stronę Moynihana i stwierdził z przekąsem, że dla niego brzmi to jak wypowiedzenie wojny.

Moynihan skinął głową. Co mogli poradzić? To wszystko jest ściśle tajne.

Moynihan nie słyszał nic więcej w ciągu następnych tygodni. Widocznie plan Clarridge'a nie został zaakceptowany, ale Moynihan stracił do nich wszystkich zaufanie. Clarridge odzwierciedlał poglądy Case-ya, czyli administracji. Operacja stawała się klątwą.

9 grudnia 1982 r., dzień po tym, jak propozycja Bolanda przeszła jednogłośnie w Izbie, Casey perswadował Komisji Senackiej, że zakaz przepływu broni jest priorytetowym celem, ale CIA ma nadzieję wywrzeć nacisk na rząd Nikaragui, "nękać" go, żeby ten stał się "bardziej demokratyczny" i by przyjęto do rządu ludzi z frakcji umiarkowanych.

Moynihan uważał, że istnieje tu kwestia logiki politycznej.

- Jeżeli mówi pan, że ci ludzie, sandiniści - powiedział Caseyowi - są tym, za kogo się podają, a ja jestem gotów panu wierzyć, to oni nie staną się bardziej demokratyczni... Można obalić ich rząd albo zostawić w spokoju, ale nie można zrobić czegoś pośredniego. I jak można wyznaczyć granicę między nękaniem, a próbą obalenia ich? Dla sandinistów prawdopodobnie wygląda to tak samo... Nadzwyczaj nieprzyjazne działanie.

- Naszym celem-powiedział Casey -jest wstrzymanie rozpowszechniania się komunizmu. Chcemy, żeby rząd Nikaragui zapłacił wysoką cenę za swój wybór. CIA chce utrzymać rząd Nikaragui w pozycji "nierównowagi" - wyjaśnił.

Ten wyraz zawisł w powietrzu.

Moynihan dostrzegł, że administracja szuka sposobu, żebyjej przedsięwzięcie wyglądało tylko o jeden stopień ostrzej niż stanowcza nota dyplomatyczna.

- A co z samymi contras? - zapytał Moynihan. - Oni walczą, żeby obalić rząd i uzyskać władzę dla siebie. Nie walczą, nie mogą walczyć, tylko po to, żeby wstrzymać dopływ broni. Nikt by tego nie zrobił.

Na jego pytanie nie było odpowiedzi. Casey powtórzył po prostu, że CIA wspiera contras, ona ich nie stworzyła.

W tej chwili Moynihan czuł się już bardzo nieswojo. Administracja i Kongres wspierały operację, która nie ma szans powodzenia i która

8 - VEIL - Tajne wojny CIA

zmierza ku katastrofie. Napisał do Caseya donosząc, że Komisja Senacka zatwierdziła Poprawkę Bolanda. Znając prawnicze uniki Caseya, Moynihan stwierdził, że oczekuje, iż CIA zastosuje się zarówno do litery, jak i do ducha zapisu. Moynihan przedstawił plan Bolanda w Senacie, który go zatwierdził.

Reakcja Caseya była łatwa: Nowy zapis nie zabraniał tego, co już robią. Była to gra adwokata, wykrywająca "cel". Chodziło tu o coś nieuchwytnego, o pewną dwuznaczność. 21 grudnia 1982 roku Reagan podpisał Poprawkę Bolanda jako prawo.

Radca prawny Caseya w CIA, Stan Sporkin natychmiast zebrał w Langley najlepszych prawników agencji. Mimo iż był to sezon przedświąteczny, Sporkin nalegał, by natychmiast coś wymyślili.

- To wróci i ugryzie nas w tyłek jak nie wiem co - powiedział. - Kongres będzie bacznie obserwował, czy CIA stosuje się do Poprawki Bolanda. To może być "koń trojański". To graniczy z układem dla agencji. Będą patrzyć, szukać naruszenia - wyjaśnił Sporkin. Żądał pomysłów na dostosowanie się do poprawki.

Prawnicy opierali się mówiąc, że ustawa jest próbą egzekwowania negatywu; agencja musi tylko zapewnić, że nic się nie zrobi "w celu" obalenia sandinistów. - No ale - powiedział jeden z prawników agencji - możemy zrobić to we wszystkich innych celach.

- Nie możemy być chytrzy - odparł Sporkin. Powiedział, że muszą szerzej pojmować swoje zadania. Operacja z "contras" jest ważna dla Białego Domu i dla dyrektora, prawnicy są więc zobowiązani. O to właśnie chodzi w doradztwie prawnym - zapobieganie problemom, a nie tylko reagowanie na nie. Sporkin zaprojektował dla Caseya listę działań akceptowanych i nieakceptowanych. Przypominała wszystkim, że operacja nie ma na celu "obalenia" i że nie można pośrednio ani bezpośrednio popierać, ani wykorzystywać żadnego z normalnych sposobów dokonywania przewrotu - zwłaszcza zamachów. Zamachy już były zabronione dekretem prezydenckim, ale Sporkin uważał, że ponowne przypomnienie o tym nie zaszkodzi.

- Stan, nie umiesz pisać - powiedział Casey i przerobił zapis tak, że był ostrzejszy. To im odpowiadało.

Dyrektor ds. operacji John Stein uznał, że lista zakazów i wskazówek jest świetnym pomysłem na ochronę dla nich wszystkich, a Casey zaaprobował przekazanie jej do placówki hondurańskiej nadzorującej operację i obozy contras. Kilkustronicowy, gęsto napisany telegram przekazywał Poprawkę Bolanda dosłownie: nie powinno się robić niczego specjalnie "w celu obalenia" rządu Nikaragui. Zakaz obej-

mował sprzęt, szkolenie, wsparcie, spotkania, szczególnie rozmowy. Należy zerwać kontakty z przywódcami lub bojownikami contra, napomykającymi o wykorzystaniu CIA do takich celów.

Dla podkreślenia poważnego traktowania przez administrację wstrzymania przepływu broni prezydent Reagan podpisał oddzielne, ściśle tajne zatwierdzenie na temat Gwatemali, która ma wspólną, prawie 160-kilometrową granicę z Salwadorem. Zatwierdzenie to miało pozwolić na pozyskiwanie informacji i reakcję na przepływy broni wzdłuż tej granicy. Były doniesienia, że broń transportowano w ciężarówkach mających przewozić owoce - ciężarówki były zwolnione z cła i nie można ich było przeszukać na granicy. Zbudowano wysokiej klasy stacje wykrywania, podnoszące alarm, kiedy przejeżdżała ciężarówka z dużą ilością metalu klasy odpowiadającej broni. Zbudowano budynek i wyszkolono około sześćdziesięciu ludzi do monitorowania. Zatrzymano kilka transportów broni. Potem był przeciek i niewiele więcej wykryto. Koszt tej operacji wyniósł ponad milion dolarów.

Przechwyty łączności Agencji Bezpieczeństwa Narodowego nie dostarczyły dowodów jakich potrzebował Casey, żeby pokazać, iż Nikaragua wspiera przepływ broni do salwadorskich rebeliantów. Doszedł do wniosku, że ci lewicowi rebelianci umiejętnie wykorzystywali radio. Przekazy były krótkie, używali jednorazowych głowic szyfrowych, nie używali eteru (z wyjątkiem przypadków absolutnej konieczności) i przestrzegali ciszy w eterze we wszystkich innych przypadkach z zawodową dyscypliną. Czasami rebelianci trzymali się zupełnie poza eterem, używając naziemnych linii telefonicznych, na które trzeba zakładać podsłuch, żeby je przechwycić. Albo korzystali z kurierów i gońców. Rebelianci mieli lepsze zabezpieczenia łączności, niż wojsko sal-wadorskie. Stali za tym Kubańczycy, może nawet sowieccy doradcy, pozbawiając Caseya przekonywujących dowodów, by pozyskać wsparcie Kongresu i opinii publicznej dla tej operacji.

- Najtrudniejszą rzeczą do udowodnienia na tym świecie jest to, co jest oczywiste - mówił wiele razy. Nie miał jednak niezbitych dowodów, a w samej agencji nie było pewności co do istnienia takich dowodów - przynajmniej nie w stopniu uzasadniającym tajne działanie w Nikaragui.

Senator Leahy z Komisji ds. Wywiadu postanowił sprawdzić, jak wygląda sytuacja w Ameryce Środkowej. Dla rzutkiego senatora z Komisji ds. Wywiadu cały świat stoi otworem i Leahy pragnął uzyskać

jednostronny wgląd w wojnę Caseya. Aby uniknąć ataków z różnych stron Leahy poprosił dyrektora sztabu Goldwatera Roba Simmonsa, żeby mu towarzyszył. Simmons odbył specjalne spotkanie z DDCI Joh-nem McMahonem, żeby dać jasno do zrozumienia, że ten wyjazd nie jest majówką. Leahy i Simmons chcieli poznać działania szefów placówek w czterech krajach: Hondurasie, gdzie prowadzi się główne operacje contra; Salwadorze, gdzie zagrażają lewicowi rebelianci; Gwatemali, gdzie CIA również stara się powstrzymać przepływ broni w ramach osobnego zatwierdzenia oraz Panamie, gdzie CIA ma supertaj-ny ośrodek szkoleniowy dla contras.

Grupę podróżującą stanowili Leahy, Simmons, trzech innych członków sztabu Senatu, oficer eskorty wojskowej i oficer ds. porozumienia legislacyjnego CIA z Langley. Casey prosił, żeby na wyprawie był ktoś z CIA i wybrał Burtona L. Hutchingsa, doświadczonego oficera, który znał szefa placówki w Panamie. Inni żartowali, że będzie on "oczami i

uszami Langley.

W oparciu o dane CIA Leahy stworzył sobie obraz tego, czego należy się spodziewać: contras działają w małych grupach, nie będą zdobywać terytorium; zobowiązali się zapobiegać zbrodniom, a byli zbrodniarze wojenni z reżimu Somozy są wykluczeni z przywództwa. CIA jest prawie całkowicie odsunięta od właściwych działań.

Po rutynowej wizycie w miejscu przechwytu w Gwatemali, siedmiu ludzi poleciało do Tegucigalpy, stolicy Hondurasu. Zamieszkali w luksusowej rezydencji ambasadora. Leahy polubił szefa placówki, który sprawiał wrażenie człowieka poważnego i poinformowanego.

CIA ustanowiła osobną bazę w bezpiecznym domu w Tegucigalpie do zawiadywania programem contras. Szef bazy - były podpułkownik sił specjalnych armii Ray Doty - miał bezpośrednie połączenie z centralą CIA (zapewniony obwód między punktami - w żargonie łącznościowym) z nieregularnym, ściśle tajnym szyfrem. Chociaż Doty podlegał szefowi placówki w stolicy, to baza ta była ramieniem operacyjnym tajnej akcji. Doty prowadził szkolenie paramilitarne CIA w Laosie podczas wojny wietnamskiej.

Doty, człowiek pod pięćdziesiątkę, powiedział, że obozy szkoleniowe w Hondurasie są najlepszymi, jakie widział. Wyjaśnił, że z siedmiu jednostek bojowych contra pięć wysłano przez granicę do Nikaragui. Wyjął mapę Nikaragui. Zacieniowane ogromne obszary kraju, to przewidywane ruchy jednostek na południe. Te jednostki bojowe mają się połączyć z innymi, podchodzącymi z południa przez Kostarykę.

- Chwileczkę, chwileczkę - przerwał Leahy. - To jest ponad 150

km, cała wschodnia połowa Nikaragui. Wygląda to na stary plan podziału kraju Clarridge'a. Odnoszę wrażenie, że macie zamiar obalić sandi-nistów - powiedział Leahy.

- Nie, absolutnie nie - odpowiedział Doty. Wiedział, że Kongres zabronił wydawania pieniędzy "na cel": obalenie rządu. Telegram Caseya był tam na tablicy informacyjnej.

-A co, cholera będzie, jeżeli wasz plan się powiedzie? - zapytał Leahy.

- Przerwie łączność lądową pomiędzy stroną wschodnią a Managua, która jest blisko zachodniego wybrzeża - powiedział Doty.

- Wschodnie wybrzeże przy Morzu Karaibskim - kontynuował - otrzymuje dostawy drogą morską z Kuby i od Sowietów. Przy przerwanej drodze lądowej Kubańczycy i Sowieci będą musieli korzystać z Kanału Panamskiego i podejść przez Pacyfik po stronie zachodniej. Tym sposobem przecina się dopływ broni.

- Poczekajcie jeszcze - powiedział Leahy. - Jak przyjmą sandiniści to, że ich kraj będzie podzielony na dwie części (rozcięty w środku) i jak będą wyglądać Stany Zjednoczone, które podobno nie chcą obalić rządu?

Doty odparł, że ponieważ Salwador nie jest nad Morzem Karaibskim i tylko ma wybrzeże od strony Pacyfiku na południowy zachód, to operacja ta jest prostym przechwytem broni - przecięciem przepływu z Kuby do Salwadoru.

Leahy zdał sobie sprawę, iż technicznie Doty może mieć rację.

- Jaką kontrolę CIA jest w stanie sprawować nad tymi jednostkami bojowymi? - zapytali członkowie Sztabu.

- Ponieważ CIA dała contras sprzęt łącznościowy-powiedział Doty l- zna częstotliwości i potajemnie podsłuchuje, czy contras stosują się do określonych planów operacji.

- A jeżeli contras nie mówią wszystkiego w eterze?

- Biorąc to pod uwagę - powiedział Doty - rekrutujemy ludzi spośród sił contra, aby dla nas szpiegowali.

- Ilu zwerbowaliście?

- Jednego czy dwóch, ale dopiero zaczynamy.

- Jak ci "szpiedzy" będą donosić?

- Na spotkaniach w cztery oczy - wyjaśnił Doty.

- Tak po prostu wejdą tutaj do waszego bezpiecznego domu, ryzykując życiem? Jeśli tak, to zobaczycie ich, powiedzmy, dwa razy w roku?

- Ach - powiedział Doty - popracujemy nad tym.

Leahy pomyślał, że tak musiało być w Sajgonie na początku lat sześćdziesiątych - dużo dobrych intencji, wielkich planów i małych kroków w stronę wojny.

Urzędnicy w ambasadzie USA w Tegucigalpie powiedzieli Lea-hyernu i reszcie, że ambasada uzależnia wynik od negocjacji. Są zaniepokojeni z powodu małej wojny, która się wokół nich zaczynała.

Następnie Leahy odbył prywatne spotkanie z szefem sił zbrojnych Hondurasu generałem Gustavem Alvarezem, który zajmował się hon-

durańską częścią operacji.

- Do diabła - powiedział Alvarez Leahy emu - nasi żołnierze będą

w Managui do świąt Bożego Narodzenia.

- Niech pan poczeka - powiedział Leahy. - Nie będziemy obalać rządu, takie są założenia polityki Stanów Zjednoczonych.

- A, taak - powiedział Alvarez. - Ale czy nie byłoby świetnie zrobić

to mimo wszystko?

Grupa Leahy ego poleciała do Panamy. Dewey Clarridge opuścił Panamę dzień wcześniej. Pod pseudonimem Dewey Maroni odwiedzał placówki CIA Przychodził z cygarami i koniakiem, chcąc ugłaskać szefów placówek, których potem trzymał na nogach przez większą część nocy, przeglądając akta i opowiadając historie "starej wojny i "nowej wojny.

Spotkanie Leahy ego i szefa placówki miało się odbyć następnego dnia, ale senator postanowił wstąpić na moment, żeby powiedzieć "dzień dobry i przedstawić się. Powiedział, że potrzebuje konkretnej informacji na temat programu nikaraguańskiego, zwłaszcza na temat czasu, pieniędzy i liczby zaangażowanych w ten plan ludzi.

- Szef sekcji poinstruował mnie, żebym nie odpowiadał - powiedział szef placówki, mając na myśli Clarridge'a.

Leahy i Simmons byli zdumieni. Próbowali połączyć się z McMaho-nem w Waszyngtonie, ale bez powodzenia.

Następnego dnia szef placówki powtórzył wydane mu dyspozycje.

- Zamierzam uzyskać odpowiedzi i nie wyjadę dopóki ich nie dostanę - powiedział Leahy.

Placówka nie chciała zezwolić Leahy emu ani Simmonsowi na przekazanie wiadomości Caseyowi albo McMahonowi. Leahy zagroził, że porozumie się z McMahonem przez zwykły telefon. Twierdzono, że mogłoby to być pogwałceniem zasad bezpieczeństwa, zwłaszcza, jeżeli Leahy dałby upust swojej złości pnez niezabezpieczoną linię.

Do 23:00 Leahy przekazał wiadomość zabezpieczoną linią.

Siedem godzin później, około 6:00 rano ktoś zapukał do drzwi jego

pokoju hotelowego.

Był to Clarridge, w ubraniu safari z włoskiego jedwabiu uszytym na miarę. Nie było żadnych uprzejmości, a hotelowe radio zostało nagłośnione tak, aby udaremnić ewentualne podsłuchiwanie.

- Kogo my tu mamy? - zapytał Leahy z przekąsem - Druciarz, krawiec, żołnierz... żeglarz. Tak jak w wyliczance dziecięcej, nie "szpieg" jak w powieści Le Carre.

- Pan mnie zna - powiedział Clarridge. - Ma pan jakieś pytania, senatorze?

- Jestem członkiem Senackiej Komisji ds. Wywiadu. Mój nadzór nie ogranicza się do Waszyngtonu - powiedział Leahy oficjalnie. - Kiedy jadę do placówek, oczekuję odpowiedzi na moje pytania, a w tym wypadku miałem zapewnienia Johna McMahona, że je uzyskam. Leahy wyjaśnił, że mają raport przeznaczony dla środków masowego przekazu, tak, żeby wyjazd do Panamy nie był skojarzony z operacją contra.

Clarridge usiadł na łóżku. - Dyktatorski przywódca Panamy, generał Manuel Antonio Noriega, były szef panamskiego wywiadu wojskowego, był od pewnego czasu głównym źródłem informacji ułatwiającym pracę CIA - wyjaśnił Clarridge niechętnie. - Ale Noriega gra na obie strony i ma bliskie stosunki z Kubańczykami; to dla CIA bywa korzystne, bo czasami Noriega dostarcza dobrej kubańskiej informacji wywiadowczej. Oczywiście trudno powiedzieć, czego dostarcza Kubań-czykom. Jest to śmiertelnie niebezpieczna gra. Niemniej jednak, Noriega pozwoli CIA na ustanowienie tutaj ośrodka szkoleniowego dla contras. Ośrodek musi być utrzymany w tajemnicy za wszelką cenę. Jeżeli będzie przeciek, Noriega będzie miał podstawy do anulowania zezwolenia.

- Po co szkolić contras w Panamie, która leży trzy kraje na połu-fjdnie od Salwadoru? Co to ma wspólnego z przechwytem broni?

- W celu przygotowania contras do uderzenia na Nikaraguę od po-'łudnia, przez Kostarykę - odpowiedział Clarridge.

Leahy wyobraził sobie mapę regionu: tu jest Kostaryka, jakieś 480 km od Salwadoru. Tego absolutnie nie można traktować jako prze-chwytu broni.

Następnym i ostatnim przystankiem grupy miał być Salwador, ale NSA przekazała wiadomość do Panamy, że niektórzy prawicowcy w Salwadorze planują zestrzelenie samolotu amerykańskiego Kongresu. Rzekomym celem miał być senator Christopher Dodd, który także leciał do Salwadoru w mniej więcej tym samym czasie. Simmons zasugerował, żeby umieścić napis na samolocie: Nie strzelać, asystent prawicowego senatora na pokładzie.

Po powrocie do Waszyngtonu Leahy i członkowie sztabu sporządzili długi, ściśle tajny raport, zawierający zapisy rozmów ze wszystkich spotkań. We wniosku twierdzili, że operacja ma o wiele większy zasięg

niż jej opisy. Nie tylko liczba contras, teraz dochodząca do 5.500, ale wszystko było wielkie. Wojsko USA pozyskuje informacje, które kosztują miliony dolarów; wsparcie, szkolenia rozpoczęte są w całej Ameryce Środkowej. Cały ten region - Gwatemala, Kostaryka, Salwador, Honduras, nawet Panama - łączy się w sojuszu antynikaraguańskim. Nadal zakłada się podział Nikaragui na wschód i zachód (do lata), atak od północy przez Honduras i od południa przez Kostarykę i zdobycie Managui na święta Bożego Narodzenia. To była wojna ze wszystkich stron. Operacja wyglądała zupełnie inaczej, niż ją przedstawiali urzędnicy CIA w Waszyngtonie. Było oczywiste, że tajne działania częstokroć wyprzedzają bądź przekraczają określoną politykę zagraniczną Stanów. Rozpoczynała się wojna regionalna, którą w dużej mierze planowano po cichu i niepostrzeżenie.

Na następnym zebraniu Komisji Senackiej Leahy poprosił o piętnaście minut, żeby przedstawić podsumowanie.

- O, cholera - szepnął Goldwater - ten facet za dużo gada.

Enders usiłował dopilnować, żeby operacja nikaraguańska była ukryta w ogólnej strategii środkowoamerykańskiej. Nie chciał, by tajna akcja wzbudzała niepokój społeczeństwa, Kongresu i samej administracji. W jego ocenie Casey nie był tępym orędownikiem zimnej wojny. Współpracując posługiwali się pewnymi ogólnymi koncepcjami dotyczącymi Ameryki Środkowej. Enders starannie przygotował tę mieszankę tak, aby nie urazić delikatnych uczuć co do Wietnamu i złożoną politykę administracji przedłożyć Kongresowi. Ale w Białym Domu zmienił się punkt widzenia, głównie za sprawą nowego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Billa Clarka, niechętnego

negocjacjom.

- Za mało, za późno - mówił Clark. Czuł, że polityka administracji

zawodzi.

Enders argumentował, że Kongres ma decydującą władzę. Ci w Kongresie, którzy całkowicie sprzeciwiali się tajnej operacji stanowili mniejszość, tak, jak i ci, którzy ją w pełni popierali. Żeby mieć Kongres po swojej stronie, trzeba było przekonać tych 10, 15 procent niezdecydowanych.

- Jedynym sposobem na dokonanie tego jest zademonstrowanie, że polityka administracji jest drogą do pokoju i ugody - powiedział Enders - nie można porzucić negocjacji.

Realistycznie patrząc należało dostosować politykę administracyjną do Kongresu.

Clark stwierdził, że gdyby ci niezdecydowani i demokraci spotkali się w ramach ogólnokrajowej debaty, to ci pierwsi nie mogliby dłużej pozostać w opozycji. Clarkowi bardzo by się spodobała taka dyskusja. Chciał przywołać Kongres do porządku, przypomnieć mu, że prezydent może bezpośrednio rozmawiać z wyborcami i że można zmobilizować opinię publiczną.

Wietrząc kłopoty, Enders spisał swoje przemyślania, nalegając na utrzymanie "dwutorowej" strategii regionalnej. W Nikaragui oznaczało to dalsze tajne wsparcie dla contras, ale również próbę zmuszenia sandinistów do negocjacji z contras; w Salwadorze - dalsze wsparcie dla rządu i Duarte oraz wymuszanie negocjacji pomiędzy rządem a lewicowymi partyzantami. Celem jest ogólna ugoda, która usunie z regionu siły Związku Radzieckiego, Kuby i Stanów Zjednoczonych.

Clark otrzymał egzemplarz noty Endersa i wszystko się w nim zagotowało. Clark uważał, że Enders stara się uwieńczyć swoją karierę sukcesem, kosztem konsekwencji w polityce administracji. Stany Zjednoczone w żadnym wypadku nie wycofają się z Ameryki Środkowej i nie opuszczą swoich przyjaciół. Dla Clarka to mogłaby być powtórka błędu Cartera - mówienie jednego, robienie czego innego. Przesłał raport Endersa prezydentowi dowodząc, iż Enders nie przestrzega polityki administracji.

10 lutego 1983 roku nota Endersa przeciekła do środków masowego przekazu i Biały Dom zarzucił mu rodzący się defetyzm. Clark dał do zrozumienia, że nie tylko on sam jest przeciwny negocjacjom, ale też nie jest pewien, czy Biały Dom chce wsparcia centrum Kongresu. Poważna batalia polityczna może najlepiej służyć prezydentowi.

Casey powiedział Endersowi, że jest nadal sceptyczny co do strategii negocjacji, ale nie jest przeciwny takiej próbie i uważa, że daje to administracji i CIA dobrą osłonę w komisjach wywiadowczych. W marcu zadzwonił do Endersa.

- Tom - powiedział Casey - wiem, że masz swoje trudności, ale oprócz Billa Clarka masz jeszcze jednego faceta na karku - Mike'a Deavera.

- Dzięki za informację, bracie - odpowiedział Enders, zdając sobie sprawę, że stoi za tym Nancy Reagan.

Casey słyszał, jak Deaver wyrażał się o Endersie "herbatka i bułeczki" i "kręgi spodni w paski". To było zgubne.

Casey z przyjemnością oglądał Biały Dom przygotowujący się do wystąpienia na temat Ameryki Środkowej. W istocie Bill Clark nieźle przestawiał politykę zagraniczną.

Jednym z głównych kanałów informacyjnych do Białego Domu był pisarz przemówień Reagana, Anthony R. Dolan, laureat Nagrody Pu-litzera w 1979 roku za reportaż badawczy. Casey wprowadził Dolana do kampanii Reagana w 1980 roku. Dolan był prawdziwym zwolennikiem sprawy konserwatywnej, protegowanym Williama F. Buckleya Juniora i uznał kampanię prezydencką 1980 roku za ostateczną rozgrywkę w Mistrzostwach świata dla cywilizacji zachodniej. Wylądował w biurze przemówień prezydenta. Pomimo to, że był trzymany krótko przez Jima Bakera, Dolan spełniał rolę psa obronnego Reagana. Pomiędzy DCI a Dolanem płynął stały strumień informacji. ', Dolan podziwiał u Caseya jego prawdziwy, zaangażowany, konserwatyzm w bardziej stonowanym wydaniu. Podziwiał sposób, w jaki Casey przyjmował krytykę-w odczuciu Dolana porównywalną do krytyki wymierzonej w generała Granta za ofiary przy pościgu za generałem Robertem E. Lee. Czasem trzeba było zagrać ostro i nieraz zapłacić politycznie dużą cenę. Casey nie dumał nad wycinkami prasowymi o sobie - był na to zbyt zajęty. Szczęśliwie Casey był człowiekiem, dla którego otaczający świat, ze swymi ideami i wyzwaniami był ważniejszy niż on.

Casey wylansował Dolana i polecił go Clarkowi. Dolanowi zadano napisanie stosunkowo rutynowego przemówienia, które prezydent miał wygłosić na konwencji fundamentalistycznych pastorów. Przerabiając je, Dolan uważał, że wreszcie dostał się do podświadomości prezydenta.

8 marca 1983 roku o 15:04 prezydent przemówił do Krajowego Stowarzyszenia Ewangelików, w sali balowej Citrus Crown w hotelu Sheraton Twin Towers w Orlando na Florydzie. Cytując Deklarację Niepodległości, C. S. Lewisa, Whittakera Chambersa i Toma Paine'a prezydent nazwał Związek Radziecki "imperium zła".

Spowodowało to pewną sensację. W tym samym miesiącu prezydent ujawnił Strategiczną Inicjatywę Obronną, czyli plan Gwiezdne Wojny, umieszczenie broni w kosmosie dla obrony przed pociskami sowieckimi. Sowieci nazwali Reagana lunatykiem.

W tej gorączkowej atmosferze antykomunizmu mógł przetrwać, a nawet świetnie działać Casey, ale nie Enders. Polem bitwy była Nikaragua. Reagan, Clark i Casey grali ostro i kwestionowali patriotyzm każdego, kto chciał kontynuować dialog. Enders za właściwe uważał wyrzucenie Sowietów i Kubańczyków z Nikaragui, ale teraz polityka USA wyraźnie polegała na wyrzuceniu także sandinistów.

Enders został usunięty. Wysłano go do Hiszpanii jako ambasadora. Wyniesienie się z miasta zabrało mu kilka miesięcy. Wiele było

kolacji pożegnalnych. Casey poszedł na wszystkie. Jakby jego obecność nie była wystarczającym komunikatem, na jednym ze spotkań wstał, żeby wznieść toast. Doceniając pracę Endersa, podkreślił jego wybitną karierę zawodową, i wspomniał o łączącym ich partnerstwie. Nie mówił zbyt wyraźnie, ale empatycznie i ciepło. Dał do zrozumienia, że on i Enders zawsze będą przyjaciółmi.

Wiosną 1983 roku zwiększył się niepokój Johna McMahona co do Caseya, CIA i contras. Pierwszy republikanin Komisji ds. Wywiadu Izby, Ken Robinson, przycisnął pewnego dnia McMahona na temat wzrastającej liczby contras. Dlaczego 500 wzrosła do 5.500? Robinson, lojalista administracji i CIA, był niemal szorstki. McMahon odpowiedział, że komisje ds. wywiadu były w pełni informowane. Wyjaśnił, że często między przesłuchaniami upływały miesiące i członkowie komisji mogli stracić orientację. Można było łatwo odnieść wrażenie, że ostatnie uaktualnienie miało miejsce dopiero w zeszłym tygodniu. Ale w upływających miesiącach contras mogli wejść do jakiejś wioski, zapisać stu ludzi więcej i stu następnych w następnej wiosce. Nie mogą odprawiać chętnych - te zapisy są wyrazem poparcia ludności. Czując sceptycyzm, McMahon wyraził uznanie dla czynnego programu agencji mającego na celu pozyskanie bojowników dla contras. Oczywiście, że liczba wzrasta. Robinson jednak nie był zadowolony i McMahon ocenił, że jego rozdrażnienie oznacza, że program nikaraguański popadnie w dalsze kłopoty.

McMahon wystąpił na zamkniętej sesji Senackiej Komisji ds. Wywiadu. Ze wszystkich stron padały podstępne pytania. Wyczuł podejrzliwość, nawet wrogość, gdy mówił o liczbach, a także ogólnych zamierzeniach i celach programu.

Leahy ostro naparł na McMahona: - Wy poniesiecie klęskę. Operacja wymyka się spod kontroli i prawdopodobnie się nie uda. Nikt nie będzie obwiniał za to Białego Domu ani Departamentu Stanu, ani Pentagonu. Jak to wszystko nie wyjdzie, wina spadnie na CIA. To jej wojna, nie Reagana/nawet nie Caseya, tylko wojna CIA. Re-agan, Casey, McMahon kiedyś przestaną piastować urzędy, ale agencja musi iiostać. Komisja ds. Wywiadu ma obowiązek ochrony amerykańskich instytucji pozyskiwania informacji - powiedział Leahy. - Pan także.

- Tak - powiedział McMahon - zgadza się. Operacja contra sprowadzi na agencję kłopoty, duże kłopoty - powiedział. - Sprowadzi je też na Kongres.

McMahon zaczerwienił się i dla podkreślenia zaczął gestykulować. Był przy tym, gdy w latach siedemdziesiątych agencja została totalnie pogrążona w oczach opinii publicznej, prasy, Kongresu.

- Agencja jest zagrożona, za każdym razem, kiedy ujawnia się, że wdraża politykę zagraniczną USA - powiedział.

Wyszły na jaw emocje. McMahon powiedział też, że to ujawnienie nie tylko zaszkodzi jego kumplom w agencji, czyjego własnemu wyobrażeniu o tym, jak powinni pozyskiwać informacje wywiadowcze i prowadzić operacje, ale zniszczy wartość czegokolwiek co CIA mogłaby robić. Ryzykuje się reputację CIA. Jednocześnie agencja musi zastosować się do rozkazów prezydenta i dyrektora. Oni nakazali tę operację i popierają ją na każdym kroku. Tak więc należy znaleźć sposób, aby ochronić CIA wykonując jednocześnie rozkazy. Senatorowie w komisji nadzorczej powinni wiedzieć, że on zna tę wysoką stawkę. Kiedy McMahon skończył w sali przesłuchań panowała cisza.

Z powodu rozszerzenia tajnej wojny, CIA zaczynało brakować funduszy dla contras. Casey postanowił przenieść nieco pieniędzy z tajnego funduszu awaryjnego. Fundusz ten, wynoszący około 50 milionów dolarów, był dostępny w nagłych wypadkach albo wtedy, kiedy nie było sesji Kongresu. Gdy Kongres zebrał się ponownie, wydatki były zatwierdzane, a fundusz uzupełniany. Zostało kilka milionów dolarów z nieudanej operacji (zapewnienie ochrony i pomocy wywiadowczej Ba-shirowi Gemayelowi) i fundusze te zostały przepisane na contras. Było jednak opóźnienie trzytygodniowe (albo sześciotygodniowe w zależności od tego, jak dokona się obliczenia), zanim papiery doszły do Senackiej Komisji ds. Wywiadu informując ją o przeniesieniu.

Biorąc pod uwagę narastającą delikatność tej operacji, opóźnienie w rutynowym zawiadomieniu komisji odnowiło odczucia, że CIA nie jest szczera w stosunku do Senatu. Zapowiedziano tajne przesłuchanie i wezwano rewidenta księgowego CIA, Daniela Childsa. Childs, były pomocnik senatora Inouye w komisji, powiedział, że te kilka milionów to mała pozycja i że on ma ważniejsze sprawy. Inouye, umiarkowany demokrata, był zły.

Niektórzy demokraci uznali, że jest to okazja na dopadniecie Caseya. Ale senator Malcolm Wallop odkrył przeglądając rejestr, że Caseya nie było w mieście w chwili wypłacenia. To McMahon nie zadziałał szybko. To było prawie nie do uwierzenia. Wallop był uradowany. McMahon, znakomity urzędnik administracji popełnił biurokratyczne przestępstwo pierwszej klasy. Koledzy Wallopa, którzy polowali na

skórę Caseya, złapali McMahona. McMahon musiał wytłumaczyć się z poślizgnięcia przed każdym z senatorów. Zdał sobie sprawę, że nie ma najnowszych wiadomości na temat operacji nikaraguańskiej i że nie uświadamiał sobie wielkości przedsięwzięć Caseya i Clarridge'a w całej Ameryce środkowej. Jest zastępcą dyrektora i został pominięty - nie ma na to innego słowa. Sytuacja była dla niego nie do wytrzymania.

Poszedł do Caseya, żeby wytłumaczyć, że może funkcjonować jako zastępca wyłącznie, jeżeli zna wszystkie fakty. Nie można powtórzyć doświadczenia Inmana - żaden z nich tego nie chce. Casey wytrzeszczył oczy, potem zgodził się - ustanowi się nowe procedury, papierkowa robota będzie przechodzić przez McMahona.

To, że wiedział więcej, zwiększyło tylko niepokój McMahona. W najlepszym stylu Jestem wobec was lojalny", na jaki go było stać, nalegał, żeby spróbowali znaleźć inny sposób; może teraz, gdy operacja jest ujawniona, powinna być w rękach Departamentu Obrony. Ma przecież pozory wojny.

Caseyowi nie podobał się ten pomysł. Jeżeli CIA nie może sobie poradzić z trudnymi kwestiami, jeżeli musi spychać je na wojsko, to możliwości paramilitarne, które on przyrzekł przywrócić, będą żartem. Te operacje to trudne zadania, na dodatek, wojsko nie ma odwagi do takiej operacji. Poza tym wszystkim supermocarstwo nie może zmierzyć się z takim małym państwem jak Nikaragua przez frontowy atak wojskowy.

McMahon argumentował zaciekle, upierając się, że jest po stronie Caseya. Był tu w latach siedemdziesiątych podczas śledztw, niskiego morale, rozpadu i paraliżu agencji, które Casey powstrzymał.

Casey zasugerował, żeby porozmawiali z innymi w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego. Pomysł przekazania operacji Departamentowi Obrony przedstawiono Weinbergerowi, Billowi Clarkowi i Geor-ge'owi Shultzowi, który zastąpił Haiga na stanowisku sekretarza stanu w poprzednim roku.

Odpowiedź Weinbergera była prosta: po jego trupie Departament Obrony przejmie operację. Nie zgodził się na angażowanie wojska w coś, co nie ma pełnego poparcia Kongresu i opinii publicznej. A ta operacja już pachnie wotum nieufności.

Sekretarz stanu powiedział, że uważa tajną operację za możliwą do opanowania na drodze rokowań dyplomatycznych. Będzie to niemożliwe, jeżeli sprawę przejmie Pentagon.

Clark uznał, że najlepiej będzie, jeżeli operacja będzie w rękach CIA. Pochwalił starania Caseya. Clarridge dokonuje cudów. Clark widział zwycięstwo na horyzoncie.

Prezydent był wylewny. - Bili i CIA robią, co należy - powiedział Reagan.

Goldwater polecił prawnikom z Komisji Senackiej, żeby dowiedzieli się, czy operacji nie można by finansować bezpośrednio i otwarcie przez Departament Obrony. Prawnicy znaleźli około tuzina przeszkód prawnych i Goldwater doszedł do wniosku, że utknął w ślepej uliczce. Działanie wojskowe Departamentu Obrony byłoby wojną, wymagałoby deklaracji Kongresu. Kto chce wypowiedzieć wojnę Nikaragui? Tajne działanie daje pewne korzyści, nawet jeżeli tajność jest fikcją, najnowszymi szatami cesarza. Pomimo że nie jest uznane przez prawo międzynarodowe i różne traktaty, państwa i tak prowadzą tajne działania. Tak więc, żadne państwo nie mogłoby potępić za to USA.

W Izbie Boland zastanawiał się, czy nie dałoby się zbudować jakiegoś ogrodzenia w Hondurasie, żeby zapobiec przepływowi broni z Nikaragui do Salwadoru. Kosztorys pomysłu Bolanda - skrycie nazwanego Linią Bolanda - wykazał, że może to kosztować od 300 do 500 milionów dolarów. Szybko porzucono ten plan.

Casey poinformował McMahona o pozytywnym stanowisku prezydenta. Operacja nikaraguańska ma zostać w CIA; Casey pozwolił McMahonowi przedstawić argumenty, ale teraz, w ramach reguł lojalności na górze i na dole, sytuacja wymaga, żeby McMahon wspierał Caseya.

Teraz McMahon znowu zetknął się z tajnym działaniem. Uchodźcy z Surinamu - małego kraju, byłej kolonii holenderskiej na północnym wybrzeżu Ameryki Południowej, tuż nad Brazylią-przyszli do agencji w poszukiwaniu wsparcia. Ci holenderscy uciekinierzy chcieli obalenia autorytarnego rządu podpułkownika Desiego Bouterse'go, człowieka o prokomunistycznych sympatiach, który brutalnie uśmiercił piętnastu ludzi, łącznie z głównymi oponentami politycznymi, dziennikarzami i przywódcami związkowymi.

Casey był absolutnie za tym pomysłem; Bouterse był tylko lewicowym kłopotem, a holenderscy uciekinierzy wydawali się być wiarygodni, Casey i McMahon zgodzili się jednak, że potrzebna jest niezależna ocena. Dyrekcja ds. Operacji w "zatwierdzeniu umożliwiającym" zatwierdziła ograniczone tajne działanie w celu ustalenia, czy ma sens wsparcie uciekinierów przez CIA, czy mają szansę obalenia Bouterse'go. Faktyczne działanie, mające na celu próbę obalenia lub zapew-

nienie uciekinierom bezpośredniego wsparcia obronnego, wymagać będzie odrębnego, normalnego zatwierdzenia. Prezydent Reagan podpisał "zatwierdzenie umożliwiające" i przeznaczono kilkaset tysięcy dolarów na wysłanie zespołu CIA do Surinamu, żeby pozyskać informacje wywiadowcze i wykonać opracowanie opłacalności zamachu stanu.

McMahon pokrótce przedstawił sprawę Senackiej Komisji ds. Wywiadu. Reakcją było chóralne: - Chyba pan żartuje. - Kilku senatorów zapytało, dlaczego administracja Reagana rozważa zamach stanu w kraju, który nie ma żadnego znaczenia? Surinamczycy są prymitywni i łagodni, prawie jak Tahitańczycy na Południowym Pacyfiku. Jest ich około 350 tysięcy, tyle co w Tucson w Arizonie. Goldwater szczególnie był rozzłoszczony, oświadczył: - To najgłupszy pieprzony pomysł, o jakim w życiu słyszałem.

McMahon odpowiedział, że rząd Bouterse'ego rozmawia z Kubań-czykami i rządem Grenady, malutkiej wyspy na Morzu Karaibskim także pod władzą lewicowego rządu. CIA ma grupę holenderskich uciekinierów, którzy wykonają robotę. Padło następne pytanie:

- Kiedy taki zamach stanu, wspierany przez USA, odniósł właściwy skutek?

Żeby odpowiedzieć McMahon musiał się cofnąć do wspieranego przez CIA zamachu stanu w Gwatemali w 1954 roku. Dał do zrozumienia, że "zatwierdzenie umożliwiające" oznacza tylko, że administracja bada taką możliwość, a aprobata zamachu stanu wymagać będzie następnego zatwierdzenia i komisja zostanie zawiadomiona.

Nie wystarczyło. Po spotkaniu komisja postanowiła wysłać list do prezydenta Reagana, informując go o jej sprzeciwie wobec tajnej akcji w Surinamie.

Goldwater posłał Reaganowi osobistą wiadomość, którą można by streścić w jednym pytaniu: - Czy pan naprawdę tego potrzebuje?

Również w Komisji Izby przeważał jednostronny sprzeciw obu partii. Kiedy zespół CIA wrócił, miał niewiele informacji. Doniósł, że za-| mach stanu jest prawdopodobnie nie do przeprowadzenia.

Plan zarzucono, ale McMahon był wstrząśnięty tym, co się działo w asie gry. Ponownie poświęcił się sprawie nie angażowania CIA w omiksowe operacje.

ROZDZIAŁ 12

Jeżeli Casey miał przekonać demokratyczną Izbę do operacji nikara-guańskiej, to musiał przekonać konserwatywnych demokratów z Południa i z Zachodu. Jednym z nich był Dave K McCurdy, 33-letni kon-gresmen z Oklahomy, który dołączył do Komisji ds. Wywiadu Izby w styczniu tego roku. Przyjęło się, że McCurdy- przyjaciel administracji i gorący zwolennik obronności - kupuje cały pakiet programów polityki zagranicznej i obronnej Reagana. W czasie prywatnej rozmowy Casey powiedział McCurdj^emu, że CIA zrobi "wszystko, co potrzeba", żeby wpłynąć na rząd sandinistów. McCurdy miał uczucie śliskości w

rozmowach z Caseyem.

Na jednym z przesłuchań McCurdy zapytał Caseya, ile sandiniści wydają na szkoły, drogi i szpitale w swoim kraju.

- Nie wiem - burknął Casey. Był w tym ton nietolerancji, który odbił się echem po małej sali na najwyższym piętrze budynku Kapito-lu. Kongresmeni siedzieli przy stole w kształcie podkowy. Casey był zdenerwowany. Dawał jasno do zrozumienia, że uważa przesłuchanie za nużące, a pytanie McOmr/ego za niemądre i nieważne.

McCurdy zapytał: - Czy Casey nie wie, czy CIA nie ma informacji.

- O co panu chodzi, panie kongresmenie? - zapytał Casey.

- Wychowałem się na prowincji w Oklahomie - powiedział McCurdy - i powinien pan rozumieć, dlaczego na prowincji w Oklahomie jesteśmy demokratami.

Dalej McCurdy wyjaśnił sprawę Nowego Ładu Franklina D. Roo-sevelta i Administracji Elektryfikacji Prowincji (Rural Electrification Adminsitration - REA), która wprowadziła farmerów z Oklahomy w

dwudziesty wiek.

- A pytanie - powiedział - jest takie: Czy sandiniści są na tej drodze. Czy pozyskują sobie lud?

Casey zrozumiał ten argument i stał się nieco bardziej przystępny.

- Kościół katolicki sprzeciwia się sandinistom - powiedział - a jeśli byłyby naprawdę wolne wybory w Nikaragui, to sandiniści nie

wygrają.

- A contras wspierani przez USA? - chciał wiedzieć McCurdy. -Jakiego rodzaju przesłanie rozpowszechniają na prowincji w walce o serca i umysły miejscowych ludzi? Wysadzają w powietrze mosty. Trafiono spichlerz i farmę. Zaatakowano elektrownię; CIA powiedziała, że elektrownia jest celem wojskowym, ale okazało się, że tylko około

10 procent prądu przeznaczone było dla sił zbrojnych, reszta była dla cywilów. To jest przeciwieństwo REA; to destrukcja, nie budowanie.

W pierwszym dniu po przerwie wielkanocnej, 5 kwietnia 1983, Mo-ynihan i Leahy na forum Senatu, wyrazili niepokój z powodu operacji nikaraguańskiej. Moynihan mówił o "kryzysie zaufania" pomiędzy Kongresem a agencjami wywiadowczymi. Osobiście Moynihan uważał, że ten rodzaj nacisku militarnego (na dobrą sprawę, terrorystycznego) wewnątrz kraju był właśnie takim działaniem, które uniemożliwia rozwój demokracji. Jak zareagowali sandiniści? Zawiesili swobody obywatelskie. Prasa była ostro cenzurowana i wprowadzono metody państwa policyjnego.

Tydzień później, we wtorek o 11:00 Goldwater ściągnął Caseya, Mc-Mahona i Sporkina na zamknięte posiedzenie Komisji Senackiej. Jednogłośnie wypowiedzieli się, jakoby operacja była legalna i zatwierdzona, ma poparcie prezydenta, Departamentu Stanu i profesjonalistów z CIA. Potem Goldwater wystąpił na forum Senatu i wygłosił namiętną mowę w obronie CIA, mówiąc:-Uważam, że informowano nas w pełni i na bieżąco.

Patrząc na Moynihana, Goldwater powiedział: - To gadanie o kryzysie zaufania jest cofnięciem się do retoryki lat siedemdziesiątych, kiedy Komisje Churcha i Pike'a właziły do nagłówków na plecach społeczności wywiadowczej.

Zauważył, że sandiniści utworzyli największe wojsko w Ameryce Środkowej, co najmniej 40 tysięcy łącznie z rezerwami.

- Czy którykolwiek z moich kolegów naprawdę wierzy, że ta marksistowska machina wojenna będzie rzucona na kolana przez kilkanaście tysięcy bojowników o wolność? Tajne działanie jest ryzykowne. Ci, którym każe sieje wprowadzić, zostają z całą sprawą na karku. To jest po prostu cholernie niesprawiedliwe i taki rodzaj tchórzostwa doprowadza mnie do pasji.

Szkicując rolę Senatu Goldwater powiedział: - Istotne jest, żebyśmy stawili czoło naszym obowiązkom w tych sprawach, naszemu własnemu zaangażowaniu a nie opuszczali posterunku, gdy zaczyna się robić gorąco. Jeśli Senatowi nie podoba się to co się dzieje, to ma on środek zaradczy - siłę portfela. Jeżeli wykorzystuje się fundusze na operacje, których nie popieramy, to odetnijmy te fundusze.

Tej zimy Casey głowił się nad Libanem. Informacje wywiadowcze agencji i wpływy Ameryki zmniejszyły się od czasu zamachu na Bashi-ra Gemayela. Brat Bashira - Amin został wybrany prezydentem i ob-

jął urząd. Amin Gemayel odwracał się od Izraela i od Stanów Zjednoczonych. Chciał, aby Liban był arabski. Szukał jednak ochronnego parasola Stanów Zjednoczonych. Aby utrzymać swoje wpływy, Biały Dom zasugerował wysunięcie kandydata na nowego libańskiego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego. Amin zgodził się i wybrał Wadi Hadda-da, 42-letniego Libańczyka, który pracował kiedyś w Banku Światowym. Haddad, skrupulatny człowiek o intelektualnych skłonnościach, znany był jako "Amerykanin" z racji jego bliskich więzów ze Stanami Zjednoczonymi.

Casey spotkał się z Haddadem na początku 1983 roku. Obydwaj martwili się o wpływy syryjskie w Libanie i o samego Amina Gemaye-la. Haddad święcie wierzył, że Syryjczycy spróbują każdego fortelu, a jeśli on zadziała, to nazwą go swoją polityką. - Jeżeli uważa pan, że Syryjczycy pana zdradzili, to ich pan nie rozumie - powiedział.

Casey chciał więcej wiedzieć o osobowości i sile Amina, jako że było wiele negatywnych doniesień o nowym prezydencie. (W czasie ostatnich zamieszek był w Paryżu na zakupach - dwadzieścia cztery nowe garnitury i nowe ubiory wizytowe u Christiana Diora. Armia go nienawidzi i uważany jest za słabego). - Czy Amin - zapytał Casey - posiada wsparcie wojska?

- Tak - powiedział Haddad, ale dodał, że ta odpowiedź oparta jest na nadziei. Innymi słowy - nie. Napięcie pomiędzy libańskim doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego a nowym prezydentem Libanu było oczywiste. Casey doszedł do wniosku, że ten związek nie może przetrwać.

Haddad ustalił, że będzie przekazywał wiadomości prezydentowi Reaganowi przez Caseya.

Casey znał jeszcze kogoś, kto świetnie znał się na polityce środkowowschodniej. Robert C. Ames - główny analityk CIA na ten region, legendarny oficer CIA i jeden z najważniejszych ludzi Caseya. Ames często przybierał niedbałą pozę nosząc lekko przyciemnione okulary lotnika i buty kowbojskie. Był człowiekiem czynu i miał ciągle nowe, nawet niezwykłe pomysły. Jako oficer Dyrekcji ds. Operacji był świetny w werbowaniu agentów. Przy wcześniejszym zadaniu, w Bejrucie w epoce Helmsa Ames był pierwszym, który naprawdę przeniknął OWP i wyłonił dwa kluczowe źródła.

Jednym z ludzi zwerbowanych przez Amesa był Ali Hassan Sala-meh, szef ochrony i wywiadu przewodniczącego OWP Arafata. Sala-meh, któremu izraelski Mossad dał kryptonim Czerwony Książę, zginał od bomby podłożonej w samochodzie w 1979 roku. Zamachu dokonali prawdopodobnie Izraelczycy. Ames był głównym graczem w tzw.

"wojnie tajnych służb" w Bejrucie, gdzie szpiegów i służb wywiadowczych była ogromna ilość, a prawie każdy strzał, bomba czy ruch dyplomatyczny miał ukryte drugorzędne znaczenie w wywiadzie. Przetrwanie w tym świecie było wielką sztuką.

Ames uważał, że Izrael to gra na zero. Dla Izraelczyków wszelki zysk innego kraju lub osoby w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi traktowany jest jako strata Izraela.

Casey był zadowolony, widząc że Ames objął rolę nieoficjalnego doradcy Shultza w sprawach Środkowego Wschodu. Zeszłego roku wi-cesekretarz obrony Frank Carlucci, były zastępca DCI powiedział Shult-zowi, że jest tylko jeden sposób na zrozumienie Środkowego Wschodu.

- Słuchaj Boba Amesa - powiedział Carlucci. - Proszę, słuchaj go. On jest dobry, bo jest zrównoważony i nie ma kompleksów.

Parę miesięcy później Shultz wziął Carlucciego na bok i powiedział:

- Jedna z najlepszych rad jaką mi dałeś to ta, żeby słuchać Boba Amesa.

Shultzowi podobał się słynny chłód Amesa. Odczytywał informacje wywiadowcze i stał się praktycznie pełnomocnikiem sekretarzy stanu w sprawach Środkowego Wschodu. Przesłanie Amesa było proste: zaczyna się robić gorąco w Libanie okupowanym przez Syrię i Izrael. Należy coś zrobić. Ale jak wszystko inne na Środkowym Wschodzie, nie było to wcale proste i, jak prawie wszystko na środkowym Wschodzie, może to nawet nie być możliwe.

W kwietniu 1983 roku Ames wyjechał na środkowy Wschód. 18 kwietnia był w ambasadzie USA przy plaży w Bejrucie, kiedy pół-ciężarówka wypełniona ładunkami wybuchowymi wjechała na teren ambasady i eksplodowała. Środkowa część siedmiopiętrowego budynku zawaliła się i gdy wyciągnięto spod gruzów ciała, naliczono sześćdziesiąt trzy ofiary śmiertelne, w tym siedemnastu Amerykanów. Był wśród nich Ames, szef placówki CIA, zastępca szefa placówki i sześciu oficerów CIA.

Casey nie mógł uwierzyć pierwszym doniesieniom. Był to cios - nic tak niszczącego nigdy nie zdarzyło się w organizacji, którą prowadził. Ludzie z CIA mieli zebranie na temat terroryzmu. Czy terroryści wiedzieli o tym?

NSA odczytywała zaszyfrowane wiadomości z irańskiego ministerstwa spraw zagranicznych w Teheranie do ambasad irańskich w Bejrucie i Damaszku w Syrii. Po zamachu bombowym analitycy przeglądali każdy przechwyt i skrawek informacji dostępny przed zamachem. Wynikało z nich, że planowano jakiegoś rodzaju operację przeciwko społeczności amerykańskiej. Jeden z telegramów donosił, że zatwier-

r

dzono zapłatę w wysokości 25 tysięcy dolarów na nieokreśloną operację. Te rozszyfrowane informacje wywiadowcze przekazano ambasadorowi amerykańskiemu przed zamachem. Nie było w nich jednak określonego dnia ani określonego celu, żadnej wyraźnej oznaki, że może chodzić o ambasadę. Były pomocnicze źródła osobowe, ale niczego nie można było potwierdzić, a jedno ze źródeł nie było testowane.

Felietonista Jack Anderson i CBS News donieśli, że irańskie przekazy łącznościowe były przechwytywane przez wywiad amerykański. Casey nie mógł uwierzyć w te przecieki. Chociaż te rewelacje nie przyciągnęły wiele uwagi w USA, to widocznie czytano je w Iranie, bo w krótkim czasie przekazy urwały się. Było to szczególnie frustrujące dla Casey, który miał nadzieję, że jeżeli NSA nadal będzie podsłuchiwać łączność irańską, to dowie się, kto dokonał zamachu. Przekazy w przyszłości mogłyby także dać wskazówki co do nowych planów lub działań przeciwko USA. Główne źródło informacji wywiadowczych zostało nierozważnie stracone.

Było to otrzeźwiające doświadczenie dla Caseya. Wszczęto dochodzenie, żeby znaleźć tego, kto dał cynk dziennikarzom. Ale przechwycone telegramy były szeroko rozprowadzane w Białym Domu, Departamencie Stanu i Obrony. Dwa dni po zamachu Krajowy Dziennik Wywiadu zamieścił streszczenie przechwyconych przekazów. Dziennik czytały setki ludzi, w tym członkowie Komisji ds. Wywiadu Kongresu.

150 egzemplarzy Dziennika wywiadowczego oznaczonego "ściśle tajny kryptonim" miało wracać każdego dnia, ale wracało tylko pięćdziesiąt, co oznaczało, że zatrzymywano około stu egzemplarzy w rządzie. Kopiowanie Dziennika było zabronione, ale na zwróconych egzemplarzach były ręcznie pisane dyspozycje zrobienia kopii. W jednym przypadku znaleziono siedemdziesiąt pięć kopii w jednym biurze.

Casey nie wiedział, że Jack Anderson i CBS mieli zamiar opublikować informacje o przechwytach. Było to z pewnością skutkiem jego decyzji zamknięcia dostępu mediów do CIA. Może był to błąd. Casey uważał, że mógłby wyperswadować Andersenowi i CBS koncentrację na dokładnym źródle i metodzie wykorzystanej do uzyskania informacji. Nie miał żadnego systemu wczesnego ostrzegania, jeżeli chodzi o amerykańskie środki masowego przekazu. Pomyślał, że potrzebny mu jest rzecznik prasowy.

W biurowcu głównym, dużym szarym budynku obok Białego Domu, w którym mieszczą się biura sztabu prezydenta, na jednym z ogrom-

nych, szerokich korytarzy o czarno-białej marmurowej posadzce jest pokój 351. Właśnie tam wiosną 1983 roku przysadzisty, brodaty absolwent Oksfordu przesiewał sterty papierów i informacji wywiadowczych napływających do jego zagraconego gabinetu. Było to centrum administracji Reagana ds. Środkowego Wschodu. Przy biurku, siedział dr Geoffrey Kemp - główny ekspert w sztabie NSC ds. środkowego Wschodu i Południowej Azji, zastanawiał się nad problemami, które stały teraz przed administracją.

Na pewno Iran brał udział w zamachu bombowym na ambasadę. Ale kluczową kwestią była Syria, a główną częścią tej kwestii było to, czy łącznik syryjski brał udział w tej operacji. Zamach nosił znak Syrii - był wysoce wrogi. Wywiad USA potrafił udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Polityka USA nie mogła być oparta na poszlakach. Wywiad syryjski wiedział z pewnością co się dzieje, ale kiedy, w jakim momencie - jeżeli w ogóle - przywództwo syryjskie uzyskało bezpośrednią kontrolę? Niemożność udzielenia odpowiedzi na to pytanie była oznaką niedostatecznej wiedzy o tym, co dzieje się w Syrii. Istnieje tam wiele odrębnych ośrodków władzy. Prezydent Assad -jeden z najbardziej wytrwałych i przebiegłych środkowowschodnich przywódców znał i panował nad większością z nich, lecz niekoniecznie nad wszystkimi.

Syria była jednym z ciężkich problemów wywiadu i gdy Kemp stanął w obliczu faktów, zobaczył, że informacje wywiadowcze stają się coraz bardziej oderwane od polityki nie tylko w Syrii, ale na całym Środkowym Wschodzie. Kemp uznał "surowe" informacje wywiadowcze za przytłaczające. Codziennie były setki przekazów, przechwytów, sprawozdań ze źródeł, podsumowań. W żaden sposób nie dało się tego wszystkiego pojąć. Tak zwana informacja wykończona (Krajowy Dziennik Wywiadu - NID) czy poranne podsumowanie informacji wywiadowczych z Departamentu Stanu, czy oceny, czy też sprawozdania z obserwacji - żyły swoim życiem. Wykresy i mapy mogły być świetne, ale Kem-powi w miarę jak badał to wszystko, trudno było znaleźć cokolwiek przydatnego. Nie było żadnego zestawu zasad organizacyjnych. Jeżeli pracował nad tym, co zrobić w Libanie, zdawał sobie sprawę, że być może tego dnia istotniejsze byłyby informacje wywiadowcze z Egiptu.

To, czego brakowało Kempowi, to dokładne, ścisłe i szczegółowe określenie i zrozumienie prawdziwych intencji, celów i zachowań państw i ich przywódców. Nabywało się tego dopiero po latach. Śmierć Boba Amesa pozostawiła lukę i odcięła George'a Shultza od dogłębnej orientacji, pozostawiła go na lodzie. Szef Kempa Bili Clark nie miał doświadczenia, więc scedował Środkowy Wschód na Shultza.

r    ,

wvs5a y

noczy prze**

)owym prezydent Reagan oznajmił, że

a sBKiY*. zamachu bo,mhdkowy Wschód.

etarza stanu na Sro,rae^ podpisały umowę na temat -wyco-maja I9g3 roku Liban i j ' ^ p^^.,^ granicy Izraela. Pre-

dJmtAmil*raelskich [ gwar^ał Syrię dwadzieścia razy podczas roz-'    01 ? Gemayel wspomniirykańskimi dyplomatami. Shultz był

SZim TP S em i innymi ^ować tej umowy i uważał, że USA ma pewien, ze fcy^ nie może Zawe1

.^Jkie wpływy. ,rzewodnią: jeżeli musi podporzsądko-<clllqy .^ał jedną myśl p^dyjest silny. Umowa z Izraelem zjed-się byru, to chce to zrobić L/frakcie w Libanie. Potrzebował po-v nrzeci^. . ' <ne iicuvoj^ nu wewnętrzi

bańsko-izraelskiej, prezydent Reagan

wvsłał nre7x'^W dniu Umowy UWi tajny list. Była to pewnego rodzaju yp!    kentowi Gemayekn aby Liban ucierpiał wskutek podpisa-^ USA nie pozwoli, }asnirowi Gemayelowi obiecano wspar-Izraelem. Tak jak Ej bratu obiecywano tajne wsparcie pre-tak teraz jegoiatyczny i dalszą obecność amerykań-

skiei Piechot" ~ FaraSd dyplomicie.

W CIA MorskieJ w Bejn:lską postrzegano jako niewypał. Jeden

}^odę libańsko-izrae^.ia tego nie zaakceptuje. Zgadzał się z

t^i°też°dzi ^ d°n0sił' Że Sytamentu Stanu - INR. Sprawozdania

7^acSv ul TyTadu ^P^fi punkty. Po pierwsze, problemy we-

wnSrzne I f?gę n& trzy ist°tn'e, że Stany Zjednoczone nie mogrą roz-

^ , , lbanu są tak .vrieM«"iatycznej ani nawet wojskowej, chyba wiązać icn a^ na drodze dyplOi amerykańskich. Po drugie, Amin

cŁmTwlTp Slę 5° tysięcy Ż°łni^ P°trzecie' amerykańskie siły pokojo-T'bań' słabym przywódcaabijać Arabów w imię frakcji, czego nie W ® .^ w końcu zaczną, z;

^ Ponadt? itlne frakcja ityczne podsumowały, że pomimo ten-sprawozdania anall^ decydentów do postrzegania Syrii amerykański ma ^asny sposób działania, a prezy-^iego pionka, Syria^eterimn0wanym i groźnym, mistrzem 3est człowiekiem zo\em Qemayelem.

W NSC ^?równaniu z -^^njednym z największych niedociągnięć wvwiadu ie5emp UW&Żał> T j^ania dobrych portretów psychologicz-y V, J st niezdolność wyko h przywódców: Assada, Gemayela i nych, Pers0tialnych { politycziln najważniejsi, lecz wywiad amery-

kafsM ntSH d' Gemayel! Begir|ł i* charaktery, więc władze USA nie K SKI e ^statecznie określi^^ TAJNY profil psychologiczny Ka-rmatv teero. ~- istotne Na przy]

rmaly tego,

dafiego z Libii wykonany w poprzednim roku przez doktora Jerrol-da M. Posta opierał się na frazesach. Napisano: Pomimo ogólnych przeciwnych opinii Kodafi nie jest psychotykiem i generalnie ma kontakt z rzeczywistością... Uważa się, że Kadafi cierpi na ostre zaburzenie osobowości - pograniczne schorzenie osobowości.

To "pograniczne schorzenie osobowości", które było bieżącym tematem w psychiatrii, nie jest większym schorzeniem psychicznym, lecz oznaczało po prostu, że osoba waha się między zachowaniem nienormalnym a normalnym. Jak może to pomóc decydentom? - zastanawiał się Kemp. W profilu Kadafiego dodano: W sytuacji ostrego stresu może przejść okresy dziwacznego zachowania i wtedy jego rozsądek może działać nieprawidłowo. Późniejszy opis z CIA przypisywał niektóre zachowania Kadafiego kryzysowi wieku średniego. Dla Kempa była to niedorzeczność - ale niebezpieczna niedorzeczność. W pewnym momencie Kemp zasugerował, żeby Biały Dom sprowadził powieściopisa-rza, który pomógłby przy tych profilach.

Ponieważ Reagan nie czytał zbyt wielu powieści, ale oglądał filmy, CIA zaczęła sporządzać profile przywódców, które można było pokazywać prezydentowi w Białym Domu lub w Camp David. Jeden z nich był na temat nowego prezydenta Egiptu. Na ekranie błysnęło "SECRET NOFORN" i narrator zaczął: - To jest Hosni Mubarak.

Muzyka, kolory, a potem obrazy małej wioski, w której urodził się Mubarak - Kafra-el-Meselha, położonej w północnej prowincji w delcie Nilu.

Im mniej znany był dany przywódca dla zwykłego wywiadu - czy nawet dla telewizji, w której wywiady mogły być bardzo odkrywcze - tym mniejsza była wartość profilu. Gdy jakiś przywódca był wyraźnie obecny na arenie międzynarodowej i miał określoną reputację, profile CIA były mocne i efektywne. Jednym z najlepszych był premier Izraela Begin. Profil otwierało ujęcie spychaczy z operatorami w maskach, popychających sterty ciał w hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Słychać było głos Begina: - Nigdy więcej, nigdy więcej. - Profil ukazywał myśli Begina i tym sposobem był efektywny. Ale myśli Begina były dobrze znane.

Profile wideo wywarły wrażenie na Reaganie, a Kemp uznał, że przydają się w dokształcaniu Meese'a, Bakera i Deavera, którzy prawie nic nie wiedzieli na temat spraw zagranicznych. Deaverowi podobały się tak bardzo, że przekazał wieść do CIA, że Reagan jest zadowolony. Wkrótce CIA zaczęła dostarczać tego typu tajny przegląd krajów i stolic, które planował odwiedzić Reagan.

W ramach umowy z 17 mąja 1933 r. Liban nie powinien mieć kontaktów z Izraelem. Jednak Gemayel sekretnie pozwolił libańskiej służbie wywiadowczej utrzymywać stosunki z izraelskim Mossadem i przekazywać informacje co do miejsc przebywania Palestyńczyków. Izrael-czycy mieli stałe zezwolenie ba ataki na Palestyńczyków w Libanie, bez aprobaty z "góry" i naloty zdarzały się coraz częściej.

Shultz - były żołnierz piechoty morskiej - nalegał, żeby jednostka pokojowa piechoty morskiej licząca 1.600 ludzi pozostała w Libanie. Casey zgodził się. Weinberger i połączeni szefowie zawzięcie się sprzeciwiali. Prezydent jednak nie ustąpił, więc piechota morska została.

Kemp był przekonany, że obecność wojsk amerykańskich niczego nie załatwia. Nikt jednak w agencji nie zadawał podstawowych, jak się wydawało Kempowi, pytań, które doprowadziłyby do konfrontacji: Co będzie, jeśli wojska ugrzęzną?1 Co będzie, jeśli staną się częścią problemu, a nie rozwiązaniem?

W gabinecie, w suterenie iswojego domu w Wirginii, Stan Turner pisał artykuły - opublikowany ich szesnaście w pierwszym roku jego emerytury - oraz pracował n?ad pamiętnikiem z czasów pracy w CIA. Siedząc przy komputerze RaaH0 Shack Turner wystukiwał i szlifował swoją opinię na temat Nikaragui.

Tak jak każdy pracownik <CIA, bez wyjątków, podpisał wymaganą umowę, zgadzając się przedłożyć do wglądu wszelkie prace pisemne.

Urzędnicy ds. recenzji w CliA ostro zganili Turnera mówiąc, że jako były wtajemniczony nie może i stwierdzić, że CIA tajnie wspomaga con-tras. CIA uzasadniła tę cenzuirę tym, że tajna operacja wsparcia politycznego była mniejsza, gdy oin był dyrektorem. Turner uważał, że ich sprzeciw jest absurdalny. Tajjna operacja wsparcia paramilitarnego administracji Reagana była ziupemie inna, a poza tym odbyła się publiczna debata na temat Poprawki Bolanda na forum Izby. Agencja nie chciała ustąpić, a Turner 'zinterpretował to jako kampanię w celu powstrzymania go od wypowiedzenia się przeciwko operacji nikaragu-ańskiej. Po długim targowanitu osiągnięto kompromis: Turner będzie się odwoływał do doniesi'en prrasowych i debaty w Kongresie i nie będzie wygłaszał żadnych własnych stwierdzeń. Wszelkie jego polemiki i krytyki będą się zaczynały odl warunkującego Jeżeli".

Ostateczny, zatwierdzony r projekt wypowiedzi Turnera brzmiał: Jeżeli Centralna Agencja Wywiadowcza jest zaangażowana w dostarczanie fajnego" wsparcia bandom partyzantów w Nikaragui, tak głęboko jak sugerują to sprawozdania, to robi ona wielki błąd.

Felieton Turnera ukazał się w Washington Post w niedzielę 25 kwietnia 1983 r. pod tytułem: Od byłego szefa CIA - wstrzymajcie tajną operację w Nikaragui. Casey był skłonny słuchać krytyków, nawet Turnera, ale uważał, że artykuł jest zaledwie odgrzanym "In-manizmem" i że Turnerowi się pokręciło. Ogólne rozczarowanie miałoby miejsce, gdyby CIA i administracja nie robiły tego, co do nich należy. Zawsze będzie opozycja -jest to naturalne jak wschód słońca. Casey postanowił, że nie da się prowadzić ani popychać opozycji. Ameryki Środkowej nie można oddać komunistom. Docenił Ro-nalda Reagana.

W Białym Domu Casey wyjaśnił, że operacja nikaraguańska jest w niebezpieczeństwie i potrzebna jest pomoc. Prezydent zgodził się przeprowadzić kampanię, żeby Kongres nie odciął finansowania. W Dallas Shultz wysunął zarzut, że Nikaragua stała się podstawą "nowej formy dyktatury" wycelowanej na "całą Amerykę Środkową". Reagan poprosił do Białego Domu członków Kongresu na rozmowy, a do wielu innych zadzwonił.

Wieczorem 26 kwietnia Reagan wygłosił trzydziestoczterominuto-we przemówienie na połączonej sesji Kongresu w czasie pierwszorzędnej oglądalności programów, transmitowane przez telewizję w całym kraju. Był to przypadek w jego kadencji, kiedy wystąpił na połączonej sesji w sprawie zagadnienia polityki zagranicznej. Nawoływał Kongres, aby przyjął jego prośbę o 600 milionów dolarów na tajną pomoc dla Ameryki Środkowej. Przestrzegał protokołu i nie wspomniał o tajnym wsparciu dla contras, wszyscy wiedzieli co miał na myśli mówiąc: - Nie powinniśmy i nie będziemy chronić rządu nikaraguańskiego przed gniewem jego własnego narodu.

Senator Dodd, demokrata, przyjął w swojej wypowiedzi dla telewizji taktykę typową dla Reagana - jednego, ostrego, jaskrawego wizerunku. Wybrał Salwador: - Byłem w tym kraju i wiem o właścicielach zakładów pogrzebowych, którzy jeżdżą co rano po ulicach zbierając ciała tych, którzy poprzedniej nocy zostali w trybie przyspieszonym wysłani na tamten świat przez - działające w stylu gangów - salwadorskie siły bezpieczeństwa: ofiary "zgiętego kolana", kciuków łączonych drutem za plecami, kuli w mózg. Wzdragamy się na taki obraz naszego związku z kryminalistami...

W ciągu kilku minut wybuchła poważna debata na temat polityki zagranicznej - nie na temat prezydenta, jego przemówienia, ale na temat Dodda i jego wypowiedzi. Demokraci zaczęli rzucać kamieniami w Dodda - czy poszedł za daleko, czy obraził prezydenta i Amerykę?

Agencja Bezpieczeństwa Narodowego miała przechwyt łączności sprzed kilku miesięcy, kiedy Dodd złożył wizytę w Nikaragui. Rząd sandinistów opisywał go jako dobrego faceta, wyrozumiałego, jeśli nie sympatyzującego z nimi. Kopię przechwytu przekazano Senackiej Komisji ds. Wywiadu, jak zawsze, gdy wyszło na jaw coś o którymś senatorze. Dodd uznał to za umyślne oszczerstwo i złożył prywatną skargę do Białego Domu. Miał kopie korespondencji Departamentu Stanu ukazujące, że był twardy w stosunku do sandinistów.

Casey był uszczęśliwiony przebiegiem wypadków. Na razie problemem numer jeden był senator Dodd, jego wypowiedź o "kciukach z drutem" i jego reputacja "dobrego faceta" w Managui, a nie CIA.

3 maja 1983 r. dyrektor wystąpił przed Komisją Wywiadu Izby. Komisja głosowała 9 za według podziałów stron za obcięciem tajnego finansowania i 5 przeciw.

6 maja 1983 r. Casey stanął przed Komisją Senacką-jego ostatnia szansa. Pozwolił by dyskusja toczyła się nad kwestią techniczną zatwierdzenia prezydenckiego podpisanego w 1981 roku. Członkowie zgodzili się, że cel wyraźnie zmienił się i wykroczył poza przechwyty-wanie broni.

Casey był uległy. Tak, zatwierdzenie powinno być ponownie opracowane.

Goldwater zasugerował nowe zatwierdzenie - takie, które wskazuje nowy cel - nacisk, demokratyzacja, próby zmuszenia sandinistów do negocjacji.

Casey był pojednawczy. Administracja przeanalizuje program i dokładniej wyrazi swoje cele. To było niemałe ustępstwo. Zatwierdzenia prezydenckie są gorliwie strzeżonym przywilejem działu wykonawczego - prezydent decyduje o tajnej akcji, komisje kongresowe są "informowane".

Moynihan, Leahy i niektórzy republikanie uważali, że mając wyraźną większość, mogą natychmiast odciąć finansowanie.

Ale Goldwater, który uprzednio konferował z Reaganem i Caseyem, zaproponował kompromis - ani pełna kontynuacja, ani pełne wstrzymanie.

Casey wiedział, że kompromisy podobają się prawodawcom. Nazwać to kompromisem, opatrzyć nazwiskiem Goldwatera, o to chodziło. Kompromis Goldwatera pozwalał na finansowanie operacji przez następne pięć miesięcy i zatwierdzał kolejne 19 milionów dolarów na następny rok obrachunkowy, pod warunkiem nowego zatwierdzenia prezydenckiego opisującego cel programu. Ale określał również, że 19 milionów dolarów na następny rok uzależnione jest od głosowania członków komisji.

l

Moynihan i Leahy twierdzili, że jest to nowe i ważne ustanowienie władzy Kongresu nad tajnymi działaniami, jako że komisja może głosować za lub przeciw. Moynihan powiedział: - Zatwierdzenie prezydenckie będzie musiało być zaaprobowane większością głosów komisji.

Kompromis przeszedł 13 głosami; tylko republikanie Wallop i John C. Chafee głosowali przeciw.

Casey był uradowany. Komisja została przechytrzona. Nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić komisji, by aprobowała zatwierdzenia prezydenckie. Kongres wygrał na słowa. CIA dostała pieniądze.

Środki przekazu pełne były przecieków. Casey był pewien, że jego przeciwnicy w Kongresie rozpoczęli próby nastraszenia społeczeństwa. 8 maja w Post nagłówek miał szerokość strony: Wspierana przez USA nikaraguańska armia rebeliancka zwiększa się do 7.000 ludzi. Stosując ponure aluzje artykuł kwestionował uczciwość streszczeń CIA dla Komisji ds. Wywiadu. Artykuł w New York Times cytował anonimowego demokratę w Komisji ds. Wywiadu Izby - ...C/A i tak nas okłamuje. W kilka dni później główny artykuł Times'a -Mówi się, że CIA przewiduje upadek sandinistów. Była to nieprawda i Casey nakłonił Times'a do zamieszczenia następnego dnia sprostowania na pierwszej stronie.

Tego wieczoru Casey dołączył do pięciuset gości na oficjalnej kolacji w Wielkiej Sali Balowej waszyngtońskiego hotelu Hilton z okazji wręczenia Nagrody Donovana Dickowi Hemisowi. Dla Caseya było to ostateczne pogrzebanie lat siedemdziesiątych, koniec dziesięciolecia anty-CIA. Okazja ta miała dla niego - człowieka powracającego - szczególny posmak. Casey przemawiał i chwalił Helmsa, Bush również. List od prezydenta Reagana apoteozował Helmsa: "zobowiązanie wobec głosu sumienia".

Helmsa powitano jak powracającego bohatera wojennego. Stał na podium przed powiększeniem starej, ziarnistej fotografii samego Donovana, przystojny, mądry, w koszuli bez krawata, z gwiazdkami generalskimi na kołnierzyku.

-Jestem wzruszony i zaszczycony-powiedział, promieniejąc-przyczyny tego nie są dla nikogo z państwa tajemnicą.

Jeane Kirkpatrick, ambasador USA w ONZ, siedziała obok Caseya na zebraniach NSPG (National Security Planning Group - Grupa Planowania Bezpieczeństwa Narodowego) w Sali Sytuacyjnej. Z jednej strony Kirkpatrick bardzo lubiła te "PG", jak je nazywała. To było "zebranie z treścią", wewnętrzny krąg polityki zagranicznej, tu roztrząsano jawną i tajną politykę USA wobec całego świata. Obecność na

zebraniu NSPG dawała byłej profesor politologii rzadką okazję uczestniczenia w kształtowaniu polityki zagranicznej. Casey przychodził z gotową pracą, ze streszczeniem napisanym na maszynie, często mocno pokreślonym przez niego ołówkiem. Mamrotał swoje przemówienie, chociaż nie wyczuwało się w nim pasji, to potrafił odpowiadać na pytania i miał spory zasób wiedzy. W tym ostatnim, jak odkryła ze smutkiem Kirkpatrick, Casey był osamotniony.

Kiedy jeden z członków administracji średniego poziomu zaproponował, żeby przedstawili długoterminowe cele i strategię polityki zagranicznej, Kirkpatrick odpowiedziała: - Będzie to próżne ćwiczenie, bo większość ludzi nie zrozumie tego... Może tylko Bili.

Kirkpatrick zwróciła na siebie uwagę Reagana i w końcu uzyskała posadę w ONZ dzięki artykułowi pod tytułem: Dyktatury i podwójne standardy, zamieszczonemu w 1980 roku w czasopiśmie Commentary. Szach i Somoza byli nie tylko antykomunistami, ale byli zdecydowanie przyjaźni wobec USA - napisała, łajać Cartera za to, że nie dostrzegł, iż te prawicowe reżimy były lepsze niż Ajatollah i sandiniści.

W pierwszych dwóch latach administracji raz po raz ze zdziwieniem odkrywała, że konserwatywne poglądy, które dzieliła z Reaga-nem, Caseyem, Clarkiem, nie znalazły w pełni odzwierciedlenia w polityce. Biurokracja i pragmatycy wygrywali zbyt często. Jedynym wyjątkiem były operacje wywiadowcze Caseya, z których wyłoniła się spójna strategia.

W ciągu tych dwóch lat Casey i ona mieli dla siebie dużo uczucia i szacunku. Zgadzali się co do tego, co Kirkpatrick nazywała na osobności "skandalem" w administracji Reagana - niewiedzy głównych decydentów na temat polityki zagranicznej. Dotyczyło to też prezydenta. Ale prezydent był taki miły w przyznawaniu się do niewiedzy, że wszyscy, łącznie z Kirkpatrick i Caseyem, mieli tendencje do wybaczania mu. Zgadzali się, że w rezultacie polityka zagraniczna nie była dobrze ukierunkowana, nie była kompetentna.

Sekretarz ds. obrony Weinberger i sekretarz stanu Shultz toczyli ciągłą, biurokratyczną wojnę, nadającą ton prawie wszystkim debatom. Aby chronić zbiorowe dobre samopoczucie Departamentu Obrony, Weinberger usilnie starał się uniknąć zaangażowania militarnego. Shultz był bystrym człowiekiem, ale na dobrą sprawę miał związane ręce. Inicjatywy dyplomatyczne z Sowietami były zminimalizowane, bo mogłyby oznaczać odtajnienie czegoś w trakcie negocjacji, co było główną, największą obawą prawicy. Impas między Shultzem a Wein-bergerem pozostawił próżnię, którą ktoś musiał wypełnić. Reagan nie

miał wystarczającej wiedzy ani ochoty, żeby postanowić, kto to ma być, a wiceprezydent Bush nie miał nawet w przybliżeniu wystarczającej władzy, aby to zrobić. Bili Clark, jako doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, nie miał doświadczenia ani wytrzymałości, żeby zaangażować się merytorycznie.

Praktycznie, próżnię wypełnili szef sztabu James Baker i asystent prezydencki Richard G. Darman. Wraz z Deaverem kontrolowali kalendarz prezydenta oraz przepływ papierów. Decydowali, co Reagan robił, z kim się spotykał, co czytał. Zanim prezydent cokolwiek podpisał Baker i Darman przeprowadzali przegląd wszystkich źródeł, szukając alternatywy możliwej do przyjęcia przez Shultza i Weinbergera, konsultując się z przywódcami w Kongresie. Prezydentowi przedstawiano do ratyfikacji uzgodnione zalecenie.

Kirkpatrick i Casey uważali, że ten rozproszony sposób podejmowania decyzji dusił prawdziwe intencje prezydenta. Narzekali na osobności, że polityka zagraniczna administracji reprezentuje najniższy wspólny mianownik zgody.

Kirkpatrick zaczęła naprawdę podziwiać Caseya. Prowadził zrównoważone życie - dużo pracy, prawdziwy relaks; zawsze znalazł czas na drinka. Jej zdaniem miał dobry gust, od muzyki po dywany. Był wyrafinowany, zamożny, wszechstronnie wykształcony. Po latach życia w akademickim gronie przyzwyczajona była do genialnych ludzi, którzy głośno żuli jedzenie albo nie wiedzieli - czy ich to nie obchodziło -jak się wiąże krawat. Dawno temu nauczyła się, że takie rzeczy nie mają znaczenia. W jej mniemaniu Casey był sam wśród członków NSPG ze swoją ogromną wewnętrzną powagą i wielką troską o politykę. Gdy spotykali się na jakimś przyjęciu gdzieś w mieście, siadali w kącie, by porozmawiać, uzgodnić linię postępowania. Jednakże nie zgadzali się co do jednej ważnej sprawy.

Kirkpatrick uważała, że administracja Reagana nie może skutecznie prowadzić tajnej akcji bez ogólnego wsparcia i debaty w Kongresie.

Casey powiedział, że to jest linia McMahona. W tej administracji, argumentował Casey, dyplomacja i bezpośrednia akcja militarna nie wchodzą w grę. Prezydent ani nie chce usiąść z Sowietami do negocjacji, ani nie chce z nimi walczyć. Tajna akcja służy do powstrzymania bądź ograniczenia zaangażowania USA za granicą, umożliwiając jednocześnie wykonanie roboty - i on chce utrzymać w tajemnicy możliwie jak najwięcej.

Pomimo tej niezgody Casey i Kirkpatrick pozostawali bardzo bliskimi przyjaciółmi. Ona uważała, że bardzo dobrze świadczy o nim

fakt, że bierze pod uwagę inne punkty widzenia. Jasne było, że dlatego zatrzymywał Johna McMahona. Casey nie bał się konfrontowania

swoich poglądów.

Kirkpatrick była zadowolona, że Casey nie należał do żadnej kliki, która słodziła to, co mówiło się prezydentowi. Powiedział, że Sowieci są w ruchu. Oddziaływanie Caseya było najbardziej odczuwalne, kiedy przekonywał o zasięgu i uporczywości sowieckiej ekspansji. W tej kwestii kluczowi gracze w administracji zgadzali się. Wśród różnych opcji, problemów i wahań, wartością stałą były tajne operacje Caseya. Teraz, gdy uzyskał finanse na operację nikaraguańską na co najmniej pięć miesięcy, nadeszła pora, aby iść do przodu.

Po odejściu Endersa Casey i Kirkpatrick próbowali awansować na jego miejsce Constantine'a Mengesa. Asystent sekretarza automatycznie przewodniczył grupie międzyagencyjnej prowadzącej tajne operacje. Ale Shultz nie chciał prawicowego gorliwca.

Osiągnięto kompromis wybierając L. Antnony^go Motleya, ambasadora USA w Brazylii. Niewtajemniczony, niefrasobliwy 44-letni Motley miał nieruchomości na Alasce i zajmował się pozyskiwaniem funduszy dla republikanów. Urodził się w Brazylii i mówił biegle po portu-galsku. Na Reaganie i Deaverze wrażenie wywarł jego niebiurokratyczny styl pracy, który zauważyli podczas wizyty prezydenta w Brazylii.

A Casey uważał, że Motley ma charakter. Tej wiosny CIA otrzymała raport, że kilka samolotów libijskich, które miały lądować w Brazylii w drodze do Nikaragui, przewoziło broń a nie lekarstwa, jak twierdzili Libijczycy. Motley zadzwonił do Caseya. - Wykonam swój ruch -powiedział-ominę ministra spraw zagranicznych, każę zatrzymać i przeszukać te samoloty, ale muszę być pewny, że to nie są czyjeś domysły.

Casey zacytował mu fragmenty doniesienia od źródła osobowego w Libii. Samoloty zatrzymano i odkryto 70 ton broni i ładunków wybuchowych. Było to podwójne zwycięstwo propagandowe - nad Libią i Nikaraguą. Na Caseyu wrażenie wywarło także pozyskiwanie przez Motleya informacji wywiadowczej w Brazylii. Regularnie chodził na piwo i stek z prezydentem Brazylii, a jego genialne raporty prześcigały przechwy-

ty placówki CIA i NSA.

Co najważniejsze, Motley nie miał nic przeciw trochę nieczystej grze. Po tym, jak próba obalenia przywódcy Surinamu okazała się nieopłacalna, brazylijska służba wywiadowcza przystąpiła do pierwszej, tajnej akcji. Brazylia i Surinam miały wspólną granicę długości około

160 km. Przy zachęcie Motleya i z małą pomocą ze strony CIA służba brazylijska posłała do Surinamu agentów udających nauczycieli, w celu odciągnięcia rządu Surinamu od Kubańczyków. Przywódca, podpułkownik Bouterse, rzeczywiście odwrócił się od Kubańczyków i wywiad brazylijski poinformował Motleya, że zniszczono wszystkie zapisy tej delikatnej operacji.

Motleya wezwano do Waszyngtonu, gdzie Shultz powiedział mu, że awansuje go na asystenta sekretarza. - Nie pozwólmy, żeby operacja contras stała się problemem wyborów - pouczał Shultz -jednocześnie nie możemy popuścić sandinistom.

Na zebraniu w Białym Domu Jim Baker dał Motleyowi te same wskazówki. - Polityka prezydenta - powiedział Baker - polega na zwiększeniu nacisku na Nikaraguę, ale uniknięciu publicznego starcia.

Casey zdawał sobie sprawę, że są to poglądy Deavera. Deaver kierował popularnością prezydenta, która była siłą napędową w Białym Domu. Nikaraguę uważano za negatywny aspekt - Biały Dom nigdy nie mógł zmienić opinii publicznej na ten temat, pomimo przekonań prezydenta i ciągłych publicznych wyjaśnień.

Bili Clark natomiast był zdecydowanie za polityką procontras i antysandinistowską. Przeszedł szkolenie u jezuitów i wierzył w pionową hierarchię władzy - od pana w dół, a panem w polityce zagranicznej był prezydent, zaś Clark jego zastępcą. Ale na razie Deaver i opinia publiczna byli górą, czego rezultatem było narastające napięcie między Clarkiem a Deaverem.

Nie mogąc przekonać Shultza do Mengesa, Casey musiał się go pozbyć z CIA Analitycy CIA zgadzali się, że istnieje sowieckie, komunistyczne zagrożenie i że ich zadaniem jest ustalenie jak wielkie i gdzie. Men-ges widział totalne zło wszędzie. Jego liczni krytycy w CIA nazywali go "Ciągłą Groźbą" (the Constant Menace). Powodował spięcia pomiędzy Caseyem a McMahonem. Zatrudnienie go było jedyną decyzją kadrową Caseya, która gryzła McMahona. Nie mógł znieść ideologicznego ferworu Mengesa. A jednak Menges spełnił swoją rolę, uważał Casey, poprzez uświadomienie potencjału prądów dywersyjnych w zwykłych wypadkach. - Ci biurokraci w wywiadzie nie wiedzą, o czym mówią -zwykł mówić Menges, a Caseyowi podobało się to niezmiernie. Lubił mieć paru asystentów po prawej stronie. Ich obecność sprawiała, że jego pozycja wydawała się bardziej rozsądna. Ale czas Mengesa się skończył. Bili Clark poprosił Mengesa o przejście do sztabu NSC. Casey powiedział Mengesowi, że będzie miał tam wpływ na więcej spraw, Reagan ufa Clarkowi, mając te same co on poglądy o Sowietach.

Wielu analityków i niektórzy z tych, którzy pracowali dla Steina w operacjach i nie ufali Mengesowi, byli zdumieni, że człowiek nie do przyjęcia intelektualnie w CIA, może być zaakceptowany w Białym Domu. W Departamencie Stanu Motley podziwiał zdolność Caseya do "wydzierżawiania" problemów, do bezproblemowego odłączenia się nieco od twardej prawicy. Casey przekazał już problem Nestora San-cheza Departamentowi Obrony. Wiedział nie tylko jak się pozbyć problemów, ale także jak je ustawić, żeby się przydały. Motley nazywał Caseya "handlarzem niewolników".

Wybór następcy Mengesa był bardzo ważny. Casey nadał większą rangę NIO (National Intelligence Officers - Krajowi Oficerowie Wywiadu) - swoim wolnym osobistym agentom, działającym jako łącznicy i izby rozrachunkowe. Wyróżniał ich, gdyż po pierwsze, oficerowie ci byli szanowani przez innych analityków. Po drugie, najlepsi oficerowie - NIO - musieli mieć dobre stosunki z zastępcą dyrektora, znać operacje na wylot, wiedzieć, dokąd zmierza polityka USA i co chcą osiągnąć prezydent i Casey. Po trzecie, NIO jest ważnym ogniwem łączącym inne agencje wywiadowcze, zwłaszcza Pentagon i NSA. Po czwarte, jako osoba nadzorująca oceny przypisanego mu regionu, NIO ma wpływ na politykę. Należycie przemyślana, dobrze udokumentowana ocena może pomóc polityce tyle samo, co dobra informacja wywiadowcza. A w tej chwili najważniejsze były oceny na temat Ameryki

Łacińskiej.

Casey chciał porządnego old boyX kogoś, kto służył w jego wojnie, II wojnie światowej. Trudność polegała na tym, że większość z nich była na emeryturze albo nie żyła. Minęło pokolenie. Casey postanowił sprowadzić byłych oficerów Dyrekcji Operacji.

John Horton wydawał się doskonały - jeden z operatorów z bogatym doświadczeniem, przeszedł na emeryturę osiem lat wcześniej, po dwudziestu siedmiu latach pracy w CIA. Horton miał wymarzony życiorys: oficer Marynarki Wojennej w czasie drugiej wojny, służba w placówkach CIA na Dalekim Wschodzie, szef placówki w Urugwaju w latach 1965-68, szef placówki w Meksyku na początku lat siedemdziesiątych, zastępca szefa sekcji ds. Ameryki Łacińskiej i w końcu szef sekcji sowieckiej w Dyrekcji Operacji. Horton nie był żadnym ideologiem-był zadeklarowanym demokratą. Co ważniejsze, nazwisko Hor-tona wymieniane było z wielkim szacunkiem, nawet z uczuciem, przez tych, którzy pamiętali dawne czasy. Połączenie jego doświadczenia z Sowietami w Ameryce Łacińskiej będzie idealne. Jeżeli ktokolwiek może wyznaczyć ślady sowieckie w Ameryce Łacińskiej, to jest to ten człowiek.

Horton miał 62 lata i mieszkał w Maryland hodując winogrona. Mile połechtany telefonem Caseya, dostrzegł szansę powrotu. Jasne było, że Casey odbudowuje agencję, a Ameryka Łacińska jest bardzo ważna. Po rundzie wywiadów, Horton poszedł na spotkanie z Caseyem.

Casey przekonał się, że jest on nieco sztywny i oficjalny, ale bystry i wygadany. Znał zadania wywiadu i umiał formułować odpowiedzi trafiające w sedno sprawy. Rozmowa była przyjacielska, uprzejma i Casey prędko zatrudnił Hortona.

Horton przejął obowiązki krajowego oficera wywiadu (NIO) ds. Ameryki Łacińskiej w maju 1983 roku. Spędził trochę czasu ze swoim odpowiednikiem w Dyrekcji Operacji - Clarridge'em. Ten dał do zrozumienia Hortonowi, że wie dla kogo pracują - dla prezydenta i Billa Caseya, którzy chcieli programu contra. Clarridge dał go im. Nie liczył się nikt inny w środku. Gdy jechali do Departamentu Stanu na zebranie międzyagencyjne prowadzone przez Tony^go Motleya, Clarridge starał się wytłumaczyć Hortonowi, co się działo w ciągu tych ośmiu lat od czasu, kiedy Horton był na emeryturze, a Kongres i dziennikarze zajmowali się publicznym osądzaniem CIA.

- Teraz jest inaczej - powiedział. - Casey tam jest i ma duże wpływy, więc teraz słuchają człowieka w Departamencie Stanu. Casey reprezentuje prawdziwy głos Reagana, Białego Domu, administracji. W Departamencie Stanu oni są defensywni i nie robią tego, co chce administracja; to skurczybyki... jeżeli agencja się kiedyś zrobi taka, to nie zasługujemy na istnienie - warknął.

- Główną przeszkodą przy Nikaragui - kontynuował Clarridge -jest to, że McMahon jest przeciw. Nigdy palcem nie kiwnął w tym względzie. - Przypinając McMahonowi jeden z grzechów głównych, Clarridge powiedział, że McMahon ma w Kongresie przyjaciół i oni podsycają wzajemnie swoje wahania i wątpliwości.

Horton spostrzegł natychmiast, że wszystko obraca się wokół operacji w Nikaragui. Jedynie na to zwracało się uwagę w całej Ameryce Łacińskiej.

Na początku lata Casey zaplanował tajną dwudniową wizytę w Ameryce Środkowej. Postanowił zabrać McMahona. Bardzo rzadko się zdarzało, żeby zarówno numer l jak i numer 2 wyjeżdżali z kraju, ale Casey chciał, żeby jego zastępca był mocniej zaangażowany w operację nikaraguańską. W agencji krążył dowcip, że Casey próbuje wplątać McMahona, żeby jego odciski palców też były na tej tajnej wojnie. Clarridge oczywiście pojedzie, a Casey, dotrzymując przyrzeczenia danego

O - VEIL - Tajne wojny CIA

Hortonowi, postanowił zabrać swojego nowego NIO. Piątym członkiem grupy był Robert MaGee, szef Sekcji Działań Międzynarodowych (International Activities Di/ision - IAD), jednostki podlegającej Dyrekcji Operacji i zajmującej się pracą na zewnątrz, tzw. "talentem".

IAD przechodziła z jednej tajnej operacji do następnej, dostarczając wsparcia logistycznego - zwłaszcza samolotów, łodzi, wsparcia morskiego, podstaw dla operacji propagandowych i wojen psychologicznych. Była to w większości praca kontraktowa dla ludzi z zewnątrz. Działająca na pierwszym piętrze centrali w Langley, IAD sprawnie przesuwała sprzęt i pracowników kontraktowych między operacjami. W jednym tygodniu IAD koncentrowała się na contras, w następnym na afgańskim ruchu oporu, w jeszcze następnym na działaniach propagandowych w rejonie Morza Karaibskiego lub operacji wsparcia wywiadu na Środkowym Wschodzie.

MaGee był człowiekiem, który dawał sobie radę z naciskami ze strony Caseya, żądającego natychmiastowej akcji i żadnych opóźnień.

MaGee odpowiedział kiedyś, gdy Casey poprosił go o przełożenie pewnej operacji lotniczej: - O Boże, nie chcę na to odpowiedzieć.

Wszyscy się śmiali, nawet Casey.

MaGee miał teorię dotyczącą lojalności Caseya wobec Sporkina. -To klub tych, co niechlujnie jedzą - powiedział. - Sporkin to jedyny facet, który upuszcza więcej lunchu na krawat niż Casey.

Casey dobrze się czuł z wszystkimi towarzyszami podróży; wszyscy - McMahon, Clarridge, Horton i MaGee mieli duże doświadczenie w

Dyrekcji Operacji.

McMahon i Horton razem pojechali do bazy Sił Powietrznych Andrews, gdzie czekał na nich 12-osobowy samolot specjalny. Właśnie nadeszła letnia burza. Pierwsze wrażenia Hortona były nie najlepsze, ogólnie pracę CIA w Ameryce Środkowej oceniał jako marną. Placówki nie pilnują Sowietów. Infiltracja ugrupowań politycznych w większości krajów jest słaba lub nie istnieje w ogóle, jest to o wiele mniej, niż sobie wyobrażał. Powinno być lepiej, ale cała uwaga CIA skupiona jest

na Nikaragui.

McMahon nie zareagował.

- Nikaragua ich pożera - powiedział Horton.

- Byłem po obu stronach pionu decyzji - powiedział McMahon. Potrząsnął głową. Był zmartwiony. Pomoc dla contras jest zbyt otwarta, tam jest za dużo polityki, powiedział. Jak może to działać? Miał bardzo pesymistyczne przeczucia co do tego programu. To się niedobrze skończy, całkiem niedobrze. Ale jest to oczko w głowie Caseya i Reagana.

Kiedy dotarli do samolotu, jeden z funkcjonariuszy ochrony Caseya błagał ich, żeby nie pozwolili Caseyowi zdrzemnąć się podczas lotu. -Jeżeli zaśnie - powiedział - to będzie całą noc mówił i zadawał pytania.

Gdy samolot wystartował, Casey usadowił się wygodnie. Był doświadczonym podróżnikiem, śmiał się ze wszelkich turbulencji w powietrzu. - Jak wyboje na drodze - powiedział. Jechał ze swoimi chłopcami planować wojnę.

Wylądowali w Tegucigalpie w Hondurasie. Casey kazał zostawić swoje bagaże w rezydencji ambasadora USA i wyruszył na błyskawiczny obchód. Chciał się zobaczyć ze wszystkimi i zaplanował spotkania jedno po drugim, dopilnowując, żeby porozmawiać krótko z każdym oficerem CIA w placówce. Grupa wsiadła do samochodów i pojechała do bezpiecznego domu Raya Doty'ego, gdzie prowadzono operację contra.

Clarridge ciągle próbował skierować rozmowę na zagadnienia podstawowe: - Ile mamy broni? Czy werbuje się wystarczającą ilość ludzi? Czy jest dość broni? A co z amunicją? Spróbujmy to, spróbujmy tamto.

Casey i McMahon starali się skoncentrować na następnym etapie. Zastanawiali się, jak wytłumaczyć tę operację Kongresowi. Wcześniejsza wizyta senatora Łeałr/ego w regionie ujawniła poważniejsze ambicje operacji, a regularne przecieki wykazywały ciągle zwiększającą się liczbę bojowników contras. Wewnątrz CIA zaczęto przebąkiwać, że contras nie mają żadnego doświadczenia politycznego, że są tylko uzbrojonymi bandami malkontentów, włóczącymi się po górach. Casey powiedział, że ma wytyczony cel. Contras muszą zejść z gór, wejść do miast, rozpowszechnić swoje przesłanie, wykorzystać narastające nastroje an^ysandinistowskie, stać się siłą polityczną.

Clarridge'owi nie podobało się takie gadanie. Prowadził armię, a nie partię polityczną. Poza tym takie zamiary były niebezpiecznie blisko pogwałcenia Poprawki Bolanda, która zabrania prób czy operacji "mających na celu obalenie" sandinistów. Wyrafinowana siła polityczna może obalić rząd i to z pewnością jest ich celem; armia nieregularnego wojska nie ma aż tak widocznego czy rozpoznawalnego celu politycznego.

Casey chciał, żeby contras występowali jako siła polityczna wewnątrz Nikaragui. Wierzył, że Nikaraguańczycy będą się garnąć do nowej siły, będącej zwolennikiem zarówno demokracji, jak i kapitalizmu.

- No, popatrz na Savimbiego - powiedział dyrektor, sugerując, że przywódca angolańskiego ruchu oporu od połowy lat siedemdziesiątych jest wzorem walki o wolność. Chociaż CIA zabroniono prawnie udzielania mu pomocy (Poprawka Clarka z 1976 roku), Savimbi stał

się sita zbrojnego oporu, przygważdżąjącą dziesiątki tysięcy żołnierzy kubańskich, którzy potrzebowali sowieckiej broni za miliard dolarów. Niektórzy towarzysze podróży Caseya uważali, że bezkrytycznie przyjmuje obraz Savimbiego kreślony przez południowoafrykańską służbę wywiadowczą. Savimbi był ich człowiekiem i w ciągu ostatnich lat rząd białej mniejszości w RPA przekazał mu kilkaset milionów dolarów.

Grupa poleciała 225 km na zachód do Salwadoru na następną serię zebrań politycznych i wywiadowczych. Casey poświęcił czas, aby zamienić kilka miłych słów z każdym z oficerów operacyjnych CIA, tymi cennymi mężczyznami i kobietami, którzy wykonywali prawdziwą pracę. Zachowywał się swobodnie - patrzył im w oczy, oferował krótkie słowo zachęty albo zadawał wyraźne pytanie i stawał w miejscu, żeby wysłuchać odpowiedzi. Oficerowie Dyrekcji Operacji czuli, że okazał im prawdziwe zainteresowanie,

Casey chciał też skierować surowe, osobiste ostrzeżenie w Salwadorze - zarówno do rządu, jak i służb wojskowych, wywiadowczych i ochrony - na temat nadal istniej ących, prawicowych szwadronów śmierci. Te głośne szwadrony, które powstały w latach siedemdziesiątych w celu walki z uzbrojoną lewicą, dokonały zamachu na arcybiskupa i zamordowały cztery amerykańskie członkinie kościoła. Ugrupowania na rzecz praw człowieka wysunęły zarzut, że około 30 tysięcy osób zostało zabitych w ciągu ostatnich czterech lat. Była to prawdopodobnie przesada, ale był to z pewnością poważny problem; to był obraz "zadruto-wanycli kciuków", którego użył senator Dodd. Salwador kojarzył się z

torturami.

Pełniący obowiązki prezydenta Alvaro Magana wydał kolację tego wieczoru i Casey poruszył ten temat. - Mamy prawdziwy problem ze szwadronami śmierci i pan musi coś na to poradzić - powiedział stanowczo. - Jak my możemy pomóc?

Horton dostrzegł, że w tej sprawie Salwadorczycy ufają Caseyowi. Wiedzą, że jest prawicowcem i że nie cierpi lewicy tak samo jak oni. Jego argumenty nie były moralizatorskie, lecz pragmatyczne.

- Szwadrony śmierci nie zdają egzaminu - powiedział Casey - i przysporzą kłopotu nieproporcjonalnie większego warn, niż lewicy, czyli "komunistom". Zagrożone są nie tylko dziesiątki milionów dolarów pomocy z USA, ale także poparcie administracji Reagana.

Nalegania Caseya nie były podszyte sentymentalnymi apelami na

temat praw człowieka.

Casey odbył prywatne spotkania ze wszystkimi naiważniejszymi ludźmi. Jedno z nich było szczególnie delikatne i miało miejsce w ma-

łym pokoju. Po drugiej stronie stołu siedział pułkownik Nicolas Car-ranza, szef policji skarbowej. Carranza był wiceministrem obrony w latach 1979-1980 i był blisko powiązany z prawicowym Narodowym Sojuszem Republikańskim (ARENA), partią kontrowersyjnego, prawicowego, byłego majora armii Roberta d'Aubuissona. Poprzedniego roku Carranza był potencjalnym kandydatem na prezydenta Salwadoru. Teraz było to niemożliwe. Od co najmniej pięciu lat Carranza był płatnym informatorem CIA, otrzymywał około 90 tysięcy dolarów rocznie*.

Dział wywiadu policji skarbowej Carranzy był prawdopodobnie najbardziej odpowiedzialny za pogwałcenie praw człowieka. Sam Carranza był raczej czysty, ale jak twierdziła CIA, kultura przemocy była głęboko zakorzeniona w policji i wojsku. Casey mógł mówić z nieco większym naciskiem do swojego, dobrze opłacanego, agenta. - Skończcie z tym - powiedział - albo cały związek między Stanami Zjednoczonymi a Salwadorem może się zawalić z powodu ekscesów prawicy.

Aby zbliżyć się do osobistego interesu Carranzy, Casey dał też do zrozumienia, że takie zerwanie oznaczałoby zawieszenie wszystkich płatności dla agentów i subwencji.

Przy końcu wizyty Horton zapytał Caseya żartobliwie, dlaczego wizyta była tak krótka. Czemu tak się spieszyli?

- Co u licha jeszcze chcesz tu robić? - odpowiedział Casey z uśmiechem, tak jakby uważał, że on może poznać teren lepiej i szybciej niż inni.

ROZDZIAŁ 13

Po zadomowieniu się w nowym gabinecie na siódmym piętrze Departamentu Stanu, Tony Motley zadzwonił do Clarridge'a.

- Poświęcam na to cały dzień i chcę przyjść.

Chciał się dowiedzieć wszystkiego.

Clarridge wyciągnął mapy, wykazy, wykresy, kartoteki. Był chodzącą encyklopedią tej operacji - szczegółowe dane geograficzne,

* Rola Carranzy jako płatnego informatora CIA została po raz pierwszy ujawniona przez Philipa Taubmana w "New York Times" 22 marca 1984 roku.

wzgórza, drogi, pogoda oraz każda ważniejsza osobistość contras. "Totalny dupek" - mówił nieraz Clarridge o różnych przywódcach contras. Było jednak wielu twardych bojowników, na przykład "te zwierzęta na południu". To Pastora, Komandor Zero. Czasem Clarridge uważał, kogoś za "dobrego faceta".

Pod pewnymi względami contraS byli Hell's Angels Ameryki środkowej, ale ogólnie Motley odniósł pozytywne wrażenie. Clarridge stworzył armię i miał zdumiewającą wiedzę. - Jak to jest, że wiesz tyle - zapytał Motley - facet z Europy, ze Środkowego Wschodu, mający do

czynienia z bandytami?

- Ci ludzie to śródziemnomorscy latynosi - odpowiedział Clarridge. - Miałem do czynienia z Włochami, Afryką Północną. Znam ten typ. Mówią ci to, co chcesz usłyszeć, wymyślają sześć sposobów żeby powiedzieć "nie", mają ambiwalentny stosunek do Ameryki.

- No więc - zapytał Motley. - Co dalej?

- Pieprzony Casey chce czegoś, co wywoła sensację - powiedział Clarridge wyjaśniając, że wszyscy są naciskani, żeby skłonić contras do zejścia ze wzgórz. - Pokonywanie band sandinistów w górach już nie wystarczy - narzekał. - Casey chce, żeby contras "wykonali część miejską", Clarridge zacytował Caseya "Znajdź coś". Ta "wiadomość" będzie nie tylko na wewnętrzny użytek w Stanach Zjednoczonych; ma też ustanowić wiarygodność contras wewnątrz Nikaragui.

Brzmiało to rozsądnie dla Motleya.

- Nie możemy tak sobie skoczyć z gór do miast - powiedział Clarridge z irytacją. - To jest dużo bardziej skomplikowane. Hałastra contras nie poradzi sobie lepiej niż inni ludzie z gór wchodzący do miasta. Ich wejście do miasta trwa czterdzieści dni, stwarzając koszmar z ponownymi dostawami.

- No więc, co zrobicie?

Clarridge uśmiechnął się: - Jest sposób, zawsze jest jakiś sposób. Znajdzie jakąś jednorazową operację, coś, co zrobi dużo hałasu. Wojna to piekło i trzeba improwizować.

Casey był gotów zrobić wszystko co możliwe, aby ochronić operację nikaraguańską. Należało załagodzić jego złe stosunki z dwoma potencjalnymi sabotażystami - Kongresem i środkami masowego przekazu.

Zdał sobie sprawę, że przez ostatnie dwa i pół roku tymi delikatnymi stosunkami zajmował się niewłaściwy człowiek. Był to William J. Doswell, który był szefem biura spraw zewnętrznych CIA. Demokrata, przez całe życie, który poparł Reagana w wyborach w 1980 roku,

53-letni Doswell nie miał doświadczenia w wywiadzie. Był wydawcą gazet i jednym z najlepszych lobbistów w szanującej się wirginij-skiej legislaturze. Doswell nie był tak entuzjastycznie nastawiony do operacji nikaraguańskiej jak Casey, który nie mógł sobie dłużej pozwolić na sprzedawcę, mającego wątpliwości co do wyrobu. Doswell uważał lekceważenie Kongresu i konfrontacyjny styl Caseya za nieproduktywne.

Był wyczerpany i odszedł. Casey postanowił podeprzeć agencję dwoma nowymi oddzielnymi biurami -jednym dla Kongresu, jednym dla mediów. Szefami obu biur będą tajni operatorzy - praktykujący sztukę, którą będą sprzedawać.

Casey wybrał weterana Claira Elroya George'a - dwadzieścia siedem lat w Dyrekcji Operacji - na nowego szefa ds. kontaktów z Kongresem. George miał wspaniałe poczucie humoru i znał się dobrze na pracy CIA. Wewnątrz agencji George był symbolem CIA w jej najlepszym i najdumniejszym wydaniu.

W 1975 roku, w środku śledztw Churcha i Pike'a, Richard Welch, szef placówki CIA w Atenach, został zastrzelony przed swoim domem. Mieszkanie szefa placówki było dobrze znane w Atenach - pokazywano je nawet uczestnikom lokalnych wycieczek autobusowych. Zabójstwo to spowodowało falę ogólnej sympatii dla CIA. Nielojalni byli agenci, porwani ówczesną gorączką anty-CIA, rozgłosili pozycję Welcha w CIA. Welch, umierając, wyświadczył swojej CIA ostatnią przysługę. Stał się męczennikiem, jego ciało przywieziono do Stanów Zjednoczonych relacjonując to wydarzenie w telewizji. Miał pogrzeb z pełnymi honorami wojskowymi, byli obecni dyrektor CIA William Colby i prezydent Ford; jego trumnę wieziono na tym samym jaszczu, na którym wieziono ciało zabitego prezydenta Johna F. Kennedy"ego.

Pomimo niebezpieczeństwa placówki ateńskiej, CIA posłała tam człowieka, którego obecność przyda się do przypomnienia Kongresowi o odważnych czynach. Clair George przyjął posadę zaproponowaną mu przez Caseya; poszedł do komisji i obiecał stworzyć zupełnie nowy porządek, opierający się na współpracy i wzajemnym zaufaniu.

Mniej więcej w tym czasie George V. Lauder, Nr 2 w biurze inspektora generalnego - wewnętrznego strażnika w CIA - został poproszony do gabinetu Caseya.

Lauder był jednym z pierwszych tajnych operatorów - jeszcze z czasów młodości CIA - w latach pięćdziesiątych. Miał ukończone prawo i prawie trzydziestodwułetni staż w CIA. Wysoki, niezdarny mężczyzna, noszący wymięte ubrania... wyglądające jak pozostałości z col-

lege'u, facet, który często mówił zbyt głośno i z przesadną intonacją - nie był "szarym człowiekiem", ale doświadczonym, gorliwym szpiegiem. Lauder naprawdę wierzył w rr-isję i dokonania CIA.

Lauder uważał, że Casey był bardzo potrzebnym podmuchem świeżego powietrza dla CIA - godzącym się na rolę ukrytą, zakulisową - dokładnym przeciwieństwem Turnera. Gdy dyrektorem był Turner, a Lauder zastępcą szefa sekcji ds. Ameryki Łacińskiej; Lauder nie był w stanie przekonać tego pierwszego, że CIA nie dopuszcza się samowoli prowadząc tajną operację na Jamajce bez wiedzy dyrektora. Laudero-wi nie udało się też przekonać Turnera do utrzymania skromnej zaliczki w kwocie 1.500 dolarów dla redaktora zagranicznej gazety, który pomagał CIA. Wszystko to dlatego, że komisje nadzorcze były podenerwowane. Casey zlikwidował atmosferę wewnętrznej nieufności.

Kiedy Lauder wszedł do gabinetu Caseya, wiedział, że nadszedł czas na zmiany, ale nie był pewien, co Casey ma na myśli.

- Gratulacje - powiedział Casey Lauderowi.

- Z jakiego powodu? - zapytał podejrzliwie Lauder.

- Wybrałem pana na mojego nowego dyrektora ds. publicznych.

- Co ja zrobiłem, że na to zasłużyłem?

Casey powiedział, że agencja potrzebuje kogoś, kto zajmie się środkami przekazu, kto powstrzyma szkodliwe relacje. Taka zupełna izolacja CIA od massmediów mogła być błędem, bo środki przekazu uzyskiwały wgląd w CIA przez Kongres, Biały Dom, Departamenty Stanu i Obrony.

Lauder powiedział, że spędził całe życie unikając mediów, nawet swój status w CIA utrzymywał w tajemnicy przed krewnym, który był reporterem w gazecie.

- Jest pan wybrany - powiedział stanowczo Casey.

Lauder efektownie strzelił obcasami.

Oficer Dyrekcji Operacji delektował się chwilą-wezwaniem z góry. To posłuszeństwo zawierało w sobie pokrzepiające, prawie radosne potwierdzenie faktu bycia częścią struktury. Lauder wiele razy ryzykował życiem w terenie - pokój prasowy nie mógł być dużo bardziej niebezpieczny.

Casey wiedział, że Lauder się zgodzi. To było właśnie to między innymi, co podobało mu się w ludziach z Dyrekcji Operacji. A poza tym, według akt personalnych, Lauder był niezachwianym lojalistą. Ale był także realistą, a jako zastępca inspektora generalnego miał udział w sprawdzaniu, jaką broń przechwycono w tajnej operacji nika-raguańskiej. Lauder był na tyle szczery, żeby powiedzieć, że chociaż odkryto kilka składów broni, to operacja nie miała żadnego wpływu na przepływ broni. Lauder nadal jednak popierał operację.

Najpierw będzie musiał rozgłosić, że Casey ma rzecznika prasowego, potem poznać reporterów i dowiedzieć się, jak działają. Umożliwi dostęp do siebie, nawiąże stosunki z dziennikarzami, postara się ustalić, komu można ufać i da znać Caseyowi, kiedy zanosić się będzie na publikację, która może sprawić kłopot. Będzie musiał sprawdzić, czy nie da się "zwerbować" kilku reporterów. Być może praca z reporterami nie będzie się zbytnio różniła od jego poprzedniej pracy.

Casey obracał papierami wartościowymi - przeczytał John McMa-hon na pierwszej stronie Washington Post rankiem 2 czerwca 1983 roku.

- O cholera - powiedział McMahon. Roczne zeznanie finansowe Caseya znowu dostarczyło materiału dziennikarzom. Formularz wykazał, że Casey kupił akcje warte przynajmniej 1,5 miliona dolarów w ciągu dwudziestu sześciu dni. McMahon śmiał się, gdy usłyszał dowcip, że CIA tak naprawdę oznacza Casey Inwestuje Znów (Casey Investing Again). Casey stanowczo odmówił inwestycji w funduszu powierniczym, mówiąc, że decyzje podjął jego doradca inwestycyjny, pracujący dla niego od dwudziestu lat. Wszystkie oprócz jednej, kiedy to McMahon zmusił Caseya do sprzedania akcji IBM, w przeciwnym razie Casey musiałby się odsunąć od poważnej decyzji dotyczącej komputerów w agencji. Potem akcje te podwoiły swoją wartość. Casey uważał, że podkreśliło to jego uczciwość.

Kilka razy McMahon delikatnie próbował przepchnąć pomysł powiernictwa; Casey odmawiał. W agencji ustanowiono szaleńczą procedurę, w ramach której McMahon i inni urzędnicy najwyższej rangi regularnie dostawali wykazy tuzinów firm, w których Casey miał udziały. Ale śledzenie go było niemożliwe i słychać było wybuchy śmiechu w Langley, gdy krążyły noty śledzące ruchome piaski portfela Caseya (jedna nota głosiła: Dodać Delta Airlines, skreślić La Quinta Motor Inns). Goldwater napisał do Caseya zgryźliwy list, w którym zauważał, że Casey jest wystarczająco bogaty i nie będzie mógł wziąć swego majątku ze sobą do grobu. Casey odpowiedział, że członkowie Komisji ds. Wywiadu mieli również dostęp do ważnych informacji wywiadowczych, a gdzie są ich powiernictwa?

McMahon zdał sobie sprawę, że procedura sprawdzania nie działa doskonale, a badania wykazały, że trzynaście firm z portfela Caseya przeprowadziło interesy z CIA w ciągu zeszłego roku, kwoty sięgały prawie czterech milionów dolarów.

- Czy CIA jest to potrzebne? - zastanawiał się McMahon. McMa-hon chciał wydobyć ze swojego zwierzchnika chłód i rezerwę specjalisty od podatków.

Poszedł do Caseya. Ogólne Wr"a«enie jest takie, powiedział, że Ca-sey jest tu, telefonuje do swojegc maklera sześć razy dziennie, zabawia się na Wall Street, sięgając do swoich tajnych informacji, żeby być o krok przed innymi inwestorami.

- To jest cholerne kłamstwo - powiedział Casey.

- Waśnie - powiedział McMahon - ale ten zapach nie zniknie.

Jesteś w trudnej sytuacji. Z jednej strony upierasz się, że nie korzystałeś z tajnych informacji, kupując i sprzedając akcje; twierdzisz, że robił to twój doradca inwestycyjny. Z drugiej strony, uparcie chcesz zatrzymać tę niewykorzystaną możliwość. Nie ma mowy, żebyś korzystał ze wszystkiego ne.raz. Tak więc problem sprowadza się to do jednego pytania: czy biorąc pod uwagę twój zwyczaj pozostawiania decyzji doradcy, czy zrobi ci różnicę, jeżeli bidzie to fundusz powierniczy

(blind trust)?

- W zasadzie nie - odpowiedział Casey.

- Więc, do cholery, zrób to.

Casey odpowiedział kamiennym spojrzeniem.

W poniedziałek 18 czerwca 1983 r. Casey wydał oficjalne oświadczenie stwierdzające, że w ciągu dwóch i pół roku na stanowisku dyrektora Centralnego WTywiadu miał de facto fundusz powierniczy, który był legalny. Niemniej jednak, aby uniknąć dalszego zamieszania i nieporozumień, planuje ustanowić formalny fundusz powierniczy.

Pod koniec lata Casey wyjechał na tajny objazd Afryki i Środkowego Wschodu w celu złożenia wizyt w placówkach. Nadal odczuwał niemal fizyczną potrzebę zobaczenia wszystkiego na własne oczy. Tak jak plac w Dallas, gdzie zastrzelono J.F. Kennedy"ego, wszystko wygląda inaczej, znaczy więcej, gdy się tam stoi. Szefowie placówek potrzebowali jego osobistego, bezpośredniego popędzania, żeby prowadzić więcej działań wywiadowczych w terenie, wyjść z ambasad, rozszerzyć stosunki z miejscowymi, uczestniczyć potajemnie w zebraniach partii

politycznych.

W towarzystwie pćł :azina urzędników, na pokładzie specjalnego odrzutowca sił powietrznych dla ważnych osobistości, Casey planował, że odwiedzi jedenaście krajów w ciągu osiemnastu dni. Zatrzymali się najpierw w Senegalu, a potem na Wybrzeżu Kości Słoniowej w Zachodniej Afryce. Casey spotkał się z szefem państwa, z szefami wywiadu

lub ich zastępcami, chodził na wizyty z ambasadorami USA i kazał się wozić szefom placówek zasypując ich pytaniami: Jak daleko jest z pałacu do koszar wojskowych? Do uniwersytetu? Kto jest głównym przywódcą opozycji? Jacy są ludzie z KGB?

Z Afryki Zachodniej odbył 800-kilometrowy lot do Nigerii. Droga z lotniska do stolicy Lagos to morze samochodów i ulicznych sprzedawców. Przejazd nią trwał godzinami. Zastępca szefe wywiadu nigeryj-skiego przewodził grupie, która starała się przetrzeć szlak. -Wyobraźcie sobie Johna McMahona próbującego oczyścić dla nich George Washington Parkway - powiedział jeden z urzędników Caseya. Samochód Caseya zatrzymał się. Tubylec zastukał w okno i usiłował sprzedać Ca-seyowi 15-metrowy wąż ogrodowy. - Raczej nie jest to zakup z impulsu w drodze z lotniska - zauważył Casey.

W Zairze, dawniej Kongo, Casey spotkał się z przywódcą Jose-phem Mobutu. Powiązania CIA z Mobutu sięgały 1960 roku, kiedy to CIA planowała zamach na nacjonalistycznego lidera Kongo, Pa-trice'a Lumumbęi Telegram z 25 sierpnia 1960 roku od ówczesnego dyrektora Allena Dullesa do szefa placówki CIA stwierdzał, że usunięcie Lumumby jest pilnym i głównym celem a w istniejących warunkach musi być priorytetem tajnej akcji. Zanim plan CIA zrealizowano, Lumumbę zamordowało ugrupowanie zwolenników Mobutu. Casey miał ważny, osobisty związek z Mobutu, a teraz wymienili informacje wywiadowcze.

W trakcie uroczystej kolacji dyrektor wygłosił mowę po francusku. - Po II wojnie światowej - powiedział-bytem na kolacji wydanej przez liderów ruchu oporu i mówiłem tak jak teraz, po francusku. Następnego dnia w gazecie napisano, że pan Casey mówił w swoim ojczystym języku. Doszedłem do wniosku, że znaczyło to, iż myśleli, że mój francuski jest tak biegły, bo jestem Francuzem lub być może, że mój francuski jest tak nieudolny, iż uważali, że mówię po angielsku.

Sala się rozluźniła.

Potem grupa poleciała do Zambii i RPA. Casey poszedł do kabiny pilotów i poinstruował pilota, żeby leciał bardzo nisko nad rzeką Zambezi i podciągnął samolot dopiero, gdy będą przelatywać bezpośrednio nad wspaniałym Wodospadem Wiktorii. Jeden przelot nie wystarczył i poprosił o następny, patrząc przez okno. W Pretorii wykonał jak zwykle obchód: rząd, ambasada i placówka; był na lunchu za miastem z tuzinem południowoafrykańskich biznesmenów. Jederr z nich, który nic nie wiedział o przeszłości Caseya, zauważył: - Ten facet jest bystry. Mógłby zarobić w biznesie.

Casey podziwiał południowoafrykańską służbę wywiadowczą i utrzymywał z nią bliskie kontakty. RPA zdawała sobie sprawę z zagrożenia komunizmem swojego regionu i dostarczyła (prawdopodobnie) 200 milionów dolarów pomocy dla ruchu rebelianckiego Jonasa Savimbie-go, który walczył z reżimem marksistowskim w Angoli. Casey nadal miał nadzieję na uchylenie Poprawki Clarka z 1979 roku, która zakazywała udzielania tajnej pomocy CIA dla Savimbiego. Obiecał urzędnikom, że CIA włączy się w walkę możliwie jak najwcześniej.

W gorącym klimacie Caseyowi nazbierało się rzeczy do prania i oddal prawie wszystkie ubrania służbie hotelowej. Obiecano wykonać usługę w ciągu dwudziestu czterech godzin. Do północy poprzedzającej wyjazd o 6:00 rano ubrań wciąż nie było. Jego ochroniarze musieli się włamać do pralni hotelowej, żeby wyciągnąć rzeczy, aby mógł zmieścić się w planie wyjazdów. Następnym miejscem postoju było Zimbabwe a potem Kenia, dokąd przybyli o około 22:00. Tego wieczoru Casey odbył dwa spotkania ze znajomymi w interesach, a przy śniadaniu szef placówki był zdumiony, że Casey tak dobrze zna ten kraj.

W Kairze - oddalonym o 3.500 km - Casey spotkał się z prezydentem Egiptu Mubarakiem, a potem spędził wiele godzin z szefem placówki, który nadzorował ten jeden z największych obiektów CIA poza Stanami Zjednoczonymi. Większość broni i wsparcia dla rebeliantów afgańskich przepływała przez Egipt. Następnie grupa udała się do Turcji, która - granicząc ze Związkiem Radzieckim, Morzem Czarnym, Syrią, Irakiem i Morzem Śródziemnym - w mniemaniu Caseya była jednym z najważniejszych, lecz strategicznie przeoczonych krajów na świecie. Ostatnim postojem była wizyta u króla Maroka Hassana. Wszystkie stosunki miały ogromną wagę i Casey nie miał zamiaru ich zaniedbywać. Agencja dostarczała tym krajom nie tylko ochrony i informacji wywiadowczych, ale jej przysługi dla ich przywódców obejmowały także dostarczanie najnowszych zdobyczy medycyny, samolotów rządowych i kontaktów umożliwiających dostęp obywateli tych państw do uczelni w Stanach Zjednoczonych.

Wróciwszy do bazy sił powietrznych Andrews, urzędnicy Caseya byli tak wyczerpani, że trzeba ich było prawie zanieść do domu. Dyrektor pojechał prosto do Langley.

Senator William S. Cohen - republikanin ze stanu Maine, który był w Senackiej Komisji ds. Wywiadu dopiero od dziewięciu miesięcy - skorzystał z okazji, żeby zamienić kilka słów z Caseyem po jednym z przesłuchań komisji. Jako republikanin, Cohen chciał poprzeć admi-

nistrację w sprawie Nikaragui. Wiedział, że Goldwater osobiście zwerbował go do komisji. Ale wyczuł, że Casey i Goldwater mogą łatwo stracić zgodę komisji. Kompromis Goldwatera wisi na włosku.

- Jeżeli odetniecie pieniądze na operację w Nikaragui - powiedział Casey - to Kongres będzie odpowiadał za to, co się stanie.

Cohen był bojaźliwy. Casey może mieć rację. Prezydent osobiście zadzwonił do Cohena.

- Bili, wiesz, w jakiej sprawie dzwonię - powiedział Reagan i jak zawsze był bardzo cichy i zatroskany - chcielibyśmy twojej pomocy, jeśli można.

Cohen powiedział prezydentowi, że poprze administrację, ale że jest zaniepokojony.

Casey poradził Cohenowi, aby pojechał do Ameryki Środkowej.

- Zobacz sam, jedź do Nikaragui, porozmawiaj z sandinistami. Oni będą rozmawiać z senatorem Stanów Zjednoczonych.

Do Cohena, byłego prokuratora, przemawiał ten argument - udać się na miejsce i przesłuchać świadków. Starał się być zawsze dokładny, znać fakty. Aby dowiedzieć się więcej o tajemniczym świecie informacji wywiadowczych z sygnałów, przeczytał całe 32 strony Pałacu łamigłówek (The Puzzle Pałace), książki o Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, autorstwa Jamesa Bamforda, wydanej w 1982 roku. Lecz prawda o operacji nikaraguańskiej była nie w jakiejś książce czy streszczeniu, ale w terenie.

Cohen nie pasował do żadnego miejsca na arenie politycznej. Był poetą - jego tomik pod tytułem O synach i porach roku (Of Sons and Seasons) został wydany w 1978 roku. Był też człowiekiem faktu. W 1974 roku głos Cohena w Komisji Sądowej Izby przesądził o postawieniu Nixona w stan oskarżenia. Zanim ujawniono taśmę - "dymiący pistolet", Cohen mówił, podczas dyskusji nadawanej w telewizji na cały kraj, o właściwym wyciąganiu wniosków: - Jeżeli poszlibyście spać do ogrodu, obudzilibyście się i zobaczyli świeży śnieg na ziemi, to rozsądnie doszlibyście do wniosku, że śnieg spadł w nocy, nawet jeżeli tego nie widzieliście.

Jednym z najlepszych przyjaciół Cohena w Senacie był demokrata z Kolorado Gary Hart. Od kilku lat obydwaj pisali potajemnie powieść szpiegowską, której początek dała jedna z sesji Senatu, późno wieczorem, kiedy rozmawiali o swoich podejrzeniach co do agencji i pracowników wywiadu. Powieść pod tytułem Podwójny człowiek (The Double Man), jeśli nawet nie stałaby się sukcesem komercyjnym, to przynajmniej była oryginalną zabawką dwóch różnych zwolenników. Bohate-

rem był senator prowadzący śledztwo w sprawie terroryzmu na świecie; jednym z czarnych charakterów był dyrektor CIA, który ukrywał różne rzeczy przed komisją senatora i wprowadził agentkę - "kreta" -do komisji, żeby zdawała raporty CIA.

Pewnego popołudnia latem 1983 w senackiej jadalni Cohen podszedł do Harta. (Hart był przedtem zarówno w Komisji Churcha, jak i w Komisji ds. Wywiadu i rozpoczął starania o nominację prezydencką; miał tylko 4-procentowe poparcie ze strony demokratów na nominację prezydencką na tok 1984).

- Wiesz, musisz rozszerzyć swoją działalność - łajał go Cohen. Zaproponował, żeby Hart zajął się jakimś zagadnieniem, które budzi silne emocje, na przykład Ameryką Środkową.

Z okresu pracy w Komisji Churcha Hart wywnioskował, że CIA partaczy tajne operacje takie jak Nikaragua. Zagłębił się w tajny, liczący 8 tysięcy stron, raport dotyczący spisków zamachowych CIA, w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zwłaszcza tych przeciw Castro. Była to okropna historia: bracia Kennedy, Robert i John - bohaterowie i wzory do naśladowania dla Harta - wplątani w krańcowy, podły oportunizm. Był to świat bez oficjalnych zapisów planowania, aprobaty, wprowadzenia czy ostatecznego niepowodzenia. Ale były tam druzgocące i odrażające dane.

Na przykład w jednym ze spisków przeciw Castro, agent CIA pod kryptonimem AM/LASH, dostał długopis wyposażony w igłę do zastrzyków tak cienką, że Castro mógł nie zauważyć ukłucia. Oficer CIA prowadzący sprawę - zalecił użycie Blackleaf-40, dostępnej w handlu wysokoprocentowej trucizny. Narzędzie zamachu zostało dostarczone - 22 listopada 1963 roku. Raport inspektora generalnego CIA z 1967 roku, udostępniony komisji, stwierdzał bezceremonialnie -Jest prawdopodobne, że w tym właśnie momencie zastrzelanoprezydentaKennedy'ego. Komisja Churcha nie znalazła powiązań między spiskami kubańskimi, a zamachem na Kennedyego, ale Hart nie wierzył, że był to zbieg okoliczności. Było to prawie tak, jak poranny śnieg na ziemi Co-hena - nie widział, jak spadł, ale wiedział, że tak się stało.

Wczesnym rankiem w czwartek 8 września 1983 r. Cohen, Hart i eskortujący ich oficer Piechoty Morskiej, odlecieli samolotem C-140 Sił Powietrznych, z planowanym lądowaniem w Managui około godziny 9:15.

Około godziny lotu przed nikaraguańską stolicą, pilotów poinformowano, że lotnisko imienia Augusto Cesara Sandino jest zamknięte. Miał miejsce jakiś atak lotniczy. Dwusilnikowa Cessna o napędzie

śmigłowym, z 250-kilogramową bombą podwiązaną pod każdym ze skrzydeł, została zestrzelona i uderzyła w wieżę kontrolną i budynek terminalu.

Samolot sił powietrznych z senatorami na pokładzie krążył przez około czterdzieści pięć minut, zanim skierowano go do stolicy Hondurasu. Już stamtąd zatelefonowali do Waszyngtonu, żeby dowiedzieć się co się stało. Tymczasem z Managui nadeszła wieść, że lotnisko będzie dla nich otwarte.

W terminalu w Managui znaleźli się wczesnym popołudniem. Hart był zdumiony rozmiarami zniszczeń. Wszędzie były uszkodzenia, a środek terminalu został zmieciony z powierzchni ziemi. Dookoła pełno było dymu, rozbitego szkła i oleju, a kadłub zestrzelonego samolotu był przepołowiony. Pilot i drugi pilot zginęli. Czterdzieści osób czekających na samoloty uciekało co sił w nogach. Zginął jeden pracownik lotniska. Sala konferencyjna, w której senatorowie mieli odbyć konferencję prasową również została uszkodzona. Cohen obliczył, że jeżeli przylecieliby przed czasem, to mogliby już nie żyć.

Dziennikarze nikaraguańscy byli na miejscu i zadawali pytania.

Jeden reporter powiedział, że bombardowanie było, oczywiście, nalotem contras wspartym przez CIA.

- CIA nie jest taka głupia - powiedział Cohen.

Urzędnicy nikaraguańscy wyciągnęli aktówkę, uratowaną z samolotu. Cohen i Hart zajrzeli do środka. Był tam manifest nakazujący pilotowi spotkanie się z kimś w Kostaryce, w pewnej restauracji, list przewozowy z Miami i prawo jazdy pilota z Florydy, amerykańska karta ubezpieczenia społecznego i amerykańskie karty kredytowe.

Było tam jeszcze coś więcej. Identyfikacje kryptonimów na operację i kontrakt. Cohen i Hart rozpoznali autentyczne papiery CIA.

Urzędnicy sandinistowscy wyjaśnili, że normalnie na lotnisku zainstalowane były tylko dwa działa przeciwlotnicze. Jednak tego ranka liczbę tę zwiększono do siedemnastu. Atak był przewidywany. Po rozmowach senatorów z większą liczbą oficjeli, stało się jasne, że sandini-ści uzyskują wewnętrzne informacje wywiadowcze na temat bojowników contras. Dalej, senatorowie przyjęli wojskowy meldunek od sandi-nistów, a potem spotkali się z koordynatorem junty sandinistowskiej, Danielem Ortegą, który wygłosił do nich twarde, antyamerykańskie przemówienie w obecności prasy.

Kiedy Cohen chciał uzyskać nieco przewagi i zapytał o wiodącą nikaraguańską gazetę La Prensa, którą zamknięto za krytykę rządu, reporterzy wyłączyli kamery.

Tego wieczoru Hart i Cohen zjedli kolację z Norą Astorgą, nika-raguańską kobietą z wyższych sfer, która została partyzantem. 34-letnia Astorgą była legendą. W 1978 roku zwabiła do swej sypialni głównego generała Somozy, człowieka numer 2 w znienawidzonej Gwardii Narodowej Somozy, Reynaldo Pereza Vegę, znanego pod przezwiskiem "Pies", a tam trzech komandosów sandinistowskich poderżnęło mu gardło. Senotorowie dowiedzieli się również, że w chwili rewolucyjnej gorliwości "Psu" odcięto także jądra. Kilka miesięcy wcześniej Astorgę zaproponowano jako ambasadora Nikaragui w Stanach Zjednoczonych. Administracja Reagana odrzuciła ją. Cohenowi i Hartowi podobał się kawał o niej krążący po Managui: Nie pytaj Nory Astorgi "u ciebie czy u mnie?". A jeżeli zaprosi cię, żebyś został na noc, to nie rób tego! Spotkanie było odpowiednie na

zakończenie dnia.

Po kolacji Cohen i Hart, obydwaj śmiertelnie zmęczeni, poszli na nocne spotkanie z szefem placówki CIA. Donieśli, że informacje o operacjach bojowników contra wyciekają do sandinistów. Szef placówki wahał się, wykręcał, zaczął usprawiedliwiać nalot bombowy - początkowe działanie "nowych sił powietrznych" Edena Pastory.

Hart był już spięty i w końcu wybuchnął. Powiedział, że właśnie takie głupie, pieprzone operacje dobiją CIA, która myśli, że coś takiego ujdzie jej na sucho. Pilot miał w kieszeni nazwisko i numer telefomu operatora CIA z ambasady USA w Kostaryce.

- To cywilne lotnisko - powiedział Cohen, nawet nie cel wojskowy. Oni myślą, że co przez to się osiągnie? Obrócenie ludzi w Nikaragui przeciwko bojownikom contras będzie podstawowym błędem, a tak się właśnie stanie. Na tym lotnisku było wielu cywilów. A gdyby ktoś chciał zbombardować cywilne lotnisko w Stanach Zjednoczonych?

Szef placówki powiedział, że intencją było pokazanie, że contras są poważni i że mogą uderzyć na stolicę.

Hart krzyknął, że to nie zabawa.

Szef placówki odparł, że contras to wolni strzelcy i CIA nie może ich kontrolować. Oni wybierają cele.

- Co za ciężki idiota mógł mieć przy sobie papiery CIA w aktówce w czasie tajnego nalotu? - zapytał Hart. - Jesteście niekompetentnymi głupcami. - Wściekły i czerwony na twarzy Hart krzyczał: - To zła polityka, zła dyplomacja i złe operacje.

Szef placówki wysłał ważny telegram do centrali CIA informujący, że dwaj bardzo niezadowoleni senatorowie mają właśnie wrócić do Waszyngtonu.

Tego samego dnia podróżujący po Hondurasie Tony Motley otrzymał wieść o nieudanym nalocie. Zadzwonił do Clarridge'a.

- Dewey - powiedział Motley - ty, kurwa, oszalałeś! Jak możesz robić coś takiego, gdy asystent sekretarza stanu na ten region jest w Hondurasie? Nie życzę sobie więcej takich jaj, gdy podróżuję.

- Słuchaj - odpowiedział Clarridge. - Nie ma sposobu natychmiastowej kontroli nad tym. Nie można ustalić operacji tak dokładnie, czy będzie miała miejsce w tym dniu, czy w następnym. Można tylko ustalić termin w obrębie kilku dni.

Clarridge dodał, że Casey żąda sensacji, czegoś, co przyciągnie uwagę. Teraz contras zeszli z gór, według żądania dyrektora.

Następnego dnia Cohen i Hart pojechali do Salwadoru. Złożyli wizytę w wiosce San Lorenzo, w której atak rebeliantów komunistycznych odciął prąd, położył w gruzach kościół i zniszczył krosna do produkcji koców, głównego źródła dochodów.

Podczas podróży po Salwadorze latali starym helikopterem bez drzwi, który był wykorzystywany w Wietnamie. Cohen zażądał słuchawek, żeby móc słyszeć co mówią piloci. Gdy znajdowali się na wysokości około 400 m nad stolicą San Salvador, helikopter nagle zaczai spadać.

- Cholera, tracę płyn - krzyknął pilot - muszę gdzieś zaparkować tego skurwiela!

Cohen myślał, że zginą w tym dużym mieście, i to wcale nie z ręki komunistycznych rebeliantów. Jak to wypada, żeby zejść w ten sposób - nie od kuli, nie od strzałów oddanych w gniewie lub w tej wielkiej konfrontacji między supermocarstwami, lecz z powodu przecieku w systemie płynów hydraulicznych.

Pilot gorączkowo czytał instrukcję konserwacji i znienacka helikopter poszedł w górę, aż do 3.000 m. Było to naprawdę przerażające, ich żołądki zostały na wysokości 400 m.

- Co się dzieje? - dopytywał się Cohan.

- Trzeba wyjść poza zasięg ognia z karabinów pięćdziesięciu rebeliantów - odpowiedział oficer eskorty wojskowej.

Cohen postanowił, że jeżeli mają spaść, to woli, żeby to było z 300 metrów, a nie z 3 tysięcy. Przyszedł mu do głowy jeden z jego wcześniejszych wierszy Swobodny upadek (Free Fall): Nie boję się latania/ Ani umierania. Procesu/Tak, aktu (jeśli trwa sekundy), tak.

Helikopter jednak nie rozbił się.

Gdy Cohen był już z powrotem w Waszyngtonie, Casey wstąpił do jego gabinetu w Senacie.

Powiedział z naciskiem, że CIA nie zatwierdziła tego nalotu.

Cohen stwierdził, że było to głupie, gorzej niż głupie. Nie było nawet wysokiej klasy mechanizmu do zrzucania bomb.

Casey nie przytaknął ani nie zaprzeczył. Widział, że Cohen nie jest zadowolony. Casey uświadomił sobie, że ktoś, kto otarł się o śmierć, postrzega wszystko inaczej. Zapytał Cohena przyjaźnie, jakie odniósł wrażenie. Ten odparł:

- Musi pan sobie uświadomić, że pana operacje, operacje contra, zostały spenetrowane. Sprawdził się koszmar każdego przywódcy wojskowego lub wywiadowczego. Zwiększono liczbę dział przeciwlotniczych na lotnisku z dwóch do siedemnastu. Casey obiecał to sprawdzić.

Później Cohen dowiedział się, że samolot, który wykorzystano w nalocie dostarczyła CIA, a jeden z urzędników CIA powiedział mu, że nalot zatwierdzono w zasadzie na wszystkich szczeblach w agencji. Przywódca bojowników contra Pastora stał za tym nalotem.

Cohena nie poinformowano, że nalot był wynikiem nacisku ze strony Caseya, żeby stworzyć sensację.

Tym niemniej Cohen uważał, że w żaden sposób nie może czepiać się sprawy bombardowania, bo wyglądałoby to tak, jakby troszczył się wyłącznie o swoje bezpieczeństwo. Postanowią, że może dalej popierać tajny program, o ile wywrze on nacisk na sandinistów i skłoni ich do negocjacji, ale nigdy nie będzie w stanie w pełni podpisać się pod tą operacją. A także, coś mu się nie podobało u Caseya. Był śliski. Najwyraźniej nie powiedział mu wszystkiego.

Casey poprosił też Harta do CIA na kawę.

- Chcę tylko pana zapewnić, że nikt nie chciał pana zabić - wyjaśnił Casey.

Hart odparł, że problemem dla niego jest to, że ktokolwiek - CIA czy sami contras - mógł przedsięwziąć coś tak idiotycznego. Taki atak na cywilów może zasiać ogromną ilość nienawiści.

Casey powiedział, że zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo podenerwowani musieli być Cohen i Hart.

- Nie o to mi chodzi - odparł Hart. - To mnie nie obchodzi. Chodzi o politykę, pomysł i ludzi u podstawy tej głupoty. Jak to się mogło zdarzyć?

- Nasza polityka polega na wspieraniu sił demokratycznych - powiedział Casey. - Chcemy, żeby ponownie zdobyli kraj, jeśli nie zmusimy sandinistów do spuszczenia z tonu.

Hart nie widział różnicy między "ponownym zdobyciem" a "obaleniem" zabronionym przez prawo.

- Mamy tam Dowódcę Zero - powiedział dumnie Casey, mając na myśli Pastorę. - Trzeba im pozwolić działać na własną rękę.

Casey dodał, że celem bombardowania było pokazanie, że operacja contra to nie zamieszki na pograniczu, lecz ogólnokrajowy ruch przeciwko rządowi sandinistów.

Hart ponownie spróbował wciągnąć dyrektora w rozmowę na temat nieproduktywnego charakteru takich operacji.

Casey odpowidział, iż w jego mniemaniu Hart ma dobre pomysły w zakresie obrony i że chciałby spotkać się z Hartem i senatorem Samem Nunnem z Georgii (również ekspertem w sprawach obrony) w celu rozmowy na temat zagadnień obrony.

Hart wyszedł, przekonany, że CIA wymyka się spod kontroli i kiedyś wybuchnie. Casey nie zadzwonił już do niego ani w sprawie zagadnień obrony, ani w żadnej innej.

Dwa tygodnie później, 20 września 1983 r., Casey i Shultz wystąpili przed Senacką Komisją ds Wywiadu w celu przedstawienia sprawy operacji nikaraguańskiej. Reagan, stosując się do prośby komisji sprzed czterech miesięcy, podpisał zatwierdzenie mające wytyczyć różnicę znaczeniową między zwykłą blokadą przepływu broni a obaleniem sandinistów. Ściśle tajny dokument liczył dwie strony i składał się z pięciu paragrafów - najdłuższe zatwierdzenie, j akie Reagan podpisał. Zatwierdzał on "pomoc materialną i wskazówki dla nikaraguańskich ugrupowań opozycyjnych".

Cele były następujące:

. skłonienie rządu sandinistów w Nikaragui do przystąpienia do negocjacji z sąsiadami oraz wywarcie nacisku na sandinistów i ich sojuszników, aby zaprzestali dostaw broni, szkolenia, dowództwa i udzielania schronienia lewicowym partyzantom w Salwadorze.

W domyśle celem była demokratyzacja w Nikaragui, nakłonienie do przestrzegania praw człowieka, swobód obywatelskich, zasady wolności prasy i dopuszczenie opozycji do udziału w procesach politycznych. Casey był zdania, że przemówi to do demokratów i umiarkowanych w obydwu partiach. Był świadom, że właśnie za taki kompromis Enders był krytykowany, a potem zwolniony. Centrum było jednak jego jedyną nadzieją, bo Izba odcięła 80 milionów dolarów na finansowanie tajnego programu, o które prosił. Głosowanie w Izbie nastąpiło po trzech dniach nadzwyczajnej debaty politycznej na temat operacji nikaraguańskiej. Casey uważał to za niestosowne wyrażanie poczucia winy przez liberałów.

Casey lubił, gdy był z nim Shultz, uważany za umiarkowanego w administracji. Wszystko wydawało się być w porządku, gdy kreślili ogólny zarys zatwierdzenia.

Moynihan rozmyślał, że pewnie tak zaczęła się wojna wietnamska. Teraz było na pewno inaczej, ale podstawy były takie same - pozornie racjonalne kroki następujące po sobie, negowanie realnego znaczenia niektórych działań, przdstawianie ich jako nieszkodliwych, podczas gdy wcale takie nie były. Uważał, że Casey i Shultz na pewno oszukują siebie lub komisję. Ktokolwiek, kto tak jak on, przeczytał zatwierdzenie, musiał dostrzegać konsekwencje, choć były ukryte i niewypowiedziane. Zatwierdzenie głosiło, że CIA chce powstrzymać realizację głównego celu polityki zagranicznej sandinistów, jakim jest rozpowszechnianie rewolucji, jak również zmienić ich politykę wewnętrzną dotyczącą wyborów, praw obywatelskich, a w końcu zmienić strukturę rządu. Było to tak, jak mówienie, że chce się komuś rozwalić łeb, ale nie ma się zamiaru zabić. Moynihan nie mógł już dłużej siedzieć cicho. Pomimo że CIA twierdzi, iż zatwierdzenie nie ma na celu obalenia reżimu, to całkowity efekt tych działań i celów wyraźnie ukazuje, czego chce administracja.

Prawicowy republikanin Wallop ogólnie zgodził się z analizą Moy-nihara, lecz zaproponował inne rozwiązanie.

- Powinniśmy powiedzieć, co myślimy.

- Nie mam nic przeciwko temu - powiedział Goldwater.

- Powinniśmy ich obalić - wtrącił senator Jake Garn, konserwatywny republikanin z Utah.

Casey i Shultz nie zgodzili się z nim. Będą przestrzegali Poprawki Bo-landa - nic nie może "mieć na celu" obalenia. Teza Moynihana niedługo przepadła w dyskusji. Casey uważał, że wykonano ukłon w stronę demokratów, owijając fundamentalny antykomunizm administracji Reagana w otoczkę praw człowieka. Senatorzy byli realistycznymi politykami. To zatwierdzenie jest najlepszą rzeczą, jaką dostaną. Komisja poprosiła o ponowne określenie celów w nowym zatwierdzeniu. Członkowie mieli udział w tej tajnej operacji od prawie dwóch lat, a zatwierdzenie po prostu opisywało to co się dzieje. Odrzucenie go oznaczałoby wyparcie się przez nich tego udziału. A to, według obliczeń Caseya, było mało prawdopodobne.

Dwa dni później komisja głosowała "za" 13 głosami, tylko senatorowie Leahy i Biden zgłosili sprzeciw.

Tego lata w wewnętrznym kręgu wokół Reagana pojawił się pierwszy rozłam, kiedy szef sztabu Białego Domu Baker powiedział, że to Casey dostarczył mu dokumenty, z których korzystał prezydent Car-

ter przy przygotowaniach do debaty telewizyjnej w czasie kampanii prezydenckiej w 1980 roku. Kongres i FBI rozpoczęły śledztwa. Casey powiedział o dokumentach:

- Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek je otrzymał, usłyszał o nich lub się o nich dowiedział.

Spotkał się z Bakerem w niedzielę w celu przedyskutowania, jak zażegnać tę kontrowersję, a nawet znaleźć podstawy do rozwiązania sytuacji. Baker nalegał, żeby Casey przyznał się, że widział dokumenty, zapewniając, że nie będzie miał z tego powodu kłopotów. Casey pozostał przy swoim, mówiąc, że nie widział dokumentów i nie dał ich Bakerowi, ani nikomu innemu.

Zaczęły pojawiać się dawne memoranda z kampanii. Jedno z nich pochodziło od Hugela, który był pomocnikiem Caseya w czasie kampanii. Twierdziło, że sztab kampanii Reagana ma "kreta" w obozie Car-tera. Ten smakowity kąsek informacji sugerował, że pierwsza praca szpiegowska Hugela dla Caseya miała miejsce jeszcze zanim obaj zaczęli pracować w CIA.

Próbując ustalić, czy istniała zorganizowana operacja szpiegowska podczas kampanii wyborczej, 28 września 1983 r. przeprowadziłem wywiad z Caseyem w jego apartamencie w budynku koło Białego Domu. Nigdy przedtem go nie spotkałem ani z nim nie rozmawiałem. Narożny gabinet Caseya był bardzo duży, był to ozdobny wiktoriański pokój, dobrze nadający się do oficjalnych ceremonii. Casey powitał mnie ciepło i wylewnie, chociaż nie spojrzał mi w oczy. Był dużo tęższy niż się spodziewałem, podszedł śmiało lecz chwiejnie, jakby się miał przewrócić. Jego twarz i głowa wydawały się nie tylko stare, ale zmizerowane.

Dyrektor miał na sobie dobrze skrojony, konserwatywny garnitur. Miał nienagannie wyprasowaną koszulę ze sztywnym kołnierzykiem i kosztowny krawat. Rzuciłem okiem na biurko. Były na nim stosy teczek i papierów prawie 30-centymetrowej wysokości. Na okładkach były duże napisy "Ściśle tajne" w kolorze czerwonym, oznaczające przechwy-ty łączności. Casey wyszedł zza biurka i usiadł. Wydawał się być lekko zniecierpliwiony, jakby chciał powiedzieć - o co dokładnie chodzi?

Prędko podsumowałem to, co słyszałem.

- Pogłoski - powiedział Casey, niemal sycząc. Gdy próbowałem robić notatki, warknął:

- To jest nieoficjalne.

Powiedział, że mogę przyjść jutro po cytaty, ale ta rozmowa jest do mojej wiadomości. Chce, żebym zrozumiał, jak niedorzeczny jest zarzut Bakera. Ton i zachowanie Caseya sugerowały, że znajdę się w

korytarzu, jeżeli się nie zgodzę. Za każdym razem, kiedy podnosiłem jakąś kwestię, on wyciągał dokument popierający jego własne stanowisko - raz było to 6-stronicowe memorandum, innym razem 10-cen-tymetrowej grubości niebieski segregator z opracowaniami Hugela dla kampanii. Podał mi go i zacząłem przeglądać. Były to standardowe papiery, komunikaty prasowe i długie listy grup i osób prywatnych, które popierały Ronalda Reagana. Wyściółka.

Casey podszedł i prawie wyrwał mi segragator z rąk. Powiedział, że nie ma tam nic tajnego.

Dałem do zrozumienia, że chciałbym jeszcze zobaczyć, może przestudiować to, co jest w segregatorze.

Casey powiedział: - Nie.

- Jak już jesteśmy przy Hugelu - powiedziałem - co z tym memorandum, które podobno wysłał?

Casey powiedział, że FBI uzyskała memorandum z archiwum o kampanii w 1980 roku.

Zapytałem, co w nim było.

Casey wzruszył ramionami. Nie wiedział albo go to nie obchodziło, albo nie miał zamiaru mi powiedzieć.

- Było jednak takie memorandum?

Skinął głową, ale nic więcej nie dodał, odpowiadając milczeniem. Jego wyraźny język ciała prawie żądał, żebyśmy przeszli dalej, ale siedział, panując nad sytuacją.

-A noty od Tonytego Dolana, reportera z gazety, którego Casey wprowadził do kampanii Reagana i który teraz pisze przemówienia Reagana?

Następne silne wzruszenie ramion. Casey znowu przeszukał teczki i pokazał mi notę o rzekomych nadużyciach wobec pracowników federalnych przez Biały Dom Cartera i wymieniejące "źródło" Dolana w jednym z działów.

- Czy mogę prosić o kopię?

Casey wziął mi notę z rąk uprzejmie, lecz stanowczo - może nie wyrwał, ale prawie. Powiedział: - Nie.

.. 1 __ -J___ O

iając, że to wszystKo jest oziu~a, sLa.nuaj.uuwc U.WJLUM^JI, ^ ^^.^^^^-.

- Było jedno memorandum od Dolana i jedno od Higela o posiadaniu źródeł, ale nie było żadnej operacji wywiadowczej i to nic nie znaczy.

- Czy zeznałby pan pod przysięgą?

- Pewnie, z przyjemnością - powiedział, w zamyśleniu dotykając podbródka, z podniesioną głową, jakby się zastanawiał, dlaczego ja marnuję na to czas. - Tu już nic nie ma.

Miał bardzo skuteczny sposób przeczekiwania pytania, w odpowiadaniu, na które nie widział sensu. Po prostu siedział. To były drobne pytania, odpowiedzi na które mogłyby go poprowadzić w niewłaściwym - dla niego - kierunku, lub w takim, który doprowadzi tylko do kłopotów i sprzeczności. Unikał angażowania się w spekulatywne przekomarzanie się, w wymianę zdań, która może okazać się użyteczna.

Spróbowałem skierować rozmowę na temat, który już omawialiśmy.

Casey wstał: - Wie pan, ja muszę iść na zebranie.

Wziął stertę ściśle tajnych papierów i zaczął wkładać je do teczki. Sterta była tak wysoka, że nie udało mu się i papiery rozsypały się po biurku. W parę sekund wypchał i zamknął teczkę. Wyszliśmy razem i Casey przekazał teczkę ochroniarzowi. Casey najwyraźniej był spóźniony na jakieś spotkanie. Wyszedłem za nim i dalej rozmawialiśmy. Gdy go zostawiłem, prawie biegł przez korytarz. Wraz z ochroniarzem z CIA Casey wszedł do windy, drzwi zamknęły się cicho i już go nie było.

Ani FBI, ani Kongres nie przeprowadziły autentycznego śledztwa w tej sprawie i afera "Debategate" zniknęła. W Senacie stary przyjaciel Goldwatera i Caseya, generał William Quinn przyglądał się rozwojowi tej historii z przyjemnością i niemałym rozbawieniem. Dla niego to nie była zagadka. Jako były oficer wywiadu G-2 wyczuł, że zrobił to Casey. Quinn nie mógł tego udowodnić, gdyż Casey, jak każdy dobry oficer wywiadu, przestrzegał reguł gry. Pierwszą regułą szpiegostwa była ochrona dobrych źródeł. W tym celu niejednokrotnie tworzono wymyślne zmyłki i fałszywe tropy. Kłamstwo było niczym, nawet kłamstwo publiczne lub pod przysięgą nie było aż tak poważne w porównaniu do ryzyka, jakie podjęło źródło. I chyba nic tak nie wpajało źródłom więcej zaufania czy poczucia wzajemnego niebezpieczeństwa jak widok oficera prowadzącego narażonego na ryzyko, nawet publicznie. Tajne źródło - jeśli takowe istniało - pewnie spało spokojnie, wiedząc że ujawnienie może pogrążyć oficera prowadzącego, którym w tym wypadku mógł być sam DCI.

ROZDZIAŁ 14

Pewnego dnia rano, Tony Motley pojechał z Caseyem na Kapitol. Mieli zeznawać w sprawie operacji nikaraguańskiej. - Te skurwysyny -powiedział Casey o senatorach. - Ich pomysły i oświadczenia były "bzdu-

r ą". - Motley był oszołomiony, gdy Casey przybrał wyzywającą, korsarską postawę stając przed komisją. Motley zobaczył reakcje senatorów, którzy odchodzili mrucząc, że nie ufają temu sukinsynowi.

Na szczęście nie było nic więcej o ataku na lotnisko w Managui. Casey, Motley i Clarridge uznali, że mogą kontynuować wojnę. Mając nowe zatwierdzenie prezydenckie, Casey uważał, że nadszedł czas nasilenia wojny gospodarczej. - Niech się spocą - powiedział Casey Motleyowi podczas jednego spotkania. - Niech się skurczybyki spocą.

- Co będzie miało wpływ na gospodarkę? Co jest ważne? - zapytał Clarridge.

- Ropa naftowa.

Clarridge sporządził plan ataku na nikaraguańskie składy ropy na wybrzeżu, ale bez niedouczonych amatorów contras w roli operatorów. CIA będzie prowadzić i koordynować operację. Clarridge zatrudnił tzw. Jednostronnie kontrolowanych Latynosów" - UCLA (Unilateral Controlled Latino Assets). Byli to Latynosi na pełnym etacie w agencji, którzy mogliby dodać operacji nieco charakteru "contras".

Casey wiedział, jak się obchodzić z Białym Domem. Przedstawił plan prezydentowi i doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Clarko-wi, jako następny, logiczny krok w ramach zatwierdzenia, dla którego uzyskano aprobatę Kongresu.

11 października 1983 r. przed świtem, szkolone przez CIA zespoły, w łodziach motorowych, z własnym kontyngentem Latynosów z CIA, napadły na nikaraguański skład paliwa w porcie Corinto, po stronie Pacyfiku. Pięć zbiorników (podobno zawierających większość nikara-guańskich rezerw ropy) zostało wysadzonych w powietrze. Około 20 tysięcy mieszkańców Corinto musiało być ewakuowanych z powodu pożarów.

Casey był uszczęśliwiony. To był wyczyn na wielką skalę, nie jakaś operacja na pograniczu. Natychmiast zaniósł Reaganowi zdjęcia rekonesansowe. Urzędnikom Białego Domu przypominał ucznia z dobrym świadectwem.

W CIA zaczęto pytać o zasięg i intensywność operacji. Byli tacy, którzy zanotowali, że jest to akt agresji. Clarridge odpowiadał na wszystkie zarzuty: - Tak chce prezydent. On wie i to właśnie mu się podoba.

Trzy dni później najeźdźcy uderzyli na Puerto Sandino, następny ważny port nikaraguański.

Motley poprosił amerykańskie koncerny naftowe o oszacowanie szkód. Chciał ustalić zasięg wprywu. Koncerny amerykańskie doniosły, że zażądały od Nikaragui pieniędzy z góry, zanim rozpoczną naprawy.

Casey i Clarridge byli całkiem zadowoleni. Nikaraguańczycy byli powolnymi płatnikami. Naprawy wydłużą się.

Niespodziewanie, jeden koncern otrzymał czek bankowy na 100 tysięcy dolarów od Nikaragui, z prośbą o natychmiastowe naprawy. Casey i inni byli jeszcze bardziej zadowoleni. Ataki zabolały Nikaraguańczyków.

W ramach operacji sabotowano rurociąg wewnątrz Nikaragui; grupa z Exxon Corporation poinformowała Nikaraguę, że nie może dalej dostarczać tankowców do przewozu ropy.

Casey jeszcze nie czuł się usatysfakcjonowany. NIO na Amerykę Łacińską, John Horton był pewnego dnia w swoim gabinecie i Casey zapytał go: - Czy jeszcze coś można zrobić Nikaragui?

- Niewiele - odpowiedział Horton.

- Musimy coś zrobić, cholera, musimy coś zrobić. Popatrz, co CIA uszło na sucho: wojna gospodarcza na pełną skalę. Następny krok może przyprzeć sandinistów do muru.

Chciał się ich pozbyć.

Horton wspomniał Poprawkę Bolanda.

- To tylko zasadzki Kongresu - powiedział Casey.

Zwiększył nacisk na grupę roboczą Motleya, żądając nowych pomysłów, każąc im myśleć w kategoriach wielkości. Motley zmienił nazwę grupy kilka razy i ograniczył ją do bardzo małej liczby osób, usiłując utrzymać zebrania w tajemnicy. Ostatnio nazywała się RIG (Restricted Interagency Group) - Ograniczona Grupa Międzyagencyjna. Motley, Clarridge i podpułkownik Oliver North ze sztabu Rady ds. Bezpieczeństwa Narodowego, tworzyli rdzeń RIG. North powiedział, że Biały Dom się zgodzi, a jeżeli Shultz czy ktoś inny zechce się opierać, to pieprzyć sekretarza stanu. Ale to Clarridge, nie North, miał wiedzę operacyjną. Motley odrzucał dwa z trzech pomysłów Clarridge'a, ale Clarridge był nieskończenie twórczy, trudny we współpracy, nie zawsze dokładny, ale zawsze konstruował coś nowego.

Na jednym z zebrań w Pokoju Sytuacyjnym w Białym Domu, Clarridge zaproponował zaminowanie portów nikaraguańskich. Znał skuteczność min ze studiów nad wojną rosyjsko-japońską z lat 1904-5 w Instytucie Rosyjskim Uniwersytetu Columbia. Dowódca rosyjskiej marynarki wojennej zginał w tej wojnie, kiedy mina trafiła i zatopiła jego okręt admiralski. Clarridge zaproponował mniej ambitny program minowania. Ponieważ Meksykanie i inni dostarczali ropę do Nikaragui statkami, celem będzie odstraszenie ich. Nie ma potrzeby zatapiania ani jednego statku. Lloyd's z Londynu wycofa ubezpieczenie statków wpływających do zaminowanych portów albo zwiększy stawki

ubezpieczeniowe wystarczająco, żeby zniechęcić statki do wejścia do tych portów.

- Wszystko, czego potrzebujemy - powiedział Motley - to mina, która stworzy wrażenie niebezpieczeństwa, "głośne pierdnięcie".

Grupa robocza zatwierdziła plan wykorzystujący miny o niskiej sile wybuchu, skonstruowane tak, żeby robić wiele hałasu i bryzgów. Motley wyciągnął Clarridge'a do swojego gabinetu na szóstym piętrze Departamentu Stanu, na sesję Dwudziestu Pytań. - Okay, Dewey, powiedz nam tylko jeszcze raz, jak to działa? - Clarridge znał wszystkie odpowiedzi.

Casey mógł przedstawić plan prezydentowi i Clarkowi jako rutynowe, logiczne rozszerzenie najnowszego zatwierdzenia wywiadu. Rea-gan zaaprobował.

Shultza nie było na spotkaniu, więc Motley poinformował go później. Sekretarz stanu powiedział: - Dobrze.

Niedługo dowiedzieli się, że wszystkie miny w, arsenale USA to potężne potwory, przeznaczone do zatapiania statków. CIA zlokalizowała dawną fabrykę Martin Marietta w stanie Karolina, gdzie można było zrobić domowej roboty "fajerwerkowe" miny, choć niektóre miały zawierać do 150 kilogramów ładunków wybuchowych. CIA czarterowała okręt wyglądający jak statek holujący, z dużą, płaską rufą na dwa helikoptery. Miał być statkiem macierzystym, z którego helikoptery i motorówki korzystałyby przed położeniem min. Statek będzie wyspą operacyjną na wodach międzynarodowych, dając im kilka miesięcy na przygotowanie wszystkiego.

Casey zobaczył, jak wali się jeden z jego najważniejszych sojuszy w Białym Domu. Bili Clark miał dość gorzkich, wewnętrznych starć personelu w Białym Domu, po których często wracał do domu późno w nocy z silnym bólem głowy. Rozmawiał z Deaverem i wiedział, że Baker i Darman krytykowali go wprost i za plecami.

Casey próbował przekonać Clarka, żeby to przetrzymał. Ale 13 października 1983 r. Prezydent oszołomił Waszyngton, mianując Clarka nowym sekretarzem spraw wewnętrznych, zastępując Jamesa G. Wat-ta. Casey powiedział o Clarku: - Billowi zawsze podobała się farma. Prezydent dał mu największą w kraju.

Casey uważał także, że wielu z tych ludzi z Kalifornii nie zachowywało się poważnie. - Oni czują Kalifornię w weekendy. Przejdą po człowieku, żeby dostać się do helikopterów.

Teraz jedynymi kanałami łączności Caseya ze sztabem w Białym Domu byh' Meese, który był zbyt roztargniony, oraz Dolan, który był

zbyt daleko od centrum zdarzeń. Casey zaczął naciskać, żeby ambasador przy ONZ Kirkpatrick - zastąpiła Clarka. Potrzebny mu był konserwatywny doradca ds. bezpieczeństwa narodowego. Jeżeli frakcja Baker-Deaver-Darman wsadzi na to stanowisko jednego ze swoich ludzi, to CIA będzie trudniej przeforsować jakiekolwiek decyzje.

Kilka dni później Casey był na zebraniu NSPG na temat Środkowego Wschodu. Clark zaczął przekazywać jakąś notę. Było to nadzwyczajne i Casey obserwował notę, jakby był to odbezpieczony granat. Kiedy dotarła do niego, otworzył ją i przeczytał ze zdumieniem. Prezydent postanowił wykorzystać odejście Clarka do reorganizacji sztabu w Białym Domu. Baker będzie nowym doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, Darman - nowym zastępcą ds. rady bezpieczeństwa narodowego, a Deaver - nowym szefem sztabu w Białym Domu. Przygotowuje się komunikat prasowy.

Po zebraniu NSPG, Casey dołączył do Clarka, Meese'a i Wein-bergera, którzy poprosili o spotkanie z prezydentem. Clark i Meese mówili najdłużej i najgoręcej. Weinberger i Casey przejęli role drugoplanowe, ale wszyscy powiedzieli prezydentowi, że te nominacje wyślą Sowietom niewłaściwe sygnały. Baker był umiarkowany, nie był prawdziwym konserwatystą. Darman był liberałem, bliskim przyjacielem Elliotta Richardsona, "Sekretarza do Wszystkiego" u Nixona. Nie będą w stanie pracować z tymi ludźmi na tych stanowiskach.

Casey był szczególnie przerażony perspektywą Bakera jako doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. - Byłoby to "nie do zniesienia" - powiedział prezydentowi niemal drżącym głosem.

Pod pewnymi względami doradca ds. bezpieczeństwa jest łączem sprawozdawczym dyrektora do Białego Domu. Taką nominacją można zniweczyć wszystkie wysiłki w celu przeforsowania linii Reagana dotyczącej polityki zagranicznej w ciągu ostatnich dwóch lat. Znowu zaproponował Kirkpatrick.

Prezydent widząc, że czterech z jego najważniejszych pracowników jest bliskich złożenia rezygnacji, postanowił poczekać z podjęciem ostatecznej decyzji.

Baker spostrzegł, że prawica jest sprzymierzona przeciw niemu. Może ją pokonać, ale ona nie odejdzie. Będąc doradcą ds. bezpieczeństwa będzie musiał przechodzić przez test "lakmusowy" prawdziwych konserwatystów przy każdym zagadnieniu. Baker poszedł do Owalnego Gabinetu i zasugerował Reaganowi, żeby zapomniał o tym pomyśle.

Prezydent powiedział: - Dzięki. - Ostatecznie może będzie lepiej, żeby Baker pozostał szefem sztabu podczas nadchodzącej kampanii prezydenckiej.

Casey nadal prowadził kampanię na rzecz Kirkpatrick. Odwiedził ją w Bethesda. Owinęła się kocami i brała pigułki przeciw przeziębieniu, czytając Alexisa de Tocqueville'a. Nie wyglądało na to, żeby miała dostać tę posadę. Jeżeli nie dostałaby, to Casey nalegał, żeby wzięła jakąś posadę w Białym Domu, może starszego radcy, jak Meese. Konserwatyści jej tam potrzebowali. Pragmatycy przewyższą liczebnie prawdziwych konserwatystów, jeżeli ci nie będą ostrożni.

Kirkpatrick skarżyła się na kiepskie traktowanie. Nie miała żadnego bezpośredniego połączenia z prezydentem, a z przecieków wywnioskowała, że nie będzie już ambasadorem przy ONZ.

Casey powiedział jej, żeby ignorowała przecieki. On był w pierwszej lidze, jako ofiara przecieków z Białego Domu.

Tymczasem dwóch głównych graczy, przywódców frakcji - Clark i Baker - zgodziło się na kompromis: Buda McFarlane'a, nr 2 po Clarku w NSC. Prezydent ratyfikował kompromis.

Casey uważał, że stracono okazję do postawienia wygadanej rzeczniczki na czele polityki zagranicznej Reagana. McFarlane był typem powolnym i unikającym rozgłosu. Jego życiorys sugerował, że to człowiek sztabu - były podpułkownik, który nie awansował wyżej w Marines, przez dwa lata asystent wojskowy Kissingera, następne dwa lata członek sztabu w Senackiej Kormsji ds. Służby Wojskowej. Jego nominacja wzmocni Bakera, a ten lubił obrabiać politykę zagraniczną pod Kongres.

17 października 1983 r. Reagan ogłosił nominację McFarlane'a i spędził następną godzinę na ugłaskiwaniu Kirkpatrick, która następnie oświadczyła, że zostanie w ONZ.

Poprzedniego dnia szósty żołnierz Marines został zastrzelony w Libanie i reporter zapytał Reagana, dlaczego liczący tysiąc dwieście ludzi kontyngent Marines pozostaje w Bejrucie.

- Ponieważ uważam, że jest to niezmiernie ważne dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych i świata zachodniego - odpowiedział Rea-gan dosadnym głosem.

Sześć dni później, 21 października o godzinie 6:22 rano czasu bej-ruckiego, duża, żółta ciężarówka mercedes wjechała do koszar Marines w Libanie, zdetonowała odpowiednik 6 tysięcy kilogramów TNT. 241 żołnierzy amerykańskich zginęło.

Ponad rok wcześniej, ocena z 23 lipca 1982 roku ostrzegła, że siły pokojowe w Libanie będą miały "trudne do opanowania" problemy militarne i polityczne. Casey dowiedział się, że w ciągu sześciu miesięcy od czasu poprzedniego zamachu bombowego na ambasadę USA, agencje wywiadowcze dostarczyły około stu ostrzeżeń o bombach w samochodach. Ale co gorsza, po zamachu na ambasadę Casey wysłał do Bejrutu oficerów CIA, żeby przeprowadzili dochodzenie - doprowadziło ich to wprost do wywiadu syryjskiego. Któryś z oficerów CIA używał urządzenia do elektrowstrząsów w celu przyspieszenia zeznań i jeden z podejrzanych zmarł. Oficera trzeba było zwolnić, co uczyniło "dochodzenie" bezużytecznym.

Śmierć tylu amerykańskich żołnierzy była dla administracji wielkim wstrząsem politycznym i emocjonalnym. Casey poprosił Mossad i izraelski wywiad wojskowy o śledztwo. Sprawą zajął się izraelski tajny Oddział 40 - koordynujący wywiad przeciw terroryzmowi.

Przez lata wywiad izraelski zwracał szczególną uwagę na pozyska nie osobowych źródeł informacji wywiadowczych w Syrii. Były to jedne z najbardziej zawiłych i ryzykownych przedsięwzięć, manipulujących i mylących ludzi z powodu używania fałszywych "bander" - agenci Mos-sadu występowali w roli biznesmenów z Libanu, krajów arabskich i Europy - nie tylko zachodniej, ale i z bloku wschodniego. W niektórych przypadkach agenci izraelscy udawali Sowietów. Agenci wykładali mnóstwo pieniędzy poszukując informacji. Można było stworzyć wielkie złudzenie poprzez wykorzystanie kilku agentów - powiedzmy: Europejczyka, Araba i nawet Sowieta - tzw. "zazębiające się fałszywe bandery". Jako że stawka była bardzo wysoka - przetrwanie Izraela -nie liczono się z kosztami. Wynik wywiadu mógł być znakomity.

Niedługo Izrael przekazał CIA informacje wywiadowcze ustalające przynależność tajemniczych bojowników śmierci do Iranu i Syrii. Informacja zawierała między innymi:

. Płatność 50 tysięcy dolarów tajemniczemu libańskiemu emisariuszowi finansowemu nazwiskiem Hassan Hamiz, dokonana z ambasady Iranu w Damaszku w Syrii, często nazywanej zagranicznym centrum dowodzenia Iranu.

. Uważa się, że syryjski podpułkownik wywiadu był zamieszany w planowanie ataku kilkanaście dni wcześniej, a trop człowieka o wyglądzie dziadka, w czarnym turbanie i brązowej szacie doprowadził do domu przyjaźni sowiecko-palestyńskiej w Damaszku, gdzie omawiano ataki na trzy dni przed zamachem. Człowiek ten to kluczo-

wa figura w wojowniczym ruchu Szyitów - szejk Mohammed Hussein Fadlallah.

Ogólnie, Izraelczycy powiązali trzynaście osób z zamachem bombowym na Marines, oraz z zamachem bombowym tego samego dnia na kwaterę główną wojsk francuskich, w którym zginęło 58 żołnierzy.

Dowody wywarły większe wrażenie na Caseyu, niż na ekspertach operacyjnych w Dyrekcji Operacji, łącznie z szefem działu Bliskiego Wschodu - Charlesem Coganem i Dickiem Holmem, szanowanym starszym oficerem DO. Źródła osobowe są prawdopodobnie dobre, powiedzieli, ale nie można wiedzieć na pewno. Podczas gdy ogólne określenia - wywiad syryjski, Irańczycy w Damaszku, Fadlallah - miały w sobie coś z prawdy, to jednak cała sprawa nie zakończyła się pomyślnie. - Nie ma dymiącego pistoletu - oświadczył Holm. - Urzędnicy irańscy i syryjscy rzekomo w to zamieszani mieli osłonę operacyjną. Do łączności używali kurierów i chronionej poczty dyplomatycznej.

W Białym Domu Reagan zaaprobował odwetowy nalot bombowy na Dolinę Bekaa w Libanie, bazę wypadową dla terrorystów. Wycofał się w ostatniej chwili, zostawiając to Izraelczykom i Francuzom, którzy próbowali zbombardować kilka domniemanych obiektów szkoleniowych dla terrorystów, łącznie z tzw. "Szpitalem Chomeiniego". Izraelczycy byli przekonani, że pewien meczet wykorzystywany był do składania bomb samochodowych, ale został on uznany za będący poza granicami i świętego miejsca nie zbombardowano.

Motley nadzorował stosunki z ponad trzydziestoma krajami w Ameryce Łacińskiej - gdzie tylko były znaczki i flaga. Spędził większość ostatnich dni zajmując się Grenadą, maleńką wyspą na Morzu Karaibskim, o powierzchni tylko 133 mil kwadratowych i populacji 110.000. Grenada produkowała około jednej trzeciej rocznej konsumpcji gałki muszkatołowej na świecie. Wyspa stała się małą obsesją prezydenta. Jej przywódca Maurice Bishop, młody charyzmatyczyny marksista, budował ponad 2.700-metrowy pas startowy dla odrzutowców. Pomagała w tym Kuba, a Sowietom udzielono pozwolenia na korzystanie z pasa.

Reagan narzekał publicznie na sowiecko-kubańską militaryzację Grenady i pokazał tajne zdjęcie zwiadowcze ukazujące kubańskie koszary i budowę pasa. Jego administracja obawiała się, że powstanie czerwony trójkąt na tej półkuli, z Kubą na północy, Nikaraguą na zachodzie i Grenadą na wschodzie. 150 km od kontynentu Ameryki Południowej.

r

Motley był w pogotowiu, kiedy grupa ekstremistów, których CIA rozpoznała jako blisko związanych z Kubańczykami, dokonała zamachu stanu. 19 października 1983 r. Bishop został stracony. Nowi lewicowcy wprowadzili całodobową godzinę policyjną i praktycznie uwięzili kraj w areszcie domowym. Motley zwołał grupę kryzysową Departamentu Stanu. Pilną sprawą było 1.000 obywateli Stanów Zjednoczonych, przeważnie studentów, mieszkających na Grenadzie. Departament Stanu nie miał kontaktu z nikim, kto deklarował, że reprezentuje rząd. Wydawało się, że nikt nie chce przyznać się, że jest członkiem rządu, a bez rządu nie może być dyplomacji. Motley skontaktował się z Brytyjczykami i Kanadyjczykami, żeby omówić ewentualną wspólną ewakuację wszystkich obywateli. Dalsze próby nawiązania kontaktu dyplomatycznego na wyspie zostały odrzucone. CIA nie miała żadnych prawdziwych źródeł. Rząd USA był bezsilny i urzędnicy zaczęli obawiać się najgorszego.

Odejście z CIA zajęło Constantine'owi Mengesowi kilka miesięcy. Kiedy przybył do NSC, dwa tygodnie wcześniej, żeby objąć szefostwo działu Ameryki Łacińskiej, poczuł głębokie rozczarowanie. Objął swoją posadę jako podwładny Clarka, który, rozsądnie przeprowadzał wolę prezydenta, a teraz będzie służył pod MbFarlane'em, którego uważał za zwolennika kompromisu z Departamentu Stanu.

McFarlane nie jest zwolennikiem Reagana i brakuje mu odwagi cywilnej, żeby być doradcą ds. bezpieczeństwa naiodowego z prawdziwego zdarzenia, uważał Menges. W pierwszych dniach urzędowania Menges, skwapliwie korzystając z kryzysu w Grenadzie, zaplanował ochronę przebywających tam obywateli USA. MjFarlane patrzył na to z niejakim zdumieniem ale zgodził się rozważyć projekt.

Menges podzielił się swoim planem z kilkoma twardogłowymi przyjaciółmi w Departamencie Obrony. Jeden z urzędników powiedział mu, żeby był ostrożny, że McFarlane wykorzysta to, jako pretekst do usunięcia Mengesa. Pokazał plan podpułkownikowi Northowi. Ten był sceptyczny - Departament Stanu przychyli się do negocjacji. Menges wspomniał o planie również Caseyowi. DCI powiedział zaledwie, że plan brzmi interesująco.

Menges był przekonany, że Sowieci chcą wykorzystać Grenadę, z jej głębokim portem i nowym pasem startowym, jako bazę wypadową dla sowieckich pocisków atomowych ukierunkowanych na łodzie podwodne i samoloty.

McFarlane zgodził się na jedno z najtajniejszych zebrań administracji do opanowywania kryzysów, tzw. CPPG (Crisis Preplanning

Group) - Grupę Wstępnego Planowania podczas Kryzysu, Tematem miała być Grenada. Tego wieczoru, około 18:30 Menges rozmawiał z Caseyem przez zabezpieczony telefon. DCI niedługo znowu wyjeżdżał za granicę i Menges miał właśnie wyjaśnić, że McFarlane'owi przedłożono plan i że zgodził się on na zebranie CPPG. Po namyśle, prawdopodobieństwo, że McFarlane zadziała, że przedłoży plan prezydentowi, wydało się Mengesowi tak małe, że nie wspomniał o tym

Caseyowi.

Następnego rana, 20 października 1983 r., wiceadmirał John Po-indexter, zastępca McFarlane'a zwołał zebranie CPPG. Poindexter włączył w nie Motleya, Mengesa, Northa i Clarridge'a oraz ludzi z obrony. Aby nie wzbudzać sensacji grupa zebrała się w pokoju 208 EOB, najnowszego centrum operacji o zaawansowanej technologii, w którym zainstalowano najnowsze systemy komputerowe, audiowizualne i łącznościowe.

Według informacji wywiadowczych, transportowiec kubański Heroic Vietnam stoi w porcie Grenady. Menges dowodził, że siły Castro oblicza się na prawie 300 tysięcy i może on przetransportować samolotami do Grenady tysiące ludzi w krótkim terminie. Menges zaproponował akcję ratowniczą "tam i z powrotem" (in-out). Argumentował, że komunizm powinien być permanentnie likwidowany. Należy przywrócić demokrację na stałe. Brak działania oznacza pozostawienie w rękach komunistów bazy broni jądrowej.

O godzinie 18:00 wiceprezydent Bush zwołał Grupę ds. Sytuacji Specjalnych, która w administracji Reagana była zgromadzeniem najwyższego szczebla na rzecz opanowania kryzysu.

Obawy, że nowy lewicowy rząd weźmie Amerykanów jako zakładników przypomniały sprawę Iranu. Omawiano "ewakuację z użyciem siły" jak również "uderzenie chirurgiczne".

McFarlane chciał flotyllę Marynarki Wojennej, łącznie z lotniskowcem U.S.S. Independent utrzymać na kursie do Libanu. Na trasie, która powiodłaby ją na Morze Karaibskie - na wszelki wypadek - gdyby była potrzebna. Połączeni szefowie sztabów odmówili wykonania tego planu bez rozkazu od prezydenta. McFarlane powiedział, że wariactwem jest konieczność potwierdzenia rozkazu przez prezydenta w tak drobnej kwestii - żeby grupa lotniskowców posuwała się w pewnym kierunku. Przewodniczący połączonych szefów sztabów, generał John W. Vessey, zaparł się.

McFarlane sporządził więc rozkaz, który podpisał prezydent. Flotylla Marynarki Wojennej trzymała kurs na Morze Karaibskie.

Generał Vessey najpierw sprzeciwiał się działaniom wojskowym. Kiedy stało się jasne, że może zaistnieć konieczność ratowania Amerykanów z kilkunastu miejsc na wyspie, połączeni szefowie sztabów stwierdzili, że konieczne będzie zabezpieczenie całej wyspy. Menges odszukał Darmana i przekonywał go, że należy przywrócić demokrację co powinno być wystarczającym powodem do podjęcia akcji. Miał nadzieję zmiękczyć Jima Bakera. Pracując dwa lata w CIA Menges miał już gotowe argumenty: przypomniał agresję kubańską, która nie napotkała przeszkód w latach siedemdziesiątych, kiedy to Castro wysłał tysiące żołnierzy do Afryki - Angoli, Mozambiku, Etiopii. Od czasu rewolucji nikaraguańskiej w 1979 roku, ta półkula jest jego celem, są tam tysiące kubańskich doradców popierających sandinistów. To jest jedyna szansa, wyspa jest mała, operację łatwo będzie przeprowadzić.

Casey i Shultz dostrzegali tę okazję. Brak rządu na Grenadzie dawał rzadką możliwość odwołania się do umów o wzajemnym bezpieczeństwie, które Stany Zjednoczone zawarły z małymi wyspami na Morzu Karaibskim.

- No - powiedział Casey w pewnym momencie - pieprzyć to, wysadzimy tych gnojów.

Shultz był początkowo nastawiony na mniej ambitny plan, ale był przychylny gotowości do ewentualnych działań wojskowych. Inni starsi doradcy Reagana i urzędnicy gabinetu, normalnie kłótliwi i podzieleni, wyrazili zgodę.

Administracja potrzebowała mocniejszych podstaw, prawnego uzasadnienia. 2.700-metrowy pas startowy, obawy o tysiąc Amerykanów, brak rządu, nie do końca uzasadniały inwazję na pełną skalę. Doradcy prezydenta nie chcieli być oskarżeni o to, że administracja postanowiła pogwałcić prawo międzynarodowe.

Rozwiązanie pojawiło się następnego dnia, w piątek 21 października 1983 r. Premier Dominiki - małej wyspy karaibskiej - Eugenia Charles była szefem Organizacji Państw Wschodnich Karaibów. Tego dnia grupa spotykała się w Barbados i posłano im wieść, że prawdopodobieństwo akcji wojskowej USA znacznie się zwiększy, jeżeli członkowie organizacji o to poproszą. Organizacja postanowiła tak zrobić, wyrażając prośbę o pomoc ze strony USA w przywróceniu ładu i demokracji na Grenadzie. Przekazano ustną prośbę do Białego Domu, który z kolei poprosił organizację o wydanie formalnego pisemnego żądania interwencji.

Charles była 64-letnią, ostro proamerykańską przywódczynią, przy której, w odczuciu Motleya, brytyjska premier Margaret Thatcher wyda-

10 - VEIL - Tajne wojny CIA

wala się być kociątkiem. Menges uważał ją za karaibską Jeane Kirkpa-trick. W 1982 roku Stany Zjednoczone zaczęły dostarczać fundusze na budowę 50-kilometrowej drogi na Dominice za 10 milionów dolarów.

Akta CIA wykazują, że w pewnym momencie przekazano rządowi Eugenii Charles 100 tysięcy dolarów na tajną operację wsparcia. Pieniądze dawały CIA dodatkowy wpływ, a niektórzy z senatorów w Komisji ds. Wywiadu traktowali te pieniądze jako "wypłatę". Charles stanowczo zaprzeczyła, jakoby wiedziała o jakiejkolwiek bezpośredniej zapłacie dla siebie, swojej partii lub rządu. Oświadczyła, że jej prośba o interwencję USA oparta była wyłącznie na jej ocenie sytuacji i na zdaniu przywódców innych wysp w grupie - Antigua, St. Lucia i St. Vincent.

Tego wieczoru Menges i North spędzili trzy godziny nad sporządzeniem dla prezydenta Zarządzenia o Decyzji w sprawie Bezpieczeństwa Narodowego, umożliwiającego inwazję. Zarządzenie wysłano do Rea-gana, Shultza i McFarlane'a, którzy byli wtedy w Augusta, w stanie Georgia na golfowym weekendzie. Reagan nie podpisał.

Menges nalegał, żeby NSC przygotowała się na reakcje Sowietów. Powiedział, że mogą zachęcić Libijczyków do dokonania ataku terrorystycznego albo wykonać jakieś działania w Berlinie lub Korei. Zadzwonił do Motleya przez zabezpieczony telefon i powiedział, że inwazja może odstraszyć Surinam od zbliżenia z Kubą.

O 9:00 rano, w sobotę 22 października 1983 r., zebrała się Rada Bezpieczeństwa Narodowego. W Waszyngtonie Bush, Poindexter, Mc-Mahon, Motley, Menges i North zebrali się w pokoju 208. Prezydent, Shultz i McFarlane dołączyli, korzystając z zabezpieczonych połączeń telefonicznych z Georgii. Do 11:30 osiągnięto pełną zgodę.

Następnego dnia, 23 października, w dniu zamachu bombowego na Marines w Bejrucie, grupa Charles przekazała ośmiopunktową pisemną prośbę o interwencję. Śmierć żołnierzy była osobistym ciosem dla Reagana. Tylu żołnierzy nie zginęło od czasów Wietnamu. Stwierdził, że działają złowrogie siły - terroryści w Libanie, komuniści w Grenadzie. Tego dnia podpisał formalne zarządzenie inwazji na Grenadę.

Casey wysłał oficera - kobietę, jedną z nielicznych w DO do Grenady, na obserwację pod głęboką osłoną, kilka tygodni wcześniej. Przed inwazją wysłano ją po raz drugi w celu uzyskania informacji wywiadowczych. Inwazja na Grenadę to pierwsza interwencja wojskowa na dużą skalę, na tej półkuli, od czasu inwazji na Republikę Dominikany w 1965 roku. Wszystkie cztery amerykańskie służby wojskowe chciały wziąć udział w akcji.

Następnego dnia Charles przetransportowano potajemnie amerykańskim samolotem rządowym do Waszyngtonu.

North martwił się, że bombardowanie w Bejrucie pochłonie całą uwagę i stanie się podstawą do anulowania inwazji. Tej nocy spał w gabinecie.

Rankiem 25 października siły USA oraz kilkuset żołnierzy z państw karaibskich proszących o interwencję, rozpoczęło operacje i lądowanie. Napotkali silny opór, a do użytku na wyspie mieli tylko ogólne mapy. Zestrzelono trzy helikoptery amerykańskie. Ogólnie zginęło dziewiętnastu żołnierzy amerykańskich, a stu piętnastu zostało rannych.

O 7:30 tego rana, nadzwyczaj wcześnie, rozpalono w kominku w Owalnym Gabinecie. Reagan, Shultz, McFarlane i Menges spotkali się tam z premier Charles na ponad pół godziny przy kawie i soku. Prezydent zaprosił ją, by dołączyła do niego później, na krótkiej konferencji prasowej. Charles zgodziła się. Menges zaprowadził ją do jadalni w Białym Domu i uprzedził, że amerykańskie media będą nastawione wrogo, negatywnie. Pomógł jej w sporządzeniu odpowiedzi na prawdopodobnie sceptyczne pytania dziennikarzy.

W ostatniej chwili Departament Stanu wykreślił z oświadczenia prezydenta zwrot "przywrócenie demokracji" jako powód inwazji. Menges argumentował, że brak tego zwrotu sprawi wrażenie, że administracja chce prawicowego rządu na wyspie. Zwrot umieszczono ponownie.

O 9:07 rano prezydent zakomunikował prasie, że przystąpiono do inwazji.

- Dziś, wcześnie rano, siły z sześciu demokracji karaibskich oraz Stanów Zjednoczonych rozpoczęły lądowanie - powiedział prezydent. Pierwszą przyczyną akcji, jaką podał była "pilna, formalna prośba od pięciu państw członkowskich Organizacji OECS", której przewodniczy Charles. Reagan przedstawił ją, a ona, ukazując się obok Reagana, powiedziała: - To nie jest kwestia inwazji. Jest to kwestia powstrzymania tej rzeczy [marksizmu] przed rozprzestrzenieniem się na wszystkie wyspy.

Jej stanowcze wystąpienie w Białym Domu oraz w innych wywiadach i przemówieniach było mistrzowskim posunięciem Białego Domu. Re-aganowi pokazano potem taśmę wideo z ich wspólnego wystąpienia.

- Och - powiedział Reagan - była świetna!

Menges odkrył, że North był nie tylko kluczowy dla Grenady, ale był również głównym oficerem we wszystkich operacjach wspierających zbrojny ruch oporu, łącznie z contras. Działy w NSC miały tak wąskie specjalizacje, że praktycznie nikt inny nie wchodził w grę, oprócz

McFarlane'a i Poindextera. Noty i przekazy na te tematy miały niezmiernie wąski zasięg. Jako szef działu Ameryki Łacińskiej, Menges niewiele wiedział o tym co się działo.

North pracował niewiarygodnie dużo - osiemdziesiąt pięć do dziewięćdziesięciu godzin tygodniowo, więcej niż zwykli poświęcać na pracę inni członkowie sztabu NSC - od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu godzin.

- Ollie - powiedział Menges pewnego dnia - masz czworo wspaniałych dzieci. Nie jesteśmy teraz w stanie wojny. Spędziłbyś z nimi trochę czasu.

- Masz rację - odparł North - w przyszłym tygodniu.

W czwartek wieczorem, 27 października 1983 r., tylko cztery dni po zamachu bombowym w Bejrucie i dwa dni po Grenadzie, Casey zgodził się zjeść ze mną kolację. Zaprosiłem go do siebie do domu, ale on powiedział, że wolałby, abym ja przyszedł do niego. W jego biurze w CIA powiedzieli mi, żebym pojawił się o 18:30. Dostałem jego'adres. Mieszkał w eleganckim, nowym osiedlu, wyciętym ze starego majątku Nelsona Rockefellera, koło ulicy Foxhall w północno-zachodnim Waszyngtonie. Reagan występował w telewizji tego wieczoru - wygłaszał przemowę do narodu na temat Libanu i Grenady.

Młody, bez wyrazu, ubrany w ciemny garnitur członek ochrony CIA, otworzył drzwi w nowym domu Caseya tuż przed zmrokiem. Dyrektor ukazał się prawie natychmiast w małym przedpokoju. Przywitał się, wykonał gest w kierunku drugiej, niższej części domu i zaproponował drinka przed kolacją. Przeszliśmy przez trzy pięknie umeblowane salony. Zamożność i gust były ewidentne, ale nie przesadzone - świetne obicia na fotelach i kanapach, wszędzie bogate orientalne dywany i wschodnia sztuka. Zatrzymaliśmy się w trzecim czy czwartym pokoju, który był rodzajem gabinetu. Zrobił dwie whisky z wodą sodową. Usiedliśmy w fotelach na jednym krańcu pokoju. Casey siedział spokojnie, jego ręce trzymające szklankę pozostawały w bezruchu.

- Gdzieś w latach sześćdziesiątych albo coś koło tego, gdy Alien Dulles był dyrektorem - powiedział - a Dick Helms był zastępcą czy miał jedną z tych posad, DDO czy coś takiego, niepokojono się, że ludzie odchodzą z CIA z powodu niskich płac. Mnie do CIA zaprosił Helms. CIA ustanawiała fundusz wspomagania pracowników i agentów pożyczkami na uczelnie i inne sprawy - powiedział Casey dodając, że i on wniósł coś do tego funduszu. - Mnóstwo ludzi wtedy odchodziło - wyjaśnił - i zapytałem Helmsa, dlaczego on nie odchodzi. Helms po-

wiedział: - Jak siedzi się tam co dzień i widzi to wszystko, i widzi się wszystko co robią Rosjanie, to się czuje oblężonym i po prostu nie można odejść.

Zagrzechotał lodem w kryształowej szklance. On nie użyłby może słowa "oblężony", ale zgadzał się z opinią Helmsa.

- A opinia George'a Kennana, że my po prostu nie rozumiemy Sowietów, że jest jakiś głupi pęd ku wojnie, a okaże się, że źle się zrozumieliśmy?

Casey stwierdził, że jest pewien co do Rosjan. Zdobyli siedem czy osiem państw przed Reaganem.

- Grenada - powiedział z naciskiem -jest ich jedynym niepowodzeniem od czasów drugiej wojny światowej. Z wyjątkiem Chile, kiedy wyrzucono Allende w 1973 roku.

Nie wspomniał o Egipcie.

- Posłuchaj - powiedział Casey - w Grenadzie pierwszy raz zajrzeliśmy do wnętrza reżimu komunistycznego, pierwszy raz eliminowaliśmy taki reżim. Nawet na tym wczesnym etapie widać, że było gorzej niż myśleliśmy. Dużo bardziej wyszukany sprzęt niż się spodziewaliśmy, tajne dokumenty chronione pułapkami, trzeba je było rozbroić.

W oczach ukazał mu się błysk archiwisty dokumentów. Powiedział, że mają dostęp do licznych dokumentów, które dostarczą relację ze zdarzeń.

- Początkowo myśleliśmy, że na wyspie jest około sześciuset Ku-bańczyków - mówił dalej Casey - Kubańczycy twierdzą, że jest ich siedmiuset, ale mamy doniesienia z wyspy, że może być tysiąc. Kubańczycy na Grenadzie to pracownicy budowlani, ale tak jak amerykańscy Seabees (wojska inżynieryjne) są również bojownikami. Robotnicy kubańscy mają przy łóżkach specjalne haki do wieszania kałasznikowów. Znaleźliśmy sprzęt do łączności z terrorystami.

Trzeba dostrzec kontekst. Tysiąc Kubańczyków to jeden procent stutysięcznej populacji Grenady. Równowartością jednego procenta w Stanach Zjednoczonych byłoby trochę ponad 2 miliony ludzi. Czy my tolerowalibyśmy tutaj obcą bojówkę, czy nawet brygadę budowlaną tej wielkości?

Na wyspie jest kubański obiekt szkoleniowy. Trzech rosyjskich dyplomatów wyszło ze swojej ambasady w Grenadzie z białą flagą i oświadczyło, że jest łącznie ze służbą, czterdziestu dziewięciu Rosjan. Jest tam również około dwudziestu dyplomatów północnokoreańskich, w tym jeden urzędnik wysokiej rangi; są też Niemcy z NRD. Wszyscy są teraz w ambasadzie ZSRR. Taka ilość to standard tam, gdzie Sowieci mają lub chcą ustanowić, państwo, pełnomocnika lub klienta. Na wyspie jest też kilku agentów KGB.

Sowieci robią to, co zrobili w Afganistanie w 1979 roku, gdy byli niezadowoleni ze swojej marionetki i kazali go zabić i zastąpić kimś innym. Wysłali "grupy zamachowe" i zabili Maurice'a Bishopa.

Casey dodał to ostanie zdanie zwyczajnym tonem. Przerwał, skinął głową jakby na potwierdzenie. Nagle wstał i zaproponował, żebyśmy poszli na górę na kolację.

Na stole były trzy nakrycia. Weszła dobrze ubrana kobieta w wieku

około 35 lat.

- To jest moja córka Bernadette - powiedział Casey. Bernadette była imponująco atrakcyjna. Była aktorką w reklamach w Nowym Jorku, jej fryzura i makijaż były nieskazitelne. Była bardzo światowa.

Casey wyjaśnił, że jego żona Sophia jest w domu na Florydzie i dogląda sprzątania bo jakieś dzieciaki włamały się do garażu i zaprószyły ogień.

Bernadette przygotowała kotlety z jagnięcia. Był to prosty, dobry

posiłek; nic wystawnego.

Casey jadł z zapałem. Spoglądając na Bernadette, kilka razy zdawało mi się, że uchwyciłem jej uśmiech uznania. Jednak ona skarciła mnie dużymi oczami, jakbym wszedł na zakazany teren.

- Grenada - ciągnął dalej Casey - jest czymś, co stało się w jeden weekend; "okazją", żeby w końcu obrócić wypadki na naszą korzyść. Nowi przywódcy są młodzi i nie reprezentują nikogo poza samymi sobą.

Archiwa nie są wielkim znaleziskiem, ale są ważnym produktem ubocznym inwazji. CIA wysłała na Grenadę pięciu ludzi, specjalistów od przesłuchań, żeby porozmawiali z Kubańczykami. Już się dowiedzieliśmy, że Kubańczycy będą walczyli dłużej, niż się tego spodziewaliśmy. Mają na Grenadzie generałów, pułkowników i podpułkowników. To może potrwać pół roku, zanim ustanowi się demokrację, ale się

ustanowi.

Bernadette nie włączała się do rozmowy.

- Grenadę trzeba postrzegać w kontekście całego regionu Morza Karaibskiego - powiedział Casey.

- Sowieci wydają na ten region 4 miliardy dolarów rocznie - 3 miliardy na Kubę i miliard na resztę. Dla Rosjan to mnóstwo pieniędzy. Mają na Kubie 6, 7 tysięcy żołnierzy, więc Kubańczycy mogą wysłać mniej więcej tyle samo do Nikaragui. I tak robią. Teraz dowiedzieliśmy się, że na Grenadzie jest więcej Kubańczyków niż myśleliśmy. Tak więc zakres zaangażowania sowiecko-kubańskiego w - tu Casey przerwał, po czym szybko wymówił to słowo - Nikaragui, może być nie doceniony. Na przykład Kubańczykom wysłanym do Nikaragui każe się zgolić castrowskie brody i spalić kubańskie mundury, wciela się

ich do regularnego wojska nikaraguańskiego. Sądzimy, że Kubańczycy są teraz w każdej jednostce nikaraguańskiej. Tak więc Sowieci i Kubańczycy mają około 12 tysięcy ludzi rozproszonych w Ameryce Łacińskiej. Dla kontrastu, Stany Zjednoczone wydają około 400 milionów dolarów i mają stu doradców w Salwadorze. Tę nierównowagę należy skorygować.

- Skąd wzięła się ta liczba 4 miliardy dolarów?

- Jest niepewna - powiedział Casey. Nie chciał za nią ręczyć. Dodał, że 4 miliardy dolarów jest liczbą, której się używa i w którą się wierzy w kręgach administracji.

Właśnie przeczytał pamiętniki Lyndona B. Johnsona pod tytułem Dogodny punkt (The Vantage Point) o inwazji Republiki Dominikany w 1965 roku i odkrył, że przyczyny interwencji są takie same jak w Grenadzie - pokrzyżowanie planów komunistom i ochrona Amerykanów.

- Inwazja na Grenadę jest ważna - powiedział - ponieważ jest to krok w kierunku skorygowania tej regionalnej nierównowagi, jest także znakiem dla Sowietów i Kubańczyków, że możemy uderzyć w Nikaragui.

Słowo "uderzyć" Casey wypowiedział ze szczególnym naciskiem.

- Sowieci są ostrożni. Ich głównym celem na tej półkuli jest odwrócenie naszej uwagi od prawdziwego pola bitwy, Środkowego Wschodu - oznajmił to, jakby to było oczywiste. Był to główny obszar zainteresowania ze względów strategicznych i z racji pól naftowych.

Kolacja i deser skończyły się. Casey bawił się srebrnym nakryciem. Bernadette sprzątnęła stół i przyniosła kawę.

Casey wstał i zaproponował, żebyśmy poszli oglądać przemówienie Reagana, które miało się wkrótce rozpocząć.

Tak więc Karaiby były boiskiem, a Środkowy Wschód prawdziwym polem walki. Taka była ocena Caseya.

Poszliśmy z powrotem na dół do gabinetu i ustawiliśmy dwa fotele przed telewizorem. Trzeba było poczekać parę minut.

- A Afganistan, jak idzie ta wojna? Zapytałem nie wspominając o tajnym wsparciu CIA. Casey zmarszczył brwi.

- Sowieci wezmą górę nad rebeliantami i wyczerpią ich.

-A koreański samolot odrzutowy, KAŁ rejs 007, który Sowieci zestrzelili dwa miesiące temu? Wszyscy, 269 osób zginęło, a prezydent wypowiedział Sowietom moralną wojnę, piętnując ten czyn jako ,barbarzyństwo".

Odpowiedź Caseya była wolna od napuszenia:

- No więc, okazuje się, że Rosjanie popełnili błąd. Oni po prostu nie przyjrzeli się, jaki rodzaj samolotu wszedł na ich terytorium - Casey nie wydawał się być poruszony tym, że zaprzeczał prezydentowi.

- Spaskudzenie sprawy - powiedział. Oczy mu błyszczały, wzruszył ramionami i wydawał się mieć pewność w tej sprawie.

Na ekranie ukazał się prezydent siedzący za biurkiem w Owalnym Gabinecie i Casey podkręcił dźwięk.

Reagan zaczął od wzmianki o zestrzeleniu koreańskiego samolotu - nazwał je "brutalną masakrą".

Casey nie drgnął. Jego wzrok był pełen szacunku, gdy Reagan relacjonował bombardowania Marines i inwazję na Grenadę.

Dyrektor skrzywił się nieco, gdy prezydent powiedział, że rankiem, dzień przed inwazją wojsko amerykańskie miało niewiele informacji wywiadowczej na temat warunków na wyspie.

- Nie ma się o co martwić - powiedział Reagan. - Wojsko zaplanowało i wykonało "świetną kampanię", ofiar było "niewiele" - ale nie podał żadnych liczb. - Obecność Kubańczyków i ilość broni świadczą o tym, że Grenada była kolonią sowiecko-kubańską przygotowywaną jako główny bastion militarny, do eksportowania terroru i podminowywa-nia demokracji. Dotarliśmy tam w samą porę.

Casey nie zareagował, chociaż oświadczenie Reagana było dużo mocniejsze i bardziej apokaliptyczne niż to, co usłyszałem od Caseya. Casey nie dał do zrozumienia w żaden sposób, że Stany Zjednoczone dotarły tam w samą porę.

- Zdarzenia w Libanie i na Grenadzie, choć oddalone od siebie o oceany, są blisko powiązane - powiedział Reagan. - Moskwa nie tylko pomagała i zachęcała do przemocy w obu krajach, ale też udziela bezpośredniego wsparcia poprzez sieć pełnomocników i terrorystów.

Teraz prezydent zapytał swoim najbardziej szczerym głosem: - Czy mogę podzielić się z państwem czymś, co jak sądzę, chcielibyście wiedzieć? Jest to coś, co przydarzyło się dowódcy korpusu Marines, generałowi Kelleyowi, podczas odwiedzin ciężko ranf.rd. '"'L.l'erzy. Był jeden żołnierz Marinę, który - Reagan zacyt wał generała Kelleya - (...) miał mnóstwo podłączonych nurefy.. A as* widział dobrze. Sięgnął i pochwycił moje cztery gwiazdki, żeby się upewnić, iż jestem tym za kogo się podałem. Trzymał moją ręką mocno... Daliśmy mu do ręki kartkę, a on

napisał - Semper Fi...

Reagan wyjaśnił, że jest to skrót "Semper Fidelis" (Zawsze Wierni)

motto żołnierzy Marines.

- Generał Kelley ma reputację bardzo wysoko kwalifikowanego dowódcy i twardego żołnierza Marines. Ale płakał, kiedy zobaczył te słowa i czy ktoś może mieć mu to za złe? - kontynuował Reagan.

Casey był zachwycony.

Reagan zakończył, odwołując się do honoru, ideałów, kraju, poświęcenia, Boga, modlitwy i wolności. Dwudziestosiedmiominuto-we przemówienie było wzruszające, porywające nawet.

- Wie pan, kto to napisał? - zapytał Casey.

- Pan? - zapytałem.

- Ronald Reagan - poprawił Casey. - Pisanie to jego najlepsza umiejętność. Myślę, że jest to być może najlepsze przemówienie, jakie kiedykolwiek wygłosił. Wie pan, ile to pochłania energii?

Niewątpliwie było to mocne i inteligentne przemówienie. Upłynie trochę czasu, zanim ktokolwiek kto je słyszał, wymaże z pamięci obraz żołnierza Marinę dotykającego czterech gwiazdek dowódcy; czy zapomni znaczenie "Semper Fi". Ale co z faktami? Do jednego worka wrzucono Sowietów, Kubańczyków, terrorystów. Obecność Marines i inwazje, sugerował prezydent, są jedynym rozwiązaniem.

- Nigdy nie widziałem, żeby ktoś mówił tak szybko - powiedział Casey - i tak długo bez potknięć.

Odprowadził mnie do drzwi, powiedział, że następnego dnia zeznaje przed Senacką Komisją ds. Wywiadu.

- Co się jeszcze dzieje?

Powiedział, że za dwa dni wygłosi przemówienie w Westminster College w Fulton w Missouri, gdzie Winston Churchill wygłosił swoje słynne przemówienie o Żelaznej Kurtynie trzydzieści siedem lat temu, tuż po wojnie. Podał mi kopię 81-stronicowego tekstu zawierającego kilka jego uwag zrobionych ołówkiem.

- Czy jest jeszcze coś?

Spojrzał na mnie z kamienną twarzą, jakby chciał powiedzieć, że już czas, żebym sobie poszedł.

Bernadette przyszła i życzyła mi dobrej nocy. Pewnego wieczoru, kilka lat później, Casey powiedział mi z dumą, że Art Buchwald wzmiankował o Bernadette w druku, zanim jego felieton stał się wyłącznie humorystycznym wygłupem. Było to w 1956 roku. Casey wziął córkę na konwencję republikańską Ike and Dick w San Francisco. Miała trzynaście lat i była przewodniczącą Dzieci na rzecz Eisenhowera. Buchwald zacytował Bernadette: - No więcpo prostu chodzimy i próbujemy nakłonić ludzi, żeby byli republikanami... Mówimy, że to najlepsza partia.

- A jak oni zapytają, skąd to wiesz? - zapytał Buchwald.

- Bo mój ojciec tak powiedział. Dlatego.

Później tamtego wieczoru, gdy robiłem notatki z kolacji i rozmowy, wydawało się generalnie, że Casey plasuje się gdzieś pomiędzy retoryką Reagana "Rosjanie nadchodzą", a sceptycyzmem reportera. Wyraźnie aprobował prezydenckie przemówienie, jego światopogląd i wykonanie, ale bez owacji.

Własne przemówienie Caseya zawierało wskazówki:

O ile bardziej zaniepokojony byłby Churchill, gdyby rozejrzał się dzisiaj po świecie i zobaczył, jak Sowieci urośli w siłę i jak bardzo rozszerzyli swoją władzę - napisał Casey. Wymienił pięć obszarów: Wietnam, Afganistan, Róg Afryki (Somalia, Etiopia), południową część Afryki (Angola, gdzie pomoc USA nadal była zabroniona przez Poprawkę Clar-ka) oraz Karaiby i Amerykę środkową.

Nawiązując tło sytuacji w Libanie i Grenadzie, twierdził: Z powodów, które państwo zrozumiecie, nie jestem upoważniony do wyjawiania więcej szczegółów poza tym, co już dowiedzieliście się państwo z mediów. I jak każdy dobry reporter, jestem gotów iść do więzienia, żeby tylko chronić moje źródła.'

Churchill byłby zadowolony z inwazji na Grenadę. Casey przyrównał ją do zagrożenia faszyzmem w latach trzydziestych. Byłby uradowany tym, że po raz pierwszy Zachód przywrócił kolonu imperium sowieckiego wolność, którą jej skradziono.

"Imperium sowieckie", zastąpiło "imperium zła" - kontrowersyjny

termin użyty przez prezydenta na Florydzie osiem miesięcy wcześniej.

Grenada jest jaskrawą ilustracją tego, jak Sowieci praktykują

pełzający imperializm przez pełnomocników... Jest to mikrokosmos

Nikaragui.

Aby rzucić wyzwanie tej sowieckiej strategii pełnomocnictwa, USA potrzebuje realnej kontrstrategii, która musi uwzględniać fakt, że te kraje Trzeciego Świata będą głównym polem walki amerykańsko-sowieckiej przez wiele lat w przyszłości.

Wiedział dokładnie, co chce powiedzieć i miał zwyczaj pisania lub redagowania własnych przemówień. Koledzy często się z niego nabijali. Jeden powiedział: - Jedyną rzeczą, gorszą od bycia prezydentem Libanu, jest bycie pisarzem twoich przemówień.

Przed weekendem Pentagon ogłosił oficjalnie, że na Grenadzie jest około 1.100 Kubańczyków. Pojmano około 600, a setki są w górach. Casey żądał szybkiej, ale dokładnej oceny. Ilu Kubańczyków jest w górach? Czy Grenada, jak stwierdził prezydent: jest przygotowywana jako główny bastion wojskowy do eksportowania terroru?

Wczesnym rankiem w niedzielę 30 października 1983 r. analitycy z różnych agencji zebrali się w Pentagonie. Do wieczora ukończyli tajną ocenę liczącą około dziesięć stron, którą natychmiast wydrukowano i rozprowadzono.

Casey dostał swój egzemplarz w poniedziałek. Stanowczo zaprzeczano prezydentowi, samemu Caseyowi i oficjalnym wypowiedziom Pentagonu. Według oceny, w górach nie było żadnych Kubańczyków, wszyscy zginęli lub zostali pojmani przez 6 tysięcy żołnierzy amerykańskich. Wcześniejsza, zawyżona ocena była wynikiem wywiadów z pierwszymi jeńcami kubańskimi, przesadzonych relacji niedoświadczonych żołnierzy amerykańskich. Po drugie, magazyny broni i uzbrojenie na Grenadzie przeznaczone były dla armii i bojówek. Ilość ta nie wystarczyłaby (zresztą nie było takiego zamiaru), żeby obalić rządy na sąsiednich wyspach. Kubańscy robotnicy budowlani nie byli żołnierzami w przebraniu, chociaż rzeczywiście byli wyszkoleni w obchodzeniu się z bronią i walczyli.

Casey orzekł, że ocena jest "pozbawiona wyobraźni". Została jednak sklasyfikowana, ale nigdy nie podano jej do publicznej wiadomości.

Wielu konserwatystów z administracji było wściekłych z powodu oceny. Herb Meyer, asystent Caseya, powiedział: - Uważam, że jest do niczego. - Constantine Menges w NSC zaproponował, żeby administracja spróbowała skłonić Castro do przekonania swych żołnierzy na Grenadzie, żeby się poddali. Teraz okazało się, że żadnych żołnierzy kubańskich nie ma. Menges zaproponował, żeby nie uwalniać poj-manych kubańskich żołnierzy. Nalegał, żeby przysporzyć Kubańczy-kom cierpienia.

- Zwyciężyliśmy - odpowiedział Tony Motley, odrzucając ten pomysł od razu. Kubańczyków uwolniono.

Grenada urosła do rangi pozytywnego symbolu w administracji. Odwoływano się do niej rutynowo, jako do oznaki nowej twardości, potwierdzającej Doktrynę Monroe, dyplomację wielkiego kija i kano-nierki antykomunizmu; raz na zawsze grzebiąc zmorę Iranu. Obrazy ukazywały amerykańskich studentów powracających z Grenady, całujących ziemię amerykańską po wyjściu z samolotów albo buntowniczą premier Charles u boku Reagana ogłaszającą Stany Zjednoczone wybawicielem karaibskiej demokracji.

Kilkanaście dni po inwazji, ambasador USA w Nikaragui został przywołany do ministra spraw wewnętrznych, Borge'a.

- Kiedykolwiek będziecie chcieli czy potrzebowali ewakuować Amerykanów z Nikaragui, to możecie to zrobić. My pomożemy, nie będzie problemu - obiecał.

W Langley Casey odebrał ten raport z radością. Sandiniści byli

wyraźnie zmartwieni.

Później, gdy Tony Motley był w Nikaragui i spotkał się z Danielem Ortegą, wspomniał o losie Maurice'a Bishopa na Grenadzie: - Lewicowi przywódcy nie są zawsze bezpieczni w gronie lewicowców.

Nie byłoby dobrze, gdyby pan został Maurice'em Bishopem Nikaragui. Martwym, w trumnie.

Gdy tylko Motley dostawał telefon od premier Dominiki Eugenii Charles, odbierał go oświadczając, że ma ołówek w ręce i jest gotów przyjąć jej prośby. Czuł się jak skrzyżowanie miejscowego burmistrza z dyrektorem robót publicznych, zarządzając 50-kilometrową drogą za 10 milionów dolarów. W końcu pomoc z USA objęła także dwa miliony dolarów na szkoły w Dominice i 150 tysięcy na wsparcie samopomocy przy punktach przekraczania rzek na wyspie.

Przekonany o potrzebie większych działań propagandowych na Karaibach, Casey zaproponował ściśle tajne zatwierdzenie, przydzielające 7 milionów dolarów na nadajniki radiowe, megafony - tradycyjne latynoskie narzędzie polityki - i inne prace propagandowe CIA na Karaibach. Reagan wyraził entuzjazm i natychmiast podpisał zatwierdzenie.

Polityczna przyszłość Grenady była niepewna. Jedyną organizacją polityczną na wyspie była pozostałość po lewicowym ruchu Bishopa Nowy Klejnot. Casey i inni starsi rangą urzędnicy administracji byli zdeterminowani, żeby to co zostało wygrane siłą, nie zostało stracone w urnie wyborczej. W końcu, w ramach następnego zatwierdzenia prezydenckiego, przydzielono 675 tysięcy dolarów z funduszu działań politycznych CIA. Pieniądze przeznaczone były na edukację i prace nad wykorzystaniem możności głosowania przy nadchodzących wyborach na Grenadzie. CIA nawec Kazała pracownikowi sondażowemu przeprowadzić badanie i przeanalizować dane, żeby zapewnić wyłonienie silnego lidera proa-merykańskiego. Trzynaście miesięcy po inwazji koalicja wspierana przez USA pod wodzą grenadzkiego weterana politycznego Herberta Blaize'a odniosła bezwzględne zwycięstwo. Jednym z jego pierwszych posunięć jako premiera była prośba do prezydenta Reagana, żeby utrzymał na wyspie dwustu pięćdziesięciu żołnierzy amerykańskich.

ROZDZIAŁ 15

Atak Sowietów na samolot koreańskich linii lotniczych nr rejsu 007 (zginęło 269 osób), zamach bombowy na Marines (zginęło 241 Amerykanów) i inwazja na Grenadę (zginęło 19 żołnierzy amerykańskich). Te fakty tworzyły atmosferę, w której Caseyowi łatwiej było uzyskać 24 miliony dolarów na operację w Nikaragui. Świat jest niebezpieczny. Nikt nie może utrzymywać, iż nadeszła pora, żeby się wycofać. Casey był w stanie argumentować, że trzeba usztywnić kręgosłup Ameryki. Ci, którzy się sprzeciwiali, nie mieli wiele na pocieszenie. Rozprowadzono nową Krajową Ocenę Wywiadu, która twierdziła, że nie ma mowy, aby contras obalili sandinistów; nie jest możliwe ani zwycięstwo wojskowe, ani polityczne. Sugerowało to, iż operacja nika-raguańska jest mniej ambitna, niż utrzymywali jej krytycy. Końcowy projekt ściśle tajnego podsumowania z Białego Domu oznajmił po raz pierwszy, że prezydent Reagan stara się o ogólną amnestię dla contras. Miało to znamiona końcowej ugody politycznej.

W konferencji między Senatem, który zatwierdził 24 miliony, a Izbą, która głosowała za zakończeniem programu, amunicję miał Senat. Przedstawiciele Senatu argumentowali: ponieważ celem nie jest odsunięcie sandinistów od władzy nie trzeba odnawiać Poprawki Bolanda.

Boland uzyskał tylko jedno większe ustępstwo: zgodę, że te 24 miliony będą pułapem absolutnym, pieniądze będą musiały wystarczyć na cały następny rok albo administracja będzie musiała wrócić po dodatkowe środki.

9 grudnia 1983 roku prezydent podpisał to upoważnienie, nadając mu moc prawną. Casey zwyciężył. Teraz skupił uwagę na planie zaminowania nikaraguańskich portów. Zażądał od Clarridge'a regularnych raportów. Czy mają odpowiednich ludzi? Czy miny przetestowano? - Utrzymać tajemnicę - rozkazał DCI.

W miarę jak dobiegał końca trzeci rok kadencji Caseya na stanowisku dyrektora Centralnego Wywiadu, stało się jasne, że ciągłe debaty w Kongresie i na forum publicznym na temat operacji nikaraguań-skiej były czynnikiem pozytywnym w kilku aspektach. Tak jak golf, ulubiony sport Caseya, prowadzenie wywiadu było grą. Grą o odzyskiwanie pozycji. Po niefortunnym strzale lub odbiciu, trzeba odwrócić pozycję na maksymalną korzyść. Po pierwsze - myślał Casey - operacja wyrobiła stanowczość wewnątrz administracji. Po drugie -jest to

ogólna deklaracja polityczna na temat zdeterminowanego antykomu-nizmu. Po trzecie - przyciągała uwagę i krytykę Kongresu i mediów. Rezultatem była pewnego rodzaju osłona i odwrócenie uwagi od innych, ważniejszych procedur uzyskiwania informacji wywiadowczych. Od początku swojej kadencji Casey mocno popierał wywiad osobowy, nalegając na DO, żeby uzyskiwała infiltracje. Żądał źródeł osobowych, wciąż więcej źródeł osobowych. Kiedy przychodził raport o obiecującym nowym przywódcy politycznym lub bystrym ministrze, Casey pisał na marginesie: Możemy zwerbować? albo tylko Zwerbować? i podpisywał notatkę "C.". Werbowanie będzie kosztowne, ryzykowne i czasochłonne. Mc-Mahon i DO ostrzegali go przed "nierealnymi terminami" - Sowieci rzekomo spędzali dziesięciolecia na kształceniu i umiejscawianiu swoich źródeł osobowych. Ale ponaglanie i cierpliwość Caseya przynosiły rezultaty.

Na początku grudnia, mniej więcej w tym samym czasie kiedy Casey uzyskiwał 24 miliony dolarów na Nikaraguę, prezydent Sudanu, Nimeri złożył wizytę w Waszyngtonie i odbył bardzo tajne spotkanie z przywódcą opozycji libijskiej. Przywódca libijski, dr Mohammed Yo-ussef Magarieff, był generalnym rewidentem Kadafiego i w 1979 roku uciekł do Egiptu, gdzie potępił Kadafiego jako skorumpowanego tyrana marnującego libijskie dochody z ropy naftowej, Magarieff założył Narodowy Front Wybawienia Libii, którego celem był zamach na Kadafiego i obalenie reżimu.

Raport z "TAJNEGO" źródła od Dyrekcji Operacji z 5 grudnia 1983 roku dawał pełne sprawozdanie ze spotkania Nimeri-Magarieff i wykazywał, że Kadafiego czeka więcej kłopotów w przyszłości. Źródło informacji to sudański urzędnik wysokiej rangi, który jest świadom, że informacja dotrze do rządu USA. Innymi słowy, współpracownik agencji - płatny lub ochotniczy informator. Możliwe było, że przekazywał tę informację za wiedzą samego Nimeriego. Casey akceptował stenografię w celu ochrony źródeł na szeroko rozprowadzanych sprawozdaniach, ale często pytał: - Kto to jest ten facet? - Zastępca dyrektora operacji mówił mu lub dostarczał kartotekę.

Pogarda Nimeriego dla Kadafiego była dobrze znana, a jego wsparcie dla emigracyjnej opozycji wobec Kadafiego było przedmiotem powszechnych podejrzeń. Ale na spotkaniu, według raportu tajnego źródła, Nimeri obiecał, że zwiększy pomoc w postaci obiektów szkoleniowych, broni, amunicji i ułatwi podróże, dostarczając sudańskich paszportów i innych dokumentów. To był rodzaj krytycznej osłony operacyjnej, której będą potrzebowały siły przeciwne Kadafiemu, żeby działać wewnątrz Libii.

Nimeri powiedział Magarieffowi, że ma wolną rękę do przeprowadzenia działań jakiegokolwiek rodzaju przeciw Libii, łącznie z akcją wojskową. Żaden kraj nie mógłby posunąć się dalej bez formalnego wypowiedzenia wojny - pozwolić, żeby jego terytorium stało się bazą wypadową dla militarnego uderzenia. Nimeri powiedział też, że ruch emigracyjny powinien dalej działać poprzez jego (Nimeriego) własną służbę wywiadowczą, Sudańską Organizację Bezpieczeństwa (SSO) (Sudanese Security Organisation) oraz że jeśli będą problemy, to trzeba kontaktować się bezpośrednio z nim.

Według raportu, dr Magarieff powiedział, że: uważa, iż Sudan i USA są jego jedynymi przyjaciółmi... i że po dalszym szkoleniu ma nadzieję na zmontowanie przeciw Libii kampanii, która przyda jego organizacji więcej wiarygodności.

Raport zawierał uwagę od źródła, że Magarieff nie określił, jaki rodzaj kampanii ma na myśli, ale podtekst był taki, że będzie to jakaś forma działań militarnych, może wewnątrz Libii.

Magarieff powiedział też, że: Libijczycy przeniknęli marokańskie służby wywiadowcze i nie jest już bezpiecznie dla niego składać tam wizyty, ani dla jego organizacji działać z Maroka.

Możliwość jakiejś drastycznej demonstracji militarnej przeciw Kadafiemu przemówiła do Caseya. Pokazałoby to, że Magarieff i jego organizacja mają siłę. Dopóki to się nie zdarzy, Casey nie będzie w stanie uzyskać zatwierdzenia prezydenckiego popierającego ten ruch. Kadafi jest zbyt mocno osadzony - miliardy w sprzęcie wojskowym od Sowietów, bezlitosne ściganie elementów opozycyjnych zarówno w Libii, jak i poza jej granicami.

Tymczasem Casey dalej pracowicie gromadził elementy informacji wywiadowczych o Kadafim i Libii - w opinii Caseya zagrożeniu dla stabilności całego regionu Afryki Północnej i Środkowego Wschodu. Na temat Kadafiego i Libii wydawano więcej ukończonych opracowań wywiadowczych - oszacowań, ocen i formalnych opracowań - niż na temat czegokolwiek innego. Libia i Kadafi nie były aż tak ważne, aby zasługiwać na tyle uwagi ze strony CIA. Niekiedy Libii poświęcano więcej uwagi niż Z'viazkowi Radzieckiemu. Do Kadafiego przydzielono liczne elementy pozyskujące informację, starając się za nim nadążyć, śledzić go, fotografować jego i jego koszary, różne wypady na pustynię, starając się odcyfrować jego pocztę dyplomatyczną i słuchać rozmów telefonicznych i innych. Brak ambasady USA w Trypolisie dodatkowo to utrudniał, ale Casey często pytał: - Co cholerny Kadafi porabia w tym tygodniu?

Zadaniem najwyższej wagi dla dyrektora Caseya było werbowanie i rozwijanie źródeł osobowych wewnątrz Związku Radzieckiego. Bili Colby zalecał to trzy lata wcześniej, tuż zanim Casey przejął stanowisko dyrektora, inni ciągle sygnalizowali tę potrzebę. Własne instynkty Caseya parły w tym kierunku. To byłoby trofeum. Chiny i Związek Radziecki były "trudnymi celami", a Rosja była trudniejsza, mniej prze-nikalna. Społeczeństwo sowieckie niemal uniemożliwiało najprostsze przejawianie prywatności, które mogłoby poswclić operatorom wywiadu na działanie i nawiązywanie kontaktów. Prawie nic nie było odporne na powszechną podejrzliwość - przypuszczalnie nie ma rozmowy telefonicznej bez podsłuchu, żadne spotkanie nie jest niewinne, żadna podróż nie jest bez obserwacji, nie ma żadnego bezpiecznego domu czy miejsca nawet wewnątrz ambasady USA.

Casey rozumiał ograniczenia. Można było uzyskać więcej informacji i dalej nie znać odpowiedzi na ważne pytania, takie jak prawdziwe zamiary Sowietów. Problem nie leżał tylko w uzyskiwaniu informacji. Gates, który teraz był szefem strony analitycznej w CIA, przekonał Caseya, że Sowietom też jest trudno zrozumieć intencje Stanów Zjednoczonych. Prawdopodobnie jakiś analityk z KGB jest teraz na Syberii, bo nie przewidział, że farmer orzeszków ziemnych wyrzuci prezydenta w 1976 roku, a inny jest tam, bo nie pomyślał, że ten farmer zostanie obalony przez hollywoodzkiego aktora i że to doprowadzi do największego pokojowego nagromadzenia wojsk w historii Stanów Zjednoczonych.

Podwaliny pod ulepszony program źródeł osobowych zostały położone wiele lat wcześniej, w latach siedemdziesiątych, program Zarządzanie poprzez cel określał wymagania do awansu. Jednym z nich było to, że oficer DO musiał dokonać werbunku źreuła osobowego, powszechnie zwanego przez oficerów DO "skórą na ścianie" (a skin on the wall). "Skóra" była kontrowersyjna, jako że werbune i za granicą często zależał od szczęścia. Oficer DO działający tajnie gd ieś w ambasadzie mógł obserwować urzędnika czy oficera wojska prze:: lata, zanim przedstawił propozycję. Zasady fachu stanowiły ogólnie, żeby w takim przypadku oficer DO sam nie przedstawiał końcowej propozycji, żeby zachować własną osłonę. Tak więc przedstawiał potencjalnego rekruta "przyjacielowi", który był oficerem CIA. Jeśli osobnik nie chciał być zwerbowany, to pierwszy oficer DO mógł wszystkiemu zaprzeczyć, udać szok i konsternację. Jeśli werbunek został przyjęty, to ten drugi oficer CIA - ten, który zrobił najmniej - uzyskał "skórę".

Casey uważał, że werbunkowi poświęcano za mało uwagi za kadencji Turnera. Wprawdzie były definitywne sukcesy, jednak ogólnie wy-

dawało się, że Turner zaakceptował przeszkody w werbunku w Związku Radzieckim. Casey wymusił sposoby obejścia problemu. Na przykład Sowieci więcej podróżują i można się z nimi skontaktować poza Związkiem Radzieckim. Casey był pewien, że ci Sowieci nienawidzą swojego rządu i ustroju. Jego zdaniem, oferta pracy dla Stanów Zjednoczonych jest wyświadczeniem komuś przysługi.

Jednym ściśle tajnym źródłem w samym wnętrzu Związku Radzieckiego był A. G. Tolkaczew, którego zwerbowano przed administracją Reagana. Tolkaczew, pracownik w moskiewskim instytucie aeronautyki, pracował z oficerem DO w Moskwie poprzez bardzo wyszukany system, aby umożliwić regularne dostarczanie ważnych tajemnic.

Byli także ci "z ulicy" (walk-ins). Casey uznał, że traktowano ich zbyt podejrzliwie. CIA musi uważać, żeby nie byli to podstawieni czy podwójni agenci, ale uważał, że drzwi każdej placówki czy obiektu są otwarte. "Uliczny" miał korzystne cechy - można było zająć się właściwą sprawą w krótkim czasie, nie były potrzebne lata gry wstępnej. Chociaż wielu "ulicznych" może okazać się bezużytecznymi lub być potencjalnymi podwójnymi agentami, Casey uważał to za zupełnie naturalne, że urzędnik sowiecki lub z bloku wschodniego chce pomóc Zachodowi.

Casey napierał ostro, podnosząc kwestię werbowania źródeł osobowych raz za razem w elitarnym dziale sowieckim DO. Dał jasno do zrozumienia, że chętny jest podejmować ryzyko. Tak, powiedział, będą błędy. Spodziewał się błędów. Spodziewał się, że niektórych Sowietów to obrazi. - Co z tego? - powiedział. - Udowadnia to, że jesteśmy czynni. - Jeżeli nie ma błędów, to nie ma wystarczającego wysiłku. Trzeba śledzić dalej każdy trop. Żadna aluzja, wskazówka, poufna informacja ani głos intuicji nie może pozostać bez zbadania, kiedy przesiewają nazwiska i akta Sowietów do ewentualnego werbunku. To jest właśnie długa, głęboko sięgająca gra z głównym przeciwnikiem. Casey chciał, żeby grać dobrze, stanowczo.

Zwiększono koordynację z FBI, które zajmowało się kontrwywiadem w Stanach Zjednoczonych. Placówki CIA opracowały listę ewentualnych rekrutów sugerowaną zachowaniem Sowietów za granicą. Jeżeli tych Sowietów - z KGB, dyplomacji itp. - później wysłano do Stanów Zjednoczonych w misji handlowej, czy do ambasady, ich nazwiska i kopie ich kartotek były przekazywane FBI. FBI z kolei dostarczało nazwisk Sowietów, którzy służyli w Stanach Zjednoczonych, a potem wyjechali na inne stanowisko za granicą, gdzie placówka CIA

mogła podjąć ślad. CIA uważała, że FBI wychodziła najlepiej na tej wymianie, bo czynniki fizyczne i psychologiczne w Stanach Zjednoczonych były najbardziej przychylne werbunkowi. FBI dokonała kilku potencjalnie ważnych werbunków z tropu podanego przez CIA.

W pierwszych latach administracji Reagana Casey był w stanie wykorzystać szczelinę w Żelaznej Kurtynie, zwłaszcza w Europie Wschodniej. Wiele uwagi poświęcano Polsce, ale w innych krajach urzędnicy więcej podróżowali. Zwiększał się ruch między Wschodem a Zachodem, pozwalając na stosunkowo łatwe i niekosztowne operacje badawcze w celu sprawdzenia, kogo można kupić albo pozyskać.

Po trzech latach Casey miał ponad dwadzieścia pięć regularnie donoszących źródeł osobowych w Związku Radzieckim lub Bloku Wschodnim. Prawie wszystkie pozyskano w jego czasach. Źródła były w wojsku, w KGB lub służbach wywiadowczych Bloku Wschodniego, sferach naukowych i innych zawodach.

Casey był szczególnie dumny z jednego z tych źródeł. Kiedy garstka oficjeli USA będących na liście BIGOT dowiedziała się o randze źródła, wywarło to na nich wielkie wrażenie.

Casey uznał, że żadne pojedyncze źródło CIA nie było tak dobre, jak sowiecki pułkownik Oleg Pienkowski. Legenda z początków lat sześćdziesiątych, Pienkowski był oficerem sowieckiej wojskowej służby wywiadowczej i przekazywał CIA tysiące stron dokumentów przez szesnaście miesięcy, zanim został aresztowany i stracony. Dostarczył krytycznego materiału dla rozpoznania sowieckiej broni na Kubie podczas kryzysu z pociskami w 1962 roku.

Udane przeniknięcia ZSRR przez Caseya nie były uważane za niezmiernie ważkie w Białym Domu, gdzie doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego - Alien, Clark i teraz McFarlane dalej zrzędzili, ponieważ nie było napływu informacji wywiadowczych bezpośrednio z Biura Politycznego. Biały Dom żądał politycznej informacji wywiadowczych, która przydałaby się prezydentowi, a tej Casey dawał niewiele. Ta obsesja Białego Domu była najpierw na punkcie danych, które pozwoliłyby prezydentowi przewyższyć Sowietów taktyką. Przywództwo prezydenta oceniano częściowo pod kątem jego zdolności obchodzenia się z Rosjanami. Informacje z wewnątrz Biura Politycznego byłyby bezcenne, a Casey ich nie posiadał. Po drugie, Biały Dom żądał informacji dla prezydenta w jego roli głównego architekta polityki zagranicznej USA. Ponownie, poufna informacja z wewnątrz, która dostarczyłaby okazji do zręcznego ruchu dyplomatycznego przeciw Sowietom mogła przynieść ogromne ko-

rzyści. Mogło pomóc nawet coś, co pozwoliłoby prezydentowi na prześcignięcie Sowietów w międzynarodowym public relations poprzez dobrze zaplanowane przemówienie - awans w dziedzinie nauki lub sprawa handlowa.

Casey uważał jednak, że CIA dostarczała najlepszej informacji w trzeciej - może ważniejszej - dziedzinie odpowiedzialności prezydenckiej. Informacja ta służyła prezydentowi w jego roli naczelnego dowódcy - była to informacja wywiadowcza wczesnego ostrzeżenia i wojskowa. Nie była doskonała, Casey zdawał sobie z tego sprawę, ale była często całościowa. Casey uważał, że dawała prezydentowi Reaganowi to, czego będzie potrzebował w razie jakiegoś większego sowieckiego ruchu wojskowego. Większość z tych informacji pochodziła od źródeł technicznych - mierzenia ruchów wojsk wzdłuż granicy przez satelity lub przechwytów z NSA. Casey obnosił swój sukces w Białym Domu i zauważył z dumą, że do tej pory Sowieci nie sprawili im większej niespodzianki, może poza zestrzeleniem koreańskiego odrzutowca rejsu 007, ale to była pomyłka, a nie plan, którego przewidzenia można by oczekiwać od CIA.

Dyrektor był gotów rozszerzać i utrzymywać źródła osobowe wewnątrz rządów przyjaznych Stanom Zjednoczonym. Było to ryzykowne, ale niezbędne, jeśli miał dać Białemu Domowi pełny, prawdziwy obraz świata.

Dobre, solidne, dobrze sprawdzone źródło osobowe, które siedziało na wszystkich zebraniach gabinetu rządu było często bardziej przydatne niż sterta dosłownych transkrypcji z elektronicznych podsłuchów na każdym zebraniu gabinetu. Człowiek, który bierze udział w podejmowaniu decyzji w kuluarach, uczestniczy w życiu społeczności, bywa na przyjęciach i zna plotki, może wiedzieć czy słowa przywódców, nawet wypowiadane na zamkniętym zebraniu czy w rozmowie telefonicznej, przedstawiają prawdziwą historię. Dobre źródło osobowe umie przesiać fakty, przeniknąć zasłony dymne, wysortować konwencjonalną mądrość. To naprawdę pożądany, cenny współpracownik - całodobowy, dyżurujący system ostrzegania.

W najbardziej niestabilnych politycznie rejonach świata -Azji, Afryce, Środkowym Wschodzie i w Ameryce Łacińskiej - obawy przywódców dostarczały sposobów na pozyskiwanie źródeł osobowych. Główną sprawą były usiłowania destabilizacji zarówno ze strony sił zewnętrznych jak i wewnętrznych. Zamachy stanu, terroryzm, nawet zabójstwa powodowały, że reżimy prawie powszechnie żądały ochrony. Oznaczało to szkolenia, przekazywanie doświadczeń, najnowocześniejszy sprzęt

- a żaden kraj nie był lepiej przygotowany do dostarczenia tej ochrony niż Stany Zjednoczone. Żadne inne ramię rządu USA nie było bardziej doświadczone w potajemnej pomocy przywódcom niż CIA.

Wszelkie starania CIA w celu wywarcia wpływu na wydarzenia za granicą definiowano jako tajną działalność, wymagającą oficjalnego zatwierdzenia prezydenckiego. W sensie technicznym, udzielanie porady szefowi państwa, służb wywiadowczych, czy komukolwiek, przez szefa placówki CIA było już poza granicą zwykłego pozyskiwania informacji. Była to "tajna działalność".

W ciągu lat wykształciła się specjalna kategoria tajnej akcji polegająca na dostarczaniu programów pomocy w sprawach bezpieczeństwa i szkolenia wywiadowczego za granicą. Programy te nie były przeznaczone do zmiany reżimu - wręcz przeciwnie, miały go zachować.

Kosztem sięgającym od 300 tysięcy dolarów do miliona dolarów CIA wysyłała zespół zaledwie trzech - czterech agentów. Zespół ten, prowadzony przez specjalną Sekcję Działań Międzynarodowych CIA, z pomocą z Biura Służb Technicznych i DO, załatwiał szkolenie i dostawę sprzętu. Szkolono osobiste siły bezpieczeństwa lub gwardię pałacową, często również służby wywiadowcze kraju lub miejscową policję. Sprzęt obejmował najlepszą broń automatyczną i krótką, zaawansowany sprzęt noktowizyjny, krótkofalówki, najbardziej zaawansowany sprzęt łącznościowy, często z możliwością kodowania; nawet helikopter (niejedno państwo bardzo cieszyło się z dostania wysokiej klasy śmigłowca), alarmy, zamki, lekkie, lecz skuteczne kamizelki kuloodporne. Przekazywano nowoczesne techniki obrony obwodowej budynku bądź pałacu, śledzenia terrorystów i zapewniania łączności ze służbą wywiadowczą i policją.

Jeden taki program potajemnej pomocy wdrożono w Maroku, gdzie CIA od lat dostarczała pomocy technicznej, szkolenia i łączności królowi Hassanowi II. (Podczas drugiej wojny światowej młody oficer wojska USA, Vernon Walters, poznał młodego księcia Hassana, który miał wtedy trzynaście lat. Przyjaźń dotrwała do okresu lat 1972-76, kiedy Walters był zastępcą dyrektora wywiadu i był uważany za oficera prowadzącego króla). Program pomocy CIA w ciągu lat pomógł utrzymać Hassana przy władzy od 1961 roku, jego dwudziestodwuletnie rządy były jednymi z najdłuższych na kontynencie afrykańskim. W zamian Hassan dał CIA i NSA praktycznie wolną rękę w kraju. W Maroku montowano duże, sekretne operacje z nowoczesnym, zaawansowanym sprzętem, było to cenne ze względu na strategiczne położenie Maroka przy Cieśninie Gibraltarskiej, umożliwiające kontrolę zachodniego wejścia do Morza Śródziemnego.

W istocie Stany Zjednoczone mówiły: Jesteśmy waszym przyjacielem i chcemy się wami opiekować. W zmiennym otoczeniu politycznym w różnych krajach, pomoc CIA mogła oznaczać przetrwanie.

Istniała jednak inna strona operacji pomocy w wywiadzie i bezpieczeństwie. Oparta była na sposobności i podejrzliwości - dwóch wymogach pracy wywiadu. Przyjaciele mogli się stać wrogami w ciągu jednego dnia albo, jak to się częściej zdarzało, przyjaźnie były zmienne i uzależnione od aktualnych narodowych interesów. Król Hassan może się zgadzać ze Stanami Zjednoczonymi co do większości spraw, ale istnieją nieuniknione sfery niezgody.

W mafii credo Ojca Chrzestnego brzmiało - trzymać przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. W agencjach wywiadu, ze zmieniającymi się przyjaciółmi i wrogami, credo brzmiało - trzymać blisko wszystkie kraje.

Zespół z CIA, zaproszony do współpracy, obecny w gabinetach, pałacu i życiu przywódcy poznawał niemało: harmonogramy, rutyny, tożsamość tych, którzy mają prawdziwe wpływy i prawdziwą informację, kaprysy i grzeszki przywódcy, jego rodzinę, doradców. Była to również okazja do umieszczenia urządzeń podsłuchowych, dostęp do linii telefonicznych, gabinetów i mieszkań. CIA znała sprzęt łącznościowy wydany siłom bezpieczeństwa i wywiadu, jak również jego dokładne wykorzystanie, częstotliwości i, w niektórych przypadkach, szyfry.

Ponad to, co być może najważniejsze, istniała okazja zwerbowania źródeł osobowych. W ciągu tygodni lub miesięcy goszczący zespół CIA lub personel placówki żył bardzo blisko z kluczowymi urzędnikami wywiadu i bezpieczeństwa. Zespół CIA miał dostęp do strażników i operatorów radiowych. Sesje szkoleniowe, dyskusje, zebrania, długie lunche, jeszcze dłuższe kolacje, to wszystko była część ochrony przywódcy, jak również szlifowania umiejętności, uczenia się obsługi sprzętu, wspólnego podejmowania ryzyka i dążenia do celu. Zwiększyła się ilość informacji z wywiadu zagranicznego i ilość współpracowników, sięgając od werbunku dobrze opłacanego agenta do nieformalnych znajomości, z którymi można było odnowić kontakt w określonej potrzebie.

Szczególnie obiecujący byli ludzie, których można było umieścić na liście płac jako wpływowych agentów lub jako "śpiochów"-ludzi, których można, gdy przyjdzie na to pora wywołać do dostarczenia określonej informacji lub wykonania określonego zadania. Często ludzie ci nie odczuwali, że zostali zwerbowani jako agenci, ponieważ CIA przyszła na prośbę przywódcy, nadając związkowi otoczkę "oficjalnego" usankcjonowania. Inni pomagali nieświadomie.

Rezultatem było wiele skutecznych penetracji, osobowe "krety" lub urządzenia elektroniczne w wielu przyjaznych krajach. Niektórzy ludzie z CIA uważali za niezmiernie niebezpieczne, operacje wywiadowcze przeznaczone nie tyle do pomocy przywódcy, ile do uzyskania informacji wywiadowczych. Niektóre operacje dawały CIA wysokiej klasy "konia trojańskiego" w kraju-gospodarzu, przekształcając bezpieczeństwo w wywiad. Casey uważał, że przestępstwem byłoby nie wykorzystanie przewagi, którą im dano, nazywał te operacje "obowiązkiem" i "biznesem". Stany Zjednoczone są narażone na niebezpieczeństwa, powiedział. Szpiegowanie za granicą nie miało żadnych standardów czy praw. Obowiązywała tylko jedna zasada: - Nie daj się złapać. A jeśli cię złapią, to się do tego nie przyznawaj.

To Casey ustalał, że każda operacja musiała być przeprowadzona inaczej, nawet kosztem pozyskiwania informacji w niektórych przypadkach, gdzie ujawnienie mogłoby narazić na niebezpieczeństwo stosunki z przyjaznym krajem-gospodarzem. Skompromitowano i zwinięto źródło CIA w Indiach; premier Indii Indira Gandhi była wściekła, że Stany Zjednoczone miały szpiega w jej rządzie. Jednak oba kraje zdecydowały, że najlepiej będzie przyciszyć tę sprawę.

Jeżeli Casey zajmował się sprawami przewidywania i zapobiegania międzynarodowym niespodziankom, musiał zaakceptować ryzyko. Może niektórzy krytycy w CIA mieli pewną rację mówiąc, że poświęca się za mało uwagi kosztom niepowodzeń lub nieudanej operacji. Ale to była właśnie mentalność, z którą Casey walczył - defensywa, nie ofensywa; ostrożność, a nie śmiałość.

Wzmocnienie władzy szefów placówek zagranicznych było następnym celem Caseya. Nic tak nie zwiększało władzy i statusu szefa placówki wewnątrz kraju oraz w Langley jak operacje wsparcia. Szefowie placówek dostawali nawet pokrytą plastikiem kartę z wykazem dostępnych usług, łącznie z ochroną głowy państwa. Kartę wręczano przywódcom, żeby mogli wybierać z menu. W terenie działało tyle 2- i 3-osobowych zespołów z działu Operacji czy Służb Technicznych, że nikt - nawet Casey - nie mógł ich wszystkich zliczyć. Niektórzy zagraniczni przywódcy byli uzależnieni, traktowali nowy sprzęt jak sposób na pozostanie przy władzy. Udane operacje dawały szefom placówek fantastyczną władzę, zwłaszcza jeżeli operacja ochrony dostarczała dobrych informacji politycznych z pałacu prezydenckiego.

Operacje te dostarczały informacji, jakiej poszukiwał aparat polityczny administracji, sekretarz stanu, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, Biały Dom.

Operacje pomocy w zabezpieczaniu i wywiadzie dawały rezultaty. Casey miał na swoim koncie dwanaście, między innymi dla:

. Prezydenta Hissena Habrego w Czadzie, byłej kolonii francuskiej na południe od Libii. Habre doszedł do władzy w zeszłym roku po otrzymaniu ukrytej pomocy paramilitarnej od CIA będącej częścią jednego z wcześniejszych zatwierdzeń Reagana, celem którego było utarcie Kadafiemu nosa. Przyjazne przywództwo w Czadzie było kluczowe do trzymania Kadafiego w ryzach.

. Prezydenta Pakistanu Mohammeda Zii. Żaden przywódca nie rządził krajem w bardziej niepewnym położeniu geograficznym, otoczony nieprzyjaznymi państwami - Iranem na zachodzie, kontrolowanym przez Sowietów Afganistanem na północy, małą częścią samego Związku Radzieckiego, równie małą granicą z Chinami i zapiekłym wrogiem - Indiami na wschodzie i południu. Szczytowym osiągnięciem była chęć prezydenta Zii pozwolenia CIA na przekazywanie przez Pakistan wsparcia paramilitarnego dla afgań-skich rebeliantów. Casey, administracja i Reagan chcieli, żeby Zia pozostał przy władzy i potrzebowali wiedzieć, co się dzieje w rządzie. Placówka CIA w Islamabadzie była jedną z największych w świecie.

. Przywódcy Liberii Samuela K Doe. Zastępca szefa gwardii przybocznej Doe'go, podpułkownik Moses Flanzamaton został agentem CIA i w końcu próbował zdobyć władzę poprzez napad z bronią maszynową na jeepa Doe'a. Doe nie został ranny, ale Flanzamaton został ujęty, przyznał się do powiązań z CIA i upiększył swoją historię, dodając sponsorowanie zamachu przez CIA. W Langley wstrzymywano oddech na kilka dni, obawiając się, że CIA zostanie niesprawiedliwie oskarżona o usiłowanie zamachu. Liberię założyli uwolnieni amerykańscy niewolnicy i była pierwszą republiką w Afryce. Flanzamaton najwyraźniej najął się do pracy dla CIA, by zrealizować własne ambicje polityczne. Został jednak stracony w tydzień po próbie zamachu i zarzuty umarły wraz z nim.

. Prezydenta Filipin Marcosa, kluczowego przyjaciela USA, który pozwalał Stanom Zjednoczonym utrzymywać bazy sił powietrznych i marynarki wojennej. Marcos miał też problemy z powstaniem komunistycznym.

. Prezydenta Sudanu Nimeriego, który utrzymywał bliskie stosunki ze Stanami Zjednoczonymi i był jeszcze jedną barierą dla Kadafiego w Afryce.

. Prezydenta Libanu Amina Gemayela. CIA pragnęła zapewnić, żeby nie został obalony lub zabity jak jego brat, Bashir Gemayel.

. Prezydenta Salwadoru Duarte'ego. Biorąc pod uwagę ogromny wysiłek w celu ukrócenia transportu broni dla lewicowych rebelian-tów w Salwadorze, niedopuszczenie lewicowców do władzy, niezbędne było, aby utrzymać Duarte'ego przy życiu i władzy.

Było jeszcze więcej - niektóre rzucające się w oczy, niektóre mniej. Ale wśród operacji wywiadowczych Caseya wspomaganie bezpieczeństwa należało do najlepszych.

Casey zdawał sobie' sprawę z tego, że musi być niestrudzonym orędownikiem tych tajnych działań i związków, nawet jeśli zysk z nich był tylko marginalny albo nie było żadnego widocznego zysku. Był to sposób na uzyskanie wejścia dla agencji, a w opinii Caseya CIA potrzebne były wejścia na całym świecie. Czy te układy mogą posunąć się za daleko? Uświadomił sobie, że tak, przynajmniej teoretycznie. Jak więc można je kontrolować? Odpowiedź Caseya była prosta: zapewni osobistą kontrolę. Po skandalach z zagranicznymi łapówkami w latach siedemdziesiątych, do ujawnienia których głównie przyczynił się Sporkin, będący wtedy w Komisji Papierów Wartościowych, Kongres zdelegalizował dawanie zapłaty lub łapówek przez amerykańskie firmy w celu uzyskania interesów za granicą. Płatności i protekcje dla zagranicznych przywódców były wyjątkami - legalnymi łapówkami, uświadomił sobie Casey. Na przykład, dbał, aby odwiedzić Zię z Pakistanu raz lub dwa razy do roku. Wkrótce miał bliższy kontakt z Zią niż wszyscy członkowie administracji Reagana. Tak więc kiedy Zia chciał wsparcia od Stanów Zjednoczonych albo po prostu potrzebował kogoś, kto by go wysłuchał - rozmawiał tylko z Caseyem.

W dodatku obecność lub manewry wojskowe USA w pewnych częściach świata były na dobrą sprawę tajnymi działaniami. Na przykład, w ciągu ostatnich kilku lat Departament Obrony przeprowadził szeroko zakrojone manewry w Hondurasie. Była to dyplomacja w stylu ka-nonierki w celu nastraszenia sąsiedniej Nikaragui i w trakcie manewrów pozostawiono w Hondurasie sprzęt oraz tymczasowe bazy i lotniska. Operacje te były traktowane jako tajne i powiadomiono komisje wywiadowcze Kongresu, jako że czysty skutek był równowartością programu tajnej pomocy dla wsparcia rządu będącego u władzy.

Operacja wspomagania bezpieczeństwa i wywiadu dla nieżyjącego prezydenta Egiptu Anwara Sadata ilustrowała zalety i wady tajnych operacji tego typu. Sadat dos^ed> do władzy w 1970 roku i dwa lata

później wyrzucił Rosjan z Egiptu. Wkrótce CIA rozpoczęła jeden z najwcześniejszych programów wspomagania bezpieczeństwa i wywiadu. Po pierwsze, Stany Zjednoczone chciały, żeby Sadat żył, ale po drugie - żądały przepływu dokładnej informacji wewnętrznej o Sadacie i o pałacowej polityce. Otrzymane dane bywały bezużyteczne, ale w CIA panowała radość z posiadania bliskich źródeł, katalogujących wybryki, ambicje i postępowanie tuzinów ministrów i wiceministrów.

Brakowało czasem adekwatnej oceny "połowu" wywiadowczego. Ilość przewyższała jakość w miarę jak wielka powódź danych wpływała do analityków. Tajna informacja wywiadowcza stała się nałogiem, niekiedy stawała się trudna do posortowania i niemożliwa do ocenienia. Im więcej wiedziała CIA, tym mniej miała. Przywódcy pokroju Sadata używali operacji jako rodzaju klina, jak gdyby dawały one im dostęp do rządu Stanów Zjednoczonych przez kuchenne drzwi, sposób na obejście normalnych dróg dyplomatycznych przez kontaktowanie się z CIA, starając się o specjalną informację, protekcję, nawet pieniądze.

Sadat traktował czasem samego DCI jak oficera prowadzącego sprawę. William Colby zaczynał swój pamiętnik pod tytułem Honorowi ludzie opisem wyjazdu na Florydę w 1975 roku na protokolarne spotkanie z goszczącym tam prezydentem Egiptu Anwarem Sadatem. Czekał bez końca tego popołudnia, spędził noc siedząc w samochodzie przed tymczasową rezydencją Sadata i nie zobaczył go ani na chwilę. Sadat natomiast udzielił wywiadu Barbarze Walter;*. Colby wzmiankował o tym incydencie, poniewf żr ył to weekend, kiedy został zwolniony z pracy przez j^.ez;denia Forda. Nie jechał z Waszyngtonu tylko dla "protokołu", czy żeby "złożyć uszanowanie". Nawet łagodny i skromny Colby nie spędziłby nocy w samochodzie, gdyby związek nie był dużej wagi. Ogólnie mówiąc, Sadat był cennym współpracownikiem wywiadu, nie bezpośrednio opłacanym przez CIA, nie będącym w żadnym sensie pod jej kontrolą, ale w swojej definicji wzajemnych interesów otworzył swój kraj dla CIA. Szło to w dużym stopniu w obu kierunkach, ale było niebezpieczne dla obydwu stron.

Niektórzy bardzo doświadczeni urzędnicy CIA byli sceptyczni co do związku z Sadatem, wnioskując, że stosuje metodę: sprawić, żeby wszyscy myśleli, że jest ich własnością. Pod pewnymi względami sprzedał 110 procent siebie głównym graczom. Stany Zjednoczone i CIA myślały, że jest ich własnością; tak też myślały inne państwa arabskie, a po Camp David Izraelczycy czasem też tak sądzili. W taki właśnie sposób Sadat trzymał wszystko w garści. Być może ta taktyka sprzyjała jego izolacji od własnego narodu. Dzień zapłaty nadszedł w czasie spokoju:

ochrona i zabezpieczenia, które działały tak długo, zawiodły. Jego za*-bicie podczas publicznej parady 6 października 1981 roku zakończyło jeden z najważniejszych związków wywiadowczych CIA.

Istniał jeszcze jeden kluczowy obszar w uzyskiwaniu ważnych informacji wywiadowczych, który, jak uważał Casey, dawał wiele dobrego materiału, szczególnie w dziedzinie politycznej informacji wywiadowczej. Casey skorzystał na sporze, który powstał i który zażegnano w okresie kadencji Cartera w 1978 roku, w tym czasie CIA i NSA prowadziły stosunkowo niezależne i często zazębiające się operacje inwigilacji sygnałów. W CIA była elitarna grupa zwana "Sekcją D", jej personel liczył prawie sto osób. NSA przechwytywała sygnały łączności z eteru, a ludzie z Sekcji D umieszczali telefoniczne lub pokojowe urządzenia podsłuchowe. Skacząc z kraju do kraju, z jednej ambasady USA do drugiej, Sekcja D wykonywała część ryzykownych włamań do biur obcych rządów za granicą, w celu umieszczenia urządzeń podsłuchowych.

W 1978 roku konkurencja między CIA a NSA wymykała się spod kontroli. W odpowiedzi komisje nadzorcze Kongresu odcięły finansowanie uzyskiwania informacji z sygnałów przez CIA, co wymusiło połączenie sił CIA i NSA w ambasadach.

Do końca 1983 roku połączone grupy NSA i CIA pracowały już w jednej trzeciej ambasad USA za granicą. Zespoły, często składające się z zaledwie dwóch czy trzech ludzi, były wysoce tajne, wysoce podzielone, łącząc doświadczenie techniczne personelu NSA i umiejętności CIA. Zespoły te, nazywane Elementami Specjalnego Pozyskiwania lub Punktami Specjalnego Pozyskiwania (Special Collection Elements, Special Collection Sites) przynosiły świetną informację, zwłaszcza gdy ambasada USA była wysoko położona lub była usytuowana blisko ministerstw spraw zagranicznych lub obrony czy innych biur, rezydencji w kraju-gospodarzu. Szefa punktu wybierano albo z NSA, albo z CIA w zależności od misji i celów. Te Punkty Specjalnego Pozyskiwania były szczególnie skuteczne w krajach Europy Wschodniej.

Jednak kluczem do sukcesu była zaawansowana technologia. CIA i NSA opracowały technologie, które kraje-gospodarze ledwie mogły sobie wyobrazić. Elektroniczne podsłuchiwanie daleko wyprzedzało filmy i powieści szpiegowskie: można było założyć podsłuch na liniach telefonicznych i w pokojach bez fizycznej interwencji czy połączenia. Rozmowy w pokojach można było odbierać z okien poprzez elektro-

niczny pomiar wibracji szyby okiennej za pomocą małego, widocznego promienia. Promień ten, wysłany z nadajnika położonego dziesiątki metrów od okna, odbijał się od okna pod kątem ostrym i był odbierany i wzmacniany przez stację odbiorczą dziesiątki metrów stamtąd. Pod koniec lat siedemdziesiątych amerykańskie agencje wywiadowcze odkryły, że standardowy mikrofon z odłożonej słuchawki na widełkach transmituje przez kable telefoniczne małe impulsy, które można wyizolować i przekształcić w dźwięki. Przy dostępie do linii telefonicznych i wysokiej klasy sprzęcie mikrofon w telefonie w każdym pokoju stawał się potencjalnym urządzeniem podsłuchowym.

Specjalne punkty CIA i NSA w ambasadach amerykańskich dostarczały coraz lepszych informacji, nie tylko dlatego, że polepszano technologię i miniaturyzację, ale również dlatego, że Casey nie dawał spokoju i żądał wciąż więcej.

- Dlaczego nie mamy kontroli nad tym facetem? - pytał. Żądał odpowiedzi i z reguły nie zapominał, iż zadał pytanie. Przez lata stało się jasne, że jedyną odpowiedzią do przyjęcia było uzyskanie kontroli.

Częścią problemu Caseya było zarządzanie olbrzymią biurokracją. Szybko przeczytał popularną książkę W poszukiwaniu doskonałości: lekcje od najlepiej prowadzonych firm w Ameryce. Duże wrażenie zrobiło na nim przesłanie aprobujące działanie, przedsiębiorczość i prostotę. Chciał zrobić to wszystko, żeby ulepszyć CIA. Zwoływał zebrania, nalegał, aby każdy oddział przedkładał pomysły, co zrobić, żeby było lepiej, żeby pracownicy byli bardziej zadowoleni. Przedłożono około ośmiuset pomysłów. W czasie choroby przeczytał w domu każdy z nich i podyktował swoje wnioski. W lutym 1984 roku opublikowano i rozprowadzono 1-stronicowe "Credo" CIA z dziewięcioma punktami, każdy zaczynający się od "My...", dając do zrozumienia, że CIA pracuje i tworzy dla prezydenta.

Według "Credo" Caseya, cele są następujące: "(...) terminowość i wysoka jakość, obiektywna i bezstronna gotowość rzucenia wyzwania konwencjonalnym mądrościom (...). Prawość, moralność i honor według ducha i litery naszego prawa i konstytucji (...). Amerykańskie wartości, bezpieczeństwo i interes narodowy (...), poufność... niezawodna lojalność dla siebie i naszego wspólnego celu (...), inicjatywa, zobowiązanie do doskonałości i skłonność do działania".

"Credo" wywołało w całej agencji niemało wymuszonych uśmiechów i dowcipów.

Z początkiem 1984 roku Clarridge przypominał Caseyowi, że będą potrzebowali więcej niż te 24 miliony dolarów udostępnione przez Kongres. Taak, Casey wiedział. Walczyli z jedną ręką związaną za plecami - tak jak chciał Kongres. Było to absurdalne: 24 miliony dolarów to mniej niż koszt nowoczesnego odrzutowca. Casey sądził, że Clarridge wykonał świetną robotę, utrzymując w terenie armię contra liczącą ponad 10 tysięcy ludzi, uruchamiając minowanie -wszystko przy skromnym budżecie. Teraz Casey może być zmuszony do proszenia o dodatkowy przydział w środku roku obrachunkowego, coś w granicach następnych 21 milionów dolarów. Będzie to upokarzające i trudne, zwłaszcza przy nadchodzącej kampanii prezydenckiej. Sondaże wykazywały, że większość Amerykanów obawiała się wojny środkowoamerykańskiej i kalkulacje polityczne w Białym Domu były proste: trzymać Nikaraguę i CIA z dala od nagłówków.

Casey potrzebował drogi na skróty. Czy jest jakiś sposób obejścia cyklu zebrań i konferowania, debat i przecieków, który miał miejsce w przeszłości? Chciał nowych pomysłów. Czy jest sposób na pokonanie Kongresu - za pomocą jego własnych przepisów?

Prawie pięćdziesiąt lat temu Casey nauczył się, że do przepisów można się bezmyślnie stosować lub interpretować je z wyobraźnią. Był rok 1937, środek Wielkiego Kryzysu, wtedy był 24-letnim absolwentem wydziału prawa. Ciężko było znaleźć pracę. Casey znalazł zatrudnienie w Instytucie Badań Podatkowych Ameryki w Nowym Jorku. Za 25 dolarów tygodniowo musiał uważnie czytać legislację Nowego Ładu i wydawać sprawozdania, które ją wyjaśniały i podsumowywały. Biznesmeni, liderzy amerykańskiego przemysłu ani nie rozumieli, ani nie przyjmowali chętnie wysiłków Franklina D. Roosevelta. Biznesmeni nie chcieli komentarzy ani pochwał, ani krytyki. Chcieli natomiast wiedzieć, co zrobić, by przestrzegać prawa w możliwie minimalnym stopniu: jak obejść nowe programy Roosevelta i Kongresu? Casey był w tym dobry.

Casey twierdził teraz, że chce czegoś z wyobraźnią. - Nie mam zamiaru naruszać prawa jeśli można je obejść - stwierdził. Żądał tego minimum przestrzegania prawa, które ochroni jego i agencję, ale doprowadzi do zwiększenia puli pieniędzy dla contras. Przez ostatnie kilka miesięcy obserwował z niejakim zdumieniem, jak Kongres był manipulowany od wewnątrz przez jednego z kongresmenów. Była to przedmiotowa lekcja.

Jednocześnie z ciężko zdobytymi 24 milionami dla contras CIA zażądała około 30 milionów na program tajnego wspomagania ruchu oporu w Afganistanie. Wtedy kongresmen, nawet nie będący w Komisji ds.

Wywiadu Izby, praktycznie sam sprawił, że do programu afgańskiego dodano następne 40 milionów.

Kongresmen ten, Charles Wilson, był wysokim, wytwornym, poufałym teksańskim demokratą, mówiącym bez ogródek. W ciągu ostatniego roku Wilson udał się trzy razy do Pakistanu, gdzie prowadzono tajny program afgański. Przeszedł wraz z rebeliantami granicę do kontrolowanego przez Sowietów Afganistanu. Dla Wilsona była to właściwa wojna we właściwym czasie. Doszedł do wniosku, że 30 milionów dolarów to pestka. W czasie ostatniego wyjazdu do Pakistanu Wilson dowiedział się, że problemem dla rebeliantów były sowieckie helikoptery dominujące nad przestrzenią powietrzną.

Wilson zaczął naciskać, żeby przekazać rebeliantom zaawansowaną broń przeciwlotniczą. Twierdząc, że jest to pomysł prezydenta Pakistanu Zii, Wilson zaproponował technologicznie zaawansowane, szybkostrzelne działa Oerlikon produkcji szwajcarskiej. Normalnie Casey przywołałby do porządku kongresmena, który próbuje na małą skalę zarządzać interesami agencji. Wilson jednak zrobił z tego krucjatę i znalazł sposoby w przepisach Kongresu. Komisja ds. Wywiadu Izby była tak zwaną komisją "autoryzującą", ale w złożonych, tajemniczych podziałach władzy Kongresu "autoryzacja" była zaledwie pierwszym krokiem. Istniał system dwupoziomowy. Faktyczne pieniądze, które zatwierdzono musiały być formalnie przeznaczone. Od tego była Komisja Przeznaczeń Izby, gdzie Charlie Wilson miał mandat. Kiedy komisja ta zebrała się w celu omówienia budżetu Departamentu Obrony, Wilson powiedział, że chce tylko jednego - pieniędzy dla afgańskich rebeliantów, dzielnych bojowników o wolność. Pomimo że Komisja ds. Wywiadu nie zatwierdziła tych pieniędzy - on chciał, żeby były wyasygnowane. Opowiedział, jak podczas jednej z podróży podszedł do niego 11-letni chłopiec - Afgańczyk i powiedział, żeby nie zabijać wszystkich Rosjan, chciał, aby oszczędzono jednego, żeby mógł go sam zabić gdy urośnie. Koledzy Wilsona byli wzruszeni nie tyle jego przemowami, ile jego nieugiętością.

- Ile chce więcej?

Wilson powiedział, że 40 milionów, wypowiadając pierwszą liczbę, która mu przyszła do głowy.

Jako że komisja zajmowała się budżetem obrony wynoszącym blisko 280 miliardów dolarów, te 40 milionów było niezauważalnym ułamkiem. To tak, jak wydanie l dolara z 7 tysięcy. Wilson powiedział, że będzie chętny głosować przychylnie w innych sprawach, popierając tych, którzy będą pozytywnie nastawieni do tych 40 milionów. Wygrał.

Następnie Wilsona przydzielono do komisji konferencyjnej między Senatem a Izbą rozważającej cały budżet federalny. Jego wpływ był jeszcze większy. Ponownie zwyciężył.

Nagle Casey miał dodatkowe 40 milionów na operację afgańską.; Pieniądze miały przyjść z budżetu Pentagonu i urzędnicy Obrony podnieśli rejwach w administracji. Pentagon rozprowadził tajne opracowanie - twierdzące, że działo przeciwlotnicze Oerlikon jest nieodpowiednią bronią do wojny partyzanckiej. Specjalna, kosztowna amunicja zdolna przebić opancerzenie jest najwyższej klasy, działo wymaga starannej konserwacji i nie przetrzyma wyboistej drogi do przełęczy Chajber. Ale Wilson, absolwent Akademii Marynarki Wojennej, był przyjacielem Pentagonu i Pentagon ustąpił.

Administracja przekazała obu Komisjom ds. Wywiadu ściśle tajne pismo poprzez dyrektora budżetu Davida Stockmana z prośbą o "zatwierdzenie" 40 milionów dolarów. Goldwater był rozwścieczony próbą obejścia jego komisji i odwrócenia normalnej procedury Kongresu, polegającej na zatwierdzeniu i wyasygnowaniu. Była to kwestia władzy. Jeżeli Komisja ds. Wywiadu nie kontroluje tajnych operacji przez zatwierdzanie finansowania, to równie dobrze może nie istnieć.

Wilson nadal prowadził kampanię. Przesiadywał w biurach Komisji ds. Wywiadu Izby i ostro naciskał. Znalazł sposób wykorzystania kontrowersyjnej operacji nikaraguańskiej z pożytkiem dla siebie. Wielu jego kolegów w Izbie sprzeciwiających się działaniom w Nikaragui chciało wykazać, że nie są łagodni, jeśli chodzi o ekspansję sowiecką. Operacja afgańską, tak jak ją przedstawiał Wilson, była idealnym narzędziem do udowodnienia tego. Wśród niektórych demokratów Nikaragua była "złą" wojną, oblężony Afganistan - "dobrą" Wojną.

John McMahon wtrącił się do dyskusji ze ściśle tajnym pismem popierającym podwyżkę o 40 milionów i działo Oerlikon. Był zastępcą dyrektora ds. operacji w czasie Administracji Cartera, kiedy rozpoczęto operację (Casey nazywał McMahona "ojcem" operacji afgańskiej). McMahon był zwykle sceptykiem co do tajnych działań, ale przekonało go jednogłośne poparcie Kongresu dla Afganistanu. Jego opinia pomogła w odwróceniu prądu i zarówno Komisja Senacka jak i Izba wyraziła aprobatę.

Wilson powiedział urzędnikom CIA w DO, że są zbyt nieśmiali, powinni byli sami poprosić o więcej pieniędzy.

Dla Caseya była to gratka. 40 milionów nie tylko było zastrzykiem dla programu afgańskiego, ale udowodniło, że Kongres może popierać, a nawet wyprzedzać administrację w sferze tajnych działań. Casey pochwalał zdecydowanie w dążeniu do celu, które było tak samo waż-

ne jak pieniądze czy nowa broń. CIA nie znała Oerlikona, uzyskano jeden do testowania i przewidywano kupno dziewięciu. Potrwa miesiące, może ponad rok, zanim znajdą się na terenie Afganistanu, ale teraz CIA miała psychologiczny rozpęd. Casey zastanawiał się, czy nie można by ukierunkować go na Nikaraguę, chociaż wydawało się, że w miarę, jak rosło poparcie dla Afganistanu, malało ono dla Nikaragui. Jednak prawdziwa lekcja tkwiła w metodzie Wilsona. Wyrolował cały system - DO, McMahona, samego Caseya, administrację, Izbę i Senat.

ROZDZIAŁ 16

Asystent sekretarza stanu, Tony Motley, chciał uzyskać fundusze na operację nikaraguańską, na którą zaczynało brakować pieniędzy. Senator z Alaski, Ted Stevens - mentor Motleya - przewodniczył senackiej podkomisji ds. alokacji na obronę. Zamiast mieć do czynienia z Komisją ds. Wywiadu Goldwatera (komisją zatwierdzającą), Motley chciał spróbować od końca, tak jak to zrobił Wilson. Kogo obchodzi Komisja ds. Wywiadu, argumentował Motley, gdy administracja może dokonywać transakcji bezpośrednio w prawdziwym świecie - z komisją przeznaczeń, która zajmuje się pieniędzmi. Tak więc Motłey zaniósł Ste-vensowi prośbę o 21 milionów dolarów i wyjaśnił, że istnieje prawdopodobnie tylko jedna szansa na pięć, że uda się ją tędy przemycić.

Stevens zgodził się spróbować.

Zanim można było uczynić pierwszy krok, dowiedział się o tym Goldwater. Cholerna administracja - powiedział -jest sama sobie najgorszym wrogiem. Jest to bezmyślny, gruboskórny czyn, przeciwny starym regułom i zwyczajom w Senacie. Człowiek od stosunków z Kongresem w CIA, Clair George powiedział, że to wszystko robota Tony^go Motleya i że Biały Dom o tym nie wie.

Niemniej jednak 12 marca 1984 roku Goldwater i Moynihan napisali tajny list bezpośrednio do prezydenta protestując przeciwko naruszaniu protokołu Senatu. Kopię listu przekazano Caseyowi. Sekretarz stanu George Shultz przeprosił Goldwatera.

Sprowadziło to Goldwatera z powrotem na stronę administracji i późnym wieczorem w czwartek 4 kwietnia był na forum Senatu próbując zdobyć dla Caseya 21 milionów. Był wczesny wieczór; Goldwater, nadal cierpiący na dolegliwość bioder po operacjach, zażył skuteczne

leki. Miał 75 lat, był dwa lata starszy od Reagana, ale jak zawsze gotów do walki. Serwując standardowe slogany proadministracyjne, Gol-dwater zrugał swoich kolegów za wtrącanie się Kongresu do wysiłków prezydenta w celu obrony Bezpieczeństwa Narodowego.

Gdy Goldwater mówił, senator Biden, jeden z krytyków Caseya w Komisji ds. Wywiadu, przy swoim małym biurku czytał tajne memorandum przygotowane przez członka Sztabu Komisji. Memorandum twierdziło, że CIA odgrywała bezpośrednią rolę w rozmieszczeniu podwodnych min w trzech portach Nikaragui. Według noty, wszystko to wykonali jednostronnie kontrolowani współpracownicy latynoscy - UCLA. Biden był zaskoczony. Nie wiedział o tym, ale możliwe, że opuścił przesłuchanie lub zebranie informacyjne. Wstał więc i zaniósł notę do współczłonka Komisji ds. Wywiadu, republikanina Billa Cohena.

Cohen czytał uważnie. Nota dawała do zrozumienia, że CIA zaplanowała, rozkazała i wykonała minowanie portów. To nie była kwestia wsparcia czy dostaw - to było bezpośrednie działanie. Minowanie nie jest pograniczną tajną działalnością. To krok dalej niż atak na lotnisko w Managui pewnego pamiętnego dnia. Minowanie to agresja. Paskudztwo całej tej operacji stało się wyraźniejsze niż kiedykolwiek, pomyślał Cohen.

Podszedł do Goldwatera i wręczył mu notę.

- Barry, co to, kurwa, jest? - zapytał ostro Cohen. - Czy to prawda? Dlaczego mnie nie powiadomiono?

Goldwater, zły i zaskoczony, poprosił o pozwolenie wystąpienia i zaczął czytać tajną notę kolegom. Dyrektor sztabu Goldwvatera Rób Simmons, podbiegł do Cohena, żądając: - Weź go, każ mu zejść, nie

pozwól mu tego czytać.

Jednym z koszmarów Simmonsa było to, że Goldwater czy inny senator może wystąpić na forum z drażliwą, tajną informacją, dając Ca-seyowi i CIA powód by zmniejszyć napływ informacji i napiętnować komisję jako niegodną zaufania.

Cohen nie zrobił wystarczająco szybkiego ruchu i Simmons sam śmignął przez pokój, prawie wyrwał mu notę z rąk.

Goldwater i Simmons spojrzeli na siebie. Minowanie? Dlaczego im nie powiedziano? Jeżeli ktokolwiek, to oni właśnie muszą wiedzieć. Czy było to coś, co Casey przekazał osobiście Goldwaterowi? Ten ostatni powiedział, że nie. Simmons twierdził, że też nie miał o tym pojęcia. W ciągu ostatnich paru lat oni uratowali ten tajny program kilka razy. Dlaczego nic im nie mówiono?

- Złap Billa Caseya - powiedział Goldwater - i dcwiedz się, co się,

kurwa, dzieje.

Simmons kazał wyciąć czytanie Goldwatera z Diariusza Kongresowego. Niemniej jednak David Rogers, reporter z Wall Street Journal zamieścił wzmiankę w gazecie następnego dnia, choć sprawozdanie było nieco niedopowiedziane: Rola USA w minowaniu portów Nikaragui jest większa niż początkowo myślano.

Simmons spędził następny dzień próbując dodzwonić się do Johna McMahona.

- Byłem zajęty - powiedział McMahon, kiedy Simmons wreszcie się do niego dostał.

- Wiedział pan o tym? - zapytał Simmons zimno.

McMahon robił uniki, ale powiedział, że Casey mówił coś członkom komisji przy którymś śniadaniu w CIA.

Informacja powoli dochodziła do Senackiej Komisji. Około siedemdziesięciu pięciu, tak zwanych "fajerwerkowych" min, umieszczonych zostało na dnie trzech portów w Nikaragui. Wiele z tych min domowej roboty posiadało do 150 kilogramów ładunku wybuchowego C-4. Wielu marynarzy handlowych i rybaków było rannych, jeden zginął. Przed zaminowaniem Nikaragua otrzymywała większość ropy naftowej z Meksyku i Europy. Teraz Sowieci stali się głównymi dostawcami ropy, dostarczając około 80 procent. Tak więc, obliczył Simmons, pierwszym bezpośrednim skutkiem zaminowania było wepchnięcie Nikaragui dalej w objęcia Związku Radzieckiego.

Z czasów, kiedy był oficerem DO, Simmons pamiętał zwrot, jakiego używali prawdziwi ryzykanci na określenie takiego sposobu nękania "Siknijmy na nich trochę". Minowanie było jak operacje CIA prowadzone z Miami przeciwko Kubie w latach sześćdziesiątych. CIA stała się straszydłem i to pomogło Castro w uzyskaniu totalnej kontroli nad ludnością.

- Wie pan - Goldwater powiedział Simmonsowi - czułem się jak głupek. Wprowadziłem moich kolegów w błąd. - Komisja istniała po to, żeby zapobiec takim niespodziankom - Goldwater uważał, że zawiódł. - Miny, zagrażają neutralnemu ruchowi morskiemu. Został trafiony statek brytyjski. Można sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby statek amerykański trafił na brytyjską minę potajemnie położoną w jakimś porcie - Goldwater potrząsnął głową. - Niech pan powie Case-yowi, że jest sam. Ja już dość nawyciągałem się jego kasztanów z ognia.

Goldwater wyjechał na weekend na farmę Quinnow na Wschodnim Wybrzeżu Maryland. Stała się ona jego regularnym zaciszem, gdzie zajmował się różnymi pracami elektronicznymi - naprawą anteny telewizyjnej czy podłączeniem głośników do radia. Był piękny, wiosenny

11 - VEIL - Tajne wojny CIA

r

dzień, ale Goldwater nie mógł pozbyć się uczucia zdrady. Po prostu wprawiło go to w osłupienie. Najwyraźniej administracja i Casey nie mieli do niego zaufania.

Goldwater nosił przy sobie mały dyktafon kasetowy, który regularnie wypełniał notatkami, pomysłami i listami. Wciskając guzik "nagrywanie", zaczął list do Caseya: Drogi Billu:

...Starałem się wymyślić, jak mogę najłatwiej przekazać ci co czuję dowiedziawszy się, że prezydent zatwierdził zaminowanie niektórych portów w Ameryce Środkowej. Sprowadza się to do jednego, małego, prostego zwrotu: Jestem wkurzonyl

Goldwater kazał wysłać list do Caseya.

Casey zadzwonił do Quinna. - Nie pojmuję, dlaczego jest taki zaniepokojony - powiedział Casey. - Jest tak doświadczony.

Quinn przypomniał Caseyowi, że Goldwater równie prędko stygł, jak się rozpalał. Casey też był wkurzony, też czuł się między młotem a kowadłem, tym razem między Białym Domem, Departamentem Stanu, który żądał czegoś więcej w Nikaragui a Kongresem, który chciał mniejszego zaangażowania.

Biały Dom zapytał Caseya, czy nie ma jakiegoś sposobu na przepływ pieniędzy z innych operacji CIA lub "wolnych środków" do operacji w Nikaragui. Czy CIA nie może po prostu sięgnąć do 50-milionowe-go funduszu na wypadki specjalne? Czy to nie jest jego cel?

Fundusz na wypadki specjalne przeznaczony był na operacje w nagłej potrzebie lub na użytek w czasie, kiedy Kongres nie miał sesji. Casey wiedział, że byłby to dla niego sądny dzień, jeżeli wziąłby choć jeden grosz na Nikaraguę. Poza tym McMahon, radca Sporkin i inni w DO gwałtownie negowali wszystko, co mogłoby dać pozory przeciwstawiania się woli Kongresu. Surowo przestrzegano przed wszelkimi próbami obejścia litery prawa lub ducha władzy Kongresu.

Casey myślał, że minowanie było wymarzoną operacją - rezultaty bez prawdziwego przelewu krwi. Teraz wyglądało na to, że jedyną krwią będzie jego własna. Doniesienia wykazywały, że miny działają. Właśnie niedawno siedem statków trafiło na miny w Corinto, największym porcie Nikaragui. Bawełna była ułożona tam w sterty wysokie na dwa piętra, czekała na statki chętne zaryzykować wejście do portu. Gromadziła się także kawa ziarnista i trzcina cukrowa, dwa inne nikaraguańskie towary eksportowe. W Nikaragui mówiło się o dewastacji gospodarki.

Gazety szeroko donosiły o minowaniu i jego wpływie. Opublikowano oświadczenia sandinistów obarczające Stany Zjednoczone odpowiedzialnością. Dlaczego więc Senat był zaskoczony? Casey i jego pomoc-

nicy przejrzeli transkrypcje poprzednich ściśle tajnych prezentacji dla Senackiej Komisji. Tam, wyraźnie było napisane wszystko, czego potrzebował - świetne, graficzne usprawiedliwienie.

Miesiąc wcześniej, 8 marca 1984 r. Casey powiedział komisji w pełnym składzie: - Umieszczono miny magnetyczne w porcie Corinto po stronie Pacyfiku i w porcie El Bluff od strony Atlantyku, jak również w terminalu naftowym w Puerto Sandino. - Potem, pięć dni później, Casey powtórzył to zdanie, pomijając tylko wyraz "magnetyczne", ponieważ niektóre miny uruchamiał dźwięk statku przepływającego powyżej.

To nie była nieprzemyślana wypowiedź. Oświadczył to, a członkowie komisji nie mieli żadnych pytań. Jeżeli nikt nie zrozumiał, to był to ich problem. Casey poszedł zobaczyć się z Budem McFarlane'em w Białym Domu, gdzie minowanie było postrzegane obecnie jako pomyłka, zwłaszcza przez Jima Bakera. W zasadzie nikt nie był przeciwny minowaniu, kiedy je zatwierdzano. Obecnie problemem było tylko: dlaczego nie można było utrzymać tego w tajemnicy.

Dla McFarlana Casey był jedną z mocnych, niezależnych sił, którą on musfał koordynować. Casey miał osobną, dobrze określoną agendę i mandat nadany mu przez prezydenta. Jednak niekiedy, zwłaszcza przy kompromisach z Kongresem, Casey potrafił być problemem. Mc-Farlane, który pracował n3~Wzgórzu od ki .ic. lat, uznał za samoni-szczycielskie to, że Casey nie chciał się zga zać z komisjami ds. wywiadu - co było oczywiście przyczyną ostatrTego zamieszania.

Ale tym razem Casey zacytował zapisy swoich zeznań z 8 i 13 marca, ciskając egzemplarze zeznań przed doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego. Co jeszcze ma zrobić? Tyrada Goldwatera miała miejsce, ponieważ senator był zmęczony albo zażył za dużo leków, albo jedno i drugie.

McFarlane wydawał się być przekonany.

We wtorek 10 kwietnia 1984 r. Casey dokonał szczegółowej prezentacji grupie senator^'/.Me będących w Komisji ds. Wywiadu, wyjaśniając, jak i kiedy poinformował komisję. Spędził na Wzgórzu sto godzin, składając zeznania. Jak zawsze, powiedział, odpowiadaliśmy na każde pytanie, które mogła zadać komisja czy poszczególni senatorzy. Ogólnie, minowanie nie było taką ważną czy integralną częścią tajnej operacji. Cały ten rejwach jest niepotrzebny.

Niektórzy senatorzy krytykowali ślepą naturę operacji minowej. Mówiąc o minie, która wybuchła pod statkiem brytyjskim, jeden sena-

tor zapytał: - Co robiliśmy, nękając naszego najbliższego sojusznika? Inną minę zdetonował statek sowiecki. Czy Casey chce zacząć trzecią wojnę światową? Jak zareagowałyby Stany Zjednoczone, gdyby amerykański statek handlowy wpadł na pole minowe położone przez KGB? Casey poszedł do Komisji ds. Wywiadu. Z reakcji, zwłaszcza wśród republikanów, jasno wynikało, że nastąpiło bardzo poważne załamanie porozumienia. Choć Casey to powiedział, nikt nie usłyszał ani nie

pojął.

Senator David Durenberger, republikanin z Minnesoty, nie dowierzał. Wydawało mu się, że DCI mówi, że Stany Zjednoczone dokonały aktu agresji dla hecy. Cohen jeszcze się burzył. W logice była dziura. Casey mówił, że miny były skonstruowane tak, aby spowodować mało szkód, ale minowanie było aktem wojny. Po co podejmować takie ryzyko, jeżeli nie ma to żadnej wartości militarnej czy strategicznej? Minowanie postrzegano jako eskalację dwuznacznej i niejasnej polityki. Kiedy odwołuje się tajną wojnę? Zastanawiał się Cohen. W którym momencie tajne działanie staje się po prostu wojną? Komisja istnieje po to, żeby być ściśle tajną płytą rezonansową; jeżeli nowa operacja przeszła przez nią bez ostrego sprzeciwu, to prawdopodobnie będzie tolerowana przez opinię publiczną. Komisja mogła ostrzec Caseya przed

minowaniem.

Wallop był jednym z niewielu senatorów po stronie Caseya. Krytykując minowanie jako półśrodek, powiedział, że można równie dobrze wysadzić w powietrze wszystko i wszystkich w Nikaragui. Kilku liberalnych demokratów zasugerowało, że jedynym wyjściem byłoby odtajnić cały program contra. Sugerowali, że poprą taki ruch. Wallop śmiał się. Uważał, że mówią to tylko na tajnym, zamkniętym przesłuchaniu. Niektórzy demokraci zaczęli mówić publicznie, że następnym krokiem będzie wysłanie wojsk. Kilka doniesień prasowych sugerowało, że takie plany są rozważane. Wobec tego Casey, Shultz, Weinber-ger i McFarlane wydali nadzwyczajne publiczne oświadczenie podpisane wszystkimi czterema nazwiskami, mówiąc m.in.: Oświadczamy stanowczo, że nie rozważaliśmy ani nie opracowaliśmy planów wykorzystanie sił militarnych USA do najazdu na Nikaraguę, ani na żaden inny kraj Ameryki Środkowej.

Było za późno. Senat, ogarnięty gorączką antywojenną, dostarczył sensacji tego samego wieczoru, kiedy wydano oświadczenie. Na forum Senatu Goldwater powiedział tonem sugerującym, iż Casey strzela też do przyjaciół, że z Diariusza Kongresowego wykreślono jego uwagi, po raz pierwszy od prawie trzydziestu lat służby w Senacie.

- Zmuszony jestem przeprosić członków mojej komisji, ponieważ nie znałem faktów w tej sprawie - powiedział Goldwater - i przepraszam wszystkich członków Senatu z tego samego powodu.

Jasne było, że przekroczono pewną granicę moralną, wydobyto jakiś wstrętny grzech. Istnieje cienka linia podziału między tym, co jest do przyjęcia a tym, co nie jest. Minowanie było nie do przyjęcia. Debata stawiała pytanie: czy my, jako naród nie mamy żadnego poczucia przyzwoitości? Było to prawie tak, jakby minowanie było czynem "narodowym", jakby było oznaką narodowego charakteru. Minowanie było podstępne, było podejrzaną próbą, podobną do umieszczenia bomby w restauracji - pułapka na niewinne i niczego nie podejrzewające osoby. Dezaprobata Goldwatera wyolbrzymiała problem. Górował jako arbiter siły i zdrowego rozsądku. Na osobności nazwał minowanie: "najgłupszym pieprzonym pomysłem, o jakim kiedykolwiek słyszał".

Senator Edward Kennedy przedstawił niezobowiązującą uchwałę potępiającą minowanie i ogłaszającą, że nie można wydawać żadnych pieniędzy na "planowanie, kierowanie, lub wspieranie minowania portów lub wód terytorialnych Nikaragui."

Uchwała przeszła 84 glosami do 12.

Casey nie mógł uwierzyć, że kontrolowany przez republikanów Senat mógł zrobić coś takiego. Senatorzy mogli się nie zgadzać, ale to była polityka kraju - zatwierdzona przez prezydenta i wykonywana przez CIA po właściwym powiadomieniu Kongresu. Głosowanie nie było odrzuceniem - to było samoupokorzenie.

Na uroczystej kolacji na cześć prezydenta Republiki Dominiki prezydent Reagan powiedział o głosowaniu: - Jeżeli nie jest zobowiązujące, to jestem w stanie się z tym pogodzić. Sądzę, że podniesiono wielką histerię na temat tego wszystkiego. Nie idziemy na wojnę.

List Goldwatera do Caseya przeciekł z senatu i został nadany i wydrukowany w całości, bez skreśleń.

Następnego dnia, 11 kwietnia 1984 roku senator Leahy zaprosił na drinka dwóch pomocników w swoim ustronnym gabinecie. Był to mały, jaskiniowaty pokój, niegdyś używany przez Daniela Webstera. Leahy był zadowolony. Uważał, że minowanie ujawniło bankructwo całej tajnej operacji. Ponadto, powiedział, że wie na pewno, iż Casey nie stara się oszukać senatorów czy trzymać ich, zwłaszcza Goldwatera, w niewiedzy o minowaniu.

Miał pewność, gdyż sam wiedział o tym od dawna. Zmarł jego ojciec i Leałr/ego nie było przez kilka tygodni. Po powrocie do senatu popro-

sił o podsumowanie CIA na temat operacji nikaraguańskiej. CIA szczegółowo opisała minowanie. Nie ma mowy, żeby powiedzieli jemu i świadomie nie powiadomili Goldwatera.

- Nic nie zrobił ani nie powiedział, ponieważ minowanie jest logicznym przedłużeniem nie wypowiedzianej, tajnej wojny. Gdy zaakceptuje się założenie, że istnieje potrzeba takiej tajnej operacji, to minowanie ma sens. - On, oczywiście, nie akceptuje żadnego z tych założeń. Uważa, że tajna akcja nie zastąpi długoterminowej, rozumnej polityki zagranicznej. Wszelkie tajne operacje miały pewien niestabilny, prowizoryczny, sporadyczny charakter. - W istocie - powiedział Leahy -Casey był usprawiedliwiony. Kongres zgadzał się na wszystko w tej tajnej wojnie, czemu więc nie na to?

- To agresja - powiedział jeden ze współpracowników. Leahy prawie się zaśmiał. Co oni myślą, czym jest organizacja i zaopatrywanie armii contra liczącej tysiące ludzi? Pokojem?

- Ta sprawa to przełom - powiedział Leahy - bo podzieli ona Komisję ds. Wywiadu i zniszczy podwójną lojalność. Było wiele zgodnych głosowań, byliśmy płytą rezonansową dla wielu stukniętych pomysłów.

Przyrzekł, że w przyszłości nie będzie to tak działać. - Casey i administracja - powiedział - potrzebują zjednoczonej komisji, która powie im, że ich plany i pomysły są szalone. Komisja działa jako ostatni sprawdzian, a jeżeli istnieje ogólna zgoda czy jednomyślność, to można coś wyłączyć lub powstrzymać.

Nigdy nie widziałem Caseya w takiej defensywie - dodał Leahy -oni siedzą tam jak banda dzieciaków. To jak zabawa w kowbojów i Indian, gry, jak poranek w kinie w sobotę. To nie będzie działać - skonstatował. - Wprawiliśmy w ruch ludzi, nad którymi nie mamy kontroli. Jest prawdopodobne, że końcowym rezultatem będzie jakiegoś rodzaju walka w Ameryce Środkowej.

Clair George widział, jak jego dwudziestoletnia kariera w CIA kończy się w płomieniach. Oscylował kolejno między defensywą a skruchą. - Robiliśmy wszystko, żeby ich informować - krzyknął przez telefon do jednego rozmówcy. - Informujemy ich, informujemy ich, informujemy! Nie wiem, kurwa, co robić. A teraz - powiedział - senatorowie myślą "te złośliwe skurczybyki w CIA". To wszystko polityka i każdy senator ustawiał się według najnowszych tendencji. Jedyne, co jeszcze mogliśmy zrobić, to zainstalować tam dalekopis i dać im zobaczyć codzienne przekazy! - Uważał, że niektórzy senatorowie mają uzasadnione obiekcje, inni nie. A jeszcze inni po prostu kłamią i udają. - Jeżeli niektórym pokazałoby się filmy, to i tak nie byliby zadowoleni.

l

George bywał w trudniejszych sytuacjach, ale uświadomił sobie, że ta tajna wojna, minowanie, jest drażliwym zagadnieniem. - Jest to zagadnienie tak emocjonalne, jak tylko może być w naszych czasach i uważa się, że je ukryliśmy. To jest takie pierońsko demoralizujące!

Uważał, że Goldwater jest wartościowym człowiekiem, gorliwym zwolennikiem. Gdy Goldwater mówił, że nie jest zadowolony, miało to sporą wagę. Kiedy Goldwater mówił, że jest wkurzony, to miał za sobą cały Senat.

- Jak Casey radzi sobie z krytyką? - zapytano George'a. Casey był tego dnia na pogrzebie członka rodziny.

- Z siłą - powiedział George, dodając z podziwem: - On ma jaja z magnezu!

W ciągu dziewięciu miesięcy na stanowisku szefa ds. stosunków z Kongresem, George umawiał się regularnie co miesiąc na lunch z dyrektorem personelu Goldwatera Robem Simnionsem, aby zapewnić regularną komunikację.

Simmons uświadomił sobie, że został wykiwany. George traktował Kongres jak rząd - gospodarza w obcym kraju, dokąd posłano go na szpiegowanie. Simmons powiedział George'owi: - Nie uważam pana za swojego oficera prowadzącego i mam nadzieję, że pan nie myśli tak o sobie w stosunku do mnie.

- Nie, nie, nie - powiedział George.

Simmons uważał, że zadośćuczynienie techniczne za pomocą opisu minowania zawartego w dwóch długich oświadczeniach nie wystarczy. Komisja potrzebowała wskazówki, co jest ważne i miała prawo tego oczekiwać. George nie miał na to odpowiedzi i ich związek się skończył.

Następnego dnia poszedłem do CIA, chciałem dowiedzieć się czegoś przed wyjazdem do Libii. Minister spraw zagranicznych Libii powiedział, że najprawdopodobniej mogę przeprowadzić wywiad z Kada-fim. Byłem zdziwiony, że jednym z informujących był starszy oficer w DO, chłodny, nienagannie ubrany człowiek bez uśmiechu. Jego przesłanie brzmiało: - Kadafi czuje się coraz bardziej zagrożony i przykręcił śrubę. Zwrócił szwadrony zamachowe na wszelkie przeciwne mu ugrupowania zewnętrzne. Kadafi to człowiek z wielkimi, bardzo wielkimi marzeniami, przywódca bez prawdziwej bazy czy ośrodka, człowiek poszukujący kraju - powiedział oficer DO. - Jest cały czas w ruchu, śpi w różnych miejscach, obawiając się, że CIA próbuje go zabić.

Nie pytałem, czy CIA próbuje. Sposób bycia oficera DO wykluczał zadanie tego pytania.

Powiedział, że: - Kadafi stara się wyłamać z psychologicznego imadła. Jest jak nieugięty Castro, ale też na modłę arabską próbuje podejść do swoich wrogów. - Oficer oscylował między określeniem Kadafiego jako zdradliwego a nazywaniem go słabym. - Kadafi ma żeńską ochronę, bo wie, że arabski zamachowiec będzie miał kłopot ze strzelaniem do kobiety. Sprytne - powiedział oficer. - Reinterpretacja islamu przez Kadafiego spowodowała problemy, jego "nierówny fundamentalizm" położył cień na stosunkach z Iranem i światem szyickim. A Chomeini odrzucił zaproszenie na spotkanie z Kadafim, co jest "niesamowitym afrontem".

Związek Kadafiego z Sowietami jest cyniczny, lecz praktyczny -powiedział - nie ma formalnej czy tajnej umowy. Jest to związek interesowny. Kadafi dużo od nich kupuje, za miliard rocznie, ale to w celu gromadzenia zapasów. Nie będzie musiał iść i żebrać o części zamienne - wyjaśnił oficer.

- A doniesienia, że Kadafi dostarcza broń do Nikaragui?

- To "Klub Trzeciego Świata" - powiedział oficer. - Bardziej solidarność niż cokolwiek innego. Broń dla Nikaragui nie jest istotna, to

tylko mała broń.

Zauważył, że gospodarka libijska jest prymitywna i tym samym trudno ją zranić. Sankcje ekonomiczne niewiele znaczą.

- O co powinienem zapytać Kadafiego?

Z pokerową twarzą, oficer zasugerował, że powinienem zapytać: - Czy ma pan kłopoty ze snem? Sądzę, że zażywa pan wiele pigułek nasennych, wygląda pan na odurzonego.

Istnieje pewien rodzaj społecznej i intelektualnej pogardy dla Kadafiego, niemal tendencja do wykpiwania go. Jest jednak również szacunek dla kombatanta. Oficer powiedział, że Kadafi miał problemy z drogami oddechowymi gdy miał dwadzieścia kilka lat i nie cieszy się zbyt dobrym zdrowiem. Kadafi jest przemęczony, nerwowy, a ostatnio robił dziwne aluzje w swŁich przemówieniach.

Otrzymałem ważne informacje, raczej starannie wyważone, ale miałem też ciągłe uczucie, że misur ta^ych operacji nieco przedobrzył, przedstawiając libijskiego przywódcę jako wariata. Przeglądając notatki uświadomiłem sobie, że nie jestem w stanie zorientować się, czy mnie "przygotowywano". Fakty i analiza wydawały się uczciwe, proste, z pewnością pomocne. Nie mogłem jednak pozbyć się myśli, że proponowane pytanie do Kadafiego ma inne cele.

Gdy wychodziłem tamtego popołudnia, jeden ze starszych zastępców Caseya, znający operację nikaraguańską odciągnął mnie na bok i zaproponował, żebyśmy porozmawiali. Poszliśmy do jego gabinetu na

siódmym piętrze i drzwi zostały zamknięte. - To jest "tło" - powiedział siadając ciężko. Oznaczało to, że mogę wykorzystać te informacje, jeżeli tylko nie wymienię jego nazwiska lub nazwy agencji.

- To jest praktycznie koniec operacji w Nikaragui - powiedział stanowczo. -Właśnie poinformowano DO, że pieniądze skończą się w przyszłym tygodniu, może już w niedzielę. Rachunki wykazywały, że wydano już 22 miliony, że zostały 2 miliony. Jasne jest, że na kolejne 21 milionów rozwścieczony Kongres nie wyrazi zgody.

Bardzo się śmiał, przypomniał sobie głosowanie Senatu przeciwko minowaniu (82 do 12), prawdopodobnie Izba zrobi tak samo (w kilka godzin później tak zrobiła, 281 głosów do 111). -Tak więc podejmie się kroki w celu rozpoczęcia bolesnej procedury wycofywania się.

Casey - ciągnął dalej urzędnik - rozważa wystąpienie z prośbą do innego przyjaznego kraju, żeby przejął sprawę i posyłał pieniądze con-tras dopóki nie rozwiąże się problem finansowy.

- Powiedział pan, że jesteście na granicy wycofania się.

- Och, Casey sądzi, że w końcu dostaniemy te pieniądze, że ta burza z minowaniem przejdzie. Ale tylko on jeden w agencji tak sądzi.

- Który kraj ma zamiar poprosić?

- Arabię Saudyjską, ale nie podjęto końcowej decyzji.

Zapisałem to w notatkach. Musi być dla niego jasne, że to opublikuję, ale dla mnie nie było jasne, czy powiedziano mi to w nadziei, że publikacja uniemożliwi poproszenie Saudyjczyków o pomoc.

Urzędnik twierdził, że Casey był siłą napędową tajnej wojny i minowania.

- Casey to wszystko ukartował - powiedział kategorycznie.

Nabazgrałem w notatkach wyraz "dystansowanie". To była wyraźna próba oddzielenia głównej linii postępowania CIA od Caseya i jego wojny, "ukartowanej" czy też nie.

- W tym budynku jest wiele sprzeciwu co do tej całej sprawy. John McMahon od początku uważał, że to szaleństwo, zły pomysł.

Były przedtem szepty na ten temat, ale zaskoczyło mnie, że przedstawił mi to tak bezpośrednio, zadałem więc parę pytań. Urzędnik spojrzał na mnie tak, jakbym pytał, po której stronie był Abraham Lincoln w czasie wojny secesyjnej.

- John po prostu wiedział, iż do tego dojdzie, że nie będzie wystarczającego poparcia ze strony opinii publicznej i Kongresu i wycofamy się - powiedział stanowczo. Skierował rozmowę na Departament Stanu, który niedawno wydał opinię prawną stwierdzającą, że minowanie było "samoobroną". - Opinia Departamentu Stanu Jest na nieszczę-

ście bzdurą" - powiedział urzędnik z pogardą. - Prawdziwym problemem jest to, że udowodniła ona raz jeszcze, iż w administracji nie wie lewica, co czyni prawica i odwrotnie. Nic takiego nie wyszłoby z Departamentu Prawnego CIA - powiedział.

- Cała ta operacja-ciągnął ponuro -jest w zasadzie pomyłką. Nasze działanie szkodzi gospodarce Nikaragui, ale nie wstrzymało napływu broni do Salwadoru. Zmniejszył się po Grenadzie, ale teraz wzrasta i może być jeszcze wyższy.

- Ale - powiedziałem - wszyscy wiemy, że prawdziwą przyczyną

jest obalenie sandinistów.

Zaśmiał się tylko. - Oj, to zabawne, nie ma żadnych pieprzonych szans na to. Prosta arytmetyka - powiedział. - Przewaga liczebna cztery do jednego. Sandiniści mają siły zbrojne i policyjne liczące około 75 tysięcy ludzi, a Rada Bezpieczeństwa Narodowego ustaliła pułap liczby contras wspieranych przez CIA na 18 tysięcy. Contras mają co najwyżej 15 tysięcy aktywnych ludzi i kasa jest prawie pusta. Koniec operacji.

Odbyłem sporo rozmów telefonicznych, żeby się dowiedzieć, czy wypowiedź była trafna w ogólnym zarysie. Reprezentowała co najmniej stanowisko profesjonalnego rdzenia agencji. Rozmawiałem z George'em Lauderem, rzecznikiem CIA, o stanowisku McMahona w sprawie operacji w Nikaragui. Powiedział, że stanowisko McMahona znane jest w całej agencji i na Wzgórzu: sprzeciwia się operacji. Lauder dodał tylko, że bez względu na to, jakie osobiste opinie i wnioski McMahon mógł wyrazić, nie jest on przeciwny jakimkolwiek bieżącym operacjom CIA. Artykuł wyszedł w gazecie następnego dnia na pierwszej stronie, pod dużym, trzyszpaltowym nagłówkiem: Fundusze CIA na tajną operację

kończą się.

Kiedy przyszedłem do biura następnego dnia rano, zadzwonił Lauder. Byłem pewien, że Casey będzie zdenerwowany przedstawieniem go jako głównego architekta operacji. Zastępca, występujący w artykule jako "poinformowane źródło" został zacytowany: Cosąy to wszystko ukartowat. Lauder był lodowaty i powiedział, że ma oświadczenie, które McMahon postanowił przekazać wszystkim środkom masowego przekazu.

- McMahon? - zapytałem.

Lauder zaczął czytać: Pragnę odeprzeć wzmianki o moich poglądach na temat naszej działalności w Nikaragui, które ukazały się w numerze "Washington Post" z dnia 13 kwietnia 1984 r. Podczas gdy dyrektor Casey zachęca do debaty na temat wszystkich propozycji dotyczących

wywiadu, on i ja jesteśmy jednomyślni jeżeli chodzi o działalność agencji i obejmuje to również działalność dotyczącą sandinistów w Nikaragui. Stanowisko to podzielają także inni urzędnicy agencji.

- Co ja mam, do diabła, z tym zrobić? - zapytałem.

- Nie wiem - odparł Lauder. - To zależy od pana. - Powiedział, że musi pędzić.

Następnego dnia oświadczenie McMahona zostało wrzucone obok jednego z artykułów o minowaniu, których kilką ukazywało się codziennie. W CIA znajdowały się poważne siły, które ustawiły się przeciw Caseyowi.

Urzędnik CIA, który mnie przyszpilił poprzedniego dnia znał sztukę propagandy: rozsypać nasiona wątpliwości, podlewać je, dać im zakiełkować i ściąć je w razie potrzeby. Przygotowywano się do pogrzebania operacji nikaraguańskiej. McMahon, kwintesencja zdrowego rozsądku, od początku był przeciwny, widział nieuchronność wycofania się z "ukartowanej" wojny Caseya. Jednocześnie zanotowano, że wygłosił deklarację lojalności wobec dyrektora. McMahon był sprytny. Jeżeli operacja okaże się taką katastrofą, na jaką wygląda, to on i jego sojusznicy mogą powołać się na pierwotny raport i swoje wątpliwości. Jeżeli operacja okaże się być udana, to mogą powołać się na publiczne wystąpienie, kiedy opowiedział się za Caseyem.

W Departamencie Stanu Tony Motley przeczytał publiczne oświadczenie McMahona z rozbawieniem. W ciągu ostatniego roku w roli nadzorcy z ramienia administracji przy operacji nikaraguańskiej Motley nauczył się cynicznie patrzeć na wewnętrzne manewry CIA. McMahon był znakomitym, niezrównanym bojownikiem w wewnętrznej biurokracji. Każdy, kto go znał, wiedział, że McMahon walczy z czymś więcej niż Nikaraguą. Polował na zdolność paramilitarną, którą Casey próbował odtworzyć. McMahon uważał, że komandoskie czasy CIA się skończyły, z rzadkimi wyjątkami jak Afganistan. Powtarzał dziesiątki razy: CIA ma kraść i analizować sekrety. Kropka.

Zdaniem Motleya McMahon był nielojalny. To on poprawiał Caseya, starannie przesuwając politykę dyrektora w drugą stronę, zawsze bardzo zręcznie. Trudno było znaleźć choć jeden zwrot czy zdanie pochodzące od McMahona, które by zaprzeczało szefowi. Umiał przedstawić przeciwną stronę jako abstrakcję, np. ,firytycy powiedzą...". Często jednak znaczenie stwierdzeń McMahona szło w inną stronę. Nauczył się doskonale manipulować Caseyem.

- John, jestem skonfundowany - powiedział pewnego razu Motley McMahonowi - dyrektor powiedział coś całkiem przeciwnego.

Było to balansowanie na linie i Motley byt często przekonany, że McMahon przesadził i zostanie zwolniony. Motley w końcu doszedł do wniosku, że McMahon poznał Caseya lepiej niż ktokolwiek, że Casey potrzebuje, aby ktoś wywierał na niego ostry nacisk. Nie było to jednak wystarczające wytłumaczenie i Motley zastanawiał się, czy może McMahon miał na Caseya jakiegoś haka. Motley powiedział kiedyś żartobliwie: - McMahon jakoś złapał Caseya na gorącym uczynku!

Kiedy McMahon to usłyszał, wybuchnął niekontrolowanym śmiechem i jego nalana twarz zrobiła się czerwona jak burak. Wyglądał, jakby miał eksplodować, przelecieć nad pomarańczowymi krzesłami w swoim gabinecie na siódmym piętrze, przebić się przez duże, panoramiczne okno i rzucić się przez balkon w wirginijskie pola. Ta przesadzona reakcja była świetnym unikiem, bo nie musiał nic komentować. Jego śmiech ustał i nie powiedział nic.

W jego Alma Mater, Holy Cross, nazywano go "Śmiejący się Jack" i "Kwoka", w roczniku uczelnianym zapisano: "bardzo mile widziany na każdym spotkaniu kawalarzy. Jego szczery śmiech jest pewny po każdej anegdocie", do odróżnienia nawet w zatłoczonym, ciemnym kinie - "głęboki gardłowy ryk". Tytuł jego pracy magisterskiej to: Konflikt emocjonalny czterech bohaterek tragedii Szekspira. Człowiek pełen tajemnicy, konfliktu i o zjadliwym dowcipie.

Casey nie wierzył w nielojalność McMahona. Motley w końcu wykoncypował odpowiedź: CIA przechodzi kryzys tożsamości, mocuje się ze swoją rolą w świecie. Ludzie to świnie, kiedy się od nich tego zażąda. Służą dyrektorowi i prezydentowi. Walczą z Sowietami na każdym kroku, za wszelką cenę. Starają się obserwować cały świat. Są intelektualistami, analitykami wysokich lotów, dobierają słowa, sporządzają znakomite opracowania, które olśniewały tych nielicznych mających zezwolenie na ich czytanie. Czy wykonywali rozkazy Caseya? Czy rozkazy instytucji, z McMahonem w roli rzecznika? Motley uznał, że na te pytania nie ma dokładnych odpowiedzi, gdyż sytuacja zmienia się codziennie. Tak więc agencja prowadzona jest w atmosferze totalnej sprzeczności.

Taka atmosfera może prowadzić do czegoś więcej niż kryzys tożsamości, uświadomił sobie Motley. Jeżeli sytuacja nie jest ustabilizowana, to rezultatem, nawet dla instytucji, może być załamanie nerwowe. Zdarzyło się to w latach siedemdziesiątych, może się zdarzyć ponownie. Połowa ludzi w agencji jest za Caseyem, na każde jego życzenie -Dewey Clarridge na przykład. Druga połowa, w tym John McMahon, zastanawia się - co będzie po burzy tego człowieka?

Po południu w piątek 13 kwietnia 1984 r. Goldwater wyjechał na Daleki Wschód. Moynihan pełnił obowiązki przewodniczącego Senackiej Komisji ds. Wywiadu, więc miał na głowie problem z minowaniem. Moynihan był upokorzony, że dowiedział się o minowaniu wpierw z Wall Street Journal. Nie było go w Senacie tamtego wieczoru. Zadzwonił do Claira George'a.

- Clair, co ty zrobiłeś? - zapytał Moynihan. - Co ty nam robisz?

- Statek, który wykonał minowanie - zareplikował George - w tej chwili, gdy rozmawiamy, przepływa przez Kanał Panamski. Nie położy się więcej min - obiecał.

To nie wystarczało. Moynihan z przyjemnością obserwował reakcję Goldwatera i to jak stanowczo Kongres opowiedział się przeciwko minowaniu. Tego dnia Casey i McMahon mieli przyjść i przestudiować całą sprawę z Moynihanem. Może to wszystko wyjaśni.

Kiedy przyszli do gabinetu Moynihan z uśmiechem objął Caseya. Casey pytał, czy Goldwaterowi odbiło? Był przybity, wydawał się na poły przepraszać.

Moynihan wyglądał, jakby był gotów do przebaczenia, ponieważ Casey niemal przepraszał. Potem jednak Moynihan zobaczył artykuł na pierwszej stronie The Washington Times przekazujący stwierdzenia doradcy NSC McFarlane'a na temat minowania na konferencji Akademii Marynarki Wojennej: Każdy szczegół przedkładany komisjom nadzorczym w pełni i wiernie, tak, jak to przewiduje prawo.

Moynihan pomógł w projektowaniu ustawy o Nadzorze Wywiadu z 1980 roku, która wymagała, aby komisje były w pełni i na bieżąco informowane o wszystkich działaniach wywiadowczych. To właśnie nie miało miejsca. Informacja o minowaniu liczyła dwadzieścia siedem wyrazów, czyli dziesięć sekund w ponad dwugodzinnej prezentacji! Jedno zdanie w osiemdziesięciu czterech stronach trankrypcji. Moynihan uznał, że postawa CIA jest równoznaczna ze stanowczym odrzuceniem listu Goldwatera. W wywiadzie dla programu Davida Brinkle^a w telewizji ABC, który miał być transmitowany w niedzielę 15 kwietnia 1984 r. Moynihan powiedział: - Senator Goldwater wyraził swoje zdanie tak jasno, jak można to zrobić w słowach, a po czterech czy pięciu dniach jego zdanie jest dalej odrzucane. Jedyny sposób, w jaki mogę wyrazić... to podanie się do dymisji.

Odchodził jako wiceprzewodniczący.

Senator Durenberger ostro napadł na Caseya mówiąc, że "w skali od O do 10 Casey dostaje 2 punkty za zaufanie". W wypowiedzi dla Time posunął się dalej: - Nie ma sensu, żebyśmy się spotykali z Billem

Caseyem. Nikt z nas mu nie wierzy. Wyniosły, prawie arogancki sposób, w jaki nas indywidualnie traktował obrócił całą komisję przeciw niemu.

Prezydent Reagan pozostawał ponad wirem walki. W czasie weekendu wystąpił w waszyngtońskim hotelu Hilton na dorocznym obiedzie Stowarzyszenia Korespondentów Białego Domu.

- Co to za gadanie o 'załamaniu łączności w Białym Domu? Jak to się stało, że nikt mi nie powiedział?

Śmiech.

- No, ale wiem to jedno: ustanowiłem prawo, dla każdego od teraz, że jak się cokolwiek dzieje, to bez względu na to która jest godzina, proszę mnie obudzić, nawet w środku zebrania gabinetu.

Śmiech.

Oficjalne dokumenty prezydenckie wykazują, że prezydent spowodował dwadzieścia osiem wybuchów śmiechu.

Nie napomknął o minowaniu.

Casey udzielił długiego wywiadu dla US News and World Report, w którym oświadczył: - Sądzę, że na dłuższą metę ludzie nie tyle się niepokoją doniesieniami o zaminowaniu portów w Nikaragui, ile o niebezpieczeństwo fali imigracji, jeśli Ameryka Środkowa czy jakaś jej część dostałaby się pod władzę sowiecką.

W weekend, w ramach działań ratowniczych CIA udostępniła swoje dane liczbowe obrazujące zagrożenie dla półkuli, które stanowili Sowieci i Kubańczycy: do 10 tysięcy Sowietów na Kubie, ale tylko stu w Nikaragui; prawdopodobnie 10 tysięcy Kubańczyków w Nikaragui. CIA i DLA odbyły kilka sześciogodzinnych spotkań w celu solidnego oszacowania i nie udało im się. Liczby były niepewne. Ale liczby nie mogły zasłonić problemu; nie pomogło też oświadczenie CIA twierdzące: Temat zaminowania portów nikaraguańskich omówiono z członkami sztabu komisji i innymi członkami Kongresu jedenaście razy.

Simmons publicznie wygarnął Clairowi George'owi mówiąc, że człowiek ds. łączności z Kongresem myśli jak Casey i ta para to przepis na

katastrofę.

McMahon widział, że sprawa wymyka się spod kontroli, stawiając Caseya i agencję z powrotem w kłopotliwej sytuacji. Goldwater był na Dalekim Wschodzie, a Moynihan na ścieżce wojennej, więc McMahon zadzwonił do Simmonsa. McMahon, urzędnik administracyjny, wiedział jak to jest być wykluczonym. Simmons był pewnie wściekły, bo czuł się jak głupiec. Tak, CIA ma go informować, ale jego obowiązkiem

jest dowiadywać się. Simmons musiał wiedzieć z pracy w CIA, że dobre informacje wywiadowcze, nawet takie, do których teoretycznie miał dostęp, nie przychodziły na srebrnej tacy. Simmons potrzebował, by ktoś go podniósł na duchu.

- Cześć, Rób - powiedział McMahon.

- Cześć, John - odpowiedział Simmons.

- Słuchaj - powiedział McMahon - musimy obniżyć poziom hałasu. To wszystkim szkodzi. Pracuj na swojej stronie, a ja będę pracował na mojej.

Oni wszyscy byli gotowi do samopoświęcenia. Wersja McMahona była taka, że mają stukniętych szefów, ale to od nich - dobrych sztabowców - zależy utrzymanie statku na powierzchni.

Simmons odpowiedział, że atakuje się Goldwatera, daje się do prasy fałszywe i wprowadzające w błąd oświadczenia i w tych okolicznościach czuje się zobowiązany do sprostowania. Casey i Clair George nie informowali ich. Podminowywano pięcioletnią pracę Goldwatera w komisji. Praca ta miała stworzyć nowy wizerunek CIA, zapewnić wszystkim ochronę i pieniądze, odbudować mosty. Pięć lat rzetelnych wysiłków zniszczono przez idiotyczne zaniedbanie porozumienia. - Barry i ja uważamy, że znaleźliśmy się na śmietniku i zdruzgotano całe nasze podejście filozoficzne, zaufanie, pewność - powiedział Simmons.

McMahon powiedział, że rozumie. Kawałki trzeba pozbierać. Był zachęcający.

- Jak już zrzuciłem ten ciężar z serca - złagodniał w końcu Simmons - to spuśćmy trochę z tonu.

Biały Dom i Radę Bezpieczeństwa Narodowego niepokoiło, że Casey zepsuł stosunki w Kongresie, utrudniając dalsze manewry administracji w zakresie wywiadu lub polityki zagranicznej. Nadal zaangażowany w agresywną linię postępowania w Ameryce Środkowej, Biały Dom chciał inaczej poprowadzić debatę, przerwać dyskusję nad bezpośredniością Caseya, nad CIA i tajną działalnością.

Z drugiej strony Casey postrzegał tajną wojnę w Nikaragui po części jako wojnę nerwów. Nie zgadzał się, by CIA popuściła sandinistom. Nacisk, nękanie, dywersja. Uderzać ich ze wszystkich stron - na wszystkich frontach.

Casey obawiał się, że obecne zamieszanie doprowadzi do wahania w Białym Domu. Miasto to okręg wyborczy, którego nie chciał stracić z oczu. Odwiecznym problemem było odcyfrowanie Białego Domu - mówił on zbyt wieloma głosami. Nie było trudno dostrzec, czego chce prezy-

dent - żadnych amerykańskich formacji bojowych i praktycznie wszelkie tajne wsparcie, jakie jest możliwe. Ale w przepychankach między personelem czasem wychodziło inaczej. Z jednej strony Jim Baker zarządził ostrożność w roku wyborów. Z drugiej strony, ktoś ze sztabu Rady Bezpieczeństwa Narodowego Buda McFarlane'a ciągle wymyślał nowy plan działania. Jeden z nich nawoływał do blokady Nikaragui. W wersji skrajnej plan wymagał, aby prawie połowa floty USA kontrolowała wszystkie drogi morskie prowadzące do Nikaragui. Ca-sey nigdy nie traktował tego zbyt serio, ale nie mógł też odrzucić planu. Nigdy nie wiadomo, kiedy prezydent zacznie działać; zrobił to nieoczekiwanie w Grenadzie.

Bierne podejście Reagana do podejmowania decyzji powiększało problem. Casey wiedział dokładnie na jakim stanowisku stoi Ronald Reagan i w co wierzy, ale nie wiedział, co Reagan zrobi. Prezydent mówił "tak". Potem "no...". Potem "nie". "Tak... no... nie" stało się metaforą. Istniało wiele innych odmian - zaczynanie od "nie", prześlizgiwanie przez "tak" do ostatecznego niezdecydowania. Jim Baker kompletnie zniwelował zdolność podejmowania decyzji u Reagana. Casey mógł powiedzieć swoje, mógł nawet uzyskać prywatne spotkanie z Re-aganem w rezydencji w Białym Domu. Casey wyciągał tę kartę mniej więcej dwa razy w roku. Prezydent był zawsze taki miły, cały zamieniał się w słuch i kiwał głową. Ale na końcu spotkania lub później, za pośrednictwem Bakera albo McFarlane'a nadchodziły nieuniknione pytania. Co sądzi George czy Cap? To wciągało do zagadnienia Shultza lub We-inbergera. Wtedy zaczynało się chwiejne wahanie - "tak... no... nie".

Reagan nie przewodniczył - formalnie ani nieformalnie - zebraniom Rady Bezpieczeństwa Narodowego ani mającym większą wagę NSPG. Zwykle robił to McFarlane. Reagan dostawał jednokartkowy porządek obrad, zaznaczający o czym będzie mówić każda osoba i przez ile minut. Większość czasu spędzano na sprawozdaniach sytuacyjnych. Niejednokrotnie decyzje wychodziły później z podpisem McFarlane'a. Baker i Barman dostawali codzienny wykaz wszystkich rozmów do Reagana i telefonów wykonanych przez niego. Prowadzono oddzielne wykazy dla zwykłych linii telefonicznych i dla linii zabezpieczonej, której Reagan nie lubił z racji problemu ze słuchem. Służby specjalne prowadziły dziennik wszystkich jego ruchów i spotkań, nawet odźwierni w Białym Domu prowadzili dzienniki. Był dziennik weekendowy, uwzględniający również wizyty towarzyskie, lunche i kolacje Nancy. Niektóre z jej ruchów zahaczały o sferę działalności Reagana. Rozmowa z prezydentem po zwykłym powitaniu czy prędkim pozdrowieniu mogła w

myślach gościa stać się kategorycznym zajęciem stanowiska lub nawet decyzją. Baker i Darman powtarzali więc wszystko, by nic nie umknęło ich sieci. Prezydent najwyraźniej dobrze się czuł w tym systemie.

Ale ujawnienie zaminowania wymagało teraz od Białego Domu podjęcia decyzji. Casey miał sprawozdania wywiadowcze, ukazujące napływ ton materiałów do Salwadoru również z Nikaragui. Naciskał na Biały Dom za pomocą informacji wywiadowczej, przekonywał o ewentualnej jesiennej ofensywie lewicowych rebeliantów w Salwadorze. Porównywał taką możliwość do słynnej ofensywy Tet w Wietnamie w 1968 roku. Było to dosadnie wyrażone, ale w roku wyborów zwracało uwagę.

Motley wierzył informacjom wywiadowczym, ale były fragmentaryczne. - Potrzeba jeszcze jednej trzydziestosekundowej wiadomości, która by to udowodniła, żeby zakończyć tę debatę - powiedział Casey-owi. Ale wiadomość nigdy nie nadeszła.

Po serii zebrań i dyskusji w Białym Domu, Casey usłyszał jasna decyzję prezydenta. Reagan zgodził się, by do listopadowych wyborów CIA prowadziła "działania wstrzymujące" w tajnym programie. Gdy zostanie ponownie wybrany, jak się tego spodziewa, administracja pójdzie na całość, uzyska więcej pieniędzy dla contras, zyska przewagę i zwycięży.

Wstrzymanie działań oznaczało dla Caseya, że będzie musiał naprawić stosunki w Kongresie. Czekało go czołganie się od drzwi do drzwi. Jedna z jego pierwszych wizyt miała miejsce u senatora Richar-da Lugara, republikanina z Indiany w Komisji ds. Wywiadu, który był też przewodniczącym republikańskiej komisji kampanii Senatu. Lu-gar powiedział, że mieli złą sytuację, a Casey powiedział, że starał się informować wszystkich, ale przyznał, że krótkie wzmianki o zaminowaniu nie były zadowalające.

Casey chciał cofnąć dymisję Moynihana, który był twardy w sferze polityki zagranicznej i był przydatny dla CIA. Bardziej liberalny demokrata o nastawieniu anty-CIA w Komisji ds. Wywiadu, taki jak Le-ahy, byłby katastrofą.

Casey poszedł do Moynihana do jego gabinetu w Senacie. Siedząc w skórzanym fotelu przy kominku Moynihana, dyrektor był pełen skruchy.

Dał do zrozumienia, że do niego należało informowanie komisji na poziomie, który senatorowie uznawali za zadowalający. Jeżeli nie są zadowoleni, to bez względu na to, jak szczere czy skrupulatne były jego działania, zawiódł ich. Urwał na granicy stwierdzenia, że jego zanie-

chanie złamało wymogi prawne dotyczące powiadomienia Kongresu. -Bardzo przepraszam - powiedział Casey i poprosił, żeby Moynihan pozostał jako wiceprzewodniczący.

Moynihan był wzruszony. Casey wyglądał na zupełnie szczerego - co za skomplikowany człowiek, tyle różnych osobowości... W żaden sposób nie można było odrzucić takich przeprosin. Moynihan zgodził się wycofać dymisję.

Ostatecznym aktem skruchy Caseya był ręcznie napisany list z przeprosinami dla Goldwatera.

W czwartek 26 kwietnia 19&4 r., Casey wypił piwo, którego nawarzył. Spotkał się z komisją w pełnym składzie. Atmosfera była napięta, bo niektórzy członkowie uważali, że do tej pory Casey mówił tylko, że nie zdarzy się więcej to, co i tak nie miało miejsca.

Casey szybko zmienił pozycję i uznał fakt, że spotkania informacyjne nie były wystarczające. Żałował, iż nie zrobił więcej. Nie miał zamiaru ukrycia czegokolwiek, zawiadomiono niektórych senatorów, Biały Dom.

Na pytanie czy zaminowanie było nielegalne, Casey odpowiedział nie.

To wyzwoliło tłumione urazy i prawie wszyscy napadli na Caseya, zadając pytania o prawo, rozsądek, rozum, kompetencję. Czy nie zostały trafione przez te miny statki naszych przyjaciół - Brytyjczyków i Francuzów? Dlaczego administracja z góry oświadczyła, że nie zastosuje się do decyzji Sądu Światowego r.a temat zaminowania, lekceważąc prawo w obliczu całego świata? Czy miiiowanie nie jest terroryzmem popieranym przez państwo? Czy to wszystk; nie sprowadza się do skazania Stanów Zjednoczonych w oczach społeczności międzynarodowej?

Casey powiedział tylko: - Bardzo przepraszam.

Jake Garn, republikanin z Utah, był wściekły. Uważał, że te dwa zdania były jasne i są równoznaczne z należytym powiadomieniem komisji. CIA zawsze odpowiadała na jego pytania, nawet jeżeli musiał pofatygować się do Centrali, żeby otrzymać odpowiedź.

- Jesteście wszyscy dupkami - wrzeszczał Garn -jesteście wszyscy dupkami! Cały Kongres jest pełen dupków, wszystkich pięciuset trzydziestu pięciu członków to dupki!

Członkowie wstali, łącznie z Moynihanem, który chciał zapobiec dalszej konfrontacji.

- Uśmiechaj się - powiedział Moynihan - kiedy nazywasz mnie dupkiem.

Garn napisał później do Goldwatera i przeprosił za przerwanie obrad komisji.

Po spotkaniu komisja wydała publiczne oświadczenie stwierdzające, że Casey przyznał, iż komisja nie była należycie i terminowo informowana o zaminowaniu i atakach z łodzi motorowych w portach nika-raguańskich. Komisja i Casey zgodzili się opracować nowe procedury w celu zagwarantowania, że takie zaniedbanie się nie powtórzy.

Na spotkaniu z Radą ds. Wywiadu Zagranicznego przy Prezydencie Casey zasugerował powołanie przez nią podkomisji do zbadania sprawy minowania. Chciał wyjaśnić przede wszystkim, jak to przeciekło...?

- Jest pan mistrzem dywersji - powiedział członek rady Edward Bennett Williams - łapie się pana z dymiącym pistoletem w ręce, a pan krzyczy "złodzieje".

Casey roześmiał się. Nie było badania przecieku.

Później, kiedy McFarlane był w Senacie, Moynihan zakwestionował jego oficjalne stwierdzenie, jakoby komisja była w pełni i należycie informowana o zaminowaniu.

- W takim razie to, co mi mówiono było fałszywe albo ktoś kłamał - odparł McFarlane.

Na sesji za zamkniętymi drzwiami McFarlane tak podsumował incydent z minowaniem: - Na dodatek musicie patrzeć w przyszłość i, ucząc się na przeszłości, zapewnić, że nie zrobicie ponownie tego samego błędu, jeśli go rzeczywiście popełniliście.

ROZDZIAŁ 17

Caseya czekały tej wiosny jeszcze inne katusze z Ameryką Środkową. Meksyk, z 77 milionami ludzi, był bombą zegarową.

Wprawdzie Constantine'a Mengesa nie było już w CIA (był w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego), jednak pozostał jego duch oraz nieco niepokoju o Meksyk Skłonił Caseya do poglądu, że Meksyk może być potencjalnym Iranem na granicy USA Żadna analogia nie brzmiała mocniej od Iranu - głównego niepowodzenia wywiadu administracji Cartera.

Menges dowodził, że Meksyk dojrzał do rewolucji: rząd jest niebezpiecznie antyamerykański i antykapitalistyczny; ma kryzys z długami, który może doprowadzić do wywłaszczenia inwestycji zagranicznych. Warunki społeczne były podatnym gruntem dla radykalnej lewicy.

Casey wiedział, że prezydent Meksyku Miguel de la Madrid powoduje wielki ból głowy administracji. Wykształcony w Harvardzie de la Madrid miał obsesję na punkcie kampanii antykorupcyjnej, nazwanej "odnową moralną". Zbożny cel, uważał Casey, ale prawdziwe problemy de la Madrida były natury gospodarczej, a łańcuchem na szyi Meksyku był dług zagraniczny wynoszący 80 miliardów dolarów. Drugą obsesją de la Madrida było nakłonienie Stanów Zjednoczonych i Nikaragui do rozstrzygnięcia swoich nieporozumień. Oznaczałoby to porzucenie contras. Casey był oburzony taką nachalnością. Negocjacje z komunistami były w zasadzie daremne. De la Madrid pobrzmiewał jak profesor na zebraniu lewicowych intelektualistów, głosząc nieinterwencję i twierdząc, że działania USA radykalizują sandinistów. Casey uważał, że są to zwykłe lewicowe bzdury, które zawsze trudno zaakceptować, ale jeszcze trudniej przyjąć od bliskiego sąsiada i domniemanego sojusznika. Casey zarządził bardziej aktywne pozyskiwanie informacji wywiadowczych na temat Meksyku i de la Madrida, które przyniosło powódź danych.

Casey argumentował, że operacja w Nikaragui po części służyła ochronie Meksyku. Jeżeli Nikaragua będzie istnieć jako wzorcowe państwo lewicowe, to ogień rewolucji może przemieścić się na północ. Dążenie ku lewicy jest już w Salwadorze, ale potem jest już tylko Honduras i Gwatemala. Imigracja wymknie się spod kontroli, przed komunizmem zawsze uciekają hordy, "ludzie nóg", jak ich nazywał Casey.

Przesłano mu ważny, ściśle tajny raport od Prezydenckiej Rady ds. Wywiadu Zagranicznego. 5-stronicowy raport stawiał zarzut, że CIA schowała głowę w piasek i nie wie co się dzieje w Meksyku. Wśród tych, którzy sporządzili raport była Anne Armstrong, przewodnicząca Rady, były ambasador w Wielkiej Brytanii, która mieszkała na rozległej farmie bydła w Teksasie, koło granicy meksykańskiej. Inni członkowie rady uważali za nieprzyjazne ze strony Meksykanów, pozwolenie Sowietom na prowadzenie tak rozległej działalności szpiegowskiej przeciw USA z ambasady sowieckiej w Meksyku. Rada zaangażowała eksperta ds. Meksyku w CIA jako konsultanta i zalecił on wzmocnienie placówki CIA w Mexico City.

Raport przewidywał działalność lewicową, zwłaszcza w okolicach Acapulco. Atakował de la Madrida, nazywając go technokratą. Szkodliwe anegdoty i pogłoski dostarczone przez biznesmenów były zapisane jako fakty. Raport odzwierciedlał, raczej prymitywne opinie o Meksyku i jego narodzie.

Casey poprosił DO, żeby sprawdziła czy coś z tego jest prawdą. Pomimo to, że sprawozdanie nie było "informacją wywiadowczą", Casey musiał traktować je poważnie, Fakty i metody były dziwaczne, ale wnioski mogą być właściwe.

Rok wcześniej Menges zaczął pracować nad oceną wywiadowczą Meksyku, ale sprawa ugrzęzła pod naporem pilniejszych problemów w Ameryce Środkowej. Nie zrobiono żadnego oszacowania Meksyku przez kilka lat. Casey powiedział następcy Mengesa Johnowi Hortonowi -byłemu szefowi placówki w Meksyku - że jednym z jego pierwszych zadań będzie ocena Meksyku, ale w ciągu miesięcy dyrektor widział niewielki postęp i zaczął naciskać, żeby wreszcie to cholerstwo zostało napisane.

- Nie rozumiem, dlaczego to tak długo trwa - warknął kiedyś Casey na Hortona. - Ja mógłbym to naszkicować w godzinę.

Do napisania pierwszego projektu Horton przydzielił analityka Bria-na Latella. Latell, doktor historii, był z rodzaju tych wysokolotnych, których Casey lubił. Sporządził opracowanie wywiadowcze na temat Fidela Castro, które wprawiło Caseya w osłupienie. Latell opisał Castro jako człowieka aroganckiego, przeżywającego opóźniony kryzys wieku średniego, nie umiejącego poradzić sobie ze swoją niezrealizowaną rewolucją, bez poczucia bezpieczeństwa co do swojego miejsca w historii. Eksperci od Kuby odrzucili opracowanie Latella, zarzucając mu, że wyprodukował psycho-fikcję, parodię pracy wywiadowczej.

Latell pojechał do Meksyku na tydzień, by zorientować się osobiście (nowa korzyść dla analityków, umożliwiona dzięki podwyżkom budżetu przez Caseya).

Kiedy projekt, zatytułowany Meksyk pod rządami de la Madrida był gotowy, Latell zaniósł go Hortonowi.

- Casey uważa, że jest w porządku - powiedział.

Horton zagotował się. Casey miał dostawać projekty ocen w tym samym czasie co szefowie innych agencji wywiadowczych, nie wcześniej, ale Latell przerwał łańcuch kompetencji. Wpływ Caseya może być nieproporcjonalny do jego wiedzy. Może zniekształcić procedurę jedną uwagą, co robił chętnie. Uprzedzenia Caseya mogą mieć decydujący wpływ na ocenę.

Casey czasem tak się zacietrzewiał, że wbijał komuś palec w pierś krzycząc: - Fałszywe! Fałszywe! - Jeżeli się z czymś nie zgadzał. Horton chciał, aby kierunek nadawała czysta informacja - i nic więcej.

Horton przeczytał diabelnie grubą ocenę. Określała Meksyk jako niebezpiecznie bliski rewolucji. Są rozruchy w miastach, we wsiach,

niepokojąca możliwość ucieczki kapitału - inwestorzy i biznesmeni wyjeżdżają w panice, biznesmeni nie mają zaufania do rządu, powszechna jest korupcja. Starszy rangą szef kontrahenta obronnego, który wychował się w Meksyku wyraził swoje poglądy i były one przedstawione jako "informacje wywiadowcze".

Ktokolwiek, kto przeczytał projekt Latella, prezydent czy sekretarz stanu, nie mógł opędzić się od silnego wrażenia, że na południu jest niebezpiecznie. Projekt dawał do zrozumienia, że mogą być rozruchy i że może stać się konieczne przywołanie wojska meksykańskiego do ich stłumienia. Echa Iranu.

Nie dość, że Horton został pominięty, to wiedział również, że informacje wywiadowcze nie popierają napomknień w projekcie. Horton zgadzał się, iż jest korupcja, niepokój i bezrobocie. Sprawozdanie zakładało, że Amerykanie w tej samej sytuacji co Meksykanie staliby się rewolucyjni czy radykalni. Błąd amatora, uważał Horton. Nie ma dowodów na to, że Meksykanie zachowywaliby się jak Amerykanie.

Najbardziej niepokojącym ukrytym aspektem projektu było to, że Sowieci i Kubańczycy po cichu organizują się w Meksyku.

Horton wiedział, że Casey chce przerażającego dokumentu, który sprawi, że Biały Dom i prezydencka Rada ds. Wywiadu Zagranicznego zostawią go w spokoju. Chce pokazać, że Meksyk jest słaby. Casey i jego zwolennicy nie rozumieli historycznej wiary Meksyku w nieingerencję w sprawy innych krajów. Prawdopodobnie żaden prezydent Meksyku nie poprze Stanów Zjednoczonych co do contras.

- Jesteś zainteresowany wiedzą konwencjonalną - argumentował Casey, gdy Horton wyraził swoje troski - przedstawiasz argumenty dla wiedzy konwencjonalnej.

- Te wnioski, ogólnie i w częściach, nie są podparte informacjami wywiadowczymi - odpowiedział Horton - powinny być wykluczone z oceny. Ocena jest zniekształceniem.

- Poczekaj - powiedział Casey - powinno się włączyć niektóre poglądy.

- Pogłoski i anegdoty, myśli jakiegoś biznesmena, który przejechał przez miasto Meksyk czy był na urlopie w Acapulco, to nie są rzetelne informacje wywiadowcze, to nawet nie jest Jekka" informacja wywiadowcza.

Casey twierdził, że Horton pragnie zataić dowody.

Horton wyprostował się. To był bardzo poważny zarzut i poczuł się dotknięty.

-Meksyk może być następnym Iranem-powiedział Casey buntowniczo.

Tak zaczęła się seria niemal codziennych dyskusji i kłótni między

Caseyem a Hortonem podczas prowadzenia normalnej działalności.

Horton był zdeterminowany, chciał usunąć z oceny wszystko, co nie miało pewnych źródeł. Może administracja Reagana postanowiła obierać politykę na podstawie subiektywnego "odczucia" i "rozmowy", przypadkowych rozmów z republikańskich klubów i imprez na pozyskanie funduszy, ale Horton nie miał zamiaru pozwolić takim elementom wkraść się do ocen wywiadu.

Horton otrzymał długą notę od Caseya, który starał się wprowadzić materiał z powrotem do ewoluującej oceny. Potem była druga nota od Caseya, co do której Horton był pewien, że autorem jej był Menges. To standardowa taktyka Caseya: pokazanie projektu, który mu się nie podobał nieformalnej grupie konserwatywnych doradców i poproszenie o notę. Jeśli nota mu się podobała, przekazywał ją pod własnym nazwiskiem.

Noty cytowały informacje o niezadowoleniu we wsiach, niepokojach w slumsach Meksyku, ugrupowaniu sponsorowanym przez Ku-bańczyków. Wiele z tych informacji nie posiadało źródeł i Horton nie był przekonany, że jest jakiś powód do zmiany zdania.

Zastępca wywiadowczy Bob Gates próbował wskazać drogę pośrednią, ale Horton uważał, że droga pośrednia nie wystarczy. Była to kwestia tego, jak się traktuje ciężko zdobyte informacje wywiadowcze. Albo mają wagę, albo są przekręcone przez plotki i domysły. Horton dostrzegł jeszcze jedną komplikację - sposób w jaki Casey interpretował bunt Hortona jako zalecanie innej polityki. Nadrzędnym problemem polityki dla Caseya była operacja w Nikaragui. Kłopoty w Meksyku dobrze pasowały. Prognoza optymistyczna nie pasowała do scenariusza Caseya. Dawałaby do zrozumienia, że de la Madrid będzie działał długo. Jeżeli fala komunizmu i imigracja jest tylko niewielkim problemem, to nadaje mniej pilności sprawie contras.

Każda wzmianka o ocenie denerwowała Caseya coraz bardziej. Oceny wydawano pod jego nazwiskiem. Inne agencje wywiadowcze mogą wyrazić sprzeciw.

Na razie Horton miał kontrolę nad projektem i nie zgodzi się na nic, co nie jest odpowiednio poparte. Aby wyłożyć coś przed zebraniem szefów wywiadu, Casey w końcu zgodził się na rozprowadzenie projektu, który Horton przeredagował.

Herb Meyer, jeden z pomocników Caseya i wiceprzewodniczący Krajowej Rady Wywiadu, która teraz nadzorowała oceny, zadzwonił do wszystkich szefów wywiadu, aby im powiedzieć, że przyjdzie ocena. Ponieważ usłyszeli oni od swoich przedstawicieli, że Casey i Horton mają się właśnie wzajemnie zamordować, byli niezmiernie ciekawi.

Zebranie odbyło się na początku kwietnia (mniej więcej w tym samym czasie, kiedy w Senacie zaczęły się kłopoty związane z zaminowaniem portów w Nikaragui) w centrali wywiadowczej na ulicy F., jedną przecznicę od starego budynku biur prezydenckich. Horton przedstawił ustne podsumowanie: jest kryzys, ale nie ma prawdziwych oznak upadku.

Reprezentant Departamentu Stanu uważał, że powinni obserwować również inne państwa Ameryki Łacińskiej, takie jak Argentyna i Brazylia, które również mają duże długi za granicą. One w równym stopniu wymagają zainteresowania.

Asystent dyrektora FBI skoncentrował się na czynnych operacjach Sowietów w Meksyku. Rezydentura KGB w Meksyku jest główną bazą wypadową dla operacji szpiegowskich w Stanach Zjednoczonych - Meksyk jest wolą strefą, w której KGB łatwo działa. CIA rozpoznała agentów sowieckich pracujących w meksykańskim ministerstwie spraw zagranicznych, a Meksykanie nie wykazali należytego zainteresowania.

Jeden z członków NFIB (Krajowej Rady Wywiadu Zagranicznego) zauważył, że nie ma to nic wspólnego z niestabilnością Meksyku będącą tematem oceny.

Ktoś zwrócił uwagę, że pokazuje to zwiększające się wpływy sowieckie.

Przedstawiciel Departamentu Handlu, analityk CIA tymczasowo pełniący tam obowiązki, zachowywał się jakby był gotów paść Caseyo-wi do stóp. Horton stwierdził, że jest to służalcze.

Skarb również miał niewesoły pogląd, głównie z powodu kryzysu z długami. Amerykańskie banki miały miliardy w Meksyku.,

Wojskowe agencje wywiadowcze - NSA, DIA, Armia, Siły Powietrzne i Korpus Morski - wyraziły jedynie umiarkowany niepokój. Wojsko meksykańskie nie było strategicznie interesujące, ich siły zbrojne łącznie liczyły 120 tysięcy ludzi!

Za wyjątkiem FBI i Departamentów Handlu i Skarbu - czyli najmniej ważnych agencji wywiadowczych - Casey był prawie sam. Mimo to postanowił przeforsować sprawę.

- Chcę głosowania nad możliwością kompletnego chaosu. Casey sądził, że istnieje połowiczna szansa upadku. Ponownie okrążając stół uzyskał poparcie tylko od trzech agencji wywiadowczych.

- Przyjmuję, że szacujecie szansę upadku jeden do pięciu - powiedział Casey, stanowczo decydując się na drogę pośrednią. Nikt nie odpowiedział.

- Chcę, żeby zostało to przeredagowane - zarządził Casey. - A te liczby, 20 procent prawdopodobieństwa upadku, mają być w ocenie.

Nie było mowy, żeby przedłożył prezydentowi ocenę, która nie podnosiła tej możliwości.

Horton był pewien, że opinia zawodowa jest po jego stronie. Przechodziła w 20 procentach na stronę Caseya, tylko dlatego że siedział na głównym miejscu przy stole.

Po zebraniu Casey rzekł coś wulgarnego do Hortona i kazał Herbowi Meyerowi ponownie przepisać ostatnią wersję.

Horton poskarżył się Gatesowi, ten zaś obiecał obserwować projekt Meyera. Jednak niedługo sam Horton zaglądał do wersji Meyera, poprawiając błędy historyczne, temperując co bardziej drastyczne stwierdzenia. Ocena nie stanie się "Scenariuszem dnia Sądu Ostatecznego", jakiego żądał Casey. Ostateczny projekt był mniej więcej bełkotem. Kilka wojskowych agencji wywiadowczych zanotowało swój sprzeciw w dużym przypisie na pierwszej stronie. Twierdził on, że informacje wywiadowcze nie potwierdzą idei, że Meksyk ma 20-procentową szansę rewolucji.

Ostateczna wersja, klasyfikowana jako tajna, wyszła do kilkuset urzędników, przeczytała ją prawdopodobnie garstka, a Hortonowi pozostało zastanowić się co to wszystko znaczy. Jedynym konkretnym efektem było to, że do miasta Meksyk przydzieli się więcej oficerów operacyjnych CIA, w celu rozpracowywania Sowietów, ale nie tym ocena miała się naprawdę zajmować. Hortop miał satysfakcję z tego, że procedura była cały czas rzetelna. Jednak, im więcej o tym myślał, tym bardziej był zmartwiony. To wszystko wiele go kosztowało. Casey przeprosił po zebraniu NFIB, ale ich znajomość skończyła się. Casey podejrzewał jego a on Caseya.

Oszołomiona po Iranie agencja chciała się chronić poprzez przewidywanie rewolucji, upadku i katastrofy. Tym sposobem nigdy nie będzie "bez racji". Ale nigdy nie będzie też "miała racji" z ocenami, które podnoszą fałszywy alarm.

Iran pozostawił straszną bliznę, gorszą niż Horton sądził z początku. Słyszał jak Casey przestrzega szefów placówek w Ameryce Łacińskiej: - Szukajcie Ajatollaha; człowieka, który idzie w górę i może poprowadzić gniewne tłumj. - Ten rodzaj myślenia nadal zbytnio zarażał agencję.

Horton miał inne żale do Caseya. Generał Paul F. German, dowódca południowych sił zbrojnych USA w Panamie doniósł, że sytuacja w Salwadorze poprawia się, bo prezydent Duarte przyznaje dowództwo uczciwym oficerom o zaszczytnej przeszłości w zakresie praw człowieka.

- Dlaczego nasza informacja wywiadowcza tego nie wykazuje? -zapytał Casey Hortona, któremu nakazano sprawdzenie. Horton wrócił i powiedział Caseyowi, że informacja ta jest w Krajowym Dzienniku Wywiadu rozprowadzanym do głównych urzędników.

- Nikt nie czyta tych śmieci - warknął Casey. Chciał powiedzieć, że prezydent, sekretarze stanu i obrony oraz doradca ds. bezpieczeństwa narodowego nie zwracają szczególnej uwagi na Dziennik. Była to nierozważna uwaga, jakby ściśle tajny Dziennik był jedynie sprawą uboczną w przepływie informacji wywiadowczych. Możliwe było, że Casey nie miał dokładnie na myśli tego co powiedział. To on zawsze starał się ograniczyć dostęp do Dziennika, zapobiec kopiowaniu i narzekał, Medy fragmenty z Dziennika ukazywały się w wiadomościach. Ta uwaga jednak odzwierciedlała jego brak wrażliwości i tendencję do wyładowywania swej urazy. Ludzie Caseya ciężko pracowali nad Dziennikiem. Jeżeli dyrektor nazwał go bezceremonialnie "śmieciami", to prawdopodobnie ten pogląd wróci do tych, którzy codziennie harowali nad Dziennikiem.

Horton był niespokojny o niektóre inne działania wywiadowcze, mające miejsce podczas jego kadencji jako oficera wywiadu ds. Ameryki Łacińskiej. Casey żądał oceny opozycji przeciw Castro wewnątrz Kuby. Horton nie był w stanie dostarczyć zbyt wielu rzetelnych informacji wywiadowczych, ponieważ takowe nie istniały. Źródła CIA na Kubie były wprawdzie skromne, ale Horton doszedł do wniosku, że Castro ma niewielką opozycję wewnętrzną. Nie odpowiadało to zbytnio Caseyowi, który zareagował podejrzliwie, jakby jego pogarda dla komunistów była uniwersalna. Sądził, że Castro musi mieć przeciwników. Jednak twardogłowa, pewna siebie intuicja Caseya nie mogła zastąpić prawdziwej informacji.

Była to intelektualna pułapka. Casey okazywał radość i zadowolenie tylko wtedy, kiedy ktoś przyniósł mu informacje wywiadowcze potwierdzające jego z góry wyrobione sądy lub politykę administracji.

Tuż przed wyborami w Argentynie zeszłego roku Horton wykonał Specjalną Oceną Wywiadowczą, aby przewidzieć wynik.

- Wygląda na to, że wygra Raul Alfonsin, centrolewicowy prawnik przewodzący partii zwanej Radykalną Unią Obywatelską - powiedział Horton Caseyowi. Casey burknął coś i Horton powiedział, że: - Zwycięstwo Alfonsina będzie dobre dla Argentyny po ośmiu latach dyktatury wojskowej, ale biorąc pod uwagę jego pozycję (na lewo od centrum) nie będzie to prawdopodobnie zbyt dobre dla Stanów Zjednoczonych.

Casey wpatrzył się w Hortona i zapytał: - Czy on jest marksistą--leninistą?

Horton był ciekaw, dlaczego było to jedyne pytanie dyrektora.

Alfonsin zwyciężył.

Kilka dni po rozprowadzeniu oceny Meksyku Horton poszedł do Gatesa i oświadczył, że odchodzi. Zostanie dopóki nie znajdą następcy. Nic się jednak nie zdarzyło, nie znalazł się żaden następca. Horton poszedł więc znowu do Gatesa i powiedział, że termin jego kontraktu upływa z końcem maja i wtedy odejdzie. Gates zgodził się.

Horton czuł się nieprzyjemnie. Może to niesprawiedliwe, ale znalazł metaforę, którą uznał za trafną: Casey był jak nowy szef dużego przedsiębiorstwa, który przyszedł, żeby wyssać z tego przedsiębiorstwa wszystko, co było tego warte, po czym odrzucić na bok. Jasne, że Casey uważał się za starego działacza z OSS i miał sentyment co do pracy w wywiadzie, ale jeżeli ktoś będzie musiał świecić oczami za Amerykę Środkową, to na pewno nie będzie to Reagan ani Casey. To będzie CIA. Przygotowuje się grunt pod ogromną reakcję, powtórkę śledztw Churcha i Pike'a.

Horton wiedział, że Caseyowi należy przypisać utrzymywanie kontaktów z wieloma ludźmi, ale prawie wszyscy podzielają jego, Hortona, pogląd na świat, co zademonstrowała sprawa Meksyku. Horton spędził całe godziny w gabinecie Caseya i uważał, że Casey był zbyt szorstki w stosunku do ludzi.

Sądził, że Casey nie jest wystarczająco przywiązany do CIA, do jej potrzeby niezależności. CIA ponownie stała się narzędziem dla administracji zawzięcie starającej się narzucić swój pogląd światu. Wiele było wypaczeń i subtelnych podstępów. Horton nie chciał być męczennikiem - to była sprawa osobista. Ktoś inny może dać sobie radę z Caseyem dużo lepiej - tak jak Gates. Dla niego parę kompromisów na papierze może nie znaczy zbyt wiele.

Dziesięć dni po spotkaniu informacyjnym, po którym zastanawiałem się czy CIA mnie "urobiła" co do Kadafiego, poleciałem do Trypoli-su. Tak jak większość gości, całymi dniami czekałem na umówione spotkanie z libijskim przywódcą. W końcu jeden z tłumaczy wprowadził się do pokoju obok mojego na dwunastym piętrze hotelu Bab el-Bahar nad Morzem Śródziemnym. Siedzieliśmy prawie całą noc, gawędząc, czytając, czekając. Zmęczenie rozluźniło wszystkich. Gdy wyszliśmy na spacer w chłodnym powietrzu nad morzem, żeby się obudzić, tłumacz - wysoki, potężny mężczyzna - powiedział, że jest szczególnie oszołomiony srogimi karami za wewnętrzne różnice zdań. Powiedział, że w tym miesiącu publicznie powieszono aż dwudziestu trzech

studentów i dysydentów. Dodał, że są tysiące więźniów politycznych, którzy wystąpili przeciwko rewolucji lub Kadafiemu.

- E, tam - powiedziałem. - Jak mogą być tysiące?

- Tysiące - powiedział z naciskiem - mówię, że tysiące. W kraju wrze. Czegoś oczekujemy.

Powiedziałem mu, że wysłałem artykuł o powieszeniu dwóch studentów libijskich w Uniwersytecie Trypoliskim. Wzniesiono szubienicę na dziedzińcu uniwersytetu i rozkazano oglądać tysiącom studentów. Wielu wymiotowało i uciekało wrzeszcząc.

Około 5:00 rano dowiedziałem się, że tej nocy nie będzie wywiadu. Czekaliśmy przez większość następnego dnia. Wytrzymałem tylko dlatego, że przetrzymywano ze mną tłumacza Kadafiego praktycznie w izolacji.

W pokoju obok tłumacz był tak samo podenerwowany jak ja. Wziął mnie na korytarz:

- Żeby go pan widział - krzyczał tłumacz, wściekając się na Kadafiego. - Zobaczyłby pan, jaki jest mały, oderwany od realiów, on jest... - wskazał palcem na skroń zaznaczając, że Kadafi jest pomylony.

- Szalony - powiedziałem.

- Niepoczytalny - powiedział i złożył kciuk i palec wskazujący tak, że między nimi było około pół centymetra. - Główka od szpilki! - powiedział, jakby chciał się pochwalić znajomością slangu.

Powiedział, że Kadafi zażywa tabletki nasenne i inne leki. Opisał nieprzewidywalne życie Kadafiego, pustelnika i półboga.

Była to kopia obrazu przedstawionego mi przez oficera CIA. Nie tylko słowa, odniesienie do tabletek nasennych, ale też uczucie pogardy i lekceważenia oraz - zdumienia i niechętnego szacunku. Było to tak, jakby tłumacz, który spędził z Kadafim tysiące godzin i urzędnik CIA, który spędził godziny studiując go, mieli to samo doświadczenie.

Rozważyłem możliwość, że tłumacz jest współpracownikiem CIA, że to jest sfingowane albo że zarówno tłumacz jak i CIA mają rację.

Ale do ministerstwa spraw zagranicznych przyszła kopia mojego artykułu o publicznych egzekucjach przez powieszenie i błyskawicznie przewieziono mnie na lotnisko i odesłano do Stanów Zjednoczonych tak szybko, że wyglądało to na wydalenie z kraju.

W Waszyngtonie opublikowaliśmy długi artykuł o Libii. Powiązano informacje tłumacza i CIA o pigułkach nasennych. Artykuł ukazał się w niedzielę pod nagłówkiem: Mówi się, że autorytet Kadafiego słabnie.

8 maja 1984 r., dwa tygodnie po opuszczeniu Libii byłem w redakcji Post, kiedy zaczęły napływać z Libii pilne doniesienia telegraficzne o próbie zamachu stanu przeciw Kadafiemu i ataku na jego koszary "Wspaniała Brama". Informowano, że walna bitwa w centrum miasta trwała godzinami. Jeden raport twierdził mylnie, że Kadafi zginął.

Po posortowaniu doniesień w Langley uznano, że była to najpoważniejsza próba zamachu stanu wewnątrz Libii w ciągu piętnastu lat władzy Kadafiego. Po raz pierwszy siły przeciwne Kadafiemu w Libii i poza nią pozornie się połączyły. Próbę udaremniono, kiedy ujęto dwóch spiskowców na granicy tunezyjskiej. Torturowano ich wydali około piętnastu rebeliantów, przygotowujących się w Trypolisie do zaatakowania Kadafiego.

Wsparcie zapewnione spiskowcom przez Nimeriego z Sudanu przynajmniej pomogło zacząć coś, nawet jeżeli zostało to udaremnione.

Casey zawnioskował:

- To pierwszy dowód na to, że Libijczycy gotowi są zginąć, żeby się pozbyć tego skurczybyka.

Zarządził pilne wykonanie oceny słabych punktów Kadafiego. Była pora, żeby zrobić coś więcej.

Casey był zaniepokojony, że będzie musiał przejść następny publiczny wgląd w jego osobiste finanse. Urząd Skarbowy ścigał go we właściwy sobie nieprzyjazny i biurokratyczny sposób, powolnym rytmem listów i zawiadomień. Urząd domagał się podatków z tytułu odliczenia, z którego Casey skorzystał pod koniec lat siedemdziesiątych, przed przyjściem do CIA. Normalnie takie spory były sprawą poufną między urzędem a podatnikiem, ale niektórzy wspólnicy Caseya kwestionowali roszczenia urzędu w sądzie podatkowym, wyciągając nazwisko Caseya na jaw.

Był to obszar publicznej krytyki, który najbardziej wściekał Caseya. Większość ludzi po prostu nie rozumiała systemu kapitalistycznego. Wiedza ta, tak jak wiele rzeczy, wywodziła się z czasów OSS podczas drugiej wojny światowej. OSS zaczęło prostą, lecz ważną operację pozyskiwania informacji wywiadowczych. Poproszono obywateli USA o przysłanie zdjęć z wakacji w Europie, zwłaszcza w portach i na plażach. Jeden OSS-owiec zmniejszył zdjęcia do rozmiarów mikrofilmu i nakleił je na karty. Zrobiono to ręcznie klejem i nożyczkami, ale kartoteki dawały gotową informację o wszelkich plażach czy portach, tak że siły sprzymierzone miały się na czym oprzeć przed wysłaniem agenta, najazdem komandosów, lądowaniem czy bombardowa-

niem. Podczas wojny pewien biznesmen napomknął Caseyowi, że ten mikrofilmowy system organizacji będzie miał niezliczone zastosowania komercyjne.

Po wojnie biznesmen wrócił do Caseya i wyłożył pieniądze. Casey zaangażował firmę w Bostonie do wyprodukowania maszyny, która wykona cięcie i klejenie. Założono firmę pod nazwą Film Sort i Casey zaczął sprzedawać tę technikę przedsiębiorstwom zajmującym się własnością ziemi w całym kraju. W roku 1949 firmę sprzedano. Udział Caseya wynosił kilkaset tysięcy dolarów, niezmierny majątek w tamtych, powojennych czasach. Były to pierwsze prawdziwe pieniądze jakie zarobił. Wziął 50 tysięcy dolarów i kupił Mayknoll.

Od tego czasu Casey przywiązywał wielką wagę do przewidywania przyszłości, znajdując zastosowania i powiązania, których inni nie dostrzegali. Mógł wrzucić pieniądze dużej spółce giełdowej i żyć spokojnie, bez udziału w zarządzaniu, sporach i procesach sądowych. Zamiast tego wkładał pieniądze w budowę mini-łodzi podwodnych do poszukiwania zatopionych skarbów koło Key West, w firmę importującą jugosłowiańskie i belgijskie dywany, w skomputeryzowany program zeznań podatkowych, firmę projektującą osiedla oraz spółkę racquetball.

Jedna z jego grup inwestycyjnych została założona, żeby wynaleźć pióro przenoszące pismo ręczne bezpośrednio do komputera. Casey wyłożył 95 dolarów za 1-procentowy udział. Grupa ta, pod nazwą Pen-Verter Partners, zakupiła od innej firmy tajną technologię za 4 miliony dolarów, lecz tylko 100.000 dolarów z tego zostało wyłożone w gotówce. Reszta - 3,9 miliona dolarów - była w postaci bonów, które zostaną wypłacone dopiero wtedy, gdy pióro zostanie opracowane i zareklamowane. PenVerter miał straty w wysokości 6 milionów dolarów w ciągu czterech lat. Jako 1-procentowy wspólnik, Casey za swoje 95 dolarów skorzystał z odliczeń wynoszących 60.000 dolarów - i tego nie przyjmował Urząd Skarbowy.

Incydent był niecodzienny- dyrektor CIA dostaje 600-krotność swojej inwestycji w postaci odliczeń podatkowych. Prokuratora generalnego Williama Frencha Smitha właśnie publicznie zmieszano z błotem za skorzystanie z odliczenia tylko cztery razy większego od inwestycji.

10 maja 1984 r. Casey zadzwonił do mnie w związku z badaniem jego kłopotów z urzędem skarbowym, które prowadził Chuck Babcock, reporter przydzielony do mojego personelu. Tak, przyznał Casey, możliwe, że winien jest 100.000 dolarów zaległych podatków. To jest nic, powiedział, z przyjemnością zapłaci, stać go na to.

Babcock napisał długi artykuł o kłopotach Caseya z podatkami i inwestycjami pod tytułem: Dyrektor CIA kwestionuje roszczenie Urzędu Skarbowego do 100.000 dolarów zaległych podatków.

Na późniejszej rozprawie w sądzie podatkowym w Nowym Jorku Casey zeznawał, przechodząc do ofensywy i kwestionując twierdzenie adwokata Urzędu Skarbowego, jakoby związał się z tymi, którzy prowadzą interes "sprzedaży ulg podatkowych":

- Chciałbym przeciwstawić się mniemaniu, że zakupiłem ulgę podatkową - powiedział. - Kupiłem udziały. A stwierdzenie, że kupiłem ulgę podatkową jest skandalicznym wypaczeniem - zaznaczył, że napisał pierwszą książkę o ochronie od podatków, Inwestycje chronione od podatków wydaną w 1952 roku.

- Ja to wszystko zacząłem - powiedział z uśmiechem i dodał w tonie katolickiej pokuty: - Kiedy zostałem przewodniczącym Komisji Papierów Wartościowych, odkupiłem swoje grzechy.

Nikt w Kongresie ani w mediach nie miał ochoty na ponowny wgląd w gąszcz osobistych finansów Caseya. Był zaskoczony. Trochę otwartości i szczerości zdziałało wiele.

Kongres niechętnie ustosunkowywał się do żądań administracji, która chciała wydać następnych 21 milionów dolarów na contras. Casey uważał, że nikt nie życzy sobie piętna, które byłoby konsekwencją porzucenia sprawy ruchu oporu. Dotyczyło to zwłaszcza demokratów w obecnej epoce popularnego republikanina Reagana. Forsował ten temat, gdy tylko mógł i nalegał na prezydenta i McFarlane'a żeby zagrali swoją kartą polityczną. Wiedział jednak, że Kongres może zrobić wszystko i że istnieje prawdopodobieństwo zwłoki. Administracja potrzebowała planu wspomagającego. Napisał notatkę do McFarlane'a 27 marca 1984 roku: Wobec możliwych trudności w uzyskaniu dodatkowych przydziałów do wykonania tajnego zadania w Nikaragui, w pozostałej części tego roku, zgadzam się w pełni na to, żeby pan zbadał możliwości finansowania alternatywnego u Saudyjczy-ków, Izraelczyków i innych (...). Ostatecznie, po zbadaniu aspektów prawnych, może pan rozważyć wyszukanie odpowiedniego prywatnego obywatela USA w celu założenia fundacji, która przyjmowałaby środki pozarządowe.

Podpisał notatkę wielkim "C", zaniósł ją własnoręcznie do McFarlane'a do Białego Domu i poprosił doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego o zwrot po przeczytaniu. Nie powinno być żadnych kopii, żadnego śladu.

Casey wiedział, że McFarlane nie wierzy specjalnie w tajną operację z contras, zajmuje się nią o tyle, o ile nalega na to prezydent. McFarlane był tylko zwykłym graczem, nie był sędzią ani liderem. Casey wykorzysta własne dojścia.

W drodze powrotnej do Langley Casey zadzwonił do biura i kazał ludziom od Nikaragui czekać w jego gabinecie. Po powieszeniu płaszcza i kapelusza usiadł na niebieskim krześle obrotowym, złapał spinacz i zaczął go rozginać.

- Wiecie, chłopcy - zaczął w końcu - że Biały Dom będzie podejmował decyzje dotyczące contras. Co się dzieje w tym zakresie?

Przedstawiono trochę szczegółów operacji w terenie, wnioski analityków o działalności sandinistów.

- Czym my, do diabła, jesteśmy - powiedział -jakimś cholernym klubem dyskusyjnym? Mówię warn, contras będą na czele porządku obrad. No więc, wyliczmy, czego będzie potrzebował prezydent, a potem wymyślimy jak to zrobić.

Chuck Cogan, szef wydziału operacyjnego zajmującego się Bliskim Wschodem, był wysoki, szczupły, z idealnie przyciętymi wąsami. Mający 56 lat Cogan, miał doświadczenie w służbie CIA jako oficer operacyjny w Indiach, Kongu, Sudanie i Maroku gdzie był szefem placówki. Absolwent Harwardu z 1949 roku, przyszedł do agencji w okresie zimnej wojny w latach pięćdziesiątych. Miał chłodny, ściśle służbowy uścisk ręki i oczy detektywa. Mała, ledwo zauważalna blizna po jednej stronie twarzy potęgowała efekt.

Dla szefa wydziału obowiązki w centrali w Langley to nie tylko czytanie telegramów i wysyłanie rozkazów placówkom, ale istotna praca łącznościowa z ambasadami w Waszyngtonie - kanałami dobrej informacji wywiadowczej i danych politycznych. Więzy te mogły być równie ważne jak te, które rozwijano w terenie.

Jednym z nieformalnych związków - kanałów informacyjnych Cogana był ambasador Arabii Saudyjskiej w Stanach Zjednoczonych książę Bandar. Bandar, błyskotliwy, przystojny lew salonowy, był czarujący, światowy. Miał 35 lat, był synem saudyjskiego ministra obrony. Byty pilot sił powietrznych był swego rodzaju arabskim Gatsbym, który wymachiwał kubańskimi cygarami, głośno się śmiał i podawał gościom swoje ulubione hamburgery Bi^ Mac od McDonaldsa na tacach z czystego srebra.

W czasie kadencji Cartera Bandar - zanim został mianowany ambasadorem - rozwinął i podtrzymywał koneksje z Białym Domem po-

przez asystenta prezydenckiego Hamiltona Jordana. Zawsze mógł poprzez Jordana uzyskać wysłuchanie dla Arabii Saudyjskiej. Teraz, pod rządami Reagana, było inaczej. Bandar dostrzegał, że władza jest rozproszona po Departamentach i wśród różnych frakcji w Białym Domu. Zważywszy na proizraelsMe nachylenie polityki administracji Reagana, zwłaszcza ze strony sekretarza stanu Shultza, nieoficjalna koneksja przez Cogana była istotna.

Jako ambasador, Bandar miał nadzwyczajne pole manewru. Miał dostęp do ogromnego bogactwa. W ramach monarchii saudyjskiej nie było ciał ustawodawczych, sądów czy Komisji Nadzoru. Departament Stanu, mógł zwrócić się do Saudyjczyków o pomoc gospodarczą lub wojskową, kiedy chciał czegoś, czemu Kongres może się oprzeć. Jeżeli operacje odpowiadały saudyjskiej polityce zagranicznej, to często tę pomoc otrzymywał. Saudyjczycy zdobywali zaufanie Stanów Zjednoczonych oraz kraju, któremu być może pomagali. Ich dolary działały w dwojaki sposób.

Możliwości dla takich układów w dziedzinie wywiadu były prowokujące. Na przykład, Saudyjczycy pomagali ruchowi oporu przeciw marksistowskiemu rządowi w Etiopii. Było to naturalne dla Saudyjczyków, którzy nie lubili skrajnych lewicowców ani komunistów, a zwłaszcza po drugiej stronie Morza Czerwonego. Casey i CIA byli wdzięczni.

Stosunki między CIA a saudyjską służbą wywiadowczą były ogólnie dobre od czasu, kiedy legendarny i niezmiernie bogaty Kamal Ad-ham był jej szefem. W roku 1970 Saudyjczycy zapewniali ówczesnemu wiceprezydentowi Egiptu Sadatowi stały dochód. Niemożliwe było ustalić, gdzie kończą się interesy saudyjskie w tych układach, a gdzie zaczynają się amerykańskie.

Teraz, wiosną 1984 roku Cogan opuszczał dział Bliskiego Wschodu. W pożegnalnej rozmowie z Bandarem niemal przypadkowo podniósł kwestię trudności, jakie Casey ma z uzyskaniem pieniędzy dla contras. Cogan przypomniał sobie artykuł w Post poprzedniego miesiąca, w którym sugerowano, że Arabia Saudyjska mogłaby posłać pieniądze do contras. Cogan zapytał Bandara, czy ambasada saudyjska była tego źródłem.

- Nie - powiedział Bandar.

- To może być próbna- sonda - powiedział Cogan. - Ktoś dawał do zrozumienia, że istnieje zainteresowanie. Pomogłoby to na pewno, contras potrzebują tylko 20, 30 milionów dolarów. Psie pieniądze - dodał Cogan. Nadmienił, że stosunek dobrej woli do ilości dolarów będzie najwyższy z możliwych.

12 - VEIL - Tajne wojny CIA

Bandar powiedział, że nie słyszał żadnej sugestii poza artykułem w Post, który rzeczywiście brzmiał tak, jakby wyszedł od agencji albo

administracji.

- W istocie artykuł twierdził, że Casey rozważa, czy nie poprosić

innego kraju, takiego jak Arabia Saudyjska, prawda?

Cogan powiedział, że CIA nie prosi.

Bandar zrozumiał o co chodzi. Powiedział, że sprawdzi na najwyższych szczeblach w Rijadzie, czy jest zainteresowanie.

- Uzyskajmy oficjalną reakcję - powiedział. W ciągu paru dni ambasador otrzymał negatywną odpowiedź z Ri-jadu. Podano następujące przyczyny:

. CIA nie może lub nie chce zaoferować niczego w zamian, przynajmniej nic nie zaproponowano.

. Saudyjska polityka zagraniczna w Ameryce Środkowej nie zgadza się z amerykańską. Rząd sandinistów w Nikaragui jest w zasadzie proarabski, podczas gdy dwa reżimy wspierane przez USA - Kostaryka i Salwador, niedawno zaangażowały się w wyraźnie an-tyarabską dyplomację i przeniosły swoje ambasady w Izraelu z Tel Awiwu do Jerozolimy.

. Saudyjczycy nie ufają, że można dochować tajemnicy w administracji Reagana - jakakolwiek tajna pomoc saudyjska dla contras przeciekłaby i zażenowała wszystkich.

Bandar przekazał do CIA wieść, że nie da się nic zrobić. Ale CIA i Bandar zgodzili się, że wszystko było nieoficjalne. Oficjalnie CIA nigdy nie pytała, a Saudyjczycy nie odmówili.

Bandar przyjął innych wysłanników w sprawie contras. Dwóch dyrektorów dużych przedsiębiorstw amerykańskich poprosiło go o wsparcie. Bandar odmówił. Asystent majora generała sił powietrznych Ri-charda V. Secorda przyszedł zapytać, czy Saudyjczycy by nie pomogli. Secord, weteran ukrytej wojny w Laosie, prowadził prywatną sieć transportu broni. Bandar uważał Secorda za człowieka aroganckiego. - Czy może pan mu przekazać wiadomość bezpośrednio? - Asystent zapewnił, że może.

- Niech mu pan powie, żeby się odpieprzył.

Starannie przygotowano się do zaprzeczenia. Bandar spędzał bardzo dużo czasu z McFarlane'em. Wcześniej podróżowali razem na Środkowy Wschód i spotykali się co kilka miesięcy w celu przeglądu obszarów wzajemnego zainteresowania. Bandar uważał, że McFarlane ma

l

kompleks niższości jako doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, działając w cieniu Kissingera i znosząc nie kończące się nieprzychylne porównania. Ale z tą głęboką lojalnością byłego żołnierza piechoty morskiej - McFarlane był człowiekiem prezydenta, protektorem Reagana i najlepszą namiastką prawdziwej drogi dostępu do prezydenta.

Pewnego wieczoru spotkali się sami przy drinkach w oranżerii na tyłach ogromnej rezydencji Bandara w McLean w Wirginii. McFarlane powiedział, że contras mają kłopoty, zaczyna brakować im funduszy. Rezultatem będzie niezmierna strata polityczna dla prezydenta. Przyjaciele USA w regionie - Honduras, Kostaryka, Salwador - będą opuszczeni. Ameryka Łacińska może się rozpruć.

Bandar zgodził się. Dziwił się niekonsekwencji amerykańskiej polityki zagranicznej. Dlaczego zaciągano takie zobowiązania jak w stosunku do contras, kiedy nie można ich podtrzymać?

W miarę jak rozmawiali McFarlane wyczuł, że Bandar oferuje pomoc. Bandar był pewien, że się go nagabuje. Niemniej jednak była to okazja, jakiej żaden z nich nie mógł przepuścić. Prędko uzgodnili, że Saudyjczycy przekażą dla contras 8-10 milionów dolarów w ratach po milionie miesięcznie. Trzeba to jednak zrobić w największej tajemnicy, która pozostanie ukryta na zawsze, bez względu na okoliczności.

Bandar był świadom zdolności NSA w przechwytywaniu jego przesyłek dyplomatycznych i wysłał wiadomość do króla Fahda przez kuriera.

W tym miesiącu Iran coraz bardziej zagrażał morskiemu transportowi ropy naftowej w zatoce Perskiej i Bandar poszedł do Shultza. Wkrótce prezydent Reagan wysłał list do króla Fahda, potwierdzający wsparcie dla Saudyjczyków w jakiejkolwiek konfrontacji z Iranem. Fahd i Bandar chcieli także kilkaset zaawansowanych pocisków przeciwlotniczych Stinger, alo w trakcie negocjacji Stany Zjednoczone nałożyły restrykcje na sprzedaż. Fahd przekazał Bandarowi tajny list z surową dyspozycją dla ambasadora, żeby zabrał go bezpośrednio do prezydenta. W Białym Domu Reagan przeczytał go, po czym podniósł wzrok i powiedział: - Nie narzucamy warunków przyjaciołom.

Prezydent odwołał się potem do procedur dla nagłych wypadków, pozwalających ominąć Kongres przy sprzedaży broni i w weekend 30 maja 1984 r. w tajemnicy przewieziono drogą lotniczą do Arabii Saudyjskiej czterysta Stingerów.

Bandar pojechał wtedy do Arabii Saudyjskiej i, za aprobatą króla, uzyskał saudyjski czek rządowy na 8 milionów dolarów na tajną pomoc dla bojowników contras. McFarlane uzyskał dla swojego asystenta sztabowego podpułkownika Northa numer konta bankowego con-

tras: 451-48 w BAĆ International Bank na Wyspach Cayman. W piątek 22 czerwca McFarlane i Bandar spotkali się w Białym Domu i Mc-Farlane wręczył Bandarowi kartę z numerem konta napisanym na maszynie. Aby zapewnić tajność, Bandar powiedział, że pojedzie osobiście do Genewy w celu załatwienia przelewu przez bank szwajcarski. Uzgodnili, że jak tylko pieniądze będą w drodze, Bandar da znać. Uzgodnili też hasło na wypadek, gdyby musieli wzmiankować o operacji przez telefon - będą mówili o dostawie "papierosów".

Bandar przyjechał do Genewy 27 czerwca i poprosił, żeby urzędnik ze Szwajcarskiej Korporacji Bankowej przyszedł do jego domu; tam przekazał saudyjski czek na 8 milionów oraz numer konta na Kajmanach, na które ma być wpłacany milion dolarów miesięcznie. Zarządził, żeby 8 milionów złożono na koncie głównym Szwajcarskiej Korporacji Bankowej i wysyłano stamtąd, żeby uniemożliwić wytropienie

źródła pieniędzy.

Tymczasem McFarlane niepokoił się z powodu opóźnienia. Dodzwonił się do Bandara.

- Mój przyjaciel nie dostał papierosów - powiedział - a dużo pali.

Minął tydzień, zanim Szwajcarska Korporacja Bankowa rozliczyła saudyjski czek i pierwszy milion przelano 6 lipca 1984 r.

McFarlane przesłał prezydentowi notę informującą go, że teraz Saudyjczycy potajemnie finansują contras. Prezydent wyraził głęboką wdzięczność. Przez następne osiem miesięcy Saudyjczycy przekazali contras 8 milionów. Dla tych ostatnich było to kwestią życia

i śmierci.

Po rozmowach z Caseyem i Clarridgem o pilnych potrzebach operacyjnych i logistycznych contras, North wysłał do McFarlane'a "TAJNĄ" notatkę z prośbą o pozwolenie na wyjazd do Ameryki Środkowej. McFarlane parafował "RCM' pod zatwierdzeniem i wpisał: Utrzymać absolutną tajemnicę. Żadnych widocznych spotkań. Prasa nie może

wiedzieć o pana obecności w regionie.

Casey miał wpływy w Izraelu. Dał Izraelczykom większy dostęp do amerykańskich satelitarnych zdjęć rekonesansowych, niż mieli przedtem. Izrael był wdzięczny. Jego agencje wywiadowcze zawsze szukały niekosztownych przysług, którymi można się zrewanżować Caseyowi i USA. Ambasada izraelska w Waszyngtonie, wyczulona na opinię publiczną i polityczną, zauważyła, że często więcej relacji w dziennikach było na temat Nikaragui niż Związku Radzieckiego.

Oficjalnie Izrael zaprzeczył, jakoby wspierał bojówki contra, lecz doniesienia nie ustawały. Żaden kraj nie zagrzebuje swych informacji i tajemnic lepiej od Izraela. Izrael zdobywał uznanie w Kongresie i w administracji, za wynajdywanie sposobów na wsunięcie contras kilku milionów dolarów w postaci pieniędzy lub broni - może przez pośrednika z Ameryki Południowej. Ale zdobywanie uznania nie było jeszcze dowodem, że właściwie coś robią.

Znalazłem w końcu bardzo dobrze usytuowane źródło izraelskie, które potwierdziło pomoc dla contras.

-Tak, oczywiście, to ma miejsce. To zbyt dobra okazja, złota, czysta i tania. A Stany Zjednoczone znajdą jakiś sposób odpłacenia Izraelowi w ramach bieżącego rocznego pakietu pomocy wojskowej i gospodarczej wartego 2,5 miliarda dolarów. Jeśli rewanż nie będzie w postaci pieniędzy, biorąc pod uwagę problemy "techniczne", które może mieć Kongres, to może on przyjąć wiele innych form.

Źródło wspomniało coś, co inni nazywali "podarunkiem Caseya". Nie były to jedynie zdjęcia satelitarne, lecz szereg informacji wywiadowczych. Izrael nadal nie otrzymywał transmisji w czasie realnym z zaawansowanego satelity KH-11 ani nie przydzielono mu bloku czasowego na satelitach amerykańskich - o co proszono.

- USA nie ma poczucia prawdziwego znaczenia terminowych taktycznych informacji wywiadowczych - zauważyło źródło. - Ma je Izrael, który jest otoczony wrogami.

Dla Izraela, dzielenie się informacjami wywiadowczymi było równie ważne jak normalny korytarz dyplomatyczny z ministerstwa spraw zagranicznych do Departamentu Stanu.

- Wszelka pomoc dla contras będzie zatajona. Zbyt dużo powodzenia lub widoczne powodzenie jest porażką. CIA i Casey mogą nie dostrzegać niebezpieczeństwa ujawnienia. Tak jak sprawy osobiste między dwoma osobami prywatnymi, istnieją też sprawy, niejasne i nieczytelne, które mogą mieć i mają miejsce między dwoma państwami. Są nie do zinterpretowania i nie zniosą naświetlenia, ale są prawdziwe, choć nie może być żadnych szczegółów. Sam nie znam szczegółów.

- Więc skąd pewność, że to prawda?

- Istnieją prawdy, które nie potrzebują szczegółów - powiedział. -Na przykład, Izrael sprzedaje broń do Hondurasu, kraju, gdzie bazują contras. Tam może tkwić odpowiedź.

- Czy tkwi?

- Wątpię - powiedział. - Pośrednicy, ludzie w środku, mogą nie wiedzieć dla kogo pracują czy dla kogo odbierają broń albo pieniądze,

ani do kogo wykonują dostawy - odpowiedź była niebezpośrednia,

wymijająca.

Wykonałem telefon do Caseya. Oddzwonił niedługo, ja powiedziałem, iż zostałem rzetelnie poinformowany o tym, że CIA zwróciła się do Saudyjczyków o pieniądze dla contras.

- Zupełnie nie autoryzowane.

- A Izraelczycy?

- Mnóstwo rozmów - stwierdził Casey - ale nic oficjalnego.

- A izraelski generał Saguy, były szef wywiadu wojskowego i te

zdjęcia satelitarne?

- Porządny facet - powiedział Casey - znam go dobrze.

- Zdjęcia?

- O tym nie będę mówił.

- Skąd contras dostają pieniądze? W zeszłym miesiącu taka desperacja, a teraz taka pewność.

- Nie nasza desperacja - powiedział. - Contras nie chcą zrezygnować.

- To nie zastąpi pieniędzy.

- Dużo węszenia.

- Jak? Gdzie?

Nie powinniśmy tego wiedzieć.

Nie miał nic więcej do powiedzenia.

- Czy dadzą sobie radę? Czy wy dacie radę? Wszyscy byli zdesperowani w zeszłym miesiącu.

- To przesada mówić "zdesperowany" - powiedział Casey. Jak on może to powiedzieć? CIA wyznaczyła dzień (niedzielę), kiedy pieniędzy już nie będzie.

- Ludzka natura - odparł i przedstawił swoją teorię kryzysu. -Kiedy zaistnieje problem, ludzie reagują nieadekwatnie, często za dużo robią. Po jakimś czasie koncentrują się na rozwiązaniach. Uspokajają się, rozwiązują problem. To zmiana psychiczna, nic na zewnątrz - wydawał się stosować tę teorię zarówno do siebie, jak i

do contras.

- Czy dostanie pan te pieniądze od Kongresu, te 21 milionów?

Powiedział, że ma nadzieję.

- Demokraci nie chcą wziąć odpowiedzialności - powiedział. - To jest ten "niewypowiedziany czynnik na szachownicy". Jednym takim czynnikiem jest polityczny strach. Dopiero wczoraj demokraci spróbowali drogi kompromisowej - "funduszu ewakuacyjnego", rodzaju odprawy w wysokości kilkunastu milionów na uporządkowane i humanitarne wycofanie i na przesiedlenie contras. Administracja i CIA nie zga-

dzają się - ponownie przedstawił swoją tezę o , jesiennej ofensywie" w Salwadorze: - Są oznaki, że będzie ona "bardzo silna" i "wczesna".

Następnego dnia rano, 19 maja 1984 r. ukazał się artykuł w Post na pierwszej stronie (pod tytułem.- CIA szukała pomocy dla contras w krajach trzecich), który podawał możliwość, że Saudyjczycy i Izraelczycy pomagają contras. Stanowcze zaprzeczenie starszego rangą urzędnika izraelskiego było zamieszczone w trzecim akapicie: Nie dostarczaliśmy bojownikom contra żadnych pieniędzy ani pośrednio, ani bezpośrednio. Nie przekazujemy contras niczego świadomie... nie zastępujemy Stanów Zjednoczonych.

Zatelefonował urzędnik, który ze mną rozmawiał. Był uradowany, niemalże w euforii. Artykuł był sprawiedliwy, wyraźnie odnotowałem to, co się mówi ogólnie. Niemalże mrugał do mnie przez telefon. Artykuł był dla Izraelczyków idealny. Dostali zaufanie i zaprzeczenie - kładąc nacisk na jednym czy na drugim dla sojuszników pro- i anty-contra w Kongresie i administracji.

Zadzwonił rzecznik CIA George Lauder. Też był szczęśliwy, ale chciał tylko, w przyjazny sposób, przekazać mi, że artykuł był mylny. CIA nie zrobiła nic z tych rzeczy: nie zwracała się do Saudyjczyków czy Izraelczyków, czy kogokolwiek ani oficjalnie, ani nieoficjalnie. - To się po prostu nie zdarzyło - powiedział. CIA nie wyda oświadczenia i nie chce, żeby cokolwiek drukowano. Chce tylko przekazać ten "fakt".

Nie byłem zaskoczony tym, że Lauder może nie wiedzieć co robią Cogan i Casey. Nie chciałem wspominać, że rozmawiałem z Caseyem. Powiedziałem Lauderowi, że jestem pewien swoich źródeł.

Powiedział, że to po prostu niemożliwe. Dokładnie sprawdzał, rozmawiał ze wszystkimi, łącznie z "człowiekiem nr l". Tym wielkim facetem, powiedział Lauder.

-Z kim?

- John McMahon - powiedział Lauder, sugerując, że on ma najwyż-' szą władzę.

- Czy rozmawiał pan z kimkolwiek innym?

- Po co miałbym dalej sprawdzać?

Prędko próbowałem odwieść rozmowę od Caseya, za późno.

- Och, okay - powiedział Lauder, reflektując się. Jego milczenie jiwiadczyło o tym, iż uświadomił sobie, że ma dyrektora renegata.

Tak więc Casey nie tylko prowadził operację contra i działalność la pozyskania środków ze swojego gabinetu, prowadził też własne liuro spraw publicznych. Nawet nie mówi McMahonowi, co zamierza.

Parę dni później, 24 maja 1984 r. Casey witał wysiadającego z helikoptera prezydenta w centrali w Langley. Był jasny wiosenny dzień i rozpromieniony Casey poprowadził prezydenta do tłumu pracowników agencji (2 tysiące ludzi), siedzących na słonecznym zboczu - 219-akrowym "campusie" Caseya.

Prezydent przyjechał na uroczystość położenia kamienia węgielnego pod nowe skrzydło centrali za 190 milionów dolarów, często nazywane "Skrzydłem im. Caseya". Wzrost działalności, a zwłaszcza potrzeba większej ilości komputerów i konieczność przechowywania danych, wymagały dodania siedmiopiętrowego skrzydła. Posługując się łopatkami Reagan, Bush i Casey odwrócili symbolicznie darń.

Na uroczystości Reagan przemówił do tłumu: - Wasza praca, praca waszego dyrektora, innych urzędników wysokiego szczebla jest inspiracją dla Amerykanów i ludzi na całym świecie.

Caseya denerwowała presja ze strony Komisji Senackiej o formalną pisemną rezygnację z operacji minowania Nikaragui, którą wciąż traktowano jak przestępstwo, ja naciskała o umowę, wedle której dyrektor informowałby zawczasu o wszelkiej działalności w ramach bieżącej dużej lub ważnej tajnej operacji lub o czymkolwiek, co zostało zatwierdzone przez prezydenta. Umowa głosiła, że CIA z głównym naciskiem ze strony Moynihana:

. Dostarczy wyczerpującego materiału na piśmie, gdy tylko podpisane zostanie nowe zatwierdzenie prezydenckie, łącznie ze szczegółami zawartymi w tle w opracowaniu zakresowym, ukazującymi w zarysie dokładną naturę, cele i ryzyka operacji.

. Będzie zawiadamiać komisję o nowych działaniach w ramach bieżącej tajnej operacji, gdy działalność ta może być drażliwa politycznie, gdy będzie miała nowe, potencjalnie niekorzystne konsekwencje, jeśli zostanie ujawniona, gdy zmieni zakres operacji, zaangażuje więcej personelu amerykańskiego lub gdy była zatwierdzona przez Radę Bezpieczeństwa Narodowego albo prezydenta.

. Będzie podawać regularne raporty uaktualniające na temat wszelkiej bieżącej tajnej działalności oraz roczne całościowe sprawozdanie na temat całej tajnej działalności. . Przedłoży sprawozdanie o jakimkolwiek przedmiocie działalności CIA, co do którego komisja wyrazi szczególne zainteresowanie lub zastrzeżenie.

Goldwater i Moynihan podpisali umowę 6 czerwca 1984 r. i żądali natychmiast podpisu Caseya. Obydwaj senatorowie chcieli być poinformowani, gdyby nie uzyskano podpisu Caseya tego dnia. Radca prawny komisji, Gary Chase, został wysłany do Langley około 16:00 w celu uzyskania podpisu. Zadanie z pewnością nie będzie przyjemne. Chase'owi zasugerowano, żeby wziął podpis, poszedł do domu i zrobił sobie drinka.

W Langley Chase poszedł do holu i zadzwonił do Caseya, ale ten nie pozwolił mu wejść na górę. - Mam wielką ochotę kazać panu wynosić się z mojego budynku - powiedział dyrektor.

- Chyba nie chce pan, żebym przekazał to przewodniczącemu i jego zastępcy - odparł Chase. Wyjaśnił, że dokument w pełni wynegocjowano na szczeblu sztabu i podpis będzie rutyną.

Casey powiedział, że sprawdzi, a tymczasem Chase może poczekać w holu. Chase zadzwonił do Komisji Senackiej i kazano mu przeczekać.

Casey był zły. Umowa w efekcie dawała komisji judasza do jego gabinetu, komisja mogłaby równie dobrze założyć mu podsłuch telefoniczny i przydzielić kogoś, kto siedziałby w jego gabinecie i jeździł z nim, robił notatki, grzebał w szufladach i teczkach. Była to kontrola przekraczająca to, co normalnie robił Biały Dom czy to, co robiono gdziekolwiek indziej w dziale wykonawczym. Sprawdził i odkrył, że jego sztab zgodził się. Takie były warunki dalszego prowadzenie interesów. Jeżeli Casey nie zobaczy się z Chase'em, senatorskie demony mogą być rozpuszczone ponownie.

Po godzinie dyrektor zadzwonił na dół i kazał Chase'owi wejść.

- Co to jest? - zapytał Casey, rzucając okiem na umowę.

Chase tłumaczył, że nic nie wychodzi poza obecną legislację nadzoru ani nie umniejsza konstytucyjnej roli prezydenta. Nie likwiduje żadnych uprawnień prezydenta.

Ponieważ sztab Caseya wstępnie się zgodził, dyskutowali, czy podpis Caseya zrobi jakąś różnicę. Chase wyjaśnił, że przewodniczący i wiceprzewodniczący chcieliby mieć ten podpis. Po ponad dwudziestu minutach Casey wziął w końcu dokument i nabazgrał na nim swoje nazwisko.

Zamiast wracać do domu na drinka Chase pojechał z powrotem do biur komisji. Kilku członków personelu wzniosło okrzyki na jego cześć, ktoś przypomniał sobie Neville'a Chamberlaina - pokój w naszych czasach. Chase'owi brakowało tylko parasola.

ROZDZIAŁ 18

Casey zdawał sobie sprawę z tego, że po prezydencie najistotniejszą osobą w administracji był sekretarz stanu George Shultz - człowiek pozornie umiarkowany, głos rozsądku. Tej wiosny Casey obserwował jego transformację. Na zebraniach w Białym Domu Shultz, z rękami złożonymi jak do modlitwy, przekroczył pewien próg użycia sił amerykańskich - tajnych lub jawnych - w odpowiedzi na terroryzm. Po porażce dyplomacji w Libanie nadeszła pora na działanie. Stany Zjednoczone zostały wypędzone z Libanu przez terroryzm. Problemu nie mogli rozwiązać dyplomaci. W miarę jak kontynuowano dyskusję, Shultz denerowował się o terroryzm i mocniej nalegał na czynną reakcję. Odwet lub działanie z wyprzedzeniem, to jedyne co zrozumieją terroryści i

państwa terroru.

Casey tolerował Shultza. Ten ekonomista i biznesmen miał twardą stronę, która stawała się twardsza. Wszyscy zaczynali słuchać, gdy na zebraniach NSPG Shultz odwracał się do Reagana i swym niskim głosem mówił: - Panie prezydencie... Wiarygodność i polityka zagraniczna Ameryki zależy od zademonstrowania, że potrafimy się dostosować i działać przeciw nowym rzeźnikom - twierdził Shultz. - Spoczywa na tym nasz autorytet na Środkowym Wschodzie.

W ramach NSDD 30, który Reagan podpisał w 1982 roku, Departamentowi Stanu podlegała polityka antyterrorystyczna.

Shultz dawał do zrozumienia, że Pentagon i CIA powinny się włączyć. Ktoś będzie musiał robić brudną robotę.

Ta inicjatywa sekretarza dała początek serii zebrań koordynowanych przez Biały Dom i sztab NSC. Podpułkownik North wykonał projekt dokumentu decyzyjnego dla prezydenta. W języku Northa "nadeszła pora zabijania skurwieli terrorystów". Jego projekt NSDD nawoływał, żeby wspierane i szkolone przez CIA zespoły cudzoziemców "zneutralizowały" tych terrorystów, którzy zaatakowali Amerykanów

lub planują takie ataki.

McMahon otrzymał egzemplarz projektu, ale dopiero po północy

dodzwonił się do Northa do domu.

- Skurwiel! - krzyknął McMahon. Czy North miał głowę w piasku w latach siedemdziesiątych? Czy nie pamięta o zarządzeniu prezydenta zakazującym jakiegokolwiek udziału w zamachach? Co on próbuje zrobić CIA? Jakie są szansę, że kiedykolwiek będzie wystarczająco solidna informacja wywiadowcza, żeby pozwolić na uprzedzający atak?

North powiedział: - Tak proszę pana - i odłożył słuchawkę. Za każdym razem, kiedy coś zaczynali, McMahon to blokował.

-McMahon stracił odwagę -powiedział North przyjacielowi. -Może kiedyś był dobry, ale teraz jest bezwartościowy dla Caseya.

Casey chciał zdecydowanego działania. Przedstawił tę sprawę swojemu radcy Sporkinowi. Jak zwykle, żądał natychmiastowej odpowiedzi.

Wniosek Sporkina był taki, że działania przeciw terrorystom nie będą stanowiły zamachu, a zakaz odnosił się do zamachów politycznych, do starych spisków przeciw Castro. Jeżeli CIA dobrze poznała fakty i zminimalizowała ryzyko dla cywilów i jeśli prezydent podpisze formalne zatwierdzenie, oraz jeśli zawiadomi się odpowiednie komisje kongresowe, to nie będzie problemu. Jeżeli istnieje solidna informacja wywiadowcza o tym, że terroryści mają uderzyć, powiedział Sporkin, to należy skorzystać z prawa do samoobrony.

Casey nie miał tyle powodzenia z Pentagonem. Weinberger nie czuł się dobrze używając okrętów wojennych do walki z terrorystami, tak jak zrobiono to w Libanie. Stanowisko Pentagonu było ambiwalentne co do uprzedzania ataków terrorystów przez CIA. Obrona potraktowała z ulgą fakt, że sprawą CIA będzie brudna robota, a więc i odpowiedzialność za wszelkie porażki. Postawa Pentagonu była również zachowawcza i biurokratyczna; działania paramilitarne, wszelkie tego typu szkolenie przez CIA było konkurencyjne dla Pentagonu.

McFarlane wiedział, że gdy doradcy prezydenta nie są jednogłośni, to niewiele się stanie. Zaproponował całościowe opracowanie i 3 kwietnia 1984 r., gdy prezydent Reagan podpisał tajny NSDD 138 na temat kontrterroryzmu, był on jedynie dokumentem planowym, który nawoływał dwadzieścia sześć federalnych Departamentów i agencji do zaproponowania jak powstrzymać terroryzm. Zasadniczo popierał on ideę uderzeń uprzedzających i najazdów odwetowych.

Tego wieczoru w czasie kolacji w Waszyngtonie Shultz nawoływał do "czynnej obrony" i zasugerował potrzebę "uprzedzających" posunięć. Sekretarz mówił z ponurym przekonaniem. Spędził następny miesiąc, głosząc swoje przesłanie na trybunach zebrań przedwyborczych.

Casey patrzył na problem pod innym kątem. Rodzaj terroryzmu, jakim parali się w Libanie Irańczycy i Syryjczycy był trudny do ustalenia. Chociaż był przekonany, że za pewnymi faktami stoi Iran i Syria, nie miał dowodu wymaganego przez prawo amerykańskie ani nawet przez zdrowy rozsądek.

Dzięki temu, że Casey położył nacisk na Libię, regularna informacja ukazywała bezczelne taktyki Kadafiego. W marcu przechwyty łącz-

ności, zdjęcia satelitarne i niektóre źródła osobowe wykazały, że Libia ingeruje w Sudanie. Libia wysłała sowieckiej produkcji myśliwiec Tu-22 do zbombardowania sudańskiej rozgłośni radiowej pod Chartumem. Informacja była tak dobrej jakości, że Shultz mógł to bez zastrzeżeń oświadczyć publicznie. Nie ujawnił jednak tego, że ujęto libijskiego pilota, który przyznał się, że był to lot ćwiczebny, poprzedzający ewentualny nalot na Kair.

Informacja wykazywała też, że Libia podpisała z Grecją umowę o wymianie informacji w sprawach morskich. Jako że Grecja nadal była członkiem NATO, mogło to zagrozić tajemnicom w najważniejszym sojuszu Zachodu. FBI miała konkretne dowody na to, że komisja libijskich studentów w dzielnicy Waszyngtonu zaangażowana jest w działalność wywiadowczą i terrorystyczną. Były propozycje wydalenia Ludowego Komitetu Studentów Libijskich ze Stanów Zjednoczonych, ale FBI argumentowała, że grupa ta dostarczała wglądu do działalności libijskiej w kraju. Niepokojono się szczególnie z powodu nadchodzących krajowych konwencji republikanów i demokratów oraz z powodu letniej olimpiady w Los Angeles. Konwencje i olimpiada byłyby okazją do popisowego aktu terroru.

Kadafi był tak niepopularny u sąsiadów, że Sudan, Egipt i Irak potajemnie dawały wsparcie opozycji - Narodowemu Frontowi Ocalenia Libii (NFSL).

Casey ciągle naciskał, żeby informacje tego rodzaju były rozprowadzane w rządzie. Na przykład w Krajowym Dzienniku Wywiadu napisano: Zdjęcia satelitarne ukazują normalny ruch wokół koszar Kada-fiego. Atak na koszary 8 maja 1984 r. spotęgował odczucie, że nadarza się okazja. Grupa Robocza ds. Incydentów Terrorystycznych Rady Bezpieczeństwa Narodowego - urzędnicy średniego szczebla z kluczowych departamentów i agencji - była wyczulona na Kadafiego. Casey zachęcał Shultza do objęcia przewodnictwa - bez poparcia Departamentu Stanu administracja niewiele zdziała. Zastępca i stary przyjaciel Shultza, Kenneth W. Dam zapoczątkował przegląd polityki w stosunku do Libii.

18 maja 1984 r. Dam otrzymał od działu wywiadu Departamentu Stanu "Tajne-drażliwe" opracowanie zatytułowane Przeciwstawianie się terroryzmowi libijskiemu. Opracowanie było antykadafiowskie, zawierało dobre informacje wywiadowcze i wyrażało poparcie dla antyterrorystycznych ataków.

Opcje wyłożono na szóstej i siódmej stronie. Oscylowały między biernością- opcja: nie robić nic- do bardziej pozytywnej opcji ósmej: Ustalić schemat reagowania na terroryzm libijski i: Opracować program

tajnych działań w celu uprzedzenia, przerwania i pokrzyżowania planów Libii i w końcu opcja dziesiąta: Starać się o zmianę reżimu.

Następnego dnia, w sobotę, Dam zwołał w swoim gabinecie spotkanie z kilkoma urzędnikami najwyższego szczebla. Istniały cztery opcje; czwarta głosiła: mocno rozwinąć istniejącą politykę... Na przykład, ponownie ocenić opłacalność opcji tajnych lub militarnych.

13 czerwca Bob Gates otrzymał "Tajną-drażliwą" prośbę od Hugh Montgomeryego, szefa działu wywiadu Departamentu Stanu. W związku z bardzo drażliwym przeglądem polityki, który teraz przeprowadza, Ken Dam poprosił o międzyagencyjną ocenę zagrożenia, jakie Libia stanowi dla interesów USA. Prośba przedstawiała wstępny wykaz spraw, którymi należy się zająć, formalnie nazwanych "odnośnikami". Gates miał opracować ocenę zagrożenia jakie Kadafi stanowił na całym świecie. Czy jest on arcyterrorystą wymagającym reakcji USA? Czy jest zaledwie niedogodnością, którą trzeba tolerować, jak uważają Europejczycy? Departament Stanu prosił o odpowiedź w ciągu trzech tygodni. Zaznaczono również, że temat jest drażliwy i wiedzę o tej sprawie należy ograniczyć.

Krajowy oficer wywiadu zajmujący się regionem Bliskiego Wschodu i Azji Południowej podjął już ściśle tajne badanie słabych punktów Kadafiego, ustalające gdzie i w jaki sposób polityka USA może wywrzeć nacisk. Przedstawiciele z CIA, DIA, Departamentu Stanu i NSA zabrali się do roboty.

W przeciwieństwie do decydentów w Departamencie Stanu, przedstawiciele wywiadowczy byli niezmiernie sceptyczni co do skrawków informacji sugerujących poważne niepokoje w Libii. Libia była czymś w rodzaju dyplomatycznej czarnej dziury i Departament Stanu był bardziej sceptyczny niż CIA co do przechwytów łączności i sprawozdań od źródeł.

Wszyscy zgadzali się, że obecna amerykańska polityka restrykcji handlowych jest śmiesznie nieskuteczna, chociaż nagłe wycofanie amerykańskich i brytyjskich pracowników sektora naftowego może wymusić spadek produkcji ropy w Libii o 25 do 50 procent na jakiś czas. Były doniesienia wywiadowcze wskazujące, że pięcioletnia kampania Kadafiego mająca na celu wpojenie nowego ducha rewolucyjnego w Libii okazała się bezskuteczna, co stwarzało atmosferę sprzyjającą jego obaleniu. Członkowie macierzystego beduińskiego plemienia Kadafiego nalegają, aby zarzucił totalitarne linie postępowania, przestrzegając go, że jego plemię i rodzina staną w obliczu izolacji i hańby, o ile nie złagodzi swojej polityki.

Według grupy oficera NIO, podejrzliwość Kadafiego jest jego słabym punktem, ale to także forma ochrony. Informacja wywiadowcza sugerowała, że Kadafi nosi kamizelkę kuloodporną i że elitarna, specjalnie wyposażona jednostka, ochrania jego kwaterę główną w Trypo-lisie, gdzie umiejscowione są główne sieci łącznościowe i miejska rozgłośnia radiowa.

Tajne sprawozdania, łamanie szyfrów i sprawozdania łączności wywiadowczej pokazywały, że emigracyjny ruch przeciw Kadafiemu uzyskuje wsparcie z sześciu krajów:

Egiptu - obsesji Kadafiego.

Iraku - co jest reakcj ą na poparcie Kadafiego dla Iranu w wojnie

irańsko-ir ackiej.

Maroka - choć stosunki ulegają poprawie.

Arabii Saudyjskiej - której pomoc jest wysoce tajna.

Sudanu - który Kadafi ciągle starał się kupić lub przejąć.

Tunezji-pomimo bliskich związków Kadafiego ze starszym rangą ministrem, który jest praktycznie na jego liście płac.

Wykaz zawierał trzy z sześciu krajów graniczących z Libią. Kadafi prowadził wojnę z czwartym - Czadem.

Ale Egipt i w mniejszym stopniu Algieria, były kluczami do wywarcia na Kadafiego nacisku wojskowego. Przedstawiciele wywiadu uzgodnili, że obydwa kraje będą miały poważne zastrzeżenia co do współpracy ze Stanami Zjednoczonymi w tajnych działaniach mających na celu obalenie Kadafiego. Zastrzeżenia te oparte są częściowo na postrzeganej pewnej niezdolności USA do efektywnego i znaczącego uczestnictwa oraz na nieufności, że Stany Zjednoczone utajnią w pełni takie działania.

Przedstawiciele CIA, DIA i NSA doszli do wniosku, że istnieje poważne niezadowolenie w wojsku libijskim. Pomimo sprzeciwów Departamentu Stanu napisali: Udane, stosunkowo efektywne i częste operacje wewnętrzne, połączone z innymi naciskami i niepowodzeniami z zewnątrz mogą służyć wywołaniu działań przeciw Kadafiemu ze strony niezadowolonych jednostek w wojsku. Zastępca Kadafiego, major Sala-am Jalloud oraz szef sił zbrojnych i jego zastępca mają prawdopodobnie największe motywy.

Ocena nabierała kształtu, przy czym Departament Stanu sprzeciwiał się wnioskom, które nadawałyby sens tajnej operacji w celu obalenia Kadafiego. Ale inni kontynuowali i posunęli się o kilka kroków

dalej, w zasadzie argumentując za silnym działaniem ze strony Stanów Zjednoczonych:

- Uważamy, że grupy emigracyjne, jeśli sieje wesprze, mogą wkrótce rozpocząć sporadyczną kampanię sabotażu i przemocy, która spowoduje dalsze kwestionowanie władzy Kadafiego. Gdyby połączyć działalność emigracyjną z innymi czynnikami - zwiększoną propagandą, jawnie pogarszającymi się stosunkami z innymi krajami i szeroko zakrojonym naciskiem gospodarczym-niezadowolone jednostki w wojsku mogą zostać pobudzone do prób zamachu lub do współpracy z emigrantami przeciw Kadafiemu. Jednakże powszechny bunt wojskowy jest mało prawdopodobny.

Było to niemal zaproszenie do pomocy w zamachu na Kadafiego, pomimo zarządzenia prezydenta zakazującego wszelkiego zaangażowania w planowanie zamachu. Zarządzenie prezydenckie Reagana nr 12333 z 1981 roku brzmiało: Zakaz zamachów. Żadna osoba zatrudniona lub działająca w imieniu Stanów Zjednoczonych nie może się angażować w zamachy. Ocena była co najmniej prowokacyjnym dokumentem. Praktycznie namawiała do skoordynowanego działania, przestrzegając przed niezdecydowanymi działaniami:

Niniejsze opracowanie wnioskuje, że żaden kierunek działania oprócz spowodowania upadku Kadafiego nie przyniesie ważnej i trwałej zmiany w polityce Libii. Podstawowym wnioskiem niniejszego opracowania jest to, że Libia ma znaczące słabe punkty, ale można je wykorzystać z powodzeniem tylko poprzez szeroko zakrojony program we współpracy z innymi krajami, łącząc działalność polityczną, gospodarczą i paramilitarną. Wyizolowane działania paramilitarne, ekonomiczne lub polityczne bada miały mały skutek lub nie będą go miały w ogóle.

Było to nawoływanie do większej tajnej akcji i wydział wywiadu Departamentu Stanu kwestionował samą podstawę wniosku - informację wywiadowczą. W przypisie na pierwszej stronie Departament zjadliwie zanotował: Opracowanie spoczywa na fragmentarycznej, nie potwierdzonej sprawozdawczości i nie przywiązuje dostatecznej wagi do popularności Kadafiego. Kadafi tak silnie panuje nad bezpieczeństwem, że żaden zamach stanu nie ma szans powodzenia.

Ocena po skończeniu miała dwadzieścia dziewięć stron i była sklasyfikowana następująco: Ściśle tajne z hasłem UMBRA (zawiera infor-

r

macje z odszyfrowanych przekazów łącznościowych), NOFORN (nie mogą widzieć jej cudzoziemcy), NONCONTRACT (pracownicy kontraktowi, na pół etatu nie mogą oglądać), PROPIN (zawiera informację własną od przedsiębiorstw) ORCON (rozpowszechnianie kontrolowane przez autora i wszystkie egzemplarze są numerowane).

Dokument wydano 18 czerwca 1984 r. Był powodem kontrowersji wśród garstki oficjeli rządowych, którzy mieli pozwolenie na przeczytanie go. Rzucało się w oczy praktyczne nawoływanie do "działań paramilitarnych" oraz sugestia, żeby Stany Zjednoczone wykorzystały wojsko libijskie do prób zamachów.

W święto 4 lipca CIA wydała następne "Ściśle Tajne" opracowanie na temat Libii. Była to ocena zagrożenia; twierdziła ona, że Kadafi ciągle działa wbrew interesom USA, ale jedynym bezpośrednim powodem do niepokoju było to, co Kadafi może zrobić w Sudanie.

Akt libijskiego terroru w Stanach Zjednoczonych jest możliwy, ale uważamy, że Libii będzie bardzo trudno zmontować udaną operację. Libia prawie na pewno ma paru agentów wśród 1.500 studentów libijskich w Stanach Zjednoczonych, a dwustu z nich to fanatyczni zwolennicy Kadafiego.

Rozwiewając obawy, że Kadafi mógłby uzyskać broń jądrową, ocena na stronie trzynastej głosiła, że Libia nie osiągnie zdolności jądrowej w ciągu następnych dziesięciu lat.

Międzyagencyjna grupa w Białym Domu zaczęła szkicować plany tajnego wsparcia dla libijskich emigrantów i tajnych alternatyw - nieszkodliwych i śmiertelnych. Wymiana zdań między Stanami Zjednoczonymi a Libią była tak intensywna, że urzędnicy postanowili rozpatrzyć kwestię, jakie odnosi się wrażenie, kiedy USA czegoś nie robi. Presja do działania była ogromna. Wszyscy się odgrażali, bo nikt nie chciał, aby postrzegano go jako słabego.

Gdy dokumenty dotarły do CIA, Caseya nie było na miejscu. Mc-Mahon przyjął papiery i stracił zimną krew. To było szaleństwo.

McMahon znał nieco historii CIA dotyczącej Libii. Po roku 1969, kiedy Kadafi doszedł do władzy, były dyskusje na temat próby obalenia go, ale Departament Stanu sprzeciwił się. Dyrektor Helms zgadzał się z Departamentem, że wtedy nie było sposobu na dokonanie tego. W czasie kadencji administracji Cartera Turner zapytał raz, co można by poradzić na Kadafiego. McMahon, wtedy zastępca dyrektora ds. operacji, odparł: - niewiele.

McMahon odczuł, że grupa, która zaprojektowała opcję, nie ma żadnego wyczucia co do ugrupowań emigracyjnych. W jego mniemaniu

niewiele różnili się od harcerzy. Informacja wywiadowcza sugerowała, że nie potrafiliby wylądować na libijskim wybrzeżu w gumowym pontonie, a co dopiero obalić rząd i rządzić Libią. Kadafi przeniknął ruch i obserwował każdy krok swoich wrogów. Kadafi kazałby zlikwidować potencjalnie silnego przywódcę ruchu.

McMahon potrafił zdusić tajną operację pytaniami, żądając szczegółów, których nikt nie znał. Czy CIA uzyskała penetrację? Ilu ochroniarzy ma Kadafi? Czy są lojalni? Jakie są szansę powodzenia? Tak jak się spodziewał, odpowiedzi były niejasne. McMahon powiedział, że nawet gdyby była jakaś nędzna szansa, to nie mogliby zacząć, ale nie są nawet tak blisko. Jeżeli nie ma narzędzi i ludzi, to nie należy się wygłupiać. I co z zakazem zamachów? To nie byłaby operacja przeciwko reżimowi, ale przeciw osobie. Nie ma sposobu żeby puścić coś takiego w ruch, a potem zakazać emigrantom usunięcia Kadafiego.

Casey poparł McMahona na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, sojusznicy Ameryki, zwłaszcza w Europie, nie zgodziliby się. Caseya doprowadzało do furii to, że Kadafi zyskiwał poszanowanie w Europie zamiast je tracić - tajna umowa grecko-libijska była tylko przykładem. Bez skoordynowanego wsparcia Sojuszu Zachodniego nie ma mowy o skuteczności. Gdyby CIA zaczęła działać mimo wszystko, to USA znajdzie się w izolacji. Po drugie, nie ma wystarczającego poparcia politycznego w administracji dla takiej akcji. Próba zamachu stanu 8 maja 1984 r. pokazała tylko, że istnieje możliwość pozbawienia Kadafiego władzy.

Przy kłopotach z operacją nikaraguańską Casey nie miał najmniejszej ochoty na następną awanturę w Kongresie. Casey absolutnie nie chciał uczynić żadnego ryzykownego kroku. Był jednak pewien, że operacja przeciw Kadafiemu zyskałaby aprobatę jego dwóch najważniejszych okręgów wyborczych - społeczeństwa i Ronalda Reagana. Do wyborów prezydenckich zostało kilka miesięcy.

22 czerwca 1984 r. Casey znalazł w pojemniku na korespondencję wysoce tajny list od prokuratora generalnego Williama Frencha Smi-tha. Były kłopoty. List zawierał podsumowanie bardzo drażliwego śledztwa FBI w sprawie przecieku. 13 lipca 1982 roku NSA przechwyciła handlowy przekaz łącznościowy z biura firmy Mitsubishi w Waszyngtonie do Japonii. Mitsubishi posiadał szczegółowe, dosłowne informacje ze ściśle tajnego Krajowego Dziennika Wywiadu z 7 i 9 lipca. Komunikat Mitsubishi donosił o ruchach wojsk irańskich i irackich, o zmasowaniu 120 tysięcy żołnierzy irackich w celu przeciwstawienia

się 80 tysiącom Irakijczyków w konkretnym miejscu na granicy. Przekazano, że przywódca Iraku będzie musiał upaść zanim dojdzie do rozmów pokojowych. Jako źródło informacji Mitsubishi podał niezidentyfikowanego członka agencji wywiadowczej rządu USA, który przekazał je waszyngtońskiej firmie doradczej, zatrudnionej przez Mitsubishi. Drugi przechwyt przekazów japońskiej firmy z 29 lipca 1982 roku zawierał długie cytaty z Dziennika sprzed trzech dni. Dyrektor NSA Lincoln Fauer pragnął znaleźć przeciek i poprosił o śledztwo.

FBI skoncentrowała się na jednym ze starszych analityków Caseya, Charlesie Watermanie - wiceprzewodniczącym Krajowej Rady Wywiadu. Waterman, szczupły, łysiejący, nerwowy były oficer operacyjny z dwudziestoletnim doświadczeniem był uprawniony do rozmów z waszyngtońską firmą doradczą, która publikowała dwumiesięczny biuletyn zawierający świetne informacje na temat Środkowego Wschodu. W istocie Waterman uzyskiwał od tej firmy dobre informacje wywiadowcze.

Waterman nie przeszedł przez zaporowy ogień badań z wykrywaczem kłamstw w 1983 roku, a Casey pamiętał ten epizod jako fantastyczny bałagan. Biuro bezpieczeństwa CIA zaleciło, żeby Waterman podał się do dymisji i zaprzeczył, jakoby dał przeciek. Casey był zdania, że Waterman był dobrym człowiekiem, a każdy, kogo agencja wysyłała do pozyskiwania informacji i podtrzymywania kontaktów w mieście mówi więcej niż powinien. Jakieś cholerne liczby o sile wojsk irańskich i irackich to nic - zwykłe bzdury z Dziennika. Zwolnienie z pracy zmieni stosunki wewnętrzne w Langley. Casey, za aprobatą Mc-Mahona, unieważnił zalecenie własnej agencji bezpieczeństwa CIA. Waterman dostał tylko dwutygodniowy urlop bezpłatny.

Jednak FBI nie porzuciła śledztwa i rozpoczęła postępowanie w sprawie szpiegostwa. Watermanowi dano urlop w grudniu 1983 roku, podczas gdy FBI nadal pracowała.

Teraz, siedem miesięcy później, prokurator generalny Smith mówił, że Departament Sprawiedliwości nie będzie w stanie postawić Water-mana w stan oskarżenia, ponieważ trzeba ujawnić podczas procesu drażliwe źródła i metody. Ale śledztwo doszło do takiego etapu, że byłoby odpowiednie, żeby CIA podjęła działania - zwolnienie z pracy i publiczne oświadczenie posłużyłoby jako poważny środek odstraszający dla innych. Prokurator generalny chciałby wiedzieć, jakie działania

ostatecznie podjęto.

- Niech cholera weźmie Billa Smitha - wrzasnął Casey. List najwyraźniej napisał Departament Sprawiedliwości albo -biurokraci FBI, wszyscy koniecznie chcieli chronić własny tyłek. Nie byli w stanie zna-

leźć przecieku, nakłonią więc Caseya do wypchnięcia Watermana za drzwi, tak jakby znaleźli. Smith podpisał list na ślepo. Kopie listu rozprowadzono po całym mieście do departamentów i agencji.

- To cholerstwo nie może przeciec - powiedział Casey. Ale wiedział, że list Smitha zasugeruje, że Casey jest zbyt wyrozumiały w stosunku do wysoko postawionego sprawcy przecieków i prawdopodobnie zostanie ujawniony.

Casey wezwał Sporkina i pokazał mu list oraz raport Departamentu Sprawiedliwości na temat śledztwa. Sporkin wierzył, że Waterman jest niewinny. Waterman zaprzeczył przeciekom pod przysięgą, a jego kalendarze nie wykazały spotkań z ludźmi od biuletynu w czasie, kiedy przecieki miały miejsce. Autorzy biuletynu zaprzeczyli także, jakoby Waterman był źródłem. Sporkinowi żal było Watermana i pomógł mu znaleźć adwokata. Trzy miesiące wcześniej, gdy Sporkin poszedł do waszyngtońskiego biura terenowego FBI żeby wyjaśnić tę sprawę, agenci FBI zasugerowali, że Sporkin może przeszkadzać w śledztwie.

Nie zgadzał się z Caseyem co do skuteczności wykrywaczy kłamstw. Stawiają do góry nogami założenie niewinności - jeżeli operator powie, że maszyna wskazuje kłamstwo, to koniec - nie można tego obalić. Rezultatem jest sytuacja bez wyjścia. Wykrywacz kłamstw jest niewiele lepszy niż średniowieczne koło czy narzędzie zaciskające kciuki - służy do łamania umysłu a nie ciała, to jest jedyna różnica. List prokuratora generalnego był tego dowodem. Sporkin nie będzie skarżył bo nie ma sprawy, a nie dlatego, że proces może ujawnić źródła i metody. Departament Sprawiedliwości chce, żeby Casey zrobił rejwach.

Casey uważał, że w atmosferze przecieków trzeba używać każdego narzędzia, nawet wykrywacza kłamstw. Wykrywacz dawał świetne wyniki: straszył ludzi, sprawiał, że przyznawali się do winy, sygnalizował agencji, żeby nie zatrudniała niesolidnych ludzi. Zatelefonował do Watermana i poprosił go o przyjście następnego dnia.

Jadąc do Langley Waterman był zadowolony, że wreszcie coś się będzie działo. Minęło siedem strasznych miesięcy czekania, najgorszych w jego życiu. Zaczynał pracę w 1964 roku. Był w okropnych dziurach pracując dla CIA, rozbijał się po placówkach na Środkowym Wschodzie. Służył w Bejrucie, Kairze, Jordanie, znowu w Bejrucie i w końcu był szefem placówki w Arabii Saudyjskiej. Przechodził już testy wykrywacza kłamstw i korzystał z nich, ale bez żadnej wiary w nie. Cztery przykre dni spędził przywiązany do skrzynki przez ten incydent z Mitsubishi. Operator urządzenia z FBI powiedział mu: "Ma pan wieł-

f A wyniki testu były według Watermana - miarą jego wew-iego zmieszania. Rozmawiał z jednym z ludzi od biuletynu o wojnie irańsko-irackiej, może użył liczb określając =\*^*^ one praktycznie takie same jak te podawane w relacjach. Nie dał prze-ciekS Myśl, że podałby coś słowo w słowo była absurdalna. Waterman sądS, że John McMahon go podejrzewał, ale wierzył, że ma jakąś szan-

^ Kiedy6 Waterman przyszedł do gabinetu Caseya na siódmym piętrze z zadowoleniem zobaczył, że dyrektor jest sam.

Casey wytłumaczył sprawę listu od prokuratora generalnego i wręczył Watermanowi raport z Departamentu Sprawiedliwości i

_ To nieprawda - powiedział Waterman najdobitniej, jak potram.;

ecmemyic? - zapytał Casey. - Mam związane ręce _ Przywódcy otwartej strony analitycznej nie będą dalej prowadzili szerokich stosunków ze światem zewnętrznym, jeśli mnie pan zwolni l powziął Waterman. - Nie zrobiłem tego - dodał, wpatrując się prosto w oczy dyrektora. Pafi^ka Casey powiedział, że mu wierzy - lecz są trzy problemy. - Pańska nrzydatność w mieście skończyła się. Jest pan otoczony z powodu wniosku FBI, że pan to zrobił. A jeżeli to przecieknie, to mnie zarzuci się, ze sarkam się ze sprawcą przecieków. .

Wszystko, co zrobiła FBI w toku śledztwa dążyło do udowodnienia że wykrywacz kłamstw jest dokładny - powiedział Waterman -Nie było prawdziwego śledztwa, ktoś inny dał przeciek i me został

to - powiedział w końcu Casey, odkładając decyzję.

Waterman wyszedł. __

Casey był w nieznośnej sytuacji. Nie chciał naruszać własnej zasady podejmowania ryzyka. Jeżeli jego ludzie mają pozyskiwać informa-cie to muszą je wymieniać - dać coś, żeby coś dostać. Tak świat działa - nie ma mowy, żeby ludzie od biuletynu spotykali się z Watermanem, edvbv działało to tylko w jedną stronę. Zawodowiec, taki jak Waterman zna granice, wie, co jest naprawdę ważne. Casey musi popierać swoich ludzi, nawet jeżeli robią błędy. Jeśli nie - wejdą z powrotem do skorupy jak za poprzedniej administracji. W 1977 roku w pierwszych miesiącach szefostwa Stan Txirner zwolnił dwóch ludzi z CIA z powodu kontaktu, jaki mieli z renegatem, byłym operatorem CIA Łdwinem Wilsonem. Turner zapłacił sstraszną cenę moralną, Casey wiedział o tym.

Casey uważał, że ludzie z CIA nie powinni być zwalniani z innych powodów niż rażące, umyślne zaniedbanie lub niekompetentne wykonanie pracy. Ta sprawa do nich nie pasowała. Tej nocy Casey prowadził dyskusje z samym sobą. Była to jedna z najtrudniejszych decyzji, jaką przyszło mu podjąć w ciągu prawie czterech lat. Waterman był zaangażowanym człowiekiem, który wykonywał swoje zadanie, uosabiał determinację, jakiej Casey potrzebował.

Następnego dnia Casey zadzwonił do Watermana i umówił spotkanie w biurze. Waterman przyszedł. Wyglądał tak słabo.

- Szukałem i szukałem - powiedział Casey i nie możemy niczego wymyślić. Przykro mi, nic na to nie możemy poradzić.

Waterman zakrztusil się nieco i urwał. - Tak jest - powiedział. Zasalutował i wyszedł. W drodze do wyjścia Waterman przypomniał sobie, że oni wszyscy służą według upodobania dyrektora. Tak musi być. Oznaczało to, że jego praca w CIA, dwadzieścia lat, jest skończona. Pamiętał swoje pierwsze tajne spotkanie - w 1964 roku w Kuwejcie. Wysłali go w okropne gorąco i niepewność. Miał polecenie odnaleźć, w konkretnym miejscu i czasie: Araba wyglądającego, jakby właśnie skończył walić sobie grucha. Co to znaczyło? Nie wiedział. Ale znalazł swój kontakt.

Gdyby Casey pracował na swoim stanowisku pierwszy rok, nie zwolniłby Watermana. Będąc tu już cztery lata wiedział, że nie ma wyjścia. Przecieki były większym problemem niż jego rozterki moralne.

Rozgłos i kontrowersyjne opinie otaczające operację w Nikaragui, zaalarmowały Dyrekcję Operacji. Istniały obawy, że Kongres, środki masowego przekazu i społeczeństwo mogą się ponownie zwrócić przeciwko CIA. Casey zdecydował, że pora "przewietrzyć" Dyrekcję, znaleźć kogoś na miejsce zastępcy dyrektora - Johna Steina. Stanowisko inspektora generalnego było dla niego bardziej odpowiednie. Stein był dobrym, solidnym oficerem, ale był trochę zbyt ostrożny, a Claira Geor-ge'a trzeba było wyratować ze Wzgórza. George, tak jak Casey, mocno się sparzył podczas zamieszania z minowaniem. Ale George utrzymał swoją pozycję. Caseyowi podobał się sposób, w jaki sobie z tym poradził - zahartowany, lojalny, bezpośredni, umiał przyjmować ciosy, wywierać nacisk. Wiedział, że wtrącanie się Kongresu jest absurdalne.

Różnica między kimś takim jak Stein, który przyszedł do agencji w latach sześćdziesiątych, a George'em, który przyszedł tam w latach pięćdziesiątych, była tym marginalnym ułamkiem, który miał znaczenie dla Caseya. George był nastawiony na przetrwanie, wystarczająco

ostrożny, lecz z instynktami zrodzonymi w czasach zimnej wojny. Śmiała praca wywiadowcza-łapówki, zdrada, penetracje elektroniczne-była dla niego naturalna. Posiadał wrażliwość konieczną do tajnej pracy. Wiedział, że to brudna robota i że wszyscy muszą się liczyć ze sprzecznościami.

Casey ogłosił zmiany w końcu czerwca. Bieżące operacje szły różnie - używanie pieniędzy i ludzi szło łatwo w niektórych miejscach, ale w

innych stało w miejscu.

W lipcu kongresmen Charlie Wilson uzyskał następne 50 milionów dolarów na tajną operację afgańską. Razem z pieniędzmi, które uzyskał wcześniej i prośbą CIA oznaczało to 120 milionów dolarów i były rozmowy o podwojeniu tego w następnym roku. Saudyjczycy dadzą tyle samo, co do dolara, więc niedługo do afgańskich rebeliantów pójdzie pół miliarda. Odpowiadało to Caseyowi, ale oglądając globus doszedł do wniosku, że nie jest racjonalnie stawiać wszystko na jedną kartę.

Były dwie inne tajne operacje wsparcia, które były ważne nie z powodu ilości pieniędzy, lecz z racji zasad. Caseyowi udało się jeszcze utrzymać je w tajemnicy. Jedna - 5 milionów w budżecie na wspieranie kambodżańskiego ruchu oporu (a planował dodanie następnych 12 milionów dolarów do końca roku), mimo że pomagało to pośrednio Czerwonym Khmerom. Druga to ograniczona operacja wsparcia nieobron-nego w wysokości około 500 tysięcy dolarów rocznie, dla przeciwników marksistowskiego reżimu w Etiopii. Opozycja była tajnie wspierana również przez Saudyjczyków. Ugrupowanie to miało orientację lewicową. W obu przypadkach Casey był skłonny podjąć niewielkie ryzyko. Postrzegał antykomunistyczne ruchy oporu jako jednostki - Nikaragua, Afganistan, Angola, Etiopia i Kambodża są polami bitwy. To była "Doktryna Reagana".

Casey poważnie zwiększył tajny budżet na działania propagandowe. Było ich teraz około tuzina, dostarczały za granicę pieniądze na gazety, grupy dyskusyjne i instytuty. Tak jak przy tajnych operacjach paramilitarnych musiał walczyć z Kongresem, który zarządzał w mikroskali.

W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych CIA z dużym powodzeniem prowadziła pro-NATO-wską propagandę. Teraz administracja Reagana starała się uzyskać poparcie na umieszczenie pocisków Per-shing II w Europie. W 1983 roku Casey przeznaczył z budżetu kilka milionów dolarów na promowanie pocisków w prasie. Jak było do przewidzenia, komisje wywiadu obcięły fundusze. W1984 roku Casey próbował nakłonić je po raz kolejny, żeby dały mu na ten cel kilka milionów dolarów. Demokraci argumentowali podczas tajnych sesji, że takie

działanie może być uznane za wtrącanie się w wewnętrzne sprawy sojuszników NATO. Pociski Pershing II były przedmiotem gorącej debaty w Wielkiej Brytanii, Niemczech Zachodnich i Włoszech. Gdyby przeciekło, że CIA uprawia propagandę w tych krajach, to wstrząs mógł być destrukcyjny dla stosunków w ogóle i dla działań zmierzających do rozmieszczenia pocisków. Niepokojono się także, że propaganda może "rykoszetować" do mediów amerykańskich.

Casey przekonywał, że te kilka milionów wystarczy jedynie do podtrzymania działalności propagandowej. Komisje rzucały argumentami, które Casey uważał za standardowe: kilka milionów nie wystarczy, żeby wykonać robotę, to po co zaczynać? Pieniądze wykreślono z budżetu, a CIA miała wykorzystywać środki bieżące, aby trzymać w pogotowiu paru europejskich autorów. Znowu, myślał Casey, mówi się CIA: bądźcie gotowi, ale nic nie róbcie. Komisje przeczesywały pozycje w prawie metrowej wysokości stercie wysoko klasyfikowanych dokumentów budżetowych, a inni w Kongresie (zwłaszcza senator William Proxmire z Wisconsin, zawsze szukający marnotrawstwa) czepiali się operacji wywiadowczych.

W zagranicznym obiekcie armii USA, stale udostępnianym sowieckiemu zespołowi inspekcyjnemu były wanny z nagrzaną wodą do odpoczynku po służbie. Wywiad wojskowy zainstalował wysokiej klasy urządzenia podsłuchowe i był w trakcie ulepszania sprzętu kontrolnego. Wysoki koszt ukryto w budżecie wojskowym, pozycję wpisano jako "ulepszenie wanien". Było to jawne zaproszenie do comiesięcznej Nagrody Złotego Runa Proxmire'a, za zmarnowanie pieniędzy podatników. Szef wywiadu wojskowego, podpułkownik William Odom, musiał interweniować i wyjaśniać, że bardzo delikatna operacja pozyskiwania informacji wywiadowczej znajdzie się w niebezpieczeństwie.

Amerykańskie agencje wywiadowcze miały lokale w dzielnicy Nowego Jorku, w której były wysokie czynsze i to też miało być "uhonorowane" Nagrodą Złotego Runa Proxmire'a. Ktoś zasugerował, że nagroda mogłaby być doskonałą osłoną, bo rząd nigdy nie pozwoliłby, żeby ważna operacja miała tyle rozgłosu, więc przyznanie nagrody mogłoby pomniejszać rolę działania. W końcu jednak agencja wywiadowcza założyła fałszywą spółkę poza zasięgiem wzroku badaczy Proxmire'a.

Tego lata coś jeszcze innego martwiło Caseya. Kościół katolicki w Nikaragui stał się najpotężniejszą siłą przeciwstawiającą się sandini-stom. Arcybiskup Miguel Obando Bravo, nadzorujący dziewięciu biskupów i wszystkich katolików organizował kościół, żeby ten przestrze-

gał ludzi przed marksizmem-leninizmem. La Barricada, oficjalna gazeta sandinistów zarzuciła mu, że angażuje się w działalność polityczną, której celem jest obalenie rządu Nikaragui. Nazwano go kompanem od kieliszka Somozy. Satyryczny rysunek ukazywał biskupa skręcającego krzyż w nazistowską swastykę.

W ramach ogólnego zatwierdzenia o propagandzie w Ameryce Środkowej CIA miała dodatkowe pieniądze. Oficer niższego poziomu w DO postanowił przekazać 25.000 dolarów przez prywatną amerykańską fundację, na pomoc kościołowi katolickiemu w Nikaragui. Powiązanie było wybuchowe.

Senator Moynihan najpierw myślał, że to na pewno jest żart. Kiedy się dowiedział, że tak nie jest, wezwał starszego rangą urzędnika z CIA i wcisnął go w fotel koło kominka, w swoim prywatnym gabinecie. - Nie róbcie tego. Ten człowiek, arcybiskup, jest tam siłą moralną i nie może być skompromitowany w żadnym wypadku.

Casey zgodził się z Moynihanem i 25.000 dolarów wycofano.

Próba pozbycia się środków na propagandę wymagała wielu dróg. Gdy fundusze przechodziły do prywatnych organizacji, CIA traciła kontrolę nad nimi, ale Moynihan zastanawiał się nie tylko nad kontrolą, lecz nad podstawowym rozsądkiem. Na przykład te 25.000 dolarów mogło stać się kroplą trucizny. Gdzie jest ostrożność? Kto prowadzi ocenę ryzyka? Gdzie jest wymiar moralny? Były to działania, które potwierdzały wizerunek "paskudnego Amerykanina". Czy jest to tylko kwestia wywalania pieniędzy za okno? Czy Kongres zbytnio zwiększył budżet wywiadu? Czy ktoś nie zadaje takich pytań?

Casey odpowiedział, że arcybiskup nigdy nie poznałby źródła pochodzenia pieniędzy; byłyby wmieszane z innymi środkami. Przede wszystkim jednak starał się, żeby ta historia nie wyszła na jaw. Niechybnie byłaby źle zrozumiana. W wersji najgorszej mogłoby to wyglądać tak, że CIA, nie uzyskawszy zgody na finansowanie contras, próbuje przekazać pieniądze rebeliantom za pośrednictwem Kościoła. Byłoby to niezgodne z prawdą, ale Casey nie wierzył, że ktokolwiek odbierze to we właściwy sposób.

Jednakże historia ta zaczęła krążyć i miała być opublikowana, więc Casey zadzwonił do Post. Powiedział, że jeśli puszczą artykuł, to arcybiskup "nie żyje". Artykułu nie opublikowano.

Wszczęto badanie innych funduszy propagandowych. Zamknięto (z powodu ryzyka politycznego) mały tajny kanał przez organizację kościelną w Polsce, przekazujący środki od CIA w wysokości 20-30 tysięcy dolarów na rzecz związku jzawodowego Solidarność.

Gdy rozpoczęła się kampania wyborcza 1984 roku, Casey został odsunięty na bok. Dyrektor Centralnego Wywiadu w żadnym wypadku nie może brać udziału w sesjach strategicznych kampanii. W czasie częstych wizyt w Białym Domu, Casey mógł tylko "skubać brzegi" kampanii. Wpadał zobaczyć się z Edwardem J. Rollinsem, otwartym, prawicowym Kalifornijczykiem, który był głównym strategiem kampanii o ponowny wybór Reagana. Obydwaj spodziewali się zwycięstwa.

Trzy aktówki, które Casey zwykle brał do domu wieczorem zawierały stosy gazet, wycinków i czasopism. Śledził media okiem analityka wywiadu. Informacja publiczna lub "źródła otwarte" potrafiły dawać wskazówki co do ciągłych manewrów wewnątrz administracji. 30 sierpnia 1984 r. na uwagę zasługiwał artykuł w Washington Times - Rozważa się pięć osób na stanowisko Caseya w CIA.

- Co do cholery - pomyślał. The Washington Times, założony przez wielebnego Sun Myung Moona z Kościoła Zjednoczenia, zajmował się konserwatywnym Waszyngtonem Reagana. Kilku z jego stałych autorów pracowało w NSC. Times był niezbędny do śledzenia knowań na Pennsylvania Avenue 1600.

Casey czytał z niepokojeni i gniewem, że: podał do wiadomości swój zamiar odejścia ze służby państwowej po wyborach bez względu na to czy Reagan przegra, czy wygra.

W pewnym momencie Casey poważnie rozważał poproszenie prezydenta, żeby go nie mianował ponownie, ale John McMahon i inni w budynku zabrali się do pracy nad nim. Przekonywali go, że jest jedynym, który może utrzymać tempo, zapewnić dalsze poparcie ze strony prezydenta i dalej zajmować się przepływem pieniędzy, dobrymi stosunkami z innymi agencjami wywiadu zagranicznego. Ich apel głęboko poruszył Caseya. Przekonali go, iż nawet jeśli CIA czy on sam, brali cięgi w prasie, to jego praca pokazuje, że CIA nie straciła swego autorytetu. Ten autorytet i wiarygodność były najważniejsze, jeżeli agencja ma powrócić do swoich źródeł. Zgodził się zostać.

Wiadomości w artykule pochodziły od urzędników administracji i ludzi z Białego Domu, a jednym z autorów był były sztabowiec NSC, Jeremiah O'Leary. Artykuł donosił, że Biały Dom zaczął kompletować listę ewentualnych następców. Na początku listy jest - szef sztabu Białego Domu James A. Baker III.

W takich chwilach Caseyowi opadała szczęka. Zamyślił się głęboko. Pojedynczy artykuł w gazecie był jak nietestowane źródło, potrzebował potwierdzenia. Pięć dni później zauważył felieton W środku Wa-

szyngtonu w New York Post: Szef CIA - Casey składa swój płaszcz i szpadę. Artykuł przedstawiał Caseya jako inicjatora tego kroku, który "poinformował" Biały Dom, iż chce powrócić do życia prywatnego. Znowu Jim Baker był na szczycie listy ewentualnych następców.

To było delikatne. Sondaże określały przewagę Reagana nad kandydatem demokratów Walterem F. Mondale'em na około dziesięć punktów. Wielkość ta miała tendencję wzrastającą. Druga kadencja była prawie nieunikniona. Jaka to była gra? Odejście głównego urzędnika gabinetu lub sztabowca Białego Domu wywoła reakcję łańcuchową. Kluczem jest George Shultz. Weinberger, Jeane Kirkpatrick, Jim Baker, Casey chcieliby stanowisko w Departamencie Stanu. Wydawało się jednak dość jasne, że Shultz planuje zostać. To oznacza, że Weinberger prawdopodobnie pozostanie w Obronie. Stanowiska w Departamencie Stanu i Obrony były nadal jedynymi, które interesowały Caseya.

Praca w CIA podobała mu się teraz bardziej niż kiedykolwiek. Casey ufał, że w drugiej kadencji Reagana, polityka Białego Domu będzie odgrywała mniejszą rolę w decyzjach - zwłaszcza w decyzjach dotyczących polityki zagranicznej i operacji CIA. Reagan będzie skłonny bardziej kierować się swoimi instynktami.

Artykuły z Washington Times i New York Post traktowano poważnie w kręgach administracji. Caseyowi zadawano pytania, zdarzały się docinki.

Pewnego wieczoru, przy drinkach, Tony Motley zaczepił go: - Więc Jim Baker dostanie twoje stanowisko.

- On jest ostatnim skurczysynem, który to stanowisko dostanie -odparł szorstko Casey.

Casey wraz z Weinbergerem, Clarkiem i Kirkpatrick powstrzymał Bakera od przeniesienia się na stanowisko doradcy NSC w zeszłym roku, ale nie było jasne co można zrobić, żeby nie pozwolić Bakerowi zostać dyrektorem. Gdyby poproszono Caseya o odejście, miałby coś do powiedzenia w sprawie następcy. Ale nie prawo veta. Baker zdobył zaufanie Reagana i mógł wydobyć od niego obietnicę. Niemniej jednak nie brzmiało to właściwie. Casey wiedział, że Baker chce mieć doświadczenie w polityce zagranicznej. Jego ambicje były prawdopodobnie nieograniczone - sekretarz stanu w przyszłej administracji Busha albo wybrany urząd. CIA nie pasowała do jego programu.

Casey wiedział, że źródło przecieków można wykryć odpowiadając na pytanie: kto na tym korzysta? Kto chce ujawnienia historii? W tym wypadku odpowiedź była prosta - ktoś, kto chce jego stanowiska lub po prostu chce się go pozbyć. Przecieku nie udało się wykryć, więc Ca-

sey postanowił zapytać bezpośrednio swojego dobroczyńcę. Nazywał to pytanie "irlandzkim" i "twardym". Napisał do Reagana list, wyrażając troskę z powodu wiadomości rzekomo wychodzących z Białego Domu. Jak prezydent wie, on nie prosił o powrót do życia prywatnego i nie ma takiego planu. Chyba, że prezydent sobie tego życzy. Casey wyjaśnił, że z przyjemnością będzie służył przez cały czas trwania prezydentury Reagana. Jak prezydent wie, dodał, nadal jest istotna, najwyższej wagi praca do wykonania w agencjach wywiadowczych. Załączył wycinki dwóch artykułów z gazet pisząc, że takie doniesienia szkodzą morale w CIA, stwarzają atmosferę niepewności, podminowują stabilność, którą agencja osiągnęła. Prawie cztery lata pracy mogą zostać zmarnowane. Powinno się powstrzymać takie fałszywe doniesienia.

Casey ułożył swój list tak, aby zagrać na negatywnych odczuciach Reagana co do prasy i przecieków i jego pozytywnym stosunku do CIA. Prawie natychmiast zatelefonował Reagan. Wyraził całkowite, niezachwiane poparcie: - Oczywiście Bili, chcę, żebyś został, jeżeli będzie druga kadencja. Jesteś moim człowiekiem w CIA, dopóki ja jestem prezydentem.

Casey był zadowolony. Była to niemal gwarancja, podpisany kontrakt. Casey miał prawie ochotę pobiec na Pennsylvania Avenue i ucałować prezydenta. Do diabła, podziwiał tego człowieka. Była to dobra lekcja zarządzania: wybierz i wytrwaj. Wybierz swoich ludzi i nie opuszczaj ich.

ROZDZIAŁ 19

We wrześniu Casey spędzał bardzo dużo czasu w Langley przestrzegając przed ewentualnym atakiem terrorystycznym w ostatnich tygodniach kampanii. Wezwał do swojego gabinetu oficerów operacyjnych i analityków, do innych dzwonił, węszył po budynku, biegał po korytarzach, wpadał do gabinetów i centrum agencyjnego. Dał jasno do zrozumienia, że cała amerykańska społeczność wywiadowcza jest w pogotowiu. Bał się, że kolejny atak szalonych zamachowców znów pokaże niemoc Stanów Zjednoczonych. Reperkusje polityczne mogą być poważne. Prezydentura Reagana oznacza siłę, a nic w ostatnich latach tak nie ukazało słabości, jak niezdolność powstrzymania tych ataków.

Przez siedemnaście miesięcy Casey inwestował środki w szkolenia, wymianę informacji, opracowanie sieci obejmującej około stu krajów. W czterdziestu krajach znacząco polepszono zdolności CIA w szkoleniu paramilitarnym, ratowaniu zakładników i ochronie ważnych osobistości. CIA przeszkoliła właśnie sześćdziesięciu Libańczyków. Nad problemem terroryzmu pracowało w centrali CIA prawie pięćdziesiąt osób, tuziny ludzi w NSA i wojskowych agencjach wywiadowczych. Casey żądał wyników i osiągnięto niejaki sukces. Wywiad ustalił, że ambasador Hiszpanii w Libanie jest śledzony i CIA zasugerowała, żeby opuścił Liban. Nie zrobił tego i porwano go.

Produkowano coraz więcej sprawozdań, aż do powodzi informacji, z której wiele miało wątpliwą wartość. CIA nadal nie udawało się zinfil-trować ugrupowań terrorystycznych na Środkowym Wschodzie. Przyczyna jest prosta, wnioskował Casey. Terroryści wiedzą, że ludzie z CIA nie mogą zabijać, bo nie mogą namierzać ludzi jako celu zamachów. Osoba zgłaszająca się do ugrupowania terrorystycznego dostawała natychmiastowy test: zabić kogoś.

Najsolidniejsze informacje zawarte były w tajnych sprawozdaniach wykazujących, że Irańczycy przenoszą ładunki wybuchowe i bomby z bezpiecznikiem czasowym, operując w bazie swojej ambasady w Damaszku pod ochroną immunitetu dyplomatycznego. W sierpniu donoszono, że ładunki wybuchowe przeniesiono do Libanu i tam ślad się urywa. Teraz, kiedy już nie było piechoty morskiej, jedynymi celami były rezydencja ambasadora USA i pawilon ambasady amerykańskiej w chrześcijańskim Bejrucie Wschodnim. CIA i inne agencje wywiadowcze słały sprawozdania. Ostrzeżenia miały posmak deja vu, ale nie były zbyt dokładne.

O godzinie 11:40 w czwartek 20 września 1984 r. furgonetka z dyplomatycznymi numerami rejestracyjnymi wjechała na teren pawilonu ambasady USA w Bejrucie Wschodnim. Jechała zygzakiem, przedostając się przez nierównomiernie rozmieszczone rzędy betonowych "zębów smoka", mających zmniejszyć szybkość wszystkich pojazdów. Karabin M-16 jednego ze strażników zaciął się. Strażnik ambasadora brytyjskiego, składającego wizytę w ambasadzie, otworzył ogień. Oddał pięć strzałów do furgonetki, zmierzającej w kierunku pojazdu zaparkowanego około 90 m przed wjazdem do garażu pod ambasadą. Furgonetka eksplodowała, pozostawiając lej o średnicy około 8 m. Zginęły co najmniej dwadzieścia cztery osoby, w tym dwóch żołnierzy amerykańskich, a dziewięćdziesiąt zostało rannych. Ambasador USA Reginald Bartholomew został zagrzebany pod gruzami, ale wydobyto go z niewielkimi obrażeniami.

Caseyowi było niedobrze. Na ściśle tajnych zdjęciach z góry zauważono tę furgonetkę albo pojazd dokładnie taki jak ona, ćwiczący na zewnątrz makiety pawilonu ambasady, w Dolinie Bekaa. Wywiad amerykański wywnioskował, że za tym atakiem stoi Hezbollah - Partia Boga i szejk Fadlallah, odpowiedzialni także za zamachy bombowe w ambasadzie i koszarach piechoty morskiej w 1983 roku. Casey prędko dostrzegł, że w okresie przedwyborczym, nikt w Białym Domu nie jest skłonny do odwetu. Wstrzymywano się przed kontruderzeniem przez wiele miesięcy, nawet po drastyczniejszych atakach. W końcu mogło być o wiele gorzej.

Jeden z najbardziej intrygujących raportów złożył po zamachu, podpułkownik libańskiej służby wywiadowczej. Wykazał on drobiazgowe zaplanowanie tej operacji. Furgonetka opuściła muzułmański Bejrut Zachodni tamtego rana. Dwóch współsprawców jechało za nią w pomarańczowym BMW. W drodze do pawilonu ambasady, furgonetka przypadkowo uderzyła małego opla. Kierowca opla wysiadł i próbował rozmawiać z kierowcą furgonetki, który był otępiały i zachowywał się jak ktoś będący w letargu. Nie patrzył w prawo ani w lewo. W tym momencie podeszli jego wspólnicy i zaproponowali kierowcy opla 2 tysiące funtów libańskich (około trzystu dolarów), czyli kilka razy więcej niż wyniósłby koszt naprawy opla. Kierowca wziął pieniądze i odjechał. Li-bańczyk, który usłyszał wybuch w pawilonie ambasady amerykańskiej, około dziesięć minut później poszedł do wywiadu libańskiego. Nigdy nie udało się znaleźć właściciela opla, ale uwierzono świadkowi. CIA nie mogła mieć pewności, ale było prawdopodobne, że kierowca furgonetki został odurzony narkotykami przed samobójczą misją.

Libańska służba wywiadowcza chciała więcej niż 2 miliony dolarów rocznie, które otrzymywała na płace agentów, a Casey obiecał, że zobaczy, czy uda się zdobyć pieniądze. Libańczycy robili co mogli, żeby dostarczać informacji o atakach terrorystycznych i współpraca CIA z służbami libańskimi zacieśniała się.

Inaczej wyglądała sytuacja z Izraelczykami. Wiedział, że zinfiltro-wali Liban i Syrię za pomocą doskonałych agentów, ale Casey odnosił wrażenie, że Izraelczycy przetrzymują informacje, co może narażać życie Amerykanów na niebezpieczeństwo. Stosunki między CIA a Mossa-dem pogorszyły się po inwazji Izraela na Liban i USA wycofało Piechotę Morską. Liban był niewypałem, a nic tak nie psuje stosunków jak wspólne niepowodzenie. Agencje pracowały razem, nie lubiąc się. Funkcjonariusze Mossadu wyrażali się o CIA lekceważąco, a jeden z nich nazwał jej agentów "graczami, którzy nie umieją grać". Peter Mandy,

nr 2 w Mossadzie, kontrolował wszelką łączność z CIA. W Libanie agentom CIA i Mossadu nie wolno było kontaktować się bezpośrednio. W CIA panowało odczucie, że Mandy wydziela kawałki cennych sprawozdań od źródeł osobowych Mossadu tylko wtedy, kiedy służy to interesom Izraelczyków.

W Langley uznawano, że informacje wywiadowcze zbierane przez CIA i Mossad przekazywane są tylko w jednym kierunku. Casey musiał wywrzeć nacisk na Izraelczyków, zawiadamiać ich, że są jakieś kłopoty. Mógł to zrobić sam, ale nacisk mógłby być zbyt duży więc w końcu postanowił wysłać do Izraela McMahona. Sądził, że miał on wystarczający wpływ, żeby pogrozić Mossadowi i dać do zrozumienia, że odtąd CIA oczekuje wszelkich informacji, które mogą być związanie z atakiem terrorystycznym na obiekty amerykańskie. McMahon nie uzyskał wiele, czuł, że zrobił tylko powierzchowny postęp. Mossad był ostatecznie taki jak CIA - nie wierzył nikomu.

Zamach bombowy z 20 września uwydatnił problemy, może nawet załamanie w wywiadzie i Casey musiał się tłumaczyć w Białym Domu. Jego taktyka była prosta. Cofnął się dziesięć lat, do śledztwa Churcha i do administracji Cartera:

- One zniszczyły ducha CIA - powiedział. - Infiltracje wywiadu, czy wyrabianie źródeł, traktowano bardziej jako źródło kłopotów niż potencjalnych korzyści. DCI nie może odbudować sieci źródeł osobowych w ciągu czterech lat.

Na przykład, prezydent Carter wstrzymał tajną zapłatę dla króla Jordanii Husseina w 1977 roku, kiedy dowiedziała się o niej prasa. Carter czuł, że jest to niesmaczne. Pod rządami Caseya CIA rozpoczęła nową, tajną operację w Jordanii w celu pozyskiwania i dzielenia się informacjami wywiadowczymi na temat terrorystów i OWP. Ale król, który pamiętał Cartera i rok 1977, był ostrożny i nieufny. Pamięć jest długa na Środkowym Wschodzie - skonstatował Casey.

Jedna osoba przyjęła argument Caseya - Reagan. Sześć dni po ostatnim zamachu w Bejrucie, prezydent prowadził kampanię w miejscowości Bowling Green w Ohio. Jeden ze studentów zapytał go o bezpieczeństwo w ambasadach amerykańskich. Reagan powiedział:

- Dzisiaj odczuwamy skutki destrukcji naszych zdolności wywiadowczych w ostatnich latach, zanim tu przyszliśmy.

Dodał, że poprzednio uważano: - Szpiegowanie za, w pewnym sensie, nieuczciwe i należy pozbyć się agentów wywiadu... I tak w dużej mierze zrobiliśmy.

Jeśli istniały wątpliwości co do celu tego strzału, to pracownicy Białego Domu wyjaśnili później reporterom, że był on wycelowany w Cartera i Turnera. Następnego dnia Carter oddał uderzenie mówiąc, że zarzut Reagana jest obrazą osobistą i ma znaczenie zbyt skandaliczne, żeby je ignorować. Nazywając zarzut zupełnie fałszywym, Carter powiedział dalej, że katastrofy na Środkowym Wschodzie są wynikiem własnej, głęboko wadliwej polityki prezydenta i podjęcia nieodpowiednich środków ostrożności w obliczu udowodnionego niebezpieczeństwa.

Turner zareagował wystąpieniem publicznym, jego głos prawie drżał, gdy czytał oświadczenie: Uwagi pana Reagana są niegodne prezydenta. To Reagan zaszkodził CIA, wprowadzając ludzi o niepewnej reputacji, upolitycznił CIA poprzez Caseya. Co czytamy dzisiaj o CIA? Czytamy o dyrektorze, który prowadzi niejasne interesy finansowe i zaangażowany jest w tajną wojnę w Nikaragui o wątpliwej legalności i właściwości. Nic dziwnego, ze nie pozyskują informacji w Bejrucie -starają się przecież podminować rząd w Nikaragui.

Casey uważnie czytał te wypowiedzi, ale nie miał zamiaru dać się wciągnąć w tę awanturę. Odmówił oficjalnego komentarza. Wiedział jednak o co chodziło Reaganowi: - Nie chodzi o liczby, pieniądze czy personel, choć one też wchodziły w grę. Prawdziwym problemem jest atmosfera nieufności, jaką wytworzył Turner. W agencji powinna panować atmosfera "da się zrobić", a Turner stworzył "ani się waż" -myślał Casey.

Zamieszanie wygasło, ale Casey był zadowolony, że wyborcy zrozumieli o co w tym wszystkim chodzi.

Po spędzeniu lata na denerwowaniu się o rezygnację ze stanowiska oficera wywiadu na Amerykę Łacińską, John Horton udzielił długiego, autoryzowanego wywiadu reporterowi z gazety w Portland w Maine. Nie konkretyzując, że chodzi o Meksyk, Horton skarżył się na Caseya, który: -Żądał przeróbki ważnej oceny wywiadowczej. Odmówiłem, więc kazał ją napisać ponownie. Jako oficer wywiadu nie pracuję dla administracji, pracuję dla rządu.

Upłynęły trzy tygodnie zanim wiadomości o publicznej skardze Hor-tona dostały się do waszyngtońskich mediów. 28 września 1984 r. New York Times zamieścił artykuł na pierwszej stronie: Mówi się, że analityk odszedł z CIA po starciu z Caseyem o Meksyk.

Bob Gates, zastępca ds. wywiadu, czuł się trochę zdradzony. Horton nie dał do zrozumienia, że poda to do publicznej wiadomości. To było jedno doświadczenie Hortona w świecie analitycznym i wyraźnie

go nie rozumiał. Głównie chodziło tu o nacisk. Zawsze były naciski z Departamentu Stanu albo z Pentagonu, albo z Marynarki Wojennej, Armii czy Białego Domu. Ludzie podnosili wrzask właśnie wtedy, gdy CIA dotknęła czułego punktu albo natrafiła na ważne zagadnienie lub kiedy jej wnioski mogłyby mieć realny wpływ na politykę.

Departament Stanu zawsze odnosił się wrogo do pracy CIA w RPA, a twardogłowy asystent sekretarza obrony Richard Perle nigdy nie zgadzał się z analizą CIA dotyczącą sowieckich zdolności strategicznych. Sam Gates w zeszłym roku ponownie poruszył zagadnienie sowieckich wydatków na obronę i doszedł do wniosku, że są one niższe niż podawała DLA. Było to jak próba poprawienia jednego z Dziesięciu Przykazań i Gates rzucił się w gąszcz. To była presja, a Horton nie rozumiał prawdziwej presji. Tak, debata mogła stać się dość ostra. Ca-sey mógł dać w kość. Te sprawy trzeba przetestować i dyskusja stawała się często wroga i gorąca. Zdaniem Gatesa, Horton pomylił uzasadnioną presję intelektualną z presją polityczną.

Do wyborów prezydenckich było tylko sześć tygodni, a Casey musiał walczyć z Hortonem. Uważał, że Horton stara się wrócenie trzymać z dala od informacji, które potwierdzały możliwość upadku Meksyku. Casey życzył sobie, żeby nie było w trakcie jego kadencji żadnej oceny, w rodzaju: "Szach Iranu będzie przy władzy pięć lat", a potem okazuje się, że w parę miesięcy jest po nim.

Dyrektor był też zdenerwowany twierdzeniem Hortona, że pracuje on dla "rządu", a nie indywidualnej administracji. Tak jakby Horton myślał, że istnieje dodatkowy wydział rządu, stały korpus strażników. Zdaniem Caseya to tylko biurokracja jest problemem w rządzie.

Casey napisał do Hortona list. Horton, czytając go, czuł się tak, jakby Casey zarzucał mu wyhodowanie długich włosów i branie narkotyków. Casey zapewniając, że chętnie zapozna się z każdą opinią, najwyraźniej nie życzył sobie alternatywnego poglądu na swój sposób wykonywania ocen. Casey stał się częścią decydenckiej koterii administracji Reagana. Jego główną troską było pragnienie obalenia rządu Nikaragui. Meksyk nie szedł po właściwej drodze, był zbyt butny w sprawach zagranicznych, wytyczał niezależny kurs zakładający brak interwencji i negocjacji.

Casey - myślał Horton - przynajmniej podświadomie zmierzał do tego, żeby ocena była sztyletem wymierzonym w serce Meksyku.

Demokraci w Senackiej Komisji ds. Wywiadu dostrzegli sposobność. Moynihan przeczytał ocenę i uznał, że sytuacja w Meksyku może stać się poważnym problemem, jako że Meksyk najwyraźniej bankrutował.

Moynihan uważał, iż nie było to nierozsądne, by przewidywać jakieś problemy. Szansę l do 5 na niestabilność, wydawały się być dobrze udokumentowane. Po przebrnięciu przez górnolotne sformułowania, docierało się do prognozy, która mogła się przydać. Jeżeli według prognozy jest 80 czy 90 procent pewności, że będzie padał deszcz, to bierze się parasol.

Nawet Komisja ds. Wywiadu Izby, która przyjazna Caseyowi nie była, przyszła mu w sukurs, twierdząc w publicznym sprawozdaniu, że zbadała wcześniejsze projekty oraz wersję końcową tej właśnie oceny i odkryła, że różniące się poglądy wydrukowano na samym początku opracowania, co jest praktyką, której komisja przyklaskuje.

W piątek 12 października 1984 r., Casey zorganizował przyjęcie dla członków personelu Komisji ds. Wywiadu Senatu i Izby, w głównej jadalni na siódmym piętrze centrali w Langley. Był to akt pojednania. Chciał im również podziękować i uczcić ostateczne uchwalenie nowej ustawy, która zwalniała akta Dyrekcji Operacyjnej - naukowe, techniczne i bezpieczeństwa od znienawidzonej Ustawy o Wolności Informacji'. Prezydent miał uprawomocnić nową ustawę swoim podpisem w poniedziałek. Symbolizowało to nowy, bardziej wolny stosunek do CIA.

Na przyjęciu Casey zbierał informacje, robiąc ogólny obchód. Od prawie pięciu miesięcy nie zeznawał przed Komisją Senacką i nie planował tego w najbliższej przyszłości.

Podszedł do niego Rób Simmons i wspomniał, że osiągnięto już główne punkty propozycji republikanów z 1980 roku. Oprócz poprawek Ustawy o Wolności Informacji, ponownie ukonstytuowano Prezydenc-

* Problem biurokratyczny stwarzany przez Ustawę o Wolności Informacji był prawie nie do pokonania dla CIA. Oficerowie musieli przeglądać akta, pilnować, żeby każde skreślenie było uzasadnione i żeby żaden skrawek wydawanej informacji, po złożeniu z innymi informacjami, nie dawał wskazówek co do źródła lub operacji. Było to syzyfowe zadanie. Co najważniejsze, samo "składanie" powodowało załamanie jednej z najbardziej kardynalnych zasad wywiadu -rozdzielania informacji. Wszystkie dane związane z danąprośbą wyjmowane były z oddzielnych części akt operacyjnych i gromadzone razem. Robiono kopie. W przegląd angażowało się wiele osób. W niektórych przypadkach trzeba było przeszukać do dwudziestu jeden oddzielnych systemów kartotek CIA. Zgłaszający się zalewali CIA pytaniami o akta i dane. Nowojorska kancelaria prawnicza reprezentująca irańskiego przywódcę Ajatollaha Chomeiniego przedłożyła cztery prośby o informację na temat szacha. McMahon oszacował, że przetworzenie zgłoszeń od jednego z publicznych wrogów CIA Philipa Ageego - agenta zdrajcy, który opublikował wykazy agentów CIA -kosztowało 300 tysięcy dolarów.

13 - VEIL - Tajne wojny CIA

ką Radę ds. Wywiadu Zagranicznego (PFIAB), w 1982 roku uchwalono ustawę o tożsamości agentów, według której nielegalne jest nieusprawiedliwione publikowanie nazwisk agentów; odbudowywano i podkreślano kontrwywiad, a budżet wywiadu zwiększono w ciągu ostatnich czterech lat o 50 procent.

Casey pospiesznie zanotował te dane na kartce. Było to dobre

świadectwo.

Następnego dnia, w sobotę, Casey wstał wcześnie. Był to doskonały dzień, aby zagrać w football albo w golfa. Lecz on wybierał się do biura. Był poza krajem, składał wizyty w placówkach. Chciał utrzymać dobre tempo pracy w Langley. Obecność dyrektora w centrali w weekend, wysyła podświadomy przekaz wszystkim tym, którzy są obecni i tym, których nie ma. W poniedziałek będą notatki, telefony, nabazgrane pytania. Casey zostawiał ślad, nie chciał "zardzewieć". Choć włożył granatową marynarkę, koszulę i krawat, założył też zielone spodnie w kratę - "do pozyskiwania środków dla republikanów" - żeby zaznaczyć nieformalny charakter wizyty.

Jeden ze starszych asystentów z agencji przyszedł do jego domu o 8:30 na śniadanie. Była to okazja powspominania pierwszej kadencji, chociaż Casey myślał już o drugiej. Pozostały dwadzieścia cztery dni do wyborów, a potem prawie na pewno następne cztery lata i dla Reagana, i dla niego. Sophia, jeszcze w szlafroku, podała jabłecznik, jajka sadzone, bekon i stosy tostów. Casey siedział przy stole w jadalni, był wyluzowany.

Sophia wspierała go w każdej sprawie. Była zupełnym przeciwieństwem żony fikcyjnego, brytyjskiego szpiega George'a Smileya z powieści Johna le Carree. Ann Smiley była samolubna i niestabilna. Sophia była kobietą oddaną. Miała krótkie, siwe włosy, przyczesane do przodu, żadnych kosztownych fryzur, może troszkę lakieru do włosów. Od dnia ich ślubu, w dzień urodzin Jerzego Waszyngtona, podczas wojny, zawsze była przy nim. Ich małżeństwo było jak Kościół. Sophia była tą niezmierną przewagą, jaką Casey miał nad Smileyem.

Dyrektor uważał, że przekazał w CIA wyraźne przesłanie administracji Reagana: Ameryka i siła. świat nie-jest bezpieczny, bo Sowieci ciągle rozszerzają swoje wpływy, ale Stany Zjednoczone zajmują lepszą pozycję i dadzą sobie radę.

Potrząsnął głową na wzmiankę o rzekomej, bardzo reklamowanej pasji, którą podobno żywił dla tajnej działalności. - To bzdura - powiedział Casey. - Ja jestem głównym analitykiem. - Prawdziwym zadaniem Caseya jest, jak to określił Bili Colby, bieganie do Białego Domu

z analizą. Z nową informacją. Każdy dzień przynosił jakiś problem w innej części świata.

Jednym z wielkich sukcesów kadencji Reagana był, według Caseya, stosunek do Związku Radzieckiego. Sowieci mieli pewne słabości -ich gospodarka była w nieładzie, szerzyła się korupcja. Ogólnie mówiąc, Sowieci wstrzymali gadki: My jesteśmy przyszłością. Bo nie są. Gdy Casey obserwował świat, było dla niego jasne, że wszystko idzie w dobrym kierunku dzięki tajnej akcji pomocy dla powstań rebelianckich. Pomimo chwalenia się, że jest głównym analitykiem, Casey ciągle powracał do tajnej działalności.

. Szczególnie dobre prognozy miała operacja w Afganistanie. - W tych górach, w tym chyba najbardziej francowatym terenie na świecie, Rosjanie dostają nie lada cięgi - myślał Casey, a wsparcie ze strony CIA zwiększa się.

. W Angoli jest 250 tysięcy powstańców, którym przewodzi Jonas Savimbi, mimo że zakazano tajnej pomocy ze strony USA.

. W Kambodży 50 tysięcy ludzi walczy z armią wietnamską - czwartą pod względem wielkości armią świata, praktycznie ją wstrzymując, a pomoc ze strony CIA wynosi zaledwie około 5 milionów dolarów rocznie.

. W Etiopii trwa opór przeciwko marksistowskiemu rządowi, chociaż znacząca tajna pomoc płynie z Arabii Saudyjskiej, a rola CIA ogranicza się do pomocy niezbrojnej.

. Contras są aktywni w Nikaragui pomimo wycofania wsparcia USA. Ogólnie, ta kontrowersyjna operacja naprawdę się udała. Casey był przekonany, że gdyby odbyły się normalne wybory, to sandi-niści przegraliby. Poparcie dla nich rozmywa się dzięki opozycji kościoła katolickiego i presji ze strony contras.

. W Salwadorze armia wspierana przez USA stała się bardziej stanowcza wobec czterech jednostek rebelianckich. Informacje wywiadowcze wykazują, że Sowieci i Kubańczycy sądzą, iż tu nie wygrają i chętnie wycofaliby się, aby wzmocnić swoje pozycje w Nikaragui. Casey uważał, że Stany Zjednoczone straciłyby Salwador, gdyby nie podtrzymywano -nacisku.

Casey przyznawał, że niektóre z tych działań mogą być brudne, ryzykowne, niebezpieczne. Ale alternatywą było bierne pozostawienie spraw własnemu losowi, co miało miejsce pod rządami Cartera. Wraz z pełnym programem nacisków dyplomatycznych, propagandowych i

ekonomicznych, tajne działanie było skuteczne. Przyznał, że był czas, kiedy tajne działanie stanowiło zbyt dużą część pracy w Nikaragui.

Uważał, że w ciągu ostatnich trzech i pół roku przekonał krytyków, że CIA nie może być obsesyjnie zajęta swoją reputacją. Pracuje dla prezydenta. Jeśli polityka prezydenta zbiera cięgi, to CIA także, ale również Departament Stanu albo Armia. Te instytucje - CIA, Armia, Departament Stanu - nie są tak delikatne, żeby nie mogły wytrzymać

niepowodzeń i krytyki.

Casey był energiczny, nalegał na przedsiębiorczość. Patrząc na kartę wyników, zaznaczył następne ważne sukcesy:

. Po raz pierwszy naprawdę zwrócono uwagę na przekazy technologii przez setki firm handlowych inspirowanych lub popieranych przez Sowietów. Firmy te założono, żeby omijać prawo i kupować wysoce zaawansowany technicznie sprzęt i plany.

. Wymiana informacji wywiadowczych z Chinami jest bardzo owocna - nie tylko stacje nasłuchowe, lecz również informacje osobowe i techniczne. Dla Sowietów byłby to straszny szok, gdyby się dowiedzieli.

. Poprawiła się ogólna inwigilacja Związku Radzieckiego. Istnieje lepsza technologia monitorowania łodzi podwodnych z pociskami.

. Nastąpiła infiltracja międzynarodowego systemu bankowego, pozwalająca na stały dopływ danych z prawdziwych, tajnych ksiąg prowadzonych przez wiele banków zagranicznych. Wykazują one ukryte inwestycje przeprowadzane przez Związek Radziecki.

. Sukcesy odnosił ulepszony kontrwywiad CIA. Miało też miejsce kilka ucieczek ludzi z wysokiego szczebla w KGB, których nie można ujawniać. CIA nie sądziła, żeby byli podwójnymi agentami.

. Po raz pierwszy CIA była blisko posiadania informacji o zasięgu ogólnoświatowym. Czyniono starania dla pozyskania współpracowników lub zasobów pozyskiwania dla każdego kraju świata, bez względu na to, jak jest odległy czy mały. Zwiększyło się pozyskiwanie agentów w Trzecim Świecie, podwoiło się w Ameryce Środkowej. . Koncentrowano uwagę na problemach długodystansowych. CIA jest jedyną agencją systematycznie obserwującą potencjalne problemy mogące powstać za pięć lat, dziesięć lub więcej. Bada trendy w Trzecim Świecie do roku 2000 - zasoby żywności, wody, rozwój gospodarczy. Kwestie takie jak to, co się stanie, gdy populacja miasta Meksyk osiągnie 40 milionów lub wpływ dostaw narkotyków w Ameryce Łacińskiej na dalszą przyszłość. Samochody są coraz czę-

ściej z plastyku i coraz rzadziej z aluminium, więc co się stanie z krajami produkującymi boksyt? Jednym z takich krajów jest Surinam - prawie dwie trzecie jego produktu narodowego pochodzi z boksytu. W niektórych przypadkach problemom można zaradzić wcześniej i taniej. Casey chciał, żeby były rozpoznane.

. Jeśli chodzi o kontrolę zbrojeń, Casey nie chciał wyrażać opinii, czy przyszła umowa może być zweryfikowana, czy nie. Nie wierzył w kontrolę zbrojeń.

. Rozprowadzano specjalną, kwartalną listę potencjalnie niestabilnych krajów. Na początku listy były Filipiny, zagrożone przez powstania i niepewne politycznie.

Casey ukształtował i zorganizował CIA tak, żeby wspomagała sześciu prawdziwych klientów - prezydenta, wiceprezydenta, szefa sztabu Białego Domu, sekretarzy stanu i obrony oraz doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego. CIA nie miała na celu obsługiwania Kongresu, nie istniała dla mediów czy publiczności. Chociaż czasami zabiegał o innych, to podstawowym przesłaniem Caseya dla wszystkich, prócz głównych odbiorców, było "Odpieprzcie się".

Pod wieloma względami Casey zdawał sobie sprawę, że jego praca na stanowisku dyrektora jest balansowaniem na linie, że żyje w atmosferze braku prawdziwych ograniczeń poza tymi, które on sam nakładał. Jako że samozaparcie nie należało do jego stylu, a w sferze wywiadu miał zupełnie wolną rękę, żądał wszystkiego. Program przechwy-tów NSA był teraz tak całościowy, że starsi rangą funkcjonariusze mieli dostęp do materiału donoszącego o ich własnych uwagach - prawdziwych czy rzekomych. Niewinna wizyta towarzyska w ambasadzie mogła stać się powodem do wstydu dla urzędnika gabinetu. Następnego dnia przechwytywano raport ambasadora do stolicy jego kraju, cytujący anonimowego amerykańskiego urzędnika (w ramach przepisów NSA wykreślano nazwiska obywateli USA, nawet urzędników gabinetu). Jednakże czasami felietony towarzyskie gazet donosiły o tym, kto był na przyjęciach w ambasadach i wystarczyła minimalna praca detektywistyczna, żeby ustalić nazwisko owego obywatela USA.

Przechwyty ujawniały też częstotliwość z jaką zagraniczni ambasadorowie w Waszyngtonie zniekształcali swoje doniesienia i przesadzali w przedstawianiu bliskości ze starszymi rangą urzędnikami amerykańskimi. Ci ostatni, w niektórych przypadkach, poważnie ograniczali swoje stosunki z ludźmi z ambasad i unikali koktajli w ambasadach.

Przechwyty wykazały na przykład, że Japończycy wyrobili sobie w Departamencie Stanu dobre źródło informacji o ważnych negocjacjach handlowych. Urzędnicy amerykańscy z niejakim zdumieniem czytali propozycje USA, punkt po punkcie, nawet zanim przedstawiono je innym departamentom USA zaangażowanym w negocjacje.

^asey tylko się przy tym uśmiechał. Umieszczał Stany Zjednoczone z powrotem w pozycji przewagi na wszystkich frontach^

Na swój sposób - prywatny, osobisty, maniakalny - Casey uznał korzenie szpiegostwa za idealistyczne. Istnieje coś, w tym wypadku Stany Zjednoczone, za co warto walczyć, nawet ostro i nieczysto Casey był zadowolony z agencji, ale w skali od jednego do dziesięciu dałby jej około siedmiu punktów. Siedem jest dobre, lecz me najlepsze. Można postarać się bardziej. Dlatego właśnie szedł do pracy w sobotę rano; żeby pomysły były w ruchu. To go interesowało. Miał niewiele cierpliwości do pokazowych spotkań i admimstrowania On dbał, żeby napływały notatki i pytania. Winston Churchill imał notatnik z nagłówkiem "Działanie na dziś". Tego właśnie chciał Ca-

Se5Następnego dnia, w niedzielę, uwagę Caseya zwróciło doniesienie telegraficzne z agencji Associated Press ujawniające instrukcję szkoleniową CIA dla partyzantów. CIA dawała rady nikaraguanskim con-tras aby wybiórczo używano przemocy w celu neutralizowania starannie wybranych celów, takich jak sędziowie, funkcjonariusze policji państwowych służb bezpieczeństwa itd. Już w środę New York Times miał artykuł na pierwszej stronie: Elementarz CIA mówi nikaraguanskim rebeliantomjak zabijać. Trudno było uniknąć logicznej konkluzji, że neutralizować" oznacza dokonywanie zamachów. 90-stromcowa instrukcja pouczała contras, żeby "porywali funkcjonariuszy lub agentów rządu sandinistów..." .

Casey nie widział instrukcji, ale zdał sobie sprawę, że jest to bomba a on miał ważną choć pośrednią rolę w jej przygotowaniu. Instruk-'cia (Działania psychologiczne w . ,ojnie partyzanckiej) została sporządzona i rozprowadzona w ogran'c.e.ayr.i nakładzie wśród bojowników contras rok wcześniej, po wizycie Caseya w Ameryce Środkowej. Mocno nalegał, żeby stworzyć contras jakiś kontekst polityczny, argumentując że uzbrojone bandy włóczące się po górach, dokonujące napadów podjazdowych, nie mają prawdziwego znaczenia; contras muszą wejść do miast i wsi, rozpowszechnić swoje przesłanie, wykształcić organizację polityczną., zbudować polityczne wsparcie. Instrukcję pomyślano jako narzędzie edukacyjne.

Teraz Casey zabrał się do czytania instrukcji z ołówkiem w ręku, bazgrał i podkreślał. Instrukcja była gmatwaniną, chaotycznym workiem często sprzecznych pomysłów, pełna żargonu rewolucyjnego i psychologicznego - "samokrytyka", "dyskusje grupowe".

Były tam informacje na temat tego, jak założyć obóz partyzancki i szczegółowe wskazówki, jak uniknąć wrogich nastawień wśród miej-scowychćiiieszkańców. Zbudować latryną i dół, do którego zakopywane będą odpady i śmieci - przeczytał Casey; zaśmiał się. Cale to szaleństwo byłoby śmieszne - w innych okolicznościach. Instrukcja nawoływała do "ukrytego terroru" i potępiała "jawny terror".

Pod nagłówkiem: Oddziały szturmowe czytał: Ci ludzie powinni mieć broń (noże, brzytwy, łańcuchy, kije, pałki) i powinni maszerować nieco w tyle za niewinnymi i łatwowiernymi uczestnikami.

Słowo "neutralizować" pojawiło się pod nagłówkiem: Wybiórcze wykorzystanie przemocy dla efektów propagandowych. Instrukcja głosiła: Należy wybrać funkcjonariusza sandinistowskiego, zebrać ludność, której to dotyczy, tak żeby była obecna, uczestniczyła w tym czynie i sformułowała zarzuty przeciw ciemięzcy. Jedno zdanie wykreślono z niektórych edycji instrukcji, na nieszczęście nie ze wszystkich. Brzmiało ono: Jeśli to możliwe, najmie się zawodowych kryminalistów do wykonanie niektórych ,^adań". Kłopotliwie przypominało to, najęcie przez CIA Johna Rosellego, członka mafii, do dokonania zamachu na Castro na początku lat sześćdziesiątych.

Zamach był pojęciem niepodobnym do żadnego innego w amerykańskiej mentalności, Casey wiedział o tym. Żaden temat nie stawiał takiego wyzwania wizerunkowi kraju i wiarygodności moralnej. Zamach był szkarłatną literą polityki amerykańskiej. Słowo "zneutralizować" było prawdopodobnie gorsze niż "zamach", bo sugerowało ono niejasną, pozornie do przyjęcia możność zdementowania, która miała być ponoć częścią codzienności w operacjach CIA. W tym ukrytym świecie agencja i tak nigdy nie mówiła tego co miała na myśli.

Casey był bardzo zaniepokojony, że nikt na linii odpowiedzialności w CIA nie dostrzegł niebezpieczeństwa próby sprowadzenia działań wojennych do słów. To nie jest logiczne, żeby iść w dwóch kierunkach -przestrzegać przed przemocą i zachęcać do niej.

Cel wojny partyzanckiej ujawnił się w instrukcji - zdruzgotanie ukonstytuowanego rządu. Nie da się zaprzeczyć, że było to bezwzględne i traktowanie tego inaczej byłoby naprawdę naiwne. Ale wyrażać to zaraz na piśmie?

Wybuchła polityczna burza. Przewodniczący Komisji ds. Wywiadu Izby Boland powiedział, że instrukcja przedstawia doktrynę Lenina, a nie Jeffersona. Przyjmuje komunistyczną taktykę rewolucyjną, którą Stany Zjednoczone zobowiązały się pokonać na całym świecie. Goldwater zażądał pełnego objaśnienia dla Komisji Senackiej. Były nawoływania o specjalnego prokuratora i wołania o głowę Caseya. Były zarzuty, zwłaszcza ze strony demokratów, że Stany Zjednoczone sponsorują terroryzm. Pod koniec dnia Caseyowi wydawało

się, że wariuje.

Postanowił, że wyda oświadczenie, przyrzekając śledztwo, ale problem instrukcji i wszystkiego co ona oznacza tak zdominował wiadomości, że musiał iść do Białego Domu, który teraz włączył się w sprawę w celu przejęcia kontroli. Nazwisko prezydenta zastąpiło nazwisko Caseya w oświadczeniu, które brzmiało: Administracja nie zalecała ani nie pochwalała zamachów politycznych, ani ataków na cywilów, ani też nie będzie tego czyniła. Caseyowi polecono, aby kazał inspektorowi generalnemu CIA przeprowadzić śledztwo, a Radzie Nadzoru Wywiadu przy Prezydencie polecono wszcząć osobne badanie. Zarówno Komisja Senacka, jak i Izby zaczęła własne dochodzenie.

Część Caseya chciała wjjść z cienia i wykrzyczeć swoje. - Czego się, u diabła, spodziewacie? To jest wojna, a nie piknik. Jest brudna i gwałtowna. Ludzie tam giną, tak to jest. Świat jest taki.

W niedzielę, 21 października, odbyła się druga telewizyjna debata między Reaganem a Mondale'em. Tak jak miliony innych, Casey nastawił telewizor. Pierwsze pytanie skierowano do Reagana, na temat "instrukcji do zamachów", jak ją teraz nazywano.

- Czy nie jest to w. istocie nasz *.v*asriy terroryzm, sponsorowany przez państwo? - zapytała go felietonistka Georgie Annę Geyer.

- Nie - odpowiedział Reagan - ale dobrze, że zadała pani to pytanie, bo wiem, że jest ono w myślach wielu ludzi.

Przystąpił do tłumaczenia, że wyszło tylko dwanaście egzemplarzy instrukcji z gorszącymi sformułowaniami i że to szef CIA w Nikaragui nadzorował publikację i druk instrukcji.

- Panie prezydencie, pan daje do zrozumienia, że CIA w Nikaragui kieruje tamtejszymi bojownikami contra? - zapytała Geyer.

- Obawiam się, że się przejęzyczyłem, kiedy powiedziałem szef CIA w Nikaragui - powiedział Reagan. - Nie ma tam kogoś takiego, kto zarządza całą tą działalnością.

Powiedział, że to ludzie z CIA na stanowiskach, gdzie indziej w

Ameryce Środkowej.

- Co powierza się prezydentowi, kiedy obejmuje urząd? - zapytał Mondale w charakterze odparcia, stawiając Reaganowi wyzwanie w postaci wykładu o terrorze politycznym i zamachach.

Reagan wiele razy potknął się w tej debacie. Zadawano pytanie, czy prezydent ma sklerozę. Wall Street Journal zadał to pytanie wprost, publicznie, w głównym artykule na pierwszej stronie: Nowe pytanie w wyścigu: czy najstarszy prezydent ma problemy związane z wiekiem?

Casey martwił się. Ta afera mogła spowodować katastrofę. Choć Kongres nie miał sesji, to Senacka Komisja ds. Wywiadu zażądała spotkania objaśniającego dla tych członków, którzy jeszcze byli w mieście oraz dla personelu. Dwaj, stosunkowo niskiej rangi oficerowie DO, którzy byli zaangażowani w operację nikaraguańską dopiero od około miesiąca, zostali posłani na Wzgórze.

Casey mógł dopilnować, żeby dochodzenia nie zamknięto do zakończenia wyborów. Tymczasem potrzebny mu był ktoś, kto broniłby CIA publicznie, ktoś niezależny, ktoś wiarygodny. Jako że jego stosunki z Goldwaterem poprawiły się nieco po fiasku z minami, Casey postanowił pozyskać senatora. Przewodniczący Komisji ds. Wywiadu był u siebie w Arizonie. Casey postanowił wysłać mu wyjaśnienie. Posłał Gol-dwaterowi projekt komunikatu prasowego twierdzącego, że w instrukcji nie ma nic ważnego.

Ale Goldwater przekazał z Arizony, że nie może i nie chce niczego komentować, dopóki dochodzenie nie jest ukończone. Dodał, jak to często robił podczas afery z minowaniem: - Mam dość wyciągania Caseya z opresji.

Powiedział, żeby nikogo nie przysyłać, bo odpoczywa.

Caseyowi potrzebne było coś spektakularnego. Pomimo ostrej odprawy Casey postanowił posłać do Arizony zastępcę dyrektora operacji, Claira George'a i drugiego starszego rangą oficera operacyjnego, Vincenta M. Cannistraro. Casey miał nadzieję, że fakt, iż tacy wysocy rangą ludzie lecą l prawie na drugi koniec kraju, zrobi wrażenie na senatorze.

George i Cannistraro, używając przybranych nazwisk, wsiedli na popołudniowy lot, przybyli do Arizony około 16:00 i pojechali taksówką do domu Goldwatera. Ten nie był w dobrym nastroju; nie, nie chce słuchać, nie jest gotów do wydania oświadczenia.

- Ale proszę posłuchać - George próbował łagodnie wyjaśnić...

- Nie - powiedział kategorycznie Goldwater. Zastępca dyrektora i jego asystent znaleźli się w samolocie lecącym z powrotem do Waszyngtonu.

Senator Moynihan poznał się na instrukcji. W Harwardzie czytał referat o technikach stosowanych w czasie powstania: rozpoznać właściciela ziemskiego, wyodrębnić go i przeprowadzić publiczny proces. Skupić nienawiść na jednej osobie, kazać ludziom w wiosce, aby głosowali za egzekucją, a potem byli jej świadkami. Była to skuteczna technika wiązania. Widział ją w instrukcji dla Zielonych Beretów w czasie wojny wietnamskiej. Ten sposób doprowadzał ludność do buntu, zapewniał im udział w wydarzeniach, uczucie satysfakcji, poczucie, że się polepsza, że sprawiedliwości staje się zadość.

Kiedy CIA upewniła się, że żaden z jej najwyższych funkcjonariuszy, łącznie z Caseyem, McMahonem, Stekiem i Clarridge'em (który nie mógł instrukcji przeczytać, bo nie znał hiszpańskiego) nie przeglądał ani nie zatwierdził instrukcji, przekazała tę konkluzję Białemu Domowi. Tyle można było ujawnić z dochodzenia. Stawiało to Caseya poza bezpośrednią linią ognia.

Następnego dnia Casey napisał osobisty list do każdego członka Komisji ds. Wywiadu Senatu i Izby, starając się wytłumaczyć, że instrukcja, wzięta jako całość, w kontekście uwzględniającym jej główny temat i cel, ma w zamiarze utemperowanie zachowań.

Dyrektor był wyczerpany. Dla niego prawdziwą historią było teraz to, jak prasa i demokraci w Kongresie współpracują. Reporter agencji Associated Press uzyskał egzemplarz instrukcji i przekazał ją Komisji ds. Wywiadu Izby. Komisja rozpoznała ją jako produkt CIA, reporter miał swój materiał, a komisja podskoczyła do góry. Rzecznik Caseya, George Lauder zagroził, że kiedyś napisze historię przecieków z komisji na Wzgórzu. Lauder żartował, że zatytułuje książkę: Jak wszyscy przeciekali i olewali Amerykę.

Shultz wymyślił plan pokojowy dla Nikaragui i chciał dostarczyć go prezydentowi, który był na spotkaniu w Des Moines. Casey naradził się z Weinbergerem i Kirkpatrick. Zgodzili się, że Shultza trzeba powstrzymać. Casey prawie musiał rzucić się pod koła samolotu Air Force One i dać jasno do zrozumienia, że będzie mnóstwo dymisji, jeżeli sekretarz stanu wykona swój zamiar. Shultz wycofał się.

6 listopada 1984 r. Reagan wygrał ponownie wybory 59 procentami głosów w czterdziestu dziewięciu stanach, oprócz Minnesoty Monda-le'a i Dystryktu Kolumbii.

I

ROZDZIAŁ 20

Płomienie migotały w kominku Owalnego Gabinetu, sugerując domową atmosferę zebrania w jesienne popołudnie, tuż po zwycięstwie wyborczym. Casey wkroczył z papierami i podsumowaniem tematów do omówienia, na jednym arkuszu papieru. Teraz, w trakcie kadencji, nadszedł już czas na działanie. Miał na myśli zatwierdzenie prezydenckie nakazujące CIA szkolenie i wspieranie na Środkowym Wschodzie, małych jednostek obcych obywateli, które przeprowadzałyby wczesne uderzenia na terrorystów. Gdy informacje wywiadowcze wykażą, że szykuje się uderzenie na obiekt należący do USA (na przykład ambasadę lub bazę wojskową) jednostki te wkroczą w celu zabicia bądź unieszkodliwienia terrorystów. Prezydent był świadom tego, że fanatycy i zamachowcy-samobójcy są dowodem niemocy jego administracji. Zgodził się podjąć działania.

Weinberger odmówił wciągnięcia wojska w tę sprawę. Ostrzeliwanie Libanu z okrętu bojowego New Jersey nie przyniosło oczekiwanych wyników - miało zbyt szeroki zasięg i nie było dostatecznie celne. W nalotach lotniczych ginęli niewinni ludzie wraz z terrorystami. Pentagon nie miał zamiaru się angażować. Weinberger odmówił.

CIA trzeba było wciągnąć na siłę. McMahon także umył ręce - CIA zajmuje się wywiadem, nie zabijaniem. Casey był jednak uparty, a Shultz poparł go.

Casey wytłumaczył prezydentowi, że zatwierdzenie ma jedynie pozwolić na wyszkolenie i rozmieszczenie jednostek. Podjęcie działań w konkretnym przypadku zależało będzie od osobnego zatwierdzenia. Izraelczycy mają doświadczenie w tajnych działaniach tego rodzaju, ale administracja absolutnie nie powinna współpracować z nimi w tym zakresie. Wszelkie działania ze strony Stanów Zjednoczonych muszą być postrzegane jako antyterrorystyczne, nie antyarabskie.

Jeśli dopisze szczęście, to nikt się nie dowie o istnieniu tych nowych jednostek. Najpierw wyszkoli się i umieści w Libanie trzy 5-osobowe jednostki. Wszelkie uderzenia uprzedzające wykonane będą pod osłoną tajemnicy i nie będzie można ich przypisać CIA ani USA. Wszystkie będzie można zdementować.

Prezydent kazał Caseyowi poinformować komisje ds. wywiadu w Kongresie, ale kazał mu również odwołać się do zapisu zezwalającego na poinformowanie tylko ośmiu osób - przewodniczących i wiceprze-

wodniczących Komisji Senatu i Izby oraz przywódców republikanów i demokratów w Senacie oraz w Izbie.

Casey powiedział, że dopilnuje tego osobiście. Podkreśli to delikatność sprawy. Nie dowiedzą się sztabowcy-gaduły. Casey dostrzegł szansę pokazania, że CIA potrafi prowadzić naprawdę tajne operacje.

Reagan podpisał formalne zatwierdzenie i dołączone do niego Zarządzenie o Decyzji w Sprawie Bezpieczeństwa Narodowego. Bezpośredni koszt jednostek libańskich wyniesie około miliona dolarów. Gdy program zostanie rozszerzony na inne kraje, koszt wzrośnie do 5,3

miliona dolarów.

Obecny na zebraniu kontradmirał John M. Poindexter, zastępca McFarlane'a, opisał później koledze tę popołudniową sesję: - Casey marudził, a Ronald Reagan zdrzemnął się.

Casey był zdeterminowany doprowadzić to do końca. McMahon walczył z nim na każdym kroku, siejąc wątpliwości na biurokratycznej niwie. Czy można ufać cudzoziemcom, zwłaszcza Libańczykom? Czy CIA jest w stanie ich kontrolować? W ocenie McMahona, każda odpowiedź na drugie pytanie oznaczała kłopoty. Jeśli CIA miałaby kontrolę, to czy nie wplącze to agencji w zamachy? Czy uczestnictwo w uderzeniach uprzedzających, bez względu na to jak jest przedstawione, nie jest planowaniem zamachów zakazanych zarządzeniem prezydenckim Reagana? Jeżeli CIA nie ma kontroli, to czy nie wystrzeliwuje nie sterowanych pocisków? I, zastanawiał się dalej McMahon, czy będą mieli kiedykolwiek informację wywiadowczą takiej jakości, na tyle pewną i terminową, żeby uzasadnić atak uprzedzający? Do tej pory nigdy takiej informacji nie mieli.

Sporkin pomógł w rozwinięciu myśli Caseya, napisał opinię prawną stwierdzającą, że działania uprzedzające nie są zamachem, tak samo jak przypadek, kiedy policjant pierwszy oddaje strzał do człowieka celującego w niego z pistoletu. Nazwał to "uprzedzającą samoobroną".

Casey koncentrował się na Bejrucie. Ostatnie osiem miesięcy było dla agencji kryzysem pod względem emocjonalnym. Williama Buckle-ya, porwanego w Bejrucie 16 marca, publicznie określono jako oficera politycznego w Ambasadzie USA; de facto był on szefem placówki Caseya. Casey był pewien, że fundamentaliści islamscy, którzy go porwali, wiedzą kogo mają. Nalegał na DO prawie codzienne, żeby wymyśliła sposób na znalezienie i wyratowanie Buckleya. Zarządził powzięcie nadzwyczajnych kroków: zatwierdzał pieniądze na zapłacenie informatorom, zarządził wzmożone przechwytywanie łączności; kazał podwyższać jakość zdjęć satelitarnych w poszukiwaniu śladów, zało-

żył specjalną jednostkę ratowania zakładników. Był świadom, że ani on, ani agencja nie mogą targować się o Buckleya, nie naruszając przy tym polityki administracji, która zabraniała dawania okupu za zakładników. Sytuacja była upokarzająca. Placówkę w Bejrucie trzeba było przystosować dla nowego szefa i nowych ludzi. Wiele z jej funkcji wywiadowczych przekazano libańskiej służbie wywiadowczej, silnej, śmiercionośnej grupie, będącej w zasadzie ostatnim bastionem władzy rządowej w stolicy. Pieniądze, sprzęt i wsparcie techniczne dostarczała im CIA.

Ugrupowanie nazywające siebie Islamski Dżihad (Islamska Święta Wojna), wzięło na siebie odpowiedzialność za porwanie Buckleya. Casey był pewien, że nazwa ta jest po prostu sloganem, lub okrzykiem wojennym ekstremistów. Ugrupowanie było również wplątane w zamachy bombowe na obiekty USA w Bejrucie.

Dla DDO Claira George'a, który był szefem placówki bejruckiej w latach 1975-1976, porwanie Buckleya wskrzesiło złe wspomnienia. Podczas jego kadencji w Bejrucie, dwóch amerykańskich funkcjonariuszy rządowych zostało porwanych. Byli przetrzymywani przez cztery miesiące jako zakładnicy, zanim zostali uwolnieni. Teraz George postawił DO na głowie, starając się uratować Buckleya. Nie tylko dlatego, że pragnął powrotu Buckleya. Było to też sygnałem dla tysięcy urzędników DO za granicą, że CIA zrobi wszystko, żeby uratować jednego ze swoich. Do Bejrutu wysłano specjalistyczny zespół z FBI, wyszkolony w umiejscawianiu ofiar porwania. Minął miesiąc, a oni niczego nie wskórali.

Nadeszła pora na kontruderzenie. Jednak szkolenie Libańczyków okazało się kłopotliwe. Nie można było ich kontrolować - byli chętni, zbyt chętni do popełniania morderstwa, więc ludzie Caseya z CIA zaczęli zwalniać tempo. Nikt wewnątrz agencji nie chciał wystąpić z szeregu. Casey widział twarze wystraszone pierwszym zetknięciem z niebezpieczeństwem. Zaprowadził ich daleko w ciągu czterech lat, ale wielu - McMahon, gryzipiórki w biurze budżetowym DO - nie rozumiało jego interpretacji ich obowiązków.

Całe wielkie planowanie okazało się zmarnowane. Casey postanowił zwrócić się do saudyjskiej służby bezpieczeństwa i króla Fahda. Obiecali pomoc w postaci 3 milionów dolarów.

Pewnego dnia, na początku 1985 roku, ambasador saudyjski książę Bandar, przyjął kuriera od króla. Wiadomość zawierała tajne dyspozycje, żeby współpracować z Caseyem. Bandar natychmiast umówił wizytę u Caseya w Langley. Casey zobaczył się z nim, ale zaproponował

drugie spotkanie gdzie indziej. Tak, jakby nie chciał rozmawiać w samej centrali CIA. Uzgodnili, że zjedzą lunch w czasie weekendu w rezydencji Bandara, pałacowym majątku na Chain Bridge Road. Casey powiedział, że przyprowadzi Sophię. Ta uświadomiła sobie, że razem z Billem kiedyś oglądali ten dom i rozważali jego kupno. Billowi podobała się duża biblioteka. Sophia uznała żonę ambasadora za bardzo miłą i sympatyczną, uważała, że lunch był jeszcze jednym, waszyngtońskim zobowiązaniem towarzyskim.

- Z tego, co widziałam, nie było w tym celu - powiedziała później.

Po lunchu Casey i Bandar wyszli sami do ogrodu. Gdy byli daleko od domu i strażników, Casey wyjął z kieszeni małą kartkę i podał ją ambasadorowi. Na kartce był ręcznie napisany numer konta bankowego w Genewie. Tam miały znaleźć się 3 miliony dolarów.

- Jak tylko to przeleję - powiedział Bandar - zamknę konto i spalę papiery. Dopilnuję, żeby nie było śladów po stronie saudyjskiej.

- Niech się pan nie obawia - powiedział Casey. - Moja strona też będzie "czysta". Zamkniemy konto natychmiast.

Bandar często przekonywał się, że Amerykanie są naiwni w sprawach światowych, ale Caseya oceniał jako człowieka bez zahamowań - za Edgara J. Hoovera w CIA.

Bandar umiał prowadzić rozmowę, która "nigdy nie miała miejsca". Przekazywał contras miliony - ogólnie to podejrzewano, a on rutynowo zaprzeczał z pewnym siebie śmiechem i długo rozprawiał na temat nieprawdopodobieństwa. Zarówno Bandar, jak Casey cenili ten rodzaj związku, gdzie ludzie władzy mogli odbyć szczere, dające się zdementować rozmowy i dojść do zgody, którą tylko oni rozumieli. Bandar i Casey byli zgodni, że drastyczne uderzenie przeciw terrorystom, będzie służyło interesom zarówno Arabii Saudyjskiej, jak i Stanów Zjednoczonych. Wiedzieli, że głównym zwolennikiem, symbolem terroryzmu, jest islamski fundamentalista - szejk Fadlallah, przywódca Partii Boga (Hezbollah) w Bejrucie. Fadlallah został powiązany ze wszystkimi trzema zamachami bombowymi na obiekty amerykańskie w Bejrucie. On musi być usunięty - obydwaj zgadzali się co do tego.

Postanowiono pozwolić Saudyjczykom na efektywną kontrolę operacyjną zamachu, zwłaszcza że biurokracja CIA stawała się coraz bardziej oporna na czynne kroki terrorystyczne. Saudyjczycy sprowadzili Anglika, który poprzednio służył w Brytyjskich Służbach Specjalnych - elitarnych jednostkach komandosów do specjalnych operacji. Człowiek ten dużo podróżował po Środkowym Wschodzie i przyjechał do Libanu z innego państwa arabskiego. Stwierdzono, że będzie doskona-

łym liderem operacji specjalnej. Oczywiście CIA nie może mieć nic do wspólnego z "likwidacją". Saudyjczycy potwierdzą dementi CIA, dotyczące udziału lub wiedzy o tym działaniu. Łączność CIA z zagranicznymi służbami wywiadowczymi była poza zasięgiem nadzoru Kongresu. Casey kategorycznie odmówił poinformowania komisji o tej delikatnej robocie. W tym wypadku CIA jako instytucja nie wiedziała o zamachu. Nic nie zapisywano, nie było żadnych kartotek, 3 miliony dolarów od Saudyjczyków złożone na koncie genewskim "wyprano" poprzez przelewy między innymi kontami bankowymi, uniemożliwiając wyśledzenie tych pieniędzy.

Anglik założył działy operacyjne, wykonujące poszczególne części zamachu; żaden dział nie mógł porozumiewać się z innym inaczej, niż poprzez niego. Zatrudniono kilkunastu ludzi do pozyskania dużej ilości ładunków wybuchowych, najęto człowieka do znalezienia samochodu; zapłacono informatorom, żeby upewnić się, że wiedzą gdzie będzie Fadlallah w określonym czasie. Jeszcze inną grupę wykorzystano do wymyślenia zmyłki po akcji, tak, żeby nie można było przypisać jej ani Saudyjczykom, ani CIA. Libańska służba wywiadowcza najęła ludzi do wykonania operacji.

8 marca 1985 roku, samochód wypełniony ładunkiem wybuchowym wjechał na przedmieście Bejrutu około 20 m od wieżowca będącego rezydencją Fadlallacha. Samochód eksplodował, zabijając osiemdziesiąt osób i raniąc dwieście, powodując zniszczenia, pożary, zawalając budynki. Każdy, kto był akurat w bezpośrednim sąsiedztwie, został zabity, ranny lub zastraszony, lecz Fadlallah wyszedł z tego bez szwanku. Jego zwolennicy wywiesili przed wysadzonym budynkiem ogromny transparent z napisem "Made in USA".

Gdy Bandar zobaczył relacje w dziennikach, dostał boli żołądka. Trzeba było skrupulatnie zatrzeć ślady. Podrzucono informację, że za tym zamachem stoją Izraelczycy, ale Saudyjczycy musieli udowodnić, że nie byli w to zaangażowani. Był na to tylko jeden sposób - dostarczenie niepodważalnych informacji wywiadowczych, które zaprowadzą Fadlallaha do niektórych najętych pracowników. Jak wytłumaczył Bandar: - Ja strzelam do ciebie. Ty mnie podejrzewasz, a wtedy ja wydaję mojego szofera i mówię, że on to zrobił. Pomyślisz, że nie jestem już podejrzany.

Fadlallah był jednak nadal problemem, bardziej niż kiedykolwiek. Saudyjczycy zwrócili się do niego z pytaniem, czy - za pieniądze - mógłby stworzyć system wczesnego ostrzegania przed atakami terrorystów na obiekty saudyjskie i amerykańskie. Zaproponowali 2 milio-

ny dolarów gotówką. Fadlallah zgodził się, ale powiedział, że chce zapłaty w postaci żywności, leków i pokrycia kosztów wykształcenia niektórych ludzi. To polepszy jego stanowisko wśród zwolenników. Sau-

dyjczycy zgodzili się.

Nie było więcej sponsorowanych przez Fadlallaha ataków przeciw

Amerykanom.

- Łatwiej go było przekupić, niż zabić - zauważył Bandar. Casey był zdumiony, że stosunkowo niewielka kwota mogła rozwiązać tak

ogromny problem.

Na prośbę Caseya Bandar podjął dwie inne, tajne operacje. Jedna z nich miała na celu podtrzymanie oporu przeciw Kadafiemu w Czadzie. Kosztowała Saudyjczyków 8 milionów. Druga operacja, to 2 miliony dolarów pomocy w tajnym działaniu, zapobiegającemu dojściu do władzy komunistów we Włoszech. Obydwie operacje nigdy nie zostały przypisane Saudyjczykom ani ujawnione.

Mimo, że misja zabicia Fadlallaha nie udała się, a libańska służba wywiadowcza odegrała stosunkowo niewielką rolę, zaczęła zbierać laury. Pokaz siły był potrzebny - należało dać do zrozumienia, że za rozlew krwi i terroryzm odpłaci się tym samym. Casey był przygnębiony. CIA łączyło z libańską służbą szkolenie jednostek do działań uprzedzających. Narażało to agencję na niebezpieczeństwo - było zbyt blisko spisku zamachowego. McMahon, nie wiedząc o udziale Saudyjczyków, żądał wycofania. Powiedział z naciskiem, że agencja musi odsunąć się od tajnego szkolenia antyterrorystycznego. Casey nie miał wyjścia i uprzedzające zatwierdzenia anulowano.

Niemniej jednak trzeba było utrzymać jakiś związek ze służbą libańską, ponieważ CIA polegała na niej w sprawach informacji wywiadowczej, załóg stacji nasłuchowych i bezpieczeństwa. W marcu sprowadzono do Waszyngtonu dwóch pułkowników i trzech majorów służb libańskich na trzytygodniowy program szkolenia w zarządzaniu w CIA. Zakwaterowano ich w czterogwiazdkowym hotelu Four Seasons w Georgetown i codziennie przewożono ich do bezpiecznego domu w Mc-Lean, gdzie słuchali wykładów, konferowali ze starszymi funkcjonariuszami CIA i gdzie azjatycki kucharz podawał im lunch.

Mniej więcej w momencie zamachu 8 marca 1985 r., Casey otrzymał jeden z najważniejszych raportów wywiadowczych w jego kadencji. Pochodził od ważnego źródła w Związku Radzieckim. CIA śledziła długą chorobę sowieckiego lidera Konstantyna Czernienki, który był u władzy niewiele ponad rok. Raport głosił, że zmarł, ale że wiadomość

tę ukrywano przed narodem sowieckim i resztą świata. Biuro Polityczne wybierało nowego przywódcę. Casey przekazał raport Białemu Domowi. Minęło kilka dni, potwierdzenia nie było, ale Casey wierzył w to źródło. W niedzielę 10 marca 1985 r. odwołano do kraju starszego rangą urzędnika sowieckiego, odbywającego wizytę w Stanach Zjednoczonych, a następnego dnia nadszedł nieomylny sygnał: Radio Moskwa puszczało muzykę poważną, w tym Rachmaninowa. O 6:00 rano ogłoszono śmierć przywódcy. Cztery godziny później Sowieci oznajmili, że na nowego sekretarza generalnego wybrano najmłodszego członka 10-osobowego, rządzącego Biura Politycznego, 54-letniego Michaiła Gor-baczowa. Niezmiernie szybkie rozwiązanie kwestii następcy oznaczało, że źródło CIA ma rację - śmierć Czernienki ukrywano przez kilka dni. W pewnym sensie była to wywiadowcza sensacja dla CIA-nie ma ważniejszego zadania wywiadu, niż śledzenie przywództwa Związku Radzieckiego. Jednak brak potwierdzenia szczegółów, jeszcze bardziej uwydatniał realne luki wywiadu - jak bezużyteczna może być ściśle tajna informacja wywiadowcza. Co Biały Dom ma z tym robić? Ta drobna informacja ujawniła również, jak niewiele CIA wie o wewnętrznych działaniach sowieckiego systemu. Agencja nie wiedziała praktycznie nic o debacie w sprawie następcy Czernienki.

Caseya rozbawiły doniesienia prasowe traktujące Gorbaczowa jako nowego człowieka sowieckiego, pragmatycznego i otwartego. Z tego co Casey mógł wywnioskować, był on pod każdym względem wytworem systemu. Rządy należały ostatnio do trzech ludzi starej daty - Leoni-da Breżniewa, Jurija Andropowa i Czernienki. Można oczekiwać, że Gorbaczow będzie pozornie inny. Ale Casey był pewien, że jest to tylko powierzchowne. Przewidywał, że Gorbaczow z większą gorliwością będzie eksportował działania wywrotowe i kłopoty. Casey podziwiał sposób, w jaki Gorbaczow rozegrał tę grę, ustawiając niektórych swoich ludzi na kluczowych pozycjach i w Biurze Politycznym. Sprawozdania Caseya dla Białego Domu były przestrogami, żeby nie dać się zmylić pozorom.

Bojownicy contras nadal potrzebowali pieniędzy. Od października 1984 roku, kiedy to Kongres zupełnie odciął finansowanie ze strony USA, Casey musiał działać zgodnie z prawem. Głosiło ono, że żadne pieniądze CIA nie mogą być wydane w celu wspierania pośrednio lub bezpośrednio działań militarnych albo paramilitarnych w Nikaragui, ze strony państwa, ugrupowania, organizacji, ruchu, lub osoby prywatnej.

Casey zatwierdził telegram: Placówki terenowe mają zaprzestać działań, które mogą być odebrane jako dostarczanie wsparcia, pośredniego lub bezpośredniego, dla różnych podmiotów, z którymi mieliśmy do czynienia w ramach programu. Wszelkie kontakty z bojownikami contras, mają mieć wyłącznie, powtarzam, wyłącznie na celu pozyskiwanie informacji wywiadowczych i kontrwywiadowczych, istotnych dla Stanów Zjednoczonych.

Nawet, gdy ambasador saudyjski Bandar przypadkowo podniósł kwestię contras przy Caseyu, DCI odpowiedział (w obecności osoby robiącej notatki): - Wasza Wysokość, prawo zabrania mi rozmawiać z panem na ten temat.

Kiedy emerytowany generał major John K Singlaub, były OSS-owiec pozyskujący prywatne środki na contras, zagadnął Caseya na ten temat, DCI odparł: - Jack, wyrzucę cię z mojego gabinetu.

Ale na sześciu spotkaniach z przywódcą contras Adolfo Galerom, który prywatnie nazywał Caseya "Wujkiem Billem", DCI słuchał uważnie raportów o postępach bojowników contras i przepraszał, że agencja nie może nic zrobić bezpośrednio.

Joseph Coors, zamożny magnat piwny z Colorado i stary przyjaciel Caseya, złożył mu wizytę w Stanowym Budynku Prezydenckim i zaoferował datek na contras. Casey powiedział mu wprost: - Trzeba iść do

Olliego Northa.

został poinformowany, żeby poszedł za róg, do gabinetu Northa. North nakłaniał go, żeby dał 65 tysięcy dolarów na zakup lekkiego samolotu, który może być wykorzystany na krótkich pasach startowych. North, pokazując owi zdjęcie samolotu, powiedział o nim "twój samolot". Samolot ten, zwany Maule, został włączony do majątku prywatnego przedsiębiorstwa generała Secorda, które McFarlane i North

założyli poprzez NSC.

Na początku 1985 roku Casey zarządził cztery oddzielne Krajowe Oceny Wywiadu (NIE) na temat Nikaragui: wzrostu liczebności wojsk sandinistów do 65 tysięcy, ich starań skonsolidowania władzy wewnątrz Nikaragui; zewnętrznego wsparcia udzielanego przez Sowietów i Ku-bańczyków oraz wysiłków sandinistów, zmierzających do eksportowania rewolucji do sąsiedniego Salwadoru i reszty Ameryki Środkowej. Sprowadzając cztery dokumenty do pojedynczego zdania, Casey powiedział prezydentowi: - Związek Radziecki i Kuba założyły i skonsolidowały przyczółek, włożyły setki milionów dolarów w... agresywną działalność wywrotową.

Po drugiej inauguracji, 20 stycznia 1985 roku, Casey z przyjemnością obserwował, jak Jim Baker i sekretarz skarbu Donald T. Regan

l

zamienili się stanowiskami. Baker przeniósł się do Skarbu, a Regan, długoletni przyjaciel Caseya z Wall Street, do Białego Domu na stanowisko szefa personelu. Baker miał zawsze prywatną agendę i wywierał ogromny nacisk na prezydenta. Ta trójka - Baker, Meese i Deaver - zachowywała się jak konkurujący prezydenci, z których każdy starał się wyeliminować każdego. Tym sposobem nikomu nic nie mogło ujść na sucho. Natomiast Don Regan, milioner i były szef firmy Merrill Lynch, był bezpośrednio zainteresowany wprowadzaniem w życie życzeń prezydenta za pomocą zgranego sztabu, pracującego bezpośrednio dla niego. W tym układzie prezydent był dużo bardziej rozluźniony i wolny, w odczuciu Caseya. Czuł się lepiej z samym sobą, swoimi opiniami, instynktami. Na zebraniach Reaganowi oszczędzono lawirowania między interesami Kongresu, mediów, ludzi z "wnętrza Waszyngtonu" - odzwierciedlających poglądy Bakera. Don Regan ośmielił prezydenta. Reagan więcej mówił i jego idee miały pierwszeństwo.

- Czego pan żąda - często pytał nowy szef personelu.

Casey dojrzał okazję do zdobycia dodatkowych finansów dla contras. Ale gdy tylko szedł do komisji kongresowych, te chciały wiedzieć, kiedy contras zaczną osiągać rezultaty. - Nie mam żadnej, pieprzonej szklanej kuli - powiedział niektórym republikanom na osobności - nie mogę warn powiedzieć.

W drugiej kadencji, jedną z pierwszych oficjalnych wizyt złożył król Arabii Saudyjskiej Fahd, który przybył do Waszyngtonu w 1985 roku. McFarlane i książę Bandar spotykali się przez kilkanaście dni, chcąc dopilnować, żeby królowi poświęcono specjalną uwagę. Szukali symbolu, który podkreśliłby autorytet i ważność króla. Uzgodnili prywatne spotkanie z prezydentem Reaganem.

W trakcie rozmowy McFarlane i książę Bandar poruszyli temat contras. McFarlane zrozumiał, że Bandar zgłasza się na ochotnika. Bandar dostrzegał wyraźną prośbę działania z jego strony. Książę dał do zrozumienia, że Saudyjczycy są chętni do podwojenia tajnego wsparcia do 2 milionów dolarów miesięcznie. Ogólnie dadzą co najmniej następne 15 milionów dolarów.

12 lutego 1985 r. Reagan i Fahd krótko rozmawiali na osobności. Król jasno dał do zrozumienia prezydentowi, że datki na contras zwiększają się, a Reagan mu podziękował. McFarlane przekazał prezydentowi tę dobrą wiadomość, ale wiedział, że było to tymczasowe zaspokojenie potrzeb contras. Był pewien, że polityka wsparcia dla contras będzie skuteczna tylko wtedy, kiedy będzie miała widoczne poparcie

Kongresu. Trzeba znaleźć nowe metody, by uzyskać bezpośrednie finansowanie ze Skarbu Stanów Zjednoczonych.

Prezydent zastosował się do rady Caseya i wystąpił publicznie, mówiąc: - Contras są naszymi braćmi i nie możemy odwrócić się od nich kiedy są w potrzebie. - Powiedział, że trzeba sprawić, żeby sandi-niści "zapiszczeli", a w późniejszym przemówieniu dodał: - Contras są moralnym odpowiednikiem Ojców Założycieli.

Ale tej wiosny Casey patrzył z przerażeniem, jak uwagę Białego Domu przyciąga inna kwestia. Wybuchło publiczne zamieszanie na temat wizyty, jaką prezydent zamierzał złożyć na cmentarzu nazistowskim w Bitburgu, w Niemczech Zachodnich, na którym byli pochowani żołnierze SS. Na Reagana rzucano oskarżenia o antysemityzm i brak wrażliwości - paraliżując administrację, która oscylowała między wahaniem a defensywą.

Casey martwił się, że nie ma strategii legislacyjnej Białego Domu w nadchodzącym głosowaniu na temat contras. Ale niewiele mógł zrobić. Był negatywnym symbolem i musiał trzymać się z boku. W tygodniu głosowania pojechał do Pittsburga, żeby wygłosić przemówienie i odwiedzić gazety. Biały Dom jakby opustoszał. 24 kwietnia demokraci przeciwni contras poddali kwestię pod głosowanie. Propozycja 14 milionów dolarów niewojskowej pomocy dla contras, została odrzucona 215 głosami do 213. Casey był zdruzgotany. Było tak blisko, zmiana jednego głosu oznaczałaby remis, dwóch głosów - zwycięstwo.

- Gdyby Tip O'Neill nie miał zakonnic z Maryknoll, które piszą listy - zauważył Casey - mielibyśmy program contras.

Casey regularnie wygłaszał przemówienia w całym kraju. Pierwsze, w którym uczestniczyłem odbyło się 17 kwietnia 1985 roku w Cambridge w stanie Massachusetts, na konferencji prowadzonej przez Flet-cher School of Law and Diplomacy. Tematem był terroryzm. Przez czterdzieści pięć minut stał na mównicy mamrocząc, garbiąc się, ledwo słyszalny i trudno zrozumiały, czytając 25-stronicowe przemówienie. Podkreśliłem dwa zdania w egzemplarzu, który dostałem od niego przed przemówieniem: Me możemy i nie chcemy wstrzymać się przed użyciem siły, by zapobiec, wyprzedzić lub zareagować na akty terroryzmu, gdy warunki uzasadniają użycie siły. Wiele krajów, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi, ma konkretne siły i możliwości potrzebne do wykonania działań przeciw ugrupowaniom terrorystycznym.

Casey w ogóle nie dawał do zrozumienia, że jakończył przemówienie. Gdy skończył, po prostu przestawał nagle mówić i nikt na widowni

nie orientował się, że to już koniec, dopóki nie powiedział "dziękuję bardzo". Oklaski były niewielkie. Stał i odpowiadał na pytania przez dwadzieścia minut, jasno dając do zrozumienia, że się nudzi.

Jedna osoba, wyraźnie nie pasująca do widowni składającej się głównie z konserwatywnych pracowników naukowych, zapytała: -Jaka jest różnica między contras a OWP?

- Co? - zapytał gniewnie Casey. Pytanie powtórzono. Casey plątał się nieco i w końcu powiedział: - Contras mają kraj i starają się go odzyskać, OWP nie ma kraju.

DCI był świadom tego, że planuję napisanie książki o CIA i podszedł do mnie z pytaniem, czy nie chciałbym polecieć z powrotem do Waszyngtonu samolotem CIA. Była 10:00 wieczór i zarezerwowałem miejsce w hotelu, w którym odbywała się konferencja, ale prędko odwołałem rezerwację. On wyszedł z hotelu w drogim, nowym, grubym płaszczu zapiętym byle jak, jak dzieciak, który nie zna się na ubraniach i którego ubrała matka.

Jego samolotem był śmigłowy Gulfstream. Casey usiadł, rozluźnił krawat i kazał ochroniarzowi przynieść nam whisky i nową puszkę solonych orzeszków ziemnych. Wpychał je do ust garściami. Ochroniarz zaciągnął ciężką zasłonę, zostawiając nas na dwugodzinną nieprzerwaną rozmowę. Dyrektor powiedział, że jest trochę niespokojny, że nie ma kogoś z CIA, kto monitorowałby go. Przypomniał mi, że wymagał od innych w CIA, żeby unikali wywiadów sam na sam z dziennikarzami. Ale odpowiedział na większość pytań; rozmawialiśmy na różne tematy: - generała Donovana, nowego satelity Lacrosse na każdą pogodę, operacji w Nikaragui, porwanego szefa placówki w Bejrucie Buckleya, konwencji republikańskich, na których Casey był obecny od 1940 roku, Reagana, gabinetu Reagana, McMahona i CIA. Na temat swego ojca Casey wypowiedział tylko jedno zdanie: - Przez całe życie był urzędnikiem państwowym w dziale emerytur miasta Nowy Jork.

Dwa tygodnie później poleciałem do Nowego Jorku na jego przemówienie w czasie lunchu w Metropolitan Club.

- Gdy jestem proszony o przemówienie, zwykle oświadczam, że będę mówił o stanie wywiadu - powiedział we wprowadzeniu -jest to coś, o czym nie mogę mówić bardzo swobodnie. Będę więc mówił o stanie świata, czyli o czymś, o czym wiem trochę mniej, ale o czym mogę mówić bardziej swobodnie.

Reakcją były długie śmiechy. Najwyraźniej czuł się bardziej rozluźniony niż w Cambridge. Odmowa Kongresu wydania większej ilości pieniędzy na contras wyraźnie go rozgniewała i bardziej go otworzyła.

i'

- Praktycznie - powiedział - Stany Zjednoczone są w stanie wojny z Sowietami. To nie jest niewypowiedziana wojna.

Porównał ten okres z latami, kiedy Hitlera nie traktowano poważnie.

- Marksizm i leninizm - powiedział - wypuścił Czterech Jeźdźców Apokalipsy: głód, choroby, wojnę i śmierć. Dał czadu publicznie, jak nigdy przedtem.

- W krajach okupowanych: Afganistanie, Kambodży, Etiopii, Angoli i Nikaragui, którym narzucono lub w których utrzymano reżim marksistowski poprzez siły zewnętrzne... miał miejsce holocaust porównywalny do tego, którego dopuściły się hitlerowskie Niemcy w Europie, jakieś czterdzieści lat temu.

Ponownie zaoferował mi powrót swoim samolotem. Mówiliśmy o Reaganie, contras, Libanie, terroryzmie, jego przyjaciołach, pieniądzach, celach. Mówił i swoim dzieciństwie w Queens - świecie nieskomplikowanych, stałych związków. W drodze do szkół powszechnych 13 i 89 i z powrotem były bójki na pięści, przypominał sobie. Były lata dwudzieste, po pierwszej wojnie światowej, kiedy chłopcy po prostu stawali w kręgu i bili się.

- Raz się wygrało, raz przegrało - powiedział. Czy pamięta pan dzieciaki, które pana pobiły.

- Oczywiście, czy myśli pan, że ja kogoś zapomnę? - spojrzał ostro,

sztuczne zęby pełne miał orzechów. - Zwłaszcza kogoś, kto mnie pobił?

Niedługo wrócił do tematu contras i porażki w głosowaniu w Kongresie.

- Okropnie się z tym obeszli - powiedział. - Biały Dom nie umie robić dwóch rzeczy na raz... Prezydent nie jest zainteresowany. Ma on jeszcze swoje instynkty, ale nie chce się nawet skoncentrować na celach, a co dopiero na sposobie ich osiągnięcia-potrząsnął głową z rezygnacją. - Prezydent nie zwraca uwagi na pełzający ekspansjonizm sowiecki.

Caseya nadal uderzała ogólna bierność prezydenta w podejściu do życia. Nigdy nie zv ływał zebrań ani nie ustalał porządku dnia. Ani razu nie powiedział Caseyowi: "Zrób to... daj mi tamto", chyba że był zmuszony do reakcji przez innych lub przez jakieś zdarzenia. Wewnątrz tego człowieka był emocjonalny mur. Być może była to reakcja na ojca, który był alkoholikiem i był bezrobotny w czasie Wielkiego Kryzysu. Casey zauważył ze zdumieniem, że prezydent Stanów Zjednoczonych pracuje od 9:00 do 17:00 w poniedziałki, wtorki i czwartki, a od 9:00 do 13:00 w środy, kiedy to brał wolne popołudnie na jazdę konną, czy ćwiczenia; w piątki wyjeżdżał do Camp David między 13:00 a 15:00. W czasie godzin pracy w Owalnym Gabinecie, prezydent miał często wolny czas - dwie czy nawet trzy godziny. Kazał sobie wtedy przynosić

listy od fanów i siedział odpisując na nie. Spędzał niejeden wieczór w rezydencji sam na sam z Nancy. Jedli gotową, mrożoną kolację. W sobotnie wieczory w Camp David, kiedy mogliby przyjąć gości z całego świata, oboje oglądali dwa stare lub n owe filmy, a personel przyłączał się do nich. Casey dawał do zrozumienia, że jest tu nie egzekwowana władza i nie przyjęta odpowiedzialność.

Dla Caseya Reagan był dziwny. Reagan powiedział, że pozostałby przy filmach, gdyby odnosił tam większe sukcesy. Mimo jowialności, prawdopodobnie nie miał innego przyjaciela oprócz Nancy. Leniwy i roztargniony, miał jednak pamięć fotograficzną i potrafił, przeglądając stronę scenariusza czy przemówienia przez kilka minut, wygłosić je doskonale. Casey poważnie studiował Reagana, ale powiedział, że jeszcze nie może go rozszyfrować.

Samolot lądował w bazie sił powietrznych Andrews, skąd Casey miał odlecieć natychmiast na dziesięć dni na Daleki Wschód i Filipiny, gdzie były kłopoty i gdzie planował spotkać się z prezydentem Marcosem.

- Niech pan nie mówi nikomu ani słowa - zarządził. Potem poprosił, żebym pozostał w samolocie w ukryciu, dopóki on nie wsiądzie do dużego odrzutowca, który na niego czekał. Widziałem grupę ludzi z CIA, czekających na niego na dole pochylni. - Furgonetka zabierze pana do taksówki - powiedział. - Mogą pomyśleć, że to niedyskretne z mojej strony, że tu pana przywiozłem.

Po dziś dzień nie wiem, dlaczego zgodził się na te i inne rozmowy.

Parę dni po tym, jak Izba nie zgodziła się na pomoc dla contras, prezydent Nikaragui Ortega poleciał do Moskwy, żeby prosić o 200 milionów dolarów. Uderzyło to wielu z tych, którzy głosowali przeciw pomocy. Liczni prawodawcy powiedzieli, że jest to tak ambarasująca^ sytuacja, że gdyby wiedzieli przedtem, to głosowaliby "za". Casey nie wiedział, kto ma gorsze poczucie czasu - administracja, czy Ortega.

Casey uświadomił sobie, że odrzucenie prośby przez Kongres, niekoniecznie musi być końcem. W Białym Domu członek sztabu NSC Oliver North wpadł na pewien pomysł. W nocie do McFarlane'a zaproponował, żeby prezydent wystosował publicznie prośbę o prywatne datki na contras. McFarlane kazał Northowi z tym zaczekać, ale zatwierdził założenie "Nikaraguańskiego Funduszu Wolności". Może on istnieć jako firma zwolniona z podatków, żeby darczyńcy mogli odliczyć wkłady od podatków. North obliczył, że mając jeszcze 15-20 milionów, będą mogli rozszerzyć siły contras być może do 35 tysięcy ludzi.

North sprawił, że Korea Południowa i Tajlandia dokonały wpłat na rzecz contras. Zwiększył też swoją rolę operacyjną, proponując pewnego razu zatopienie statku handlowego Marimba wiozącego broń dla sandinistów.

Od ponad miesiąca wiedziałem, że prezydent Reagan podpisał zatwierdzenie w sprawie utworzenia trzech tajnych libańskich jednostek do ataków wyprzedzających na terrorystów. Lauder, rzecznik prasowy Caseya, starał się odwieść Post od publikowania artykułu. Odkryliśmy, że ściśle tajne zatwierdzenie odwołano, gdy w zamachu bombowym w Bejrucie zginęło osiemdziesiąt osób. W tym czasie wiedzieliśmy tylko o roli libańskiej służby wywiadowczej, nic nam nie było wiadomo o tajnej roli Saudyjczyków ani o ich 3 milionach dolarów dotacji na tą operację. Nie widzieliśmy powodu do wstrzymania artykułu, jako że operacja była nieudana, a zatwierdzenie należało do przeszłości.

- To jak uderzenie młotkiem w starą ranę - powiedział Lauder zdenerwowany. Artykuł ukazał się 12 maja 1985 r. - Plan antyterrorystyczny odwołany po nieautoryzowanym zamachu bombowym.

Trzy dni później Lauder pisał do Caseya: Wydawało mi się jasne, że Woodward planował opublikowanie tego artykułu bez względu na to, co mu powiedziałem. Oświadczyłem dobitnie, że artykuł ten jest rażąco nieodpowiedzialny i jest ^proszeniem do morderstwa". Powiedziałem, że gdyby był Fadlallahem i widział jak duża liczba zwolenników łącznie z kobietami i dziećmi ginie w zamachu, apotemprzeczytał artykuł w "Washington Post", to nie chciałby nic innego, jak tylko zemścić się na Amerykanach i Libańczy-kach, oficjalnie, czy w inny sposób... Powiedziałem Woodwardowi, iż John McMahon kazał mi, żeby mu powiedzieć, że jeżeli wydrukuje ten artykuł,' to nigdy więcej nie będzie przyjęty w tym budynku.

Dodałem ponadto, że tego rodzaju nieodpowiedzialny artykuł będzie dla nas znakiem, iż "Washington Post" nie tylko nie ma żadnego szacunku dla Amerykanów w Bejrucie, ale że kontynuuje krucjatę przeciwko establishmentowi, tym razem wraz z członkami nadzoru i sztabu na Wzgórzu, którzy mieli własne interesy w tym, żeby ^gładzić" tajne działania i stworzyć problemy dla społeczności wywiadowczej.

...Dodałem, że działania jego i ,Post" są godne pogardy. W przyszłości będziemy traktowali jego kontakty z agencją w ten sam sposób, w jaki traktujemy Jacka Andersona, Tass i innych dziennikarzy tego pokroju'.

* Miałem szczegółowe notatki ze wszystkich rozmów między mną a Lauderem; żadne nie sugerują, że coś takiego powiedział, ani ja tego nie powiedziałem.

Casey zadzwonił do mnie, do redakcji.

- Życie ludzkie jest w niebezpieczeństwie - powiedział. - Nie jestem przekonany, że ten artykuł musiał być napisany, ale na to nie mam wpływu, choć może powinienem. Sposób, w jaki zostało to przedstawione... wygląda, jakbyśmy tam mieli własny szwadron uderzeniowy.

Powiedział, że to bardzo utrudni życie jemu i agencji.

- Sprawa ma śmiertelne skutki - powiedział - i należy dbać nie tylko o fakty, ale też o wrażenie, jakie się stwarza. Nie powinien był pan tego opublikować.

Jego ton był zwyczajny, ale stał się lodowaty:

- Będzie pan miał prawdopodobnie krew na rękach, zanim się to skończy.

ROZDZIAŁ 21

W sprawie polityki wobec Iranu - przeczytał Casey dwa dni później. Wziął 5-stronicową notę od Grahama Fullera, oficera ds. wywiadu na Bliski Wschód i Południową Azję.

USA stoją w obliczu ponurej sytuacji przy opracowaniu nowej polityku wobec Lnnu... W najprostszych słowach, reżim Chomeiniego chwieje się i być może zmierza ku rozwiązaniu - niedługo będziemy świadkami walki o następstwo. USA prawie nie ma kart do rozgrywki, ZSRR ma wiele.

Fuller odwołał się do "dwóch filarów" polityki USA - odmowy dostarczania Iranowi broni i przygotowań do reakcji na terroryzm sponsorowany przez Iran. Dowodził, że te linie postępowania stały się zupełnie negatywne i mogą teraz bardziej służyć interesom Sowietów niż naszym.

Jest jednakże konieczne, żebyśmy może pomyśleli w kategoriach śmielszej, a może bardziej ryzykownej polityki, która zapewni przynajmniej większy udział USA w rozwijającej się sytuacji.

Nikt nie ma genialnego pomysłu na to, jak wprowadzić nas z powrotem do Teheranu.

Casey uważał, że już najwyższy czas. Naciskał na Fullera od miesięcy, żeby coś wymyślił. Postanowił, że w drugiej kadencji może co miesiąc zrobić parę rzeczy w CIA. Muszą one mieć znaczenie. Ma swobodę, może wykazać inicjatywę, może wprawić sprawy w ruch, może wyjść z nowymi pomysłami. Wysłał egzemplarz opracowania Fullera Shultzowi.

Trzy dni później, Specjalna Krajowa Ocena Wywiadu pt.: Iran: Perspektywy krótkoterminowej niestabilności, stwierdziła że Stany Zjednoczone nie odegrają istotnej roli w Iranie. Casey z zadowoleniem dostrzegł, iż kilku członków sztabu McFarlane'a w NSC opracowało projekt Zarządzenia Decyzji w Sprawie Bezpieczeństwa Narodowego do podpisania przez prezydenta, zawierający upoważnienie dla Stanów Zjednoczonych do sprzedaży broni do Iranu. Jak to delikatnie wyrażono w projekcie: Obejmuje ono dostawy wybranego sprzętu wojskowego według ustaleń na podstawie poszczególnych przypadków.

Casey pisał do McFarlane'a: Mocno popieram myśl przewodnią projektu NSDD na temat polityki USA wobec Iranu, zwłaszcza jej nacisk na potrzebę powzięcia konkretnych i na czasie kroków, w celu uwydatnienia wpływów USA. ZSRR nie powinien być głównym beneficjentem zmian i niepokojów w tym bardzo ważnym kraju.

Shultz napisał do McFarlane'a, że się nie zgadza z projektem, zwłaszcza gdy ugrupowania związane z Iranem przetrzymują amerykańskich zakładników w Libanie. Weinberger napisał na swoim egzemplarzu "absurdalne". Uważał to za tak samo niedorzeczne, jak zapraszanie Kadafiego na przyjemny lunch.

Casey wiedział jednak, że odrzucenie opracowania przez sekretarzy stanu i obrony niekoniecznie musi być zabójcze dla pomysłu.

Amerykanie nadal byli przetrzymywani w Bejrucie. Davida P. Jacobsena, amerykańskiego dyrektora tamtejszego szpitala uniwersyteckiego, porwano 28 maja 1985 r. Szef placówki CIABuckley był więziony od ponad roku. Coś trzeba było zrobić - nawet coś niekonwencjonalnego.

W Białym Domu North opracował pewien plan. Dwaj agenci z administracji ds. narkotyków skontaktowali się z informatorem, którego wykorzystywali przy przepływie heroiny na Środkowym Wschodzie. Powiedział on, że mając 200 tysięcy dolarów uwolni dwóch amerykańskich zakładników; jednym z nich będzie Buckley. Pracownicy operacyjni agencji wysunęli wszelkie możliwe wątpliwości. Polityka USA nie zezwala na płacenie okupu. Jak mogą być pewni, że informator jest rzetelny? McFarlane zdobył aprobatę prezydenta dla planu pozyskania pieniędzy prywatnie. To zadanie przypadło Northowi. Skontaktował się z teksańskim milionerem H. Rossem Perotem, który w 1979 najął 7-osobową drużyi Ł komandosów, aby wyratować dwóch swoich pracowników, przetrzymywanych w niewoli-w Iranie. Historia ta została opisana w bestsellerze Kena Folletta Na skrzydłach orłów i sfil-

mowana. Perot, który służył w PFIAB od 1982 roku, był zawsze cv t-

ny, by pomóc Białemu Domowi. Przysłał pieniądze. ""'Xm*^

W "Ściśle tajnej" nocie do McFarlane'a, 7 czerwca 1985, North /a-    | znaczył, że 200 tysięcy dolarów będzie jedynie depozytem. Spotkał się w Waszyngtonie z "pracownikiem", czy też pośrednikiem administracji ds. narkotyków.

Zakładników można uwolnić, dając łapówkę milion dolarów za każdego - pisał North. Przyjmuje się, że nie można wynegocjować niższej ceny, biorąc pod uwagę liczbę ludzi biorących łapówki.

McFarlane parafował "RCM' w okienku "zatwierdzam". 200 tysięcy dolarów wysłano informatorowi. Nic się nie zdarzyło.

14 czerwca 1985 roku dwóch Libańczyków uprowadziło samolot linii TWA rejs 847, startujący z Aten, a lecący do Rzymu i najpierw wymusili lądowanie w Bejrucie, a potem lot do Algieru. Tak zaczęło się siedemnastodniowe, transmitowane przez telewizję, uprowadzenie zakładników. Sala Sytuacyjna Białego Domu, ośrodek operacyjny CIA, w zasadzie cały świat otrzymywał informacje, gdyż korespondenci telewizyjni prowadzili wywiady z pilotem i stale monitorowali scenę uprowadzenia. Marynarz amerykańskiej Marynarki Wojennej, 23-let-ni Robert Dean Stethem, zginął, ale wszystkich innych pasażerów, łącznie z trzydziestoma dziewięcioma Amerykanami, uwolniono w końcu bez szwanku.

McFarlane, Casey i inni główni szefowie Bezpieczeństwa Narodowego zdali sobie sprawę, że administracja miała szczęście w porównaniu z 444-dniowym, irańskim kryzysem z zakładnikami w czasach Car-tera. Uświadomili sobie jednak, że TWA rejs 847 jeszcze bardziej obnażył słabość możliwości antyterrorystycznych administracji i brak skutecznej polityki. Obrazy upokorzenia i słabości są zaproszeniem dla wariatów i fanatyków do uderzenia, a potem do wezwania kamer telewizyjnych.

Wprawdzie Casey nie był pewien, kto stoi za uprowadzeniem, ale najlepsza, ogólna, informacja wywiadowcza CIA do spraw terroryzmu, stawiała na Kadafiego i Libię. Kadafi wykorzystywał mniej skomplikowane szyfry i sprzęt kryptograficzny, które NSA stale łamała. Sama ilość przechwytów sprawiała, że Kadafi wyglądał na najbardziej czynnego i gorliwego terrorystę. Jego pracownicy operacyjni byli niechlujni, zostawiali ślady. W przeciwieństwie do nich, agenci Syrii i Iranu byli bardziej zdyscyplinowani, działali w cieniu.

W polityce nadarzała się okazja do połączenia dwóch celów - zwalczenia Kadafiego i terroryzmu.

Casey podkreślał stale, a nawet wyolbrzymiał działania Kadafiego, poprzez sprawozdawczość wywiadowczą i regularne, formalne oceny. Trzy miesiące przedtem, w marcu 1985 roku, wydał Specjalną Krajową Ocenę Wywiadowczą pod tytułem Libia Kadafiego: Wyzwanie dla Stanów Zjednoczonych i zachodnich interesów. Na następne 18 miesięcy, 25-stro-nicowy "Tajny" raport przewidywał, że Kadafi będzie sprawiał kłopoty na całym świecie. Informacja wywiadowcza wykazała, że Libia dostarcza pieniędzy, broni, bazy dla działań, pomocy w podróżach, szkolenia około trzydziestu ugrupowań powstańczych, radykalnych lub terrorystycznych.

Do oceny ŚNIE dołączono kolorową, rozkładaną mapę świata, na której pokazano, jak dywersyjne macki Kadafiego przenikają świat. Przypominało to obraz ekspansji sowieckiej w latach pięćdziesiątych, wykonany przez John Birch Society, pokazujący, jak świat stawał się powoli "czerwony". Na mapie kolorem czerwonym zaznaczono te kraje, w których według informacji wywiadowczej Kadafi wspiera powstańców lub ugrupowania terrorystyczne. Między innymi były to Gwatemala, Salwador, Kolumbia, Chile, Republika Dominikany, Hiszpania, Turcja, Irak, Liban, Pakistan, Bangladesz, Tajlandia, Filipiny, Niger, Czad, Sudan, Namibia oraz osiem innych krajów afrykańskich.

Na żółto zaznaczono te kraje, w których Kadafi udzielał wsparcia finansowego opozycji politycznej lub lewicowym politykom (były to na przykład: Austria, Wielka Brytania, Kostaryka, St. Lucia, Dominika, Antigua i Australia).

Następna mapa ŚNIE ukazywała duże koło ze środkiem w Libii, obejmujące dbszar od północnej połowy Afryki przez Morze Śródziemne do Moskwy. Był to potencjalny zasięg potęgi militarnej Kadafiego, którą mógł osiągnąć dzięki bombowcom TU-22 i łodziom podwodnym klasy F dostarczonym przez Sowietów. Ocena głosiła, że Kadafi stał się rozsądnym strategiem politycznym, mającym pewność siebie, która może popchnąć go do dalszego, niebezpiecznego awanturnictwa.

W głównej części oceny napisano: Uważamy, że Kadafi może wycelować pociski bezpośrednio w personel lub obiekty amerykańskie jeżeli:

atak uszedłby mu na sucho bez odwetu ze strony USA;

uznałby, że USA bezpośrednio zagraża jego osobie lub czynnie próbuje obalić jego reżim.

Casey był dumny z oceny, która dokładnie opisywała problem. Dział wywiadu Departamentu Stanu łagodnie zaprzeczył, twierdząc że głównym celem Kadafiego jest zniszczenie opozycji, a dominacja w regionie jest celem drugorzędnym.

W Białym Domu McFarlane starał się, by Kadafi był w centrum uwagi. Prezydent Reagan podpisał 30 kwietnia "Zarządzenie o Decyzji w Sprawie Bezpieczeństwa Narodowego" (NSDD) Nr 168: Polityka USA wobec Afryki Północnej. Zakłada się grupę międzyagencyjną pod przewodnictwem NSC, w celu przeglądu strategii USA wobec Libii oraz opracowania opcji postępowania, w celu opanowania dywersyjnych działań Kadafiego... Wydano sześć poleceń dla głównych departamentów. Najważniejsze brzmiało: Departament Obrony dokona przeglądu programu Stairstep Exercise i przekaże opcje i zalecenia. "Stairstep" -była to nazwa operacyjna nadana ćwiczeniom, które miały odbyć się u wybrzeży Libii*.

Ponieważ Casey podtrzymywał wrogie nastroje wobec Kadafiego, żądał sprawozdań NSA i wszyscy analitycy we wszystkich agencjach wywiadowczych dokładali do ognia. "Ściśle tajny" Krajowy Dziennik Wywiadu z 9 maja 1985 roku, zawierał opis sytuacji w Libii w pierwszą rocznicę ataku na koszary Kadafiego (8 maja 1984 roku). Pisano, że pułkownik nadal jest aktywnym terrorystą i że aktualnie Libia wspiera spisek, mający na celu wprowadzenie ciężarówki z ładunkami wybuchowymi do ambasady USA w Kairze. Według Dziennika, libijskie ruchy dysydenckie i emigracyjne pod przewodnictwem Narodowego Frontu Ocalenia Libii (NFSL), chciały wysadzić w powietrze obiekt wojskowy w Libii, aby zademonstrować swą obecność w tym kraju.

Codziennie śledzono działania libijskie: Libia dyskutuje zakup zaawansowanych MIG-ów 29 i czołgów T-32 od Sowietów, negocjuje z Grecją umowę o broni, wartą 500 milionów dolarów; planuje dwumiesięczne manewry wojskowe z Turcją. Był raport od źródła osobowego o powołaniu dwóch specjalnych morskich jednostek operacyjnych, mających przeprowadzić najazdy komandoskie i terrorystyczne, pod dowództwem podpułkownika Hijazi - starszego urzędnika przy libijskim przywódcy Kadafim. Były zdjęcia satelitarne ładowania pocisków do libijskich samolotów pościgowych MIG-23, Flogger-B i innych.

Tzw. unia Kadafiego z Marokiem, ogłoszona 14 sierpnia 1984 roku, stworzyła problem dla CIAi NSA. Ale NSDD 168 oświadczyło, że skoro administracja Reagana ma "osobiste zapewnienie króla Hassana, że drażliwe działania nie będą narażone na ryzyko", to będzie ona "utrzymywać prawidłowe i przyjazne stosunki robocze". Reagan odpowiednio zarządził: "Stale przeglądać współpracę wywiadowczą z Marokiem i robić uniki w miarę konieczności, w celu uniknięcia kompromitacji. Interweniować bezpośrednio u króla Hassana, jeśli skompromituje się informację wojskową, metody/źródła wywiadu".

W jednym ze sprawozdań napisano, że przeciwnicy Kadafiego na emigracji nadal nie stanowią bezpośredniego zagrożenia dla jego władzy. Zauważono jednak, że emigranci otrzymują pieniądze, szkolenie, a nawet zezwala im się na użytkowanie terenów w Egipcie, Algierii, Sudanie, Iraku i frakcji Arafata w OWP.

Tak więc,-po czerwcowym kryzysie rejsu TWA 847, administracja była przygotowana do działania. W połowie lipca, na sesji NSPG w Białym Domu, McFarlane na zebraniu z prezydentem Reaganem i innymi głównymi doradcami w sprawach polityki zagranicznej zauważył, że sankcje ekonomiczne i naciski dyplomatyczne nie powstrzymały Kadafiego. Potrzebne są bardziej stanowcze kroki. Casey, Shultz, Weinberger i inni zgodzili się. Taka jednomyślność była rzadkością i przyjęto plan działania na wszystkich frontach.

Flower (kwiat) był ogólnym, ściśle tajnym kryptonimem nadanym operacjom i planom przeciw Kadafiemu. Dostępu udzielono tylko dwudziestu paru ludziom, wśród których byli Reagan i Casey.

W projekcie Flower, kryptonim Tulip otrzymała tajna operacja CIA, mająca na celu obalenie Kadafiego poprzez wspieranie emigracyjnych ruchów przeciw niemu, wspieranie Narodowego Frontu Ocalenia Libii oraz starań innych krajów takich jak Egipt.

Rosę (Róża) była następnym kryptonimem dotyczącym planów wyprzedzającego uderzenia wojskowego na Libię w porozumieniu z sojusznikami USA (zwłaszcza z Egiptem). Stany Zjednoczone dostarczą wsparcia z powietrza, a jednym z celów będą koszary Kadafiego, uważane za wojskowy terrorystyczny ośrodek koordynacyjny.

Na jednym z zebrań zadano pytanie, które gnębiło administrację od lat: czy będzie to zamach na życie Kadafiego? Prezydent powiedział, żeby nie martwili się. Jeśli Kadafi zginie, prezydent weźmie to na siebie.

Nikt nie mógł żądać więcej - kwestię uznano za załatwioną.

Tulipan i Róża miary się wzajemnie dopełniać. Ale gdyby operacje nie udary się, zostaną połączone i mogą wymusić stan pogotowia i kryzysu w Libii. Wtedy siły w wojsku libijskim przeciwne Kadafiemu, mogą go obalić.

Potajemnie zaprojektowano przemówienie dla prezydenta, ogłaszające atak wyprzedzający lub odwetowy.

W Langley Bob Gates, zastępca ds. wywiadu, prędko przygotował dla Caseya podsumowanie analizujące "za i przeciw" wyprzedzającej akcji wojskowej, "ściśle tajne" opracowanie z 15 lipca 1985 r., przedstawiało wniosek Gatesa: Choć są pewne negatywy, to jest to okazja do ponownego narysowania mapy Afryki Północnej.

W czasie uprowadzenia rejsu 847 TWA, stary przyjaciel Caseya John Shaheen powiedział, że człowiek zatrzymany za próbę sprzedaży broni do Iranu twierdzi, że ministerstwo spraw zagranicznych Iranu wymieni zakładników na pociski przeciwczołgowe TOW. A potem Iran pomógł w uwolnieniu ostatnich zakładników w TWA Casey uznał to za sygnał.

8 sierpnia 1985 r., gdy krystalizowały się plany co do Libii, Casey był w rezydencji przy Białym Domu na zebraniu NSPG z prezydentem, Bushem, Shultzem, Weinbergerem, Donem Reganem, McFarla-ne'em i Poindexterem. McFarlane przedstawił plan, w ramach którego Izrael przewiezie pociski TOW do Iranu. Stany Zjednoczone uzupełnią zapasy izraelskie, Iran uzyska zwolnienie pozostałych amerykańskich zakładników przetrzymywanych w Libanie.

Shultz i Weinberger byli przeciwni, ale Caseyowi podobała się propozycja, której autorem był David Kimche, nr 2 w ministerstwie spraw zagranicznych Izraela i były nr 2 w Mossadzie. McFarlane przyszedł wcześniej do Caseya, szkicując perspektywy. Kimche prosił McFarla-ne'a, żeby nie radził się nikogo w rządzie Stanów Zjednoczonych, lecz McFarlane powiedział, iż potrzebuje osobistej oceny Caseya. CIA nie będzie miała udziału w tej operacji - był to rodzaj możliwego do zdementowania przedsięwzięcia, które może przyczynić się do uwolnienia zakładników. Zaangażowanie CIA wymagałoby zatwierdzenia i tym samym zawiadomienia Komisji ds. Wywiadu Kongresu. Była to dokładnie tego rodzaju operacja, przy której Kongresowi nie można ufać.

Pomimo doniesień CIA, że szef placówki bejruckiej, Buckley - będący zakładnikiem już od prawie półtora roku - został zabity, Casey uporczywie trzymał się nadziei, że może się znajdzie, jeżeli odnowi się stosunki z Irańczykami.

Podpułkownik North miał być głównym oficerem operacyjnym. Departament Stanu wydał mu paszport na nazwisko William P. Goode, a admirał Poindexter, zastępca McFarlane'a, stworzył prywatny kanał z biurem Northa w systemie komputerowym NSC. Nazywał go "Prywatny czek in blanco".

12 września North skontaktował się z Charlesem Allenem, oficerem krajowego wywiadu Caseya db. kontrterroryzmu, który był jednym z najlepiej poinformowanych ludzi w agencjach wywiadowczych na temat Iranu. North wiedział, że Iranowi nie można ufać i chciał mieć wszelkie dostępne informacje. Poprosił NSA o namierzenie pewnych osób w Iranie i Libanie. Jedną z nich był irański pośrednik, Ma-nucher Ghorbanifar, który miał być umieszczony na priorytetowej liście obserwacji. Przechwytywane będą jego rozmowy telefoniczne, te

r

leksy i przelewy bankowe. Ghorbanifar był głównym pośrednikiem w przekazaniu broni pomiędzy Iranem a Izraelem. North zarządził, żeby dystrybucję przechwytów ograniczono do Caseya, McFarlane'a, jego samego i Weinbergera, którego trzeba będzie informować, bo Obrona będzie uzupełniała broń w Izraelu. Shultz i wszyscy inni w Departamencie Stanu nie powinni mieć dostępu do tych informacji.

Ghorbanifar był dobrze znany CIA. Był tajnym źródłem od 1974 roku. Ni to biznesmen, ni to polityk, był jednym z tych "aktorów" kręcących się blisko kulis wywiadu. Jednak gdy tylko pojawiał się z kwiatami, drzwi zatrzaskiwały mu się przed nosem. W 1981 roku dolał oliwy do ognia. Potwierdził plotkę o rzekomych libijskich szwadronach uderzeniowych wysłanych do Stanów Zjednoczonych, aby zabić Reaga-na lub jego starszych doradców. CIA ustaliła, że informacja Ghorbani-fara nie tylko była nieprawdziwa, ale została celowo sfabrykowana. W

1983 roku agencja zerwała wszelkie stosunki z nim, jako źródłem. W

1984 roku wydała "zawiadomienie o spaleniu", ostrzegając, że Ghorbanifar jest "utalentowanym kłamcą". Pewnego razu zaoferował dostarczenie innemu krajowi informacji wywiadowczej na temat Iranu, pod warunkiem, że jego partnerom pozwoli się w zamian na przemyt narkotyków z tego kraju. Oblał dwa testy wykrywacza kłamstw w CIA. Casey był wyczulony na niebezpieczeństwo ze strony Ghorbanifara, śliskość tego człowieka nie wykluczała jego przydatności.

Przeprowadzenie sprzedaży broni było skomplikowane przez nieufność między Iranem a Izraelem. Iran nie chciał płacić dopóki nie otrzyma broni, a Izrael nie chciał dostarczyć pocisków TOW, dopóki nie zostaną opłacone. Aby przełamać impas, Ghorbanifar wpadł na pomysł "pożyczki pomostowej". Biznesmen z Arabii Saudyjskiej, Ad-nan Khashoggi, wyłożył 5 milionów dolarów na przyszły zakup 508 pocisków TOW. 15 września 1985 r. uwolniono pastora Benjamina We-ira, amerykańskiego zakładnika.

Casey dostrzegł teraz, że sprawa zakładników i terroryzmu całkowicie pochłaniają Biały Dom i prezydenta. Uwolnienie Weira traktowano w Białym Domu niemal jak święto.

Tymczasem Rada Bezpieczeństwa Narodowego naciskała na plan Rosę, na połączony amerykańsko-egipski atak na Libię. Tak jak w przypadku Iranu, pomiędzy najwyższej rangi doradcami Reagana istniały ostre podziały. Shultz był przeciwny i potajemnie wezwał ambasadora amerykańskiego w Kairze, Nicholasa A. Veliotesa z powrotem do Waszyngtonu, chcąc obalić plan,.

- Nie uwierzy pan, co teraz wymyślili ci wariaci w Białym Domu -powiedział jeden z głównych zastępców Shultza Veliotesowi, gdy ten przyjechał do Waszyngtonu. Po weekendzie intensywnej pracy Shultz i Veliotes uznali, że przekształcili plan w "specjalny przypadek" i w "scenariusze reaktywne i defensywne".

McFarlane skoncentrował się na nadchodzącym szczycie Reagan-Gorbaczow, więc planowaniem zajmował się jego zastępca Poindexter. Ten uparł się, że złoży osobistą wizytę w Kairze i spotka się z prezydentem Egiptu Hosni Mubarakiem w sprawie kontynuowania Rosę. Departament Stanu i Veliotes próbowali odwołać wizytę, ale w czasie długiego weekendu Poindexter pojechał do Kairu z obietnicą, że prezydent Reagan udzieli Egiptowi bezpośredniego wsparcia w walce. Zanim Poindexter zdołał przedstawić swoją wersję planu, prezydent Egiptu, człowiek niecierpliwy, wolący mówić niż słuchać, przerwał mu.

- Proszę posłuchać, admirale - powiedział Mubarak - kiedy postanowimy zaatakować Libię, to będzie to nasza decyzja i według naszego harmonogramu.

Poindexter odbył spotkania ze starszymi rangą Egipcjanami w ministerstwie obrony, gdzie jego propozycja została lepiej przyjęta. Pomimo pozornej niechęci Mubaraka, Poindexter był przekonany, że Mubarak jest świadom chęci działania ze strony prezydenta Reagana i że to będzie ważnym czynnikiem.

W październiku, włoski statek pasażerski Achille Lauro, z 438 osobami na pokładzie, został uprowadzony przez czterech terrorystów z OWP i Biały Dom był w pogotowiu antyterrorystycznym. Pewien 69-letni Amerykanin, Leon Klinghoffer, został zamordowany na wózku inwalidzkim i wyrzucony za burtę, stając się potrzebnym symbolem. Statek, nadal pod kontrolą porywaczy, wpłynął do portu w Egipcie.

Mubarak nie znosił zabezpieczonego systemu łączności, dostarczonego przez Stany Zjednoczone. Miał on słuchawkę z przyciskiem, tak że osoba na drugim końcu miała odcięty mikrofon w w czasie słuchania. To utrudniało przerywanie. Korzystał więc ze zwykłego telefonu. Zarządzono zwiększenie intensywności pozyskiwania informacji wywiadowczej przez USA w Egipcie, zwłaszcza przez NSA i satelity. Wczesnym rankiem w czwartek 10 października 1985 r., przechwycono rozmowę Mubaraka i informacja dotarła do Pokoju Sytuacyjnego w Białym Domu w ciągu pół godziny, w postaci ściśle tajnego, zaszyfrowane-go przekazu. Była to krótka transkrypcja rozmowy Mubaraka i jego ministra spraw zagranicznych. Publicznie Mubarak twierdził, że czterech porywaczy z OWP opuściło Egipt. W przechwyconej rozmowie

14 - VEIL - Tajne wojny CIA

Mubarak powiedział ministrowi, że porywacze nadal są w Egipcie. Krzyknął, że George Shultz jest "szalony", jeżeli sądzi, że Egipt może wydać porywaczy Stanom Zjednoczonym. Egipt jest krajem arabskim i nie może przecież odwrócić się plecami do braci z OWP.

Po jedenastej, do Pokoju Sytuacyjnego dotarł następny przechwyt, w którym Mubarak wymienił numer samolotu, którym za kilka godzin odlecą czterej porywacze. Boeing 737 linii Egyptair był na pasie startowym w bazie lotniczej al-Maza w Kairze.

North wiedział, że tak dokładna informacja jest rzadkością, a w tym wypadku jest okazją, którą należy szybko wykorzystać. Przedstawił Poindexterowi śmiały plan: przechwycić samolot Egyptair za pomocą amerykańskich myśliwców, zmusić go do lądowania w bazie NATO na Sycylii i ująć porywaczy.

Pomysł przedstawiono prezydentowi, który był w Chicago. Udzielił

aprobaty.

Przez resztę popołudnia NSA dostarczyła dziesięć przechwytów rozmów, w których Mubarak omawiał ostateczny plan wywiezienia porywaczy. Poindexter i North czuli się tak, jakby byli w gabinecie prezydenta Egiptu. Transkrypty ukazywały niezdecydowanie Muba-raka. Z początku nie wiedział o morderstwie Klinghoffera, potem, gdy się dowiedział, pojął wagę tego faktu i uświadomił sobie, że Stany Zjednoczone będą musiały działać. Krzyczał i wrzeszczał na swoich urzędników pytając, dlaczego nie poinformowano go od razu.

NSA przekazała Białemu Domowi godzinę przybycia czterech porywaczy do samolotu, numer rejsu, plan lotu i cel podróży - OWP w Algierze. Później tego popołudnia, cztery myśliwce F-16 wystartowały ze statku USS Saratoga, przechwyciły samolot Egyptair i zmusiły go do lądowania na Sycylii. We Włoszech porywacze staną przed sądem.

Następnego rana Poindexter wszedł do pokoju Reagana, podniósł rękę w wojskowym pozdrowieniu i powiedział: - Salutuję Marynarce

Wojennej.

Czynnikiem powodzenia był ponad 2-centymetrowej grubości pakiet zawierający dziesiątki stron transkrypcji rozmów Mubaraka. Podane były tam konkretne plany, zamiary, jak również nastrój i determinacja Mubaraka, aby przewieźć porywaczy do OWP - z podaniem czasu i sposobu. Reagan został zasypany pochwałami od społeczeństwa, republikanów i demokratów. Było to jego pierwsze, wyraźne zwycięstwo nad terrorystami. Znając wagę przechwytów, prezydent niemal ukłonił się swojemu DCL Było to słodkie zwycięstwo dla Case-ya. Wielu sceptyków, łącznie z Bobem Gatesem, dowodziło, że termi-

nowa taktyczna informacja wywiadowcza nie jest realna. Jednak gdy agencje wywiadowcze jej dostarczyły, Gates uważał, że jest to po prostu cholerne szczęście. Ale Casey zapracował na własne szczęście, udowodnił wartość szpiegowania.

Około dwóch tygodni później Mubarak odkrył podsłuch telefoniczny w swoim gabinecie, ale NSA dysponowała bardziej zaawansowanymi metodami i nadal uzyskiwała transkrypcje. Jedna z nich ukazywała wściekłość Mubaraka na Syryjczyków, za zwrócenie rządowi Stanów Zjednoczonych ciała Klinghoffera, które morze wyrzuciło na brzeg.

Casey przeczytał doniesienie, że trzech sowieckich dyplomatów, porwanych tej jesieni w Bejrucie, uwolniono po miesiącu. Czwartego zamordowano tuż po porwaniu, ale tych trzech zostało uwolnionych. Wkrótce dotarła do niego rzetelna informacja od Izraelczyków, wyjaśniająca przyczyny tego niezwykłego wyczynu. Agenci KGB w Libanie ujęli krewnego jednego z przywódców radykalnego muzułmańskiego ruchu Hezbollah, wykastrowali go, wepchnęli mu jądra do ust, strzelili mu w głowę i odesłali ciało do Hezbollah. KGB dołączyło wiadomość, że inni członkowie Partii Boga zginą w podobny sposób, jeżeli trzej Sowieci nie zostaną uwolnieni. Niedługo potem wszystkich trzech attache, przedstawiciela handlowego i lekarza ambasady - wypuszczono parę przecznic od ambasady. W oświadczeniu przekazanym telefonicznie do agencji prasowych, twierdzono, że uwolnienie jest gestem "dobrej woli".

Casey stwierdził, że Sowieci znają język Hezbollah.

Tej jesieni dyrektor zaprosił na rozmowę do swego gabinetu w Lan-gley Bernarda McMahona, dyrektora sztabu Senackiej Komisji Wywiadu. McMahon, emerytowany kapitan Marynarki Wojennej, nie spokrewniony z Johnem McMahonem, był głównym asystentem Turnera w CIA przez kilka lat. Casey miał mnóstwo pytań na temat Turnera, jego stosunków, jego ludzi. Chciał wiedzieć jak Turner prowadził swoje biuro. Przepytywał McMahona, żądał oceny przeszłości i teraźniejszości, całkowitej szczerości.

- Czy ci ludzie tutaj nie są cudowni? - zapytał Casey. McMahon zgodził się: - Świetne mózgi.

- Dlaczego, jak pan sądzi, oni robią tu to, co robią? - zapytał Casey zupełnie poważnie. - Jak pan sądzi, dlaczego tutaj są? O co tak naprawdę chodzi?

- Podniecenie, patriotyzm.

- Nie, nie, nie - powiedział Casey. - Mamy szansę ustalenia własnej polityki zagranicznej. Jesteśmy u źródła. Jesteśmy rządową agencją czynu.

Dostałem poufną informację, że obsesja na punkcie Kadafiego w Białym Domu sięgnęła szczytu, sporządzano plany poważnej tajnej operacji. Sekretarz stanu Shultz był najgorętszym orędownikiem działania, wykładając to tak, jakby to był pomysł samego Pana Boga Osoba ta stwierdziła: - Nie tknąłbym tego za Chiny. Inna, starsza rangą osoba dodała: -Dlaczego za Chiny? Ja nie tknąłbym tego za żadne skarby świata.

Tajną część planu będącą w gestii CIA (Tulip) przedstawiono Komisjom ds. Wywiadu, Senatu i Izby. Plan przeciw Kadafiemu zyskał poparcie bardzo znikomej większości.

Nie podpisali się pod projektem David Durenberger i nowy wiceprzewodniczący Patrick Leahy, nie mogli oni jednak pociągnąć za sobą większości w swojej komisji. Zapytali, jak taki plan wsparcia dla emigrantów i dysydentów może uniknąć zamachu, skoro ruch emigracyjny dąży do śmierci Kadafiego.

Casey odparł, że CIA pomoże tym, którzy chcą, żeby Kadafi został odsunięty. Ci ludzie mogą usiłować go zabić, ale to nie należy do planu CIA.

Durenberger i Leahy argumentowali, że wsparcie dla potencjalnych morderców jest morderstwem.

Casey obstawał przy swoim. Prezydent zatwierdził plan, więc Kongres nie mógł odciąć finansowania.

- Dobrze - powiedzieli obaj senatorowie, po czym zażądali wszystkich szczegółów operacji: Kto, co, gdzie, kiedy. Przestudiowali każdą kartotekę, zajrzeli pod każde łóżko. Wysłali ściśle tajny list bezpośrednio do Reagana, zajadle protestując, pytając, jak może to nie być zamachem. Biały Dom odpowiedział, że nie istnieje żaden plan zamachu i poprosił, żeby senatorowie wykreślili z listu słowo "zamach". Odmówili.

Leahy uważał, że administracja oszukuje zarówno komisję, jak i samą siebie. W imię zwalczania terroryzmu - tak jak w imię zwalczania komunizmu w Nikaragui - chcą wplątać kraj w następną tajną wojnę. Tak jak w Nikaragui, nie pozostanie ona tajna. W końcu, tak jak w Nikaragui, nie da się jej opanować.

Casey był wściekły, że komisja uważa, że wolno jej wnikać w szczegóły operacji.

W sobotę 2 listopada 1985 r., zatelefonowałem do dyrektora Case-ya. Poprzedniegc dnia zmarł jego przyjaciel i współtowarzysz z OSS -John Shaheen. Złożyłem kondolencje.

- Tak - powiedział Casey w zadumie. - To był miły człowiek.

Powiedziałem, że mamy zamiar opublikować artykuł informujący, że Reagan upoważnił CIA do skrytego podminowania Kadafiego. Post nie poda szczegółów poza stwierdzeniem, że dokona się tego przez udzielenie pomocy CIA krajom lub emigrantom dążącym do obalenia Kadafiego. Nie podamy o jakie kraje i których emigrantów chodzi.

- Niektórzy ludzie nie opublikowaliby tego - powiedział Casey. -Nie mogę tego panu wyperswadować?

- Biorąc pod uwagę wagę debaty wewnątrz administracji i w Komisjach ds. Wywiadu Kongresu - powiedziałem - nie widzę jak ani dlaczego, mielibyśmy wstrzymać publikację.

Chrząknął.

Wspomniałem o zamachu-będzie zajmował ważne miejsce w artykule.

- No więc - powiedział Casey - my nie dokonujemy zamachów. Wydawał się roztargniony, odmówił powiedzenia czegoś więcej i pożegnał się miło.

W ciągu pół godziny zadzwonił, żeby podkreślić, że prezydent, sekretarz stanu i on, są zainteresowani jedynie powstrzymaniem terroryzmu, a nie wspieraniem zamachu na Kadafiego. Powiedział, że rozważania na temat tej operacji, na najwyższym szczeblu rządu, koncentrują się na celach ostatecznych.

Powiedziałem, że ta teza jest wyraźnie zaznaczona w artykule.

Nie powiedział nic więcej i odłożył słuchawkę.

Przypomniało mi się jak przed trzema laty Bradlee opisał mi łagodność, z jaką Casey sprzeciwiał się jego decyzji opublikowania artykułu na temat operacji w Nikaragui. Dyrektor albo zaakceptował wtedy nieuchronność ujawnienia, albo uznał, że wyjawienie tajnej akcji będzie służyło celom CIA.

Nasz artykuł wyszedł następnego dnia, w niedzielę 3 listopada 1985 roku. Prezydent, później tego dnia, wracając z weekendu w Camp David, zbył machnięciem ręki wszystkie pytania na ten temat. Biały Dom wydał oświadczenie: W żaden sposób nie przypisujemy wiarygodności konkretnym aluzjom i wnioskom w artykule w Washington Post" na temat doniesień dotyczących Libii. Prezydent zarządza dochodzenie w sprawie ujawnienia dokumentów wywiadu USA, cytowanych w tym doniesieniu i postara się ustalić, kto jest odpowiedzialny za ich ujawnienie, aby podjąć odpowiednie działania.

De facto w Białym Domu odetchnięto z ulgą. Przeciekł tylko Tulip, tajny plan CIA, a artykuł został napisany bardzo ogólnikowo. Ściśle tajny plan wojskowy - Rosę może być kontynuowany.

Casey poszedł do prezydenta i rzucił egzemplarz Post na jego biurko.

- Widzi pan - powiedział dyrektor - mówiłem że nadzór Kongresu jest nie do przyjęcia. Ci dranie wszystko ujawniają.

Wyjaśnił Reaganowi, że właśnie za kwestię zamachów, komisje ds. wywiadu zmieszały go z błotem,

- To jest wprost z ich przesłuchań. Niezbity dowód.

Prezydent napisał 2-stronicowy list do komisji ds. wywiadu, oświadczając, że to one spowodowały przeciek i że jest to bezwzględny sposób powstrzymania tajnej akcji, której sprzeciwia się mniejszość. Sam przeciek jest w zasadzie najgorszym, co mogło się przydarzyć bezpieczeństwu narodowemu i zagraża nadzorowi kongresowemu, pisał prezydent. Praktycznie zarzucił członkom komisji zdradę.

Senator Durenberger zadzwonił do Dona Regana.

- Będzie wyścig, żeby się dowiedzieć, kto zrobił przeciek - powiedział przewodniczący.

Obydwie komisje przeprowadziły dochodzenie i odkryły, że większość informacji pochodzi z 29-stronicowej, ściśle tajnej Oceny Podatności, która wnioskowała, iż niezadowoleni członkowie wojska libijskiego mogą być popchnięci do zamachu. Żadna z komisji nie widziała tej oceny, co sugerowało, że przeciek pochodzi z administracji. Po jakimś tygodniu, w listach do prezydenta komisje oczyściły się z zarzutów.

Reagan nie odpowiedział.

W Kairze ambasador USA, Veliotes, spotkał się z ministrem obrony Egiptu, Ghazallą, liderem egipskiego ruchu na rzecz obalenia Ka-dafiego. Ghazallą był przerażony, że część informacji o operacji przedostała się z CIA do prasy i zapytał Veliotesa, jak Egipt może ufać Stanom Zjednoczonym. Wyraził niepokój o plan wojskowy. A Zatoka Świń? Czy Stany Zjednoczone znowu wycofają się w ostatniej chwili?

Veliotes odpowiedział, że prezydent Reagan bardzo się zdenerwował przeciekiem i że zostaną podjęte działania przeciw tym, którzy udostępnili te informacje.

- Jednocześnie - powiedział Veliotes - cała historia rozmyje się, ponieważ nie ma kontrowersji politycznej. Wszyscy w Stanach Zjednoczonych chcą się pozbyć Kadafiego.

Casey kazał analitykowi sporządzić szczegółowe opracowanie celu, którym miała być Libia. Ściśle tajny dokument w szarej okładce zawierał informację, że nalotów najlepiej jest dokonać tuż przed świtem. Pentagon podjął jednak własne badanie bezpośredniej akcji militarnej USA i stwierdził, że ma ono marną szansę powodzenia. W istocie argumentował przeciwko takiej akcji. Plan był postrzegany jako atak USA

i Egiptu na Libię z zaskoczenia. Pentagon dowodził, że amerykańska operacja militarna może ostatecznie potrzebować sześciu dywizji, to znaczy 90 tysięcy ludzi. Funkcjonariusze Pentagonu pytali praktycznie: - Czy chcemy wojny z Libią?

Odpowiedź Weinbergera i Połączonych Szefów brzmiała: - Nie.

Casey poszedł tej jesieni na badania. Coś było nie tak, wiedział to. Diagnoza brzmiała: rak prostaty. Szansę w jego wieku - 72 lata - nie były dobre. Poprosił o wszelką dostępną literaturę na ten temat i zgodził się poddać intensywnemu cyklowi codziennego napromieniowania i chemioterapii. Podzielił się tą straszną wiadomością z Sophią. Postanowił, że nikt w CIA ani w administracji, nie będzie wiedział oprócz prezydenta.

Wiedział teraz, że nie będzie nieograniczonego rozkładu godzin. Trzeba się zabrać do dzieła.

Wieczorem 21 listopada 1985 r., North zadzwonił do Deweya Clarrid-ge'a. Po sprawie zaminowania Nikaragui, przeniesiono go ze stanowiska szefa sekcji ds. Ameryki Łacińskiej na szefa sekcji ds. Europy. North był w szale i powiedział, że potrzebuje pomocy w uzyskaniu praw lądowania w Portugalii dla izraelskiego samolotu, lecącego z misją humanitarną.

Clarridge wysłał przekaz najwyższej wagi typu FLASH do Portugalii przez swój prywatny kanał, wzywając szefa placówki do ambasady o 3:00 rano. Zarządził, że szef placówki ma nie przebierać w środkach.

- Jest to inicjatywa Rady Bezpieczeństwa Narodowego i jest w najwyższym stopniu interesem rządu USA - powiedział Clarridge. - Portugalii należy powiedzieć, że jej wsparcie dla tego przedsięwzięcia nie przejdzie niezauważone, czy niedocenione... Ambasadora nie należy informować. Szef placówki ma się spotkać z generałem Secordem, używającym nazwiska Richard Copp, przebywającym w Lizbonie.

Ale Portugalia odmówiła. North powiedział wtedy, że chce mieć nazwę lotniczej linii czarterowej godnej zaufania - i to szybko.

Dział lotniczy CIA zasugerował prywatną linię, która wykonywała tajne prace dla agencji St. Lucia Airways.

Clair George był niedostępny, Clarridge sprawdził więc u DO zastępcy dyrektora, Eda Juchniewicza, który powiedział Northowi, że St. Lucia działa również jako przedsiębiorstwo komercyjne. Była więc dostępna dla każdego na loty czarterowe.

North załatwił, żeby St. Lucia dostarczyła dwa Boeingi 707. Mogły przewieźć pociski przeciwlotnicze Hawk do Izraela, gdzie przetransportowano je do samolotów izraelskich lecących do Iranu. North pro-

wadził tę operację przez szwajcarskie konto bankowe na Lakę Resources Inc. (nr konta 386-430-22-1 w banku Credit Suisse).

North przekazał Poindexterowi w międzybiurowym komputerze, że za załatwienie linii lotniczych w ciągu jednej chwili, "Clarridge zasługuje na medal". Izraelczycy jednak nie czekali i wypuścili samoloty, które mieli wykorzystać do wysłania broni do Teheranu. North stwierdził, że ten ruch ze strony Izraelczyków ma na celu oszczędzanie dolarów. Musiał coś wymyśleć. Mógł skierować jeden z samolotów generała Secorda, mający przesłać ładunek amunicji do contras.

- Jak Boga kocham, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak po-chrzanionego - powiadomił North Poindextera w następnym przekazie komputerowym o 19:20. Tej nocy North spotka się z przywódcą contras, żeby zawiadomić, że amunicja spóźni się o kilka dni.

- Trudno, to miał być nasz pierwszy, bezpośredni lot dla ruchu oporu - powiedział North Poindexterowi.

North był w Sali Sytuacyjnej w niedzielę rano, przeglądając doniesienia o uprowadzeniu samolotu Egyptair na Maltę. Poprosił o egzemplarz artykułu w Post sprzed trzech tygodni na temat tajnego planu podminowania Kadafiego. Potem zażądał tłumaczeń przechwytów tego, co Kadafi mówił tego rana.

- Być może - powiedział North - mogą one wykazać, że artykuł w Post spowodował uprowadzenie.

Jednak przechwyty nie ujawniły żadnego powiązania Libii z porwaniem. Później, tego samego dnia, komandosi egipscy przypuścili szturm na samolot, zabijając pięćdziesięciu siedmiu z osiemdziesięciu ludzi na pokładzie.

W poniedziałek 25 listopada 1985 r., Johna McMahona poinformowano, że agencja prosiła o pozwolenie na przelot przez Portugalię samolotu z bronią dla Iranu. McMahonem rzuciło. Biorąc pod uwagę, że ludzie z agencji odgrywają w tym bezpośrednią rolę, to jest to tajna akcja. Gdzie jest zatwierdzenie?

Juchniewicz powiedział, iż technicznie CIA tego nie zrobiła. North przyszedł do nich i został poinformowany, że agencja nie może tego robić. North już miał nazwę St. Lucia i jego układy z tymi liniami były absolutnie transakcją handlową, a nie tajną akcją.

- Dobra - powiedział McMahon. - Niezły ruch.

Umiał rozpoznać tajną akcję. Ollie North to zagrożenie, wypadek, który może się zdarzyć lada chwila. Teraz wciągnął agencję w coś złego. Clarridge wysłał i otrzymał jakieś dwa tuziny przekazów do Portugalii i dwóch innych placówek CIA.

i

Co gorsza, od czasu Watergate, agencja wprowadziła stanowczy przepis, że zanim może ona zastosować się do jakiejkolwiek prośby Białego Domu o wsparcie operacyjne, musi prośbę osobiście zatwierdzić DCI lub jego zastępca. Nazywano to przepisem Gordona G. Lid-dy'ego, bo grupa włamaniowa Liddy^go do Watergate dostała pseudonimy, urządzenia zmieniające głos i rude peruki - na zawsze pogrążając agencję w aferze Watergate. Przepis wyraźnie został naruszony. Casey był w Chinach i McMahon uważał, że trzeba szybko działać. Późnym popołudniem zadzwonił do Sporkina i kazał mu opracować projekt zatwierdzenia ze wsteczną datą, który zezwalałby na wykorzystywanie linii lotniczych przez agencję. -Każę ludziom z operacji przyjść i przedłożyć podsumowanie sprawy - powiedział McMahon. Przyszli i podsumowali sprawę w ciągu dwudziestu minut. Określono operację, jako wymianę broni na zakładników.

Sporkin sprowadził swoich najlepszych prawników. Wyjął swój niewygodny, 5-centymetrowej grubości portfel z tylnej kieszeni i położył na stole. Będzie to długa noc. Pora, żeby się naprawdę zabrać do dzieła. Wiedział, że jest to ważna chwila. - Weźmy prezydenta do zatwierdzenia tego - powiedział Sporkin. Chciał mieć stempel prezydenta. Zatwierdzenie będzie polisą ubezpieczeniową dla agencji i dla Caseya. Prezydent ma władzę, może ich chronić, należy zachować ostrożność.

Zagadnienia były tak drażliwe, jak tylko być mogły: broń do Iranu, zakładnicy, ich bezpieczeństwo, szef placówki Buckley, zakładnik od dwudziestu miesięcy, może żywy, może martwy. Nie może być przecieku. Dyskutowano poprzednio nad możliwością nie zawiadamiania komisji nadzorczych Kongresu. Casey pragnął wyłączenia komisji. Zatwierdzenia przeciekały - o uderzeniach uprzedzających na terrorystów, było w gazetach; na temat podminowania Kadafiego, również. To też będzie, a przeciek z pewnością skasuje operację. W prawie wymagającym "terminowego" powiadomienia jest luka. Wyraźnie przewiduje, choć bez konkretów, że mogą zaistnieć nadzwyczajne okoliczności, kiedy komisje nadzorcze nie otrzymają zawiadomienia z góry. Zostało to jednak dokonane w zawoalowany sposób, nie konkretyzując owych "okoliczności", demonstrując Sporkinowi artyzm kompromisu legislacyjnego. Prawo nie mówi, że prezydent może wstrzymać zawiadomienie, mówi jednak, że jeśli tak zrobi, musi dostarczyć wykazu przyczyn, dla których nie złożył wcześniejszego zawiadomienia.

Sporkin zabrał się do pracy, sprowadzając zatwierdzenie do jednej strony: Zarządzam, żeby dyrektor Centralnego Wywiadu nie powiadamiał Kongresu Stanów Zjednoczonych... do czasu, kiedy zarządzę inaczej.

Sporkin wiedział, z czasów gdy pracował w Komisji Papierów Wartościowych, że w świecie interesów nie jest niczym niezwykłym, gdy jakiś dyrektor wstecznie aprobuje działanie, o ile mieści się ono w ramach polityki firmy. Aby osłonić personel agencji, który już pomógł Northowi, Sporkin napisał: Niniejszym ratyfikuje się wszelkie uprzednie działania podjęte przez funkcjonariuszy rządu USA, w celu wykonania tego zadania.

Zatwierdzenie mówiło o prostej wymianie broni za zakładników.

Przez cały czas Casey odmawiał akceptacji obciążających procedur rządu, a prezydent wyraźnie uważał, że biurokracja jest zbyt silna. To było podstawą działania Sporkina. Gdy skończył, było już dość późno. Nazajutrz Sporkin zaniósł projekt do McMahona, który przekazał go Caseyowi. McMahon nie miał zamiaru iść do prezydenta sam. Casey uznał, że zatwierdzenie jest dobrą robotą prawniczą, heroicznym czynem, pozwalającym prezydentowi na egzekwowanie jego władzy.

Casey miał dość Komisji ds. Wywiadu. Utarczki z przewodniczącym Komisji Senackiej, Durenbergerem, weszły w nowy etap. Pora wysłać ich do diabła. Żale narastały przez całą jesień.

Najpierw, starszy rangą uciekinier z KGB, Witalij Jurczenko, który przyszedł do CIA tamtego lata, wymknął się swojemu opiekunowi w restauracji w Georgetown i powrócił do Sowietów na początku listopada. Urządził konferencję prasową w ambasadzie sowieckiej w Waszyngtonie, robiąc dużo hałasu, oświadczając, że CIA go porwała i opowiadając o kolacji z Caseyem, na którą Casey przyszedł z odsuniętym zamkiem błyskawicznym u spodni. Reakcją była salwa śmiechu. Casey przyznał, że CIA niewłaściwie obeszła się z Jurczenką, weteranem KGB, mającym 25-letni staż, którego wyraźnie ogarnęła tęsknota za własnym krajem. Agencja nie zadbała, by miał rosyjskojęzyczne towarzystwo i nie wczuła się w pełni w psychikę człowieka, który zdradzał swój kraj. Ale Durenberger i Komisja Senacka zrobiły Caseyowi awanturę, twierdząc, że CIA spartaczyła sprawę. Senatorowie występowali w dziennikach niemal codziennie ze złośliwymi krytykami pod adresem Caseya i agencji.

Sprawy jeszcze bardziej się pogmatwały, gdy Jurczenko rozpoznał dwóch zdrajców z amerykańskich agencji wywiadowczych. Tuż przed ucieczką do USA, Jurczenko awansował do I departamentu KGB, odpowiedzialnego za szpiegostwo w USA i w Kanadzie. Gdy dotarł do CIA, zapytano go, czy KGB ma agenta infiltrującego, "kreta" w którejkolwiek agencji wywiadowczej USA.

- Tylko byłego oficera CIA - powiedział złowieszczo Jurczenko. - Kogoś, kto miał być wysłany na placówkę CIA w Moskwie, ale nigdy tam nie dotarł. Nadano mu kryptonim, Jtobert". Spotkał się z KGB w Austrii poprzedniego roku i sprzedał amerykańskie tajemnice najwyższej wagi.

Na szczęście, dział sowiecki CIA nie musiał przeprowadzać zbyt dokładnych poszukiwań. Sięgnęli wprost po kartotekę Edwarda Lee Howarda, który przyszedł do CIA w 1981 roku, mając 29 lat. Absolwent cum laude Uniwersytetu Teksańskiego z 1972 roku, spędził dwa lata w Korpusie Pokoju w Kolumbii, miał magisterium z zarządzania. Szybki, biegły w językach, cwaniacki Howard świetnie pasował do typu idealnego tajnego pracownika w nowej CIA Caseya. Znał się na broni i sporo pił. Powiedział CIA, że używał narkotyków, ale było to powszechne w jego pokoleniu i powiedział, że nic już nie bierze.

Howarda wybrano do elitarnego działu sowieckiego i do tajnych zadań w placówce moskiewskiej. Został intensywnie wyszkolony w technice inwigilacji i kontrinwigilacji. W Moskwie miał być opiekunem agentów, pracując na zewnątrz jako jeden z niewielu pracowników, utrzymując kontakty ze źródłami osobowymi i obsługując urządzenia techniczne pozyskujące informacje.

Przed 1972 rokiem operacje wywiadowcze w Moskwie prowadzono z Langley, a oficerowie operacyjni byli trzymani krótko, działając jako chłopcy od odbioru i dostawy, nie znając prawdziwej tożsamości źródeł ani informacji dostarczanej lub przechwytywanej elektronicznie. Polepszało to bezpieczeństwo, ale nie był to sposób na prowadzenie działalności szpiegowskiej. Po 1972 roku szef placówki moskiewskiej mógł sam prowadzić operacje. Była to mała placówka. Otoczenie w Moskwie było bardzo wrogie, tak jak bardzo ważne były zadania wywiadu. Garstka oficerów była przepracowana i każdy - od najmłodszego rangą do szefa placówki - musiał być w stanie zastąpować wszystkich innych. Nie było prawdziwej hierarchii w tej lisiej norze, nie było działów. Każdy oficer miał pełny obraz przeprowadzanych działań. Nowy oficer, taki jak Howard, musiał przyjechać do Moskwy i od razu zacząć pracę, znać źródła i metody w tę i z powrotem. Nie było czasu, żeby inni oficerowie go wdrażali i tracili dni, tygodnie, do wciągnięcia go.

Aby przeżyć w sekcji sowieckiej i w placówce moskiewskiej, oficerowie operacyjni potrzebowali przeciwwagi dla "rosyjskiej" atmosfery nieufności, potrzebowali czegoś, co zwiąże ich razem. Tym czynnikiem było totalne zaufanie i system wsparcia wewnątrz grupy.

Zanim postanowiono wysłać Howarda do Moskwy; poznał treść wszystkich spotkań informacyjnych i widział wszystkie kartoteki w

Langley. Polecono mu dowiedzieć się wszystkiego. Na początku 1983 roku, dzień przed wyjazdem do Moskwy, przeszedł test na wykrywaczu kłamstw. Test wykazał, że jest oszustem, pijakiem, ciągle używa narkotyków, jest kobieciarzem, a nawet dokonuje drobnych kradzieży. -Nie poleciał do Moskwy, został wyrzucony, puszczony wolno. Co mieli zrobić, wysłać go na farmę indyków? Miał, jak każdy obywatel prawa gwarantowane w konstytucji. Casey nawet nie wiedział o Ho-wardzie - to była sprawa kadr.

Teraz wszystkie kawałki pasowały do siebie. Rok wcześniej Casey otrzymał telegram od szefa placówki moskiewskiej, sygnalizujący, że źle się dzieje. Źródła osobowe zwijały się, cd dawna założone techniczne systemy poboru informacji nagle milkły. Telegram był jak pierwsza strona powieści szpiegowskiej, ale nikt nie wiedział co robić. Zdawało się, że nie ma żadnych wskazówek. Może był to przypadek - żadne źródło ani system pozyskiwania informacji nie trwa wiecznie. Wtedy tamtego lata Paul M. Stombaugh, oficer CIA. pracujący jako "drugi sekretarz" ambasady, został aresztowany i wydalony za szpiegostwo.

Stombaugh był oficerem prowadzącym eksperta w dziedzinie lotnictwa, Adolfa Tołkaczewa, który od lat dostarczał najwyższej wagi informacji wywiadowczej na temat sowieckich badań nad technologią stealth - pokonującą radary. Tołkaczewa wkrótce aresztowano w Moskwie, a potem stracono. Kolejno wydalano z Moskwy czterech ludzi z CIA, praktycznie likwidując placówkę i jej działalność.

Dopiero gdy uciekinier Jurczenko zaalarmował CIA, wyciągnięto oczywisty wniosek, FBI odnalazła Edwarda Lee Howarda w Nowym Meksyku i objęła go intensywną inwigilacją, lecz Howard, wyszkolony przez samą CIA w unikaniu pogoni, zmylił FBI i uciekł. W końcu pojawił się w Moskwie i dostał azyl polityczny.

Komisja Senacka chciała za to rozszarpać CIA. Niektórzy senatorowie dopytywali się, czy są jeszcze inne "sowieckie krety" w CIA. Casey i agencja mogli zrzucić winę na szefa sekcji sowieckiej, którego już nie było, ale strata informacji i ucieczka Howarda były ciosem, przekreślającym lata pracy. Placówka moskiewska, podlegająca działowi sowieckiemu, była świętością nad świętościami, miejscem nienaruszalnym. Przypadek ten wykazał, iż ktoś zaspał, że nie traktują informacji sowieckiej naprawdę poważnie. Sprawa była tak poważna, iż liczni eksperci orzekli, że może ona zniweczyć wszystkie inne osiągnięcia Caseya.

Casey był na przemian skruszony i wkurzony. Wewnątrz agencji wściekał się na swoich ludzi. Na zewnątrz zbudował mur. Jednemu z senatorów z komisji powied ,'ał: - Płaci się pieniądze i ryzykuje się.

Mieliśmy czarną owcę: złe procedury. Do cholery, nie siadajcie nam na karku. My się tym zajmiemy. Rozumiemy powagę sprawy. Naprawimy to. Wszyscy mieli problemy z kontrwywiadem. Kiedy Goldwater był przewodniczącym Komisji Senackiej, dwa razy w tygodniu sprawdzano jego gabinet, czy nie ma w nim "pluskiew". Raz znaleźli w jego biurku mikrofon z przewodem, którego źródła nie mogli odnaleźć, innym razem odkryto urządzenie nagrywające i nie można było ustalić, kto je umieścił - KGB czy inna obca służba. Tajemnice mogły więc wychodzić nawet z gabinetu Goldwatera*.

W innej kontrowersyjnej, ciągnącej się od dawna sprawie, Kongres głosował za uchyleniem Poprawki Clarka z 1976 roku, zabraniającej tajnej pomoc, wojskowej dla rebeliantów w Angoli. Casey uważał to za osobiste zwycięstwo. Na zebraniu NSPG w Białym Domu, prezydent oświadczył:

- Chcemy, żeby Savimbi wiedział, że nadchodzi kawaleria.

Podpisał tajne zatwierdzenie na dostarczenie około 13 milionów dolarów pomocy paramilitarnej. I o tym opinia publiczna dowiedziała się szybko. Reakcją prezydenta, tym razem, było potwierdzenie. Na spotkaniu z felietonistami i prezenterami telewizyjnymi, 22 listopada 1985 roku, Reagan powiedział:

- Wszyscy uważamy, że tajne działanie będzie bardziej przydatne dla nas i będzie miało lepszą szansę powodzenia w tej chwili, aniżeli jawna propozycja.

Była to niebanalna chwila, moment usunięcia wszelkiego udawania i "przykrywek", ale przeszła w zasadzie niezauważona, bo tyle tajnych działań wyszło już na jaw.

Durenberger szalał i stwierdził w wywiadzie, że Caseyowi brak poczucia kierunku i że nie rozumie Związku Radzieckiego. Casey planował wysłać w odpowiedzi oficjalne pismo. Jeden z urzędników Duren-bergera dodzwonił się do Caseya i nalegał, żeby ten się powstrzymał.

- Durenberger przeżywa trudne chwile, mówi bez ogródek i ma dziwne poczucie humoru - powiedział pomocnik. - Niech pan tego nie robi. Zaszkodzi pan sobie i nam.

- Do jasnej cholery, będę mówił to, co chcę - wrzasnął dyrektor i cisnął słuchawkę na widełki. W oficjalnym piśmie Casey twierdził, że czuje się zdradzony przez Durenbergera, który prowadzi nadzór nad

Goldwater potwierdził odkrycie obu urządzeń podsłuchowych w wywiadzie z autorem 8 września 1986 roku.

wywiadem bez przygotowania przez media w sposób, który polega na ciągłej kompromitacji drażliwych źródeł i metod wywiadu.

Durenberger przeżywał kryzys wieku średniego. Odszedł od żony i miał romans z byłą sekretarką, którą zarekomendował na stanowisko w Białym Domu. Potem przeniósł się do chrześcijańskiego miejsca odosobnienia, a jego koledzy z senatu mówili, że jest "fanatykiem Jezusa", człowiekiem "niestabilnym" i że niedługo straci "piątą klepkę". Taki był ten człowiek, z którym Casey musiał dzielić się najskrytszymi tajemnicami państwa.

Tak więc to, co nastąpiło później, było w pewnym sensie łatwizną. Casey przekazał Białemu Domowi projekt zatwierdzenia dotyczącego Iranu, który napisał Sporkin. Zawierał on nadzwyczajne zarządzenie prezydenta, żeby DCI wstrzymał powiadomienie Kongresu. W nocie towarzyszącej do Poindextera Casey napisał, że zatwierdzenie powinno iść do prezydenta do podpisu i nie powinno być przekazywane w niczyje ręce poniżej pewnego poziomu.

W ciągu tego tygodnia McFarlane, wyczerpany i bliski załamania nerwowego, zrezygnował ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Wydawało się oczywiste, że Poindexter zostanie jego następcą - wiedział wszystko na temat Libii, Iranu i contras. Dowiedział się o tym Mike Deaver, który odszedł z Białego Domu wcześniej tego roku, żeby otworzyć własną firmę public relations. Zadzwonił do Nancy Reagan wyrażając swój niepokój. Uważał, że wojskowi nie są dobrzy w roli doradców ds. bezpieczeństwa narodowego.

- No, ale co możemy zrobić? - odpowiedziała Nancy. W Nowym Jorku Deaver zadzwonił do George'a Shultza z budki telefonicznej.

- Czy Poindexter jest właściwym człowiekiem? - zapytał sekretarza stanu. Poindexter jest skryty i tym przemówi do Reagana, który również posiada tę cechę.

- Poindexter to dobry nr 2, ale jest zbyt skryty na najwyższy stołek - powiedział Deaver. Shultz nie zgodził się.

- Sądzę, że będzie dobry. W każdym razie jest za późno. Zapowiedzą nominację za piętnaście minut.

Casey z przyjemnością obserwował tę zmianę. Poindexter był twardy i nie widział potrzeby grać pod Kongres czy pod media. Będzie dążył do jednomyślności.

Na pierwszym spotkaniu informacyjnym z prezydentem 5 grudnia 1985 r., Poindexter, teraz już doradca ds. bezpieczeństwa narodowe-

go, przedstawił Reaganowi nowe zatwierdzenie na temat Iranu, sporządzone przez CIA. McMahon bezlitośnie napastował Poindextera cały tydzień, żeby ten uzyskał podpis pod zatwierdzeniem. Jeżeli chodziło o Poindextera, to zatwierdzenie uważał za czyste CYA-Couer Your Ass (Chroń tyłek) - dla agencji. Krótkie, 1-stronicowe zatwierdzenie wzmiankowało tylko o zakładnikach i broni, nie było tam nic na temat szerszego strategicznego otwarcia dla Iranu. Ale Reagan przeczytał je i podpisał. Poindexter włożył jedyny egzemplarz do sejfu i przekazał CIA przez Northa wieść, że zatwierdzenie zostało podpisane.

7 grudnia 1985 r. Poindexter zwołał następne zebranie w rezydencji w Białym Domu. McMahon przyszedł zamiast Caseya. Shultz był przeciwny wymianie broni na zakładników. Zasygnalizuje to Irańczy-kom, że mogą porywać ludzi dla zysku. Weinberger powiedział, że pomysł ten narazi Stany Zjednoczone na szantaż ze strony Iranu i Izraela. McMahon zakwestionował podstawową tezę, że w Iranie są umiarkowani ludzie, z którymi Stany Zjednoczone mogą mieć do czynienia. - Wszystkich zabito lub uwięziono, gdy Chomeini przejął władzę - skonstatował.

Prezydent powiedział, że należy poruszyć niebo i ziemię, żeby odzyskać zakładników i że należy zrobić następny krok. McFarlane, teraz prywatny obywatel oraz podpułkownik North, zostali wysłani do Londynu, żeby spotkać się z pośrednikiem Ghorbanifarem.

10 grudnia McFarlane złożył raport prezydentowi, Weinbergerowi i Caseyowi. Wyraził negatywną opinię o Ghorbanifarze, jako osobie nieuczciwej i niegodnej zaufania. Prezydent był zamyślony i łagodnie argumentował, by nakazać Izraelowi przewiezienie broni do Iranu.

- Można to później usprawiedliwić, że USA starały się wpłynąć na przyszłość Iranu - powiedział.

Casey zaznaczył, że jest to precedens. Przez lata tak funkcjonował Izrael, uzasadniając tajną sprzedaż broni za 500 milionów dolarów Aja-tollahowi. Żadne państwo nie może odwrócić się od przyszłości Iranu.

Później tego dnia, Casey wysłał McMahonowi notę: Gdy zebranie się kończyło, przyszło mi na myśl, żeprezydent nie zrezygnował do końcaz zachęcania Izraelczyków do dalszej współpracy zimnem. Podejrzewam, że jest skłonny podjąć ryzyko iponieść konsekwencje w przyszłości, jeśli tylko doprowadzi to do odbicia zakładników. Wygląda na to, że Bud McFarlane działa.

Dziewięć dni później Casey spotkał się z Michaelem Ledeenem, konsultantem z NSC który był blisko Northa i McFarlane'a. Ledeen powiedział mu, że Ghorbanifar przyjeżdża do Waszyngtonu z ważnymi informacjami i z propozycjami operacji. Casey umówił Ledeena i Northa z szefem sekcji ds. CIA.

W Waszyngtonie Ghorbanifar mieszkał w hotelu Madison, pod pseudonimem Nicholas Kralis. Podczas serii spotkań z udziałem CIA, Le- v deena i Northa, Ghorbanifar zaproponował operację "żądło" przeciw / Kadafiemu, w ramach której, libijski przywódca zapłaci 10 milionów dolarów za zniknięcie libijskiego lidera emigracyjnego Magarieffa, który wkrótce się pojawi, ku wstydowi Kadafiego. Powiedział również, że ma informacje o 3-osobowym irańskim szwadronie uderzeniowym, pracującym w Europie w celu zabicia irańskich emigrantów. Ghorbanifar wymienił swoje źródło, które wcześniej znane było jako niesolidne.

Szef ds. Iranu w CIA wysłał Caseyowi notę, twierdząc że doniesienia Ghorbanifara na temat tego zespołu bardzo przypominają jego poprzednie doniesienia o terrorystach, które po badaniach i wykrywaczu kłamstw, okazały się zmyślone...

- To był ciągły problem, przez całe cztery lata kiedy go znaliśmy... Trudno znaleźć w aktach przypadek, kiedy rezultatem jego doniesień było rzeczywiście jakieś zdarzenie.

Dwa dni przed Bożym Narodzeniem Casey wysłał prezydentowi ściśle tajną notę na temat pięciu różnych operacji ratowania zakładników. Napisał, że wyjeżdża z miasta i przykro mu, że nie zobaczy się z prezydentem w święta. Pierwsze cztery operacje polegały na tym, że inne kraje potajemne pomagały CIA. Piąta dotyczyła Iranu. Jeśli chodzi o Ghorbanifara, Casey uważał, że jest to gra niebezpieczna, ale przydatna. Informacja Ghorbanifara na temat szwadronów uderzeniowych była kusząca.

- Sprawdziliśmy ich ruchy, ale nie cele - powiedział dyrektor prezydentowi. - To może być kłamstwo, żeby na nas zrobić wrażenie. Trzeba być ostrożnym w rozmowach z Ghorbanifarem. Jednak, gdy nasz człowiek rozmawiał z nim w sobotę i zapytał go, czy podda się jeszcze jednemu testowi wykrywacza kłamstw, powiedział, że tak. Sądzimy, że warto to zrobić po to, żeby się czegoś dowiedzieć.

ROZDZIAŁ 22

Casey starał się uzyskać bezpośrednie zatwierdzenie dotyczące oblężonych bojowników contra. McFarlane przed dymisją wziął na siebie konsekwencje działań Northa z prywatnym finansowaniem, kategorycznie zaprzeczając przed Kongresem, jakoby North doradzał czy uła-

twiał prywatne dary. Casey sądził, że może wykorzystać kłótnie w Kongresie na swoją korzyść. Uważał, że tylko skrajna lewica chce zupełnie opuścić contras. Tak więc w ciągu łata łatwo zaaprobowano 27 milionów dolarów na pomoc humanitarną - żywność i leki. Casey przypominał też, iż nie można dopuścić do tego, by contras zostali zlikwidowani przez dużo silniejszą armię sandinistów. CIA zaproponowała ograniczone upoważnienie do przekazania specjalnego sprzętu łącznościowego i "porad" w zakresie wywiadu dla contras. To również przeszło. Ale prawodawcy nie mogli się zgodzić co do zakresu "porad" i tajne listy fruwały tam i z powrotem między komisjami ds. wywiadu Senatu i Izby, które starały się ustalić czy można udzielić rady co do transportu i logistyki.

Praktycznie Casey zdobył autoryzację na pół wojny, a dwuznaczność da agencji więcej luzu. Zdawał sobie sprawę, że na wojnie w dżungli łączność i porada w sprawie wywiadu mogą być ważniejsze dla partyzantów niż nowa broń czy amunicja. Opracowano zatwierdzenie, Re-agan je podpisał i przydzielono 13 milionów dolarów na ten cel*.

Według Caseya nowe prawo pozwalało mu na bezpośrednie zaangażowanie w pozyskiwanie własnych informacji o contras. North zalecił, żeby porozmawiał z generałem Secordem, który prowadził prywatną operację dostaw uzupełniających. Tuż przed Bożym Narodzeniem Casey zadzwonił do Secorda i kazał mu natychmiast przyjechać do Langley. Była zła pogoda i Secord spóźnił się, ale Casey czekał na niego i zobaczył się z generałem od razu. Było to ich pierwsze spotkanie, ale wiele o sobie wiedzieli. Gdy usadowili się na krzesłach, Casey zażądał oszacowania.

Secord, wyprostowany, pewny siebie, ekspert w sprawach dostaw i logistyki, spokojnie mrugnął oczami za okularami lotnika. Powiedział, że contras nie mają absolutnie żadnej szansy na przewagę, jeżeli operacja dostaw powietrznych nie przeniesie się w teren. Zapasy i broń można dostarczyć do regionu, ale nie do żołnierzy walczących w dżungli. Nawet jeśli się tego dokona, to ma poważne zastrzeżenia co do zdolności osiągnięcia jakichkolwiek zwycięstw militarnych. Nie ma skutecznego frontu południowego z Kostaryki. Generał powiedział, że w połączeniu z kiepskimi dostawami nie ma realnej możliwości dla wywiadu. I szczerze mówiąc, nie widzi wśród contras zdolności przywódczych potrzebnych do zdecydowanego zwycięstwa militarnego.

* Reagan podpisał ściśle tajne zatwierdzenie 9 stycznia 1986 roku.

Casey zgodził się. Podziwiał starania generała w niezmiernie trudnych okolicznościach.

- Co możemy zrobić żeby pomóc? - zapytał.

- Informacje wywiadowcze.

Casey prędko napisał parę notatek i obiecał się tym zająć.

- Panie dyrektorze - powiedział Secord - jeśli dostanie pan z powrotem "licencję myśliwską", to współpracownicy jakich w tej chwili stwarzamy są dla pana. To znaczy, mogą po prostu wejść i są do pańskiej dyspozycji. O tym mogę pana zapewnić.

- Dziękuję bardzo - odpowiedział Casey.

Dwa dni po świętach Bożego Narodzenia terroryści zaatakowali lotniska w Wiedniu i Rzymie, zabijając dziewiętnaście osób, w tym pięciu Amerykanów, wśród nich jedenastoletnią Nataszę Simpson. Zdjęcia w telewizji z tej świątecznej rzeźni były makabryczne, ciała, gruzy rozsypane po terminalach, przypominało to uderzenie mafii. Prezydent, przebywający w swoim rancho w Kalifornii, był zaszokowany. Zarówno CIA jak i NSC podejrzewały, że odpowiedzialna jest Libia. W Białym Domu zaczęła się seria zebrań. Na tych zebraniach byli Bert Dunn z Operacji i Richard Kerr, zastępca Gatesa. Sądzili, że za atakami stoi Ąbu Nidal, który przebywa obecnie w Libii, ale nie mogli mieć pewności. Najbardziej niezbity dowód był poszlakowy - raport wykazujący, że agenci Kadafiego przelali milion dolarów na konto bankowe Abu Nidala w Bułgarii, ale było to kilka lat temu.

Zebrano cele do reakcji militarnej, od obozu szkoleniowego dla terrorystów koło dawnego pola golfowego w Trypolisie do centrali wywiadu Kadafiego w centrum Trypolisu. W drugim dniu zebrań Pentagon zalecił środki ostrożności. Sowieci mają w Libii tysiąc pięciuset doradców i sześciuset było zaangażowanych w obronę powietrzną. Ilu Sowietów zginie w amerykańskim nalocie? Co to będzie oznaczało? Wszystko zostało wstrzymane do czasu powrotu prezydenta.

Tymczasem North poprosił Sporkina o sporządzenie nowego, rozszerzonego zatwierdzenia na temat Iranu, określającego tajną operację wywiadowczą w koordynacji z przyjaznymi zagranicznymi służbami pośredniczącymi (tj. z Izraelem) oraz osobami (tj. Ghorbanifarem i Secordem). Operacja miałaby dwa cele: ustanowienie bardziej umiarkowanego rządu w Iranie i uzyskanie znaczącej informacji wywiadowczej, której nie można uzyskać innym sposobem.

Nie wspomniano o zakładnikach czy ratowaniu ich. Sporkin ściągnął Caseya z pola golfowego na Florydzie, do telefonu. Linia nie była

zabezpieczona, więc Sporkin powiedział, że poproszono go o wyświadczenie "pewnych usług" dla Białego Domu i o przyjście na następne zebranie. Czy Casey wie co się dzieje? Casey powiedział, że nie.

- Czy chce pan, żebym poszedł na to zebranie?

DCI powiedział, aby Sporkin poszedł, ale żeby go informował.

Tego wieczoru, 3 stycznia 1986 r., Sporkin spotkał się z Northern, który powiedział, że zawiadomi Caseya.

W niedzielę rano 5 stycznia 1996 r. North zadzwonił do Sporkina do domu. Obaj mieli się później spotkać z dyrektorem, który był w drodze z Florydy.

Casey przeczytał nowe zatwierdzenie na temat Iranu. Powiedział Sporkinowi i Northowi, że wygląda ono zupełnie dobrze.

Gdy wychodzili, Sporkin zatrzymał Northa w drzwiach.

- Proszę mi powiedzieć jeszcze raz, dlaczego nie uwzględniamy zakładników w tym dokumencie? - zapytał Sporkin.

North powiedział, że nie chce tego Departament Stanu, bo wtedy wygląda to jak broń za zakładników.

- Wie pan co, to dla mnie nie brzmi jak trzeba. Chodźmy z powrotem do dyrektora.

Wrócili do Caseya i Sporkin powiedział, że będzie to jedno z naj-drażliwych zatwierdzeń wszechczasów. Lepiej niech będzie szczere. Dodano więc trzeci cel: przyczynienie się do uwolnienia amerykańskich zakładników przetrzymywanych w Bejrucie.

W następnym tygodniu Libia i Iran zmieniały się jako główne tematy w Białym Domu. W poniedziałek 6 stycznia prezydent na zebraniu w Sali Sytuacyjnej zatwierdził plan nasilenia i rozszerzenia tajnych starań w celu podminowania Kadafiego i kontynuowania tajnego planowania połączonego amerykańsko-egipskiego uderzenia przeciw Libii (Operacja Róża). Odłożył decyzję w sprawie bezpośredniego bombardowania przez USA. Następnego dnia NSPG zebrała się ponownie, aby rozważyć opcję militarną. Shultz przyniósł opinię doradców prawnych z Departamentu Stanu twierdzącą, że terroryzm jest "zbrojną agresją" i że reakcja militarna jest uzasadnioną samoobroną. Weinberger sprzeciwiał się. A jeśli Ka-dafi zestrzeli samoloty amerykańskie i będzie miał w ręku amerykańskich pilotów? Będą wtedy kolejni "zakładnicy". Wyraz ten wywarł wrażenie na wszystkich.

Prezydent odrzucił opcję militarną i Weinberger wyszedł z Sali Sytuacyjnej z uśmiechem.

Prezydent, wiceprezydent, Shultz, Weinberger, Casey, Don Regan, Meese i Poindexter przeszli do Owalnego Gabinetu, aby kontynuować dyskusję na temat Iranu.

Poindexter przedstawił plan kontynuacji sprzedaży broni. Powiedział, że Iran domaga się okazania dobrej wiary. Transakcja będzie miała miejsce w ciągu krótkiego czasu - od trzydziestu do sześćdziesięciu dni - a Iran wyda pozostałych pięciu amerykańskich zakładników. Z racji drażliwości transakcji i potencjalnego niebezpieczeństwa dla zakładników, kongresowe komisje ds. wywiadu nie zostaną poinformowane dopóki zakładnicy nie zostaną uwolnieni i nie będą w samolotach wylatujących z Libanu. Będzie to na długo zanim cokolwiek zostanie ujawnione. Tymczasem jakakolwiek rola USA podlegać będzie dementi.

Shultz był spięty. Powiedział, że jest przeciwny. Jest to niezgodne z całą politykę USA wobec terrorystów, która, jak przypomniał, nie zakłada żadnych negocjacji z terrorystami, wysyłania im broni, dawania okupu za zakładników.

Weinberger też się sprzeciwił: - Plan narazi Stany Zjednoczone na najgorszą formę szantażu, gdy Irańczycy nie dostaną tego czego chcą, to zagrożą ujawnieniem układu.

Poindexter odparł, że jest to specjalna sytuacja, nie wychodzi poza ramy naszej ogólnej polityki, to tylko wyjątek.

Shultz powiedział, że to nie będzie działać. Możliwość zdementowania to fikcja, teoria rządu. Powiedział z przekąsem, iż ją wypróbowano i ustalono już w poprzednim dziesięcioleciu, w czasach administracji Nixona - że nie działa.

Casey był za. Plan wykona się szybko, a jeżeli pierwsze transakcje sprzedaży broni nie dadzą rezultatu, to się sprawę skończy. Iran ma szczególną rolę w świecie, szczególne miejsce na mapie, na samym podbrzuszu Rosji. Stany Zjednoczone nie mogą pozwolić mu dostać się pod wptyW Sowietów.

- A ten irański pośrednik Ghorbanifar? - ktoś zapytał. - "Zawiadomienie o spaleniu" wydane przez samą CIA w 1984 roku orzekło, iż jest utalentowanym kłamcą. Czy można wykorzystać kogoś takiego, a co dopiero na nim polegać?

- Ale - odparł Casey - Ghorbanifar umie się wywiązać z zadania i udowodnił to uwolnieniem Weira trzy miesiące temu. Ma wiarygodne kontakty w Iranie i chociaż oblał wcześniejsze testy na wykrywaczu kłamstw, to będzie testowany ponownie.

Grupa rozeszła się pod wrażeniem, że prezydent jest za rozpoczęciem akcji.

Cztery dni później, 11 stycznia 1996 r., Ghorbanifar przyjechał do Waszyngtonu i został przetestowany przez agencję przy pomocy wykrywacza kłamstw tego wieczoru w hotelu Four Seasons. Sprawozdanie dotarło na biurko Caseya. Ghorbanifar oszukiwał. Napisano w nim, że Ghorbanifar oszukiwał przy praktycznie wszystkich ważnych pytaniach. Skłamał lub zmyślił informacje o działalności terrorystycznej... Jest wyraźnie kłamcą i oszustem, który podjął działania przeciwne interesom USA Kłamstwo wykazano w trzynastu z piętnastu odpowiednich pytań.

Ludziom, o których pytano Ghorbanifara i których on wymienił z własnej woli nadano litery od A do L, żeby osłonić możliwe źródła. Ghorbanifar miał "nowe" informacje na przykład na temat C, który poprosił innego Irańczyka o 300 kg plastykowych ładunków wybuchowych, żeby je wykorzystać przeciw obiektom amerykańskim w Arabii Saudyjskiej; C miał też inny plan - dostarczenia uzbrojenia dla terrorystów za 6 milionów dolarów.

Casey kazał Charliemu Allenowi przeprowadzić wywiad z Ghorba-nifarem 13 stycznia. Raport z pięciogodzinnego spotkania spisano na dziewięciu stronach. Raport twierdził, że: Ghorbanifar jest bardzo energicznym, pobudliwym człowiekiem, który ma niesłychanie silne ego, należy je ostrożnie podsycać. Inteligentny. Człowiek, który zarobił niemałe sumy na załatwianiu broni i wyświadczaniu "innych usług". Wyraża się stosunkowo prosto na temat tego, co ma nadzieję uzyskać ze wszelkich układów ze Stanami Zjednoczonymi.

Co do zakładników, Alien doniósł, że Ghorbanifar będzie nadal pracował z Białym Domem nad tym zagadnieniem; to zadanie będzie oddzielne.

Mamy niezbite dowody na to, że jest blisko premiera, ministra ds. ropy naftowej i innych starszych funkcjonariuszy... Nie ma jednak wątpliwości, że przesadza i wyolbrzymia.

Najgorszym podejściem do niego będzie próba pouczania go.

Następnego wieczoru Casey spotkał się z Northern, żeby wytłumaczyć, że Weinberger dotąd będzie rzucał kłody pod nogi, dopóki Poindexter mu nie powie, że prezydent chce, by inicjatywa irańska natychmiast ruszyła ?. miejsca. Casey proponował spotkanie. Odbyło się ono 16 stycznia 19b)6 r. w gabinecie Poindextera z Caseyem, Sporkinem, Weinbergerem i Meese'em. Prokurator generalny Meese powiedział, że nie zawiadomienie Kongresu jest legalne w ramach proponowanego zatwierdzenia. Kongres można powiadomić, gdy zakładnicy będą wolni. Jednocześnie uzgodnili, że prezydent będzie musiał złożyć Kongresowi raport uzasadniający to co zrobił, nawet jeśli będzie to oznaczać jego ostatni dzień w urzędzie.

Prezydent Reagan podpisał zatwierdzenie następnego dnia, autoryzując sprzedaż broni do Iranu za pośrednictwem CIA. Poindexter włożył pojedynczy egzemplarz do sejfu.

Zastępca dyrektora Clair George poszedł do Białego Domu i przeczytał zatwierdzenie w gabinecie Poindextera. CIA będzie potrzebowała 4.508 pocisków TOW. Z powodu poprzednich transakcji z Ghor-banifarem i testu wykrywacza kłamstw, w którym jedyną rzeczą jaką Ghorbanifar powiedział prawidłowo było własne nazwisko, George nie chciał go wykorzystać.

Casey zaraz się wtrącił. Ghorbanifar to drań i agencja miała z nim mnóstwo doświadczeń, które ustaliły jego złą reputację, ale ten "kanał" w pewnym sensie działa. Casey uznał, że mimo wszystko warto spróbować, nic innego nie działa, więc należy Ghorbanifara sprawdzić. Jeżeli się nie wywiąże, to zakończymy sprawę.

McMahon poszedł do gabinetu Poindextera przeczytać zatwierdzenie i dowiedział się od doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, że planuje on wydanie informacji wywiadowczych, aby pomóc Irańczykom w ich wojnie z Irakiem.

- To może im dać zdecydowaną przewagę ofensywną - powiedział McMahon gorąco. - Może mieć katastrofalne skutki. Agencja prowadzi już operację dostarczania informacji Irakijczykom na froncie. Czy agencja, rząd Stanów Zjednoczonych może dostarczać informacji obu stronom? Jest to zbyt cyniczne.

Poindexter upierał się, że informacja ustali wiarygodność, a pierwsze tysiąc pocisków TOW sprawdzi kanał, przekonają, się czy zakładnicy będą uwolnieni.

McMahon sprzeciwił się.

- Mamy tu okazję, której nie powinniśmy przepuścić - twierdził Poindexter, chociaż nie zakwestionował bezpośrednio argumentów Mc-Mahona. Jeśli to nie zadziała, to stracimy tylko trochę informacji i tysiąc pocisków TOW. A jeżeli podziała, to może wiele zmienić na Środkowym Wschodzie.

McMahon popędził z powrotem do Langley i telegraficznie połączył się z Caseyem, który był za granicą. Casey potwierdził, że wie o operacji i ją aprobuje. McMahon uprosił Northa, żeby nie dostarczał Iranowi całego obrazu wywiadu od razu, lecz tylko części. To wystarczy do wykazania dobrej wiary, nie dając Iranowi przewagi. North zgodził się na to.

Około godziny 17:00, 23 stycznia 1986 r. Poindexter, wyprostowany, z zimowym płaszczem przewieszonym przez rękę, wkroczył do re-

dakcji Post i wszedł do gabinetu Bradleego. Mieliśmy artykuł o Libii przygotowany do jutrzejszej gazety. Twierdził on, że prezydent potajemnie wysyła generała porucznika Dale'a Vessera, szefa planowania w JCS następnego dnia do Kairu w celu planowania możliwego połączonego ataku na Kadafiego -Rose. Poindexter powiedział Bradleemu, że publikacja artykułu uniemożliwi prezydentowi rozprawienie się z Ka-dafim i terroryzmem. Powiedział, że gdy wypowiedziana jest wojna - a to nieomal ma miejsce - żadna amerykańska gazeta nie powinna publikować takiej informacji o tajnych planach. Egipcjanie anulują misję Vessera jeżeli Post to opublikuje. Poindexter powiedział, że plan jest bardziej rozległy i złożony, Post posiada tylko ogólny zarys. Admirał powiedział, że nic się bezpośrednio nie szykuje. Bradlee powiedział, że nie rozumie dlaczego Poindexter odwołuje się do bezpieczeństwa narodowego, jeżeli prezydent nie planuje nic poważnego. Poindexter poprosił, żeby go poinformowano o tym, co Bradlee zamierza opublikować i wyszedł.

Po deliberacjach Bradlee ustalił, żeby wstawić krótką wzmiankę o misji Vessera do artykułu o ruchu dwóch zgrupowań lotniskowców na manewry blisko wybrzeża Libii. Piąty akapit będzie twierdził, że wysłannik Reagana pojechał do Egiptu na dalsze rozmowy o koordynacji potencjalnych opcji militarnych.

Bradlee zadzwonił do Poindextera, żeby mu o tym powiedzieć. Ves-ser nie będzie wymieniony z nazwiska, artykuł nie będzie też zawierał wzmianki o jego planowanym wyjeździe następnego dnia. Poindexter ostro się sprzeciwił - artykuł wymusi anulowanie tajnej misji Vessera, bo Egipcjanie są niesłychanie wrażliwi co do przecieków.

W Białym Domu Poindexter przygotował NSC na ostrą reakcję następnego dnia.

Ale nazajutrz wszystkie agencje prasowe doniosły o planie manewrów lotniskowców blisko wybrzeża Libii, a wzmianka o bezimiennym wysłanniku nie została zauważona. Nie było pytań w Białym Domu. Ambasada Egiptu nie zadzwoniła też do Departamentu Stanu ani do NSC. Poindexter był zdumiony. Kiedy ktoś w NSC zapytał co robić, Don Portier, zastępca Poindextera, odparł: - Nałożyć embargo na egzemplarze Washington Post w Egipcie.

Wszyscy się zaśmiali.

Poindexter opóźnił misję Vessera o kilka tygodni, po zebraniu w Białym Domu. Później Poindexter napisał, że prezydent zatwierdził dalsze prowadzenie operacji Flower i Rosę. W przypadku ataku na Libię, Stany Zjednoczone dostarczą wsparcia w walkach wewnątrz Libii

l

- napisał Poindexter na marginesie noty do akt. Vesser miał omówić w Egipcie cztery alternatywy: trzy dotyczyły obrony na wypadek, gdyby Libia zaatakowała, czwarta - dodana na polecenie Białego Domu -dotyczyła uderzenia wyprzedzającego na Libię. Vesser doniósł Poindex-terowi, że odbył bardzo owocne rozmowy.

Casey kartkował kwartalny raport o niestabilności politycznej, dotyczący około trzydziestu sześciu krajów. W ramach systemu opracowanego przez Caseya i Gatesa, raport miał kratkę na arkuszu - okładce. Po jednej stronie były trzy kategorie - kraje o wysokim znaczeniu strategicznym dla USA, o średnim i o niskim znaczeniu. Na górze były trzy dodatkowe kategorie: wysoka niestabilność polityczna, umiarkowana i niska niestabilność. Tworzyło to dziewięć rubryk.

W najważniejszej rubryce - wysoka niestabilność polityczna, duże znaczenie dla Stanów Zjednoczonych - były Filipiny. Prezydent Ferdynand E. Marcos, po dwudziestu latach w roli przywódcy, w tym dziesięciu latach stanu wyjątkowego - podupadł na zdrowiu. Casey przewidywał tu wchodnioazjatycką wersję końca szacha. Uważał, że kluczową sprawą było nie opuścić Marcosa. Szef placówki w Manili, Robert F. Grealy, powrócił, aby objąć stanowisko szefa sekcji ds. Azji Wschodniej w Operacjach i stał się częścią irlandzkiej mafii Caseya w Langley. Nalegał, żeby CIA nie ograniczała swoich kontaktów do Marcosa. Trzeba znać polityczną opozycję Marcosa. W ciągu ostatnich lat poważnie rozważono operację tajnego wsparcia politycznego dla przeciwników Marcosa. Nawet za 100 tysięcy dolarów agencja mogła zbudować ważne pomosty do potencjalnych przywódców, dostarczając pieniędzy na podróże i drukowanie materiałów. W końcu uznano, że taka tajna operacja przecieknie, co wyrządzi więcej szkody, niż 100 tysięcy dolarów pomoże w poprawie kontaktów. Marcos był nadal silną postacią i przyjacielem. Casey złożył wizytę na Filipinach i utrzymywał z Marcosem regularne kontakty osobiste i wywiadowcze. Casey widział, że człowiek ten jest podminowywany przez przeciwne prądy. Biorąc pod uwagę strategiczną wartość bazy sił powietrznych Clark i bazy Marynarki Wojennej w Subic Bay - dwóch największych amerykańskich obiektów wojskowych poza Stanami Zjednoczonymi - chaos na Filipinach może sprawić, że przewrót irański w czasach Cartera będzie wyglądał łagodnie.

- Co słychać na Filipinach? - było stałą odżywką Caseya w agencji. Casey uważał, że problemem jest komunistyczne powstanie, a nie Marcos. Analitycy z Departamentu Stanu i CIA widzieli to inaczej,

zwracali uwagę na korupcję, brak popularności i izolację Marcosa. Po dwóch ocenach Casey nadal nie zmienił zdania. Corazon Aquino -wdowa po przywódcy opozycyjnym Benigno Aquino Jr., zabitym w zamachu w 1983 roku - byłaby słaba i przekazałaby kraj komunistom. Jest gospodynią domową i nie ma doświadczenia politycznego. A Casey uważał, iż wyobrażenie sobie, że ona mogłaby się przeciwstawić komunistom jest śmiechu warte.

Shultz uznał wreszcie, że Marcos jest skończony. Ale nie dało się przekonać prezydenta, pani Reagan (która była w bliskich stosunkach z Imeldą Marcos) i Caseya. Dla Shultza była to najbardziej jaskrawa demonstracja tego, że Casey stracił perspektywę i nie widzi już tego co oczywiste. Casey mógł wywrzeć nacisk na prezydenta i zrobiłoby to różnicę. Ale sztywne, promarcosowskie stanowisko DCI utrzymywało politykę administracji głęboko w obozie oblężonego lidera. Marcos ufnie wyznaczył przedwczesne wybory na luty 1986 roku. Wybory przyciągnęły wiele uwagi i zespół obserwatorów z Kongresu doszedł w końcu do wniosku, że Marcos próbował je sfałszować. Relacje filmowe ukazały ciała pomordowanych pracowników kampanii Aquino. Reagan na konferencji prasowej wspominał możliwość oszustwa, ale nie wykluczał nieuczciwości po obu stronach... Uwaga prezydenta urągała faktom i dowodom, których w końcu nie mógł ignorować ani on, ani Casey. Poddając się temu co nieuniknione wysłali Marcosa na emigrację, a prezydentem została pani Aquino.

27 lutego 1986 r. Casey i Clair George spotkali się z Poindexterem w sprawie transakcji irańskiej. Casey bardzo chciał odsunąć od bieżących negocjacji zarówno Izrael, jak i Ghorbanifara. Dyrektor przedstawił główne zagadnienia do omówienia: Nie mógł pozwolić sobie na rozmowy telefgniczne, które mogą być podsłuchiwane przez Sowietów. Chciał mieć plan, na wypadek, gdyby rozmowy przeciekły. Fakt, że odbywają się rozmowy między Stanami Zjednoczonymi a Iranem może zmienić cały wszechświat... Świat arabski może zwariować, o ile rozmowy nie zostaną starannie i wyczerpująco zinterpretowane.

Przed spotkaniem McFarlane'a z przedstawicielem irańskim Casey powiedział: - Powinniśmy pamiętać, że przeciek o tym spotkaniu może być postrzegany jako praca na korzyść Izraela. Tylko czterech ludzi w Izraelu wie...

Teraz sądzili, że na spotkanie z McFarlane'em w Europie przyjedzie marszałek parlamentu irańskiego Rafsanjani. North wrócił właśnie z Niemiec, gdzie spotkał się z urzędnikiem z gabinetu Rafsanjaniego.

McFarlane wysłał Northowi z domu wiadomość komputerem: Świetnie Ollie. Dobra robota. Gdyby tylko świat wiedział ile razy wykazałeś się uczciwością i odwagą dla polityki USA, to zrobiliby cię sekretarzem stanu. Ale nie mogą wiedzieć, a gdyby wiedzieli, to by narzekali. Tak wygląda demokracja pod koniec XX wieku.

Tego wieczoru North odpowiedział: Sądzę, że rzeczywiście zmierzamy w dobrym kierunku... Z wolą bożą Shultz zgodzi się na to jutro, gdy JMP (Poindexter) go zawiadomi. Z łaską Pana Boga i ciężką pracą wkrótce będziemy mieli z powrotem pięciu zakładników. Będziemy na drodze do dużo lepszych układów niż ten, który wymienia pociski TOW na istnienia... Poindexter bardzo się martwi, żeby wszystko odbyło się według planu. Moja rola w tym była łatwa w porównaniu z jego. Ja tylko musiałem mieć do czynienia z naszymi wrogami - on musi się zmierzyć z gabinetem.

North dodał, że stara się zwołać spotkanie z McFarlane'em, Poin-dexterem i Secordem, który prowadzi prywatną sieć transportującą broń dla contras. Dick wraca jutro z Europy, gdzie załatwia dostawę broni dla nikaraguańskiego ruchu oporu. To człowiek o wielu talentach ten Secord.

Szef sekcji bliskowschodniej w CIA, Tom Twetten, który był obecny na spotkaniu Northa w Europie, miał czarniejszy pogląd. Człowiek z gabinetu Rafsanjaniego był głupi, strachliwy i postrzegał Stany Zjednoczone jako Wielkiego Szatana. Ghorbanifar, także obecny, jak zwykle okłamywał obie strony, obiecując Stanom Zjednoczonym wszystkich zakładników, a Irańczykom wszelkiego rodzaju nowoczesne pociski i sprzęt wojskowy. Doprowadził do tego, by skłonić wszystkich do rozmów, a gdy już zaczęli, Ghorbanifar obserwował szarpaninę.

Do Iranu wysłano następne tysiąc pocisków TOW - pierwszy bezpośredni transport amerykański - ale nie został uwolniony żaden zakładnik. Ghorbanifar zachowywał się tak, jakby piłka była nadal na korcie USA i powiedział, że Iran jednak nie chce pocisków TOW, więc one się nie liczą.

Poindexter miał dość i chciał uciąć całą transakcję. - Trzeba o tym zapomnieć, za dużo hochsztaplerki i mieszanych motywów. To do niczego nie doprowadzi - skonstatował.

North natomiast utrzymywał sprawę przy życiu - rozumiał zaangażowanie uczuciowe prezydenta, jego obsesję na punkcie uwolnienia zakładników. Były obawy, strach, że i ten prezydent również osiądzie na mieliźnie Iranu, tak jak jego poprzednik.

Casey zgodził się, że inicjatywa musi postępować naprzód - ryzyko jest niewielkie, broń nie jest aż tak znacząca, a informacje wywiadowcze dostarczane Iranowi nie są w stanie wpłynąć na wynik wojny irańsko-irackiej.

McMahon był głęboko zaniepokojony wymyślnym, ściśle tajnym układem agencji co do wspólnej informacji wywiadowczej z Irakiem. W jego ramach wrogowie Iranu otrzymywali dane ze zdjęć satelitarnych. Wykładanie danych taktycznych obu stronom stawiało agencję w pozycji aranżowania sytuacji patowej. To nie była tylko abstrakcja - ta wojna była krwawa. Irańczycy używali "żywych fal" składających się z nastolatków i żołnierzy nieregularnych i po obu stronach zabito lub raniono niemal milion. To nie gra w centrum operacyjnym - to jest rzeź.

Ten plan z bronią, zmylenie Kongresu, to bomba zegarowa, McMahon był tego pewien. To jest ostatnia kropla. Poszedł do Caseya i powiedział, że cztery lata jako zastępca i trzydzieści cztery lata w agencji wystarczą. Rozpada się jego małżeństwo, doświadczenie szczególnie bolesne dla katolika. Potrzebuje zmiany.

Casey był zawiedziony. McMahon był dobrym tłem. Wahał się ustawicznie, ale w końcowej analizie ulegał autorytetowi zarówno prezydenta, jak i DCI. McMahon oświadczył, że planuje zostać wiceprezesem ds. "czarnych" zadań wywiadowczych w kalifornijskim oddziale koncernu Lockheed. Casey sądził, że jest zbyt dobry, żeby sprzedawać samoloty. Powinien założyć własną firmę, skorzystać z tego co oferuje kapitalizm.

McMahon uśmiechnął się i napisał wypowiedzenie do prezydenta, oświadczając, że ma "mieszane uczucia" co do odejścia i zauważając, że Casey jest "bardzo cennym pracownikiem". Casey awansował Gatesa na zastępcę dyrektora. Stawiając analityka na stanowisku nr 2 chciał pokazać, że nie jest zainteresowany wyłącznie tajną działalnością.

l marca 1986 r. Bernadette Casey Smith wydała kolację z okazji czterdziestej piątej rocznicy ślubu swoich rodziców w hotelu Watergate. Na przyjęcie przyszło siedemdziesiąt osób, w tym Kissinger, Sporłan, Tony Dolan, Jeane Kirkpatrick, McMahon, Gates i Meese. Reagana nie było, Bush miał przyjść, ale nie dotarł. Po kolacji Bernadette wstała.

- Chciałam, żeby to była przynajmniej połowiczna niespodzianka -tu przerwała - ale wiecie wszyscy, jak trudno jest dochować tajemnicy, zwłaszcza przed tatą.

Wszyscy się roześmiali, a ktoś zaznajomiony w tłumie krzyknął:

- Tak właśnie mówili sprzymierzeni.

Więcej śmiechu. Meese przemówił twierdząc, że gdyby nie praca Caseya w kampanii w 1980 roku większości ludzi nie byłoby w tej sali. Powiedział, że Bill i Sophia są małżeństwem "o szczególnej spójności". Bernadette powiedziała:

- Mam nadzieję, że za następne czterdzieści pięć lat będziemy tu wszyscy, obchodząc dziewięćdziesiątą rocznicę ślubu mamy i taty. Ktoś zawołał z widowni:

- Myślałem, że to właśnie jest to.

McMahon złożył wypowiedzenie, ale to nie zakończyło automatycznie jego obowiązków. 14 marca 1986 r. poszedł do Caseya na zebranie NSPG na temat Libii. Byli tam wszyscy starsi rangą ludzie. Prezydent zarządził uformowanie trzech zgrupowań bojowych lotniskowców koło wybrzeża Libii na operację pod nazwą Pożar Prerii. Podpisał zarządzenie co do reguł zaangażowania. Brzmiało ono:

. Jeżeli' Kadafi zaatakuje amerykański samolot lub statek, reakcja ma być proporcjonalna i skierowana wyłącznie na źródło ataku

- konkretny libijski statek, samolot lub wyrzutnię pocisków. Szczegółowo rozważono zezwolenie dowódcy sił USA na reakcję nieproporcjonalną, odwet niewspółmierny do wyrządzonej szkody siłom USA. Odrzucono to głównie dlatego, że Weinberger chciał zminimalizować działania wojskowe.

. Jeżeli będzie choć jedna amerykańska ofiara, po zatwierdzeniu prezydenta zbombardowanych zostanie pięć celów wojskowych; cele te, to głównie libijskie samoloty sowieckiej produkcji stojące na ziemi.

. Jeśli Kadafi podejmie działania agresywne, to również po aprobacie prezydenta - amerykańskie samoloty bojowe zbombardują Libię w głębi lądu, uderzając głównie na obiekty pompujące ropę i inne cela gospodarcze.

Było wiele dyskusji na temat osobowości Kadafiego. Prezydent interesował się zwłaszcza szczegółami życia osobistego Kadafiego zebranymi przez CIA. W Hiszpanii i na Majorce libijski przywódca miał makijaż i buty na wysokim obcasie, jego urzędnicy przynieśli mu misia; podobno nie ufał prześcieradłom w hotelu w którym mieszkał i wysłał swoich urzędników, żeby kupili nowe prześcieradła w kilku sklepach. Reagan kilka razy powracał do tego czy Kadafi jest transwestytą, zauważając, że: - Kadafi może w każdej chwili zajrzeć do szafy Nancy.

Rozmawiali o sile w nich samych, o "waleniu" Kadafiego, "rozbiciu" go, o posiadaniu wystarczającego "kręgosłupa", żeby dodać go innym, zwłaszcza europejskim sprzymierzeńcom i o "patrzeniu naprzód". Było niejedno odniesienie do Grenady.

W pewnej chwili Donald Regan zapytał, czy będzie użyta broń jądrowa. Wszyscy podskoczyli. Odpowiedź brzmiała: - Nie.

Szef sztabu Białego Domu powiedział, że chciał się tylko upewnić.

Przed rozpoczęciem Pożaru Prerii Weinberger pojechał do Londynu, żeby się spotkać z dowódcą Szóstej Floty admirałem Frankiem B. Kelso II. Sekretarz zarządził, by jak najwięcej używać broni sterowanej, żadnych bomb, gdyby Stany Zjednoczone miały zareagować na atak lub prowokację. Konkretnie nakierowana broń koncentruje się na celu i minimalizuje szkody. Przestrzelić im opony, żadnego niepotrzebnego bombardowania czy zaangażowania.

Z drugiej strony Poindexter i jego zastępca Portier przyjęli pogląd, że jeżeli mocno uderzą na wojsko libijskie, to oficerowie Kadafiego dojdą do wniosku, iż przyczyną ich kłopotów są terrorystyczne przedsięwzięcia Kadafiego. Wtedy mogą posunąć się do obalenia go.

Casey nie był pewien. Działania wojskowe, groźba działań wojskowych, ten rodzaj podzwaniania szablą będący częścią tajnego amery-kańsko-egipskiego planowania ataku na Libię - są słuszne. Popierał to. Ale jawność tych działań sprawi, że tajny plan agencji przeciw Ka-dafiemu będzie trudniejszy do wykonania. Kadafi wzmocni swój wizerunek u siebie i w oczach państw arabskich. Stworzy to współczucie dla niego; doda wiarygodności jego twierdzeniu, że Stany Zjednoczone są imperialistą nr 1.

Emigranci libijscy nie wykonywali swego zadania. McMahon miał rację, to słabi harcerze. CIA zwróciła się do izraelskiej służby bezpieczeństwa o pomysły na obalenie Kadafiego, lecz Mossad odmówił. Francuzi przekazali wieść, że jedynym rozwiązaniem będzie pójście na całość tajnie i mówili o śmiałych planach. Ale gdy przyciśnięto ich prośbą o pomoc, Francuzi uchylili się z obawy, że amerykańskie wojsko lub tajna działalność tylko niepotrzebnie rozdrażni Kadafiego, ale go nie wykończy.

Casey sądził, że jedynym rozwiązaniem byłaby zmiana zatwierdzenia: zezwolić CIA na bezpośrednie działanie przeciw Kadafiemu, a nie poprzez czy w porozumieniu z emigrantami. Ale cała uwaga Białego Domu skupiona była na Pożarze Prerii.

Operacja miała się zacząć wieczorem w sobotę 22 marca 1986 r., ale musiała być opóźniona o jeden dzień z powodu huraganowych wiatrów

r

w zatoce Sidra. Manewr na otwartym morzu rozpoczął się w niedzielę 23 marca pojawieniem się na horyzoncie niesamowitej floty USA -czterdzieści pięć okrętów, dwieście samolotów, nawet nowoczesne bojowe łodzie podwodne o napędzie nuklearnym klasy Los Angeles 688. Trzy okręty przekroczyły 32 równoleżnik - "linię śmierci" Kadafiego, prawie 200 km od wybrzeża, zakreśloną z pogwałceniem 20-kilometro-wego limitu uznanego międzynarodowo. Ponad sto samolotów amerykańskich leciało w formacji ochronnego łuku kryjącego flotę. W ciągu dwóch godzin Libijczycy wystrzelili dwa pociski SA-5, cztery następne pociski wystrzelono do amerykańskich samolotów rekonesansowych. Dostarczone przez Sowietów pociski chybiły.

Z odległości około 65 km amerykańskie samoloty A-7 odparowały atak precyzyjnymi pociskami HARM, które skierowały się na libijski radar i zniszczyły go, skutecznie "wystrzeliwując im oczy" 23-kilogra-mowymi głowicami wysoko wybuchowymi, minimalizując ofiary libijskie. W następnych dwóch dniach siły USA zatopiły co najmniej dwie libijskie łodzie patrolowe.

Otrzymując stale aktualne wiadomości prezydent Reagan wiedział, że nie było żadnych ofiar wśród Amerykanów, zginęło natomiast siedemdziesięciu dwóch Libijczyków.

W środę 26 marca 1986 r. około 13:30 czasu waszyngtońskiego manewry Pożar Prerii zostały odwołane. The Washington Post w porannym numerze naszkicował część planowania i doniósł, że Po-indexter i Fortier potajemnie złożyli wizytę w Egipcie pół roku wcześniej - w celu koordynacji połączonych działań wojskowych przeciw Libii.

Później tego samego popołudnia odebrałem telefon od członka sztabu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, który oświadczył, że dzwoni w imieniu Poindextera i Portiera.

- Musi pan wiedzieć, że jesteśmy niezadowoleni - powiedział. - Wymieniać Poindextera i Portiera z nazwiska w związku z tajną misją w Egipcie, gdy mamy konfrontację z Kadafim! Mam na uwadze jego skłonność do zamachów i terroryzmu. Wyjawianie tajnej misji w najwyższym punkcie konfrontacji podnosi ich profil... Ludzie martwią się o swoje rodziny. Poindexter i Fortier już są namierzeni - powiedział dając do zrozumienia, że jest to poparte informacją wywiadowczą.

Urzędnik mówił: - Nigdy nie widziałem [Fortiera] takiego zdenerwowanego w żadnej sprawie... Chce do pana zadzwonić... Zwiększył pan proporcje ryzyka Poindextera i Fortiera. To nie jest częścią tej pracy. Nie wiem co można poradzić - powiedział bliski rozpaczy.

Dwa dni później w piątek 28 marca 1986 r. około 16:00 Bradlee przyjął telefon od Poindextera. - Dzwonię w sprawie artykułu Boba Woodwarda, chcę zaprotestować - powiedział admirał. - Zwłaszcza co do wymienienia nazwisk mojego i Fortiera. - Gdy to jest w gazecie, to koncentruje ich myśli.

Bradlee zapytał czy to oznacza, iż wymienienie jego i Fortiera z nazwiska stawia ich bliżej czarnej listy Kadafiego? - Właśnie - stwierdził.

Bradlee odparł, że uważa, iż jest to nieproporcjonalne. Przecież na statkach byli ludzie narażeni na ryzyko, poza tym Kadafi na pewno może się dowiedzieć, kto miał udział w decyzjach dotyczących bezpieczeństwa narodowego.

- Ja chciałbym po prostu, żeby odnotowano mój protest - powiedział Poindexter sugerując, że jeżeli jego lub Fortiera ciało zostanie znalezione rozerwane lub nafaszerowane kulami to Post będzie ponosić odpowiedzialność. Dodając jeszcze jedną obiekcję Poindexter powiedział: - Bob do nikogo nie zadzwonił.

Nie uprzedzono go, że zostaną wykorzystane nazwiska.

Bradlee powiedział, że rozmawiali z wieloma ludźmi.

- No tak - powiedział Poindexter - pan ma swoją pracę, a ja moją.

Bradlee wysłał mi potem krótką relację z rozmowy z Poindexterem, określił ją nie tylko jako "żałosną" ale również "smutną".

Kilka dni później rozmawiałem z dobrze usytuowanym źródłem w administracji i zrelacjonowałem obawy Poindextera i Fortiera.

- Ach - powiedziała osoba-źródło - oni byli tylko podenerwowani, że odwołano wojnę.

Ona będzie mieć miejsce - skonstatował. Dodał też, że determinacja, aby "dopaść" Kadafiego, czy choćby w jakiś sposób mu zaszkodzić, osiągnęła stan gorączki.

Tym razem w Kairze przeczytano wzmianki Post na temat tajnego planowania wojskowego z Egiptem i redaktor naczelny półoficjalnej gazety Al-Ahram, Ibrahim Nafeh, stojący blisko prezydenta Egiptu Mubaraka napisał: Stany Zjednoczone niejeden raz próbowały dołączyć się do działań przeciwko Libii. Przytoczył trzy przykłady i stwierdził, że Egipt wszystkie usiłowania odrzucił. Jednak ambasador Veliotes stwierdził w tajnym telegramie do Waszyngtonu, że Mubarak przyrzekł mu na osobności, że Egipt będzie kontynuował plany i że ujawnienia w prasie amerykańskiej mają niewielkie konsekwencje, są tylko wybojami na drodze.

Pomimo to, że rola CIA została zakreślona przez Pożar Prerii i "pac-nięcie" Kadafiego, Casey był teraz coraz bardziej świadom, że prezydent chce zmiany reżimu w Libii i tylko tego. Kluczowym składnikiem, którego brakowało w jakimkolwiek uderzeniu uprzedzającym lub posunięciu odwetowym były absolutne dowody wiążące Libię z konkretną akcją terrorystyczną. Casey zarządził zaangażowanie wszystkich zasobów CIA, NSA i satelitów. Żądał odpowiedzi i na ten problem skierowano nadzwyczajne środki i uwagę. Ujęcie porywaczy Achille Lauro pokazało, że dobra informacja wywiadowcza naprawdę wiele znaczy.

Kilka tygodni przed manewrami w zatoce Sidra ludzie Caseya zaczęli przechwytywać przekazy z centrali wywiadu Kadafiego w centrum Trypolisu. Była to wspaniała sensacja wywiadowcza. Dokładna metoda była tajemnicą, ale według jednego obliczenia otrzymali i rozszyfrowali trzysta osiemdziesiąt osiem przekazów. Tuż po Pożarze Prerii, 25 marca jeden przekaz wysłano z Trypolisu do ośmiu Biur Ludowych - libijskiego odpowiednika ambasad. Trzywierszowy przekaz polecał być gotowymi do zaatakowania celów amerykańskich i wykonania "planu". Wysłał go kontroler, czyli szef Libijskiej Służby Wywiadowczej (LIS).

Dziesięć dni później przechwycono przekaz z libijskiego Biura Ludowego w Berlinie Wschodnim do Centrali w Trypolisie, który brzmiał: Trypolis będzie zadowolony, gdy zobaczy jutro nagłówki.

Zaledwie parę godzin później, we wczesnych godzinach 5 kwietnia 1986 r. przechwycono następny przekaz z Berlina Wschodniego do Trypolisu twierdzący, że operacja "odbywa się w tej chwili" i że nie będzie jej można przypisać wschodnioberlińskim Libijczykom. O godzinie 1:49 czasu berlińskiego wybuchła bomba w dyskotece La Belle w Berlinie Zachodnim - znanym punkcie spotkań żołnierzy amerykańskich. Zginął jeden Amerykanin, sierżant Kenneth Ford, lat 21, oraz młoda Tur-czynka. Dwieście trzydzieści osób zostało rannych, w tym około pięćdziesięciu amerykańskich wojskowych.

Przechwycony przekaz niemalże dał wczesne ostrzeżenie, które mogło zapobiec katastrofie. Funkcjonariusze spóźnili się piętnaście minut do ewakuacji La Belle.

Teraz Casey miał dymiącą spluwę. Choć poszczególne przekazy mogły być nieco dwuznaczne, to razem dawały elementy, które analitycy wywiadu uważali za krytyczne - motyw, rozkaz, godzinę, miejsce i raport po akcji. Nie było przekazu z Trypolisu nakazującego podłożenie bomby w La Belle, ale nie angażowanie się Trypolisu w

l

wybór celu lub ustalanie czasu było typową procedurą. Zostawiano to pracownikom operacyjnym na miejscu. Teraz przekonali się nawet sceptycy.

Rozpoczęto potajemne planowanie natychmiastowego odwetowego najazdu militarnego. Przez następne dziesięć dni administracja wysyłała mylące sygnały, jedne praktycznie gwarantujące uderzenie, inne dementujące taką możliwość. Odzwierciedlało to zamieszanie wewnątrz administracji i powszechne wątpliwości, czy Reagan kiedykolwiek pociągnie za spust. Jednym z głównych wątpiących był podpułkownik North. Uważał Kadafiego za głównego terrorystę, a siebie za głównego antyterrorystę. Ale ktoś zawsze znajdował powód do wstrzymania się lub wyperswadowania prezydentowi działania.

Takie konkretne przechwytywane informacje zdarzały się tak rzadko, że niektórzy starsi funkcjonariusze nie mogli siedzieć cicho. Ambasador w Niemczech Zachodnich Richard R. Burt publicznie wypowiedział się o zamachu bombowym na La Belle, że istnieją bardzo wyraźne dowody na zaangażowanie Libii. Dowódca NATO generał Bernard W. Rogers powiedział w przemówieniu 9 kwietnia, iż są "niezbite dowody" na odpowiedzialność Libii.

NSA natychmiast wydała tajne zawiadomienie, iż uwagi te "ogromnie krępują" jej zdolność do uzyskiwania informacji. Stworzono nowy, bardziej restrykcyjny dział i ograniczono rozpowszechnianie prze-chwytów szyfrowych i transkrypcji.

W poniedziałek 14 kwietnia 1986 r. od 19:00 do 2:00 czasu libijskiego - około trzydziestu bombowców Sił Powietrznych i Marynarki Wojennej uderzyło na Trypolis i Benghazi, miasto portowe 450 mil od Trypolisu. Osiem, może dziewięć bombowców F-lll, każdy z czterema 1-tonowymi bombami sterowanymi laserem miały zaatakować koszary Kadafiego, Splendid Gate (Wspaniałą Bramę). Co najmniej trzydzieści dwie bomby miały spaść na koszary, ale trafiły co najwyżej cztery, może nawet dwie. Sporo F-lll musiało zawrócić z 14-godzinnego lotu z Anglii (Francja nie dała pozwolenia na przelot, co wydłużyło drogę). Było to niepowodzenie na wysokim poziomie technologii, które utrzymano w tajemnicy. Nie podano szczegółów nawet analitykom z DIA. Śpiący w beduińskim namiocie na dziedzińcu Kadafi wyszedł bez szwanku. Dwóch jego synów zostało rannych i zginęła 15-miesięczna dziewczynka, według Libijczyków-jego adoptowana córka.

O 21:00 Reagan wystąpił w telewizji. Poinformował o uderzeniu, które trwało jedenaście i pół minuty. Przytoczył "niezbite" dowody na

15 - VEIL - Tajne wojny CIA

udział Libii w zamachu bombowym w Berlinie, trzy przechwycone libijskie przekazy i stwierdził, że było to działanie w "samoobronie".

- Dzisiaj - powiedział z Owalnego Gabinetu - zrobiliśmy to co musieliśmy zrobić. Jeśli trzeba, to zrobimy to ponownie.

ROZDZIAŁ 23

Ponad pół roku Casey borykał się z następnym koszmarem kontrwywiadu.

Uciekinier z KGB Jurczenko, zanim wrócił do Sowietów, pomógł ujawnić Howarda i innego szpiega, tym razem w agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Jurczenko opowiedział swoim opiekunom z CIA o pewnym incydencie, który wydarzył się gdy służył jako główny oficer bezpiecz ,ństwa KGB w ambasadzie sowieckiej w Waszyngtonie w latach 1975-1980. Sowieci pozyskali znaczącego szpiega z NSA - "wejście". Kogoś, kto po prostu zadzwonił do ambasady sowieckiej. Jurczenko nie wiedział kto to był, ale przypominał sobie, że rozmawiał z tą osobą przez telefon. CIA przekazała to FBI, która zaczęła grzebać w starych nagraniach z podsłuchu linii telefonicznych do ambasady sowieckiej. Na sześcioletniej taśmie usłyszeli niezidentyfikowanego rozmówcę:

- Mam pewną informację do omówienia z panem i podania panu...

Mając to, oraz poufną informację Jurczenki, że rozmówca był z NSA. FBI skoncentrowała się na elitarnej grupie pracowników NSA do spraw Sowietów, liczącej około tysiąc osób. Niektórym puszczano taśmę. Poznali byłego kolegę, Ronalda W. Peltona, który pracował w NSA od 1965 roku. W 1979 roku Odszedł ze stanowiska szefa zespołu sowieckiego, gdzie zarabiał 24 tysiące dolarów rocznie. Analiza głosu wykazała, że był to Pelton.

Pelton był członkiem personelu niskiej rangi, ale został ustawiony tak, aby mieć możliwie szeroki dostęp do ważnych, rozdzielonych i opatrzonych kryptonimami informacji dotyczących sześćdziesięciu za-szyfrowanych sygnałów lub Unii łącznościowych Sowietów namierzonych przez NSA. Zajmował się budżetem, pozyskiwaniem sprzętu, planowaniem programów, rozwiązywaniem problemów. Pelton miał wtedy 38 lat, był stanowczy, był dobrym negocjatorem, człowiekiem o wyjątkowej pamięci. Innymi słowy do Sowietów przyszła wyrocznia. Gdy-

by sami wybierali spośród tysiąca pracowników NSA, nie mogliby wybrać lepiej. Pelton był jednym z tych kluczowych ludzi niskiej rangi w każdej biurokracji, którzy posiadali wiedzę techniczną i znali ogólne zarysy.

FBI odnalazła Peltona w listopadzie 1985 roku. Pracował jako sprzedawca łodzi żaglowych w Annapolis w Maryland. Dwóch agentów przesłuchiwało go w hotelu Hilton w Annapolis i przyznał się po części do szpiegowania. Ogłosił osobistą upadłość w 1979 roku jeszcze w NSA, ale tam podobno nikt o tym nie wiedział. Po kilku niepowodzeniach w interesach poszedł do Sowietów w 1980 roku. Później pojechał do Wiednia na spotkanie z KGB, raz nawet mieszkał parę dni w rezydencji ambasadora sowieckiego. Zapłacono mu 35 tysięcy dolarów za informacje o technologii szpiegowskiej wartej dziesiątki milionów dolarów.

Peltona aresztowano natychmiast po spotkaniu z dwoma agentami FBI i oskarżono o szpiegostwo. W aktach sądowych FBI stwierdziła, że Pelton sprzedał agentom sowieckim informacje o amerykańskim projekcie pozyskiwania informacji wywiadowczej namierzonym na Związek Radziecki. Spowodowało to spekulacje w prasie, że pewna ważna operacja NSA mogła zostać zdradzona.

Na przesłuchaniu o kaucję adwokat Peltona z urzędu wymienił kryptonim Ivy Bells. Sędzia uciął przesłuchanie i zabronił dalszego badania tego tematu.

Ivy Bells sięgało końca lat siedemdziesiątych, gdy DCI był Turner, zostało skompromitowane w 1981 roku. Dopiero teraz, po ujawnieniu Peltona, NSA i Casey mogli poskładać kawałki. Głęboko w Morzu Ochockim na wschód od wybrzeża sowieckiego zespół z NSA i amerykańskiej Marynarki Wojennej, korzystając z łodzi podwodnej zainstalował na dnie morza jedno z najbardziej zaawansowanych i wyszukanych wodoodpornych urządzeń podsłuchowych jakie istnieją - duży "strąk" podsłuchowy nałożony na sowiecki podwodny kabel łącznościowy, który łączył między innymi sowieckie linie wojskowe. Strąk miał zaczep obejmujący, który elektronicznie podłączał się do kabla, nie dotykając poszczególnych drutów wewnątrz. Gdyby Sowieci musieli wyciągnąć kabel w celu inspekcji lub konserwacji, to nie będzie żadnego fizycznego dowodu na to, że był na nim podsłuch - strąk łatwo odpadłby od kabla i pozostałby nie wykryty na dnie morza. Taśmy w strąku nagrywały przekazy i sygnały na różnych kanałach lub łączach przez cztery do sześciu tygodni, a strąk został zainstalowany tylko na dwie sesje nagraniowe w roku.

Jednym z najbardziej ryzykownych aspektów systemu Ivy Bells było odzyskiwanie taśm z nagranymi przekazami. Specjalnie wyposażona amerykańska łódź podwodna musiała powrócić na Morze Ochockie.

Nurkowie z marynarki wojennej musieli odnaleźć strąka i wymienić taśmy wykorzystując mini łódź podwodną, czy nawet podwodnego robota. Taśmy wysyłano do NSA do transkrypcji i ewentualnego rozszyfrowania. Chociaż uzyskane przekazy były sprzed miesięcy, to operacja ta dostarczyła ważnych danych.

Szczególnie interesujące były przekazy łącznościowe dotyczące sowieckich testów pocisków. Pociski z wielu takich testów lądowały wokół Kamczatki niedaleko Morza Ochockiego, a informacje o tych pociskach przesyłane były poprzez ten kabel.

Sowieci myśleli, że ich podmorskie kable łącznościowe lub podziemne kable lądowe są nie do przeniknięcia przez Stany Zjednoczone. Na kablu stosowano więc systemy szyfrowe o nie najwyższym stopniu zaawansowania. Na niektórych kanałach informacje nie były w ogóle szyfrowane. Najlepsze sowieckie systemy szyfrowe zarezerwowane były dla najbardziej delikatnych łączy przez eter - zwykłych radiowych, mikrofalowych lub satelitarnych.

Operacja na Morzu Ochockim trwała do 1981 roku. Potem zdjęcie amerykańskiej marynarki wojennej ukazało około tuzina statków sowieckich zebranych dokładnie nad miejscem, w którym strąk do nasłuchu był przymocowany do kabla pod wodą. Jeden statek, używany do głębinowych operacji ratowniczych, sprowadzono do tej operacji gdzieś ze świata. Później, gdy amerykański okręt podwodny popłynął tam w celu wymiany taśm, strąka nie było. Władze NSA doszły do wniosku, że strajs: jest w rękach sowieckich i że operacja została skompromitowana. Marynarka Wojenna przestudiowała całą informację wywiadowczą i napisano sprawozdanie tak tajne, że tylko garstka ludzi uzyskała dostęp. Wykluczono zbieg okoliczności czy szczęście. Sowieci wyraźnie wiedzieli co robią, dotarli dokładnie na miejsce umieszczenia strąka. Musiał być przeciek, prawie na pewno szpiegostwo. Sowieci mieli źródło osobowe - konkludował raport. Nikt jednak nie wiedział kto to mógł być.

Strata strąka w 1981 roku była tajemnicą dopóki, cztery lata później, Jurczenko nie dał wskazówek, które doprowadziły do Peltona.

Casey miał nadzieję, że Peltona będzie można postawić przed sądem bez ujawnienia czegokolwiek na temat Ivy Bells czy innych projektów lub ich spartaczenia.

Główną wadą Ivy Bells byt upływ miesięcy pomiędzy transmisją sowieckich przekazów a momeritem, kiedy odzyskiwała je łódź podwodna. Szef wywiadu Marynarki Wojennej admirał John Butts i szef sztabu społeczności wywiadowczejj Caseya wiceadmirał Edward A. Bur-

khalter mieli śmiały pomysł na rozwiązanie problemu terminowości po skompromitowaniu operacji Ivy Bells.

Można przeprowadzić potajemnie podmorski kabel z Grenlandii do kilku strąków podsłuchowych, które zainstalowano by na głównych kablach na północnym wybrzeżu Związku Radzieckiego. Przekazy łącznościowe będą wtedy dostępne do natychmiastowego użytku NSA. Odległość z Grenlandii pod arktyczną czapą lodową do sowieckiego północnego wybrzeża wynosi około 2.000 km. Kabel musiałby być zagrzebany w dnie oceanu kosztem mniej więcej miliona dolarów za kilometr. Całkowity koszt - ponad miliard dolarów. Drogo, ale admirałowie dowodzili, że warto. Atmosfera w Komisjach ds. Wywiadu Kongresu była idealna. Przy sceptycznych i złośliwych uwagach na temat tajnej działalności, prawodawcy chcieli udowodnić, że traktują operacje wywiadowcze poważnie. Inna propozycja nawoływała o wykorzystanie tej samej technologii i wydanie miliarda dolarów na założenie podsłuchu na kable na całym świecie.

Dowiedziałem się o operacji założenia podsłuchu na kabel Ivy Bells wcześniej w 1985 roku, ale nie byliśmy pewni czy została skompromitowana, więc Bradlee postanowił wstrzymać artykuł. Tuż po aresztowaniu Peltona mogliśmy potwierdzić, że Ivy Bells był jedną z poważniejszych operacji wywiadowczych, którą Pelton zdradził. Jako że Sowieci odkryli strąk i musieli go rozpoznać jako urządzenie podsłuchowe, Bradlee uważał za stosowne wyjaśnić szczegóły. Chciał zademonstrować, jaką szkodę może wyrządzić jeden z tysięcy urzędników, techników, tłumaczy i przetwarzających informacje obsługujących najnowsze technologie szpiegowskie.

5 grudnia 1986 r., Bradlee oraz Leonard Downie Jr., główny redaktor Post poszli do dyrektora NSA, generała porucznika Williama J. Odoma. Dziesięć lat temu sprowadzono go do Rady Bezpieczeństwa Narodowego Cartera w randze podpułkownika. Od tego zaczęła się jego kariera. Spięty, szczupły, kamienny człowiek, Odom był świetnym obserwatorem Sowietów i naprawdę wierzył w techniczne pozyskiwanie danych. Powiedział, że jakikolwiek artykuł o Ivy Bells wyjaśni Rosjanom coś, czego nie wiedzą i w czasie półgodzinnej dyskusji nie powiedział czego. Emanował od niego niepokój i sugerował, że chodzi tu o poważne zagadnienia bezpieczeństwa narodowego.

Downie podejrzewał, że Odom będzie próbował dowiedzieć się skąd wiemy o Ivy Bells, a Bradlee stwierdził, że na nasze telefony może zostać założony podsłuch.

Pat Tyler i ja zaczęliśmy przeprowadzać wywiady, ale nie przez telefon. Funkcjonariusze wywiadu nie chcieli, żeby proces Peltona odbywał się przy udziale mediów. Jeden funkcjonariusz zauważył, że strategią NSA wobec prasy było opóźnianie przepływu informacji. Żadna penetracja ani operacja nie trwa wiecznie - oni żyli z dnia na dzień i często byli wdzięczni za dodatkowy tydzień. Funkcjonariusz ten powiedział, że pomimo zdrady Peltona na rzecz Sowietów, możliwe jest że Sowieci coś przeoczyli. Funkcjonariusze wywiadu amerykańskiego byli zdumieni tym, że poprzedni szpiedzy nie ujawnili Sowietom czegoś lub że Sowieci tego nie pojęli.

Okazało się, że po Ivy Bells Pelton prawdopodobnie skompromitował siedem następnych operacji z kryptonimami. Między innymi tę, którą prowadzono z bazy ambasady USA w Moskwie oraz połączoną operację amerykańsko-brytyjską. Podejrzewano, że Pelton sprzedał nowy i skuteczny ukryty sposób przechwytywania sowieckich transmisji mikrofalowych. Wiedział o sprzęcie, który przekazywał przechwycone przekazy łącznościowe do komputerów do natychmiastowej analizy. Funkcjonariusze niepokoili się, że artykuł o Ivy Bells rozpocznie szaleństwo wśród mediów w celu uzyskania większej ilości informacji. W innych artykułach zostaną ujawnione szczegóły tu i tam. Będą drażliwe pytania. Co zapamiętał Pelton? Czy wstrzymywał się? Co dokładnie powiedział Sowietom? Jak to zinterpretowano? Czy temu uwierzono? Kompromitacja nie zawsze znaczyła, że technika czy źródło zostało stracone na zawsze. Artykuły w mediach na temat Peltona mogły otworzyć drzwi NSA dla reporterów. NSA nie chciała stracić swej odi-zolowanej pozycji.

Stare wycinki z gazet ujawniły niespodzianki. Ponad dziesięć lat temu na pierwszej stronie New York Times Seymour M. Hersh doniósł o kontrowersyjnych operacjach amerykańskich okrętów podwodnych blisko wybrzeża sowieckiego: Jedno źródło twierdziło, że łodzie podwodne mogą podłączyć się do sowieckich lądowych kabli łącznościowych rozłożonych na dnie oceanu i w ten sposób przechwycić przekazy łącznościowe uważane za zbyt ważne do wysłania drogą radiową lub innymi, mniej bezpiecznymi środkami.

Sprawozdanie Komisji Pike'a z 1976 roku na temat amerykańskiej działalności wywiadowczej twierdziło, że: zaawansowany technicznie podwodny amerykański program rekonesansowy został ujawniony w prasie co najmniej trzy razy. Komisja stwierdziła, że ocena programu przez Marynarkę Wojenną jako "niskiego ryzyka" jest niedokładna i że analiza ryzyka w Marynarce Wojennej jest "rytualistyczna i pro forma".

l

Pokazaliśmy badania Bradleemu. Generał Odom dał mu przecież do zrozumienia, że możliwości zakładania podsłuchu na kable przez amerykańskie łodzie podwodne lub sprzęt jest tajemnicą państwową i wszelka wzmianka o tym w druku może być katastrofalna. Bradlee zadzwonił do Odoma.

- Miałem nadzieję, że pan tego nie znajdzie - powiedział dyrektor NSA.

Bradlee oświadczył, że nie zamierza zrezygnować z tego tematu. Czuł się manipulowany i był szczególnie zdenerwowany tym, że właśnie się ukazała publikacja* z Harvardu nawiązująca do artykułu w New York Times. Jeżeli można to było tam wydrukować, to dlaczego nie w Post?

27 stycznia 1986 r. Bradlee, redaktor krajowy Robert G. Kaiser i ja poszliśmy do centrali społeczności wywiadowczej, żeby spotkać się z Odomem i jego dwoma doradcami. Mieliśmy projekt artykułu na temat Ivy Bells, który zamierzaliśmy opublikować i mieliśmy nadzieję, że go ocenzurują. Wskażą to, co według nich mogło zaszkodzić bezpieczeństwu narodowemu. Funkcjonariusze NSA pochylili się nad projektem artykułu. Przeczytali osiem stron, my czekaliśmy. Odom był oględny, jego doradcy pomrukiwali.

- Dlaczego nie mamy tego publikować, skoro Sowieci o wszystkim wiedzą? - zapytał Bradlee. - Dowiedzieli się o tym od Peltona, wzięli urządzenie podsłuchowe z dna morza, musieli je rozłożyć i zbadać. Teraz, gdy Pelton staje przed sądem, czemu nie można powiadomić o tym społeczeństwa?

Odom powiedział, że wezmą egzemplarz, przestudiują go, rozważą opcje, prześpią się z tym i dadzą znać.

Następnego dnia, 28 stycznia - parę godzin po tym, jak eksplodował prom kosmiczny Challenger - Odom zadzwonił. Powiedział, że on, NSA i rząd USA nie chcą, żeby ten artykuł się ukazał. Nie ma zamiaru pomóc w redagowaniu go ani stworzyć "czystej" wersji, nawet gdyby było to możliwe. Powiedział, że publikacja wzbudzi destrukcyjne i niepożądane zainteresowanie. Nawet jeżeli Sowieci wiedzą, to nie wiedzą dokładnie co Stany Zjednoczone wiedzą o tym co oni wiedzą. Tak więc cały temat jest w zawieszeniu i tak ma pozostać.

7 lutego, Bradlee, Downie, Kaiser i ja zjedliśmy lunch z byłym, starszym rangą funkcjonariuszem CIA, który od dawna już tam nie praco-

"Wojna jądrowa na morzu" - Desmond Ball w International Security zima 1985-1986.

wal, ale dobrze wiedział o spięciach między bezpieczeństwem narodowym a środkami przekazu. Bradlee podał w zarysie to, co wiemy na temat podsłuchu na kablach Ivy Bells, zdradzie Peltona i nadchodzącym procesie.

- Skąd ten opór? - zapytał.

- Matka chroniąca swoje pisklę to nic - powiedział były człowiek z CIA - w porównaniu z oficerem wywiadu chroniącym operację. Bradlee powiedział, że przecież Sowieci wiedzą.

- No dobrze, ale kto? Którzy Sowieci? Kto to wie. Odkrycie podsłuchu mogło być wystarczającym triumfem, żeby powiedzieć o tym przywódcom. Ale linia była podsłuchiwana od jakiegoś czasu. Mogło to być ambarasujące dla dowodzących wojskiem lub KGB. Mogli wyciszyć sprawę wewnątrz kraju - powiedział.

- Nigdy nie wiadomo, nigdy nie wiadomo na pewno. To jest właśnie dylemat - kontynuował. - Patrzyliście na to ze złej strony. Trzeba na to popatrzeć z sowieckiego punktu widzenia. Cichy kompromis gdzieś na morzu jakieś cztery czy pięć lat temu, bardzo cichy proces w Stanach Zjednoczonych bez ujawniania żadnych szczegółów i koniec sprawy. Ale popatrzcie na alternatywę, jeśli to opublikujecie, uruchomi się ogólny alarm w wojsku sowieckim czy w KGB wymagający pełnego dochodzenia, ich ojczyzna była ofiarą szpiegostwa. Z podaniem miejsca i czasu. Może to być uznane za cios dla radzieckiej państwowości. Zacznie się poszukiwanie dalszych szpiegów, może niestałe i niewątpliwie niezdarne, ale Sowieci będą w pogotowiu. Właśnie tego rząd USA nie chce. Może to doprowadzić do kompromitacji innych operacji amerykańskich, zupełnie z tym nie związanych.

Powiedział, że nie wie o tej operacji podsłuchu na kablu, to co mówi jest hipotetyczne. Celem oficera wywiadu jest uśpienie drugiej strony. Trzeba sprawić, żeby się czuła pewna, bezpieczna, nie czujna. Oczywiście wywiad USA nie chce żadnego artykułu, który zaalarmowałby drugą stronę.

Wykładał łagodnie. Artykuł w Post trafiłby na biurko nowego radzieckiego przywódcy, Gorbaczowa, będącego u władzy dopiero od jedenastu miesięcy. Publikacja niesłychanie go wyczuli na cały problem wywiadu amerykańskiego. Zaraz się rozpali. Ci z KGB prawdopodobnie mu nie powiedzieli - ukrywają wpadki w systemie radzieckim tak jak my nasze, a ten podsłuch na kablu, nawet jeżeli go później znaleźli, to była wpadka, bo strąk nie powinien się w ogóle pojawić.

Później nazywaliśmy to "określeniem wpływu Gorbaczowa" - ideę, że przed publikowaniem artykułu powinniśmy ocenić, co i kiedy wie

Gorbaczow. Praktycznie nie było na to sposobu. Byliśmy całkiem pewni, że informacje są już w rękach jakichś Sowietów, może Gorbaczowa, może nie. Jednak ten lunch był otrzeźwiający. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że ta historia nie jest taka prosta i może mieć niezamierzone skutki.

Teraz nosiliśmy artykuł po mieście, starając się znaleźć kogoś z nieskazitelnym autorytetem, kto powiedziałby nam, że możemy publikować. Bradlee stwierdził, że mając przestrogi oficjalne i nieoficjalne, nie chce pośpiechu; chce zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja. Nikt nam jeszcze nie wyjaśnił, co w artykule może wyrządzić szkodę. Jasne było, że wywiad nie chce, żeby środki przekazu mieszały w tej sprawie, z przyczyn dla nas nie wyjaśnionych. Może nie życzą sobie dalszych dociekań czy dyskusji na temat operacji pozyskiwania informacji lub fiaska z Peltonem. Widzieliśmy tylko żółte światła ostrzegawcze, czerwonego jeszcze nie.

Wziąłem najnowszy projekt artykułu do Białego Domu, dałem go urzędnikowi i poprosiłem, żeby uzyskał dla nas jakąś odpowiedź -jeżeli nadal jest sprzeciw, to chcielibyśmy się dowiedzieć o co. Usunięto już cztery drobne szczegóły z wcześniejszej wersji przedstawionej generałowi Odomowi, ponieważ dalsze doniesienia sugerowały, że Sowieci mogą ich nie znać. W tej wersji pisaliśmy, że Pelton zdradził długotrwałą operację podsłuchową na sowieckim podmorskim kablu łącznościowym prowadzoną przez amerykańską marynarkę wojenną. Pisaliśmy dalej, że "spalenie" miało miejsce w 1981 roku oraz że operacja Ivy Bells odbyła się na Morzu Ochockim. Człowiek z Białego Domu obiecał dołożyć starań.

20 lutego 1986 roku prezydent Reagan poleciał na Grenadę na obchody zwycięstwa w 1983 roku. Na pokładzie Air Force One rozmawiano o naszym projekcie artykułu przy Shultzu, Weinbergerze, Poin-dexterze i Donie Reganie. Ich wniosek był jednogłośny: ostatnia wersja jest absolutnie nie do przyjęcia. Zauważyli też, z niejaką uciechą, że mają Post w ręku. Nietypowy fakt przedstawienia wielu projektów artykułu NSA i Białemu Domowi ujawnił nasze wahanie i niepewność. Urzędnicy ustalili, że artykuł może zaszkodzić bezpieczeństwu narodowemu, nie poprzez ujawnienie tajemnicy, lecz przez zaszkodzenie politycznym stosunkom pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Gdyby Sowieci przyjęli artykuł jako autorytatywny, nastąpiłoby to, czego generał Odom się obawiał - dowiedzieliby się co USA wie o tym co wiedzą Sowieci. Na dodatek w operacjach NSA była seria zazębiających się wzajemnie tajemnic - trudno jest wyrwać kon-

kretną operację i omawiać ją publicznie bez potencjalnej szkody. Główny niepokój dotyczył jednak dynamiki stosunków amerykańsko-radziec-kich. Artykuł może im zaszkodzić, a to bezsprzecznie należy absolutnie do kategorii bezpieczeństwa narodowego.

Urzędnik z Białego Domu uznał, że na swoim poziomie płacy nie uzyska nic więcej i poradził, by Bradlee porozmawiał z admirałem Poindexterem

Downie był niepewny, czy aby nie przekażemy Rosjanom czegoś nowego; a musieliśmy wiedzieć, że tego nie zrobimy.

Było już sześć wersji artykułu, każda kolejna zawierała mniej szczegółów. Bradlee przyznał, że pierwsza wersja mogła sprawić kłopoty. -Nie powinniśmy publikować tego za co inni są oskarżani o zdradę -powiedział. - Przypomnijcie mi, jaki jest cel społeczny tego artykułu? - zapytał.

Pelton był jednym z największych szpiegów jakich kiedykolwiek mieli Rosjanie. Wyjawił najcenniejsze tajemnice dotyczące pozyskiwania informacji, nie tylko Ivy Bells. Jego praca w NSA dawała mu wiedzę o wszystkich operacjach wywiadu łącznościowego skierowanych na Sowietów, którą sprzedawał w Wiedniu przez kilka lat. My staraliśmy się dowiedzieć - i przekazać naszym czytelnikom - co sprzedał. Artykuł pokaże też jak łatwo jest wejść do ambasady sowieckiej i sprzedać amerykańskie tajemnice.

Redaktorzy nadal byli niepewni. Bradlee powiedział, że oddzwoni do Poindextera*.

W połowie marca starszy funkcjonariusz FBI powiedział nam, że Departament Sprawiedliwości najprawdopodobniej przegra walkę o postawienie Peltona przed sądem. Powodem jest strach, że proces ujawni tajemnice.

- Czemu nie mamy wydrukować tego co Sowieci już wiedzą?

Funkcjonariusz powiedział, że jest to związane z atmosferą operacji wywiadowczych. Wszelkie doniesienia na temat podstawowych metod uzyskiwania informacji podnoszą świadomość na całym świecie. Najlepsze akcje wywiadowcz zdarzają się często dlatego, że ktoś

* Dwa dni później zarówno Casey jak i Dyrektor FBI Webster przyszli do gabinetu Bradlee w celu wyrażenia niepokoju co do korespondenta w Białym Domu Lou Canona a ja planowałem przygotować następnego dnia dokument sandinistów uzyskany przez Case-ya przedstawiający zarys ich lobbingu. Casey starał się zdobyć 100 min dolarów od Kongresu na contras, a sandiniści starali się temu zapobiec. Nowy artykuł mógł narazić źródło dokumentu na niebezpieczeństwo - stwierdzili Casey i Webster. Ale nasza wersja dokumentu nie ujawniała źródła, więc artykuł ukazał się.

po drugiej stronie zrobi błąd, coś przeoczy, czegoś nie sprawdzi. Największe przecieki mogą być tuż przed nosem. Nakierowanie ich na zagadnienia wywiadu może spowodować uruchomienie sił wywiadowczych, które chcielibyśmy, żeby pozostały niewykorzystane.

- Jeśli pan chce, to porozmawiam z prokuratorem generalnym -powiedział.

- Nie ma potrzeby - odpowiedzieliśmy, choć Meese był jedynym starszym rangą urzędnikiem, z którym się nie skontaktowano.

W piątek 21 marca 1986 r. widziałem Caseya na dużym przyjęciu wydanym przez wydawcę New York Times Arthura Ochsa Sulzberge-ra. Przyjęcie w International Club w centrum Waszyngtonu prawie się skończyło. Casey rozmawiał z reporterem Timesa. Pochylony, mieszał drinka palcem. Podszedłem i zapytałem czy mogę uścisnąć mu dłoń.

- Właśnie o tobie rozmawiałem - powiedział, objął mnie ramieniem, przyciągając bliżej. - To świetne przyjęcie.

Ludzie w sali byli tak zdumieni jak ja. Casey nadal mówił o "moich ludziach tutaj".

Byłem zażenowany - on wyraźnie myślał, że jestem Punch Sulzber-ger. Powiedziałem, że jestem z Washington Post.

Przez ułamek sekundy chyba myślał: "to niezły żart" i zaśmiał się. Ale potem odsunął się i zaczaj: szukać wzrokiem Sulzbergera, którego znalazł. Dając mi do zrozumienia, że uświadomił sobie swój błąd, Casey zapytał mnie o moją książkę o nim i CIA. Wiedział od roku, że nad nią pracuję, rozmawialiśmy wiele razy. Zapytał, czy można ją poddać przeglądowi bezpieczeństwa. Chciał mieć pewność, że nie ujawniam czegoś, co powinno pozostać w ukryciu. Powiedziałem, że nie mam nic przeciwko temu, ale wątpię, czy da to spodziewane rezultaty.

- Niech się pan nie przejmuje i krytykuje mnie, je^i pan chce -powiedział. - To pańska książka.

Gdy byliśmy sami zapytałem, dlaczego generał Odom i inni tak szaleją z powodu historii z Peltonem i operacji Ivy Bells, którą Pelton sprzedał Sowietom.

- Jeżeli pan to opublikuje - powiedział, trzymając szklankę oburącz - to opinia publiczna dobuduje coś do tego, więc nie możemy tego zrobić. Pozwalam Billowi Odomowi się tym zająć. On wie o tym więcej.

- Opinia publiczna?

Casey nie odpowiedział. Nie było jasne, czy "to" oznaczało podsłuch na kablu, czy działania okrętów podwodnych koło sowieckiego wybrzeża. Może chodziło o obydwie kwestie.

Po weekendzie powiedziałem Bradleemu, że według Caseya problemem jest "opinia publiczna". Bradlee dał do zrozumienia, iż nie jest zadowolony, że nadal zajmujemy się tą historią. Tego wieczoru napisałem do niego, iż poważnym błędem jest wstrzymanie dochodzenia, że musimy to jakoś rozplatać.

Bradlee zaprosił mnie na lunch. W ciągu ostatnich kilku lat mówił o CIA:

- To jest tak naprawdę nieopanowane, prawda?

Ja mówiłem, że nie wiem. Wielu ludzi z wywiadu i tych, którzy z niego korzystają opanował niepokój, zwłaszcza Caseya. Uważają, że Stany Zjednoczone zbytnio naciskają, nie tylko poprzez tajne działanie, ale również poprzez tajne pozyskiwanie informacji. Niektórzy twierdzili, że wynikiem jest wypowiedzenie pewnego rodzaju wojny wywiadowczej przeciw Sowietom. Całość pozyskiwania informacji - tu pluskwa, tam satelita, podsłuchiwanie wszędzie, łódź podwodna gdzieś w morzu - może stanowić więcej niż sumę swych części. USA wyprzedza Sowietów w zakresie technologii, Sowieci boją się amerykańskiej technologii. Dodać to wszystko do tajnych działań i wynikiem może być wojna wywiadowcza.

Bradlee nadal chciał wiedzieć, jaki ma cel społeczny informowanie opinii publicznej. Powiedział, że nie możemy po prostu opublikować pierwszego lepszego faktu, jakiejkolwiek tajemnicy. Zgadzałem się z tym.

Wiedziałem, że wcześniej Stany Zjednoczone miały plany wysłania atomowej łodzi podwodnej nie tylko na sowieckie wody terytorialne, ale w górę jednej z ich rzek.

- Jezu - powiedział Bradlee.

Mieliśmy sprzeczną informację co do tego, czy się to zdarzyło. Być może tak. Można sobie wyobrazić jeden z naszych okrętów podwodnych okrążony w radzieckiej rzece czy porcie. Przy tym incydent z Pu-eblo w 1968 r. wydałby się mało ważny. Amerykański statek szpiegowski Pueblo znajdował się 20 km od wybrzeża Korei Północnej, gdy go ujęto.

Powiedziałem, że Odom posługiwał się głównie argumentami "Zaufaj mi"; czy może "Jak śmiesz". Niedługo zapyta, po czyjej jesteśmy stronie.

Bradlee znowu zapytał, czy ktoś nad tym panuje. Jak widać, NSA podłącza się do niesowieckich kabli na całym świecie, bo Stany Zjednoczone włączone są w większość dużych sieci na Atlantyku i Pacyfiku. I tu może miało to sens, może nie. W innym przypadku poważni ludzie niepokoili się, że USA pozwala Sowietom wychwytywać rozmowy tele-

foniczne z wież mikrofalowych w całym Waszyngtonie. Było to ogromne naruszenie prywatności obywateli amerykańskich. O ile mogłem się w tym połapać, to istnieje ciche porozumienie, w ramach którego USA może pozyskiwać informacje za pomocą urządzeń elektronicznych ze swojej ambasady w Moskwie.

Bradleego to nie przekonywało. Żaden z nas nie jest uprawniony do stwierdzenia naprawdę, że na pewno nie przekroczymy prawnie granicy bezpieczeństwa narodowego.

Uzgodniliśmy, że Bradlee powinien porozmawiać bezpośrednio z jednym ze źródeł informacji, byłym starszym funkcjonariuszem wywiadu, który wiedział tyle samo co ktokolwiek w rządzie. Był to ktoś, kto mógł z całą pewnością stwierdzić, że artykuł o Ivy Bells nie przekaże Rosjanom niczego, czego nie wiedzą.

W kwietniu większość czasu zajmowała sprawa bombardowania Libii, więc Bradlee mógł spotkać się z byłym funkcjonariuszem wywiadu dopiero pod koniec miesiąca. Ten przekonał go, że artykuł w swej obecnej wersji nie przekaże Sowietom niczego, czego już nie wiedzą. Po południu w piątek 25 kwietnia około 15:00 Bradlee polecił mi zadzwonić do Białego Domu i poinformować, że artykuł ukaże się za dwa dni.

- Musimy się sprzeciwić - powiedział rzecznik Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego, jeszcze raz argumentując, że artykuł "w całości" przekaże Sowietom rzeczy, których nie wiedzą. Rzecznik uznał też, że Bradlee jest winien generałowi Odomowi telefon przed publikacją. Odom uważa, że Bradlee jest do tego zobowiązany.

Następnego rana Odom zadzwonił do Bradlee, który wyjechał na Long Island na weekend, żeby oświadczyć, że jest niezmiennie przeciwny publikacji.

- Rozmawiałem z osobami równymi panu rangą i lojalnością wobec Stanów Zjednoczonych - powiedział Bradlee - i nie dostrzegają oni w tym artykule ani jednej rzeczy, której Sowieci nie wiedzą.

Odom przyznał, że artykuł nie wyjawi Sowietom niczego nowego. Teraz martwił się o inne kraje, które nie wiedziały o tym.

Bradlee powiedział, że jest raczej późno na porzucanie argumentu radzieckiego i podnoszenie nowego.

Odom nalegał, żeby Bradlee wstrzymał decyzję dopóki nie porozmawiają.

Bradlee uważał, że nie miał wyjścia. Nie chciał przejeżdżać na czerwonym świetle.

Tymczasem pracownicy organizacji wywiadowczych starali się skłonić Odoma do powiedzenia Bradleemu prawdy o tym, co go niepokoi. Odom odmówił. Nie miał zamiaru zaczynać odwijania warstw-było to igranie z diabłem.

l maja 1986 r., Bradlee i Odom zjedli razem śniadanie. Odom, spokojniejszy, upierał się przy tych innych krajach, ale nie chciał podać przykładu. Bradlee prosił, argumentując, że jeżeli jest jakiś konkretny powód, to powinien go znać.

Odom powiedział, że czuje się znużony, wychodzi zbyt dużo ważnego materiału wywiadowczego. Badał już możliwość wykorzystania przepisu z 1950 roku przewidującego sankcje karne dla każdego, kto publikuje cokolwiek tajnego na temat wywiadu łącznościowego.

Bradlee powiedział, że będzie publikował.

Odom zapytał, czy będzie to ostatni artykuł o Ivy Bells.

Bradlee nie był pewny, ale dodał, że nie będzie poświęcał na to życia, a Post nie będzie wyjawiał po jednym detalu. Bradlee wyszedł pod wrażeniem, że Odom właśnie wycofał się z gry.

Później tego dnia Bradlee powiedział, że nie ma odwrotu, że przeszedł przez most. Wzięliśmy ostateczną wersję i ponownie przygotowaliśmy artykuł do publikacji.

Jeśli argument, że powinniśmy się martwić o potencjalny wpływ na Gorbaczowa ma wagę, to pora była odpowiednia. Radziecki przywódca miał ważniejsze rzeczy na głowie. Właśnie miał miejsce wypadek w elektrowni jądrowej w Czarnobylu.

Następnego dnia, w piątek 2 maja, Casey złożył wizytę u Lowel-la D. Jensena, szefa Działu Kryminalnego Departamentu Sprawiedliwości i zaproponował, żeby departament rozważył wysunięcie zarzutów w ramach przepisu z 1950 roku. Miał listę pięciu środków masowego przekazu, które niedawno opublikowały informacje z przechwy-tów łączności: Post, The New York Times, The Washington Times, Time i Newsweek. Artykuł w Post był mój, napisałem o przechwyconych libijskich telegramach i odpowiedzialności Kadafiego za zamach bombowy w zachodnioberlińskiej dyskotece.

Jensen nie chciał stawiać reporterów przed sądem. Chciał umknąć konfrontacji w ramach Pierwszej Poprawki.

- Trzeba być twardym z tymi skurczybykami - powiedział Casey. Chciał, żeby Jensen sądownie wymógł zarządzenie wstrzymujące Post od opublikowania artykułu na temat Ivy Bells. Jensen nie podjął tej sprawy. Rząd utracił argument na uprzednie ograniczenie w Sądzie Najwyższym przy sprawie papierów Pentagonu.

Później tego popołudnia Casey zadzwonił do Bradleego z samochodu. Powiedział "porozmawiajmy" i zaproponował bar w University Club, tuż za redakcją Post, przy ambasadzie sowieckiej.

Bradlee i Downie poszli tam o 16:00 i wręczyli Caseyowi projekt artykułu. Przeczytał go powoli. W końcu podniósł wzrok i odsunął go na bok.

- Nie ma mowy, żebyście opublikowali ten artykuł bez narażania na szwank bezpieczeństwa narodowego - powiedział Casey sącząc whisky z wodą. - Nie grożę warn, ale musicie wiedzieć, że jeżeli to opublikujecie, to dopilnuję, żebyście stanęli przed sądem. - To nie był tylko problem Post. - Mamy pięć absolutnych naruszeń.

Wyjaśnił, że miał na myśli Post i cztery inne gazety. Dodał bez emocji, że właśnie wrócił z Departamentu Sprawiedliwości, gdzie wszystkie sprawy czekały na rozpatrzenie na jego zalecenie. Dał do zrozumienia, że machina została już uruchomiona.

Bradlee zapytał, czy chodzi tu o przepis z 1950 roku.

- Taak, taak - powiedział Casey. - Ja już nie praktykuję prawa. Wiecie o czym mówię.

Bradlee i Downie próbowali dowiedzieć się w czym jest problem? Najpierw byli Sowieci, potem inne kraje, a teraz co?

- Słuchajcie - powiedział Casey - wstrzymajcie ten artykuł na tydzień. - Powiedział, że zadzwoni do prezydenta, który był w Japonii na spotkaniu szczytu gospodarczego. Prezydent porozmawia z Bradleem.

- To takie ważne? - zapytał Bradlee.

Casey powiedział, że tak, wyciągając ostateczny argument: możliwe, że życie ludzkie może znaleźć się w niebezpieczeństwie, jeżeli się to opublikuje. Nie rozwinął tematu. Przy wyjściu Casey zwrócił się do Downie'ego:

- Jak panu idzie z Ollie?

Downie zatwierdził publiczną identyfikację Northa jako czynnego oficera NSC pomagającego contras, a North wyraził sprzeciw. Casey wiedział o tym wszystko.

Przy tej nagłej eskalacji Bradlee i Downie zgodzili się, żeby nie publikować w niedzielę. Obydwaj redaktorzy usiedli z prawnikami. Nikt nigdy się naprawdę nie skoncentrował na przepisie z 1950 roku, ale określał on jasno, że ktokolwiek "opublikuje" informacje z wywiadu łącznościowego podlega postawieniu w stan oskarżenia. Prawnicy uważali, że przepis jest wątpliwy konstytucyjnie, ale nikt nie był pewien. Zalecali ostrożność.

Tyler i ja byliśmy przekonani, że artykuł nie może w żaden sposób spowodować szkody. Został wyzuty z wszelkich niebezpiecznych alu-

zji. Całkiem prawdopodobne jest, że Casey blefuje. Chce, żeby środki przekazu przestały pisać o takich sprawach.

- Artykuł stwarza dobrą atmosferę do dedukcji - podsumował Ty-ler - i tego właśnie chcą uniknąć.

Bradlee postanowił wyciągnąć zagadnienia na jaw. We wtorek 6 maja 1986 r. dał notatki ze spotkania z Caseyem reporterowi Post Ge-orge'owi Lardnerowi. Artykuł, który się nie ukazał, może również mieć znaczenie.

O 17:45 Bradlee odebrał telefon od Caseya. DCI powiedział, że właśnie zadzwonił do niego redaktor naczelny Time Henry Grunwald w sprawie doniesienia, że Time ma być pozwany do sądu. Czy Bradlee wie o tym?

Bradlee odparł, że oczywiście tak. Sam wysłał reportera, żeby napisał doniesienie do jutrzejszej gazety.

- Myślałem, że przeprowadziliśmy prywatną rozmowę?

Bradlee wyjaśnił, że to Casey poprosił o spotkanie i że nie ustalono żadnych podstawowych reguł. Casey wydał oświadczenie niezmiernie ważne dla Post i dla innych gazet. Post musiał o tym donieść. To są wiadomości.

To zakończyło rozmowę, ale w kilka minut później Casey zadzwonił ponownie z pytaniem, jaki będzie następny krok. - Czy dowiem się, jak przeczytam?

Bradlee powiedział, że tak.

- Myślałem, że odbędziemy dalsze rozmowy - powiedział Casey. Bradlee zapytał, co jest jeszcze do powiedzenia.

- Kiedy przeczytam o tym? - zapytał Casey.

- Jutro rano.

- Jest tam moje nazwisko?

- Pewnie.

Casey powiedział, że żaden reporter do niego nie zadzwonił.

Bradlee powiedział, iż reporter dzwonił do jego ludzi od rana.

- Pierwsze słyszę - powiedział Casey. - Zdarzyło się to panu kiedyś?

- Nie wtedy gdy pan dzwoni - odparł Bradlee. - Czy chce pan rozmawiać z naszym człowiekiem?

-Nie.

Artykuł na pierwszej stronie: USA rozważa stawianie przed sądem prasy powodującej przecieki - ukazał się następnego dnia, wymieniając nazwy pięciu gazet z listy Caseya i informując, że pod groźbą następnego pozwu, Post wstrzymuje się z następnym artykułem już przygotowanym, traktującym o możliwościach wywiadu USA.

i

l

Dzień później Casey zjadł śniadanie z adwokatem Post, Edwardem Bennettem Williamsem. Williams później nam wszystko wyłożył. Rząd może wystosować pozew, ale Williams wątpi, czy to zrobi:

- Mam wiele doświadczenia z ich tchórzostwem. - Teraz jednak Post i Casey zapędzeni zostali w kozi róg, każdy z osobna. Williams powiedział, żeby czekać.

W piątek New York Times opublikował artykuł głoszący: CIA argumentowała w administracji, że publikacja artykułu w "Washington Post" będzie szkodliwa, ponieważ uwiarygodni i wyjaśni to, co Związek Radziecki już uzyskał od pana Peltona. Argumentują, że w tej chwili władze radzieckie nie są całkowicie pewne co do tego, czego dowiedziały się od pana Peltona...

Uważaliśmy, że to daje KGB podstawę, żeby przejrzeć wszystko co Pelton im powiedział w czasie tych długich sesji w Wiedniu.

Następnego dnia, w sobotę, Katherine Graham, prezes zarządu Washington Post Company odebrała telefon od prezydenta.

Pogratulowała mu z okazji szczytu.

Reagan powiedział, że rozmawiał z Caseyem i że artykuł o Peltonie będzie szkodliwy. Stwierdził, że jest to szczególnie ważne, sugerując, że bezcenne tajemnice są w niebezpieczeństwie. Powiedział, że dobre informacje wywiadowcze zapobiegły stu dwudziestu pięciu incydentom terroryzmu w ciągu ostatniego roku. Była to liczba, którą Reagan przytoczył na niedawnej konferencji prasowej, ale robił takie wrażenie, jakby to było związane z Ivy Bells.

Graham powiedziała prezydentowi, że Bradlee był ostrożny. Ona, jako właścicielka, mogła zakazać publikacji, tak jak i jej syn, Donald Graham, wydawca Post. Żadne z nich tego nie powiedziało. Będzie lepiej dla wszystkich, jeżeli Bradlee podejmie tę decyzję, powiedziała.

Reagan chyba zrozumiał. Pożegnał się.

Graham powiedziała Bradleemu, że argument prezydenta wywarł na niej wrażenie. Ciekawa jest dlaczego musimy napisać ten artykuł. Gdyby agencje wywiadowcze próbowały obalić rządy, to prawdopodobnie powinniśmy publikować. Ale czy Stany Zjednoczone mogą pozyskać zbyt dużo informacji wywiadowczych i podsłuchiwać za wiele? Sowieci nam to robią. Nawet jeżeli jesteśmy nowocześniejsi, mamy lepszą technologię, to czy mamy czekać aż Sowieci za nami nadążą?

Bradlee wyjaśnił, że nasz artykuł dotyczy operacji Ivy Bells, która została skompromitowana przez Peltona pięć lat wcześniej i nic więcej. Graham powiedziała, że prezydent martwi się o coś więcej i ona ma nadzieję, że Bradlee będzie szczególnie ostrożny.

Casey uznał, że ma w ręce karty - Ronalda Reagana i Katherine Graham.

Rankiem 19 maja 1986 r., kiedy skompletowano ławę przysięgłych na proces Peltona, korespondent NBC James Polk powiedział w programie Today: - Pelton podobno wydal jedną z najważniejszych tajemnic NSA, projekt pod kryptonimem ,Juy Bells", uważaną za ściśle tajną podwodną operację podsłuchową prowadzoną przez amerykańskie łodzie podwodne wewnątrz radzieckich portów.

Bradlee zadzwonił do Caseya, który nie słyszał transmisji NBC i zapytał go:

- Kazał pan nam tego nie publikować. Co pan zamierza zrobić?

Tego popołudnia Casey wydał oświadczenie, że przekaże sprawę transmisji NBC do Departamentu Sprawiedliwości w celu potencjalnego pozwu.

Teraz było jasne, że musimy opublikować nasz artykuł, nawet w okrojonej formie. Pod nagłówkiem: System podsłuchowy zdradzony, technologicznie zaawansowane urządzenie ujawnione przez Peltona utracono na rzecz Sowietów, artykuł wyszedł 21 maja 1986 r. Twierdził, że Pelton skompromitował: kosztowną, długotrwałą i bardzo udaną amerykańską operację wykorzystującą zaawansowaną technologię do przechwytywania radzieckich przekazów. W operacji wykorzystywano okręty podwodne, a urządzenie zostało wyciągnięte i znajduje się w rękach Sowietów.

Casey wydał łagodne oświadczenie, że nasz artykuł jest przeglądany w celu ustalenia, czy zostanie wszczęte postępowanie karne.

Proces Peltona rozpoczął się następnego dnia. Tyler i ja zaczęliśmy wprowadzać coraz więcej szczegółów o Ivy Bells do artykułów; pierwszego dnia podaliśmy miejsce operacji - Morze Ochockie.

Pięć dni później Casey i Odom wydali łączne oświadczenie, które przestrzegało przed spekulacją i donoszeniem o szczegółach poza informacjami rzeczywiście ujawnionymi w czasie procesu. Spekulacje takie oraz dodatkowe fakty nie są autoryzowanymi wypowiedziami i mogą spowodować znaczne szkody dla bezpieczeństwa narodowego. Ogólnie i prędko to wygwizdano - myśl, że rząd prowadziłby wojnę przeciw "spekulacji" była absurdalna.

Starając się obniżyć poziom hałasu, Casey powiedział agencji Associated Press 29 maja:

- Sądzę, iż prasa reagowała histerycznie, twierdząc że chcemy podrzeć Pierwszą Poprawkę i zlikwidować wolność prasy. Tego nie chcemy zrobić. - Co do swojej przestrogi na temat "spekulacji" Casey po-

wiedział: - Gdybym miał to zrobić drugi raz, nie użyłbym tego słowa. Może powiedziałbym ekstrapolować.

Casey zadzwonił do Bradleego. Była to ich chyba dwudziesta rozmowa w tym roku.

DCI powiedział: - Nie chcę utarczek*.

ROZDZIAŁ 24

Podczas tej zimy i wiosny administracja Reagana publicznie zajmowała się Libią, natomiast za kulisami to Iran dominował sferę polityki zagranicznej w Białym "Domu i w CIA.

McFarlane siedział przy biurku w swoim domu na przedmieściach Waszyngtonu. Było po 21:00 10 marca. Włączył połączenie komputerowe z Białym Domem pozwalające mu na odbieranie tajnych przekazów, świeciło się światło oznaczające, że czeka na niego przekaz komputerowy zwany PROF. Pewnie Ollie. Wcisnął klawisz i przeczytał: Zgodnie z prośbą twojego starego przyjaciela Gorba [Ghorbanifar], spotkałem się z nim w Paryżu w sobotę. Zaczął od długiej mowy o tym jak staramy się go wykluczyć, jaki on jest ważny dla procedur i jak mógłby się wywiązać z zadania co do zakładników, gdybyśmy tylko dali trochę więcej rzeczy na osłodę - broni itd.

Bob Gates zebrał niezłą ilość informacji o radzieckim zagrożeniu...

North prosił także o osobistą poradę - czy nie pora, żeby powrócił do prawdziwego Korpusu Piechoty Morskiej?

McFarlane tęsknił za Białym Domem - "na zewnątrz" było niezupełnie tak jak sobie wyobrażał. Pragnął jakiejś roli już teraz, tylko trzy miesiące po odejściu. Zaczął notatkę do Olliego. Tak, obydwaj powinni omówić przyszłość Northa.

Szczerze mówiąc - pisał McFarlane - spodziewam się, że nacisk na Ciebie ze Wzgórza do lata będzie ogromny. Uważam więc za mądre, żebyś opuścił Biały Dom. Jednocześnie nie będzie nikogo, kto zrobi wszystko to, czy nawet niewielką część tego, co ty zrobiłeś. A jeśli się tego nie zrobi, to praktycznie cała inwestycja ostatnich pięciu lat pójdzie na marne.

' 5 czerwca, po trzynastu godzinach debatowania ława przysięgłych ogłosiła Peltona winnym dwóch przypadków szpiegostwa: konspiracji i ujawnienia poufnej informacji wywiadowczej z łączności. Dostał trzy wyroki dożywocia plus dziesięć lat.

Co powiesz na taki scenariusz: North odchodzi z Białego Domu w maju i bierze trzydzieści dni urlopu... North przychodzi do tego samego towarzystwa co McFarlane... McFarlane i North dalej pracują nad sprawą irańską oraz wyrabiają inne tajne możliwości, które są tak bardzo pożądane tutaj i tam.

North zdawał sobie sprawę, że inicjatywa irańska się nie skończyła. Nie zamierzał opuszczać swojej pozycji, rezygnować z władzy, którą znacząco rozszerzył przy pomocy prywatnego systemu łączności. Wcześniej w tym roku dostał od NSA piętnaście urządzeń szyfrujących typu KL-43 pozwalających mu na przyjmowanie i odbiór tajnych przekazów od ludzi pomagających mu w działaniach antyterrorystycznych i w uwalniania zakładników. Postanowił też korzystać z takiego urządzenia w pracy z contras. Jedno urządzenie dostał generał Secord. Drugie przekazał szefowi placówki w Kostaryce, który działał pod pseudonimem Tomas Castillo i który był bardzo pomocny przy contras.

Pod koniec marca, w ramach demonstracji prezydenckiego poparcia, Reagan spotkał się w Owalnym Gabinecie na krótkiej sesji zdjęciowej z Castillo, Northern, ministrem bezpieczeństwa publicznego Kostaryki i Poindexterem.

Do kwietnia North w pełni zintegrował operację irańską i contra. Powiedział McFarlane'owi 7 kwietnia 1986 r., że na prośbę IMP [Poin-dextera] przygotował opracowanie dla szefa, ustalenia co do następnego transportu broni do Iranu. Opracowanie Northa pt. Uwolnienie amerykańskich zakładników w Bejrucie stwierdziło, że dużą część 15 milionów dolarów których spodziewano się od Iranu jako zapłaty za broń można odłożyć na contras. Poindexter zatwierdził to. Administracja i Casey znowu starali się nakłonić Kongres do przekazania broni i udzielenia bezpośredniej pomocy wojskowej dla bojowników contra, ale posuwało się to powoli - typowe legislacyjne zamieszanie.

(...) 12 milionów dolarów można będzie wykorzystać na zakup niezmiernie potrzebnych zapasów dla Demokratycznych Sił Oporu Nikaragui... w celu ,zatkania dziury"pomiędzy chwilą obecną a momentem kiedy będzie można dostarczyć pomoc militarną... zatwierdzoną przez Kongres.

Pod nagłówkiem Zalecenia North napisał: Zatwierdzone przez prezydenta.

8 kwietnia 1986 r. Rada Nadzoru Wywiadu - mianowana przez prezydenta wewnętrzna grupa nadzorcza, założona po nadużyciach wywiadu w latach siedemdziesiątych w celu monitorowania prawidłowo-

ści i zgodności z prawem - dała Poindexterowi analizę prawną. Twierdziła ona, że w ramach stwierdzeń dotyczących "łączności" i "doradztwa" jakakolwiek amerykańska agencja może udzielić podstawowego szkolenia wojskowego bojownikom contras. Jedyne ograniczenie było takie, że szkolenie nie może zawierać "uczestnictwa w planowaniu bądź wykonywaniu" działań wojskowych.

Wiadomości od Secorda o "zrzutach" amunicji napływały do Northa z prywatnej sieci łącznościowej. 12 kwietnia 1986 r. człowiek CIA Castillo poinformował Northa o udanym powietrznym zrzucie dla contras i o swoich planach na nadchodzące tygodnie:

- Moim celem jest stworzenie sił liczących 2.500 ludzi, które mogą uderzyć na północny zachód i połączyć się w celu sformułowania solidnych sił południowych. Przewiduję ogromną opozycję na wybrzeżu atlantyckim na morzu lub z morza. Zdaję sobie sprawę, iż może być to zbyt ambitny plan, ale wierzę, że z pana pomocą nam się uda.

North wywołał McFarlane'a przez łącza komputerowe:

Staramy się znaleźć sposób na uzyskanie 10 wyrzutni Blowpipe i 20 pocisków... Dick Secord już wpłacił 10 procent za dostarczenie. Uzyskano niezmiernie ważne zaświadczenie końcowego użytkownika.

McFarlane odpowiedział:

Czy mógłby pan poprosić CIA o rozpoznanie, którym krajom Angole je sprzedali? Powinienem mieć kontakt co najmniej w jednym z nich. Jak idą końcowe załatwienia właściwego przekazania? Jest coś co mogę zrobić? Jeżeli z jakiejkolwiek przyczyny potrzebuje pan moździerzy czy innej artylerii (w co wątpię), proszę dać mi znać.

Przejście z pokoju 302 do pokoju 345 za rogiem, w starym budynku prezydenckim, trwało mniej niż minutę. Podpułkownik North coraz częściej odbywał tę drogę ze swojego gabinetu do Caseya. Casey nie był szefem, lecz przyjacielem. DCI stał się postacią ojcowską, doradcą. Stał się przewodnikiem, niemal oficerem prowadzącym dla Northa. Gdy pułkownik ustawiał tajną operację dostaw dla contras w 1984 roku, to właśnie Casey sporządził plan, polecając Northowi założenie prywatnego podmiotu, którego szefem będzie osoba cywilna spoza rządu. Miała to być nieoficjalna osłona na tajną operację odsunięta możliwie jak najdalej od CIA. Casey polecił do tego zadania generała Secorda i wytłumaczył Northowi jak założyć "konto operacyjne" prowadzone przez NSC w Managui w celu zapewnienia dopływu drobnej gotówki oraz pieniędzy na podróże i działalność przeciw sandinistom.

W miarę jak działania Northa stawały się coraz bardziej ryzykowne i rozdzielone, Casey był jednym z niewielu wtajemniczonych. Dla Northa rady Caseya były bezcenne. Casey potrafił wykonać robotę i nie miał skłonności do wahania. Ostrzegł Northa, że jego rozmowy telefoniczne z Ameryką Środkową są prawdopodobnie przechwytywane przez KGB albo kubańską stację podsłuchową. North uzyskał więc od NSA urządzenia szyfrujące KL-43. Casey dostarczał najnowszych informacji o pośrednikach handlu bronią dla contras. Zalecił zaprzestanie współpracy z dwoma z racji ich wątpliwej działalności i powiązań: jednego podejrzewano o przekazywanie technologii do bloku radzieckiego.

North wyjaśnił DCI, że wraz z Izraelczykami opracował plan skierowania do contras zysków z handlu bronią z Iranem. Casey był wylewny, w lot pojmując ironię. Wcześniej Iran próbował przewieźć broń sandinistom i udostępnił im około 100 milionów dolarów w kredytach na ropę naftową. Skłonienie Ajatollaha do finansowania contras było sensacją, "żądłem" niesłychanych rozmiarów: wróg finansujący przyjaciela. DCI nazwał to "szczytem tajnych operacji".

Świat Northa stawał się coraz bardziej ograniczony. Najtajniejszy kanał systemu IV na dokumenty wywiadu NSC nie był uważany za bezpieczny, jego papiery były "poza dziennikiem", zajmował się "dokumentami poza systemem". Mógł jednak swobodnie rozmawiać z DCI, który był ojcem chrzestnym zarówno operacji irańskiej jak i dostaw dla contras.

Casey ostrzegł Northa, że Ghorbanifar jest prawie na pewno agentem wywiadu izraelskiego. To nie oznacza, że powinni przestać go używać, ale muszą być szczególnie ostrożni. Casey upominał Northa, żeby uświadomił sobie z kim ma do czynienia. Gdy North miał wyjechać na wstępną tajną wizytę do Teheranu, Casey powiedział mu, że sam może zostać zakładnikiem. Musiał się przygotować na możliwość tortur. Casey powiedział, że jest na to tylko jeden sposób. North musi mieć przy sobie środki, by popełnić samobójstwo.

Wydawało się, że całe życie Northa jest "nieoficjalne". Istniało tylko dla niewielu wtajemniczonych. Nawet zastępca Poindextera nie miał o niczym pojęcia. North był ogniwem, które można było zdementować. Casey powiedział, że ktoś musi być gotowym przyjąć na siebie uderzenie, gdyby tajne operacje NSC zostały kiedykolwiek ujawnione. On weźmie wszystko na siebie.

Dla Northa Casey był niesłychanie atrakcyjną postacią. DCI był pewnego rodzaju intelektualistą - potrafił przeczytać całą książkę w czasie podróży samolotem, wydawał się znać każdego, kto dokonał czegoś ważnego. North zdawał sobie sprawę, że Casey jest siłą napędową

działań skierowanych na wspieranie różnych antykomunistycznych ruchów oporu na świecie. Miał wizję, jak przekształcić świat by podporządkować go polityce zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Był człowiekiem koncepcji, pomysłów.

North widział też, że Casey jest jedynym człowiekiem w administracji, który myśli o dalekiej przyszłości. DCI mówił z niemałym przekonaniem o niezależnym, położonym na morzu, samofinansującym się podmiocie, który działałby niezależnie od Kongresu i jego przydziałów. Działałby w prawdziwej tajemnicy sam albo w połączeniu z innymi przyjaznymi służbami. Casey miał na myśli Saudyjczyków i Izrael-czyków. Możliwość wiarygodnego zdementowania byłaby ponownie ustanowiona. Według najlepszej tradycji kapitalizmu, podmiot ten wytwarzałby przychody, byłaby to "tajna działalność w pełnym zakresie", jak to nazwał Casey.

Miał to być nie tylko okup lub uwolnienie zakładników, nie tylko kontrterroryzm, ale też inne operacje - North nadał kryptonimy niektórym propozycjom: TH-1, TH-2, TH-3. Casey i North wiedzieli z doświadczenia, że muszą być w stanie natychmiast podjąć działania. Jak powiedział Casey: - Trzeba mieć coś, co można zdjąć z półki, by użyć natychmiast w razie potrzeby.

15 maja 1986 r. Poindexter, świadom całościowych starań Northa, wysłał mu prywatny przekaz komputerowy zatytułowany: Bądź ostrożny. Ostrzegał: Obawiam się, że twoja rola operacyjna staje się zbyt otwarta. W chwili obecnej, nie chcą, żebyś rozmawiał z kimkolwiek, nawet z Caseyem. W sprawie którejkolwiek z twoich ról operacyjnych możesz kontaktować się tylko ze mną. W istocie trzeba, żebyś po cichu rozpowie-dział, że ja nalegałem żebyś przestał.

North doniósł Poindexterowi, że ma wolne ponad 6 milionów dolarów dla contras:

Zmniejsza to potrzebę zwracania się o pomoc do innych krajów. Nie zmniejsza to jednak pilnej potrzeby, żeby ponownie zaangażować CIA w zarządzanie programem. Jeżeli tego nie zrobimy, zwiększymy ryzyko zarządzania programem stąd, związane są z tym obciążenia fizyczne i polityczne. Nie narzekam i wiesz, że bardzo lubię tę pracę, ale musimy przenieść trochę tego na CIA, tak żebym ja mógł spać dłużej niż 2-3 godziny na dobę.

Wspomniał, że niedługo będzie więcej pieniędzy i większa jawność, co na pewno pobudzi przeciwnych contras demokratów w Kongresie.

Wprawdzie nic mnie nie obchodzi co mówią o mnie, ale może się to stać politycznym wstydem dla prezydenta i dla ciebie.

Prezydent najwyraźniej wie, dlaczego spotykał się z kilkoma wybranymi osobami, żeby podziękować im za "poparcie dla demokracji" w Ameryce Środkowej.

Parę dni później North zaproponował Poindexterowi odbycie cichego zebrania bez papierów, na które przyjdzie prezydent, McFarlane, Casey, Shultz i Weinberger. On i McFarlane mieli właśnie wyjechać do Teheranu z bronią.

- Nie chcę spotkania z RR, Shultzem i Weinbergerem - odpowiedział Poindexter 19 maja 1986 r.

Na Caseya wywierał nacisk generał Secord, który przyszedł do niego.

- Panie dyrektorze, zarówno pan, jak i ja jesteśmy za starzy na to żeby tracić czas na owijanie w bawełnę - powiedział Secord. - Przyszedłem złożyć skargę na pana organizację... Nie dostaję wsparcia. Chciałem informacji wywiadowczych, wskazówek. Żądam wszelkiego wsparcia jakie może pan nam dać... Ale zamiast tego zadaje nam się mnóstwo pytań o naturę naszej organizacji. Jaka jest jej struktura? Kto jest jej właścicielem? Kto ma udziały? Co robi Secord? Zupełnie jak badanie naszej organizacji... Ja nie potrzebuję dochodzenia, potrzebuję poparcia.

Casey obiecał się tym zająć. Wkrótce potem dzwonił do Northa ze swojego gabinetu, prosząc go przyjście. North zjawił się z Secordem.

- Miło znów pana widzieć, panie generale - powiedział Casey.

North poinformował go, że dotacje na contras maleją. Znowu brakuje środków.

Casey powiedział, że niektórzy w administracji są optymistycznie nastawieni co do uzyskania tego lata od Kongresu nowych, bezpośrednich funduszy na contras. Przyznał jednak, że jest nastawiony raczej pesymistycznie.

North poprosił Secorda o ocenę.

Secordowi brakowało środków. Potrzebował kosztownych zaawansowanych systemów nawigacyjnych i radarów meteorologicznych.

- Ile potrzeba pieniędzy? - zapytał Casey.

- No, to zależy od tego jaki przedział czasu ma pan na myśli - odparł Secord. - O ile rząd USA nie włączy się znowu w poparcie dla contras, to nie damy rady.

To była jego główna myśl.

Secord oszacował, że wtedy będą potrzebowali następne 10 milionów dolarów.

- 10 milionów dolarów - powtórzył Casey. - 10 milionów dolarów. Saudyjczycy mogliby tyle wyłożyć. Ale nie mogę się do nich zwrócić.

Obecne prawo stanowiło, że Departament Stanu może zabiegać o pomoc dla contras, ale tylko na cele humanitarne.

Casey spojrzał na generała: - Lecz pan może.

- Ale, panie dyrektorze, ja nie jestem urzędnikiem rządu USA. Nie sądzę, żeby ci ludzie byli szczególnie zainteresowani zabiegami prywatnych obywateli. Myślę, że byłoby to bardzo niemądre.

- Niech lepiej ktoś zacznie się tym zajmować od razu, sytuacja jest raczej rozpaczliwa - wtrącił North.

Casey powiedział, że Shultz mógłby to załatwić i że porozmawia o tym z sekretarzem.

Departament Stanu nie zwrócił się do Saudyjczyków. Zdołał uzyskać tajny datek w wysokości 10 milionów dolarów od sułtana Brunei, małego państwa bogatego w ropę naftową położonego na wyspie Borneo. Nastąpiło to po trzygodzinnym spotkaniu Shultza z sułtanem. Zeszłego roku CIA dostarczyła sułtanowi służby bezpieczeństwa dla głowy państwa w ramach ogólnego zatwierdzenia pozwalającego agencji na wzmożoną ochronę proamerykańskich przywódców i utworzenie bliższych więzów.

North podał numer konta w banku szwajcarskim, na które sułtan miał wpłacić pieniądze. Jego sekretarka, Fawn Hall, zamieniła miejscami dwie cyfry, w wyniku czego 10 milionów dolarów wpłacono na niewłaściwe konto i contras ich nie otrzymali.

Pod koniec maja 1986 roku , McFarlane, North i kilku ludzi, w tym George Cave, były szef placówki CIA w Teheranie, który mówił językiem farsi, pojechało w tajemnicy do Teheranu. Wieźli broń i mieli nadzieję na zwrot wszystkich zakładników. Ale McFarlane i North wrócili z pustymi rękami. Jedno ze sprawozdań Cave'a dla Caseya twierdziło, że Ghorbanifar zasugerował wykorzystanie dodatkowych funduszy ze sprzedaży broni dla contras i afgańskiego ruchu oporu.

10 maja 1986 r. McFarlane powiadomił Poindextera o swoich obiekcjach co do Northa: - Coraz wyraźniej widać, że demokratyczna lewica ostro się do niego dobiera i w końcu go dopadnie.

McFarlane zalecał, by wysłać Northa na badania do Bethesda Naval Medical Center, żeby mógł odejść z Korpusu na emeryturę. - Stanowiłoby to poważną stratę dla personelu i dla programu contra, ale sądzę, że możemy znaleźć sposób na kontynuację tych spraw.

Nastąpiło niewielkie przesunięcie równowagi na niekorzyść Sandi-nistów i 25 czerwca 1986 r. Izba zatwierdziła zaaprobowany przez senat projekt ustawy dający contras 100 milionów dolarów (221 głosów przeciw 209). CIA znów będzie wykonywać swoją robotę, gdy pomoc rozpocznie się w październiku.

Tego lata Komisja ds. Wywiadu Izby przesłuchała Northa, który zaprzeczył jakoby udzielił bojownikom contra porad wojskowych czy wiedział o ich konkretnych działaniach wojskowych. Gdy Poindexter otrzymał relacje z zaprzeczeń Northa, przekazał mu wiadomość: Dobra robota.

Wraz z ostatecznym wysłaniem ze Stanów Zjednoczonych 100 milionów dolarów pomocy dla contras North uświadomił sobie, że wkrótce będzie wyłączony z działalności. Nazwał swoją prywatną sieć Projekt demokracja i 24 lipca napisał do Poindextera, że nadszedł czas, żeby CIA wykupiła te aktywa. North oszacował łączną wartość dóbr na ponad 4,5 miliona dolarów, w tym: Sześć samolotów, magazyny, zapasy, warsztaty konserwacyjne, statki, łodzie, wynajęte domy, pojazdy, zaopatrzenie, amunicja, sprzęt łącznościowy oraz pas startowy w Kostaryce. Wszystkie dobra oraz personel są własnością lub są opłacone przez firmy zagraniczne, bez powiązań z USA.. Byłoby po prostu niedorzeczne, gdyby to wszystko miało zniknąć tylko dlatego, że CIA nie chce być ,^kalana" przejmowaniem tych dóbr, a potem każe wydać 8-10 milionów dolarów na przy wrócenie tego - kilka tygodni czy miesięcy później.

Poindexter zgodził się, że powinno to być stopniowo eliminowane. Polecił Northowi, żeby porozmawiał o tym z Caseyem, ale North wolał, żeby agencja trzymała się z daleka.

Ghorbanifar dowiedział się przez nowy tajny kanał, że zostanie wyeliminowany z operacji broni irańskiej. Stany Zjednoczone utworzyły dobry kontakt z bratankiem mocnego mówcy parlamentu irańskiego, Rafsanjaniego. Ghorbanifar uruchomił swoje kontakty w Iranie i 26 lipca uwolniono księdza Lawrence'a Jenco, amerykańskiego zakładnika przetrzymywanego przez 18 miesięcy. Casey napisał ściśle tajną notę do Poindextera: Nie podlega dyskusji, że po szeregu niepowodzeń, tym razem irański łącznik rzeczywiście zadziałał. Podsumowując, w oparciu o informacje w mojej dyspozycji, uważam, że powinniśmy kontynuować... Jestem przekonany, że to jedyny sposób postępowania, biorąc pod uwagę delikatną równowagę frakcji w Iranie.

Casey i Shultz z determinacją chcieli, żeby skończyć to co zaczęto w Libii. CIA rozprowadziła informacje o siedmiu głównych rezydencjach, z których korzystał Kadafi, w nadziei, że przeciekną one do pułkowni-

ka i przypomną mu, że jest obserwowany. Informacje nie wyszły na zewnątrz. Przyszło doniesienie z ważnego źródła twierdzące, że na zebraniu z urzędnikami jemeńskimi, Kadafi zachowywał się tak dziwacznie, że być może jest na skraju załamania nerwowego. Casey uważał, że mają Kadafiego w sieci, że Stany Zjednoczone muszą podtrzymywać nacisk i wstrząsnąć nim, spowodować, żeby stracił wiarę w siebie. Należy stworzyć siłę odśrodkową, tak by jego reżim się rozleciał i on razem z nim. Pentagon mógłby wysyłać samoloty tuż koło wybrzeża Libii, żeby przełamywały barierę dźwięku, wywołując huki. Casey powiedział:

. Upokorzyć go. l września 1986 r. wypada siedemnasta rocznica rewolucji Kadafiego. Kadafi będzie przemawiać. Powiedzmy, że moglibyśmy go nastraszyć tak, żeby nie wystąpił. Przeniósł już kwaterę główną swoich wojsk z wybrzeża setki mil w głąb lądu, poza łatwy zasięg amerykańskich bombowców.

Casey wysłał swoich zastępców (DDI) Richarda Kerra i Toma Twet-tena (Toma i Dicka, jak byli ogólnie zwani) do Białego Domu, by wyjaśnili co CIA może zrobić w celu wywarcia nacisku psychicznego na Kadafiego. Twetten, weteran z dwudziestoletnim stażem w Dziale Operacyjnym, który służył w libijskim mieście Benghazi w latach sześćdziesiątych, powiedział, że nie będzie problemem podrzucenie nieprawdziwych doniesień do publikacji zagranicznych, które zdenerwują Kadafiego. To może być decydujący cios kończący walkę.

W lecie było stosunkowo niewiele do roboty. Kadafi mógłby być zwycięstwem Ronalda Reagana. Choć nie było kryzysu, zwołano Grupę ds. Wstępnego Planowania w Kryzysie podległą gabinetowi na popołudnie 7 sierpnia w Sali Sytuacyjnej. Departament Stanu wysłał 7-stronicową notę oznaczoną Ściśle Tajne /Vector/ do jedenastu ludzi z Białego Domu, Departamentu Stanu, Obrony i CIA.

Departament Stanu nawoływał o tak skoordynowane działanie tajne, dyplomatyczne, wojskowe, by publicznie wyglądało na obalenie Kadafiego przez Libijczyków... Łańcuch kolejno następujących, prawdziwych i zmyślonych zdarzeń.

Ewentualne następne kroki. Celem naszej strategii krótkoterminowej powinno być dalsze podtrzymywanie paranoi Kadafiego tak żeby:

pozostawał zaabsorbowany, wytrącony z równowagi;

uważał, że armia i inne instytucje w ". ibii spiskują przeciw niemu;

. powinien podejrzewać Sowietów, uważając tak, może zwiększyć nacisk na armię, co z kolei powinno przyspieszyć zamach stanu lub próbę zamachu na niego.

Praca z ugrupowaniami na emigracji prawdopodobnie nie spowoduje upadku reżimu, ale należy utrwalać ten obraz w myślach Kadafiego. Musimy więc coraz bardziej podejmować bezpośrednie tajne działania, które będą wymagały wzmożonego wsparcia ze strony Obrony. Jawne działania będą musiały dodawać wiarygodności pogłoskom, jakoby USA planowała dalsze działania.

Departament Stanu polecił wysłanie specjalnego wysłannika do Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch w celu poinformowania pokrótce "o potrzebie zwiększenia nacisku na Kadafiego, lecz bez ujawnienia wszystkich szczegółów strategii..."

Dialog ten spowoduje też nasilenie się w Libii pogłosek o następnym ataku ze strony USA.

Nota proponowała, żeby rząd USA dostarczył mediom podstawowej informacji:

1) o sytuacji politycznej w Libii, wewnętrznych starciach wśród ugrupowań walczących o miejsce w epoce po Kadafim;

2) o groźbie ponownego terroryzmu i zagrożeniu dla sąsiadów Libii oraz potrzebie dalszego odstraszania Kadafiego;

3) o możliwych następcach Kadafiego;

4) o ciężkiej sytuacji Libijczyków pod rządami Kadafiego.

Wyjazd do Czadu w tym miesiącu starszego rangą funkcjonariusza Obrony dostarczy okazji na dotarcie do Kadafiego pogłoski, że USA i Francja opracowują drugorzędne plany "opcji Czadu". Wizyta innego urzędnika Departamentu Obrony w Tunezji i innych krajach sąsiadujących z Libią będzie okazją do podobnej dezinformacji.

Nota zaproponowała "zmylenie" wywiadu sygnałowego. Niech myślą, że samoloty amerykańskie przelatują nad "linią śmierci" Kadafiego. Proponowała również, żeby wydać zawiadomienie morskie o zamiarze wypuszczenia zgrupowań bojowych lotniskowców, bez rzeczywistych następstw.

Należy umieszczać w zagranicznych środkach przekazu artykuły ukazujące: niezgodę w wojsku libijskim, istnienie podziemia w armii libijskiej, planowane operacje przeciw Libii, planowanie zamachu stanu przez Sowietów. Wywiad libijski powinien otrzymać zdjęcia dysydentów libijskich spotykających się z urzędnikami radzieckimi w Paryżu, Bagdadzie, itd. Również informacje o zamachu stanu planowanym przez Amerykanów z pomocą starszych rangą Libijczyków.

Zmyłki. Korzystać z ukrytego radia. "Odkryć magazyny broni". Wykorzystując amerykańskie lodzie podwodne i samoloty, zrzucić sprzęt taki jak gumowe lodzie do Libii lub na plaże. Niech wygląda to tak, jakby zamach stanu byt już w toku.

Howard R. Teicher, dyrektor biura wojskowo-politycznego w NSC zaproponował w ściśle tajnej nocie, żeby administracja "zawstydziła" Francję, żeby dołączyła się ona do jakiegoś działania w celu wyrzucenia sił libijskich z Czadu. Zasugerował, że Biały Dom może być zmuszony do ominięcia cywilnego rządu prezydenta Frangois Mitterran-da. Należy polegać na kanałach wojskowych, a nie politycznych, które zawiodły wcześniej w tym roku... Biorąc pod uwagę jasno wyrażone pragnienie niektórych oficerów współpracowania z nami przeciw Ka-dafiemu, możemy ich zachęcać do przedstawienia tej propozycji swoim cywilnym przywódcom.

7 sierpnia 1986 r. dziesięciu urzędników podległych gabinetowi spotkało się w Sali Sytuacyjnej w celu rozważenia opracowań i planu. Generał porucznik John H. Moellering, osobisty przedstawiciel przewodniczącego Połączonych Szefów Sztabów nie mógł uwierzyć, że rozważają politykę symulowania. Zapytał, co byłoby, gdyby te papiery wydostały się na zewnątrz.

- Czy nie ufamy sobie nawzajem? - zapytał ktoś inny.

Kilka dni później Casey otrzymał notę oznaczoną "Ściśle Tajne/Vec-tor" od Poindextera, przygotowującą go na nadchodzące spotkanie NSPG z prezydentem na temat Libii. Przeczytał: Aura niepokonania Kadafiego została zdruzgotana, jego prestiż jest mocno zszargany, możliwości utrzymania władzy wydaje się być wątpliwa.

...Nasze działania powinny zachęcić do czynu wewnętrznych dysydentów, zwiększyć obawy Kadafiego poprzez przekonanie go, że dalsze działania ze strony USA są w toku... Bardziej bezpośrednie tajne działanie... Jawne operacje Departamentu Obrony będą również wymagane, żeby dodać wiarygodności pogłoskom jakoby USA miały zamiar podjąć dalsze działania wojskowe... Podsycanie pogłosek o akcji wojskowej... Jednostronne i połączone ćwiczenia wojskowe przeznaczone do zmylenia i zastraszenia libijskiej obrony... Operacje zmyłki... Zamieszczanie artykułów w mediach zagranicznych powinno skupić uwagę na wewnętrznych starciach, spekulacji co do następców Kadafiego, ogólnej ciężkiej sytuacji społeczeństwa libijskiego oraz pogłoskach o planowaniu za granicą nowych działań przeciw Kadafiemu.

...dogodna okazja do promowania trwałej zmiany w poparciu Libii dla terroryzmu i przyczynienia się do upadku Kadafiego.

Spodobało się to Caseyowi. :

Poindexter przesłał też notę prezydentowi: .

"Ściśle tajne/drażliwe" <

Większość ocen wywiadowczych wnioskuje, iż pomimo nowych napięć i szoku, depresji i obniżonego poziomu funkcjonowania Kadafiego od czasu nalotu z 14 kwietnia, nadal mocno trzyma on władzę w Libii.

Sposobności. Istnieje jednomyślność między agencjami co do tego, że polityka USA będzie w stanie wywrzeć dalszy nacisk i odizolować reżim libijski. Możemy mieć znaczący wpływ na siły wewnętrzne, które w końcu wymuszą zmianę reżimu.

Istnieje także zgoda co do tego, że jakiekolwiek przywództwo alternatywne w stosunku do Kadafiego będzie lepsze dla interesów USA i ładu międzynarodowego.

Podczas zebrania NSPG zostanie panu przedstawiony plan opracowany przez Departament Stanu i CIA, w ramach którego proponowany jest szereg powiązanych wydarzeń polegających na działaniach tajnych, dyplomatycznych, wojskowych i publicznych. Jednym z głównych elementów tej strategii jest program dezinformacji, łączenie wydarzeńpraw-dziwych i złudnych. Podstawowym celem jest sprawienie, żeby Kadafi myślał, że istnieje w Libii silna wewnętrzna opozycja, że jego zaufani doradcy są nielojalni, a USA ma właśnie wystąpić zbrojnie przeciw niemu.

Siły wewnątrz Libii pragnące jego obalenia zostaną ośmielone i podejmą działania... zdemoralizują go i dodadzą energii tym, którzy dążą do zastąpienia go.

Chociaż obecne oceny społeczności wywiadowczej twierdzą, że Kadafi chwilowo nie popiera aktywnie terroryzmu, to jednak może niedługo posunąć się do bardziej czynnej roli.

14 sierpnia 1986 r. o godzinie 11:00 Reagan spotkał się z Shultzem, Weinbergerem, Caseyem, Poindexterem oraz admirałem Williamem J. Crowe'em Jr., przewodniczącym Połączonych Szefów Sztabu.

Poindexter nie szczędził pochwał dla Departamentu Obrony. Uznał nalot z 14 kwietnia za technicznie imponujący, twierdził, że zapobiegł terroryzmowi, osłabił Kadafiego oraz przyczynił się do polepszenia obrazu Ameryki w świecie. Ale nadeszła pora na poparcie tego masywnym programem dezinformacji w celu stworzenia łańcucha wydarzeń doprowąjącego do upadku Kadafiego.

Admirał był wyraźnie zaniepokojony i poprosił o głos: - Czy jest to właściwe wykorzystanie zasobów militarnych w celu stworzenia psychicznego efektu? Czy skuteczne jest sprawić, żeby wydawało się, iż zanosi się na coś wielkiego, a potem nie wywiązać się? Czy ten plan nie pomniejszy wartości odstraszającej nalotu z 14 kwietnia, nie zrobi ze Stanów Zjednoczonych papierowego tygrysa?

Ale machina była w ruchu. CIA i Departament Stanu były gotowe. Wydawało się to stosunkowo niekosztowną imprezą. Prezydent nie miał obiekcji. Przypominając skłonności Kadafiego do przebierania się w dziwne ubrania, Reagan dowcipkował: - Może zaprosić Kadafiego do San Francisco, tak lubi się przebierać...

Shultz odparował: - Może zarazić go AIDS?

Inni się zaśmiali. Reagan skinął głową. Ustalono linię postępowania.

Jeden uczestnik powiedział później: - Oni aprobowali nawet dziwaczne pomysły. Przyjęto niemal każdy możliwy sposób nękania. Na zebraniu nie wzięto pod uwagę terroryzmu ani akcji zbrojnej.

16 sierpnia 1986 r. prezydentowi przedłożono do podpisu dokument NSDD. Określał on, że program zmylenia i dezinformacji można wykonać w ramach poprzedniego zatwierdzenia na temat Libii. Cele: Odwieść Kadafiego od angażowania się w terroryzm, spowodować zmianę reżimu, zminimalizować możliwość radzieckich zysków w Libii.

Reagan podpisał. Klasyfikacja: Ściśle tajne. Kryptonim: VEIL.

Dziewięć dni później główny artykuł w Wall Street Journal donosił, że: USA i Libia znowu zmierzają ku konfrontacji. Artykuł twierdził, że Kadafi znowu knuje działania terrorystyczne i USA przygotowuje nowy plan nalotów. Okazję do dezinformacji, jaką dostarczał Czad, przedstawiono jako fakt. Następnego dnia Poindexter publicznie opowiedział się za artykułem, a rzecznik Białego Domu Larry Speakes nazwał go "autoryzowanym".

Inne środki przekazu, w tym The Washington Post także złapały się na dezinformację administracji, publikując doniesienia, że zanosi się na nową konfrontację. W ciągu następnych kilku dni urzędnicy administracji potwierdzali te doniesienia lub starali się je obalić.

\V CIA i w Pentagonie niektórzy eksperci od Libii byli przerażeni. Administracja drażniła Kadafiego kijem, robiła dokładnie to, co go pobudzało, stawiając go w centrum wydarzeń na świecie. Chociaż nie było konkretnego planu rozszerzenia dezinformacji libijskiej na media w USA, to Biały Dom dał przeciek. Nawet gdyby tego nie zrobił, to dezinformacja na pewno wydostałaby się w jakiś sposób. Eksperci byli zdumieni, że Biały Dom nie wziął pod uwagę konsekwencji.

Wkrótce pojawiły się doniesienia, że Kadafi planuje nowe ataki terrorystyczne - być może w ramach reakcji na głośno rozpowiadane planowany konfrontacji ze strony USA. Udaremniono atak na bazę amerykańską, ale 5 września czterech mężczyzn ostrzelało samolot linii Pan American na lotnisku w Karaczi, zabijając dwadzieścia jeden osób. Arab z paszportem pakistańskim - Salman Taraki - został ujęty w

momencie, kiedy dzwonił do Libijskiego Biura Ludowego w stolicy Pakistanu mówiąc, że był na "misji specjalnej" libijskiej służby wywiadowczej. Został aresztowany i wraz z czterema porywaczami poddany intensywnemu przesłuchaniu.

Casey, zawsze z przyjemnością uczestniczący w spotkaniach weteranów OSS, przemawiał na ich konwencji w hotelu "Mayflower" w Waszyngtonie 19 września 1986 r.

- Kombatanci - zawołał. - Bogu dzięki, że wszyscy tu jesteśmy.

Widownia była niewielka i stara. Byli tam Helms i Cołby. Sophia słuchała uważnie godzinnego przemówienia w pierwszym rzędzie, sygnalizowała komuś przy głównym stole, by mąż mówił bliżej mikrofonu. Casey podkreślił dwie sprawy: wizję ich założyciela, generała Do-novana, która opierała się na przekonaniu, że: - psychologiczne i nieregularne działania wojenne mogą być czołówką tajnej wojny. W czasie drugiej wojny najgorszym problemem dla OSS był sztab Białego Domu. Ktoś kto miał dostęp do prezydenta mógł zdobyć dla siebie przywileje.

Pięć dni później powiedziałem Caseyowi, że widzieliśmy ściśle tajne noty z kryptonimami Vector i Veil na temat kampanii dezinformacji przeciw Kadafiemu. Utkwił we mnie ostry wzrok.

- Nie wiem o czym pan mówi - powiedział i odwrócił się.

2 października ukazał się długi artykuł o tych notach pod nagłówkiem: Kadafi celem tajnego amerykańskiego planu zmylenia, skomplikowana kampania zawierała dezinformację, która ukazała się jako fakt w amerykańskich środkach masowego przekazu.

Prezydent Reagan i Poindexter spotkali się z felietonistami tego dnia o 11:00 w rodzinnym teatrze w Białym Domu. Prezydent powiedział:

- Kwestionuję prawdziwość tego całego doniesienia, które przeczytałem dzisiaj rano z wielkim zdziwieniem.

Krążą memoranda na temat tej informacji. Tak więc, kwestionując prawdziwość całego doniesienia, nie mogę zaprzeczyć, że może być coś, na czym mogę to oprzeć.

Chętnie sprawimy, żeby pan Kadafi co wieczór przed pójściem spać zastanawiał się, co zrobimy.

Tego wieczoru Shultz przyjął inne stanowisko.

- Szczerze mówiąc nie mam nic przeciwko pewnym psychologicznym działaniom wojennym przeciw Kadafiemu - powiedział reporterem na konferencji prasowej.

- Gdybym był prywatnym obywatelem, czytał o tym i przeczytałbym, że mój rząd stara się skonfundować kogoś, kto p'rowadzi działa-

nia terrorystyczne i morduje Amerykanów to powiedziałbym: mam nadzieję, że to prawda.

Jeżeli są sposoby na to, żeby zdenerwować Kadafiego, to czemu nie mamy tego robić?

Jest wspaniała książka o drugiej wojnie światowej, którą może czytaliście. A jej tytułem jest cytat z Winstona Churchilla, który powiedział: W czasie wojny prawda jest tak cenna, że musi ją osłaniać otoczka kłamstw'.

Następnego dnia The New York Times zamieścił pięć artykułów o operacjach dezinformacyjnych, trzy z nich na pierwszej strome, zawierały też pytania o wiarygodność administracji.

North chciał się poddać testowi na wykrywaczu kłamstw, żeby udowodnić, iż nie dał żadnego przecieku o libijskiej kampanii. W komputerowym przekazie do Poindextera poprosił: PROSZĘ upoważnić nas do poddania się testowi wykrywacza kłamstw w sprawie tego bałaganu z Woodwardem. Pan, prezydent, my musimy znaleźć tego kto to robi.

W sobotę 4 października 1986 r. zastępca Poindextera, Alton Keel kazał mi przyjść do Białego Domu. Chciał wytłumaczyć mi, że nie ma miejsca na politykę okłamywania amerykańskich mediów, nie ma żadnych autoryzowanych przecieków, podrzucania tematów oraz że użycie słowa "zamach" w nocie Departamentu Stanu było "niefortunną frazeologią", ale zostało ono użyte, bo nie można wykluczyć dokonania zamachu przez innych w Libii.

Casey miał tej jesieni poważne kłopoty z Senacką Komisją ds. Wywiadu, która od ponad roku badała różne sprawy szpiegowskie. Komisja wykonała druzgoczącą "sekcję zwłok" Roku Szpiega. Casey miał egzemplarz ściśle tajnego sprawozdania, które komisja chciała odtajnić i podać do publicznej wiadomości. Koncentrując się na czterech większych sprawach sprawozdanie twierdziło, że w każdym przypadku amerykańskie agencje wywiadowcze otrzymały poufne informacje o potencjalnym szpiegostwie często na lata przedtem oraz że dziwaczne zachowanie złapanych szpiegów powinno było wywołać śledztwa.

* Książka ta Otoczka kłamstw Anthony*ego Cave'a Browna traktuje o operaqjach wywiadowczych w celu zmylenia Hitlera przed D-day w 1944 roku. Casey zasugerował żeby Brown napisał biografię generała Donovana i pomógł mu uzyskać dostęp do papierów o Donovanie i OSS. Książka pt. Ostatni bohater ukazała się w 1982 roku.

16 - VEIL - Tajne wojny CIA

. Upadłość Peltona w czasie jego pracy w NSA oraz poprzedni problem dyscyplinarny, kiedy był w siłach powietrznych, powinny były zaalarmować jego zwierzchników. Istniało prawdopodobieństwo, że jego odejście z NSA w 1979 roku zostało na nim wymuszone. Pojechał do Wiednia kilkanaście razy, jego rozmowy telefoniczne z ambasadą sowiecką były podsłuchiwane przez FBI. Ale najbardziej niepokojące było ściśle tajne kryptonimowe sprawozdanie Marynarki Wojennej, sporządzone w 1982 roku, na temat kompromitacji Ivy Bells; wnioskowało ono, iż Sowieci odkryli podsłuch na kablu w 1981 roku, dlatego że musieli mieć szpiega osobowego. Wykluczyło zbieg okoliczności lub szczęście, wykazało, że Sowieci wiedzieli gdzie pójść i czego szukać. Sprawozdanie to oraz wszelkie podejrzenia o szpiega osobowego były skrywane przed komisjami Senatu i Izby, bo Marynarka Wojenna i NSA wyraźnie nie chciały odpowiadać na pytania, obawiały się, że Kongres odetnie finansowanie szpiegostwa podmorskiego o wysokim stopniu ryzyka.

. Naganne zachowanie człowieka CIA Howarda było powszechnie znane. Zignorowano telegram szefa placówki moskiewskiej z 1984 roku twierdzący, że kompromitacje innych źródeł operacji mogły być dziełem jedynie źródła osobowego. Komisja przesłuchała szefa placówki który wyjaśnił, iż Moskwa jest trudnym środowiskiem, że wszystkie operacje - osobowe i techniczne - są ryzykownymi propozycjami z połowiczną szansą powodzenia. Powiedział, że można nie mieć szczęścia, na przykład dostać dziesięć "orłów" pod rząd przy rzucaniu monetą. Trafienia były nagradzane. Ludzie z agencji bali się, żeby nie uznano ich za PNG - persona non grata - i nie wydalono za szpiegostwo. Dla tajnych operatorów być PNG to profesjonalny wstyd i hańba. Pamiętano przypadki wydaleń dziesięć lat wstecz. Operatorzy woleli godzić się z prawdopodobieństwem kompromitacji.

. Jonathan Jay Pollard, cywilny analityk wywiadu w Morskiej Służbie Wywiadowczej, który był ekspertem od terroryzmu, został aresztowany w 1985 i oskarżony o szpiegowanie na rzecz Izraela. Wynosił walizki tajnych dokumentów. Przez lata Pollard twierdził przy znajomych (w tym starszym rangą zastępcy w służbie), że pracuje dla Mossadu, ale nikt mu nie uwierzył ani nie zadał pytań. Izraelczycy mieli tak dobry wgląd do amerykańskich publikacji wywiadowczych, że dawali h'sty Krajowych Ocen Wywiadu do uaktualnienia. Pollard chwalił się Izraelczykom, że może uzyskać niemal nieograniczony dostęp do komputerów Marynarki Wojennej.

Chociaż nie było na to niezbitych dowodów, to zawartość komputerów Marynarki Wojennej do których miał dostęp trzeba było uznać za skompromitowaną w całości.

Szpiegostwo ludzi z Marynarki Wojennej Johna Walkera i Jer-ry*ego A. Whitwortha było porównywalne ze zdradą Peltona w sensie szkody dla Stanów Zjednoczonych. Starszy główny radiowiec Whitworth dostał od Sowietów prawie 300 tysięcy dolarów za dostarczenie dwudziestu do dwudziestu pięciu rolek filmu Minox w latach 1976-1985. Whitworth wypożyczył raz białego Rolls Royce'a. Jurczenko powiedział, że KGB uznało operację Walker/Whitworth za najważniejszą w historii XGB. Oficerowie KGB prowadzący tę operację zyskali uznanie - jeden z nich dostał nagrodę Bohatera f Związku Radzieckiego, a dwaj inni otrzymali cenione Ordery Czer-! wonego Sztandaru. Junrenko powiedział, że operacja ta dała infor-1 macje, które byłyby druzgoczące dla Stanów Zjednoczonych w sytu-} acji wojennej i które mogłyby przyczynić się do wygrania wojny przez Związek Radziecki w razie konfliktu. Whitworth był oficerem ds. t zarejestrowanych sys;emów publikacji na lotniskowcu o napędzie f atomowym Enterprise. Zajmował się wszystkimi najważniejszymi zaszyfrowanymi dokumentami, w tym instrukcjami naprawy, diagramami telegraficznymi i codziennym ustawieniem "kluczy" na maszynach szyfrov.ych. Sowieci byli w stanie rozszyfrować ponad milion przekazów i dowiedzieć się o zaawansowanym sprzęcie kodującym używanym przez inne amerykańskie służby wojskowe i agencje wywiadowcze.

Jeszcze pod koniec lat siedemdziesiątych admirał Isaac C. Kidd, dowódca floty atlantyckiej, był zaniepokojony tym, co robią Sowieci ze swymi łodziami podwodnymi - reagowali na ćwiczenia Amerykanów tak, jakby odczytywali przekazy. Kidd kazał swoim oficerom wywiadu sporządzić sprawozdanie. Wykazało ono, że musi być przeciek, prawdopodobnie od radiowca z dobrym dostępem do zaszyfro-wanego materiału. NSA zbadała sprawozdanie, ale nie było dal-. szych działań. Dopiero siedem lat później w 1985 roku, Walker i } Whitworth zostali zdemaskowani, kiedy żona Walkera poinformo-. wała FBI.

Raport komisji szczegółowo ujawnił problemy bezpieczeństwa w ambasadzie w Moskwie - znaleziono "pluskwy" w maszynach do pisania, a nowy budynek ambasady USA był naszpikowany urządzeniami podsłuchowymi wszelkiego rodzaju. Większość wzmianek o Moskwie

wykreślono, bo Casey nie chciał, żeby Sowieci mieli jakiekolwiek pojęcie o tym co wie USA. Resztę sprawozdania odtajniono, ale bez szczegółów.

Casey dalej nie był zadowolony. Wysłał pismo do senatora Durenberge-ra, w którym twierdził, że wprawdzie w sprawozdaniu nie ma nic tajnego, ale jest ono tajne w całości. Miała miejsce między nimi ostra wymiana zdań. Wzmianki o Howardzie i Peltonie zredukowano do dwóch krótkich zdań, które rjodsumowały to, co już było oficjalnie znane. Casey nadal się opierał: - To wszystko ma być wyciągnięte na światło dzienne?

Durenberger powiedział, że trzeba stawić czoła temu problemowi i jeżeli Casey chce przepchnąć swój budżet przez Senat, to lepiej pozwolić na publikację tej odtajnionej wersji. W końcu ją opublikowano w październiku 1986 roku, lecz/156-stronicowy dokument zatytułowany: Stawiając czoła wyzwaniu szpiegostwa: przegląd amerykańskich programów kontrwywiadu i bezpieczeństwa był ogólnikowy i nie wniósł niczego nowego.

Casey nadal dążył do przełomu w Iranie. Chciał czegoś więcej niż sprzedawanie broni w celu otwarcia drzwi Chomeiniemu czy pozbawienie Sowietów niepodzielnego wpływu, czy nawet w zwolnienie amerykańskich zakładników. Istniały dawno ustanowione ambitne tajne operacje CIA wspierające starania obalenia Chomeiniego i dążące do pokonania Iranu przez Irak.

Od 1982 roku CIA wspierała główny irański ruch emigracyjny przeciw Chomeiniemu, Front na rzecz Wyzwolenia Iranu (FLI) z siedzibą w Paryżu, dotacjami w wysokości 100 tysięcy dolarów miesięcznie. Casey nie wierzył, że to ugrupowanie może kiedykolwiek dokonać zamachu stanu, ale ich kontakty dostarczały ogólnych informacji.

Następne 20-30 tysięcy dolarów miesięcznie przeznaczane było na wspieranie Radia Wyzwolenie, transmitującego z Egiptu programy przeciw Chomeiniemu cztery godziny dziennie.

Dwa miesiące wcześniej, w sierpniu, CIA założyła bezpośrednie, ściśle tajne połączenie między Waszyngtonem a Bagdadem w celu udostępnienia Irakijczykom lepszych i szybszych informacji wywiadowczych z satelitów USA, Casey spotkał się ze starszymi rangą Irakijczykami, żeby sprawdzić czy nowy kanał funkcjonuje i zachęcić do ponownych ataków na Iran, zwłaszcza na obiekty gospodarcze.

W połowie sierpnia Irak przeprowadził niespodziewany atak bombowy na irański terminal naftowy na wyspie Sini, uważany za odporny na irackie naloty z racji odległości.

W poprzednim miesiącu, CIA dostarczyła zminiaturyzowany przekaźnik telewizyjny umożliwiający jedenastominutową transmisję do Iranu Rezy Pahlaviego, syna byłego szacha. "Mały szach", jak nazywali go krytycy, oświadczył, iż powróci.

Co do informacji wywiadowczych przekazywanych Iranowi na tajnych spotkaniach, Casey uznał, że można by podać nieco dezinformacji. North napisał w memorandum do Poindextera, iż Casey, Twetten i Cave uznają, że informacje nie muszą być dokładne i że na zebraniu można przekazać informacje faktyczne i zmyślone, a to uspokoi Iran co do "dobrej wiary".

Casey był pod wrażeniem tego, iż stworzono nowe tajne drogi do Iranu. Jedną z nich był bratanek mówcy Rafsanjaniego, drugą - dyrektor wywiadu w Gwardii Rewolucyjnej w gabinecie premiera. Gdy bratanek potajemnie przyjechał do Waszyngtonu, żeby spotkać się z Northern, autoryzowano elektroniczny "pakiet inwigilacji", jak to nazwał North, spotkania mogły być niepostrzeżenie nagrane.

Rozmowy idą bardzo dobrze - doniósł North Poindexterowi przez komputer. Szczerze ufam, że RR może się znacząco przyczynić do zakończenia wojny irańsko-irackiej, jak Roosevelt z wojną rosyjsko-japońską w 1904 roku. Czy ktoś jest za tym żeby RR dostał taką samą nagrodę... ?

ROZDZIAŁ 25

Charlie Alien - starszy rangą analityk CIA pracujący przy projekcie irańskim, krajowy oficer wywiadu ds. kontrterroryzmu - był coraz bardziej niespokojny, widząc jak operacja wymyka się spod kontroli. Zasięg NSA był tak wszechobejmujący, że Ghorbanifar, Izraelczycy i inni pośrednicy nie mogli zrobić ani jednego ruchu, który nie zostałby zauważony. Alien stwierdził niesłychaną podwyżkę cen broni irańskiej. Milionów dolarów brakowało lub były nie zaksięgowane - 3,5 miliona, które zostały z pierwszego transportu w 1985 roku; 24 miliony pozostawione na koncie w szwajcarskim banku od grudnia 1985 roku; 3 miliony dolarów odsetek za jeden trzydziestodniowy okres. Normalnie tajna operacja była kontrolowana co do centa. W tej istniała ogromna pula zysku, dodatkowa gotówka. Alien przestudiował przechwyty. Było mnóstwo skarg od Irańczyków i od tych, którzy wyłożyli część pieniędzy - osób takich jak Khashoggi. Ci sami ludzie - generał Secord i jego

17 - VEIL - Tajne wojny CIA

zespół - bezpośrednio zaopatrywali zarówno contras jak i Irańczyków. Alien poszedł do Gatesa.

- Jestem bardzo zaniepokojony - powiedział zastępcy dyrektora centralnego wywiadu. - Wierzyciele żądają wypłaty. Jeżeli się czegoś nie zrobi, to ta sprawa wyjdzie na jaw. Być może pieniądze skierowano do contras. Ja nie mogę tego udowodnić.

Gates powiedział, że nie chce tego słyszeć. Nie chce wiedzieć o funduszach dla contras. Zaangażowanie się agencji jest nielegalne i im mniej on wie, tym lepiej.

Alien powiedział, że nie jest to pogłoska, lecz ocena analityczna oparta na przechwytach.

Wystraszony Gates postanowił przekazać tę informację Caseyowi. Zanim tak się stało, minęło sześć dni.

7 października 1986 r. Alien poinformował Caseya o prawdopodobieństwie skierowania funduszy do contras. Casey powiedział, że właśnie rozmawiał ze starym przyjacielem i klientem, Royem Furmar-kiem - nowojorskim biznesmenem i prawnikiem Khashoggiego. Fur-mark ostrzegł Caseya, że inwestorzy, którzy pomogli Khashoggiemu wyłożyć pożyczkę "łączącą", 10 milionów dolarów, są bardzo, ale to bardzo niezadowoleni; czują się oszukani, grożą procesami i rozgłosem. A wtedy Stany Zjednoczone zostałyby wciągnięte w tę transakcję.

Alien zgodził się ująć wszystkie swoje wątpliwości w nocie.

9 października North pojechał do Langley na lunch z Caseyem i Gatesem. Podsumował niedawne spotkania z Irańczykami - z nowymi kontaktami. Jak zwykle był optymistyczny. Mogą dostać przynajmniej jednego zakładnika. Niestety, nie będzie to szef placówki bejruckiej Buckley, obecnie uważany za zmarłego. Kontakty irańskie twierdzą, że istnieje 400-stronicowy raport z przesłuchania zawierający to, co Buckley powiedział w czasie tortur. Być może będą mogli uzyskać egzemplarz.

Casey wyraził niepokój o bezpieczeństwo operacyjne. Były pośrednik Ghorbanifar jest najwyraźniej bardzo niezadowolony i może zakończyć współpracę.

Gates powiedział, że może czytał za dużo powieści, ale to, że jest tylko jeden papier, zatwierdzenie na temat Iranu z 17 stycznia oraz fakt, że jest ono w sejfie Poindextera, bardzo go denerwuje. Gdyby upoważnienie prezydenckie zniknęło, wielu ludzi może znaleźć się w poważnych kłopotach, łącznie z nimi trzema.

Casey zgodził się. Będzie nalegał, żeby Poindexter dostarczył mu egzemplarz zatwierdzenia, a North zaoferował swoją pomoc.

Rozmowa zeszła na Amerykę Środkową. Cztery dni przedtem zestrzelony został samolot z zaopatrzeniem dla contras, a Eugene Ha-senfus, pracujący przy ładunku, został ujęty przez sandinistów. Tamtego rana wystąpił na konferencji prasowej i powiedział, iż uważa, że pracuje dla CIA.

Gates zapytał czy ludzie, dobra, lub cokolwiek należącego do CIA (pośrednio lub bezpośrednio) było zaangażowane w prywatne finansowanie i zaopatrywanie contras.

- Sprawa jest zupełnie czysta - powiedział North. Ciężko pracował nad tym żeby Iran i contras byli rozdzieleni.

North wspomniał coś o kontach w bankach szwajcarskich i o contras.

Nie mówił nic konkretnego więc ani Casey, ani Gates nie zagłębiali się w tę sprawę, ale po lunchu Gates wrócił do Caseya.

- Czy ma pan pojęcie o czym on, do diabła, mówił?

Casey powiedział, że nie. Gates zapytał czy powinni się tym przejmować. Casey odprawił go machnięciem ręki.

Dwie godziny później Casey i Gates poszli na Kapitol, aby zapewnić przewodniczących i wiceprzewodniczących Komisji Nadzoru Wywiadu Senatu i Izby, że CIA nie brała udziału w operacji z samolotem Hasenfusa ani w żadnej innej operacji związanej z zaopatrzeniem w broń.

Ze swojego komputera w Białym Domu North wysłał McFarlane'owi notę: Pilnie potrzebujemy dobrego prawnika i dobroczyńcy, który może bronić Hasenfusa... Wciągu następnych paru tygodni dokona się niezły kawał historii... Do wtorku szwajcarski adwokat, zatrudniony przez "Corporate Air Services" powinien być w Managui. Nie powinniśmy polegać na tym człowieku, jako że jest wspierany tajnymi środkami.

North napisał, że zdobył następne 100 tysięcy dolarów, na drugiego adwokata dla Hasenfusa.

Uważam, że jest to bardzo pilna sprawa, żeby trzymać wszystko razem. Na nieszczęście RR został poinformowany, że przemyślą się taki plan.

North rozmawiał z Caseyem.

- Pozbądź się różnych rzeczy, posprzątaj - powiedział DCI. North zaczął zatem wielkie sprzątanie, próbując zniszczyć wszystkie noty, mówiące o wysyłaniu pieniędzy do contras. Casey powiedział, że ktoś musi za to zapłacić, lecz North nie miał chyba wystarczająco wysokiej rangi, żeby być wiarygodnym kozłem ofiarnym. Może będzie musiał być nim Poindexter.

14 października 1986 r. Charlie Alien przekazał Gatesowi 7-stroni-cową notę zawierającą trzy zalecenia. Po pierwsze, nalegał, żeby natychmiast założyć w NSC komórkę do spraw planowania; sprowadzić kogoś takiego jak Kissinger czy Richard Helms do dokonania rzetelnej oceny programu i postawić wobec tajnej inicjatywy pytania: jakie są prawdziwe cele, opcje, motywy graczy?\

Po drugie, Biały Dom i CIA muszą przygotować się do publicznego ujawnienia, zanim Ghorbanifar pójdzie do prasy albo do sądu. Były agent, bardzo niezadowolony, twierdzi, że rząd Stanów Zjednoczonych nie dotrzymał kilku obietnic. Po trzecie, muszą zdecydować, jak najlepiej "wyłączyć" Ghorbanifara w sposób uporządkowany i systematyczny. Na stronie szóstej Alien stwierdził: Rząd Stanów Zjednoczonych wraz z rządem. Izraela osiągnął z tych transakcji poważne zyski, których część została ponownie rozdzielona na inne zadania USA i Izraela.

Po przeczytaniu Gates wpadł do gabinetu Caseya. Powiedział "popatrz" i Casey przeczytał notę Allena. Zgodził się - to jest dynamit. Zadzwonił do Poindextera, żeby natychmiast umówić spotkanie. Nie dało się tego załatwić aż do następnego dnia, 15 października, kiedy to Casey i Gates przyszli do gabinetu Caseya w starym budynku biur prezydenckich, koło Białego Domu. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego wygospodarował pół godziny dla dyrektora Centralnego Wywiadu i jego zastępcy. Casey przedstawił mu memorandum Allena.

- Niech radcy prawni Białego Domu natychmiast się tym zajmą - doradził mu Casey. - Zaczyna się to snuć, zaraz zaczną latać zarzuty niewłaściwości i podłego zachowania.

Poindexter powinien skłonić prezydenta, by ujawnił projekt społeczeństwu amerykańskiemu, zanim zaczną się przecieki.

Poindexter zbył ich.

W Langley, Casey i Gates wezwali Allena. Casey chciał, żeby Alien porozmawiał z Royem Furmarkiem, zebrał wszystkie szczegóły i napisał pełne memorandum. Furmark znowu skontaktował się z Caseyem tego dnia, żeby podkreślić pilność kwestii załatwienia roszczeń finansowych swoich klientów.

Alien, po spotkaniu z Furmarkiem następnego dnia, napisał notę, w której doniósł, że Furmark zalecił jeszcze jeden transport broni do Iranu. Będzie to potwierdzenie wiarygodności dla Irańczyków... i dostarczy kapitału Ghorbanifarowi, żeby częściowo spłacić dług u inwestorów; Ghorbanifar będzie mógł ponownie pożyczyć pieniądze na sfinansowanie następnych transportów.

Furmark chciał, żeby operacja nadal była prowadzona, uważając, że jej wynikiem może być uwolnienie dalszych zakładników. A Ghorbanifar powiedział mu, że North dał do zrozumienia, że 10 milionów dolarów mogłoby być spłacone ze 100 milionów dolarów pomocy dla contras, które są w tej chwili do uzyskania ze środków USA.

Alien stwierdził, że zaraz zrobi się niewiarygodny bałagan.

22 października 1986 r. Alien pojechał do Nowego Jorku i ponownie spotkał się z Furmarkiem, który powiedział mu, że Ghorbanifar będzie twierdził, iż główną część 15 milionów dolarów z wcześniejszego transportu broni w maju "skierowano do contras".

Następnego dnia, 23 października o 9:00 rano Alien wyłożył wszystko Caseyowi. DCI zarządził sporządzenie odzwierciedlającej ten zarzut noty, którą podpisze Poindexter. Notę wstępnie opracowano i umieszczono w tacy "przychodzące".

North nadal sprzedawał broń. Korzystając z nowej drogi poprzez bratanka Rafsanjaniego, Iran wpłacił 7 milionów dolarów na konto w banku szwajcarskim. 2 miliony zapłacono za pięćset pocisków TOW, które dostarczano do Iranu w końcu października. Tym sposobem zostało 5 milionów. North doniósł Poindexterowi, że Stany Zjednoczone na pewno odzyskają dwóch zakładników "w ciągu paru dni".

2 listopada uwolniono Davida Jacobsena. Następnego dnia czasopismo irańskie Al-Shiraa doniosło, że Stany Zjednoczone potajemnie zaopatrywały Iran w broń oraz że McFarlane złożył tajną wizytę w Teheranie, wcześniej w tym roku. Shultz był w drodze do Wiednia na rozmowy z Sowietami o ograniczeniu zbrojeń, gdy wyszła ta historia. Wysłał Poindexterowi telegram, w którym zalecał, żeby teraz ujawnili wszystko publicznie i próbowali się wytłumaczyć. Poindexter odpowiedział telegraficznie, że Bush, Weinberger i Casey zgodzili się co do konieczności utrzymania całkowitego milczenia.

Kiedy prezydent spotkał się z Jacobsenem w Białym Domu w ten piątek 7 listopada, powiedział reporterorii, że doniesienie z Bejrutu jest bezpodstawne.

Uwolniony po siedemnastu miesiącach Jacobsen najeżył się, gdy zapytano go w jaki sposób doszło do uwolnienia go. Unosząc rękę w przestrodze dla reporterów, powiedział: - W imię Boga, proszę, bądźcie odpowiedzialni i wycofajcie się.

Pomimo że wszystko się rozłaziło, Furmark znów powiedział Alle-nowi, iż jego klienci niedługo przestaną milczeć. Ujawnią odsysanie pieniędzy z broni dla Iranu, do contras.

Casey i Gates znowu poszli do Poindextera. Casey zalecił, żeby adwokat Białego Domu Peter J. Wallison przyjrzał się tej sprawie.

- Nie ufam Wallisonowi, nie wierzę, że będzie siedział cicho - odpowiedział Poindexter.

Casey był zrozpaczony, że nie da się utrzymać wszystkiego w tajemnicy, a sytuację dodatkowo pogarszał brak jedności na szczycie. Osobiste niesnaski, przez lata istniejące w administracji, osiągnęły teraz swój punkt kulminacyjny. Shultz, który od dawna sprzeciwiał się inicjatywie irańskiej i był urażony, że prowadziła go NSC, zaczął publicznie sygnalizować swoje niezadowolenie. Z Pentagonu wyciekła opinia Weinbergera, że sprzedaż broni Iranowi jest "absurdalna". Don Regan i Poindexter zaczęli zażarcie dyskutować przy prezydencie, czy opublikować jakieś oficjalne wyjaśnienie. Prezydent był po stronie Poindextera: mogą uwolnić dalszych zakładników, jeżeli utrzyma się całkowitą tajemnicę.

W poniedziałek, 10 listopada 1986 r., Casey poszedł do Białego Domu, żeby dołączyć do prezydenta, Busha, Shultza, Weinbergera, Meese'a i Poindextera. Prezydent powiedział im, że pogłoski i doniesienia w prasie narażają operację na niebezpieczeństwo. Uważał, że w Iranie ma do czynienia nie z terrorystami, lecz z umiarkowanymi frakcjami oraz że transporty broni nie są okupem. Prezydent powiedział, iż należy sporządzić podstawowe oświadczenie, nie podające szczegółów i konkretów operacji. Po raz pierwszy Shultz dowiedział się, że prezydent podpisał 17 stycznia zatwierdzenie na temat transportów broni do Iranu. Pomimo niezgodności wydano oświadczenie, iż wszyscy główni doradcy Jednogłośnie" popierają prezydenta; potępiało ono spekulacyjne artykuły i twierdziło, że polityka rządu Stanów Zjednoczonych, zakładająca nierobienie ustępstw dla terrorystów nadal obowiązuje.

W amerykańskich agencjach wywiadowczych mówiło się, że są niemałe kłopoty z pieniędzmi ze sprzedaży broni do Iranu. 12 listopada ludzie z Senackiej Komisji ds. Wywiadu poszli do CIA i próbowali uzyskać przecłrwyty NSA dotyczące projektu irańskiego. Casey nie zezwolił na to, twierdząc, że projekt jest nadal tajny.

Biały Dom uświadomił sobie, że prezydent będzie musiał wystąpić publicznie, żeby przedstawić projekt irański w jak najlepszym świetle. Ustalono telewizyjne transmitowane przemówienie na wieczór, 13 listopada. Przedtem zaproszono do Białego Domu przywódców Kongresu i Komisji ds. Wywiadu na spotkanie informacyjne z Caseyem i Po-indexterem. Doradca ds. bezpieczeństwa narodowego zaczął od odczy-

tania zatwierdzenia z 17 stycznia, nakazującego Caseyowi, by nie ujawniał operacji komisjom. Przywódcy ze Wzgórza wychodzili z siebie z wściekłości i niedowierzania.

Potem Casey zapytał Pata Leałr/ego czy go gdzieś podwieźć. Lea-hy powiedział, że jedzie do Georgetown żeby spotkać się z rodziną na obiedzie. Przyjął ofertę Caseya. Obaj skakali sobie do gardeł od ponad roku. Jeszcze w październiku 1985 roku, tuż po uprowadzeniu Achille Lauro, Leahy wystąpił w telewizji mówiąc, że wywiad USA wiedział, że prezydent Egiptu Mubarak kłamał. Leahy stwierdził wtedy:

- Gdy Mubarak wystąpił wczoraj w dzienniku i powiedział, że porywacze opuścili Egipt, my wiedzieliśmy, iż tak nie było. Nasz wywiad był naprawdę bardzo dobry.

Leahy wyraźnie insynuował, że przechwycono rozmowy telefoniczne Mubaraka. Casey wysłał senatorowi ostry list, zarzucając mu poważne pogwałcenie zasad bezpieczeństwa i praktycznie zdradę. W istocie Leahy nie powiedział nic ponad to, co już oświadczyli rzecznicy administracji, ale Casey utrzymywał, że wypowiedź wiceprzewodniczącego Senackiej Komisji ds. Wywiadu miała większą wagę.

Leahy ponownie wygrał wybory w poprzednim tygodniu, większością 30 procent, ale nie było w tym zasługi Caseya. Parę dni przed wyborami Reader's Digest opublikował artykuł zatytułowany Kongres paraliżuje CIA. Autor pisał o rzekomym pogwałceniu zasad bezpieczeństwa przez Leahy*ego w taki sposób, iż Leahy doszedł do wniosku, że musiało to wyjść od Caseya.

- Wiem, że jest pan wkurzony - powiedział Casey Leahyemu, gdy usadowili się na tylnym siedzeniu samochodu.

Leahy powiedział, że jest niewłaściwe, żeby DCI wtrącał się w proces polityczny i próbował zablokować nieprzyjazne wypowiedzi.

- Ale teraz - powiedział - trzeba będzie zapłacić naprawdę piekielną cenę za ten projekt irański. Komisja Senacka zamierza przeprowadzić prawdziwe dochodzenie z wezwaniami, zeznaniami pod przysięgą. Już nie będzie nieformalnych, przyjaznych pogaduszek. Niepoin-formowanie i nieskonsultowanie się z komisją pogwałca każdą obietnicę, zobowiązanie i porozumienie.

Demokraci zdobyli kontrolę nad Senatem w zeszłotygodniowych wyborach i Leahy powiedział, że może zostanie w komisji na stanowisku przewodniczącego.

Casey zadeklarował chęć współpracy. Wjeżdżali do Georgetown. Leahy wysiadł, Casey za nim, łapiąc senatora za ramię. Była wieczorna godzina szczytu, a samochód zatrzymał się na środku ulicy tamując ruch.

- Wierzymy w to samo - powiedział: klepiąc Leahyego po ramieniu. Dał Leały/emu do zrozumienia, że CIA chce go odznaczyć medalem za pracę w komisji.

Godzinę później prezydent wygłosił telewizyjne przemówienie. Powiedział, że nie zapłacił "okupu" za zakładników, lecz poszukuje "dostępu i wpływu" w Iranie. Broń jest "defensywna", upodobnił tajną inicjatywę w Iranie do otwarcia na Chiny dokonanego przez Nixona i Kissingera w 1971 roku.

- Nie zamieniliśmy, powtarzam, nie zamieniliśmy broni ani niczego innego na zakładników. Ani nie będziemy zamieniać.

Dodał, że jest to wszystko legalne i odpowiednie komisje Kongresu są i będą w pełni informowane.

Poindexter wyjął z sejfu zatwierdzenie z 17 stycznia dotyczące Iranu, kazał zrobić kopię i posłał ją do Senackiej Komisji ds. Wywiadu. Teraz mieli wszystko czarno na białym. Senatorowie Durenberger i Leahy dalej uważali za nieprawdopodobne, że prezydent nakazał Ca-seyowi powstrzymać się od doniesienia kongresowi o zatwierdzeniu, które istniało już dziesięć miesięcy. Casey był stosunkowo czysty - wykonywał rozkazy, choć senatorowie byli pewni, że brał udział w polityce. Duren-bergera i Leahyego uderzył ogrom wykroczenia - podminowano całą ideę nadzoru Kongresu, cofnięto zegar o dziesięciolecie lub więcej. Prezydent stwierdził po prostu, że może wydawać zatwierdzenia według upodobania. Najbardziej uderzające było to, że powiadomienie wstrzymano z powodu niezmiernej drażliwości i ryzyka dla bezpieczeństwa.

Boye hotelowi w hotelu Hilton w Teheranie, gdzie sześć miesięcy wcześniej przebywali McFarlane i North, wiedzieli, że coś się święciło. Wiedzieli też niektórzy Izraelczycy, saudyjski handlarz bronią Kha-shoggi oraz irański pośrednik Ghorbanifar. Tym osobom można było zaufać, a senatorom Stanów Zjednoczonych nie? Senatorom, którzy mieli udział we wszystkich innych tajemnicach wywiadu? O czym jeszcze nie zostali poinformowani?

W ramach starań Białego Domu Poindexter złożył wizytę w redakcji The Washington Post, w czasie lunchu, w piątek 14 listopada 1986 r. Spokojnie ćmiąc fajkę stwierdził, że operacja jest rozsądnym ryzykiem. Prezydent nie będzie związany konwencjonalnymi ideami co do tego, co można i nie można robić w sprawach zagranicznych.

Dwa dni później miało miejsce wystąpienie Poindextera w programie Meet the Press (poznaj prasę), w telewizji NBC. Podczas oczekiwania na rozpoczęcie programu, zapytałem go o jego 28-letni staż oficera

Marynarki Wojennej, zwłaszcza o okres, kiedy dowodził niszczycielem, w połowie lat siedemdziesiątych.

- Oficerowie Marynarki Wojennej - powiedział, delikatnie wydobywając fajkę z bocznej kieszeni - są lepiej przygotowani z racji dowodzenia na morzu. Trzeba podejmować decyzje, człowiek się uczy, że jest sam w trudnej sytuacji. Człowiek uczy się opanowania, czy to na mostku niszczyciela czy tutaj. To to samo.

Na antenie Poindexter powiedział, że administracja podaje inicjatywę irańską do wiadomości publicznej, z powodu wszystkich spekulacji i przecieków. Stwierdził, że inicjatywa jest w zasadzie operacją wywiadowczą i Casey przedstawi fakty Kongresowi, a nie on.

Tego dnia Casey wyjechał do Ameryki Środkowej. Nigdy nie szkodzi być poza krajem, gdy trzeba składać wyjaśnienia. Chciał mieć na oku "piłkę", którą nadal była wojna bojowników contras. Miał z powrotem licencję łowiecką. 100 milionów dolarów zatwierdzonej przez Kongres pomocy dla contras, było dostępne od miesiąca. Z tych 100 milionów, 70 było dla CIA- niemal trzy razy tyle, ile dawał rocznie Kongres w poprzednich latach.

W poniedziałek, 17 listopada 1986 r., Casey odebrał telefon od Ga-tesa, który nalegał, żeby Casey złożył pod koniec tygodnia zeznanie przed komisjami ds. wywiadu. Następnego dnia Poindexter zadzwonił do Caseya przez zabezpieczony telefon. CIA nagrała tę rozmowę jako przekaz operacyjny.

- Zacząłem rozmyślać o piątkowym przesłuchaniu i koordynacji, którą musimy się obydwaj zająć - powiedział Poindexter. - Gdyby pan mógł wrócić w czwartek tak, żebyśmy mogli się spotkać... Sądzę, że byłoby to bardzo pożyteczne, zaprezentować się jak najlepiej w piątek i postarać się załatwić możliwie jak najwięcej tych pytań.

- Czy sprowadzi pan dużo ludzi na to zebranie yy... Departament Stanu i... yy Obrony? - zapytał Casey.

- Chciałbym spędzić trochę czasu tylko z panem - powiedział Poindexter. Dodał, że Meese chce pomóc i chciałby być obecny na przynajmniej jednym z tych spotkań.

- A...- mruknął Casey - niech pan ustali godzinę spotkania dla nas, żebyśmy trochę pogadali sami, a potem ja się zajmę zebraniem, kiedykolwiek je pan zwoła.

Stosunki między Caseyem a Shultzem w końcu załamały się. W tę samą niedzielę sekretarz stanu wystąpił w telewizji i nie starał się ukryć swojej dezaprobaty dla polityki dotyczącej broni dla Iranu. Powiedział,

że Poindexter jest "wytypowanym człowiekiem" w tej operacji. Na pytanie czy jest upoważniony do wypowiadania się na ten temat w imieniu administracji, Shultz stanowczo odpowiedział: - Nie.

Shultz nie mógł patrzeć na Caseya. Jasne było, że DCI ustanowił alternatywną politykę zagraniczną i to nie tylko w Iranie. Jego wpływ był zbyt wielki. Najpierw wykorzystywał analityków i innych funkcjonariuszy CIA do pozyskiwania informacji wywiadowczej, żeby dowiedzieć się co się dzieje w mieście. Potem aparat CIA został wykorzystany do planowania polityki DCI, a w końcu stał się agencją wdrażającą politykę poprzez własnych oficerów operacyjnych, czy teraz poprzez Biały Dom. Najlepszą ilustracją tej sytuacji była historia z zeszłego roku, kiedy bezwstydnie obnosił po mieście pierwsze opracowanie Grahama Fullera na temat Iranu. Odrzuciły je Departamenty Stanu i Obrony, ale Casey przepchnął je w Białym Domu.

Shultz wiedział też, że Casey przez lata skutecznie sabotował umowy o ograniczeniu zbrojeń. DCI miał nieoficjalne powiązania z twardo-głowym asystentem sekretarza obrony Richardem Perle'em. Patrząc wstecz Shultz zrozumiał, że agencje wywiadowcze wytwarzały niekończący się strumień sprawozdań, sprytnie podminowujących kontrolę zbrojeń. Grając na słabościach prezydenta, Casey dowodził, że rozmowy o kontroli zbrojeń są po prostu jeszcze jednym narzędziem Sowietów, którzy określają swoje pozycje według dwóch danych - po pierwsze, decydowali się jaką nową broń chcą zbudować - po drugie, ustalali co chcą zbudować Stany Zjednoczone co byłoby najbardziej niebezpieczne dla nich. Sowieci często sprowadzali te obliczenia do tego, jakiego rodzaju lotki sterownicze będą chcieli zamontować na swoich pociskach za sześć lat. Oczywiście było to logiczne dla Sowietów. Podobne oceny wykonywały wszystkie państwa biorące udział w negocjacjach, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi. Jednak "dowody" Caseya zostały dobrane w taki sposób, by pokazać, iż Sowieci nie są poważni i że manipulują w trakcie negocjacji.

Casey niezmiernie się przyczynił do wahania w Białym Domu co do kontroli zbrojeń -uważał Shultz. Może stanowisko DCI dawało za wiele władzy. Wywiad ma za dużo pieniędzy. DCI miał swój udział w decyzjach dotyczących sprzętu satelitarnego za wiele miliardów dolarów mającego powstać za dziesięć lat, ustalał priorytety. On kontrolował procesy analityczne i oceny. Kontrolował tajne działania i kontrwywiad. Taki człowiek jak Casey, działający tak skutecznie, sprawia, że DCI odgrywa dużą rolę w polityce. Shultz uważał, iż te obowiązki są zbyt duże, i że może trzeba je podzielić.

Casey był stary. Prawdopodobnie była to jego ostatnia praca. Był zamożny. Nie miał nic do stracenia. Shultz uważał, że Casey, osiągając swoje cele, wzbudzał ogólne uczucie niewiary w obiektywność agencji, nie tylko w Kongresie, lecz nawet w administracji. W pewnym sensie Casey przestał być uczciwy. Był stojącym w cieniu sekretarzem stanu.

Około godziny 18:00, 18 listopada 1986 r. poszedłem do Białego Domu, żeby spotkać się z zastępcą Poindextera, Alem Keelem. Chciał mnie przekonać, że nie powinniśmy publikować artykułu o tajnym wsparciu dla emigracyjnej opozycji Chomeiniego i równoczesnej inicjatywie sprzedaży broni rządowi Chomeiniego. Keel był zmęczony i przepracowany. - W prasie panuje absolutny szał na punkcie tej historii - powiedział siedząc przy biurku w swoim gabinecie-klitce. - Weszliśmy za krzywą władzy, jesteśmy dziesięć dni za nią.

Keel, młody, brodaty człowiek, mówił przekonująco.

Toczył ołówek po biurku. Powiedział, że nie było innego wyjścia niż handel bronią, to główna "waluta" na Środkowym Wschodzie.

- Musieliśmy ustanowić naszą wiarygodność. Szczerze mówiąc nie ufaliśmy im, nie ufaliśmy Iranowi, nie ufaliśmy kanałom, przez które przeprowadzaliśmy transakcje. Oni nie ufali nam. Nie było wzajemnego zaufania. My jesteśmy "Wielkim Szatanem". No więc jak ustanowić swoją wiarygodność? Próbować z mlekiem? Z bandażami? To mogą dostać w aptece na miejscu. Trzeba było spróbować z bronią.

Powiedział, że byłoby to "druzgocące", gdyby opublikowano artykuł twierdzący, czy nawet dający do zrozumienia, że Stany Zjednoczone nie tylko zajmują się szukaniem dróg do umiarkowanych Irańczyków, lecz także mają do czynienia z emigrantami związanymi z reżimem szacha. Przerwał i podniósł wzrok.

- Nie ma mowy, żeby Teheran mógł to zignorować.

Odpowiedziałem, że rząd irański stale zarzuca CIA popieranie emigrantów i zwolenników szacha. Donoszą o tym irańskie gazety i radio. A emigranci wiedzą, że dostają pieniądze od CIA. Przyznali się reporterom w Paryżu.

Przytaknął, ale dodał, że wzmianki o tym były na dalszych stronach gazety, a nie na pierwszej stronie, a odniesienia były niejasne.

- Zaistnieje realne zagrożenie dla życia. Życie ludzkie będzie w niebezpieczeństwie, jeśli ten artykuł wyjdzie. Zerwie to nasze drogi porozumienia. Jeśli da mi pan minimum dwadzieścia cztery godziny, mam nadzieję... Siedemdziesiąt dwie godziny, będziemy mogli skontakto-

wać się z ludźmi w Teheranie, z centrowcami, by im powiedzieć, iż będzie nieprzyjemny artykuł. Szczerze mówiąc, żeby im powiedzieć: zabezpieczcie tyły.

W redakcji Post zdecydowaliśmy, że to twierdzenie nie jest zbyt wiarygodne - oceny Białego Domu nie mają już zbytniej wagi. Prezydent miał wystąpić następnego dnia na konferencji prasowej i podejrzewaliśmy, że Biały Dom nie życzy sobie artykułu o sprzedaży broni Chomeiniemu, jednocześnie gdy oficjalnie CIA popiera irańskich emigrantów i zwolenników młodego szacha dążących do obalenia Chome-iniego. Postanowiliśmy opublikować artykuł.

Tego wieczoru North, McFarlane i kilku innych doradców z NSC, gorączkowo próbowało odtworzyć chronologię wydarzeń, znaleźć sposób na odsunięcie od sprawy prezydenta i zatarcie jego roli, zwłaszcza jego początkowego zatwierdzenia transportów izraelskich w 1985 roku. North wezwał do biura swego asystenta, podpułkownika Roberta Ear-la, za pomocą przekazu komputerowego: Sprowadźmy tutaj naszego chłopaka i zobaczmy co się, kurwa, dzieje.

Na konferencji prasowej prezydent bronił projektu irańskiego.

- Nie sądzę, że popełniono błąd. Nie wydaje mi się, żeby to było fiasko czy jakiekolwiek niepowodzenie...

Zaprzeczył cztery razy, jakoby "aprobował" transportowanie broni przez Izraelczyków i nic nie wie o zaangażowaniu w tę sprawę innego kraju. Jednak dwadzieścia pięć minut po konferencji prasowej Reagan wydał nadzwyczajną poprawkę. Stwierdził, że w istocie zaaprobował przewiezienie broni przez inny kraj.

Casey i Gates poszli do Białego Domu następnego dnia, żeby pogadać z Northern, który twierdził, że to nie on prosił o pomoc CIA w transporcie izraelskim, w listopadzie 1985 roku. Poindexter i North uzgodnili w końcu, że był to jednak North. Tego wieczoru Casey był w Białym Domu, próbując zebrać swoje zeznania dla Komisji ds. Wywiadu na następny dzień. Spotkał się z Poindexterem, Shultzem i Mee-se'em. Postanowił zeznać, że CIA była przekonana, że transport izraelski z 1985 roku zawierał "sprzęt wiertniczy", a nie broń.

Później tego wieczoru, Shultz poszedł do mieszkania prezydenta w Białym Domu. W czasie pełnego napięcia spotkania sekretarz stanu doniósł prezydentowi, że dyrektor Centralnego Wywiadu ma zamiar okłamać Komisję ds. Wywiadu i że coś trzeba zrobić. Przygotowuje się oświadczenia, które nie wytrzymają nawet najbardziej powierzchownego badania. W Shultzu wszystko się gotowało. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że będzie prowadził taką rozmowę, niemal łajać prezy-

denta Stanów Zjednoczonych. Ale powiedział Reaganowi, że ten musi stawić czoła faktom, że każdy, kto spojrzy na zapis, zrozumie, że chodziło o wymianę broni na zakładników.

Tymczasem w Langley Casey przewodniczył zebraniu dużej grupy oficerów CIA, którzy być może wiedzą coś o tym, co się stało. Casey spotkał się Northern i skreślili zwrot określający transport izraelski z 1985 roku jako sprzęt wiertniczy. Rozwiązali problem przez ominięcie.

Następnego rana Casey wstał wcześnie i nadal układał swoje zeznania, redukując je, kształtując informacje tak, żeby pasowały do tego, co jest już ujawnione i tego, czego nie można oczekiwać, że pozostanie tajemnicą. O godzinie 9:30 Casey wystąpił na ściśle tajnej sesji za zamkniętymi drzwiami, przed wszystkimi piętnastoma członkami Komisji Wywiadu Izby. Byli bardzo niezadowoleni, gdy Casey przeczytał swoje dziesięciominutowe podsumowanie, przewodniczący Lee Hamilton zakwestionował pogląd Caseya, że zawiadomienie o tajnych działaniach może być legalnie odroczone o dziesięć miesięcy. Casey odpowiedział chłodno:

- Rozmawiamy o przywileju konstytucyjnym, z którego korzystali prezydenci.

Powiedział, że właśnie tego wymagała ostrożność w czasie, gdy Irań-czycy próbowali wywrzeć swój niewielki -wpływ na tych, którzy przetrzymują zakładników w Libanie.

- Sądzę, że była to prawdziwa próba. To co poświęciliśmy, było raczej niewielkie i z pewnością proporcjonalne do wielkości tego, co staraliśmy się osiągnąć. Przekazana broń nie była znacząca. Trzeba podejmować to ryzyko albo siedzieć i patrzeć jak świat przemija. Osobiście byłem za podejmowaniem ryzyka w ostrożny sposób. Nie chciałbym powiedzieć teraz, że nie podjąłbym tego ryzyka, gdybym miał to zrobić jeszcze raz.

Niektórzy republikanie bronili decyzji prezydenta i twierdzili, że w komisji był przeciek. Dave McCurdy, demokrata z Oklahomy, zapytał:

- Kto zarządzał operacją, panie Casey?

- Myślę, że wszyscy w tym byliśmy. To był zespół.

- Kto stał na czele tego zespołu? Kto rządził? Czy był to Poindexter czy Casey?

Casey odparł: - Myślę, że był to prezydent.

Casey musiał stawić się w Komisji Senackiej o 11:00 i wyszedł, mówiąc że wróci do Komisji Izby o 13:30.

Poszedł do zabezpieczonej sali przesłuchań Senackiej Komisji ds. Wywiadu i usiadł przy długim stole dla świadków, na którym stał spe-

cjalny mikrofon tuż przed jego nosem. Miał on pomóc senatorom w rozszyfrowywaniu legendarnego mamrotania dyrektora. Clair George siedział obok niego. Po sześciu latach uchyleń i uników nadszedł decydujący moment. Wszyscy członkowie komisji siedzieli przy białym stole w kształcie podkowy. Obecny był również przywódca mniejszości w Senacie, Robert C. Byrd - demokrata z Zachodniej Wirginii, człowiek komisji z urzędu.

- Przepraszani, panie przewodniczący, ale czy świadek jest zaprzysiężony? - pytał Byrd.

Była to niezręczna chwila. Durenberger odpowiedział, że komisja nie zaprzysięga świadków, jeśli, nie jest to przesłuchanie zatwierdzające. Powiedział, że sprzyja to atmosferze "swobodnej wymiany poglądów". Postępowanie takie nie jest notowane, ale jeśli jakiś senator życzy sobie, żeby świadek składał zeznania pod przysięgą, to oczywiście można to zrobić. Nikt się nie odezwał, Byrd również.

Casey siedział w milczeniu, po czym zaczął czyte-ć swoje zeznanie. Próbował przedstawić operację jako rutynową, tajną działalność. Nie wspomniał o braku zatwierdzenia w momencie, gdy CIA pomogła w transporcie izraelskim w 1985 roku, ani o tym, że zatwierdzenie sporządzone zostało przez Sporkina, poprzez które prezydent wstecznie zaaprobował udział CIA w transporcie. Określał irańskiego pośrednika Ghorbanifara jako "przedstawiciela Iranu", nie wymieniając jego nazwiska.

Kilku senatorów naciskało na ujawnienie tożsamości "przedstawiciela" i jego związku z CIA Casey ominął to pytanie. Wtedy skierowano je do Claira George'a, który'określił Ghorbanifara jako wysoce drażliwe źródło, którego nazwiska nie powinno się używać.

- Czy to nie był-Ghorbanifar? - zapytał jeden z senatorów.

- No, tak, panie senatorze - powiedział George - ale bardzo niepokoilibyśmy się o jego życie, gdyby się to kiedykolwiek wydało.

Nie ujawniono, że Ghorbanifar oblał kilka testów wykrywacza kłamstw.

Gdy zapytano Caseya, czy generał Secord miał jakikolwiek udział w przewozie broni do Iranu, powiedział, że słyszał o doniesieniach w prasie na ten temat. Pytano go dalej.

- Jesteśmy świadomi działań pana Secorda i nie aprobujemy ich - powiedział DCI.

Mówiąc o spotkaniach z Irańczykami, Casey wymieniał "funkcjonariusza NSC". Gdy zapytano go kto to był, DCI odparł, że nie jest pewien i przekazał pytanie George'owi. Zastępca dyrektora operacji rów-

nież powiedział, że nie jest pewien. Odwrócił się i powtórzył pytanie swojemu asystentowi, który siedział za nim. Ten powiedział, że nie wie tego na pewno.

Nie wymieniono nazwiska podpułkownika Northa.

Casey zeznawał tak, żeby wyciągnąć gałązkę oliwną, nie podając nowych faktów. Nie poruszył problemów pieniężnych, brakujących 10 milionów dolarów, czy możliwości, że część pieniędzy ze sprzedaży broni skierowano do contras.

O 13:50 Casey był z powrotem przed Komisją Izby. Powiedział, że prowadzenie operacji przez NSC nie jest dobrym pomysłem. Pierwszym takim przypadkiem była Ameryka Środkowa.-Ponieważ Kongres stosował restrykcje wobec CIA za operację nikaraguańską, zaczęła działać NSC. Potwierdził to, co administracja poprzednio zdementowała.

- NSC miała przewodnią i czynną rolę w prywatnych dostawach broni dla contras - powiedział Casey. - Nie znam wszystkich szczegółów, trzymałem się z dala od szczegółów, bo nie dano mi nic robić. Widziałem, że robią to inni.

Casey, zapytany o "bezimiennego byłego patriotę" (Ghorbanifara) powiedział, że jest to niegodny zaufania, "niepewny rodzaj faceta". Gdy go przyciśnięto, Casey powiedział:

- Do tej roboty nie bierze się ludzi o najczystszych duszach. Zwykle bierze się takich, którym różnie układało się w życiu zawodowym, w przeszłości.

- Czy jest to tylko kwestia tego, jak wielkim jest on draniem? - zapytał jeden demokrata.

- Tak - powiedział Casey - uważam, że jest to sprawiedliwe.

Na trudne pytania Casey odpowiadał: "trudno powiedzieć dokładnie" albo "nie mam tego pod ręką", albo "to jest powyżej mojego poziomu". To wszystko była prawda, ale też żaden z członków komisji naprawdę na niego nie naciskał ani nie pytał dalej, gdy DCI omijał pytania. Sporo czasu upływało kongresmenom na dyskusjach w swoim gronie. Całe strony transkrypcji ukazują, że Casey nie wypowiedział ani jednego słowa. Casey przypomniał im jednak, że dzięki temu projektowi uzyskano uwolnienie trzech zakładników.

Hamilton powiedział:

- Myślę tylko, że będzie miał pan teraz mnóstwo kłopotów z wytłumaczeniem pańskiej polityki wobec terroryzmu.

- Nie trzeba być wielkim prorokiem, żeby dojść do tego w tym momencie - odpowiedział Casey. Zwolniono go o 15:05.

Prokurator generalny Meese poszedł tego rana do prezydenta i powiedział, że nikt dobrze nie zrozumiał tej historii. Jest zbyt wiele sprzeczności, zbyt wiele luk, za dużo niezgodności. Powiedział, że wszyscy będą wyglądali głupio, gdy Kongres zacznie badać sprawę. Prezydent upoważnił prokuratora generalnego do rozpoczęcia dochodzenia.

Meese skontaktował się z Poindexterem i poprosił go o zebranie wszystkich ważnych dokumentów. Poindexter poprosił swojego asystenta wojskowego dowódcę Marynarki Wojennej Paula Thompsona (który był też prawnikiem) o przyniesienie z sejfu zatwierdzeń dotyczących tajnych działań. Pierwsze zatwierdzenie dotyczące Iranu (z 5 grudnia 1985 roku) przedstawiało inicjatywę irańską jako prostą transakcję: broń za zakładników. To właśnie dementował Reagan.

- Będą się nad tym pastwić - powiedział Thompson, wręczając zatwierdzenie admirałowi.

Poindexter dostrzegł, że może to być poważne polityczne potknięcie. Poczuł się jak kapitan na mostku niszczyciela; postanowił działać. Podarł zatwierdzenie i obracając się na krześle, włożył je do worka na rzeczy do spalenia, leżącego za biurkiem. Worki palono w ramach rutynowego niszczenia zbędnego, tajnego materiału. Admirał znalazł też inne notatki komputerowe i nie dokończone dokumenty - prywatne, szczere przekazy, już niepotrzebne. Podarł je i również włożył do worka.

Tego popołudnia Meese zadzwonił do McFarlane'a do domu. - Bud - powiedział - prezydent dał mi zadanie. Mam zrobić dokładny zapis zdarzeń w tej sprawie i chciałbym z tobą porozmawiać.

McFarlane przyszedł do Departamentu Sprawiedliwości po południu i przez godzinę wykładał to, co pamiętał.

Meese miał pytania dotyczące zaangażowania się prezydenta i roli innych członków gabinetu. Potrwało to następne pół godziny. Asystent Messe'a wyszedł z pokoju i Meese ruszył za nim.

- Ed, poczekaj chwilę - powiedział McFarlane. - Chcę z tobą porozmawiać. Wiesz, jak chyba widziałeś w dzisiejszych gazetach, zeszłego wieczoru wygłosiłem przemówienie i wziąłem na siebie odpowiedzialność absolutnie za wszystko, za co mogłem i nadal będę to robił.

- Tak, odnotowano to.

-Ale chcę żebyś wiedział, Ed, że od samego początku prezydent był całkowicie "za", że nigdy nie miał żadnych zastrzeżeń co do zatwierdzania czegokolwiek, co Izraelczycy chcieli tu robić.

- Wiem - powiedział Meese - i rozumiem dlaczego. I jeżeli chodzi o stronę praktyczną to dobrze, że mi to mówisz, bo jego pozycja prawna jest tym lepsza, im wcześniej podjął decyzję. - Meese powiedział, że

jeśli prezydent dokonał "zatwierdzenia ustnego", czy nawet "zatwierdzenia myślowego" zamiast normalnego, pisemnego, to wybawia ich to, bo prezydent ma upoważnienie do zarządzenia tajnej akcji. Dodał:

- Bud, cokolwiek byś robił, nie próbuj wypaczać prawdy ani robić tego, co uważasz za najlepsze dla ciebie, czy dla prezydenta. Po prostu mów prawdę i nie próbuj wymyślać, co będzie pomocne czy szkodliwe dla prezydenta.

Meese porozmawiał potem z dyrektorem FBI, Williamem Webste-rem, który zaoferował usługi FBI przy dochodzeniu Meese'a. Meese powiedział, że nie dostrzega przestępstwa i uważa, że wprowadzenia FBI sprowadziłoby na nich krytykę, że Biuro wykorzystuje się do celów politycznych.

Około 18:30 tego wieczoru North poszedł do swojego gabinetu. W zasadzie pogodził się z tym, że zostanie unicestwiony. Pracująca u niego od czterech lat sekretarka, Fawn Hall, pomogła mu wyjmować dokumenty, noty i wiadomości z sejfów i kartotek. Zmęczony lecz uważny, ułożył je w dużą stertę. Wszystko miało być zniszczone. Trwało to godzinę. Poprosił również Hali o pomoc przy przerobieniu czterech not. Usunął z nich kłopotliwe wzmianki.

Sobota 22 listopada 1986 r. była ciepła. Zapowiadał się pracowity weekend. Meese zabrał ze sobą do Białego Domu dwóch asystentów prokuratora generalnego. Najpierw spotkał się z Shultzem, potem ze Sporkinem. Asystenci zabrali się do pracy nad kartotekami. W gabinecie Northa znaleźli notę bez daty, bez adresu na temat Iranu: 12 milionów dolarów zostanie wykorzystane na zakup bardzo potrzebnych zapasów dla nikaraguańskich sił demokratycznego oporu.

Później Meese wziął swoich asystentów na obiad do OldEbbitt Grill, dwie przecznice od Białego Domu. Opisali notę, którą znaleźli w gabinecie Northa. Meese zaklął, ale uznał, że może ona być prawdziwa, a może jedynie odzwierciedlać jedno z niespełnionych marzeń.

Casey był w swoim gabinecie, w starym budynku biur prezydenckich. Zadzwonił do Poindextera.

- Może przyjdę i zjemy razem kanapkę.

Przez prawie dwie godziny dwaj ludzie, którzy wiedzieli najwięcej, rozmawiali sam na sam. North przyłączył się do nich pod koniec rozmowy. Między innymi omawiali możliwość drugiej operacji w Iranie. Dalej mieli nadzieję na rozegranie głównej partii. Casey zawsze uważał, że właściwie najlepszą taktyką jest zatuszowanie powstającego problemu za pomocą spektakularnego sukcesu. Zamiast wątpliwych

18 - VEIL - Tajne wojny CIA

usług Ghorbanifara, mają teraz bezpośrednią drogę poprzez Ali Ha-shemi Bahramaniego, bratanka mówcy parlamentu irańskiego, Ra-fsanjaniego oraz przez dyrektora wywiadu Gwardii Rewolucyjnej w gabinecie premiera, nazwiskiem Samaii.

Od pewnego czasu Bahramani i Samaii przesyłali Northowi przekazy za pomocą urządzenia łącznościowego produkcji izraelskiej. Ale przez ostatni tydzień Bahramani czuł się zagrożony, zakładał, że może być inwigilowany, więc przesyłał przekazy za pośrednictwem swego ochroniarza.

Obiad skończył się 15:20. O 15:40 North zadzwonił do Meese'a, żeby umówić wywiad na następny dzień. O 15:44 Casey zadzwonił do Meese'a i oświadczył, że ma coś do powiedzenia prokuratorowi generalnemu. Meese odpowiedział, że wpadnie jadąc do domu tego wieczoru.

Casey zaproponował prokuratorowi generalnemu whisky albo piwo. Meese, który nie pił whisky, poprosił o piwo. Casey powiedział, że jego stary przyjaciel, Roy Furmark, przekazał wiadomości od tych, którzy wyłożyli pieniądze na sprzedaż broni do Iranu. Brzmiały one tak: albo zapłacicie nam pieniądze, które jesteście nam winni albo my się postaramy, żeby to źle wyglądało.

To był szantaż. Ale, według późniejszej relacji Meese'a, żaden z nich nie podzielił się z drugim najbardziej kłopotliwymi informacjami; Casey nie wspomniał o zarzucie Furmarka, że pieniądze przekazano con-tras, a prokurator generalny nie wspomniał o nocie Northa, którą znaleźli kilka godzin przedtem.

Meese chciał umówić się z Northern wcześnie następnego dnia, w niedzielę, lecz North poprosił o odłożenie spotkania do 14:00. Miał zamiar pójść z rodziną do kościoła. Tymczasem North zadzwonił do McFarlane'a i poprosił go o spotkanie o 12:30 w gabinecie, który Mc-Farlane miał w starym budynku biur prezydenckich. Rozmawiali piętnaście minut. North powiedział, że będzie musiał przedstawić Mee-se'owi wszystkie fakty na temat skierowania do contras pieniędzy ze sprzedaży broni do Iranu. McFarlane wiedział, że North nie zrobiłby niczego, co nie zostało zatwierdzone. W tym przypadku nie było wyjścia - istniała nota, którą North sporządził dla Poindextera.

O 14:00 przyszedł Meese z dwoma asystentami.

North potwierdził, że pieniądze zostały skierowane do Szwajcarii, gdzie otwarto trzy konta i podano ich numery Izraelczykom. Pianiądze wpłacono na te konta, contras byli wdzięczni. Poszło około 8-4 milionów z jednej transakcji sprzedaży broni. North powiedział, że 12 milionów dolarów wymienione w nocie, nie należą ani do USA am Izraela. Dla niego było to w porządku.

- Czy znalazł pan odnośne memorandum? - zapytał North.

- A powinniśmy? - spytał Meese.

- Nie, tylko tak pytałem.

Tymczasem Casey napisał do prezydenta tajny list sugerujący, żeby zwolnić Shultza. Używając terminologii baseballowej, której Shultz użył w poprzednim tygodniu odnośnie Poindextera nazywając go "graczem odbijającym", Casey napisał, że prezydent potrzebuje nowego "gracza rzucającego piłki".

W poniedziałek o 11:00 Meese wyjaśnił prezydentowi i Donowi Re-ganowi, że wykrył proceder kierowania pieniędzy do contras. Meese poszedł do Poindextera, do biura doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.

- Przyjmuję, że wiesz o nocie, którą znaleźliśmy w kartotekach Olliego.

Poindexter powiedział, że wie i zdaje sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie będzie musiał podać się do dymisji.

Przed obiadem Poindexter znalazł notatkę komputerową od Nor-tha: Jest stare powiedzenie, że nie możecie mnie wyrzucić, ja rezygnują... Jestem gotów odejść wtedy, kiedy ty i prezydent zadecydujecie... Prawie się nam udało. Semper fidelis. Oliver North.

Dzięki Ollie. Poindexter odpisał: Rozmawiałem dzisiaj z Edem dwa razy na ten temat i on dalej stara się wymyślić co robić. Powiedziałem mu, iż jestem gotów zrezygnować, że przyjmą wskazówką od niego. On jest jednym z niewielu, poza prezydentem, któremu mogę zaufać. Jeżeli nie odejdziemy, to co byś powiedział na to, żebyśmy poszli do CIA i zostali specjalnymi asystentami Billa? Wprowadziłoby cię to oficjalnie w świat operacyjny. Nie mów jeszcze nic Billowi. Chcę tylko wiedzieć, co o tym myślisz.

Podczas sesji zdjęciowej w Białym Domu zapytano prezydenta, czy powinien był dostrzec błędy w operacji przewozu broni do Iranu.

- Nie będę kłamał. Nie popełniłem błędu - odpowiedział. Na pytania o innych, powiedział:

- Nikogo nie wyrzucę.

Casey kazał Furmarkowi przyjechać do Langley i próbował dowiedzieć się czegoś o pieniądzach wykorzystanych w operacji irańskiej. Zatelefonował do Northa.

- Jest tutaj człowiek który mówi, że jesteś mu winien 10 milionów dolarów - powiedział DCI.

Według Northa na szwajcarskim koncie bankowym zostało tylko 30 tysięcy dolarów.

- Powiedz mu, że Irańczycy albo Izraelczycy są mu winni te pieniądze - powiedział North.

Casey próbował dostać się do Meese'a, ale nie udało mu się. Spróbował dodzwonić się do Dona Regana i zostawił informację, że chce pilnie rozmawiać z szefem sztabu. Nie może czekać. Regan zgodził się podjechać do Langley po drodze do domu, na kolację. Casey nie zdradził wiele i z prawie kamienną twarzą zapytał co się dzieje, co prezydent ma na myśli.

Regan wygadał się, że wykryto proceder przekazywania środków finansowych do contras.

- Co pan zamierza na to poradzić? - zapytał Casey. Sprawiał wrażenie obojętnego.

Regan mówił, że cały czas myślał, że transakcje handlu bronią z Iranem są, jak to się mówi na Wall Street, NPH "No Profit Herę" (Tu nie ma żadnego zysku). Informacja o kierowaniu funduszy do contras spowodowała, że planowano podać wszystko do wiadomości publicznej następnego dnia.

- A czy zdaje sobie pan sprawę z konsekwencji? - zapytał ostro Casey, po czym wymienił, jakie będą efekty takiego ujawnienia. - Spalicie sprawę z Iranem, a możliwe, że zakładnicy stracą życie. Irańczycy będą wściekli, że zażądano od nich zbyt wysokiej ceny za tę broń. Kongres wyjdzie z siebie, będzie nie do opanowania i możliwe że odetnie fundusze dla contras.

- Nawet biorąc pod uwagę konsekwencje... - odpowiedział Regan -jak, u diabła, możemy na tym wszystkim dłużej siedzieć? Chodzi o to, że ta sprawa to absolutna hańba... Czyn karalny.

- Mam nadzieję, że pan wie, iż spowoduje to niemało bałaganu i będzie poważnym wydarzeniem - odparł Casey.

Regan dał do zrozumienia, że podjęto nieodwracalna decyzje, nie ma odwrotu, nie ma wyboru.

Casey spóźnił się na kolację w Metropolitan Club, gdzie miał spotkać się ze swoją córką Bernadette i Edwardem Hymoffem - weteranem OSS i pisarzem, który chciał napisać biografię Caseya. Zgodzili się nieoficjalnie, że Casey umożliwi dostęp do CIA i do wysokich rangą osób w administracji, również do prezydenta.

Gdy Casey przyjechał do klubu, Hymoff, Bernadette i jej mąż już czekali. Świadom zamieszania, Hymoff powiedział:

- Wiesz, że będzie niezła granda.

- Damy sobie radę - powiedział Casey z pewnością siebie i przeszedł do kwestii książki. Zostawał do końca kadencji prezydenta, coś wymyśli, żeby Hymoff mógł spędzić ostatnie półrocze 1988 roku w agen-

cji, na zbieraniu informacji. Do tego czasu powinni skoncentrować się na innych okresach jego życia - OSS, inwestycjach, pisarstwie i pracy w Komisji Papierów Wartościowych. Casey bardzo pragnął zacząć jak najszybciej. Miał zamiar spędzić święta Bożego Narodzenia w swoim domu w Palm Beach i uzgodnili, że Hymoff może przyjechać i nagrać wywiady.

- Bili, co zamierzasz robić po skończeniu z administracją?

- Nie wrócę do zawodu prawnika - powiedział Casey - tylko do kapitału wyjściowego.

Posada rządowa ponownie przekonała go, że małe, prywatne przedsiębiorstwo może pójść szybciej i lepiej. Powiedział też, że rozważa napisanie autobiografii.

- Tato - powiedziała Bernadette - musisz napisać książkę.

O 6:30 rano następnego dnia, we wtorek 25 listopada 1986 r. Casey zatelefonował do Meese'a i poprosił go żeby wstąpił w drodze do pracy. Samochód prokuratora generalnego podjechał do Foxhall Crescent o 7:00 rano. Casey chciał wiedzieć, co się dzieje.

Meese wyjaśnił:

- Poindexter odchodzi, wszystko będzie ogłoszone.

Casey powiedział, że zbierze wszystkie noty i pośle Meese'owi.

Następnie Meese dodzwonił się do Poindextera i poprosił, żeby admirał spotkał się z nim w Departamencie Sprawiedliwości. Gdy Poindexter przyszedł, prokurator generalny miał do powiedzenia tylko jedno:

- Powinien pan podać się dzisiaj do dymisji. Meese wyraził opinię, że North nie zrobił nic nielegalnego.

Poindexter wrócił do swojego gabinetu w Zachodnim Skrzydle i zamówił śniadanie do pokoju. Siedząc przy końcu stołu konferencyjnego, spokojnie powiedział swojemu doradcy, dowódcy Thompsonowi, że tego dnia będzie prosił o przyznanie stanowiska w Marynarce Wojennej. Bez nerwów, emocji, wątpliwości. Thompson później powiedział: - Ze wszystkich ludzi na świecie, którzy mogliby być zmuszeni do akceptacji dymisji, admirał był chyba najbardziej przygotowany.

Wkrótce Don Regan zjawił się w gabinecie Poindextera. Był wściekły.

- Co się tutaj, do diabła, stało?

Poindexter poprawił okulary, dotknął ust serwetką i odłożył ją.

-No -powiedział-zdaje się, powinienem wejrzeć w tą sprawę, ale tego nie zrobiłem. Wiedziałem, że Ollie coś knuł. Po prostu w to nie wnikałem.

- Dlaczego nie? - zapytał Regan. - Do diabła. Jesteś wiceadmirałem. Co się dzieje?

- Ten cholerny Tip O*Neill - powiedział Poindexter - tak jak on szarpał się z contras. Po prostu byłem tak zdegustowany.

- John, myślę, że gdy pójdziesz do prezydenta o 9:30, to lepiej dopilnuj, żebyś miał pismo o dymisji przy sobie.

- Dobrze*.

W Langley Casey zadzwonił po Charliego Allena. Gdzie jest ta cholerna, czteropunktowa nota, którą wysłał do Poindextera, dotycząca ewentualnego skierowania pieniędzy? Znaleźli jaw pudełku na korespondencję przychodzącą. Prawie oszalały Casey, natychmiast napisał ściśle tajny list do Meese'a zaczynający się od słów "drogi Ed", wyjaśniający co się stało - on i Gates mówili Poindexterowi kilka razy o zarzutach; dali mu memorandum w połowie października, lecz memorandum, które najbardziej jednoznacznie określało ewentualne skierowanie środków, w jakiś niewytłumaczalny sposób nigdy nie dotarło do Białego Domu.

Tego rana prezydent wcześnie zwołał Kongres w sprawie kierowania funduszy. Wezwanym do Białego Domu prezydent powiedział, że Poindexter nie brał udziału w akcji, lecz zaoferował swą dymisję, zgodnie z tradycją Marynarki Wojennej, że kapitan odpowiada za wszyst-

* 8 miesięcy później Poindexter zeznał pod przysięgą, że sądził, że plan Northa - skierowanie funduszy do contras był dobrym pomysłem i że on go aprobował, ale nigdy nie informował prezydenta ani nie zabiegał o zatwierdzenie z jego strony. Od roku 1981 polityka prezydenta pomocy contras nie zmieniła się, zeznał Poindexter. Powiedział, że skierowanie zysków ze sprzedaży broni do Iranu, do contras było podobne do wsparcia ze strony państwa trzeciego. Zamiast, Saudyjczyków, dadzą Irańczycy, albo można by to uznać za prywatny datek Iranu. Była to kwestia wdrażania powszechnie znanej polityki prezydenta. Poindexter uważał, iż miał upoważnienie do zatwierdzenia skierowania środków, że wiedział, że jest to politycznie wybuchowe, i że jego zadaniem było izolowanie prezydenta od takich decyzji. Zeznał, że w całej tej sprawie wszystko kończy się na nim. Stwierdził, że prezydent zaaprobowałby decyzję "absolutnie" i że byłby zadowolony wiedząc o niej, ale plan Poindextera zakładający możliwość dementi wymagał, żeby nie wspominać o tym Reaganowi, mimo że Poindextera niejednokrotnie kusiło. Sekretarka Northa, Fawn Hall, zeznała pod pełnym immunitetem, że jedna nota dotycząca skierowania funduszy, którą wykryli śledczy Meese'a została w pewnym momencie poprawiona przez Poindextera, co sugerowało, że miała być przekazana prezydentowi. North zeznał, że ogólnie sporządził pięć not wzmiankujących o skierowaniu funduszy do contras, które to noty Poindexter miał przekazać prezydentowi, ale uważa, że on (Poindexter) je zniszczył. Poindexter zeznał, że nie przypomina sobie innych not. Gdy w końcu rozszyfrowano szczegółowe dane finansowe, śledczy ustalili, że tylko około 3 milionów dolarów (ze wszystkich zysków ze sprzedaży broni do Iranu) doszło do contras, a ponad 8 milionów pozostało na różnych kontach bankowych w Szwajcarii.

ko, co się dzieje w jego jednostce. Reagan bronił swojego systemu Rady Bezpieczeństwa Narodowego, który według niego dobrze służy krajowi.

Nie aprobując planu skierowania funduszy, prezydent powiedział, że nie jest to wbrew polityce.

Na konferencji prasowej w południe, prezydent odczytał krótki komunikat i przedstawił Meese'a, który ogłosił, że do contras skierowano 10 do 30 milionów dolarów. Wstrząśnięty i ponury prezydent stwierdził, że nie wiedział o tym wcześniej. Ogłosił, że Poindexter podał się do dymisji, a Northa zwolniono.

Później tego dnia Fawn Hall przemyciła z gabinetu Northa plik dokumentów ponad centymetrowej grubości, ukrywając je w ubraniu i w butach. Zawiozła je Northowi i powiedziała, że w ramach obrony będą codziennie niszczyć dokumenty. Wieczorem funkcjonariusz ochrony zaplombował gabinet.

Następnego dnia dodzwoniłem się do Caseya i zapytałem, jak administracja wplątała się w sprzedaż broni do Iranu.

- W 1981 roku Izraelczycy mówili nam, żebyśmy współpracowali z Iranem w celu zbliżenia się do kół wojskowych - powiedział Casey. -Wydawało się nam to rozsądne, bo myśleliśmy o przyszłej epoce po Chomeinim.

- Skąd były zyski, które można było skierować do contras?

- Iran był skłonny więcej zapłacić - powiedział sugerując, że wszelka "nielegalność", jaką się wykryje, będzie przypisana innym.

-Komu?

Casey zawahał się - Poindexter właśnie wpadł.

- Czy wiedział pan o kierowaniu środków do contras?

- Prawo wymagało, żebym się trzymał z dala - powiedział, powtarzając to, co powiedział Meese na konferencji prasowej, że nikt w CIA nie wiedział, łącznie z dyrektorem.

- Contras to chłopcy Caseya, musiał mieć pan jakieś pojecie o tym, że dostają 10 do 30 milionów dolarów?

- Plotki - warknął - dowiedziałem się wczoraj od Meese'a.

- Nie widział pan co robił North?

- Do cholery, nikt nie pójdzie do więzienia... wewnątrz kręgu. Odłożył słuchawkę.

Parę dni później były zastępca Stansfielda Turnera Frank Carlucci został mianowany nowym doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego. > Pozyskano niezależnego adwokata do przeprowadzenia karnego śledź- , twa w sprawie afery Iran-Contra. Prezydent powołał komisję składa-

jącąsię z trzech członków, pod przewodnictwem byłego senatora-Johna Towera, w celu zbadania NSC, a Senacka Komisja ds. Wywiadu rozpoczęła dochodzenie na pełną skalę. Jedyna rozmowa Poindextera z Ca-seyem dotyczyła zasięgnięcia rady DCI co do wyboru adwokata.

Około godziny 13:00, 3 grvidnia, znowu zatelefonowałem do Case-ya. Spora liczba przywódców w adrninistracji i Kongresie twierdzi, że jest on skończony w CIA. Jadł obiad kiedy gadaliśmy.

- Przewodniczący i wiceprzewodniczący mówią, że wyjdziemy z tego bez szwanku - powiedział między kęsami, odnosząc się do senatorów Durenbergera i Leałr/ego. - Prawo zabraniało nam wspierać contras i nie robiliśmy tego.

Powiedział, że CIA popełniła dwa mało ważne błędy przy sprzedaży broni do Iranu. Pierwszym była pomoc, jakiej agencja udzieliła Białemu Domowi przy izraelskim transporcie do Iranu w 1985 roku zanim Reagan podpisał zatwierdzeni^. Pomoc miała umożliwić Northo-wi, znalezienie "rutynowego komercyjnego rejsu lotniczego". Nie jest to sprawa dla Sądu Najwyższego.

Po drugie, jakiś "głupi" pracownik niższego szczebla, wykorzystał to samo szwajcarskie konto bankowe do sprzedaży broni do Iranu i do połączonej amerykańsko-saudyjskiej tajnej operacji wsparcia dla afgań-skich rebeliantów. Powiedział, że tym sposobem część pieniędzy z Iranu zmieszała się 500 milionami dolarów na operację afgańską. Wiadomo jednak, na co poszły wszystkie ipieniądze.

- Czy to wszystko, to jedna wielka, operacja "żądło" mająca na celu uzyskanie amerykańskiej broni?

- Bzdura, prezydent powiedział: "namawiać ich" i tak robiliśmy. Zadałem jeszcze jedno pytanie. Odpowiedział:

- Do cholery, niech mnie pan niej drażni. Nie wiem dlaczego przyjmuję pana telefony.

Powiedziałem, że jest sporo pytań bez odpowiedzi.

- Oczekuję od pana powściągliwości normalnej u dorosłego człowieka.

- Wielu mówi, że wiedział pan więcej, że musiał pan być zaangażowany.

- Dlatego nie chciałbym pana pr-acy za żadne skarby świata - powiedział DCI szorstko. - Może pan rnieć rację tylko przez pewien czas.

Dział prawny CIA, nadal rozpaczliwie starający się utrzymać całą działalność agencji w granicach pr;awa, próbował ustalić dokładnie, jaki kontakt był dozwolony między oficerami CIA a prywatnymi dostawcami lotniczymi i sponsorami sjprawy contra. Adwokat pomocni-

czy wydał Clairowi George'owi 5 grudnia opinię, że "kontakty z dobroczyńcami, choć sprzeczne z polityką, nie były sprzeczne z prawem".

Bez Poindextera i Northa, Casey w pojedynkę stanął przed zadaniem ocalenia czegoś z zawalającej się inicjatywy irańskiej. W sobotę, 13 grudnia 1986 r. miało odbyć się spotkanie z drugim łącznikiem irańskim. Shultz zdobył zgodę Białego Domu, że przedstawiciel CIA na spotkaniu nie będzie mówił o linii postępowania i że nie będzie więcej sprzedaży broni do Iranu. Casey zadzwonił do Dona Regana, żeby nakłonić prezydenta do zmiany tej decyzji. Do Frankfurtu wysłano ściśle tajny przekaz upoważniający Departament Stanu i CIA do przeprowadzenia dyskusji na temat polityki i wywiadu.

Po spotkaniu we Frankfurcie w hotelu Park, Shultz odebrał zabezpieczony telefon od przedstawiciela Departamentu Stanu. Sekretarz był zaszokowany usłyszawszy doniesienia i zadzwonił do prezydenta, mówiąc, że muszą zaraz porozmawiać. Prezydent zaprosił Shultza do Białego Domu następnego dnia.

W Białym Domu, w niedzielę rano, Shultz powiedział, że spotkanie we Frankfurcie wykazało, jak bardzo wszystko było nieopanowane. Po-indexter, North, Casey i CIA negocjowali w sprawach, w których nie mogło być żadnej elastyczności. Przedstawiciel Iranu we Frankfurcie wspominał o 9-punktowym porządku działania, poprzednio uzgodnionym przez Northa i CIA. Twierdził on między innymi, że Stany Zjednoczone postarają się pomóc w uwolnieniu siedemnastu więźniów, skazanych za zamach bombowy na ambasadę USA w Kuwejcie, w 1983 roku. W ciągu długiej walki z terroryzmem, USA regularnie i głośno popierały odmowę uwolnienia więźniów przez Kuwejt. Tych siedemnastu było członkami AL Dawa czyli "Zewu" - radykalnego, fanatycznego, ugrupowania fundamentalistów muzułmańskich, powiązanego zarówno z zabójcami 241 amerykańskich żołnierzy w Bejrucie w 1983 roku, jak i z innymi atakami terrorystycznymi. Byli oni samobójczym pograniczem. Niektórzy byli związani z libańską frakcją Hezbollah i jej przywódcą Fadlallahem. Niewzruszenie Kuwejtu stało się symbolem zjednoczonego frontu antyterrorystycznej twardości. Ale CIA w Niemczech mówiła, że sprawa podlega negocjacji. Przyzwyczajona do operacji opartych na szybkości i podstępie, a nie stałości, CIA zadawała kłam zasadom i doktrynie prezydenta. Podminowywała osobiste zobowiązanie prezydenta, że terroryści mogą uciekać, ale nie mogą się ukryć. Ten stosunek NSC-CIA był podstawą całego obecnego bałaganu. Shultz powiedział, że uważa to za wstrętne.

Prezydentowi błysnęły oczy i zacisnął zęby. Na tym jednym zebraniu dobiegła końca dyskusja dotycząca Iranu, którą Shultz przegrywał od połowy 1985 roku.

Następnego rana, w poniedziałek 15 grudnia 1986 r., Casey był w swoim gabinecie na siódmym piętrze w Langley. Przygotowywał się do wystąpienia przed Senacką Komisją ds. Wywiadu, kiedy dostał ataku. Wezwano karetkę pogotowia i szybko przewieziono go do szpitala w Georgetown. Mat następny atak, ale mówił i poruszał się normalnie. W czwartek o 7:40 rano zabrano go na chirurgię i 3-osobowy zespół operował go do 13:00, usuwając miękki, rakowaty guz, znany jako lym-phoma. Wyciągnięto go z wewnętrznej strony lewej półkuli mózgu, z części kontrolującej ruch prawej strony ciała. Lekarze stwierdzili w oficjalnym oświadczeniu, że 73-letni Casey będzie w stanie na nowo podjąć normalne czynności.

Gates przejął stery jako p.o. DCI i spędził większą część stycznia na odpieraniu nacisków ze strony Białego Domu, żeby zasugerował następcę Caseya, który był poważnie chory i praktycznie nie mógł mówić. Zmuszony do wytypowania nazwisk Gates zaproponował byłych senatorów Johna Towera, Paula Laxalta lub Howarda Bakera. Miał nadzieję, że żaden z nich nie rozszarpie wszystkiego na strzępy.

Po sześciu tygodniach Casey poczuł się znacznie lepiej. W środę, 28 stycznia 1987 r., Gatesowi pozwolono odwiedzić go w szpitalu. Siedział przy oknie. Nigdy nie miał dużo włosów, więc ich utrata po radioterapii i lekach nie była tak bardzo zauważalna. Gates miał wykaz tematów do omówienia i zaczął mówić. Casey był przytomny, robił krótkie uwagi lub chrząkał, gdy Gates odczytywał listę.

- Czas, żebym zszedł z drogi - powiedział Casey w końcu, machając w powietrzu lewą ręką - żebym zrobił miejsce.

Następnego dnia Gates załatwił, żeby Don Regan i Meese przyszli do szpitala. Casey nie mógł pisać, więc Sophia podpisała jego dymisję. Służył sześć lat i jeden dzień.

Wziąłem listę uporczywych pytań, dodałem jeszcze inne z poprzednich lat i pojechałem do szpitala w Georgetown. Dwa niezwykle obfite opady śniegu okryły Waszyngton w drugiej połowie miesiąca, ruch był niewielki. Nie musiałem długo czekać w hallu, żeby zobaczyć jednego z ochroniarzy CIA, przechodzącego ze słuchawką walkie-talkie. Poszedł przez długi korytarz, skręcił w lewo do nowego skrzydła i wszedł do windy. Zatrzymała się na szóstym piętrze. Pojechałem na górę. W małym pokoju czterech ochroniarzy z CIA oglądało popołudniową telewizję.

Casey był w sali nr C 6316, zarejestrowany pod pseudonimem La-cey. Drzwi były zamknięte, przestawiłem się, lecz ochroniarz odmówił wpuszczenia mnie.

Za każdym razem, gdy przeprowadzałem wywiad z Caseyem w ciągu ostatnich trzech lat, zapisywałem swoje pytania na arkuszach żółtego papieru. Zatrzymałem te wszystkie arkusze i teraz miałem gruby pakiet wielu stron. Niektóre pytania, na które Casey odpowiedział i które gdzie indziej weryfikowano, teraz powodowały tylko większą ciekawość. Spędziłem kilka godzin przeglądając pytania, które chciałbym zadać. Próbowałem zredukować je do jednej strony, zatytułowanej: Kluczowe pytania bez odpowiedzi do Caseya. Teraz bardziej niż kiedykolwiek ewidentne było, jak wielki był wpływ tego człowieka na aspiracje i kłopoty administracji Reagana. Przekonania, poczucie głębokiej lojalności i obsesje Caseya, tak samo jak innych, nawet prezydenta, leżały u podłoża operacji contras, inicjatywy irańskiej i szeregu innych tajnych przedsięwzięć i ukrytych stosunków. Jego pogląd na prawo - minimum przestrzegania i minimum ujawniania - przeniknął przedsięwzięcia polityki zagranicznej Reagana. Ambicją Caseya było udowodnienie, że jego kraj potrafi robić "te rzeczy, jak mi nieraz mówił. Miał na myśli tajne działania prowadzone w całkowitej tajemnicy. Po części była to nostalgia, ale i pokaz samowoli.

- Moglibyśmy wygrać - powiedział kiedyś z tęsknotą do jednego ze swych asystentów najwyższej rangi. Uważał, że jego wielkim osiągnięciem było niedopuszczenie do tego, żeby Ameryka Środkowa stała się komunistyczna. Przypominało mu to osiągnięcia Ameryki po drugiej wojnie światowej, polegającego na uratowaniu Europy Zachodniej od komunistów. Sophia powiedziała mi w rozmowie telefonicznej:

- Głową i sercem Bili był urodzonym patriotą.

Czy był? Czy o to chodziło? Jego kraj za wszelką cenę? Jaką cenę zapłacono? Teraz, gdy gra była niemal skończona, uświadomiłem sobie, że nie potrafię powstrzymać się od oceny. Unikałem tego skrupulatnie przez te trzy i pół roku, kiedy go znałem. Tak było dla mnie łatwiej i bezpieczniej. Z jakiegoś powodu stworzyliśmy partnerski układ dotyczący tajemnic. Obydwaj mieliśmy obsesję na punkcie tajemnic, w zupełnie różny sposób. Podczas tej gry tajemnice były środkiem wymiany. Jakie były tajemnice? Jaką miały wartość? Jaki był z nich pożytek?

Poprzedniego roku Casey powiedział mi, że przeczytał recenzję, którą napisałem do książki Johna Le Carre Szpieg doskonały (A Perfect Spy). Casey stwierdził, iż zgadza się z moją interpretacją poglądu Le Carre na szpiegostwo - im lepsze szpiegowanie tym lepsza zmyłka.

Zacytowałem mu jedno z ulubionych zdań z tej książki: W każdej operacji istnieje to, co jest ponad linią i pod linią. Ponad linią to jest to, co się robi według przepisów, pod linią to jest wykonywanie zadania. Ca-sey to połknął:, z głęboko zamyślonym, niemal ponurym wyrazem twarzy. Potrafił być taki daleki. Zapytałem co myśli. Żadnej odpowiedzi. Czy się zgadza? Nic.

Casey był dla mnie atrakcyjną postacią, bo był przydatny i nigdy nie unikał konfrontacji. Mógł krzyczeć i kwestionować pewne poglądy, nawet grozić, ale nigdy nie zrywał dialogu. W1985 roku, gdy ujawniliśmy tajne grupy antyterrorystyczne, powiedział mi:

- Będzie pan miał krew na rękach, zanim to się skończy.

Jak się później dowiedziałem, było to tuż po tajnej współpracy Ca-seya z saudyjską służbą wywiadowczą i jej ambasadorem w Waszyngtonie. Planowano zamach na arcyterrorystę Fadlallaha. Zamiast Fa-dlallaha bomba samochodowa zabiła co najmniej osiemdziesiąt w większości niewinnych osób.

Jak on to załatwił? Wyobrażałem sobie, miałem nadzieję, że odczuwał dylemat moralny. Trudno, żeby nie. Był zbyt bystry, żeby nie dostrzec, że on i Biały Dom złamali reguły, prawdopodobnie także i prawo. To Casey miał krew na rękach.

Pytania oficjalne dotyczące Białego Domu, CIA, kongresu, politycznej pokusy tajnych działań, upoważnienia do prowadzenia wojny, okropnego fałszu "wiarygodnej możliwości zdementowania" zostaną zadane przez śledczych. Ja ciągle powracałem do kwestii odpowiedzialności osobistej, odpowiedzialności Caseya. Ujawnienia nie oczyszczą go, a tylko bardziej pogrążą.

Przez chwilę miałem nadzieję, że sam się wybawi z opresji. Jedynym sposobem było przyznanie się do winy lub przeproszenie kolegów, zrozumienie starych błędów.

Napisałem pod ostatnim pytaniem dla Caseya: Czy rozumie pan teraz, że było to niesłuszne?

Kilka dni później wróciłem do sali szpitalnej Caseya. Drzwi były otwarte. Blizny po operacji nadal się goiły. Zapytałem Caseya, jak się czuje.

W oczach błysnęła mu nadzieja, a zaraz potem poczucie rzeczywistości. - OK., lepiej... nie.

Wziąłem go za rękę na powitanie. Złapał moją rękę i ścisnął ją. Przez moment w pokoju był spokój i światło słoneczne.

- Już pan skończył? - zapytał mając na myśli książkę. Powiedziałem, że nigdy nie skończę, nigdy wszystkiego nie poskładam, tyle jest pytań. Nigdy nie dowiem się wszystkiego co zrobił.

Lewa strona jego ust wygięła się w uśmiechu i chrząknął.

- Proszę spojrzeć na te kłopoty, które pan spowodował - powiedziałem. - Cała administracja jest badana.

Wydawało się, że nie słyszy. Powtórzyłem więc i na moment wyglądał na dumnego, podniósł głowę.

- To boli - powiedział i myślałem, że odczuwa ból fizyczny.

- Co boli, proszę pana?

- A - powiedział i przerwał. Wydawało mi się, że chodzi mu o bycie poza wszystkim, poza akcją. Ale nagle odezwał się. Jego myśli biegły tym samym torem, co przed atakiem bólu.

- To, czego pan nie wie - powiedział.

Ostatecznie, uświadomiłem sobie, to co ukryte jest większe. Wydawał się twierdzić, że to nieznane posiada władzę, przynajmniej tak myślałem. Był taki słaby, na skraju życia i wiedział o tym robiąc uwagę o śmierci.

- Nie ma mnie - powiedział. Ja zaprzeczyłem.

Powiedziałem, że wiedział. Skierowanie funduszy do contras musiało być pierwszym pytaniem, wiedział cały czas.

Podniósł ostro głowę. Utkwił we mnie wzrok i w końcu skinął głową:-Tak.

Zapytałem dlaczego.

- Wierzyłem.

-Co?

- Wierzyłem.

Po czym zasnął i nie mogłem zadać następnego pytania.

Parę tygodni później Sophia zabrała go do domu, ale wkrótce był z powrotem w szpitalu. W końcu zabrała go do Mayknoll, żeby tam zmarł. Nabawił się zapalenia płuc i wzięto go do szpitala w Long Island. Tamże rankiem 6 maja 1987 r., dzień po tym jak Kongres rozpoczął publiczne przesłuchania w sprawie afery Iran - contras, Casey zmarł.

TAJNE DZIAŁANIA W AMERYCE ŚRODKOWEJ CHRONOLOGIA WYDARZEŃ

4 marca 1981 roku - prezydent Reagan podpisał zatwierdzenie środków finansowych na polityczne wsparcie dla umiarkowanych chrześcijańskich demokratów i oficerów wojska w Salwadorze.

l grudnia 1981 roku - prezydent Reagan podpisał zatwierdzenie przewidujące pierwszą turę zbrojnej pomocy dla bojowników contras, sprzeciwiających się rządowi sandinistowskiemu w Nikaragui. 19 milionów dolarów ma być wydane na szkolenie i uzbrojenie pięciuset osób, stanowiących siły paramilitarne. Zawarto w tej sprawie porozumienie z Argentyną. Zatwierdzenie w zarysie jest przedstawiono komisjom ds. wywiadu, jako staranie w celu uratowania Salwadoru poprzez prze-chwytywanie transportów broni z Nikaragui do lewicowych rebelian-tów w Salwadorze.

10 marca 1982 roku - pierwsze publiczne ujawnienie, że prezydent Reagan autoryzował tajne wsparcie dla bojowników contras.

Grudzień 1982 roku - prezydent Reagan nadaje swoim podpisem moc prawną pierwszej Poprawce Bolanda, która zabrania wydatkowania środków na "obalenie rządu Nikaragui".

20 września 1983 roku - pod naciskiem Komisji ds. Wywiadu, prezydent Reagan podpisał drugie zatwierdzenie dotyczące operacji w Nikaragui, oświadczając, że tajny program ma na celu skłonienie rządu sandinistów do negocjacji, ma też wywrzeć nacisk na rząd, żeby zaprzestał wspierania rebeliantów salwadorskich. Kongres zatwierdził 24 miliony dolarów na następny rok.

Kwiecień 1984 roku - publiczne ujawnienie udziału CIA w minowaniu nikaraguańskich portów. Kongres odmawia zatwierdzenia następnych 21 milionów, o które zabiega administracja Reagana. Tajne finansowanie przez Arabię Saudyjską w wysokości miliona dolarów rocznie od lipca 1984 roku. ,_.

Październik 1984 roku - Kongres odcina finansowanie contras i zakazuje wszelkiego wsparcia "pośrednio lub bezpośrednio" do grudnia 1985 roku. Saudyjczycy potajemnie dają następne 15-24 miliony dolarów.

Grudzień 1985 roku - Kongres częściowo zniósł zakaz i zatwierdził ograniczoną pomoc, żeby nie dopuścić do zdziesiątkowania bojowników contras. Zezwolono, by CIA udzielała "porad" wywiadowczych oraz sprzętu i szkolenia łącznościowego. Prezydent Reagan podpisał zatwierdzenie (9 stycznia 1986 roku) autoryzujące tę ograniczoną pomoc, kosztującą USA 13 milionów dolarów. Dodatkowo Kongres zatwierdził pomoc "humanitarną" dla contras w wysokości 27 milionów dolarów, w tym żywność, leki i transport. Upoważniono Departament Stanu do uzyskania dodatkowej pomocy "humanitarnej" od państw trzecich.

Październik 1986 roku - Kongres zniósł zakaz i autoryzowano dla contras 100 milionów dolarów.

INDEKS

Aaron, David 102, 103 f <-.

Abrams, Elliot 13

AbuNidal 220, 438

Adham, Kamal 357

Agee, Philip 389

Agnew, Spiro 141

Alfonsin, Raul 350, 351

Alien, Charlie 419, 441, 489, 490, 492, 493, 494, 510

Alien, Richard V. 12, 48, 67, 90, 111, 112, 119, 175, 181, 203, 310

Allende, Salvador 54, 55, 297

Alsop, Steward 134

Alvarez, Gustav 234

Ames, Robert C. 246, 247, 249

Anderson, Jack 248,413 j

Andropow, Jurij 405 ^-'' ;k

Aquino, Corazon 445

Aquino, Benigno, jr. 445 ;&

Arafat, Yassir 114, 221, 246, 418

Armstrong, Anne 344

Arnold, Benedict 138 h ^

Assad, Rifaat 222,249,250

Astorga, Nora 276 " ' i:

Auletta, Ken 8

B

Babcock, Chuck 354, 355 . f Bahramani, Ali Hashemi 506 '", Baker, Howard H., jr. 152, 153, 514 Baker, James A. 12, 90, 117, 123, 135, 148, 171, 173, 175, 185, 238,

Ball, Desmond 459 Bamford, James 273 . ^

Bandar, książę Arabii Saudyjskiej 356, 357, 358, 359,360, 401, 402, 403, 404, 406, 407

Barnes, Michael 189,190

Bartholomew, Reginald 385

Begin, Menachem 219, 250, 251

Bentsen, Lloyd M. 157,158

Best, Judah 141, 146

Biden, Joseph R. 82, 83, 150, 158, 217, 280, 324

Bishop, Maurice 290, 291, 298, 304

Bissell, Richard 134 ?. r

Blaize, Herbert 304 "p«"'

Blatnik, John 155,156 r|, ,

Boland, Edward P. 147, 162, 189, 190, 225, 22^; 227, 228, 229, 230, 242, 305, 396 3?ł

Borge, Tomas 116,121,122,304 "{/ ^

Bouterse, Desi 242, 243, 259

Bradlee, Benjamin C. 141, 144, 192, 193, 194, 195, 196, 211, 425, 443, 451, 457, 458, 459, 460, 461, 462, 464, 465, 466, 467, 468, 469, 470, 471 Brady, James 69 Breżniew, Leonid 30, 164, 405 Brinkley, David 187

Bross, John 57, 58, 59, 74, 75, 76, 88, 102, 120, 126, 132 . Brown, Ennis 27,28,485 ;. Brown, Anthony Cave 485

Brzeziński, Zbigniew 26,27, 30, 32, 47, 48, 65, 76, 77, 84, 102, 111 Buchwald, Art 301

Buckley, William F. 35, 36, 54, 238, 400, 401, 409, 414, 419,

429, 490"

Burkhalter, Edward A. 457 Burt, Richard R. 453 Bush, George 12, 31, 39, 48, 68, 85, 86, 90, 176, 184, 210, 255,

257, 292, 294, 364, 382, 419, 447, 493, 494 Butts, John 457 Byrd, Robert C. 502

Galero, Adolfo 406 Cannistraro, Vincenta M. 397

Canon, Lou 462

Carlucci, Frank C. 12, 72, 77, 140, 182, 186, 205, 247, 511

Carranza, Nicolas 265

Carter, Jimmy 21, 22, 25, 26, 27, 30, 32, 35, 43, 44, 46, 47, 48, 52, 53, 63, 65, 68, 76, 77, 88, 91, 92, 96, 97, 100, 102, 103, 104, 108, 111, 113, 114, 119, 141, 163, 176, 184, 218, 224, 237, 256, 281, 282, 318, 322, 343, 357, 372, 386, 387, 392, 415, 444, 457

Carver, George A. 134

Casey, Sophia 40, 50, 52, 69, 138, 152, 173, 298, 390, 402, 427, 448, 484, 514, 515, 517

Casey, William J. 9, 23, 24, 31-44, 46, 47, 49-61, 63-93, 95-108, 111-115, 117-122, 124-141, 144-165, 167-186, 191, 193-197, 199, 200, 202, 203, 205, 207-226, 228-234, 236, 237-242, 244-248, 252-273, 277-294, 296-311, 314-316, 318-331, 333-351, 353-368, 372-420, 423-427, 429-442, 444-445, 447-449, 452, 454-457, 462-464, 466-479, 481, 482, 484, 485, 488-517

Castillo, Tomas 472, 473

Castro, Fidel 25, 34, 103, 121, 159, 274, 292, 293, 303, 325, 332, 345, 350, 367, 395

Cave, George 477, 489

Chafee, John C. 255

Chamberlain, Neville 365

Chamoun, Camille 206

Chapman, Christian A. 184

Charles, Eugenia 293-295, 303, 304

Chartouny, Habib 222

Chase, Gary 365,366

Childs, Daniel 240

Chomeini, Ajatollah 25, 29, 85,100, 112, 139, 221, 290, 332, 389, 413, 435, 488, 499, 500, 511

Church, Frank 42, 43, 48, 80, 155, 156, 245, 267, 274, 351, 386

Churchill, Winston 301, 302, 394, 485

Clark, William 12, 203, 204, 205, 210, 236, 237, 238, 241, 249, 256, 257, 259, 260, 284, 286-288, 291, 310, 382, 444

Clarridge, Duane R. 170, 174, 177, 191, 208, 209, 210, 215, 228, 229,233-235, 241, 261-263, 265-277, 284-286, 292, 305, 320, 337, 360, 398, 427-429

Codevilla, Angelo 59 ,pc r v

Cogan, Charles 290, 356- 358, 363

Cohen, William S. 272-278, 324, 328

Colby, William E. 12, 59-64, 98, 134, 157, 267, 308, 317, 391, 484

Crowe, William J. 482

Czernienko, Konstantyn 405

D

Dam, Kenneth W. 368, 369

Barman, Richard G. 257, 286, 287, 293, 340, 341

Dean, John W. 49

Deaver, Michael K 12,35,36, 39, 40, 90, 117, 123, 135, 175, 185,

203, 237, 251, 257-259, 286, 287, 407, 434 Derounian, Steven B. 36, 156 Dickey, Raymonda R 105

Dodd, Christopher J. 190, 191, 235, 253, 254, 264 Doe, Samuel K 315 Dolan, Anthony R. 238, 282, 287, 447 Donovan, William J. 17, 46, 50, 58, 59, 74, 76, 154, 255, 409

Doswell, William J. 266, 267 Doty, Ray 232,233,263 Downie, Leonard 457, 458, 460, 462, 467 Drucker, Harry 38

Duarte, Jose Napoleon 118, 135, 237, 316, 350 Dulles, Alien 55, 134, 271,296 Dunn, Bert 438 Durenberger, David 13, 328, 338, 424, 426, 430, 433, 434 488

E

Earl, Robert 500

Eisenhower, Dwight D. 35, 55, 74, 301

Enders, Thomas O. 13, 136, 166, 167, 174, 175, 189, 190 236 237, 238, 239, 258, 279

Fadlallah, Mohammed Hussein 290, 385, 402-404, 412, 513, 516

Fahd, król Arabii Saudyjskiej 30, 359, 401, 407

Fauer, Lincoln 374

Feinman, Barbara 7

Fielding, Fred 148, 151

Flanzamaton, Moses 315

Follett, Ken 415

Ford, Kenneth 33, 36, 39, 53, 60, 102, 119, 138, 267, 317, 452

Fortier, Don 443, 449, 450, 451

Frangieh, Tony 206

Fuller, Grahama 413,414,498 :,

Furmark, Roy 490, 492-494, 506, 507 ,'.;!

G

,"i't 1 ,i '

.o. 'i !:

Gandhi, Indira 100, 314

G'anen, Mohammed 222

Garn, Jake 280, 342, 343

Gates, Robert M. 11,102, 103, 144, 308, 347, 349, 351, 369, 388,

Gemayel, Amin 205, 206, 223, 246, 250, 252, 316 Gemayel, Bashir 205, 208, 220, 221, 240, 245, 316 Gemayel, Pierre 206 George, Clair Elroy 11,267,267, 323, 330, 331, 337-340, 377, 378,

397, 401, 427, 442, 445, 502, 503, 513 Geyer, Georgie Anne 396 Ghorbanifar,Manucher 420,188, 435, 436, 438, 440-442, 445, 446,

471, 474, 477, 478, 489, 490, 492, 493, 496, 502, 503, 506 Goldwater, Barry M. 13, 43, 36, 44-46, 56, 69, 75, 79, 82,

Gorbaczow, Michail 405, 421, 460, 461, 466 Gordon, Lincoln 127, 128, 129, 130, 131 German, Paul F. 349 Graham, Donald 69,469,470 Graham, Katherine 69,469,470

Graham, Mary 69 ..>,<. Grant, Ulisses S. 238 :; ' ,i> .; ,,:

Grealy, Robert F. 444 Greider, Bill 195-197 Grunwald, Henry 468

H

Habre, Hissen 95, 96, 159, 218, 315

Haddad,Wadi 246

Haig, Alexander M. 13, 40, 90-92, 96, 106, 116, 117, 122, 124,

191, 196, 206, 207, 218, 241 Hall, Fawn 477, 505, 510, 511 Hall, Leonard W. 73, 74 Hamilton, Lee H. 179, 501, 503 Hamiz, Hassan 289 Hammer, Armand 38, 39 j. Handal, Shafik 113,116 Hart, Gary 273-279 -* tPO! Hasenfus, Eugene 491 |, Hashemi, Ali Bahramani 506

Hassan II 171, 272, 312, 313, 417 -Healy, Peggy 227 Helms, Cynthia 54 Helms, Dennis 56 Helms, Richard M. 11, 41-43, 47, 48, 53-59, 98, 132, 134, 246,

255, 296, 297, 372, 484, 492 Hersh, Seymour M. 458 Hetu, Herbert E. 22, 141 Hinckley, John W. 123, 125

Hitler, Adolf 50, 51, 57, 410, 485 wu HoChiMinh 159 Vf" Hoffa, Jimmy 53 'Q^ Holm, Dick 290 ^ Hoover, Edgar J. 402 .,,',';. Horton, John 260-262,264,265,285,345-351,387,388 Howard, Edward Lee 431, 432, 454, 486, 488 Hugel,Max C. 11, 88,76, 89, 104, 105, 131-135,141-151, 157-159,

., t« Hughes, John T. 194 Hussein, król Jordanii 220, 386

Hutchings, Burton L. 232 Hymoff, Edward 508, 509

Ikle, Fred 72

Inman, Bobby Ray 11,44-49, 56, 57, 69, 70, 72, 75, 82-84, 88, 90-92, 118-120, 127, 144, 145, 151, 156-158, 162, 164, 165, 170, 171, 177, 178, 180-182, 194-196, 198-210, 212, 213, 217, 241

Inman, Thomas 207 , (

Inman, William 207

Inouye, Daniel K 156, 240

Jackson, Henry M. 158 . - '...

Jacobsen, David P. 414,493 ''*

Jalloud, Salaam 370

Jan Paweł II 128

Javits, Jacob K. 36

Jefferson 396

Jenco, Lawrence 478

Jensen, Lowell D. 466, 467

Jervis, Robert 109

Johnson, Lyndon B. 57, 299

Jones, David C. 154, 155, 176

Jones, Geoffrey M. T. 154

Jordan, Hamilton 68, 357

Juchniewicz, Ed 427, 428

Jurczenko, Witalij 430-432, 454, 456, 487

K

Kadafi, Muammar 25, 93-96, 159, 160, 162, 167-169, 182-188, 203, 218, 251, 306-308, 315, 316, 331, 332, 351-353, 368-373, 404, 414-418, 424-426, 428, 429, 436, 438, 439, 443, 448-453, 466, 479-485

Kaiser, Robert G. 459, 460

Kampiles, William 225

Keel, Alton 485,499

Kellis, James 155, 156

Kelso, Frank B. 449

Kemp, Geoffrey 249, 250, 251, 252

Kendall, Donald 55

Kennan, George 297

Kennedy, Robert 274

Kennedy, Edward 329

Kennedy, John F. 43, 73, 98, 125, 267, 270

Kerr, Richard 438,479

Khashoggi, Adnan 420, 490, 496

Kidd, Isaac C. 487

Kimche, David 419

Kirkpatrick, Jeane 214, 255-258, 287, 288, 294, 382, 398, 447

Kissinger, Henry A. 37, 40, 48, 54, 91, 99, 117, 136, 288, 359,447

Kissinger, Nancy 69 ,., ..,,, Klinghoffer, Leon 421-423 A ',, Knoche, Hank 72 TO ,;, Koppel, Ed 156 .,;. Kukliński, Władysław 32, 179, 180 M l,

Lardner, George 468 I>

Latell, Brian. 345, 346 i

Lauder, George 267-269, 334, 363, 398, 412

Laxalt, Paul 155, 514

Leahy, Patrick J. 13,198, 199, 202, 214, 231-236, 239, 245 254

255, 263, 280, 329, 330, 341, 424, 495, 496, 512 le Carre, John 235, 516 Ledeen, Michael 435, 436 Lee, Robert E. 128, 238 Lenin, Włodzimierz Ilicz 396 Liddy, Gordon G. 429 >.: n Lincoln, Abraham 333 j Lugar, Richard G. 212, 341 Lumumba, Patrice 271

M

Magana, Alvaro 264

Magarieff, Mohammed Youssef 306, 307, 436

MaGee, Robert 262

MaoTseTung 159

Marcos, Ferdynand E. 315, 411, 444, 445

Marenches, Alexander de 37, 38, 39, 65

Maury, John 47

McCurdy, Dave K. 244, 501

McFarlane, Robert C.,,Bud" 12, 185, 205, 288, 291, 292, 294-296, 310, 327, 328, 337, 340, 343, 355, 356, 359, 360, 367, 400, 406, 407, 411, 414, 415, 417-421, 434, 435, 437, 445, 446, 471-473, 476, 477, 491, 493, 496, 500, 504, 506

McMahon, Bernard 423

McMahon,JohnN. 11,103, 104, 108, 111, 112, 120-122, 132, 213, 214-217, 232, 234, 235, 239-243, 245, 257-259, 261-263, 269-271, 294, 306, 322, 323, 325, 326, 333-339, 363, 364, 366, 367, 372-374, 376, 381, 386, 389, 398-401, 404, 409, 412, 423, 428-430, 435, 442, 447-449

McNamara, Robert 98

McNell, Samuel F. 141-143, 148

McNell, Thomas R. 141-143, 148

Meese, Edwin 12, 31,32, 35, 39, 40, 66, 67, 90-92, 117, 119, 120, 123, 135, 175, 185, 251, 287, 288, 407, 440, 441, 447, 448, 463, 494, 497, 500, 504-511, 514

Menges, Constantine C. 138-141, 191, 258-260, 291-296, 303, 343, 345, 347

Meyer, Cord 133, 134, 347, 349

Meyer, Herb 303 '^''

Middendorf, J. William 47, 59

MitcheU, John N. 23, 49

Mitterrand, Frangois 481

Mobutu, Joseph 271

Moellering, John H. 481

Moghadam, Nasser 101

Mondale, Walter F. 31, 382, 396, 397, 398

Montgomery, Hugh 369

Moon, Sun Myung 381

Motley, L. Anthony 13,258-261, 265, 266, 277, 283-286, 290-292, 294, 303, 304, 323, 335, 336, 341, 382

Moynihan, Daniel P. 13, 79-81, 150, 151,' 178, 187, 215, 216, 226, 228-230, 245, 254, 255, 280, 323, 337, 338, 341-343, 364, 365, 380, 389, 398

Mubarak, Hosni 171, 251, 272, 421, 422, 423, 451, 495

N

Nafeh, Ibrahim 451

Nance, Bud 111, 112

Nassif 222 T} .

Nathan, Irvin 172 ? ..

Nimeri, Jaafar 95, 306, 307, 315, 353 * '

Nixon, Richard 23, 33, 39-42, 49, 52, 54, 55, $J, 78, 79, 99, 102,

- L Noriega, Manuel Antonio 235 North, Oliver 285, 291, 292, 294-296, 360, 366, 367, 406, 411,412,

446, 453, 467, 471-478, 485, 489-493, 496, 500, 501, 503, SOS-

SIS    ,|% Nosenko, Jurij 73 Nunn, Sam 279

O

Obando Bravo, Miguel 380

Odom, William J. 379, 457-459, 461-466, 470

O'Leary, Jeremiah 381

Onassis, Aristoteles 153

O'Neill, Thomas P.,,Tip" 189, 227, 228, 408, 510

Oney, Ernest 109

Ortega, Daniel 121, 167, 275, 304, 411

Ortega, Humberto 121 r

Oswald, Lee Harvey 73, 125

Pahlavi, Reza 112,489 i Pastora, Eden 208, 209, 266, 276, 278, 279 Pelton, Ronald W. 454-463, 469-471, 486-488 Perez Vega, Reynaldo 276

Perle, Richard 388,498

Perot, H. Ross 414, 415

Pezzullo, Lawrence 115-123, 165, 166

Pienkowski, Oleg 310

Pinochet, Augusto 189

Poindexter, John M. 12, 292, 294, 296, 400, 419, 421, 422, 428,

Polk, James 470 f*5f, Pollard, Jonathan Jay 486,487 i >" 'I-Post, Jerrold M. 251 Powers, Thomas 54 Proxmire, William 379

Quainton, Anthony 91

Quinn, Bette 44, 151

Quinn, William W. 44-46, 149-151, 283, 325, 326

R

Rabb, Maxwell 183

Rachmaninow, Siergiej 405

Rafsanjani, Hashemi 446, 478, 489, 493, 506

Ralston, Ted 198-202,213

Rather, Dan 189

Reagan, Ronald 10-12, 17, 21-24, 27, 28, 30, 31, 33-40, 43, 45-48, 50, 52, 56, 58, 61, 64-69, 76, 78, 80, 83, 85, 88-90, 92, 104, 106, 108, 112, 113, 116, 117, 123-125, 135, 138, 147, 148, 155, 158-160, 165, 168, 169, 171, 173-176, 182-189, 191, 192, 195-198, 203, 207, 208, 210, 214, 216, 219, 221, 230, 231, 238, 239, 242-244, 246, 249-258, 260, 261, 263, 264, 267, 273, 276, 279-282, 284, 286-288, 290-297, 299-305, 309-311, 315, 316, 324, 329, 338, 340, 341, 347, 351, 355, 357-359, 364, 366, 367, 371, 373, 378, 381-384, 386-391, 396-398, 400, 407-412, 417, 418, 420-422, 424-426, 433-435, 437, 442, 443, 445, 447, 449, 450, 453, 454, 461, 469, 470-472, 479, 482-484, 500, 501, 504, 510-512, 515, 518, 519

Reagan, Nancy 35, 36, 40, 123, 155, 237, 341, 411, 434, 449

Regan, Donald T. 12, 407, 419, 426, 440, 449, 461, 494, 507-510,

Richardson, Elliott 287 Robinson, J. Kenneth 179, 226, 239 Rockefeller, Nelson. A. 31, 36, 42, 296 Rodriguez, Carlos Rafael 175 Rogers, Bernard W. 453 Rogers, David 325 Rollins, Edward J. 381 Roosevelt, Franklin D. 79, 244, 320, 489 Resell, John 395 Roth, William V. 153

S v.

Sadat, Anwar 29, 30, 96, 170, 171, 185, 317, 318, 357

Safire, William 54,202,203 ;!<

Saguy, Jehoszua 163,223,362 i

Salameh, Ali Hassan 246 - .7 . .urn,

Sanchez, Nestor D. 120, 121, 169, 260

Sandino, Augusto 113

Savimbi, Jonas 38,263,264,272,391,433 M

Schlesinger, James R. 11,55 ' - ,, j

Sears, John P. 35

Secord, Richard V. 358, 406, 427, 428, 437, 438, 446, 472, 473,

Shaheen, John 153,154,419,425 ,. lt ., Sharon, Ariel 205-207,219,220 :;f hi lv Shultz, George P. 13,39 «5t)» . Simmons, Rob 172, 173, 200-202, 232, 234, 235, 324, 325, 331,

M -Simon, William E. 155 *: Simpson, Natasza 438 Singlaub, John K 406 Smith, Bernadette Casey 447, 138, 298, 299, 301, 447, 448, 508,

Smith, Gerard 102 i Smith, John T. 102 ;, Smith, William French 151, 354, 373-375 :; , Sołżenicyn, Aleksander 38 V2:

Somoza, Anastasio 113-115, 122, 140, 166, 178, 232, 256, 276, 380

Speakes, Larry 124, 483

Spiers, Ronald I. 92, 93

Sporkin, Stanley 11, 81, 105, 106, 141-147, 152, 155, 230, 245,

447, 502, 505 Stans, Maurice H. 49

Stein, John H. 11 .;. Stennis, John C. 10 g ,, Sterling, Claire 92, 125-127, 129, 130 d Stethem, Robert Dean 415 Stevens, Ted 153, 323 :?.. Stewart, James 36 ,' ; vt Stombaugh, Paul M. 432 . Sullivan, Williama H. 110 Sulzberger, Arthur Ochs 203, 463

Taft, Robert A. 35

Taraki, Salman 484

Taubman, Philip 265

Teicher, Howard R. 481

Thatcher, Margaret 215,294 '-f "A..

Thompson, Fred 153

Thompson, Paul 504, 509

Tighe, Eugene 97-101, 108, 127, 129

Tocqueville, Alexis de 288

Tołkaczew, Adolf 432

Tower, John 8, 226, 512, 514

Turner, Stansfield 12, 21-32, 37, 43, 46, 52, 56, 64-73, 75-77, 84-

309, 372, 376, 377, 387, 423, 455, 511 Twetten, Tom 446, 479, 489 Tyler, Patrick 141-143,195,458,468,470

Vance, Cyrus 26, 111

Veliotes, Nicholas A. 421, 426, 451

Vesco, Robert 49 Vesser, Dale 443, 444 Vessey, John W. 292, 293

W

Walker, John 487

Wallison, Peter J. 494

Wallop, Malcolm 216, 217, 240, 241, 255, 280, 328

Walsh, Laurence 8

Walters, Barbara 317

Walters, Vernon 312

Waszyngton Jerzy 128, 137

Waterman, Charles 374-377

Watt, James G. 286

Webster, Daniel 329

Webster, William H. 91, 92, 205, 462, 505

Weinberger, Caspar W. 13, 40, 48, 72, 90, 106, 173-176, 184, 186, 196, 207, 210, 241, 252, 256, 257, 287, 328, 340, 367, 382, 398, 399, 414, 418-420, 427, 435, 439-441, 448, 449, 461, 476, 482, 493, 494

Weir, Benjamin 420, 440 SI

Welch, Richard 267 <fc

Wheelock, Jaime 115, 116, 192

Whitworth, Jerry A. 487

Will, George 54

Williams, Edward Bennett 42, 53, 55, 58, 343, 469

Wilson, Charles 321, 322, 323, 377, 378

Wilson, Woodrow 124

Woodward, Bob 412, 451, 485

Zablocki, Clement J. 160, 162 Zia, Mohammed 315,321

JO I!',-*./

./y

. .f U,'

Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A. w Krakowie Druk z dostarczonych diapozytywów. Zam. 4858/96

Nakład 5000 egz.


Document Info


Accesari: 5204
Apreciat: hand-up

Comenteaza documentul:

Nu esti inregistrat
Trebuie sa fii utilizator inregistrat pentru a putea comenta


Creaza cont nou

A fost util?

Daca documentul a fost util si crezi ca merita
sa adaugi un link catre el la tine in site


in pagina web a site-ului tau.




eCoduri.com - coduri postale, contabile, CAEN sau bancare

Politica de confidentialitate | Termenii si conditii de utilizare




Copyright © Contact (SCRIGROUP Int. 2024 )