Documente online.
Zona de administrare documente. Fisierele tale
Am uitat parola x Creaza cont nou
 HomeExploreaza
upload
Upload




WRAŻLIWOŚĆ

Poloneza


WRAŻLIWOŚĆ

Kiedy mówimy, że genialni uczeni potrafią na znane problemy spojrzeć świeżym spojrzeniem, tak jakby patrzyło na nie dziecko, to dzieje się tak dlatego, że dla nich, t 232i85c ak jak dla dzieci, poznawanie jest nadal, w pewnym sensie, doznawaniem.



Zgodnie z ankietą przeprowadzoną na oddziale neurologicznym Polikliniki Wiedeńskiej okazało się, że 55 proc. pacjentów wykazywało bardziej czy mniej wyraźne oznaki pustki egzystencjalnej. Innymi słowy, więcej niż połowa z nich doświadczyła utraty poczucia, że życie posiada znaczenie.

Ta egzystencjalna pustka objawiała się głównie stanem nudy. (...) W świetle moich obserwacji, nuda powoduje obecnie więcej problemów niż cierpienie (distress).

Powyższa opinia jest autorstwa Wiktora Frankla, a zaczerpnięta została z jego głośnej książki Człowiek w poszukiwaniu znaczenia. Frankl z ogniem zaatakował dotychczasowe kierunki psychologiczne, niektóre z nich oskarżając wręcz o nihilizm. Choć większość jego zarzutów oparta jest na nieporozumieniu - bo przecież nie można, jak twierdzi, uznać, że freudyści czy adleryści ignorują kwestię sensu życia: oni tylko twierdzą, że ów sens zawiera się w seksie lub władzy - to generalnie ma rację, gdy pisze, że psycholodzy próbują uciec przed najważniejszymi pytaniami, które są po prostu filozoficzne. Psychologia nie może nie być filozofią. Niestety, filozofia Frankla to jeszcze jedna wersja chrześcijaństwa i trudno było się spodziewać - choć pełne goryczy wypowiedzi Frankla świadczą, że miał on taką nadzieję - że będzie ono bardziej przekonujące w wydaniu psychiatry, niż było w wypadku proroka i cudotwórcy.

Trzeba jednak z uwagą odnotować jego wypowiedź - jako klinicysty, to znaczy praktyka - o nudzie jako głównym źródle dystresu. Jeśli to prawda - a wszystko na to wskazuje - obala to ostatecznie behawioralną zasadę, że instynktownym dążeniem organizmu i psychiki jest redukcja napięć (z licznych jej głosicieli wymieńmy Hulla i Pribrama). Przez dziesiątki lat psychiatrzy i psycholodzy większości szkół wychodzili z założenia, że psychika posiada pewną potencjalną równowagę, do której dąży tak, jak wahadło dąży do bezruchu. Otóż teraz większość z nich przyznaje, że nie mamy pojęcia, czym miałaby się charakteryzować taka równowaga. Znaczy to, że w terminologii psychologii teoretycznej słowo "zrównoważony" przestało cokolwiek znaczyć - zostało po prostu sprowadzone do jego znaczenia potocznego. Wiemy, że Himmler zdejmował buty, gdy wieczorem wracał do domu, by nie zbudzić swojego kanarka. Wiemy, że Manson potrafił prowadzić inteligentną rozmowę i miał wielki czar osobisty. Ten pierwszy był ludobójcą uważającym się za wcielenie cesarza Barbarossy, zaś drugi to sprawca masowych morderstw. Przywódca sekty, która w Gujanie popełniła masowe samobójstwa, do ostatniego dnia udzielał wywiadów telewizyjnych i nikt nie dostrzegał u niego znamion obłędu. Te przykłady można dowolnie mnożyć.

JAKIE NAPIĘCIE?

Wynika z tego bardzo wiele. Jeśli decydujemy się w końcu uznać, że pewien poziom napięcia - całkiem jak w urządzeniach elektrycznych - jest czymś koniecznym dla psychiki, to staje przed nami kwestia ustalenia optymalnego poziomu tego napięcia. Sam ten termin wymaga wyjaśnienia: trzeba ustalić, czy mówimy o tym samym, gdy mówimy o napięciu nerwicowym, seksualnym, twórczym itd. Gdyby zaś nie udało się tego dokonać, to całe tak obiecujące odwoływanie się do pojęć cybernetycznych musiałoby zostać zakwestionowane. Albowiem samo stwierdzenie, że psychika jest układem dynamicznym i otwartym pozwala tylko zanegować pewne sztywne formuły, ale nie pozwala jeszcze na wprowadzenie tego, co cybernetycy i matematycy nazywają algorytmem, a co pozwoliłoby na minimalny przynajmniej zakres przewidywalności zachowań.

Co powoduje napięcie? Oto pytanie podstawowe. Freud wyróżnił dwa podstawowe "bieguny" psychiki; czy istnieje jakaś optymalna odległość między nimi? Wiąże się z tym bezpośrednio kwestia integracji psychicznej, która uznawana była aż do niedawna za synonim zdrowia psychicznego po prostu dlatego, że była odwrotnością rozbicia świadomości, czyli najpospolitszej choroby umysłowej jaką jest schizofrenia. Wiemy jednak już, dzięki pracom Junga, Dąbrowskiego i innych, że nic takiego jak pełna integracja nie istnieje, i że prawdopodobnie najbardziej zbliżają się do niej psychopaci, którzy po prostu redukują swój świat psychiczny o składniki dla nich niewygodne.

Zauważmy, że z problemem tym nie mamy do czynienia tylko u niemowląt, dla których wrażliwość, pobudliwość i zmysłowość (sensibility i sensuality) są w zasadzie nierozłączne. Bardzo podobnie przedstawia się to u psychopatów, którzy z reguły przynajmniej w jednym zakresie, wykazują całkowity infantylizm (zwykle chodzi tu o niemowlęcy niemal egocentryzm).

Jeśli teraz spojrzymy na ten problem pod kątem sytuacji socjalnej czy quasisocjalnej "osobnika", to niemowlę, jako całkowicie bezradne, będzie stanowiło, oczywiście, pierwszy biegun. Drugim biegunem natomiast będzie członek elity społecznej: ktoś, kto może niemal dowolnie kształtować swoje życie i stosunki z innymi. Nie trzeba się odwoływać do przykładów cesarzy rzymskich, by stwierdzić ich przysłowiową zmienność nastrojów i kaprysów. Wystarczy przypomnieć lorda Byrona, cara Aleksandra I (na przemian liberała i despotę) czy ową księżnę hiszpańską, której fascynujący portret zostawił Feuchtwanger: Przemiany Alby dokonywały się nagle, raptownie; w każdym przeobrażeniu była sobą, w każde wkładała całą swoją istotę. Miała wiele twarzy; widział je wszystkie, ale nie widział ostatecznej.

Widzimy więc, że owa "integracja" wymuszana jest - czy była - głównie przez naszą sytuację społeczną. Im bardziej zbliżona jest ona do stanu dziecięcej bezradności, tym bardziej nasza psychika jest "zintegrowana". Ma to swój aspekt pozytywny, gdyż dla dziecka poznawanie jest doznawaniem - stąd jego otwartość i ciekawość. "Wielka miłość" polega właśnie na tym, że jakby sprowadza nas znowu do dzieciństwa - jesteśmy przekonani, że wybrany człowiek zaspokoi wszystkie nasze potrzeby i pozwoli ześrodkować nasze uczucia i pragnienia. Jeśli tak właśnie jest naprawdę, to zupełnie realna staje się sytuacja, ku której zdają się zmierzać takie kraje jak Holandia czy Szwecja: istnienie społeczeństwa, w którym zmiana zarówno zawodu jak partnera erotycznego nie przedstawiałaby większego problemu i gdzie w związku w tym dzieci żyjąc z matkami nauczone byłyby, że kolejni "wujkowie" nie spychają w cień ich specjalnych stosunków z ojcem. Ale ta sprawa blednie wobec kwestii, której nie waham się nazwać kluczowym problemem naszego gatunku.

KULTURA I POPĘDY

Chodzi o kontrast tego, co w nas - mówiąc językiem romanatyków - "anielskie" i "diabelskie", a co Freud określił jako nieustający konflikt sfery kultury ze sferą popędów. W mitologii orfickiej ojcem ludzi jest Zeus, który uczynił ich z popiołu spalonych swymi piorunami Tytanów, po tym, jak ci zabili jego syna Dionizosa. Ponieważ nie tylko go zabili, lecz i zjedli, wchodząc przez to w posiadanie niektórych jego cech, to w każdym człowieku odnaleźć można dwa rodzaje składników: dobre - dionizyjskie, duchowe i złe - tytaniczne, cielesne.

Podział ten podjął starożytny idealizm a swoim fundamentem - głównie w pismach św. Pawła - uczyniło chrześcijaństwo, wraz z którym zakorzenił się on głęboko w kulturze europejskiej. Do tego stopnia, że, jak napisał Pascal, niektórzy sądzą, że mamy dwie dusze. Musiał jednak odbijać jakoś rzeczywistość psychologiczną człowieka, skoro przetrwał załamanie się religijności w XVIII wieku i w XIX stuleciu objawił się jako nieprzezwyciężony dualizm ludzkiej natury - Baudelaire uczynił go niemal jedynym tematem swojej twórczości, ale można go odnaleźć w większości dzieł tego okresu. Poprzez filozofię Shopenhauera - opozycja "woli" i "wyobrażenia" - trafił w końcu na karty ostatnich dzieł Nietzschego, który ostatnie zdanie swej ostatniej książki, podsumowujące całą jego filozofię, ujął w proste i nieprzezwyciężalne przeciwieństwo: Dionizos przeciw Ukrzyżowanemu! Powrócił więc do symboli orfickich, ale zmieniając znaki wartości: dionizyjskie było u niego to, co cielesne, stanowiące pierwiastek twórczy i godny pochwały, chrześcijańskie - wszystko, co godne pogardy.

ZUPEŁNIE NOWY MÓZG

Mieściłoby się to wszystko w historii filozofii czy też kultury, gdyby biolodzy i fizjolodzy XX wieku nie odkryli czegoś, co uznano powszechnie za materialne podłoże owej fatalnej i tak niekiedy bolesnej sprzeczności. Otóż okazało się, że system nerwowy człowieka podlega nie jednemu, lecz dwom ośrodkom: układowi rdzeniowo-kręgowemu, który wykształcił się prawdopodobnie ok. 100 milionów lat temu, i korze mózgowej, młodszej od niego, jak się zdaje, właśnie o te 100 mln lat. Z anatomicznego punktu widzenia wygląda to tak, jakby na stary, zwierzęcy mechanizm reakcji nałożono zupełnie nowy, bez porównania bardziej czuły i tak złożony, że jego funkcjonowanie dopiero teraz zaczyna się odkrywać. Obecne tłumaczenie biologiczne tego faktu brzmi tak, że natura dokonała jakieś pół miliona (tutaj specjaliści się wahają) lat temu mutacji, której owocem jest właśnie mózg człowieka współczesnego. Słowo "mutacja" brzmi naukowo, ale prawda jest banalna: to scjentystyczny termin określający nagłą zmianę, lecz w niczym nie tłumaczący jej przyczyn. Prawdopodobnie dokonuje się pod wpływem zmian w otoczeniu, ale nadal nie mamy pojęcia, jakie to muszą być zmiany.

Odkrycie to odnowiło ów odwieczny wątek, który zdawał się kluczem do dramatów homo sapiens. Rozwijał go zwłaszcza tak oryginalny umysł, jak Arthur Koestler, który całą historię ludzkości opisał jako arenę nieustającej walki tego, co w człowieku zwierzęce, z pierwiastkiem duchowym, intelektualnym, próbującym, na przekór naszym mrocznym popędom, zbudować ład i harmonię. Zarówno Koestler, jak i olbrzymia rzesza podzielająca jego poglądy, dowodzili, że posępny obraz, jaki przedstawiają sobą dzieje homo sapiens, jest skutkiem tego, iż człowiek nie jest, niestety, istotą rozumną, a jedynie czasami próbuje się nią stać; że w istocie kierowany jest instynktami, a inteligencja, by użyć słów Goethego z Fausta: służy mu jedynie do tego, by bardziej być zwierzęcym niźli zwierz. Koronnym argumentem stała się historia naszego stulecia, które zamiast stać się wiekiem oświaty i dobrobytu, jak to sobie wyobrażali zeszłowieczni intelektualiści, stało się epoką ludobójstwa, broni atomowych i klęski ekologicznej; nie mówiąc już o tym, że w ciągu tych 98 lat zdarzyło się ledwie parę miesięcy, w ciągu których nigdzie na Ziemi nie prowadzono wojny. Ci, którzy chcą zachować resztki optymizmu, powtarzają za Konradem Lorenzem, że nasz gatunek to po prostu od dawna poszukiwane brakujące ogniwo między małpoludami a człowiekiem.

Ale nawet w takiej perspektywie rodzą się wątpliwości co do rzekomej doskonałości matki natury. Weźmy sprawę, która najżywotniej obchodzi co najmniej połowę ludzkości: bóle porodowe. Żadne inne ssaki, ani w ogóle zwierzęta, nie odczuwają nawet małej części cierpienia, które jest przypisane kobiecie. Wiadomo, że dla niektórych kobiet szok jest tak wielki, iż całe życie czują później niechęć do własnych dzieci. Noworodki ssaków niekopytnych rodzą z łebkiem odchylonym tak, by chronić szyję, z łapkami wyciągniętymi w przód, by ułatwić poród i ochronić łepek. Noworodki ludzkie rodzą się wyprostowane, z rączkami opuszczonymi, co niezwykle naraża bardzo jeszcze słabą szyję i czasem staje się przyczyną paraliżu. Czy możliwe, by przyroda tak lekkomyślnie, "na chybcika" tworzyła nowy gatunek?

STO TYSIĘCY TON

Są także rzeczy mniej ważne, np. włosy. Do czego służą włosy? Są zbyt rzadkie, by grzać, a jednocześnie zbyt jednobarwne, by pełnić funkcję jaskrawego upierzenia, jakie noszą niektóre ptaki w okresie godowym. Jakiż był z nimi kłopot zanim poznano nożyczki i mydło! Gdzież tu znaleźć sławną celowość przyrody?

Za plecami mając ocean bólu, zwany historią, przed sobą mając wizję Wielkiej Pustyni, w jaką zamienia się Ziemia, stoimy w istocie przed jedną tylko możliwością, gdy próbujemy sobie odpowiedzieć na pytanie o nasz rodowód. Albo człowiek jest śmiertelnym błędem natury albo... niewykończonym płodem obcej inteligencji.

Tradycja antyczna przekazuje nam dialog między królem Midasem a centaurem Sylenem, którego król spytał, co jest najważniejszym dobrem dla człowieka. Odpowiedź czworonożnego mędrca brzmiała: dla ludzi najlepszą rzeczą byłoby w ogóle się nie urodzić, a skoro tak już się stało - jak najszybciej umrzeć.

Ale jeśli tak, to skąd te dumne słowa "na obraz i podobieństwo"?

Nie, nie jest to takie absurdalne ani takie proste. Mamy bowiem coś, czego prawdziwą wartość dopiero dziś zaczynamy odkrywać. Tym czymś jest mózg. Ten właśnie "nowy mózg", w którego posiadanie weszliśmy w tym samym momencie, kiedy zaczyna się tajemnicza historia naszego gatunku.

Mózg człowieka składa się z 15 mld specjalnych komórek, zwanych neuronami. Jego model, zbudowany z dostępnych nam obecnie obwodów scalonych, miałby wagę... 100 tys. ton. Nie możemy jednak go zbudować, a to dlatego, że wciąż mamy bardzo blade pojęcie o jego funkcjonowaniu. A mówiąc dokładnej - nie bardzo wiemy, do czego służy.

Wydaje się, że nowa kora rozwinęła się jakby "na zapas" - pisze prof. Fonberg. To bardzo ostrożnie powiedziane. U studenta z wodogłowiem, to, co zostało z kory mózgowej, waży jakieś 3 gramy (bo części rdzeniowe, jak stwierdził prof. John Lorber, który opisał ten zadziwiający przypadek, były nieco lepiej zachowane). Oznacza to, że wszystkie intelektualne czynności normalnie myślącego i - w jego przypadku - biegłego matematycznie studenta, wykonuje on za pomocą mniej więcej dwóch procent mózgu normalnego człowieka; jeśli przyjąć, że zajmują się nimi właśnie neurony kory. A znana od lat - choć na szczęście już zaniechana - praktyka lobotomii wskazuje, że tak jest istotnie. Wyłania się zatem zasadnicze pytanie: dlaczego nasza kora zużywa aż 50 proc. energii cieplnej pobieranej przez cały organizm? Wygląda na to, że naszego mózgu używamy tak, jak neandertalczyk używałby statku kosmicznego - powiedział jeden z uczonych amerykańskich.

CZARNA ŻÓŁĆ

Choć tajemnice funkcjonowania płatów czołowych mózgu są bez wątpienia bardziej frapujące, to w istocie niewiadomą stanowi całość procesów zachodzących w układzie nerwowym wraz z systemem limbicznym i podkorą. Są ludzie, którzy przekazują polecenia innym za pomocą ramienia, drudzy za pomocą dotyku rozpoznają kolory itd., itp. A problemy systemu nerwowego, to już problemy psychiatrii, a także psychologii: to, co psychiatrzy i psycholodzy nazywają "nadpobudliwością" i "nadwrażliwością" ma przecież związek z systemem reakcji, czyli nerwami.

Rozwój systemu nerwowego oznacza zwiększenie roli świadomości w stosunku do czynności automatycznych. Musi on być skorelowany z rozwojem zdolności odbioru wrażeń, czyli wrażliwością. Ale tu właśnie pojawia się sprzeczność. Już Arystoteles bowiem utrzymywał, że geniusze i obłąkani biorą się z pewnych zmian "czarnej żółci" w organizmie i dlatego oba te przeciwstawne, jakby się zdawało, rodzaje ludzi nazwał (od melas - czarny i holos - żółć) melancholikami. Obserwacje te zyskały wielkie uznanie wśród romantyków i takich autorów, jak np. C. Lombroso czy T. Mann. Przekonanie to występuje w popularnej wersji, jako zjawisko nieprzystosowania do życia wybitnych uczonych i artystów. Na pierwszy rzut oka wydaje się ono mieć podstawy naukowe, bo jest jasne, że ludzie bardziej otwarci na sygnały zewnętrzne, bardziej też są podatni na bodźce negatywne i te łatwiej dezorganizują ich układ nerwowy; dlatego na nerwice skarżą się przede wszystkim inteligenci. Toteż nerwicowcy zgłaszający się dziś do psychologów słyszą od nich zazwyczaj, że ich wrażliwość nie jest darem losu, lecz klątwą, i że muszą nauczyć się z nią żyć dokładnie tak samo, jak inwalida fizyczny musi pogodzić się ze swoją ułomnością. Co więcej, w myśl zasady Herberta Spencera - o dostosowaniu się jako mierniku inteligencji, która funkcjonuje we współczesnej psychiatrii jako hipoteza robocza, lecz nie podważona - dzieje się tak w myśl praw natury i ku jej pożytkowi.

PO CO TE NERWY?

Tylko... po co właściwie natura rozwinęła nasz system nerwowy? Narzucającą się tu odpowiedź wyraził William James, pisząc, że "świadomość", jako niezbędny organ do sterowania układem nerowym rozwinęła się całkiem podobnie, jak inne funkcje organizmu (Principles of Psychology t. I). Sam Spencer dostrzegał niespójność swojej koncepcji przyznając, iż gdyby świadomość nie służyła walce o życie, jej pojawienie się byłoby cudem. Kropkę nad "i" stawia Gerald Heard w książce Źródło cywilizacji: Sukces ssaków w ewolucji naturalnej dostarcza nam najbardziej przekonującego dowodu, że życie rozwija się dzięki wrażliwości i świadomości; dzięki ryzyku, nie dzięki ochronie; dzięki nagości, nie dzięki sile; dzięki małemu, nie zaś wielkiemu rozmiarowi. Przodkowie ssaków... to maleńkie stworzenia podobne do szczurów. W świecie zdominowanym przez potwory przyszłość zdobywa stworzonko, które życie spędza obserwując innych i ustępując im z drogi, nie chronione futrem ani pancerzem, a zamiast pazurów mające tylko wrażliwe przednie kończyny.

Ale tak opisana ewolucja nie wyklucza rozdziału świadomości od wrażliwości, postulowanego przez Nietzschego. Idea takiego rozdziału zyskała potężne wsparcie w rozwijającej się dynamicznie teorii potrzeb, według której człowiek silnie odbierający świat musi być zagrożony przez brutalne strony życia i ma wobec tego silniej rozwiniętą potrzebę bezpieczeństwa. Jeśli potrzeba ta jest niezaspokojona to może wystąpić taki przypływ lęku, iż przyniesie rozpad osobowości.

Błąd tej koncepcji leży w jednostronności. Zapomina się w niej bowiem, że ktoś, kto dotkliwie odbiera bodźce negatywne, odpowiednio mocno reaguje też na pozytywne. Od początku dziejów w życiu społeczeństwa jest miejsce dla artystów i choć nie zawsze spotyka ich uznanie, to przecież tylko nieznaczna ich część popada w obłęd.

WRAŻLIWOŚĆ I CHŁONNOŚĆ

Z punktu widzenia dziewiętnastowiecznego finalizmu można by właściwie postawić sprawę na odwrót: rozwój wrażliwości jest analogiczny do rozwoju organów, które służą lepszemu uzyskiwaniu coraz trudniejszego do zdobycia pożywienia. Ewolucja, która stwarza wielkie zwierzęta - żyrafy i słonie - obdarza je jednocześnie giętką szyją lub trąbą, by nie zginęły z pragnienia. Cybernetyk powiedziałby, że czułość organów odbiorczych warunkuje ilość i jakość tego, co zdołamy sobie przyswoić ze świata zewnętrznego. Zatem silna potrzeba jakiegoś "wrażenia" (jak mawiali psycholodzy XIX-wieczni) wyraża się właśnie we wrażliwości na nie i sprawia, że może być zaspokojona nawet niewielkim sygnałem tego właśnie potrzebnego bodźca. Można więc przyznać rację młodemu Marksowi, gdy pisał, że rozwój człowieka to rozwój jego potrzeb. Nie oznacza to bowiem zwiększania jego zależności od środowiska zewnętrznego, lecz właściwie odwrotnie - zwiększanie receptywności psychicznej, która zapewnia nam wzrost samowystarczalności.

Wielkie myśli rodzą się z wielkich uczuć, napisał La Rochefoucauld. My powiemy, że wrażliwość zdrowego psychicznie człowieka jest po prostu inną nazwą chłonności umysłu. Kiedy mówimy, że genialni uczeni potrafią na znane już problemy spojrzeć zupełnie świeżym spojrzeniem, tak jakby patrzyło na nie dziecko, to trzeba dodać, że dzieje się tak właśnie z powodu tego, że dla nich, t 232i85c ak jak dla dzieci, poznawanie jest nadal, w pewnym sensie - doznawaniem. Jak to ujął Hegel: nic wielkiego nie powstałoby na tym świecie bez namiętności. Zaś C.F. von Weizsacker w eseju Pytania pod adresem psychologii głębi, napisał: Wszędzie tam, gdzie trzeba zaatakować coś, z czym dotąd jeszcze się nie uporano, powstaje także metoda, a stworzy ją ten, kto rzeczą tą jest najgłębiej przejęty. Oczywiście, dzieje się tak tylko wtedy, kiedy jednocześnie potrafi on swe uczucia na tyle zobiektywizować, że będzie musiał nauczyć innych tego, co zobaczył i co rozwinął.

NADWRAŻLIWCY

Tak naprawdę niewiele wiemy o tym, jak się mają do siebie różne, pozornie przeciwne cechy i zdolności. Czy to zupełny przypadek, że Einstein grał nieźle na skrzypcach? Czy dociekania astro- i teologiczne, jakim przez całe życie oddawał się Newton, nie wpłynęły na bieg jego naukowych rozważań? Robert Musil i Antoine de Saint-Exupery opatentowali parę wynalazków. We Włoszech głośna swego czasu była historia znanego przemysłowca Riccardo Gualino, który w młodości interesował się tylko poezją, aż do chwili, gdy podsłuchał, jak reszta rodziny umawia się, iż kolejno będzie go utrzymywać. Poczucie ambicji kazało mu z dnia na dzień zająć się interesami i okazało się wkrótce, że z całej rodziny to właśnie on zrobił wielką karierę. Oto, ile warte są stereotypy. Ich kruchość widać także, jeśli na kwestię "niedostosowania" i "nadwrażliwości" spojrzymy pod kątem pozycji społecznej owych "nieudaczników". Oto przypadek Byrona, skłóconego ze swoją epoką, cierpiącego na przemian na nudę i depresję, a jednak prowadzącego bogate w wydarzenia i przyjaciół twórcze życie, zakończone bohatersko w zbuntowanej Grecji. Można być pewnym, że gdyby należał do innej warstwy społecznej, skończyłby w szpitalu psychiatrycznym lub jako samobójca.


Document Info


Accesari: 2170
Apreciat: hand-up

Comenteaza documentul:

Nu esti inregistrat
Trebuie sa fii utilizator inregistrat pentru a putea comenta


Creaza cont nou

A fost util?

Daca documentul a fost util si crezi ca merita
sa adaugi un link catre el la tine in site


in pagina web a site-ului tau.




eCoduri.com - coduri postale, contabile, CAEN sau bancare

Politica de confidentialitate | Termenii si conditii de utilizare




Copyright © Contact (SCRIGROUP Int. 2024 )