Istoty ludzkie wykazują zatrważającą zdolność zachowywania się w sposób egoistyczny, pozbawiony troski o innych. Zbyt często używają przemocy, dążą do konfrontacji i narzucenia innym siłą własnych rozwiązań. Czasami bywają wplątywane w spiralę konfliktów i ranią siebie nawzajem. Pokażemy to w rozdziale 12 na przykładzie agresji. Niekiedy wygląda to tak, jakby człowieka po prostu nic nie obchodził los pozostałych ludzi. W rozdziale 2 zaprezentowaliśmy, stosując odpowiednie metody badawcze, wstrząsający przypadek Kitty Genovese. Wszystko rozegrało się w Queens - jednej z dzielnic Nowego Jorku. Zaatakowana i zamordowana przez swego napastnika, Kitty Genovese krzyczała zdjęta przerażeniem. Słyszało ją trzydziestu dwóch mieszkańców budynku, przed którym rozgrywał się cały dramat. Nikt nie pospieszył z pomocą, nikt nawet nie zadzwonił na policję. Takie przypadki wcale nie należą do rzadkości. Historia, o której opowiemy, zdarzyła się kilka lat temu w Greenbelt, w stanie Maryland. Gwałciciel zaatakował dziewiętnastoletnią kobietę na tyłach budynku, w którym mieszkała. Przez kilkanaście minut krzyczała i walczyła z napastnikiem. W ciągu tych kilkunastu minut udało mu się, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania, przeprowadzić szamoczącą się ofiarę pod oknami sąsiedniego mieszkania i zgwałcić ją. Wszyscy mieszkańcy budynku słyszeli krzyki ofiary. "To nie brzmiało jak głos ludzki - stwierdziła Dorothy Piłeś, sąsiadka, dodając: - Poczułam się słabo. Wszycy poczuliśmy się źle, nie chcieliśmy być zamieszani w tę historię. Może dlatego nikt nie wezwał policji" ("Washington Post", September 19, 1986). Na szczęście natura ludzka ma także swą lepszą stronę. Niedawny sondaż Gallupa wykazał, że 80 milionów Amerykanów zaangażowanych jest w pracę społeczną. Wielu z nich spędzą kilkanaście godzin tygodniowo, pomagając tym, którym gorzej się w życiu powiodło. Niezliczone rzesze ludzi, włączając w to pracowników społecznych, pielęgniarki, strażaków i nauczycieli, poświęcają swe życie w służbie dla innych. Zdarza się, że pomoc drugiemu człowiekowi udzielana jest w dramatycznych okolicznościach z narażeniem własnego życia. Takie wydarzenia przykuwają uwagę całych społeczności. Za przykład niech posłuży katastrofa lotnicza w styczniu 1982 r. Air Florida, lot numer 90, startował podczas zamieci śnieżnej. Uniósł się ponad płytę lotniska w Waszyngtonie, ale nie zdołał nabrać wysokości. Uderzył w most na Potomaku. Z piekielnym świstem pogrążył się w wodzie, roztrzaskując przedtem taflę lodu, która pokrywała rzekę. Większość pasażerów i załogi zginęła na skutek siły uderzenia. Jednak kilka ocalałych osób rozpaczliwie uchwyciło się tylnej, nie zatopionej części samolotu. Bardzo szybko na miejsce zdarzenia przyleciał helikopter z pobliskiego Parku Narodowego. W akcji ratunkowej ważyła każda minuta, gdyż nikt nie mógłby długo przeżyć w wodzie o temperaturze -1°C. Załoga helikoptera spuściła linę ratunkową, licząc na to, że uda się przyholować rozbitków do brzegu, gdzie oczekiwały już na nich wyspecjalizowane ekipy ratowników. Jednak wielu pasażerów znajdowało się w stanie szoku. Nie potrafili uchwycić kołyszącej się w rytm porywów wiatru liny. Jeden z ocalałych, łysiejący mężczyzna po pięćdziesiątce, zachował wyraźnie lepszą kondycję niż pozostali i zdołał ją pochwycić. Zamiast pozwolić, aby helikopter przeniósł go w bezpieczne miejsce, podał linę innemu rozbitkowi. Powtórzył to jeszcze parę razy - zakażdym nawrotem helikoptera chwytał linę i wsuwał ją w czyjeś dłonie. Priscilli Triado, jednej z ratowanych osób, lina wyślizgnęła się z rąk podczas wciągania. Nieprzytomna wpadła znów do lodowatej wody. Z wybrzeża przyglądał się temu Lenny Skutnik, urzędnik działu budżetu Kongresu. Bez chwili wahania pozbył się płaszcza i butów i skoczył do potwornie zimnej wody. Udało mu się wyciągnąć Priscillę Triado na brzeg. Badający ją później lekarze stwierdzili, że temperatura jej ciała spadła do 27 °C. Oznacza to, że w chwili gdy udzielano jej pomocy, znajdowała się o krok od śmierci. Tymczasem helikopter ciągle transportował nowych rozbitków w stronę brzegu. W końcu, kiedy powrócił po ostatniego pasażera - nieznajomego, altruistycznie ratującego życie innym - okazało się, że nie można go znaleźć. Ocaliwszy życie innym, sam nie mógł już walczyć i bez protestu dał się pochłonąć ciemnym wodom rzeki. Tragedia lotu numer 90 nabrała nowego wymiaru przez akty poświęcenia się dla innych, które towarzyszyły katastrofie. Lenny Skutnik mógł zginąć w lodowatej wodzie, próbując ratować Priscillę Triado. Nie myślał o tym, zamiast tego przemknęła mu myśl: "Ktoś musi wejść do tej wody". Bez wahania postanowił, że tym kimś będzie właśnie on ("Time", January 25, 1982). Cały kraj wyraził swój podziw dla jego odwagi i poświęcenia. W pamięci ludzi pozostał także nieznany pasażer, który podawał linę innym rozbitkom, przypłacając tę wspaniałomyślność własnym życiem. Fakt, że nigdy nie udało się go zidentyfikować, dodał jego postaci aury tajemniczości. Wydaje się on symbolem tkwiącej w nas zdolności do działania w sposób bezinteresowny, altruistyczny, a nawet heroiczny.
Te uderzająco odmienne przykłady zachowania się ludzi w sytuacji, gdy inni potrzebują pomocy, stanowią podstawę do sformułowania trudnego pytania o istotę natury ludzkiej. Dlaczego dzieje się tak, że czasami ludzie dokonują czynów pełnych poświęcenia i heroizmu, a innym razem zachowują się w sposób obojętny i bezduszny, lekceważąc błagania o ratunek? W niniejszym rozdziale omówimy główne determinanty zachowania prospołecznego. Przez to pojęcie rozumiemy każde działanie ukierunkowane na niesienie korzyści innej osobie. Zaczniemy od rozważenia zasadniczych źródeł zachowania prospołecznego. Dlaczego ludzie pomagają innym?
zachowanie prospołeczne: każde działanie ukierunkowane na niesienie korzyści innej osobie
Geneza zachowania propolecznego : dlaczego ludzie pomagaja.
Zgodnie z teorią ewolucji sformułowaną przez Karola Darwina (1859) geny sprzyjające przetrwaniu jednostki są utrwalane dzięki mechanizmowi naturalnej selekcji. Istnieje tendencja do przekazywania z pokolenia na pokolenie tych genów, które pomagają nam przeżyć i wydać na świat potomstwo. Mniejsze szansę ujawnienia się w następnych pokoleniach mają na przykład geny odpowiedzialne za zagrażające życiu choroby, gdyż zmniejszają prawdopodobieństwo, że będziemy żyć i się rozmnażać. W ostatnich latach dwóch biologów zajmujących się teorią ewolucji, E.O. Wilson (1975) i Richąrd Dawkins (1976), podjęło próbę przeniesienia praw tej teorii na dziedzinę zachowań społecznych. Przy użyciu praw teorii ewolucji usiłują oni wyjaśnić takie zjawiska, jak agresja i altruizm. Stworzone przez nich podejście nosi miano socjobiologii i opiera się na dwóch podstawowych założeniach. Pierwsze mówi, że wiele społecznych zachowań ma swoje korzenie w wyposażeniu genetycznym, co oznacza, że ludzie posiadający określone geny będą bardziej skłonni do przejawiania takich właśnie zachowań. Drugie głosi, że w toku ewolucji niektóre z tych zachowań były bardziej utrwalane niż inne i że stanowią one nieodłączną część naszego genetycznego dziedzictwa.
socjobiologia: perspektywa, w ramach której zjawiska społeczne tłumaczy się, stosując prawa teorii ewolucji
dobór krewniaczy: koncepcja, zgodnie z którą zachowania jednostki mające na celu ochronę życia spokrewnionych z nią osób są utrwalane poprzez mechanizm naturalnej selekcji
Altruizm wynikający z prawa doboru krewniaczego godzi w podstawy cywilizacji. Jeśli ludzie kierują się przede wszystkim troska o swoich krewnych i wspołplemienców, to możliwości osiągnięcia ogólnoludzkiej harmonii są ograniczone.
-- E.O. Wilson, 1978
Darwin wcześnie zdał sobie sprawę z problemu wiążącego się z teorią ewolucji, a mianowicie jak w jej ramach można wyjaśnić zachowanie prospołeczne? Dlaczego, jeśli własne przetrwanie stanowi nadrzędny cel, ludzie pomagają innym, nawet z narażeniem własnych interesów? Część zwolenników socjobiologii usiłuje wyjaśnić mechanizm prospołecznych zachowań, używając pojęcia doboru krewniaczego (Hamilton, 1964). Zgodnie z tym pojęciem człowiek może zwiększyć prawdopodobieństwo przekazania swoich genów następnym pokoleniom nie tylko przez posiadanie dzieci, ale także dzięki przeżyciu spokrewnionych z nim osób. Dlatego dokładamy starań, aby nic złego nie spotkało naszych krewnych. Ponieważ dzielimy z nimi część posiadanych genów, to im bardziej jesteśmy pewni ich przeżycia, tym są większe szansę, że nasze geny ujawnią się w przyszłych pokoleniach. Dlatego prawo naturalnej selekcji pozostaje w zgodzie z altruisty cznymi działaniami, jeśli obejmują one naszych krewnych. W przykładach zaczerpniętych z królestwa zwierząt można znaleźć argumenty przemawiające za słusznością pojęcia doboru krewniaczego. W eksperymencie Greenberga (1979) pszczoły zostały wypuszczone w pobliżu obcego im ula. Dobrano je tak, aby charakteryzowały się różnym stopniem genetycznego podobieństwa do pszczół chroniących wejścia do tego ula (były dla nich rodzeństwem, kuzynostwem lub dalekimi krewnymi). Obserwowano, które z "eksperymentalnych pszczół" zostaną wpuszczone przez "pszczoły strażniczki" do środka, a które odrzucone. Wyniki okazały się zgodne z koncepcją doboru krewniaczego - większe szansę dostania się do gniazda miały pszczoły blisko spokrewnione ze strażniczkami. Te ostatnie, kierując się zapachem przybyszów, potrafiły odróżnić swoich krewnych od obcych i na tej podstawie podjąć decyzję o przyjęciu do ula. Czy dobór krewniaczy dotyczy także człowieka? Czy bardziej jesteśmy skłonni pomóc jednostce genetycznie do nas podobnej? Według J. Philippe'a Rushtona (1989) odpowiedź na te pytania brzmi następująco: rozsądne wydaje się przypuszczenie, iż raczej narazimy życie, wbiegając do płonącego budynku, gdy będzie się tam znajdowała nasza córka czy syn niż wtedy, gdy będzie tam ktoś zupełnie dla nas obcy. Rushton dowodzi, że możemy odkryć genetyczne podobieństwo w osobach nie spokrewnionych z nami. Na przykład wspólne geny ujawniają się często w fizycznych, łatwo zauważalnych cechach (dotyczy to m.in. oczu, włosów, koloru skóry). Na tej podstawie możemy rozpoznać naszych genetycznych pobratymców i zachowywać się w kontaktach z nimi w inny sposób - na przykład oferując im swoją pomoc. Rushton (1989) posuwa się nawet dalej w swych rozważaniach. Przypuszcza, że źródło konfliktów etnicznych można wyjaśnić na podstawie genetycznego zróżnicowania ludzi. Przyczyną tych konfliktów - przynajmniej w części - miałaby być wykształcona przez ewolucję dążność do pomagania tym, którzy przekażą innym pokoleniom nasze geny. Taki sposób wyjaśniania zachowań prospołecznych nie tłumaczy, dlaczego czasami udzielają sobie pomocy zupełnie obcy ludzie, nie mający żadnych podstaw, aby przypuszczać, że dzielą te same geny. Na przykład wątpliwe jest, że Lenny Skutnik skoczył do wody i uratował Priscillę Triado, bo stojąc na brzegu rzeki odkrył, że posiada ona dostatecznie dużo jego genów, aby warta była ocalenia.
Entuzjaści socjobiologii wskazują na normę wzajemności jako inną przyczynę zachowań prospołecznych wyjaśniającą, dlaczego pomoc jest udzielana także ludziom, z którymi nie łączą nas żadne genetyczne więzy. Zgodnie z zasadą zawartą w tej normie ludzie pomagają innym, ponieważ spodziewają się w przyszłości rewanżu z ich strony. Zwolennicy tej koncepcji uzasadniają ją, odwołując się do faktów z historii ludzkiego gatunku. Stwierdzają, że w toku swego rozwoju człowiek nauczył się, iż łatwiej jest przetrwać, współpracując ze sobą niż zamykając się przed innymi w swej własnej jaskini. Innymi słowy, całkowity egoizm nie popłaca. Oczywiście, jeśli człowiek wykazywałby zbytnią gotowość do pomocy innym, mógłby zostać przez nich wykorzystany i nigdy nie spotkać się z wdzięcznością. Większe szansę przeżycia mieli ci, którzy doszli ze swymi sąsiadami do porozumienia w kwestii zasad rewanżu, brzmiącego mniej więcej tak: "Pomogę ci teraz, ale pod warunkiem, że ty oddasz mi podobną przysługę, kiedy ja będę potrzebował pomocy". Ponieważ norma wzajemności nabrała znaczenia dla przetrwania człowieka, została uwarunkowana genetycznie. Podsumowując to, co zostało dotychczas powiedziane, przedstawiciele socjobiologii uznają, że na zachowania prospłeczne decydujący wpływ wywierają dwa czynniki: selekcja rodowa i normy wzajemności. Socjobiologia stanowi odważne i twórcze podejście do wyjaśnienia mechanizmu zachowań prospołecznych. Należy jednak zauważyć, że nie wszyscy psychologowie przyjmują proponowane przez nią rozwiązania. Wielu zapatruje się sceptycznie na pogląd, że geneza zachowań prospołecznych jest związana z rozwojem gatunku ludzkiego i że wzory tych zachowań są utrwalane w naszych genach, bo w przeszłości sprzyjały one przetrwaniu. Twierdzenia te wzbudzają żarliwą dyskusję (Economos, 1969; Gangęstad, 1989). Zajmiemy się teraz innymi, nie odwołującymi się do genów i dziedziczenia, podejściami wyjaśniającymi mechanizm zachowań prospołecznych.
norma wzajemności: założenie, że inni będą nas traktować w ten sam sposób, w jaki my ich traktujemy (np. jeżeli pomożemy jakiemuś człowiekowi, to w przyszłości on pomoże nam)
Chociaż wielu psychologów nie zgadza się ze stanowiskiem socjobiologicznym przy tłumaczeniu zachowań prospołecznych, to jednak przyjmuje nieodłączny od tego stanowiska pogląd, że altruistyczne działanie może wynikać z troski o własny jednostkowy interes. W rzeczywistości jedna z najważniejszych teorii psychologii społecznej, teoria wymiany społecznej, potwierdza, że często działamy powodowani dążeniem do maksymalizacji zysków i minimalizacji kosztów (Homans, 1961; Thibaut, Kelley, 1959). W tej teorii jednak, w odróżnieniu od podejścia socjobiologicznego, nie ma mowy o wywodzeniu wspomnianego dążenia z historii ewolucji ani o szukaniu jego źródeł w genetycznym dziedzictwie człowieka. Omówiliśmy szczegółowo teorię wymiany społecznej w rozdziale 10, na przykładzie problemu atrakcyjności interpersonalnej. Dlatego w tym miejscu napomkniemy o niej tylko pokrótce. Stwierdza się w niej, że podstawową właściwością człowieka jest troska o własny interes. Podobnie jak na rynku ekonomicznym, gdzie ludzie starają się zmaksymalizować stosunek finansowych wpływów do wydatków, tak również w społecznych relacjach usiłują zmaksymalizować stosunek społecznych zysków do kosztów. Nie oznacza to wcale, że wyposażeni w notesy skrupulatnie odnotowujemy plusy i minusy, gdy nasi znajomi uczynią dla nas coś dobrego lub złego. Natomiast na bardziej ukrytym poziomie przechowujemy ślady po zyskach i kosztach wiążących się z relacjami międzyludzkimi. Zastanówmy się, jakie mogą być zyski i koszty towarzyszące sytuacji pomagania? Irving Piliavin, Judith Rodin i Jane Piliavin (1969) przybliżyli nam okoliczności, w których znajduje się ktoś, kto potencjalnie pragnie udzielić pomocy drugiej osobie (Piliavin, Piliavin, Rodin, 1975; Piliavin, Dovidio, Gaertner, Ciark, 1982). Tak jak to opisano w tabeli 11.1, zyski i koszty mogą być natury zarówno psychologicznej, jak i rzeczowej. Nietrudno jest domyślić się korzyści mogących płynąć z pomagania: zyskujemy lepsze samopoczucie, inni myślą o nas pozytywnie, wiemy, że uczyniliśmy "właściwą rzecz" i tym podobne. Jednak tabela 11.1 przypomina nam również o ponoszonych kosztach. Kiedy Lenny Skutnik skoczył do lodowatej wody, aby uratować życie pasażerce lotu numer 90, naraził się na bezpośrednie fizyczne niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie w chwili, gdy zrzucał płaszcz i buty, świadomy był podejmowanego ryzyka. Dla niego jednak zarówno zysk z udzielenia pomocy (dobre samopoczucie), jak i koszt wiążący się z powstrzymaniem od niej (konieczność przyglądania się, jak ktoś ginie) przeważyły nad stratami, jakie sam mógł ponieść, decydując się na skok do rzeki.
teoria wymiany społecznej: przekonanie, w którym przyjmuje się, że dwie zasady: zasada maksymalizacji zysków i zasada minimalizacji kosztów najlepiej wyjaśniają społeczne relacje
TABELA 11.1. Zyski i koszty związane z pomaganiem. Podczas gdy przyzwyczajeni jesteśmy myśleć o zachowaniach prospołecznych w kategoriach wiążących się z tym zysków, musimy zdać sobie sprawę, że zachowaniom takim towarzyszą również koszty. Piliavin, Rodin i Piliavin (1969) w ogólnym zarysie przedstawili zyski i koszty ponoszone w przypadku udzielania pomocy oraz zyski i koszty ponoszone w przypadku nieudzielenia pomocy. Zgodnie z teorią wymiany społecznej tylko wtedy zdecydujemy się na udzielenie pomocy, gdy oczekiwane zyski będą przewyższać oczekiwane koszty (zaczerpnięto z: Piliavin, Rodin, Piliavin, 1969)
Zwolennicy teorii wymiany społecznej uważają, że wartość nagradzającą zachowań społecznych można tłumaczyć w trojaki sposób. Po pierwsze, należy wziąć pod uwagę normę wzajemności, zgodnie z którą powinniśmy postępować tak, jak inni postępują wobec nas. Pomaganie komuś to inwestycja w przyszłość, gwarancja, że któregoś dnia, gdy będziesz potrzebował pomocy, ktoś inny ci jej udzieli. Jeśli wydaje się to naciągane czy nawet naiwne, pomyślmy, jak głęboko ta idea jest zapisana w naszej kulturze, w wymiarze zarówno religijnym, jak i świeckim. Dążenie do okazywania innym litości i dobroci (a w zamian doświadczanie podobnego traktowania) to myśl znamionująca cywilizowane społeczeństwa. Jest to bliskie temu, co filozofowie rozumieją przez pojęcie umowy społecznej. Niewielu z nas pragnęłoby żyć w społeczeństwie, w którym obowiązuje zasada: "Oko za oko, ząb za ząb". Chcemy wierzyć, że życzliwość, jeśli nie zawsze, to przynajmniej od czasu do czasu, spotka się z wzajemnością.
Pozwólmy, aby lęk przeniknął tego, kto upadłemu nie pomoże powstać gdy przyjdzie jego kolej, nikt nie wyciągnie do niego swej dłoni
Saadi (1184 -1291)
W 1992 r. Reginald Denny, biały kierowca, jechał swoją ciężarówką przez południowe dzielnice Los Angeles, kiedy rozpoczęły się zamieszki. Dwóch czarnych mężczyzn wyciągnęło go z samochodu, bili go, kopali, wielokrotnie uderzali w głowę gaśnicą. Ekipa wiadomości sfilmowała z helikoptera cały przebieg napaści, nie uczyniła jednak nic, aby pomóc ofierze lub powstrzymać napastników. Pozostawiony na ulicy na pewną śmierć Denny został uratowany przez czarnoskórą parę - mężczyznę i kobietę, którzy przypadkowo znaleźli się na miejscu zamieszek. Wciągnęli go do swojego samochodu, ukryli pod kocem i zawieźli do szpitala. Zastanów się, jak w ramach teorii wymiany społecznej można by opisać koszty i zyski wiążące się z udzieleniem pomocy w tym przypadku. Weź pod uwagę ekipę wiadomości oraz czarną parę z samochodu. Po drugie, przyjście komuś z pomocą łagodzi dyskomfort związany z przyglądaniem się cudzemu nieszczęściu i z tego powodu ma znaczenie nagradzające. Istnieją dowody na to, że widok cudzego cierpienia wywołuje niepokój i napięcie. Przynajmniej po części człowiek pomaga, aby pozbyć się tych nieprzyjemnych stanów (Dovidio, Piliavin, Gaertner, Schroeder, Ciark, 1991; Eisenberg, Fabes, 1991). W końcu pomaganie jest nagradzające, gdyż pozwala jednostce zdobyć uznanie i gratyfikacje przy stosunkowo niskich kosztach. Jak uprzednio stwierdziliśmy, podejmując decyzję o pomocy, człowiek kalkuluje ewentualne wiążące się z tym straty i zyski (Dovidio i in., 1991). Jego chęć udzielenia pomocy zmniejsza się w wypadku wysokich kosztów, na przykład gdy rezultatem działania na rzecz innych jest ból lub zażenowanie. Wzrasta natomiast w wypadku wysokich zysków, na przykład gdy efektem udzielenia pomocy są pochwały ze strony otoczenia lub świadomość skuteczności własnego działania (Smith, Keating, Stotland, 1989). Ostatecznie stwierdzić należy, że teoria wymiany społecznej podważa rozumienie zachowania prospołecznego jako wyrazu altruizmu, czyli dążenia do zapewnienia pomyślności drugiej osobie z pominięciem własnego interesu. Zgodnie z tą teorią tak rozumiany altruizm nie istnieje. Ludzie pomagają wtedy, gdy leży to w ich interesie, i nigdy w przypadku przewagi ewentualnych kosztów nad zyskami. Jeżeli jesteś, czytelniku, podobny do naszych studentów, to doświadczysz dyskomfortu, stykając się z takim poglądem na genezę zachowań pomocnych. Sądzisz z pewnością, że jest to raczej cyniczny sposób widzenia natury ludzkiej. Czy prawdziwy altruizm, wywołany wyłącznie chęcią pomocy drugiemu człowiekowi, to tylko mit? Czy należy sprowadzić wszystkie prospołeczne zachowania do troski o własne indywidualne dobro? Czy jeśli ktoś zachowuje się wspaniałomyślnie, ratując komuś życie lub ofiarowując znaczną sumę pieniędzy na cele charytatywne, to powinniśmy oceniać te działania jako wyraz troski o własny interes nie zasługujący na aplauz lub uznanie? Przedstawione poglądy wydają się odbierać zachowaniom prospołecznym ich głębszy, bardziej ludzki wymiar. Na te zarzuty zwolennicy teorii wymiany społecznej odpowiadają, że istnieje wiele sposobów uzyskiwania przez ludzi gratyfikacji i powinniśmy się cieszyć, że jednym z nich jest udzielanie pomocy innym. Przecież zamożne osoby mogłyby czerpać przyjemności jedynie z ekskluzywnych wakacji, luksusowych samochodów, wykwintnych posiłków w modnych restauracjach. Powinniśmy więc przyklasnąć ich decyzji wydania pieniędzy na inne cele, nawet jeśli ostatecznie jest to tylko swoisty sposób uzyskiwania gratyfikacji. Działania prospołeczne są nagradzające podwójnie - zyskuje zarówno ten, kto udziela pomocy, jak i ten, kto z niej korzysta. Promowanie i utrwalanie zachowań pomocnych jest więc dla wszystkich opłacalne. Jednak stwierdzenie, że wszelka udzielana innym pomoc płynie z troski o własny interes, wywołuje protest. Czy można by w ten sposób wyjaśnić akty poświęcania własnego życia na rzecz innych - tak jak to zrobił nieznany bohater lotu numer 90 Air Florida, podając linę ratunkową innym rozbitkom? Niektórzy psychologowie zajmujący się problematyką społeczną twierdzą, że ludzie mają prawdziwie złote serca i pomagają dla samego pomagania. Przekonajmy się, jakimi argumentami dysponują.
Co wydaje się wspaniałomyślnością, często nie jest niczym więcej jak zamaskowaną ambicją.
- La Rochefoucauld, 1678
C. Daniel Bątson (1991) zdecydowanie promuje pogląd, że ludzie udzielają pomocy innym z dobroci swych serc. Bątson nie zaprzecza, że czasami pomagamy z egoistycznych pobudek. Jednak twierdzi, że dopóki doświadczamy empatii wobec osoby potrzebującej pomocy, czyli doświadczamy części jej bólu i cierpienia, dopóty będziemy pomagać, nie bacząc, czy leży to w naszym interesie czy też nie. Wyobraź sobie na przykład, że jesteś w sklepie spożywczym. Przy półkach z płatkami zbożowymi natykasz się na mężczyznę niosącego dziecko i trzymającego torbę pełną pieluszek, zabawek i innych drobiazgów. W chwili gdy sięga on po opakowanie płatków, upuszcza siatkę i cała jej zawartość wysypuje się na podłogę. Czy zatrzymasz się i pomożesz mu wszystko pozbierać? Zgodnie z hipotezą Batsoną, nazwaną hipotezą empatii-altruizmu, zależy to od tego, czy przyglądając się mężczyźnie, czujesz empatię. Jeśli tak, jeśli mężczyzna wygląda na zażenowanego i zdenerwowanego i patrzenie na niego wprawia cię w podobny stan, pomożesz mu niezależnie od tego, co możesz w ten sposób uzyskać. Co się jednak dzieje, gdy nie doświadczasz empatii, gdy z jakiegokolwiek powodu nie czujesz zdenerwowania ani zażenowania, które przeżywa mężczyzna? Wtedy, jak stwierdza Batson, główną rolę zaczynają odgrywać prawa wymiany społecznej. Co dana sytuacja może ci przynieść? Jeśli możesz dzięki niej coś zyskać, na przykład aprobatę mężczyzny lub innych kupujących, wtedy pomożesz nieszczęsnemu ojcu pozbierać wszystkie rzeczy. Jeśli jednak udzielenie mu pomocy nie przyniesie ci żadnych korzyści, to nie zatrzymasz się i pójdziesz swoją drogą. Hipoteza Batsona została obrazowo przedstawiona na rycinie 11.1. Kiedy czujemy empatię do drugiej osoby, to pomagamy, aby ulżyć jej cierpieniu, i nie zważamy przy tym na własny interes; można to uznać za prawdziwie altruistyczne działanie. W przypadku gdy nie odczuwamy empatii, pomagamy, mając na uwadze wyłącznie troskę o swoje dobro - czyli dlatego, że spodziewane zyski przewyższają straty.
empatia: zdolność do postawienia siebie na miejscu drugiej osoby i odbierania w podobny sposób zachodzących wydarzeń oraz odczuwania podobnych emocji (np. radości i smutku)
hipoteza empatii-altruizmu: przekonanie, zgodnie z którym empatia odczuwana względem drugiej osoby skłania do udzielenia jej pomocy bez względu na konsekwencje podjętych działań
Właściwością wszystkich ludzi jest niemożność zniesienia widoku cudzego cierpienia [...]. To uczucie niepokoju, którego wtedy doświadczamy, jest pierwszą oznaką człowieczeństwa.
- Mencjusz, IV w. p.n.e.
Wiem, że w tym świecie dane mi jest tylko jedno życie. Dlatego pozwólcie mi teraz czynie wszelkie możliwe dobro i okazywać wszelka możliwą miłość każdej istocie ludzkiej. Nie pozwólcie, abym to zaniedbał, bo więcej tą drogą kroczyć nie będę.
- Stephen Grelle
Z prezentowanym poglądem wiąże się problem rozpoznawania aktualnie zaangażowanej motywacji. Jeśli widzisz kogoś pomagającego pozbierać mężczyźnie to, co upuścił, jak możesz stwierdzić, czy działa z pobudek empatycznych czy dla uzyskania społecznych korzyści? Przypomnijmy znaną opowieść o Abrahamie Lincolnie. Pewnego dnia podczas jazdy powozem Lincoln i jego współpasażerowie zastanawiali się nad następującym problemem: czy pomoc jest udzielana prawdziwie altruistycznie? Lincoln dowodził, że pomoc innym wynika z troski o własną osobę, podczas gdy pozostali utrzymywali, że istnieje rzeczywisty altruizm. Kiedy toczyły się rozważania nad tą istotną kwestią, nagle obecni posłyszeli rozpaczliwy kwik maciory. Okazało się, że jej prosięta nie mogą wydostać się z wody, bo brzeg jest zbyt śliski. Groziło im utonięcie. Lincoln krzyknął natychmiast do woźnicy: "Czy mógłby pan zatrzymać się na chwilę?", po czym wyskoczył z powozu i przeniósł prosięta w bezpieczne miejsce. Gdy powrócił, jeden z jadących odezwał się Powiedz teraz, Abe, jak można mówić tu o egoizmie?" "Zmiłuj się. Boże, czyżbyś nie wiedział? - odpowiedział Lincoln. - Tu była zawarta cała istota egoizmu. Cały dzień nie zaznałbym spokoju ducha, gdybym zostawił tę starą maciorę w jej cierpieniu, zamartwiającą się o swoje prosięta. Czy nie widzisz, że zrobiłem to dla spokoju własnego ducha?" (Sharp, 1928). Przykład ten doskonale pokazuje, że działanie uchodzące za prawdziwie altruistyczne może czasami wynikać z troski o samego siebie. Jak zatem możemy odróżnić jedno od drugiego? Daniel Batson wraz z współpracownikami opracował pomysłowy eksperyment. Miał on ujawnić prawdziwe motywacje osób biorących w nim udział (Batson, Duncan, Ackerman, Buckley, Birch, 1981). Wyobraź sobie, że jesteś jednym z jego uczestników. Zostajesz poinformowany, że badanie dotyczy radzenia sobie z zadaniami w warunkach stresu. Biorą w nim udział dwie osoby - ty i studentka o imieniu Elaine. Jedno z was zostanie poproszone o odtwarzanie liczb z pamięci w dziesięciu próbach i równocześnie będzie porażane impulsami elektrycznymi. Druga osoba będzie grała rolę obserwatora przyglądającego się przebiegowi eksperymentu na ekranie telewizora. Wyciągasz los i dowiadujesz się, że masz być obserwatorem.
RYCINA 11.1. Hipoteza empatii-altruizmu Batsona (1991)
Widzisz, patrząc na ekran, że prowadzący eksperyment przymocowuje elektrody do rąk Elaine. Zaczyna ona wykrzywiać usta, a jej ciało co chwila podryguje, zdajesz więc sobie sprawę, że aplikowane wstrząsy muszą być dla niej nieprzyjemne i bolesne. Wkrótce eksperymentator przerywa procedurę i proponuje Elaine zakończenie prób. Jednak Elaine, pomimo że przyznaje, iż otrzymywane impulsy są dla niej przykre, chce kontynuować eksperyment. Wtedy prowadzący wpada na pomysł, czy obserwator - czyli w tym przypadku ty - nie zamieni się rolami z Elaine? Wchodzi do pokoju, w którym siedzisz, i prosi cię o zastąpienie dziewczyny, podkreślając, że oczywiście nie musisz tego uczynić. Jak byś się zachował? Zapewne się domyślasz, że celem eksperymentu nie było badanie pamięci, lecz sprawdzenie, czy uczestnicy zgodzą się pomóc Elaine (która była pomocnikiem eksperymentatora). Tak naprawdę, nikomu nie aplikowano wstrząsów elektrycznych. Postawiono sobie pytanie, jakie warunki muszą być spełnione, aby pomoc została udzielona? Batson i jego współpracownicy przeciwstawili dwa potencjalne źródła zachowań pomocnych - własny interes i empatię. Zrobili to w następujący sposób. Po pierwsze, zróżnicowali koszty ponoszone w wyniku nieudzielenia Elaine pomocy. Połowie uczestników eksperymentu powiedziano, że będą musieli obserwować tylko dwie pierwsze próby pamięciowe. Do przerwania eksperymentu doszło natomiast podczas drugiej próby, w tym przypadku, gdy ludzie wiedzieli, że nawet jeśli nie zamienią się z Elaine miejscami, to nie będą dłużej świadkami jej cierpienia. Pozostałych uczestników eksperymentu poinformowano, że będą musieli przyglądać się wszystkim dziesięciu próbom. W tym przypadku udzielenie Elaine pomocy bardziej leżało w ich interesie. Gdyby pozostali obojętni, musieliby jeszcze przez następne osiem prób obserwować cierpienia Elaine, zdając sobie przy tym sprawę, że mogli im zapobiec. Innymi słowy, jeśli biorący udział w eksperymencie mogli uniknąć widoku Elaine poddawanej wstrząsom elektrycznym, to decyzja nieudzielenia jej pomocy wiązała się z mniejszymi kosztami. Mogli wycofać się z sytuacji bez poczucia winy i dyskomfortu. Kiedy jednak byli zmuszeni patrzeć do końca na przebieg eksperymentu, zaangażowanie się w pomoc było wskazane ze względu na własne dobro. Stanowiło sposób na uniknięcie przykrych doznań. Zgodnie z hipotezą empatii-altruizmu jedynie gdy osoby nie czuły w stosunku do Elaine empatii, rolę w ich zachowaniu zaczynał odgrywać wzgląd na własną korzyść (patrz ryć. 11.1). W przypadku, gdy empatia jest wysoka, ludźmi powinna kierować czysto altruistyczna motywacja i chęć pomocy bez względu na zyski i koszty związane z sytuacją. Aby sprawdzić tę hipotezę, Batson manipulował stopniem podobieństwa Elaine do kolejnych uczestników eksperymentu. Sprawiał, że odbierali oni Elaine jako mniej lub bardziej podobną do nich samych i w związku z tym w mniejszym lub większym stopniu budzącą empatię. I tak część osób poddanych eksperymentowi stwierdzała po przeczytaniu kwestionariusza wypełnionego przez Elaine, że podziela jej zainteresowania i przekonania. Część natomiast znajdowała w kwestionariuszu charakterystykę osoby zupełnie od nich różnej. Batson rozumował, że osoby, które miały wrażenie swojego podobieństwa do Elaine, będą czuły w stosunku do niej więcej empatii niż osoby, które takiego wrażenia nie odnosiły.
TABELA 11.2. Liczba osób, które udzieliły pomocy. Jaki procent uczestników zgodził się zamienić z Elaine miejscami i otrzymywać zamiast niej wstrząsy elektryczne? Wyniki okazały się zgodne z hipotezą empatii-altruizmu przedstawioną na rycinie 11.1 - gotowość do udzielenia pomocy zależała od odczuwanej względem Elaine empatii i od przewidywanych zysków. Gdy wskaźnik empatii był wysoki (ludzie spostrzegali Elaine jako podobną do nich samych), wtedy udzielali jej pomocy bez względu na oczekiwane zyski (możliwość uniknięcia dalszego widoku cierpiącej Elaine). Gdy wskaźnik empatii był niski, ludzie zwracali uwagę na ewentualne zyski i koszty - pomagali wyłącznie wtedy, gdy skazani byliby na oglądanie cierpień Elaine przez następne osiem prób
Jak widać w tabeli 11.2, otrzymane wyniki zgodne były z przewidywaniami wynikającymi z hipotezy empatii-altruizmu. Gdy osoba odczuwała wobec Elaine znaczną dozę empatii, czyli postrzegała ją jako podobną do siebie, prawie było pewne, że zgodzi się na zamianę miejsc i otrzymanie wstrząsów elektrycznych zamiast niej. Istotniejsze jeszcze znaczenie ma fakt, że działo się tak bez względu na to, jakie dana osoba miała szansę uniknięcia dalszego uczestnictwa w sytuacji eksperymentalnej. Oznacza to, iż w tym przypadku ludźmi kierowała bardziej troska o Elaine niż wzgląd na własny interes. Co się jednak działo, gdy empatia była niska? Batson przekonuje, że wtedy postępowaniem ludzi zaczynały kierować zasady wymiany społecznej. Większość osób pomagała, gdy mogła odnieść z tego jakieś korzyści, czyli uniknąć dalszego przypatrywania się cierpieniom Elaine. Natomiast spośród osób przekonanych o tym, że nie muszą obserwować dalszych prób, tylko kilka zgodziło się na zamianę miejsc. Praca Batsona i jego współpracowników (1981) dostarcza argumentów na rzecz tezy o istnieniu prawdziwego altruizmu. Przyznać trzeba, że jedynie w ramach tego stanowiska można wyjaśnić akty całkowitego poświęcenia dla innych, jak na przykład czyn nieznanego pasażera Air Florida. Zarówno socjobiologia, jak i teoria wymiany społecznej nie potrafią wytłumaczyć, jak dochodzi do tego, że ktoś oddaje własne życie, aby ratować życie nieznajomej mu osoby. Takie heroiczne zachowania z pewnością zmniejszają szansę przekazania swoich genów i na pewno nie są uzasadnione dobrem własnym człowieka. Opowieść o Lincolnie i prosiakach ilustruje, jak niezwykle trudne może być zrozumienie motywacji powodującej ludźmi w chwili, gdy udzielają pomocy. Przypatrzmy się tym uczestnikom eksperymentu Batsona (1981), którzy uważali, że Elaine jest do nich podobna i w związku z tym odczuwali wobec niej więcej empatii. Czy w ich zachowaniu rzeczywiście nie ujawniła się troska o własny interes? Jak przekonuje psycholog Robert Cialdini (Cialdini i in., 1987), niekoniecznie. Osoby, które uznały Elaine za podobną do nich, jednocześnie lubiły ją bardziej i możliwe, że doświadczały większego dyskomfortu na myśl o jej cierpieniu. Stąd mogło kierować nimi egoistyczne dążenie do ulżenia swemu smutkowi, a nie prawdziwie altruistyczna troska o Elaine. Sprawa miałaby się dokładnie tak, jak z Lincolnem, którego spokój ducha zależał od pomocy udzielonej prosiętom. Osobom odczuwającym wobec Elaine empatię mogło przede wszystkim zależeć na pozbyciu się własnych, nieprzyjemnych odczuć winy i smutku nawet wtedy, gdy zdawały sobie sprawę, że nie muszą dalej oglądać, jak aplikuje się jej wstrząsy. Wskazanie na taką ewentualność, czyli na możliwość współistnienia empatii i całkowicie egoistycznych pobudek, doprowadziło do gorącej dyskusji między zwolennikami i przeciwnikami hipotezy empatii-altruizmu (Batson, 1991; Cialdini, Fultz, 1990; Schroeder, Dovidio, Sibicky, Matthews, Allen, 1988; Shaffer, 1986). Odpowiedzią była seria nowych badań przeprowadzonych przez Batsona i jego współpracowników (1988, 1989). W ich toku wykluczono wiele hipotez alternatywnych wobec hipotezy empatii-altruizmu. Zwykle jednak, gdy wspomniani uczeni znajdowali potwierdzenie dla swojego toku rozumowania, inna grupa badaczy dostarczała danych przeciwstawnych (np. Smith, Keating, Stotland, 1989). Problem bezinteresowności naszego działania w przypadku udzielania pomocy drugiej osobie doprowadza do fascynującego pytania o strukturę ludzkich motywacji, pytania wciąż ponawianego przez psychologię.
Czas na krótkie podsumowanie tego, co zostało napisane. Omówiliśmy trzy główne podejścia do interpretacji mechanizmu zachowań prospołecznych: ideę, że pomaganie jest instynktowną reakcją wspierania osobników podobnych do nas pod względem genetycznym oraz że w toku rozwoju genetycznego wykształciliśmy normę wzajemności (socjobiologia); założenie, iż zyski z udzielania pomocy przewyższają ponoszone koszty, w związku z czym troska o innych jest przejawem zabiegania o własny interes (teoria wymiany społecznej); pogląd, że w pewnych okolicznościach do przyjścia z pomocą popycha nas przemożna siła współczucia i empatii wobec ofiary (hipoteza altruizmu-empatii). Każde z wymienionych podejść ma żarliwych, a przede wszystkim krzykliwych, zwolenników i oponentów. Z całą pewnością należy jednak stwierdzić, że bez względu na naturę ludzkich motywacji nie są one jedynymi czynnikami determinującymi podjęcie działań pomocnych. Istnieje wiele jednostkowych i sytuacyjnych zmiennych zdolnych thnnić lub wyzwalać rozważane motywacje. Nie potrafilibyśmy wyjaśnić faktu, że pewni ludzie bardziej od innych są skłonni do udzielania pomocy, co ogranicza nasze rozważania do sfery motywacji. Musimy wziąć pod uwagę indywidualne przesłanki zachowań prospołecznych, od których zależy, czy pragnienie udzielenia pomocy zostanie zrealizowane. Nie możemy pominąć wpływu sytuacji na prospołeczne zachowania. Byłoby znacznym uproszczeniem, gdybyśmy przypadek Kitty Genovese skwitowali stwierdzeniem, że jej sąsiedzi byli egoistycznymi, pozbawionymi serca ludźmi. Czy sytuacja społeczna, której tej nocy stali się uczestnikami, mogła powstrzymać ich jakoś od pośpieszenia na ratunek, nawet jeśli byli przyzwoitymi, troszczącymi się o innych ludźmi? Prawie zawsze proces udzielania pomocy jest uwarunkowany różnorodnymi czynnikami. Na jego przebieg wpływają nie tylko opisane wyżej ludzkie motywacje, ale także indywidualne i sytuacyjne czynniki, których omówienia teraz dokonamy.
Indywidualne przesłanki zachowań prospołecznych: dlaczego niektórzy ludzie bardziej niż inni są skłonni do pomocy
Czy po poznaniu przykładów z pierwszych stron tego rozdziału przyszło ci na myśl, że może ludzie, o których wspominaliśmy, mieli odmienne cechy osobowości? Stwierdzenie, że sąsiedzi Kitty Genovese należeli do wyjątkowo bezdusznych, nie przejawiających troski o innych, nasuwa się samo. Natomiast Lenny Skutnik i mężczyzna podający innym rozbitkom linę ratunkową byli ludźmi ulepionymi z innej gliny: pozbawionymi egoizmu, wielkodusznymi, którym nie przemknęłaby przez głowę myśl o zignorowaniu błagań o pomoc. Gdyby ludzie tacy jak oni słyszeli krzyki Kitty Genovese, być może żyłaby ona do dnia dzisiejszego. Z drugiej strony, gdyby sąsiedzi Kitty Genovese stali na brzegu Potomaku w chwili, gdy lina ratunkowa wyśliznęła się z rąk Priscilli Triado, być może pogrążyłaby się ona w wodzie bez szansy na ratunek. Bez trudu można poszukać innych przykładów. Wystarczy z jednej strony wskazać Matkę Teresę z Kalkuty, która poświęciła swe życie na rzecz innych, a z drugiej Saddama Husseina opanowanego szaleństwem destrukcji. Oczywiście pomiędzy tymi skrajnościami, pomiędzy świętością i nikczemnością umiejscowić możną większość osób. Psychologowie zajmujący się problemami społecznymi czynią wiele wysiłku, aby wyjaśnić, jak w ciągu jednostkowego życia rozwija się postawa altruistyczna i w jakim zakresie wpływa ona na zachowanie prospołeczne.
Gdy w czasie wieczerzy zdał sobie sprawę, że tego dnia nie zrobił nic, aby komuś pomóc, powiedział to chwalebne i godne zapamiętania zdanie: "Przyjaciele, straciłem ten dzień".
- Swetoniusz
Znaczącą nagrodą dla dzieci za ich zachowanie prospołeczne jest aprobata ze strony dorosłych.
Wpływ nagród i wzorców na gotowość do udzielania pomocy. Psychologowie badający rozwój człowieka odkryli, że zachowanie prospołeczne pojawia się we wczesnym okresie rozwoju. Dzieci często pomagają innym już w wieku osiemnastu miesięcy. Potrafią wtedy brać udział w wypełnianiu domowych obowiązków i uspokajać płaczące niemowlę (Rheingold, 1982; Zahn-Waxler, Radke-Yarrow, King, 1979). Rodzice mogą zachęcać dzieci do zachowań prospołecznych w stosunku do siebie i innych, nagradzając je pochwałami, uśmiechem i przytuleniem. Jak wykazały badania (Grusec, 1991), także zachęty odgrywają ogromną rolę w umacnianiu tego typu zachowań. Jednak nie można przywiązywać zbyt dużej wagi do nagradzania. Jeżeli dzieci decydują się na udzielenie innym pomocy jedynie, aby zadowolić swoich rodziców, to nie będą spostrzegały siebie jako osób altruistycznych spieszących innym z pomocą. Wręcz przeciwnie, dojdą do przekonania, że warto innym pomagać jedynie wtedy, kiedy można coś w zamian uzyskać. To samo dotyczy osób dorosłych - świadomość, że spieszymy innym z pomocą, aby otrzymać nagrodę, niszczy nasze pojęcie o samych sobie jako o jednostkach altruistycznych i bezinteresownych (Batson, Coke, Jasnoski, Hanson, 1979; Uranowitz, 1975). Zgubny wpływ nagród podobny jest do efektu nadmiernego uzasadnienia, który omówiliśmy w rozdziale 6. Przywiązywanie zbyt dużej wagi do nagradzania ludzi za prezentowane zachowania powoduje, że uzyskują oni przekonanie, iż czynią tak a nie inaczej, aby uzyskać jakąś rekompensatę. Redukuje to wewnętrzne dążenie do dalszego przejawiania nagradzanego zachowania. Cała tajemnica sprowadza się do tego, aby zachęcać dzieci do działań altruistycznych, ale z wyczuciem je nagradzać. Jednym ze sposobów realizacji tego założenia jest powtarzanie - ilekroć zauważymy, że komuś udzieliły pomocy - iż zrobiły to, bo są życzliwe i troszczą się o innych. Takie komentarze sprzyjają wyrobieniu u dzieci przekonania, że są osobami altruistycznymi. Skłonne będą one w przyszłości udzielać innym pomocy, nawet jeśli nie spodziewają się w związku z tym żadnych korzyści (Grusec, Kuczynski, Rushton, Simutis, 1979). Innym sposobem rozwijania altruizmu we własnych dzieciach jest prezentowanie własnych zachowań prospołecznych. Dzieci często naśladują zachowania zaobserwowane u innych, co dotyczy także aktów altruistycznych (Dodge, 1984; Mussen, Eisenberg-Berg, 1977). Dzieci, które widzą pomocne działania rodziców (np. ich społeczną pracę na rzecz bezdomnych), utwierdzą w sobie przekonanie o ważności i słuszności takich działań. Wywiady przeprowadzane z ludźmi, którzy czynili wspaniałe gesty z myślą o innych, jak na przykład chrześcijanie pomagający Żydom w ucieczce z Niemiec w czasie drugiej wojny światowej czy obrońcy praw człowieka - dowodzą, że rodzice tych osób byli zaangażowani w pomoc innym (London, 1973; Rosenhan, 1970). Dzieci, oprócz swoich rodziców, naśladują także innych dorosłych. Wzorem mogą być dla nich nauczyciele, krewni, a nawet osoby prezentowane w telewizji. J. Philippe Rushton (1975) dowiódł tego w badaniu dzieci w wieku szkolnym. Zaaranżował z udziałem tych dzieci grę w kręgle. W trakcie gry uczestnicy zdobywali bony, które mogły być następnie wymienione na nagrody lub ofiarowane potrzebującemu chłopcu o imieniu Bobby (w ramach fundacji Ratujmy Dzieci). Przed rozpoczęciem gry dzieci obserwowały grę dorosłych, których przedstawiono jako mających w przyszłości objąć stanowiska nauczycieli w ich szkole. W pierwszym przypadku dorośli zatrzymali dla siebie wszystkie wygrane bony i odmówili ofiarowania ich dla Bobby'ego. W drugim dorośli zabrali połowę z uzyskanych bonów, a resztę przeznaczyli dla Bobby'ęgo. Później dzieci same grały w kręgle, a badacze przyglądali się, co zrobią z wygranymi bonami. Dzieci, które przyglądały się hojnym dorosłym, gotowym podzielić się wygraną z potrzebującym chłopcem, były bardziej skłonne zrezygnować z części swoich bonów. Czy zaskakuje cię ten wynik? Prawdopodobnie nie. Dzieci widzące, jak dorośli pozbywają się swoich nagród na rzecz Bobby'ego, mogły odczuwać presję, aby uczynić to samo, nawet jeśli wcale nie miały na to ochoty. Nie wiadomo, czy dorośli uczyli dzieci altruizmu, czy po prostu sprawili, że w opisanej sytuacji było im bardzo trudno zachować się egoistycznie. Czy pamiętasz, jak ktoś prosił cię o ofiarowanie pewnej sumy pieniędzy, powiedzmy na kupienie znajomemu wspólnego prezentu? Nawet, jeśli faktycznie nie chciałeś przyłączyć się do tej inicjatywy, to jeśli wszyscy pozostali ofiarowali składki, prawdopodobnie poczułeś się pod presją, aby dołożyć parę dolarów. Rushton (1975) przeprowadził drugą fazę eksperymentu, aby udowodnić, że u dzieci, które obserwowały hojność dorosłych, kształtuje się bardziej trwałe nastawienie altruistyczne. Po upływie dwóch miesięcy od pierwszej części eksperymentu dzieci udały się wraz z innym prowadzącym, aby grać w kręgle. Tym razem postawiono je przed wyborem: zabrania wygranych bonów lub ofiarowania ich na fundację na rzecz głodujących dzieci w Azji. Dzieci, które dwa miesiące przedtem były świadkami oddawania przez dorosłych swych bonów dla Bobby'ego, teraz przeznaczały więcej własnych bonów na fundację niż te, które poprzednio przyglądały się dorosłym zatrzymującym wszystkie zdobyte bony. Daje to podstawę, aby przypuszczać, że altruizm pod wpływem obserwacji zachowania dorosłych stał się dla części z nich wartością samą w sobie. Dlatego parę tygodni później, w nowej sytuacji, gdy żaden wzór zachowania nie był dostępny, postąpiły one tak wielkodusznie.
osobowość altruistyczna: osobowość, którą charakteryzuje tendencja do udzielania pomocy innym osobom
Dzieci są dobrymi naśladowcami i na podstawie obserwacji innych szybko się uczą, jakie zachowania są cenione i pożądane. Czy ten rodzaj modelowania ogranicza się tylko do zachowania prospołecznego? Może nurtuje cię pytanie, czy dzieci naśladują również zachowania agresywne i brutalne, których przykładów dostarczają im ich ulubione postaci telewizyjne? W następnym rozdziale zobaczymy, że często mamy także do czynienia z takim rodzajem modelowania.
Czy tylko osobowość. Jak stwierdziliśmy wyżej, rodzice i inni dorośli mają wpływ na wykształcenie się w dziecku nastawienia altruistycznego. Powinniśmy jednak być ostrożni z wyciąganiem z tego faktu zbyt pochopnych wniosków. Rzeczywiście, niektóre osoby w większym stopniu niż inni nauczyły się altruizmu. Wszyscy na pewno znamy osoby niezmiennie gotowe spieszyć z pomocą, tak jak na przykład nasza świątobliwa ciocia Sarah, zawsze przedkładająca potrzeby innych nad swoje własne, lub nasz kuzyn Tom, który właśnie przyłączył się do Korpusu Pokoju. Jednak nie oznacza to, że na podstawie tego, jak dalece altruistyczna osobowością jednostka dysponuje, potrafimy przewidzieć jej gotowość przyjścia komuś z pomocą. Gdyby cała tajemnica sprowadzała się do altruistycznej osobowości, moglibyśmy podzielić ludzi na dwa typy: typ pomagający, regularnie wspierający innych bez względu na sytuację oraz typ egoistyczny, który ma zwyczaj chować głowę w piasek, gdy inni potrzebują pomocy. Jednak, jak zauważyliśmy w rozdziale l, osobowość nie stanowi jedynej determinanty ludzkich zachowań. Jak stwierdzają psychologowie, aby zrozumieć ludzkie postępowanie, musimy uwzględnić presję sytuacyjną, której ludzie podlegają. Wtedy możemy przewidywać, na ile w określonych sytuacjach będą skłonni zachowywać się altruistycznie. Przypatrzmy się klasycznemu badaniu przeprowadzonemu przez Hugh Hartshorne'a i Marka Maya (1929), którym objętych zostało 10 000 uczniów szkoły podstawowej i średniej. Starano się w nim określić, jak będą zachowywać się uczniowie w różnych sytuacjach stwarzających potencjalną szansę udzielenia komuś pomocy: czy zgodzą się zorganizować zbiórkę książek i obrazków dla dzieci przebywających w szpitalu, ofiarować pieniądze na cel dobroczynny, przygotować upominki dla biednych dzieci? Jeśli rzeczywiście o skłonności do działań altruistycznych decyduje wyłącznie osobowość, to dzieci powinny zachowywać się w sposób bardzo spójny i konsekwentny w różnych sytuacjach. Jeśli Nicole ma osobowość altruistyczna, powinna we wszystkich sytuacjach bardziej niż inni przejawiać skłonności altruistyczne. Jeśli Philip jest skoncentrowany głównie na swojej osobie, powinien przejawiać mniej niż inni ochoty do dokonywania aktów altruistycznych. Czy to nie brzmi sensownie? Ku zaskoczeniu korelacja między altruistycznym zachowaniem w jednej sytuacji (np. przy zbieraniu książek i obrazków dla dzieci przebywających w szpitalu) a altruistycznym zachowaniem w innej sytuacji nie jest wysoka. Przeciętna korelacja między altruistycznymi zachowaniami w odmiennych sytuacjach wynosiła .23. Oznacza to tyle, że wiedząc, na ile altruistycznie dziecko zachowało się w jednej sytuacji, nie możemy z dużym prawdopodobieństwem przewidywać, ile altruizmu okaże w innej sytuacji. Ponadto w odniesieniu zarówno do dzieci, jak i dorosłych, nie znaleziono zbyt wiele danych przemawiających za tym, że jednostki uzyskujące wysokie wyniki na skali altruizmu w testach osobowości są bardziej skłonne do udzielania pomocy niż osoby plasujące się na tej skali nisko.
Czy to oznacza, że każdy przypadkowo wybrany przechodzień - bez względu na to, czy byłaby to Matka Teresa czy Saddam Hussein - charakteryzowałby się jednakową gotowością do ratowania ofiar katastrofy lotniczej lub pomocy ciężko choremu sąsiadowi? Oczywiście tak nie jest. Po prostu znajomość indywidualnych mechanizmów funkcjonowania osobowości nie wystarcza do przewidywania, na ile altruistycznie człowiek się zachowa. Należy wziąć pod uwagę także kilka innych ważnych czynników, takich jak nastrój, w jakim interesująca nas osoba aktualnie się znajduje, i rodzaj nacisków, jakim w określonej sytuacji podlega. Nawet Matka Teresa w pewnych okolicznościach bardziej niż w innych jest skłonna nieść pomoc. Również Saddam Hussein na pewno nie zawsze jest tak diaboliczny, być może pewne sytuacje bardziej niż inne ujawniają jego złą naturę. Podsumujmy dotychczasowe spostrzeżenia. Otóż wydaje się, że najbardziej użyteczna przy przewidywaniu, czy jednostka zachowa się altruistycznie/ jest głęboka znajomość jej osobowości i okoliczności, w których się znajduje. Sporo badań wykazało, że ludzie różnią się preferencjami w okazywaniu różnych form pomocy (np. Batson, Bolen, Cross, Neurmger-Benefiel, 1986; Ciark, Ouellette, Powell, Miłberg, 1987; Deutsch, Lamberti, 1986). Dla przykładu: jak sądzisz, w jakim stopniu ludzie okazaliby pomoc w dwóch następujących sytuacjach: a) gromada ludzi stojących u nabrzeża rzeki Potomac obserwuje akcję ratunkową i dostrzega Priscillę Triado wypuszczającą z rąk linę i wpadającą do wody; b) opóźniony w rozwoju chłopiec okazuje przyjaźń sąsiadowi i prosi go o zabranie do kina. Kto okaże pomoc raczej w pierwszej sytuacji, a kto raczej w drugiej?
Alice Eagły i Maureen Crowley (1986; Eagły, 1987) stwierdziły, że w sytuacji (a) raczej mężczyźni, a w (b) kobiety byłyby bardziej skłonne do udzielenia pomocy. Uczone skoncentrowały się w swych badaniach na różnicach w zachowaniach prospołecznych prezentowanych przez kobiety i mężczyzn. W rzeczywistości każda kultura nakłada na kobiety i mężczyzn obowiązek przestrzegania odmiennych norm. Dlatego człowiek w zależności od płci uczy się cenić odmienne cechy i zachowania. W kulturze Zachodu roli męskiej przypisane są rycerskość i heroizm, podczas gdy roli kobiecej opieka, wychowanie i zaangażowanie w trwałe związki. W rezultacie od mężczyzn możemy oczekiwać, iż będą udzielać pomocy w sytuacjach ekstremalnych, wymagających odwagi i zdecydowania. Będą oni częściej dokonywać czynów podobnych do czynu Lenny'ego Skutnika, który skoczył do lodowatej wody, aby uratować Priscillę Triado. Natomiast pomocy udzielanej przez kobiety towarzyszy częściej tworzenie długotrwałej relacji pomagania. Działania ich wymagają raczej zaangażowania i przyjęcia na siebie wielu zobowiązań niż odwagi, tak jak na przykład
ochotnicza praca w domu opieki społecznej.
Zarówno mężczyźni, jak i kobiety zadaję ktam swej naturze, gdy nie okazują innym dobroci.
- Gamaliel Bailey (1807-1859)
Dokonując przeglądu ponad 170 badań, Eagły i Crowley (1986) znalazły potwierdzenie dla sugerowanych zależności - mężczyźni rzeczywiście pomagają w sposób spektakularny i bohaterski. Na przykład 91% z 7000 osób, które otrzymały medal za narażenie swego życia dla ratowania nieznajomego, stanowili mężczyźni (medal ten jest przyznawany przez Carnegie Hero Fund Commission). Nieco mniej jest danych dotyczących kobiet - częściej skupiano się na brawurowych dokonaniach niż na przykładach długotrwałej troski, pomocy i opieki, takiej jak praca społeczna z dziećmi opóźnionymi w rozwoju (Otten i in., 1988; Smith, Wheeler, Diener, 1975).
Ewentualne udzielenie pomocy drugiej osobie zależy także od aktualnego nastroju jednostki. Stanowi to następny argument na rzecz tezy, że uwzględnianie jedynie osobowości człowieka przy przewidywaniu jego zachowania prospołecznego nie jest wystarczające. Zdarza się, że jesteśmy we wspaniałym humorze, ale zdarza się również, że bywamy i w paskudnym. Te przemijające stany emocjonalne stanowią inną kluczową determinantę zachowania prospołecznego. Wyobraź sobie na przykład, że jesteś na miejscowym deptaku i wędrujesz od jednego sklepu do drugiego. Nagle, tuż przed tobą, ktoś wypuszcza z rąk całą ryzę papieru do pakowania i arkusze rozpierzchają się we wszystkie strony. Pechowiec rozgląda się wokół z przerażeniem, a potem pochyla się i zaczyna je zbierać. Czy zatrzymałbyś się, aby mu pomóc? Jak myślisz, co zrobiłby przeciętny przechodzień? Z jednej strony, aby odpowiedzieć na to pytanie, możemy uzmysłowić sobie, jak wielu altruistycznych ludzi żyje na świecie (a przynajmniej, jak wielu z nich przechadza się deptakiem). Jednak powyżej doszliśmy do wniosku, że tajemnica altruistycznych zachowań nie sprowadza się do różnic w cechach osobowości. Nastrój, w jakim aktualnie znajdują się ludzie, może wywierać znaczny wpływ na ich zachowanie, a w tym przypadku na ich gotowość przyjścia z pomocą. Alice Isen i Pauł Levin (1972) badali wpływ samopoczucia na zachowanie prospołeczne właśnie na handlowym deptaku w San Francisco i Filadelfii. W bardzo pomysłowy sposób poprawiali nastrój przypadkowych przechodniów, mianowicie zostawiali dziesięciocentową monetę w szczelinie pobliskiego automatu telefonicznego i czekali na jej znalazcę (trzeba pamiętać, że dziesięć centów w latach, gdy przeprowadzano eksperyment, to była spora suma). Gdy ktoś zauważył monetę i zabierał ją do kieszeni, pomocnik eksperymentatora wcielał się w rolę mężczyzny dźwigającego ryzę papieru pakowego. Celowo upuszczał go tuż przed znalazcą dziesięciocentówki. Okazało się, że fakt znalezienia monety wywierał wręcz niespodziewany wpływ na gotowość do udzielenia pomocy. Jedynie 4% osób, którym nie przytrafiło się przedtem nic radosnego, skłonnych było pomóc mężczyźnie w zbieraniu rozrzuconych kartek. Takiej pomocy udzieliło natomiast pomocnikowi eksperymentatora aż 84% osób z tych, które znalazły monetę w automacie telefonicznym. Badacze odkryli wpływ efektu "czujesz się dobrze, czynisz dobrze" na zachowanie w wielu okolicznościach. Nie jest on ograniczony do sytuacji, gdy los nagle uśmiecha się do nas, bo znajdujemy pieniądze. Wiele przyczyn może poprawić ludziom nastrój i uczynić ich bardziej skłonnymi do udzielenia pomocy: dobrze zdany egzamin, otrzymany upominek, miła dla ucha muzyka lub radosne myśli. Różnorodne są również formy udzielania pomocy, w które angażują się ludzie, gdy się dobrze czują. Chętniej ofiarują datki na cele dobroczynne, pomagają komuś znaleźć soczewki kontaktowe, oddają krew i udzielają korepetycji znajomemu studentowi (Carlson, Charlin, Miller, 1988; Salovey, Mayer, Rosenhan, 1991). Co takiego wiąże się z dobrym nastrojem, że pod jego wpływem ludzie stają się bardziej altruisty czni? Okazało się, że dobre samopoczucie sprzyja przychodzeniu z pomocą z trzech względów. Po pierwsze, sprawia ono, że zaczynamy dostrzegać radosne strony życia. W momencie, gdy widzisz mężczyznę upuszczającego papier do pakowania, możesz zinterpretować to zdarzenie przynajmniej na dwa sposoby: "Co za idiota - może przemknąć ci przez głowę - ale niezdara z tego faceta. Niech sam sprząta ten bałagan". Możesz jednak okazać się bardziej współczujący i stwierdzić: "Co za pech. Założę się, że się spieszył. Biedny facet, pewno czuje się okropnie". Kiedy jesteśmy w dobrym nastroju, wykazujemy tendencję do spostrzegania pozytywnych cech innych osób i interpretowania wszelkich wątpliwości na ich korzyść. Pechowiec, który normalnie wydałby się nam niezdarny i denerwujący, w momencie gdy jesteśmy radośni, nagle okazuje się nieszczęśnikiem potrzebującym naszej pomocy (Forgas, Bower, 1987; Carlson, Charlin, Miller, 1988). Po drugie, pomagając innym w chwili, gdy jesteśmy w świetnym nastroju, przedłużamy trwanie tego miłego stanu ducha. Gdy w zetknięciu z kimś potrzebującym pomocy okażemy się dobrymi samarytanami, doświadczamy napływu pozytywnych uczuć. Po prostu zaczynamy czuć się świetnie. Nieudzielenie natomiast pomocy drugiej osobie, podczas gdy mamy poczucie, że powinniśmy to zrobić, oznacza zburzenie naszego wspaniałego nastroju (Ciark, Isen, 1982; Isen, 1987; Williamson, Ciark, 1989).
Dobry nastrój skupia naszą uwagę na własnej osobie. W rozdziałach 6 i 9 zauważyliśmy, że ludzi różni koncentracja bądź na własnych uczuciach i wartościach, bądź na otaczającym świecie. Zdarza się, że wchodzimy w kontakt z naszym wnętrzem albo że skupiamy się na działaniach w świecie zewnętrznym. Dobry nastrój sprawia, że poświęcamy więcej uwagi swojej osobie i w konsekwencji bardziej dążymy, by zachowywać się zgodnie z uznawanymi wartościami i ideałami. Skoro większość z nas ceni altruizm, to w chwili dobrego nastroju uświadamiamy sobie znaczenie tej wartości w swoim życiu i stajemy się bardziej gotowi do jej realizacji (Berkowitz, 1987; Carlson, Charlin, Miller, 1988; Salovey, Rodin, 1985). Redukcja negatywnego stanu emocjonalnego: czujesz się źle, czynisz dobrze. Co się dzieje, gdy jesteśmy w złym nastroju? Załóżmy, że w momencie, gdy widzisz mężczyznę upuszczającego ryzę papieru, jesteś dosłownie w wisielczym humorze. Czy wpływa to na prawdopodobieństwo, że pośpieszysz temu mężczyźnie z pomocą? Istnieje określony rodzaj negatywnego stanu psychicznego, który prowadzi do wzrostu liczby zachowań altruistycznych. Wiąże się on z poczuciem winy. Ludzie często kierują się zasadą, że dobre uczynki rekompensują złe uczynki. Kiedy zrobią coś, co wzbudzi w nich poczucie winy, udzielenie pomocy drugiej osobie może być sposobem na poradzenie sobie z tym nieprzyjemnym stanem. Na przykład Mary Harris i jej koledzy odkryli, że wierni uczęszczający do kościoła chętniej wpłacają datki na cele dobroczynne przed przystąpieniem do spowiedzi (Harris, Benson, Hali, 1975). Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że wyznanie księdzu grzechów redukuje poczucie winy. Rozumując analogicznie, można przypuszczać, że jeśli zapomniałeś o urodzinach swojego najlepszego przyjaciela, to aby pozbyć się przykrego poczucia winy, chętniej pomożesz mężczyźnie na deptaku. Załóżmy jednak, że właśnie pokłóciłeś się z przyjacielem lub słabo wypadłeś w teście i odczuwasz smutek i przygnębienie. Skoro poczucie szczęścia zwiększa naszą gotowość do pomocy, to można by przypuszczać, że uczucie smutku tę gotowość obniża. Jak się jednak okazuje, smutek także może prowadzić do podjęcia działań na rzecz innych, przynajmniej jeśli zostaną spełnione określone warunki (Carlson, Miller, 1987; Salovey i in., 1991). Ponieważ pomaganie ma znaczenie nagradzające (sprawia, że angażując się w nie, czujemy się dobrze), to może ono być metodą walki z chandrą. Gdy człowiek jest w złym nastroju, bo, przypuśćmy, rozstał się ze swym partnerem, to może pomagać komuś, aby poprawić swoje samopoczucie (Cialdini, Fultz, 1990; Cialdini, Schaller, Houlihan, Arps, Fultz, Beaman, 1987).
hipoteza redukcji negatywnego stanu emocjonalnego: przekonanie, iż ludzie angażują się w pomoc dla innych, aby pozbyć się własnego uczucia smutku i przygnębienia
Przedstawiony pogląd, nazwany przez Roberta Cialdiniego (Cialdini i in., 1973) hipotezą redukcji negatywnego stanu emocjonalnego, stanowi przykład zastosowania teorii wymiany społecznej do wyjaśnienia mechanizmu zachowań prospołecznych. Ludzie pomagając komuś, pragną pomóc samym sobie - pozbyć się własnego smutku i przygnębienia. Nie budzi to wątpliwości, jeśli udzielana przez nas pomoc łączy się jakoś z przyczyną naszego smutku. Jeśli nasz najlepszy przyjaciel jest nie w sosie, to i my również możemy stracić humor. W tym przypadku upieczenie ciastek dla niego może spowodować, że on się rozchmurzy, a my w ten sposób zlikwidujemy przyczynę własnego przygnębienia. Cialdini jednak jest zdania, że smutek ma wpływ na ogólne nastawienie człowieka doniesienia pomocy, nawet w okolicznościach zupełnie nie związanych z przyczyną naszego nie najlepszego samopoczucia. Jeśli czujemy się źle, bo nasz przyjaciel jest nieszczęśliwy, to chętniej przeznaczymy pieniądze na cele dobroczynne. Pomaganiu towarzyszy altruistyczna aura mająca zdolność rozwiewania wszelkich smutków. Jeśli prawdziwa jest hipoteza redukcji negatywnego stanu emocjonalnego, to człowiek znajdujący się w złym nastroju i widzący zarazem inny sposób przezwyciężenia go, nie powinien okazywać większych chęci do udzielania pomocy innym osobom. Wyobraź sobie, że bierzesz udział w badaniu opracowanym przez Roberta Cialdiniego, Betty Lee Darby i Joyce'a Vincenta (1973). Eksperymentatorka wita cię i zaprasza do pokoju, z którego korzystają studenci ostatnich lat. Kiedy odsuwa dla ciebie krzesło, potrąca trzy pudełka z dyskietkami i wszystkie one rozsypują się po podłodze. "O, nie! - krzyczy i dodaje: - myślę, że to dane do pracy magisterskiej Toma. On nie będzie miał czasu tego poukładać, bo przygotowuje się do końcowych egzaminów" (Cialdini i in., 1973, s. 507). Prawdopodobnie ze względu na nie znanego ci Toma czujesz się w tym momencie niezbyt przyjemnie, mimo że to nie z twojej winy dyskietki się rozsypały. Wraz z eksperymentatorką układacie je najlepiej jak potraficie, ale zdajesz sobie sprawę, że nie zdołacie odtworzyć ich uprzedniej kolejności. Następnie eksperymentatorką rozpoczyna badanie, prosząc cię o dokonanie klasyfikacji zbioru fotografii. Kiedy wychodzi na moment z pokoju, aby przynieść ci czek za udział w eksperymencie, w drzwiach staje inna studentka, mówiąc: "Czy nie ma tutaj Betty? Jestem z nią na tym samym seminarium. Powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, abym poprosiła cię o wzięcie udziału także w moim badaniu". Wyjaśnia, że chodzi o przeprowadzenie telefonicznych wywiadów, jednocześnie uprzedza, "Nie mogę ci za to zapłacić, ale będę ci bardzo wdzięczna, jeśli się zgodzisz. Pomożesz mi bez względu na to, ile rozmów zdołasz zarejestrować. Możesz do piętnastu włącznie" (Cialdini i in., 1973, s. 507). Co byś odpowiedział? Jak z pewnością się domyśliłeś, Cialdiniego i współpracowników interesowało, jaka liczba osób, po rozsypaniu dyskietek Toma, zgodzi się pomóc drugiej studentce. Aby badanie było wiarygodne, zaaranżowano także sytuację, w której nie dochodziło do rozrzucenia dyskietek. W tym drugim przypadku uczestnicy deklarowali gotowość przeprowadzenia średnio trzech wywiadów. Natomiast zgodnie z przewidywaniami opartymi na hipotezie redukcji negatywnego stanu emocjonalnego, gdy biorący udział w eksperymencie czuli się źle z powodu losu Toma, okazywali większą pomoc i zgadzali się na przeprowadzenie dwa razy większej liczby rozmów telefonicznych (patrz ryć. 11.2). Czy jednak możemy być pewni, że ludzie okazywali większą pomoc, aby poprawić swój nastrój? Badacze argumentowali, że gdyby ludzie mieli inną możliwość wpłynięcia na swoje negatywne samopoczucie, to nie musieliby pomagać drugiej eksperymentatorce. W celu zweryfikowania tej hipotezy wymyślili trzecią sytuację eksperymentalną, w której uczestnicy byli co prawda świadkami rozsypania dyskietek, ale jednocześnie dodatkowo otrzymywali za udział w pierwszym eksperymencie jednego dolara. Dalszy rozwój wypadków przebiegał tak jak poprzednio - wchodziła druga eksperymentatorką i prosiła o pomoc w przeprowadzeniu rozmów telefonicznych. Zgodnie z oczekiwaniami Cialdiniego i jego współpracowników otrzymane wynagrodzenie zmniejszało gotowość do pomocy drugiej studentce. Ludzie nie musieli poprawiać swego nastroju altruistycznym zachowaniem, gdyż niespodziewana zaplata wystarczyła, aby poczuli się świetnie.
RYCINA 11.2. Hipoteza redukcji negatywnego stanu emocjonalnego. Czy smutek prowadzi do zintensyfikowania zachowań pomocnych? W przeprowadzonym eksperymencie stwierdzono, że tak, ale pod warunkiem iż człowiek nie uzyskał przedtem jakiejś innej nagrody poprawiającej jego nastrój. Wśród uczestników, którzy nie otrzymali żadnych nagród, w działania prospołeczne bardziej angażowali się ci, którzy odczuwali przygnębienie (środkowy słupek) niż ci, którzy byli w obojętnym nastroju (lewy słupek). Kiedy uczestnicy odczuwający smutek otrzymywali nagrody, nie wykazywali większej gotowości do udzielania pomocy od tych, którzy cały czas przejawiali obojętny nastrój (zaczerpnięto z: Cialdini i in., 1973)
Słabość hipotezy redukcji negatywnego stanu emocjonalnego to branie pod uwagę jedynie natychmiastowych zysków z pomagania: "Pomogę ci tylko wtedy, gdy od razu coś z tego będę miał". Zdarza się jednak, że ludzie przywiązują większą wagę do odroczonych nagród niż do natychmiastowych gratyfikacji (Salovey i in., 1991). Przyjrzyjmy się sytuacji rodziców małego dziecka, które natarczywie i głośno domaga się uwagi, a konkretnie pomocy przy trudnej układance. Rodzic prawdopodobnie jest zmęczony i nie marzy o niczym więcej jak o filiżance kawy i gazecie. Jeśli ulegnie marudzeniu dziecka, będzie się to wiązać z pewnymi dolegliwościami - kawa ostygnie, a gazeta nie zostanie przeczytana. Są to jednak przykrości doświadczane w momencie rozgrywania się zdarzeń. Rodzic w danej chwili nie ma ochoty zająć się dzieckiem, ale zdaje sobie sprawę z przyszłych odroczonych korzyści i one mogą wpłynąć na przełamanie niechęci. Ignorowanie dziecka i pozostanie przy swojej kawie i gazecie nie sprzyja wytworzeniu się dobrej relacji między rodzicami a dziećmi. Może to skończyć się tak, że rodzic mając na uwadze cele odległe, opadnie na kolana i nie zważając na to, że nie pozwolono mu wypić ulubionej kawy oraz przeczytać gazety, zacznie się bawić z dzieckiem. Przypomnijmy, czym zajmowaliśmy się w tej części rozdziału. Rozważaliśmy trzy czynniki warunkujące prospołeczne zachowanie: różnice w osobowości, płeć i aktualny nastrój. Zależnie od wychowania, płci i samopoczucia człowiek przejawia różny stopień altruizmu i angażuje się w odmienne formy udzielania pomocy innym. Znajomość tych trzech
czynników nie jest jednak wystarczająca do przewidywania stopnia altruistycznego zachowania człowieka. Oprócz nich należy uwzględnić sytuację społeczną, w jakiej znajdują się ludzie.
Przypuśćmy, że jedziesz na rowerze i nagle wpadasz na wybój, tracisz równowagę i przelatujesz ponad kierownicą, wykonując parę koziołków. Siedzisz na ziemi przez chwilę oszołomiony, aż wreszcie zdajesz sobie sprawę z przeszywającego bólu w goleni. Wiesz już, że złamałeś nogę i że nie ma mowy o tym, abyś sam mógł wstać i dojść do telefonu. Rozglądasz się z nadzieją, że ktoś przechodzący poda ci pomocną dłoń. Zastanów się, czy wolałbyś, aby taki wypadek przydarzył ci się na głównej ulicy małego miasteczka czy w śródmieściu wielkiej metropolii? Gdzie przechodnie chętniej udzieliliby ci pomocy? Jeśli opowiedziałeś się za małym miasteczkiem, to miałeś rację. Kilkunastu badaczy porównywało prawdopodobieństwo uzyskania pomocy na wsi i w mieście. Porównania te wypadały zawsze na korzyść wsi (Korte, 1980; Steblay, 1987). Pauł Amato (1983) na przykład inscenizował wypadek: kulejący mężczyzna nagle upadał, wydając okrzyk bólu. Podwijał następnie nogawkę spodni tak, aby ukazać zabandażowaną i krwawiącą obficie nogę (oczywiście była to sztuczna krew). W przypadku małego miasteczka połowa przechodniów, świadków zdarzenia, zatrzymywała się i oferowała pomoc. W dużym mieście jedynie 15% przechodniów było gotowych zająć się rannym. Okazało się, że w małym mieście ludzie są bardziej skłonni do przejawiania różnorodnych form pomocy, takich jak: pomoc nieznajomemu, który uległ wypadkowi, pomoc zagubionemu dziecku, udzielanie wskazówek na pytania o drogę, zwrot zagubionego listu, udział w pomiarze psychologicznym. W kilkunastu krajach stwierdzono istnienie związku między wielkością miasta a gotowością ludzi do przychodzenia innym z pomocą. Wśród tych krajów znalazły się USA, Kanada, Izrael, Australia, Turcja (Steblay, 1987). Dlaczego w małej miejscowości bardziej możemy liczyć na pomoc? Jedna z odpowiedzi wynika ze spostrzeżenia, że wychowywanie w małym mieście kształtuje przyjazne nastawienie wobec innych, sprawia, że ludzie są bardziej ufni i altruistyczni. Odwrotna sytuacja powstaje w dużym mieście, gdzie ludzie są wychowywani w przekonaniu, że nie mogą ufać obcym i że powinni zajmować się wyłącznie swoimi sprawami. Istnieje również hipoteza alternatywna. Zgodnie z nią mieszkańcy dużych miast są mniej pomocni nie ze względu na wartości, które przyswoili sobie w toku rozwoju i wychowania, ale dlatego, że miasto stanowi określone zjawisko rządzące się swoimi własnymi prawami. Staniey Milgram (1970) na przykład sformułował hipotezę przeładowania urbanistycznego, w której stwierdza, że ludzie żyjący w miastach doświadczają nadmiaru stymulacji. Sposobem radzenia sobie z tym stanem jest zamknięcie się w sobie i ograniczenie liczby docierających bodźców. Gdyby umieścić mieszkańców miast w bardziej spokojnym i mniej stymulującym środowisku, to staliby się oni bardziej chętni do nawiązywania między sobą bliskich kontaktów.
hipoteza przeładowania urbanistycznego: przekonanie, że mieszkańcy miast, broniąc się przed nadmiarem stymulacji, jakich dostarcza im miejskie życie, wykazują tendencję do zamykania się w sobie i unikania kontaktów z innymi ludźmi
Nie czekaj na nadzwyczajne okoliczności, aby uczynić coś dobrego, korzystaj raczej z codziennych sytuacji.
- John Pauł Rechter (1763-1826)
Nancy Steblay (1987) dokonała ciekawego przeglądu literatury, z którego wynika, że niechęć do pomagania obserwowana u ludzi żyjących w miastach jest rezultatem nie wychowania, które otrzymują, ale cech miejskiego środowiska. Gdyby angażowanie się w pomoc zależało od przekazanych dzieciom w toku ich wychowania wartości, wtedy nie lokalizacja nieszczęśliwego wypadku, ale miejsce urodzenia świadków decydowałoby o tym, czy ofierze zostanie udzielona pomoc. To założenie Steblay zweryfikowała w czasie swoich badań. Okazało się, że gdy zaistnieje okazja do udzielenia człowiekowi pomocy, to dalszy rozwój wypadków zależy bardziej od tego, czy do incydentu dochodzi w mieście czy na wsi niż od tego, jacy ludzie znajdują się na miejscu zdarzenia. W konkluzji możemy stwierdzić, że lepiej, gdyby twój wypadek rowerowy zdarzył się na wsi, nawet jeśli jego świadkiem miałby być tylko typowy mieszczuch, niż gdyby przytrafił się w Nowym Jorku, chociaż na miejscu byłby obecny prawdziwy farmer. Krzątanina i pośpiech w miastach sprawiają, że nawet życzliwi i serdeczni ludzie zamykają się w sobie i stają się bardziej nieczuli na innych.
Czy pamiętasz Kitty Genovese? Poznaliśmy właśnie jedną z przyczyn, która sprawiła, że sąsiedzi pozostali głusi na jej błagania o pomoc. Do morderstwa doszło w Nowym Jorku - jednym z najbardziej zaludnionych miejsc na świecie. Może owi sąsiedzi doświadczali takiego nadmiaru dostarczanej przez miasto stymulacji, że krzyk Genovese był kolejnym zbagatelizowanym elementem codziennego zgiełku. To prawda, że mieszkańcy miast są mniej chętni do pomocy, ale nie może to stanowić jedynego powodu całkowitej obojętności wobec morderstwa, które rozegrało się pod ich oknami. Rozpaczliwe krzyki ofiary musiały wybić się ponad dźwięk samochodowych klaksonów i turkot śmieciarek. Notowano jednak wypadki, gdy także w małych miastach ignorowano błagania o ratunek. W Greenbelt, w Maryland, liczącym 16000 mieszkańców, kobieta została zgwałcona przed mieszkaniem swojego sąsiada. Bibb Łatane i John Darley (1970) wykładali psychologię społeczną na uniwersytecie w Nowym Jorku mniej więcej w okresie, gdy zamordowano Genovese. Nie przekonało ich wyjaśnienie, iż sąsiedzi nie udzielili ofierze pomocy tytko dlatego, że doświadczali stresów i nadmiaru stymuVac) i związanych z miejskim życiem. Wpadli oni na paradoksalny pomysł - postanowili sprawdzić, czy duża liczba obserwatorów zdarzenia nie zmniejsza ich gotowości angażowania się w pomoc. Bibb Łatane napisał o tym: "Mieliśmy przebłysk intuicji, że przypadek Genovese budzi tak żywe emocje ze względu na towarzyszące mu okoliczności - to znaczy, że nie jeden człowiek ani dwóch ludzi, lecz trzydziestu ośmiu przyglądało się tragedii i nie kiwnęło palcem" (1987, s. 78). Jak to możliwe? Wydawałoby się, że im więcej świadków wypadku - takiego jak twoja hipotetyczna rowerowa kraksa - tym większa szansa ofiary na uzyskanie pomocy. W serii klasycznych już w tej chwili eksperymentów Łatane i Darley dowiedli czegoś wręcz przeciwnego. Liczba widzów nie stanowi gwarancji otrzymania pomocy. Przypomnij sobie eksperyment z zainscenizowanym atakiem padaczki, opisany w rozdziale 2. Uczestnicy rozsadzeni w osobnych kabinach i podzieleni na dwie grupy mieli dyskutować o życiu studenckim (porozumiewać się mogli za pomocą sieci telefonów). Student z grupy oponentów symulował w pewnym momencie atak padaczki krzycząc: "Ja-och-uch-ja, myślę, że j-ja potrzebuję- och-jeżeli-jeżeli mógłby-och-och-ktoś och-och-och-och-och-och-och-trochę- och- prochę mi pomóc tutaj, bo-och-ja-och-ja-och-och-m-m-mam pra-pra- wdziwy problem-och- teraz i ja-och-gdyby ktoś mógł mi pomóc wyjść, by- łoby-to byłoby-och-och, p-p-pewnie byłoby-pewnie byłoby dobrze... bo- och-jest-och-och-przyczyna ja-och-ja-uch-ja mam je-jeden z-och-ata... óch- och-myślę, że nadchodzi i-i-i mogę naprawdę-och-potrzebować pomocy, więc gdyby ktoś mógł-och-mi trochę po-pomóc-uch-och-och-och-och, m- mógłby ktoś-och-och-pomóc-och-uch-uch-uch (odgłos dławienia się) ...ja umieram-och-och-ja... ja umieram-och-ratunku-och-och-atak-och (dławienie się, potem cisza) (Darley, Łatane, 1968, s. 379). W rzeczywistości w studiu eksperymentalnym znajdował się tylko jeden prawdziwy uczestnik, który słyszał nagrane głosy mające stwarzać pozory obecności jeszcze innych osób. Celem eksperymentu było stwierdzenie, jak zachowa się świadek zainscenizowanego ataku padaczki: czy będzie próbował odszukać studenta proszącego o pomoc, czy powiadomi eksperymentatora, czy też zachowa obojętność tak jak sąsiedzi Kitty Genovese? Zgodnie z przewidywaniami Łatanego i Darleya wynik zależał od przekonania uczestnika badania o liczbie osób biorących razem z nim udział w sesji. Zaaranżowano trzy sytuacje: w pierwszej badany otrzymywał informację, że jest jedynym uczestnikiem eksperymentu, w drugiej pozwolono mu wierzyć, że oprócz niego odgłosy ataku słyszy druga osoba, w trzeciej podtrzymano w nim przekonanie, że świadkami zdarzenia są jeszcze czterej inni uczestnicy. Ile osób w każdej z tych sytuacji zdecydowało się na pomoc w ciągu pierwszych sześciu minut? (w szóstej minucie eksperyment przerywano). W pierwszym przypadku (jeden świadek) 85% studentów w ciągu sześćdziesięciu sekund podejmowało jakieś działania, a pozostali przyłączali się do nich najpóźniej po dwóch i pół minucie (patrz ryć. 11.3). Ostatecznie wszyscy pospieszyli z pomocą. W drugim przypadku (dwóch świadków) 62% studentów w ciągu sześćdziesięciu sekund okazało zainteresowanie chorą osobą, do szóstej minuty procent ten zwiększył się, ale nie osiągnął wartości 100. W trzecim przypadku (pięciu świadków) wskaźnik osób gotowych do pomocy spadł drastycznie - 31% pośpieszyło z pomocą w ciągu pierwszych sześćdziesięciu sekund. Procent ten zwiększył się w szóstej minucie tylko do 62. Wiele innych badań, przeprowadzonych zarówno w laboratorium, jak i w warunkach naturalnych, potwierdziło zaobserwowaną zależność: im większa liczba świadków zdarzenia, tym większe prawdopodobieństwo, że żaden z nich nie podejmie interwencji. Zjawisko to nazwano efektem widza.
RYCINA 11.3. Interwencja świadków: obecność innych obserwatorów zmniejsza gotowość do pospieszenia z pomocą. Kiedy uczestnicy eksperymentu wierzyli, że są jedynymi świadkami ataku padaczki studenta, większość z nich podjęła działania natychmiast, pozostali w ciągu kilku minut. Kiedy myśleli, że oprócz nich jeszcze jedna osoba słyszy odgłosy ataku, mniej byli skłonni do pomocy i angażowali się w nią wolniej. Kiedy byli przekonani, że są jednymi z pięciu świadków zdarzenia, wtedy przejawiali jeszcze mniejszą gotowość do interwencji (zaczerpnięto z: Darley, Latano, 1968)
efekt widza: zależność polegająca na tym, że im więcej jest świadków nagłego wypadku, tym mniejsza istnieje szansa, że którykolwiek z nich podejmie interwencję
Dlaczego ludzie w obecności innych świadków są mniej skorzy do angażowania się w pomoc? Łatane i Darley (1970) opisali krok po kroku proces podejmowania decyzji o ewentualnej interwencji (patrz ryć. 11.4). Rozważania ich wyjaśniają również intrygujące zjawisko, mianowicie to dlaczego liczba osób nabiera takiego znaczenia w sytuacjach wymagających udzielenia pomocy? Zacznijmy jednak od kroku pierwszego: dostrzeżenia, że ktoś potrzebuje pomocy.
Dostrzeżenie zdarzenia. Czasami sytuacja jest oczywista - tak jak w eksperymencie z symulowanym atakiem padaczki - wiemy, że ktoś oczekuje pomocy. Zdarza się jednak, że okoliczności są bardziej złożone. Jeśli jesteś spóźniony na ważne spotkanie i pędzisz zatłoczonym chodnikiem, to możesz nie zauważyć, że ktoś przewraca się w bramie mijanego przez ciebie budynku. Oczywiście, jeśli nie zarejestrujemy okazji do udzielenia pomocy, nie będziemy tej pomocy podejmować. Od czego zależy, czy ludzie zinterpretują sytuację jako nagły wypadek i zainteresują się losem poszkodowanego? John Darley i C. Daniel Batson (1973) stwierdzili, że większe znaczenie niż to, jakimi jesteśmy ludźmi, może odgrywać czynnik tak banalny, jak nasz pośpiech. Wspomniani badacze opracowali eksperyment stanowiący idealną ilustrację do przypowieści o dobrym samarytaninie (przechodzący ludzie nie zatrzymując się, mijają nieprzytomnego człowieka leżącego na skraju drogi). Uczestnikami eksperymentu były osoby, po których spodziewalibyśmy się prawdziwie altruistycznej postawy - studenci seminarium przygotowujący się do stanu duchownego. Poproszono ich o przejście do innego budynku, w którym miało się odbyć nagranie wygłaszanej przez nich krótkiej mowy. Niektórym powiedziano, że są już spóźnieni i naprawdę powinni się śpieszyć, aby zdążyć na spotkanie. Pozostałych natomiast poinformowano, że mają jeszcze dużo czasu, gdyż asystent dokonujący nagrań przybędzie kilka minut później. W trakcie przechodzenia z budynku do budynku każdy ze studentów mijał skulonego w bramie mężczyznę, który zaczynał kaszleć i charczeć, gdy student znajdował się w jego pobliżu (był to oczywiście pomocnik eksperymentatora). Czy studenci seminarium zatrzymywali się, aby udzielić mu pomocy? W przypadku, gdy nie śpieszyli się, w większości (63%) podjęli takie działania. Jednak, gdy musieli pędzić na umówione spotkanie, rzadko który (tylko 10%) wykazał zainteresowanie mężczyzną. Wielu ze śpieszących się nawet nie zauważyło leżącego człowieka. Nie jest zbyt zaskakujące, że pośpiech sprawia, iż mniej interesujemy się tym, co się wokół nas dzieje, oraz obniża prawdopodobieństwo, że pośpieszymy z pomocą drugiemu człowiekowi. Jednak zastanawiające jest, iż sprawa tak banalna jak nasz pośpiech, okazuje się ważniejsza od tego, jakimi jesteśmy ludźmi. Darley i Batson (1973) poddali studentów badaniom za pomocą kwestionariuszy osobowości. Zainteresowali się głównie skalą religijności. Okazało się, że ci, którzy uzyskali na tej skali wysoką pozycję, wcale nie charakteryzowali się większą gotowością do śpieszenia z pomocą. Prowadzący eksperyment zróżnicowali także temat przemówienia, o którego wygłoszenie poproszono badanych. Podczas gdy pierwsza grupa miała zająć stanowisko w sprawie pracy, jaką chcieliby podjąć po skończeniu seminarium, druga grupa miała zinterpretować przypowieść o dobrym samarytaninie. Może się wydawać, że ci, których uwaga była skupiona na biblijnej przypowieści, dostrzegą analogię między tą historią a zdarzeniem, którego sami byli uczestnikami, i skłoni ich to do udzielenia nieznajomemu pomocy. Jednak temat przemówienia nie wpłynął zasadniczo na zachowanie uczestników eksperymentu. Jeśli studenci się śpieszyli, to niechętnie udzielali pomocy, nawet jeśli byli bardzo religijnymi ludźmi przygotowującymi się właśnie do omówienia przypowieści o dobrym samarytaninie.
RYCINA 11.4. Schemat procesów prowadzących do podjęcia interwencji przez przygodnego świadka. Latano i Darley przedstawili pięć stopni, przez które musi przejść człowiek, nim udzieli pomocy ofierze nagłego wypadku. Nieprzekroczenie któregokolwiek z tych stopni blokuje dalszy postęp i prowadzi do nieinterwencji. Stopnie wraz z potencjalnymi przyczynami, które mogą spowodować, że człowiek zatrzyma się na jakimś etapie, przedstawione zostały powyżej (zaczerpnięto z: Łatane, Darley, 1970)
Interpretacja zdarzenia jako nagłego wypadku. Dostrzeżenie człowieka osuwającego się w drzwiach nie oznacza, że świadek incydentu udzieli mu pomocy. Kolejny czynnik warunkujący zaangażowanie się w pomoc to interpretacja sytuacji jako nagłego wypadku. Innymi słowy, człowiek musi sobie odpowiedzieć na pytanie: czy w danych okolicznościach potrzebna jest jego pomoc? Czy człowiek w bramie jest poważnie chory czy pijany? Gdy zauważamy biały dym wydostający się z piwnicy, musimy rozstrzygnąć, czy jest to coś nieszkodliwego, np. wynik pracy urządzeń wentylacyjnych, czy też znak, że w budynku wybuchł pożar? Czy para ludzi obok nas tylko się przekomarza, czy też jedna z osób zamierza pobić drugą? Gdy stwierdzimy, że nic złego się nie dzieje, oczywiście nie udzielimy pomocy, choć wniosek może być błędny. Dostrzeżono interesującą zależność - w przypadku obecności na miejscu zdarzenia innych osób, jesteśmy bardziej skłonni do uznania sytuacji za niewinną, nie wymagającą naszej interwencji. Aby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, przypomnij sobie naszą dyskusję o nieformalnych wpływach społecznych z rozdziału 7. Mamy do czynienia z tymi wpływami, gdy zachowanie innych ludzi służy nam za źródło wiedzy o tym, co naprawdę zachodzi w danej sytuacji. Gdy nie mamy pewności, co oznacza dane wydarzenie, np. czy wydobywający się dym świadczy o pożarze, patrzymy, co robią inni. Jeśli wzruszają tylko ramionami i odchodzą, wtedy najprawdopodobniej pomyślimy, że nic strasznego się nie dzieje. Natomiast, jeśli wyglądają na przerażonych i krzyczą "pali się!", natychmiast stwierdzamy, że w budynku wybuchł pożar. Wykorzystywanie innych ludzi jako źródła informacji w sytuacji niepewności stanowi dobrą strategie postępowania - stwierdziliśmy to w rozdziale 7. Związane jest z tym niebezpieczeństwo, że czasami nikt dokładnie nie wie, co się właściwie dzieje. Z samej definicji nagłego wypadku wynika, że jest to niespodziewane i nie do końca oczywiste zdarzenie, stąd jego świadkowie wpadają w bezruch i niepewnie obserwują sytuację, aby stwierdzić ostatecznie, co takiego się dzieje. Przypatrując się jeden drugiemu, widzowie stwierdzają, że nikt nie podejmuje żadnych działań. Zjawisko to nazwane zostało stanem kumulacji ignorancji i najogólniej mówiąc, polega na wzajemnym wprowadzeniu się w błąd, gdy na podstawie braku widocznych reakcji i oznak niepokoju ze strony świadków obserwujący dochodzą do przekonania, że sytuacja nie jest groźna i nie wymaga interwencji. Zjawisko kumulacji ignorancji zostało zademonstrowane w innym klasycznym eksperymencie Łatanego i Darleya (1970). Wyobraź sobie, że wyraziłeś zgodę na udział w badaniu dotyczącym postaw ludzi wobec problemów związanych z miejskim życiem. Przybywasz na umówione spotkanie i, czekając na rozpoczęcie eksperymentu, wypełniasz wskazany ci formularz. Wówczas zauważasz, że z otworu wentylacyjnego wydobywa się biały dym i wkrótce do tego stopnia wypełnia pokój, że z ledwością możesz dostrzec leżącą przed tobą kartkę kwestionariusza. Jak byś się zachował w takiej sytuacji?
kumulacja ignorancji: fenomen polegający na tym, że świadkowie nagiego wypadku wzajemnie obserwując swoją obojętność, interpretują zdarzenie jako niegroźne i nie wymagające interwencji
Jak się domyślamy, w opisanej sytuacji nie istniało żadne realne niebezpieczeństwo - eksperymentator osobiście pompował dym do pomieszczenia, aby zaobserwować, jak zachowają się obecne w nim osoby. Jak się spodziewano, gdy badani pozostawali w pokoju sami, większość z nich podjęła jakieś działania - 55% badanych odszukało eksperymentatora i powiadomiło go o wydobywającym się dymie w ciągu dwóch minut od jego zauważenia. W ciągu pięciu minut procent tych osób wzrósł do 75. Biorąc pod uwagę fakt, że 75% badanych przebywających pojedynczo w pomieszczeniu wszczęło alarm, przypuszczać możną, że w przypadku, gdyby w pokoju znajdowało się więcej osób, to większy ich procent podjąłby jakieś działania. Można nawet matematycznie obliczyć przewidywane wyniki - jeśli istnieje 75% prawdopodobieństwa, że osoba przebywająca sama w pomieszczeniu powiadomi eksperymentatora o wydobywającym się dymie, to gdy znajdą się tam trzy osoby, wtedy z prawdopodobieństwem wynoszącym 98% spodziewać się można, że któraś z nich zdecyduje się na działanie. Aby zweryfikować to przypuszczenie. Łatane i Darley (1970) zaaranżowali sytuację, w której w zadymiającym się stopniowo pokoju przebywały jednocześnie trzy osoby. Poza liczbą osób wszystkie okoliczności wyglądały identycznie jak w poprzedniej sytuacji. Wyniki okazały się zaskakujące. W przypadku trzyosobowej grupy tylko 12% uczestników podjęło interwencję w ciągu dwóch minut od dostrzeżenia dymu wydostającego się z otworu wentylacyjnego. Do szóstej minuty, czyli do chwili, gdy eksperyment został przerwany, procent ten wzrósł do 38. W grupach, które mimo obecności dymu nie zdecydowały się odnaleźć eksperymentatora, uczestnicy spokojnie kontynuowali wypełnianie kwestionariusza nawet wtedy, gdy dym stał się tak gęsty, że trzeba było rozwiewać go rękoma, aby móc dalej pisać. Jak wyjaśnić tę sytuację? Ponieważ nie wiadomo było, czy dym stanowił sygnał zagrożenia, uczestnicy eksperymentu wykorzystali siebie wzajemnie jako źródło informacji. Jeśli osoby siedzące obok ciebie patrzą na dym, a następnie spokojnie powracają do wypełniania kwestionariusza, wtedy odzyskujesz pewność, że nic złego się nie dzieje. Gdyby istniało jakieś zagrożenie, czy zachowywaliby się tak beztrosko? Problem polega na tym, że te osoby prawdopodobnie również ukradkiem zerkają na ciebie i twój brak zainteresowania wydobywającym się dymem przekonuje je, że sytuacja nie jest groźna. Członkowie grupy odzyskują spokój ducha dzięki obserwacji innych wówczas, gdy zakładają, że pozostali wiedzą więcej od nich o zachodzącym zdarzeniu. Zjawisko to występuje ze szczególnym nasileniem wtedy, gdy sytuacja nie jest jednoznaczna. W przypadku, gdy z całą pewnością możemy stwierdzić, że zdarzenie, którego jesteśmy świadkami, ma status nagłego wypadku (np. żadnych wątpliwości nie powinny wzbudzać krzyki Kitty Genovese wzywającej pomocy), wtedy nie musimy polegać na interpretacjach innych osób. Jednak im bardziej sytuacja jest niejasna, tym silniejszą ludzie wykazują tendencję do spoglądania na siebie z nadzieją, że ktoś w końcu wytłumaczy, co takiego się dzieje. Konsekwencją tego jest, że w niejasnych okolicznościach - np. w przypadku zauważenia dymu wydobywającego się z otworu wentylacyjnego - ludzie przekonując siebie nawzajem o błahości całego zdarzenia, doprowadzać będą do kumulacji ignorancji (Ciark, Word, 1972; Solomon, Solomon, Stone, 1978).
Przyjęcie odpowiedzialności. Załóżmy, że wykazując potencjalną gotowość do udzielenia pomocy, masz już za sobą dwa pierwsze etapy prowadzące do podjęcia pomocy (patrz ryć. 11.4). Zauważyłeś coś niezwykłego i prawidłowo zinterpretowałeś sytuację jako nagły wypadek wymagający interwencji. Co następuje później? Oto musisz postanowić, że podejmiesz działania pomocne. Czasami ludzie nie udzielają innym pomocy nawet, gdy są pewni, że mają do czynienia z nagłym wypadkiem. Słysząc krzyk Genovese: "O Boże, on ma nóż! Ratunku! Ratunku!" (Rosenthal, 1964, s. 33), jej sąsiedzi na pewno wiedzieli, że dzieje się coś strasznego i kobieta pod ich oknami rozpaczliwie potrzebuje pomocy. Dalszy przebieg wypadków tej krytycznej nocy wskazuje, że nie wystarczy interpretacja zdarzenia jako nagłego. Konieczne jest również przyjęcie odpowiedzialności za to, co się dalej stanie. Na tym etapie liczba świadków także ma kluczowe znaczenie dla naszego poczucia odpowiedzialności, chociaż z innych niż poprzednio względów. Przypomnijmy sobie eksperyment Łatanego i Darleya (1968), w którym aranżowano napad padaczki u jednego z uczestników dyskusji. W sytuacji, gdy prawdziwi badani byli przekonani, że są jedynymi świadkami owego zdarzenia, odpowiedzialność za interwencję spoczywała na ich barkach. Gdyby nie udzielili choremu studentowi pomocy, nikt inny by tego nie zrobił i mógłby on umrzeć. Efekt tego był taki, że we wskazanej sytuacji większość osób natychmiast zdecydowała się na podjęcie działań, a pozostali przyłączyli się do nich po paru minutach. Co się dzieje, gdy świadków nagłego wypadku jest wielu? Pojawia się wówczas zjawisko rozproszenia odpowiedzialności. Ponieważ są obecni inni ludzie, jednostka traci silne poczude osobistej odpowiedzialności za rozwój wypadków. Przypomnij sobie nasze wcześniejsze rozważania o potencjalnych kosztach wiążących się z pomaganiem - angażując się w nie, możemy być narażeni na niebezpieczeństwo lub wyjść na idiotów, reagując przesadnie na nieistotny bodziec. Dlaczego mamy wystawiać się na takie koszty, skoro obecnych jest wiele innych osób, które mogłyby przyjść ofierze wypadku z pomocą? Ponieważ każdy czuje w ten sam sposób, w rezultacie więc żaden obserwator nie wykazuje chęci do pomocy. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy nie wiadomo, czy ktoś inny podjął już interwencję. W eksperymencie z symulowanym atakiem padaczki prawdziwy uczestnik nie wiedział, czy pozostali studenci - o których istnieniu był przecież przekonany - udzielili już pomocy choremu czy też nie. System telefoniczny pozwalał słyszeć tylko głos ofiary ataku, nie było natomiast możliwości porozumienia się z pozostałymi.
rozproszenie odpowiedzialności: fenomen polegający na tym, że wraz ze wzrostem liczby przygodnych świadków zmniejsza się poczucie odpowiedzialności za rozwój wypadków
Prawdopodobnie każdy ze studentów doszedł do wniosku, że nie musi się śpieszyć z pomocą, gdyż ktoś inny już jej udzielił potrzebującemu. Podobnie wyglądał przypadek Kitty Genovese - żaden z sąsiadów nie mógł stwierdzić, czy ktoś zadzwonił po policję. Przypuszczalnie większość z nich pomyślała, że nie warto sięgać po słuchawkę, ponieważ z pewnością ktoś już to uczynił. Tragedia polega na tym, iż każdy był przekonany, że na kimś innym spoczywa odpowiedzialność za dalszy bieg wypadków. Dlatego Kitty Genovese musiała sama walczyć ze swoim napastnikiem. Może zabrzmi to paradoksalnie, ale Kitty Genovese mogłaby żyć do dziś, gdyby mniej ludzi słyszało jej wołanie o ratunek.
Znajomość właściwej formy pomocy. Nawet jeśli w sekwencji działań osoba posunęła się tak daleko, że zauważyła nagły wypadek, określiła go jako sytuację wymagającą interwencji i poczuła się odpowiedzialna za rozwój wypadków, nie wystarczy to jeszcze, aby zaangażowała się w pomoc. Jednostka musi wiedzieć, jaka forma pomocy jest odpowiednia. Załóżmy, że widzisz kobietę przewracającą się na ulicy i wnioskujesz, że jest ona poważnie chora. Wydaje ci się, że nikt inny nie zamierza udzielić jej pomocy i zdajesz sobie sprawę, że wszystko spoczywa w twoich rękach. Pojawia się pytanie - co powinieneś zrobić? Czy kobieta ma atak serca? Czy zemdlała z jakiegoś innego powodu? Jeśli ludzie nie wiedzą, jak mają pomóc, oczywiście nie będą mogli tego uczynić.
Podjęcie decyzji o udzieleniu pomocy. Nawet jeśli wiemy, jaka forma pomocy jest właściwa, to jeszcze pewne okoliczności mogą nas powstrzymać przed działaniem. Po pierwsze, możesz uważać się za osobę niekompetentną do jej udzielenia. Jeśli na przykład nie ma wątpliwości, że kobieta dostała zawału i że konieczna jest reanimacja, to nie zdołasz jej pomóc, gdy nie wiesz, jak to się robi. Po drugie, możesz obawiać się, że wyjdziesz na idiotę albo że zrobisz coś źle, czym tylko pogorszysz całą sytuację, lub starając się pomóc, sam narazisz się na niebezpieczeństwo. Pomyśl na przykład o losie trzech pracowników stacji CBS. Działo się to w roku 1982. Natknęli się oni na parkingu samochodowym, położonym w zachodniej części Manhattanu, na mężczyznę bijącego kobietę. Próbując go powstrzymać, zostali przez niego zastrzeleni. Wynika z tego, że nawet jeśli wiemy, jak powinniśmy interweniować, musimy rozważyć ewentualne wiążące się z tym koszty. W konkluzji stwierdzić należy, że do zaangażowania się ludzi w sytuację interwencji wiedzie pięć etapów. Człowiek musi dostrzec zdarzenie, zinterpretować je jako nagły wypadek, przyjąć na siebie odpowiedzialność za podjęcie działania, wiedzieć, jak pomóc, oraz zdecydować się na interwencję. Dopóki jednostka nie przejdzie przez te wszystkie etapy, dopóty nie podejmie pomocy. Wiedząc, jak trudne może to czasami być, nie powinniśmy się dziwić, że przypadki, takie jak dramat Kitty Genovese, wciąż zdarzają się na świecie.
Istnieje jeszcze jeden czynnik mający wpływ na to, czy ludzie pomogą ofierze czy też nie, mianowicie to, kim ona jest. Przypomnij sobie sytuację, gdy udzieliłeś pomocy komuś znajdującemu się w potrzebie. Czy nie było tak, że coś w tej osobie popchnęło cię do przyjścia jej z pomocą? A może była w jakiś sposób podobna do Ciebie? Zastanówmy się, jakie cechy ofiary wpływają na gotowość innych do udzielenia jej pomocy. Stwierdzenie, że bardziej skłonni jesteśmy pomóc osobie podobnej do nas, było fundamentalnym odkryciem w badaniach nad zachowaniami prospołecznymi. Tim Emswiller i jego współpracownicy (1971) przeprowadzili eksperyment w klubie studenckim. Do eksperymentu tego zaangażowano pomocników znacznie różniących się wyglądem zewnętrznym - część z nich można by zaliczyć do hippisów (długie włosy, dżinsy), część zaś określić mianem porządnych (krótkie włosy, klasyczne ubrania). Pomocnicy zaczepiali wybrane osoby i prosili o pożyczenie monety na telefon. Okazało się, że bywalcy klubu chętniej pomagali osobie podobnej do siebie. Gdy pomocnik eksperymentatora przypominał hippisa, pomagali mu głównie hippisi. Natomiast, gdy wyglądał na porządnego studenta, dostawał monetę na telefon przeważnie od innych "porządnych". Miał tu jednak znaczenie nie tylko wygląd fizyczny. Stuart Karabenick i jego współpracownicy (1973) jako czas przeprowadzenia eksperymentu wybrali dzień wyborów prezydenckich. W pobliżu miejsca przeznaczonego do głosowania ustawili osoby pracujące przy kampanii obu kandydatów (kandydata z ramienia partii demokratycznej oraz republikańskiej). Gdy ktoś zamierzający oddać swój głos zbliżał się do osoby zatrudnionej przy kampanii (bez trudu można było rozpoznać, którą partię reprezentuje), upuszczała ona stos ulotek. Jak to się kończyło? Udzielenie pomocy zależało od upodobań politycznych - jeśli ulotki upuszczała osoba pracująca dla republikanów, pomagali jej zwolennicy republikanów, jeśli była to osoba pracująca dla demokratów, pomagali jej zwolennicy demokratów. Dlaczego ludzie wolą pomagać osobom podobnym do nich samych? Zwolennicy socjobiologii dowodzą, że jest to zgodne z prawem doboru krewniaczego. Wskazówką posiadania podobnych genów jest fizyczne podobieństwo (Rushton, 1989). Pomagamy innym, gdyż zwiększamy w ten sposób szansę przekazania naszych genów następnym pokoleniom. Rozumowanie to, choć nie pozbawione wartości, jest zwodnicze -zgodnie z nim musielibyśmy założyć, że hippisi pomogli podobnym do siebie osobom, gdyż wierzyli, że mają one wiele wspólnych z nimi genów. Istnieje prostsze wytłumaczenie wyników obu eksperymentów. W rozdziale 10 stwierdziliśmy, że ludzie wykazują silną tendencję do obdarzania sympatią osób o podobnych postawach. Podobieństwo warunkuje sympatię, z kolei chętniej pomagamy osobom, które lubimy. Nie jest zaskoczeniem, że ludzie niechętnie spieszą z pomocą jednostkom, które mają w pogardzie i lekceważeniu.
Czy to oznacza również, iż wykazujemy większą skłonność do pomocy swojemu przyjacielowi niż nieznajomemu? Lubimy przecież swoich bliskich przyjaciół i dlatego powinniśmy przejawiać największą gotowość do służenia pomocą właśnie im. Brzmi to przekonująco, jednak badania Abrahama Tessera (1988) nad utrzymaniem własnej samooceny (patrz rozdz. 3) wykazują, że takie założenie okazuje się prawdziwe tylko w pewnych okolicznościach. Jeśli postawione zadanie nie ma dla nas żądnego osobistego znaczenia, wtedy rzeczywiście wolimy pomagać przyjaciołom niż obcym. Wyobraź sobie jednak, że twoim największym marzeniem jest zostanie lekarzem. Przygotowujesz się do trudnego zaliczenia z fizyki i dwie osoby z twojej grupy proszą cię o pożyczenie notatek z ćwiczeń, na których były nieobecne - jedna z nich to twój najlepszy przyjaciel, drugiej zupełnie nie znasz. Badanie Tessera pokazało, że w tych okolicznościach ludzie chętniej pomogliby obcemu niż bliskiej osobie (Tesser, Smith, 1980). Gdyby nasz przyjaciel okazał się lepszy w dziedzinie, która ma istotne znaczenie dla naszej samooceny, stanowiłoby to dla nas bolesne doświadczenie. Dlatego naszym przyjaciołom wolimy pomagać w dziedzinach, w których nie lokujemy żadnych ambicji, niż w ważnych obszarach zaangażowania. Przypomnijmy, o czym była mowa w tej części rozdziału. W sytuacji narastania konfliktów w świecie i doświadczania cierpień przez coraz większe masy ludzi kluczowa staje się konieczność zrozumienia warunków niezbędnych do wzajemnego udzielania sobie pomocy. Wiemy, że należy rozważyć wiele aspektów sytuacji społecznej, między innymi: gdzie zdarzył się wypadek (w wiejskim czy miejskim środowisku), ilu było świadków, jaka istniała relacja między nimi a ofiarą. Dopiero uwzględnienie tych czynników, razem z omówionymi wcześniej osobowościowymi wyznacznikami zachowań prospołecznych, umożliwia przewidywanie z pewnym prawdopodobieństwem, kiedy ludzie pomogą drugiej osobie, a kiedy odwrócą się od niej.
Znałem kiedyś człowieka, który widząc, jak kulawy pies chce przejść przez przełaz, pomógł mu bez ociągania, za co pies w podzięce ugryzł go w palec.
- William Chillingworth
Czy pomaganie zawsze odgrywa pozytywną rolę zarówno dla udzielającego pomocy, jak i otrzymującego pomoc? Wskazaliśmy na kilkanaście skutków pomagania, mających pozytywne znaczenie dla osoby, która angażuje się w takie działanie. Na przykład sprawia ono, że ludziom poprawia się samoocena, ich nastrój staje się radośniejszy, a społeczność obdarza ich sławą i uznaniem. W jednej z teorii wyjaśniających zachowanie prospołeczne - teorii wymiany społecznej - lansuje się pogląd, że ludzie pomagają wyłącznie wtedy, gdy leży to w ich własnym interesie. Z drugiej strony, otrzymanie pomocy w sposób oczywisty wiąże się z korzyściami. W krańcowych przypadkach pomoc oznacza ocalenie życia. W mniej dramatycznych okolicznościach dzięki cudzej pomocy możemy osiągnąć swoje cele - na przykład, jeśli niezbyt radzimy sobie z wykładanym materiałem, udzielenie nam kilku dodatkowych lekcji umożliwi zdanie egzaminu. Paradoksem jest jednak, że pomoc w pewnych okolicznościach może mieć większe znaczenie nagradzające dla osoby, która jej udziela, niż dla osoby, która ją otrzymuje. Świadczy o tym między innymi fakt, że ludzie często niechętnie proszą o pomoc. Wielu studentów, doświadczając kłopotów z nauką, woli zmagać się z nimi samodzielnie niż prosić o wyjaśnienie kolegów lub pracowników naukowych. Czasem nie chcemy, aby nam pomagano, ponieważ uzyskanie pomocy to jakby obosieczny miecz - sprzyja osiągnięciu postawionych sobie celów, ale obniża naszą samoocenę i sprawia, że czujemy się nieadekwatni i zależni. Prośba o pomoc jest dla innej osoby informacją, że nie potrafimy poradzić sobie sami. Ludzie nie chcą okazać się niekompetentni, często wybierają cierpienie w milczeniu, mimo iż obniża to ich szansę na poradzenie sobie z zadaniem, które mają do wykonania (DePaulo, 1983; Nadler, 1991; Nadler, Fisher, 1986). Ponieważ ludzie wykazują ambiwalentny stosunek do prośby o pomoc, nie zawsze będą reagować pozytywnie na ofertę pomocy. Wyobraź sobie, że gdy pewnego popołudnia ćwiczysz na ścianie odbicia tenisowe, podchodzi do ciebie nieznajomy człowiek, mówiąc: "Zauważyłem, że masz problemy z bekhendem. Myślę, że mógłbym ci pomóc. Czy chcesz parę wskazówek?" Co byś uczynił w obliczu takiej propozycji? Według Arie Nadler i Jeffrey Fisher (1986) zależałoby to od tego, na ile zagrażająca byłaby dla ciebie ta propozycja, co z kolei jest uwarunkowane podobieństwem między tobą a nieznajomym. Gdyby mężczyzna ten był zawodowym tenisistą powracającym właśnie z Wimbledonu, fakt, że gra lepiej od ciebie, nie budziłby twoich obaw. Ostatecznie nie każdy może zmierzyć się z profesjonalistą, żaden to więc wstyd, że twój bekhend w porównaniu z jego wygląda żałośnie. W takim przypadku prawdopodobnie z wdzięcznością przyjąłbyś pomoc i nie przyniosłoby to żadnego uszczerbku twojej samoocenie.
Otrzymanie pomocy nie zawsze ma wydźwięk pozytywny. Jeśli udzielają jej tobie osoby podobne do ciebie, może to wywołać u ciebie poczucie niekompetencji i stanowić zagrożenie dla samooceny.
Wyobraź sobie jednak, że nieznajomy uczestniczy razem z tobą w zajęciach szkółki tenisowej dla początkujących oraz jest przedstawicielem tej samej płci i w podobnym wieku. Oferta pomocy ze strony takiej osoby nie byłaby przyjęta z entuzjazmem. Spotkanie z osobą podobną, lecz bardziej utalentowaną podkreśla naszą niekompetencję i dlatego stanowi zagrożenie dla naszej samooceny. "Myślisz, że kim, u diabła, jesteś, że uważasz siebie za lepszego?" pomyślałbyś z pewnością. Rozumując w powyższy sposób, Jeffrey Fishe i Arie Nadler (1974) stwierdziły, że ludzie nie lubią otrzymywać pomocy od osób w wysokim stopniu do nich podobnych. Przyjęcie oferty pomocy zależy w dużej mierze od stopnia, w jakim człowiek czuje się zdolny do wprowadzenia zmian w swoim sposobie działania. Uzyskanie pomocy odddziałuje szczególnie zgubnie na człowieka, jeśli godzi w jego samoocenę i jednocześnie utwierdza w przekonaniu o własnej niekompetencji w kierowaniu swoim życiem. Wtedy człowiek po prostu się poddaje. Natomiast jeśli cudza oferta pomocy jest kierowana do osoby, która ma silne poczucie, że potrafi decydować o swoim losie, rezultat będzie całkowicie odmienny. Człowiek taki zwiększa efektywność swojego działania, próbując wykazać, że sam potrafi poradzić sobie z problemem. Przyjrzyjmy się badaniu Belli DePaulo i jej współpracowników (1989) nad specjalnym programem nauczania, którego założeniem była wzajemna pomoc dzieci w nauce. Obserwowano, jak reagują czwartoklasiści, gdy uczą ich rówieśnicy. Spodziewano się pozytywnych wyników, gdyż przypuszczano, że nauczanie przez kolegów, a nie przez groźnego nauczyciela, zmniejszy stres i poczucie zagrożenia. Otrzymane wyniki wykazały błędność takiego rozumowania. Nauczanie przez rówieśników stanowiło zagrożenie dla wiary we własne umiejętności. Jak reagowały dzieci na takie zagrożenie? Uczniowie, którzy byli przekonani, że potrafią sprawować kontrolę nad swoimi działaniami, przyjmowali postawę "Ja im pokażę" i ponieważ wkładali więcej wysiłku w naukę, radzili sobie bardzo dobrze. Natomiast dzieci, które przejawiały mniejsze poczucie kontroli, wykazywały tendencję do poddawania się i wypadały bardzo źle w stawianych im zadaniach. Sztuka pomagania polega więc na tym, aby robić to w sposób nie stwarzający zagrożenia dla cudzej samooceny, zwłaszcza gdy osoba, której udzielamy pomocy, ma słabe poczucie kontroli nad swoimi działaniami.
Wiele religii promuje w różnych wersjach złotą regułę: "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe", nawołując do czynienia drugim tego, co chcielibyśmy, aby czyniono nam. Żyje wielu prawdziwie świętych ludzi, którzy postępując zgodnie z tą zasadą, poświęcają swe życie dla dobra innych. Świat byłby jednak lepszym miejscem, gdyby zachowania prospołeczne nie były tylko domeną ludzi świętych. Co możemy zrobić, aby sprawić, by ludzie znajdując się w obliczu nagłego wypadku, zachowali się jak Lenny Skutnik, a nie jak sąsiedzi Kitty Genovese? Jak możemy zwiększyć częstość aktów życzliwości, takich jak na przykład opieka nad starszym sąsiadem czy pomoc w zajęciach lokalnej szkoły? Odpowiedź na te pytania związana jest z przeprowadzoną analizą uwarunkowań zachowań prospołecznych. Na przykład stwierdziliśmy, że człowiek nastawiony altruistycznie ma osobowość o określonych cechach. Promowanie rozwoju tych cech zwiększa prawdopodobieństwo pojawienia się zachowań altruistycznych. Czynniki osobowościowe nie stanowią jedynego uwarunkowania zachowań prospołecznych. Pod presją specyficznych okoliczności - takich jak środowisko miejskie lub obecność licznych świadków - nawet życzliwe i altruistyczne osoby nie okażą pomocy. Innym czynnikiem sytuacyjnym jest podobieństwo między potrzebującym pomocy a tym, który potencjalnie może jej udzielić. Dość kłopotliwa jest rola podobieństwa ofiary i jej wybawcy. Ludzie wykazują tendencję do wprowadzania rozróżnień i podziałów między sobą, korzystając z takich wskaźników, jak: płeć, wiek, wygląd zewnętrzny, religia, pochodzenie, kolor skóry i inne (patrz rozdz. 13). Badania prowadzone nad zachowaniami prospołecznymi sugerują, że powinniśmy znaleźć sposób na lekceważenie istniejących między nami różnic, gdyż jeśli spostrzegamy czyjąś odmienność, mniej chętnie służymy pomocą. Mówiąc innymi słowy, jeśli ludzie stwierdzają, że jesteś inny - należysz do "złej" rasy, wyznajesz "złą" religię lub nosisz "złe" ubrania - wtedy możesz nie otrzymać od nich pomocy w chwili, gdy naprawdę będziesz jej potrzebował. Powinniśmy raczej patrzeć na siebie jak na istoty ludzkie, których wspólne cechy przeważają nad różnicami, niż dzielić się na białych lub czarnych, chrześcijan lub Żydów, Amerykanów lub cudzoziemców. Jak przekonamy się w rozdziale 13 (przy omawianiu uprzedzeń), a jak możemy to stwierdzić już w tej chwili, przypominając występujące obecnie długotrwałe i nie wykazujące szans na rozwiązanie konflikty narodowościowe i etniczne, spostrzeganie podobieństw zamiast różnic nie jest łatwym zadaniem. Istnieją jednak dowody na to, że zwykła świadomość obecności barier hamujących pomoc zwiększa szansę na ich pokonanie. Wykazał to eksperyment przeprowadzony przez Arthura Bemana i jego współpracowników (1978). W sposób losowy podzielono studentów na dwie grupy - jedna wysłuchała sprawozdania z badań Łatanego i Darleya (1970) nad interwencją przygodnych świadków, druga wysłuchała wykładu nie związanego z zagadnieniem zachowań prospolecznych. Dwa tygodnie później wszyscy studenci brali udział w dalszej części eksperymentu, sądząc, że jest to badanie socjologiczne, nie mające żadnego związku z wysłuchanymi wcześniej wykładami. W tej drugiej części zaaranżowano sytuację, w której natrafiali na leżącego na podłodze studenta. Czy potrzebuje pomocy? Czy przewrócił się i zranił? Może po prostu zasnął po bezsennej nocy? Jak już wiemy, w dwuznacznych sytuacjach ludzie zwykle rozglądają się dookoła i śledzą reakcję innych. Pomocnik eksperymentatora, udający jednego z uczestników eksperymentu, celowo wykazywał całkowitą obojętność. Patrząc na jego zachowanie, prawdziwy uczestnik eksperymentu powinien dojść do wniosku, że wszystko jest w porządku i nie ma powodu do obaw. Rzeczywiście większość studentów, spośród tych, którzy nie wysłuchali przedtem raportu o wpływie liczby obserwatorów na podejmowane interwencje, postąpiła zgodnie z oczekiwaniami - pomocy leżącemu udzieliło 25% osób. Natomiast spośród grupy, która słyszała dwa tygodnie przedtem wykład o wynikach eksperymentu Łatanego i Darleya, 43% przystanęło i na wzór dobrego samarytanina zajęło się leżącym studentem. Wiedza o tym, że nieświadomie podlegamy wpływowi innych osób, może umożliwić przezwyciężenie tej niekorzystnej zależności. Miejmy nadzieję, że także wiedza o innych przeszkodach hamujących zachowania prospołeczne ułatwia ich pokonanie.
Rozpoczęliśmy od omówienia trzech głównych koncepcji zachowania prospołecznego. Socjobiologia traktuje okazywanie pomocy jako instynktowną reakcję sprzyjania jednostkom podobnym do nas pod względem genetycznym (dobór krewniaczy). Jej przedstawiciele stwierdzają również, że w toku rozwoju wypracowaliśmy normę wzajemności, zgodnie z którą przychodzenie drugiej osobie z pomocą stanowi pewną gwarancję zwrotnego otrzymania pomocy w chwili, gdy sami będziemy jej potrzebować. Teoria wymiany społecznej sprowadza zachowania prospołeczne do bilansu kosztów i zysków; interes własny decyduje o udzieleniu pomocy - angażujemy się w pomoc w sytuacji, gdy zyski z nią związane przewyższają ewentualne straty. Przy tym formą nagrody może być również zmniejszenie własnego dyskomfortu lub pochwały i uznanie. Żadna z powyższych teorii nie rozpatruje zachowań prospołecznych w kategoriach altruizmu, natomiast w każdej z nich przewija się motyw troski o własną osobę. Odwrotnie ma się rzecz z hipotezą empatii-altruizmu, która zachowania pomocne traktuje jako akty czysto altruistyczne, motywowane empatią i współczuciem. Zachowanie prospoleczne jest uwarunkowane wieloma czynnikami. Zarówno osobowościowe, jak i sytuacyjne zmienne mogą zahamować lub nasilić tendencję do niesienia pomocy. Do grupy zmiennych indywidualnych zaliczamy osohriwość altruistyczną. Obdarzeni nią ludzie wykazują/mększą gotowość do przychodzenia z pomocą innym. Można sprzyjać rozwojowi takiego typu osobowości u dzieci przez nagradzanie, gdy okazują innym pomoc, i wskazywanie na przykłady zachowań pomocnych, które mogłyby stanowić dla nich wzór do naśladowania. Należy jednak ostrożnie dawkować nagrody, gdyż mogą one stłumić wewnętrzną motywację dziecka do pomagania, wywołując tzw. efekt nadmiernego uzasadnienia. Innym ważnym czynnikiem jest płeć. Chociaż kobiety i mężczyźni nie różnią się pod względem stopnia altruizmu, to jednak preferują inne formy pomagania. Mężczyźni są bardziej skłonni pomagać w sposób heroiczny i rycerski, kobiety wybierają formy pomocy wymagające długotrwałych poświęceń i wyrzeczeń. Na pomaganie wpływa także nasz nastrój. Zdumiewający jest fakt, że zarówno dobry, jak i zły nastrój bardziej sprzyja naszej gotowości do zachowań altruistycznych niż stan obojętności. Z wielu powodów dobre samopoczucie zwiększa prawdopodobieństwo, iż pośpieszymy komuś z pomocą. Sprawia ono, że dostrzegamy dobre strony in nych osób i jesteśmy bardziej pozytywnie do nich nastawieni. Złe samopoczucie, zgodnie z hipotezą redukcji negatywnego stanu emocjonalnego, skłania nas do szukania sposobów pokonania własnej chandry, na przykład poprzez udzielenie pomocy drugiemu człowiekowi. Do społecznych uwarunkowań zachowań prospołecznych należy typ środowiska, a dokładnie, czy jest to środowisko miejskie czy wiejskie. Stwierdzono, że na wsi szansę na uzyskanie pomocy są znacznie większe niż w mieście. To zjawisko wyjaśnia między innymi hipoteza przeładowania urbanistycznego, zgodnie z którą mieszkańcy miasta poddawani są różnego rodzaju stymulacji, stąd też - aby uniknąć nadmiaru bodźców - zamykają się w sobie. Pojęcie efektu widza wskazuje na liczbę obserwatorów jako czynnik determinujący udzielanie pomocy. Im mniej widzów, tym lepiej. Do podjęcia decyzji o przyjściu z pomocą konieczne jest spełnienie pięciu warunków: potencjalny wybawca musi zauważyć zdarzenie; zinterpretować je jako nagły wypadek (w tym momencie może pojawić się zjawisko skumulowanej ignorancji polegające na tym, że świadkowie obserwując wzajemnie swoją obojętność wnioskują, że sytuacja nie wymaga interwencji, jest to przykład informacyjnego wpływu społecznego); zaakceptować swoją odpowiedzialność za dalszy rozwój sytuacji (może w tym momencie zaistnieć zjawisko rozproszenia odpowiedzialności); wiedzieć, jak pomóc; zrealizować zamierzoną pomoc. Poza tym do społecznych uwarunkowań działań pomocnych zaliczamy również cechy ofiary. Bardziej skłonni jesteśmy pomagać osobom podobnym do nas. Pomaganie może przynieść zarówno pozytywne, jak i negatywne skutki osobie, która pomoc otrzymuje. Ważne jest, aby oferta pomocy nie stanowiła zagrożenia dla czyjejś samooceny. Na zakończenie warto wspomnieć, że badania wykazują, iż świadomość uwarunkowań zachowań prospołecznych sprawia, że ludzie zdają sobie sprawę z tego, dlaczego czasami nie pomagają innym. Rezultat jest zaskakujący: zwiększa to ich gotowość do działań na rzecz innych.
Łatane B., Darley J.M. (1978). Obojętni świadkowie: dlaczego nie pomagają. W: K. Jankowski, Przełom w psychologii. Warszawa: Czytelnik.
Reykowski M. (1979). Motywacja, postawy prospofeczne a osobowość. Warszawa: PWN.
Schwartz S.H. (1976). Aktywizacja osobistych standardów normatywnych a zachowanie prospołeczne. "Studia Psychologiczne" t. 15.
Piliavin J.A" Dovidio J.F., Gaertner S.L., Ciark R.D. (1986). Wrażliwi świadkowie - proces udzielania pomocy. W: T. Maruszewski (red.), Poznanie i zachowanie. Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM.
Wilson E.O. (1988). O naturze ludzkiej. Warszawa: PIW.
|