"Wilcze" Andrzej
Sapkowski
Najmniejsze nawet pekniecie na ktorejs z drewnianych twarzy swietowita zawsze wrozylo nieszczescie, zas to, ktore pojawilo sie tej zimy, bylo najwiekszym jakie dotad widziano.
Opole usytuowane bylo na rozleglym, pozbawionym drzew wzniesieniu. Z palisady dokladnie widac bylo caly ten obszar, zamkniety poszarpana sciana lasu. Z wysoka mogloby sie wydawac, ze dziko rosnace pnie stanowia druga, wroga osiedlu zagrode. Teraz pozbawione lisci i przyproszone sniegiem galezie jezyly sie zlowrogo, dodatkowo potegujac to wrazenie. Tylko przechodzaca przez spowita sniegiem ziemie i dwie przeciwlegle bramy droga, swiadczyla o pojednaniu dziczy z mieszkancami osady.
Owo niepokojace pekniecie pokazalo sie, jak mowil Switych, najznamienitszy z kaplanow, w najdluzsza noc w roku. Od tego czasu ludzie oczekiwali innych zlowrogich znakow i choc nie bylo ich wiecej niz w innych latach, teraz przydawali im wieksza moc i znaczenie.
Na prosbe wladyki Zdziebora, kaplani skladali bostwom coraz to nowe ofiary i choc wszyscy oni wiedzieli, ze nic nie zmieni boskich wyrokow, dodawali w ten sposob otuchy mieszkancom osady. Switych dzieki nadprzyrodzonym darom wejrzal takze w przyszlosc, zgodnie jednak ze swym dotychczasowym doswiadczeniem i tym razem stwierdzil, ze nie na wiele mu sie to zdalo. Poznal wprawdzie zrodlo niebezpieczenstw, ujrzal od kogo zalezec beda losy opola, lecz wszystko co mogl uczynic, ograniczalo sie do krotkich wizyt u wladyki Zdziebora i Dzigomy, jego zony. Przestrzegl ich przed slabosciami, z ktorych nie zdawali sobie sprawy, wskazal im takze te, ktorych szybko sie wyparli, Na koniec zyczyl im sily i rozsadku. Wspomnial tez o podwojeniu strazy.
Dzika wrzawa i ujadanie rozpetaly sie na skraju lasu. Choc wczesniej 111x2310b slychac bylo stlumione lasem glosy, dopiero wyjscie na pusta przestrzen pozwolilo im zabrzmiec prawdziwa sila. Z klebowiska ksztaltow, majaczacego w niklym swietle ksiezyca, wyrwal sie cien jezdzca.
Rwetes jaki powstal w opolu, szybko zbudzil wszystkich wojownikow. Pierwsi z nich na slepo wystrzelili kilkanascie plonacych strzal. W niklych plomieniach zamajaczyly wilcze sylwety i stalo sie jasne, ze bez niczyjej pomocy uciekajacy nie ma szans na przezycie. W chwili gdy otoczona pochodniami cizba wylewala sie przez brame opola, jego kon zachwial sie pod ciezarem wiszacych mu na zadzie stworzen, a on sam spadl w snieg, kryjac glowe przed rozwscieczonymi klami.
W bramy opola wniesiono poszarpany, krwawiacy strzep czlowieka, ktory dzieki niepojetej sile wciaz poruszal sie i szeptal jakies slowa. Zatargano go wprost do siedziby kaplanow.
Switych oblozyl go wszelkimi przygotowanymi zawczasu ziolami, nie
potrafil jednak zatrzymac obfitego krwawienia. W obecnosci Zdziebora i Dzigomy
sporzadzil jeszcze wzmacniajacy napar, ktory pozwolil umierajacemu
przezwyciezyc bol i wypowiedziec kilka chaotycznych zdan.
- Cala wioska... rozszarpana, wielkie stado, wilki. Smogosz, zielicha
sprowadzila je wszystkie. Zla zielicha, potem wyszla do nich, odgonic wyszla,
lecz gardlo jej przegryzly... Wielkie wilki. Ona z nimi wczesniej, jak z
mezami, szalona.... Przeklenstwo na cale plemie...
Mowil dalej, lecz jego slowa byly tak przerazajace, ze Dzigoma musiala
opuscic pomieszczenie. Zatrzymala sie tuz przy wyjsciu, nie mogac zlapac
oddechu. Wsparta o sciane starala sie zaslonic uszy przed dochodzacymi z srodka
glosami. Poczula zawroty i bol brzucha. Z trudem hamowala wymioty.
Nie wiadomo jakim sposobem wiadomosci przekazane przez przybysza rozniosly sie
po osadzie. Niebawem wszyscy juz mowili o tajemnicach owej baby-zielichy,
spolkujacej z wilkami i rodzacej ze swego lona pol-ludzi, pol-zwierzeta.
Niepokoj i strach czulo sie teraz na kazdym kroku. Rzadko kto bez powodu
opuszczal opole, a nigdy samotnie. Wewnetrzne oszczerstwa i zatargi stawaly sie
coraz bardziej zajadle. W dlugie noce nikt nie spal spokojnie, a ogniska w
chatach palily sie niemal bezustannie.
Niespokojnie tez sypiala Dzigoma. Sen jaki zaczal ja nawiedzac, sprawial, ze kazdy zmierzch byl dla niej zrodlem niepokojacego drzenia. Z utesknieniem spogladala co wieczor na znikajaca za widnokregiem tarcze Slonca. Poki co nie zdradzala nikomu swej tajemnicy, majac nadzieje, ze wkrotce meczacy ja koszmar rozmyje sie lub zniknie.
Wilki w tym czasie rozpanoszyly sie po calym okalajacym osade lesie, kazdej
nocy wyjac o swym niezaspokojonym glodzie. Do wyjscia po chrust przygotowywano
sie bardziej niz do wyprawy wojennej, a
w calym opolu zapomniano jak smakuje i pachnie posilek ze swiezego miesa.
Podczas zorganizowanych przez Zdziebora wypraw udalo sie wprawdzie zatluc lub powystrzelac z lukow kilkanascie wilkow, pozostalo ich jednak tak wiele, ze nie zauwazono zadnej zmiany. Jedyna nadzieja bylo to, iz niebawem w okolicy zabraknie dla nich zywnosci.
Switych z wielka uwaga przypatrywal sie kazdemu dzialaniu wladyki i jego zony. Niewiele mowiac wypelniali cala swa siedzibe napieciem, majacym zrodlo w ich wlasnej rzeczywistosci, polaczonej w jakis sposob ze swiatem boskich wyrokow.
Przepojona strachem Dzigoma co noc uciekala przez las przed oszalalymi, ujadajacymi bestiami, czujac na plecach ich cieple oddechy. Galezie wczepialy sie jej we wlosy i rozrywaly ubranie. Biegla na zmiane to na dwoch nogach, to na czworaka, zdawalo jej sie bowiem, ze tak wlasnie jest najszybciej. W koncu docierala do opustoszalej wioski, lecz tam chaty mialy tylko po jednej lub dwie sciany, nie mogla wiec ukryc sie w zadnej z nich. Posrodku rozleglego placu znajdowala pusta studnie. Kiedy zwierzeta wybiegaly juz z gestwiny, wskakiwala do srodka. Chwile pozniej znajdowala sie we wlasnym lozu, czujac na sobie czyjes cialo. Chciala odepchnac je, a ze strachu przed tym co moze zobaczyc, nie otwierala oczu. Jej przerazenie budzila takze niezwykle silna rozkosz, jakiej nigdy nie bylo jej dane zasmakowac. W koncu, gdy czula, ze za chwile rozleje sie po calym jej ciele fala odprezenia, otwierala oczy i spogladala prosto w wilczy pysk.
Zdziebor w coraz wiekszym napieciu przysluchiwal sie odglosom wycia dochodzacym z lasu. Wydawalo sie teraz, ze wiekszosc stada odeszla juz i tylko kilka, a moze nawet jeden z wilkow pozostal tutaj, czekajac. Niektorzy mowili, ze to najsilniejszy z owych pol-ludzi splodzonych przez Smogosz.
We wladyce powoli dojrzewalo postanowienie. Doszywal teraz do swych najcieplejszych futer wygotowane w ziolowych wywarach wilcze glowy, kazal tez kowalowi wykonac metalowa zaslone, dopasowana do lewego przedramienia.
Dzigoma weszla do chaty Switycha i stanela zaraz przy progu. Wygladala
na bardzo zmeczona, bliska byla zalamania. Ostatnio nawet, kiedy dotykal jej
malzonek, przypominala sobie ow koszmarny sen i wymykala sie spod czulej reki.
Kaplan beznamietnie obserwowal zmieszanie wladczyni.
- Nie szukaj u mnie rady. Jedni z Bogow daja sile plodnosci, inni moc
uzdrawiania i przyszlowidzenia. Nie mozna posiasc ani znac sie na kazdym z tych
darow...
- Potrafisz przeciez czytac sny.
- Nie moge ci pomoc. Wszystko co sie dzieje ma przyczyne w twojej namietnosci,
a namietnosc... nie istnieje dla mnie.
- Czujesz chyba...
- Odejdz juz. Nie potrafie nic poradzic na twoje sny.
Swe nastepne slowa kaplan zaczal mowic w chwili, gdy rozleglo sie przeciagle
wycie. Dzigoma nie byla jednak pewna, czy dotyczyly tego wlasnie glosu.
Wybiegla powtarzajac je w myslach:
- Ktos musi zabic tego wilka...
Nastepnego dnia o swicie Zdziebor wyszedl za brame opola i sledzony spojrzeniami wielu ufajacych mu oczu, powedrowal droga w strone lasu. Wielu nie wierzylo w sens tej wyprawy, wiekszosc mezczyzn mowila jednak, ze zachowal sie wlasciwie.
Tuz przed wejsciem miedzy drzewa zatrzymal sie i odbil w gaszcz. Przedzieral sie przez krzewy i galezie, az znalazl swieze slady lap. Dlugo tropil zwierze, lecz kolo poludnia zorientowal sie, ze wciagany jest w coraz bardziej odludne rejony, a wilk obserwuje jego poczynania. Po krotkim odpoczynku, kiedy to rozpalil ognisko by zagrzac wode i zjesc posilek, zawrocil. Na odchodnym zalatwil sie jeszcze przy ogniu, oznaczajac tym samym przestrzen, ktora wladal.
Z powrotem znalazl sie na znanych sobie terenach. Sprawdzil po drodze wszystkie samolowki znajdujac w nich tylko krwawe strzepy futer i rozwloczone, ogryzione do szczetu kosci.
Kiedy zaczelo sie sciemniac, raz jeszcze rozpalil ogien na znanej sobie polanie i z mieczem na kolanach oczekiwal przeciwnika. Znajdowal sie niedaleko od osady, ludzie wyraznie widzieli stamtad rozedrgana lune.
Na skraju polany, posrod zarosli, zamajaczyl ksztalt zwierzecia.
Zdziebor wczesnie go zauwazyl i skupil wzrok w tym miejscu. Z wysilkiem dojrzal
zielonkawe, niemal ludzkie zrenice. Spogladaly na niego pewnie i spokojnie.
Zdziebor wstal, tak samo zareagowal wilk. Czlowiek poruszal sie powoli,
wyciagnal miecz i gotow byl do walki, lecz przeciwnik zniknal w ciemnosciach.
Wojownik stal chwile, natezajac wszystkie zmysly, slyszal jednak tylko
delikatne poszumy wiatru, ktory owiewal mu twarz. W koncu uderzyl wyzywajaco
mieczem o metal na lewej rece. Agresywne szczekniecie sprowokowalo bestie,
ktora w jednej chwili znalazla sie na plecach Zdziebora. Kly zanurzyly sie w
futrzastym kolnierzu, szukajac miesa. Walczacy upadli na ziemie i przetoczyli
sie w strone ognia. W kolejnym ataku wilk rzucil sie na glowe lezacego, lecz
trafil na metaliczna zaslone przedramienia. Zdziebor cial na slepo, bardziej
starajac sie odstraszyc niz zranic zwierze. Udalo mu sie i zdolal nawet
podniesc sie nim zeby stworzenia chwycily jego futro. Gdyby skory nie pekly
zapewne ponownie znalazlby sie na ziemi. Czul zadrapania na nogach i rekach,
lecz na sniegu nie bylo zadnych sladow krwi. Wilk zataczal ciasne kregi,
doskakiwal coraz to blizej i staral sie znalezc luke w unikach i zaslonach. Byl
nieslychanie szybki, zas jego wscieklosc odbierala czlowiekowi wiare w
zwyciestwo. Dopiero gdy zaczal bezustannie atakowac nogi, Zdziebor znalazl dla
siebie szanse. Przepuscil ryzykownie jeden z wilczych atakow starajac sie w tej
samej chwili przybic zwierze do ziemi. Bliskosc w jakiej sie znalezli
przerazila obu przeciwnikow.
Zdziebor nie zapamietal momentu uderzenia. Zobaczyl krew na ostrzu i
jednoczesnie zalamal sie pod wplywem bolu jaki poczul w prawej lydce. Kleczac
wsparty na mieczu obserwowal stojace nieopodal zwierze. Wilk mial podkulona
tylna lape i obficie broczyl krwia. Zaczal wylizywac rane, kiedy otrzymal
uderzenie pospiesznie zbitym w kule sniegiem. Przeciwnicy znow wpatrywali sie
sobie w oczy, az niemo zaakceptowali rozejm.
Zdziebor pozostal sam na placu boju. Szybko opatrzyl rane i zaczal zastanawiac sie nad powrotem do opola. Gdy podszedl do sladow wilczej krwi wskazujacej wyrazny trop, postanowil jednak dokonczyc walke. Podpierajac sie dla szybszego marszu kosturem, podjal poscig. Cala noc wedrowal przez gestwine galezi i chaszczy, coraz bardziej zmniejszajac dystans jaki dzielil go od przeciwnika. Posoka, na slady ktorej natrafial, byla coraz swiezsza, a choc rana zwierzecia zasklepila sie znacznie i tak musiala go powaznie oslabic. Rankiem dotarl do zamarznietej rzeki. slady byly tu niezwykle wyrazne, a gdy wytezyl wzrok, na przeciwleglym brzegu dojrzal wilka czolgajacego sie do pobliskich zarosli. Zdziebor byl teraz pewien zwyciestwa. Uwaznie stapajac wszedl na lod i posuwal sie po nim, kulejac na zraniona noge. Z daleka rozpoznawal miejsca, ktore mogly sie zapasc pod jego ciezarem, widzial tez skad wczesniej zawrocilo scigane zwierze. Przeszedl juz ponad polowe drogi, gdy nagle poslizgnal sie. Upadl na bok, przy ktorym zwykl nosic miecz. Poczul pod soba wilgoc, zaczal wiec powoli czolgac sie na plecach, nie chcac wzbudzac silniejszego nacisku. Wkrotce jego tulow spoczal na mocniejszym lodzie, lecz nogi wciaz nie mialy zadnego oparcia. Ciche pekniecie u nasady plecow sprawilo, ze przestal oddychac. Gdy poczul wilgoc, stracil panowanie nad ruchami. Chcial szybko przerzucic sie na brzuch, co spowodowalo kolejne trzaski. Oszalaly chwytal sie lodowych wystepow, ktore tylko na krotko dawaly oparcie... Zdziebor coraz bardziej pograzal sie w otchlani, a woda przenikala zimnem jego ubranie i atakowala swym chlodem cialo, powodujac bolesne skurcze. Wilk zawrocil i z zaciekawieniem przypatrywal sie zmaganiom czlowieka, ktory krztuszac sie i dlawiac wciaz probowal dowiesc swej sily i godnosci. Dzigoma zbudzila sie w chwili, gdy Zdziebor na dobre pograzal sie popod lodem. Od kilku juz dni w jej sercu narastalo niejasne przeczucie, ze zdarzenia ostatnich dni polaczone byly w jedno z nawiedzajacymi ja snami. Czula tez, ze niewiele brakowalo, by wszystko to wcale nie mialo miejsca, wystarczyloby tylko obudzic sie, ale przekraczalo to jej mozliwosci. Teraz spogladala w swiatlo bijace z okiennej szpary i niekontrolowany szloch targal jej cialem. Zylo w niej juz tylko wilcze pragnienie, ktorego tak nienawidzila... Wyslala jeszcze konnych wojow, by sprawdzili jej wizje, a sama zabronila do siebie przystepu az do ich powrotu. W tym czasie jedynie Switych pragnal widziec sie z nia, lecz odmowa strazy wcale go nie zdziwila. Nie ponawial proby. Noca, na wpol przytomna Dzigoma trzymajac w reku noz i zostawiajac za soba czerwone slady zaloby, wyszla na plac posrodku opola i stanela naprzeciw posagu. Oswietlona przez ksiezyc raz jeszcze szarpnela ostrzem po swoich zylach. Bol wykrzywial jej twarz. Stala tak przez chwile, krew parowala cieplem i skapywala obok nagich stop. Potezny zamach i noz utkwil w drewnianej twarzy posagu, tej ktora dawac miala bogate plony. I choc wielu nie moglo w to uwierzyc, z drewna wytrysnal czerwony strumien. Druga z twarzy, gdzie bog wiatru usmiechal sie lekko spod wielkich wasow i trzecia, z ktorej spogladal wyrozumiale wladca lasu, rowniez splynely posoka. Dzigoma slaniajac sie z wyczerpania podeszla do ostatniego z drewnianych oblicz. Uniosla dlon, lecz nie dosc wysoko. Oddychala ciezko chcac odpoczac, poczula jednak, ze z kazda chwila odplywa z niej zycie. Spojrzala na przedramiona, usmiechnela sie do wlasnej krwi i ponowila probe, ale i ta nie odniosla skutku. Gniewna twarz boga wojny i swarow wpatrywala sie w kobiete slepymi oczyma. Gdy upadla, ten wlasnie obraz pozostal jej w pamieci. Widziala go wyrazniej niz snieg i otaczajaca opole noc. Po chwili spomiedzy chat zaczeli wychodzic ludzie. Podeszli do martwej, a Switych sprobowal zamknac jej oczy. Byly juz jednak zamarzniete.
|